Odłamek szkła. Wciąż trzymam go w ręku. Wycieram dłoń o nagie udo, zaciskam uchwyt. Obserwuję drzwi, próbuję przewidzieć, w którą stronę się otworzą.
Światła. Zapaliłam je we wszystkich pokojach, żeby lepiej widzieć sufit. Teraz biegnę korytarzem i szybko naciskam wyłączniki.
Stacey coś mamrocze, drga. Nie mam czasu, żeby ją ukryć.
Ale może jej obecność w korytarzu to nie jest zły pomysł. Hałas przyciągnie uwagę porywacza. Gdy będzie wpatrywać się w korytarz, żeby dojrzeć, kto jęczy, co się dzieje, ja będę mogła wykonać ruch. Zaatakować, a potem uciec. To równie dobry plan jak każdy inny.
Jestem gotowa.
Skupiam się na drzwiach, wstrzymuję oddech, nasłuchuję kolejnych kroków. Wkrótce moje wysiłki zostają nagrodzone: deska podłogowa skrzypi tuż za drzwiami. Porywacz dotarł do podestu schodów.
Przykucam, ściskam odłamek szkła. Wzrok wbijam w ledwie widoczną gałkę drzwi, delikatną plamkę srebra w ciemnym korytarzu.
Drzwi otworzą się w moim kierunku, do wnętrza korytarza. Plan A: podciąć napastnika, wybiec przez nie, zatrzasnąć za sobą i zostawić go zamkniętego w mojej pułapce. A potem już gładko w dół po schodach, na zewnątrz ku wolności, gdzie będę mogła wezwać pomoc.
Plan B: walczyć jak diabeł wcielony. Mam przewagę płynącą z zaskoczenia, jestem wyszkolona i trzymam w dłoni odłamek szkła. Można wygrać i w gorszej sytuacji.
Drzwi delikatnie grzechoczą. Słyszę zgrzyt odsuwanego metalowego rygla. Otwieranie drzwi z zewnątrz. A potem…
Gałka się przekręca. Staram się stać niższa, mniejsza, niewidoczna w ciemności.
Drzwi otwierają się do środka. Na centymetr, dwa, trzy… Dość, żebym mogła wsunąć stopę i je zablokować.
Otwierają się dalej. Pustkę wypełnia postać. I wtedy…
Skaczę do przodu, trzymając szklany sztylet przy sobie, i wysuwam stopę. Przytłumiony odgłos, kiedy ten ktoś upada, ale nie do przodu, jak miałam nadzieję, tylko do tyłu, na również pogrążony w ciemnościach podest schodów.
Nie ma czasu na myślenie, nie ma czasu na zmianę planu. Ciężkie metalowe drzwi już się zamykają, ale wciągam brzuch i się przeciskam. Ciemna pustka po mojej lewej. Schody, myślę, zwracając się w tę stronę.
I wtedy czyjaś dłoń chwyta mnie za kostkę.
– Molly! Kopę lat! – woła kobiecy głos.
Stacey Summers cały czas mówiła prawdę. Poza naszymi zamkniętymi pokojami jest jeszcze gorzej, o wiele gorzej.
– Proszę nam opowiedzieć o Natalie Dradze. – D.D. zwróciła się do Larissy. – Była pierwszą ofiarą, a u Devona znaleźliśmy mnóstwo jej zdjęć. Była pani jej przyjaciółką. Co powinniśmy o niej wiedzieć?
– Czy ja wiem… Była bardzo ładna. Ale miała dość trudny charakter. I cięty dowcip. Myślę, że to między innymi podobało się w niej Devonowi. Ona była takim typem kobiety, że nawet gdy się z nią jest, człowiek nie wie, na czym stoi. W jednej chwili mogła powiedzieć mu coś okropnego, a zaraz potem zarzucić ramiona na szyję.
– Opowiadała o swoim życiu osobistym? O Florydzie?
– Nie.
– O matce, ojcu, braciach, siostrach, rodzinie?
– Nigdy.
– Mam jej akta – odezwała się Ethier. – Ale szczerze mówiąc, tam też jest niewiele.
D.D. sięgnęła po teczkę ponad biurkiem. W środku znalazła wymagane przez urzędy dokumenty, arkusz z danymi osobowymi i czek sprzed dziewięciu miesięcy, który potwierdzał, że Natalie Draga wyszła pewnego dnia z pracy i nigdy nie wróciła.
Tak jak uprzedziła kierowniczka klubu, informacje w arkuszu danych osobowych były bardzo skąpe. Na górze widniały wypisane odręcznym pismem imię i nazwisko Natalie. Rubryka na dane kontaktowe bliskiej osoby, którą należy powiadomić w razie wypadku, nie została wypełniona. Dalej numer telefonu, który według Ethier był stale wyłączony, i adres, który D.D. niemal natychmiast rozpoznała jako lokalizację Massachusetts State House w śródmieściu Bostonu. Spojrzała na Ethier, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
– Naszym zadaniem jest zebrać informacje od pracownika, nie musimy ich weryfikować. W Bostonie mnóstwo ludzi jest nowych albo są tu jedynie przejazdem. Jeśli przychodzą punktualnie i ciężko pracują, to mi wystarcza.
D.D. przeniosła wzrok z powrotem na dokumenty, na górę arkusza, gdzie Natalie odręcznie wpisała swoje nazwisko. Natalie Molly Draga. Drugie imię Molly. Coś się D.D. skojarzyło. Słyszała ostatnio to imię. Z kim wtedy rozmawiała?
Przypomniała sobie. I natychmiast spojrzała na Keynesa.
– Molly. To imię, jakie Jacob Ness nadał Florze – stwierdziła.
– Jacob odsiedział wyrok za gwałt na czternastolatce, która miała na imię Mahlia, dla przyjaciół Molly. – Keynes wziął od niej teczkę. – Mogła mieć dziecko. I z pewnością nie chciała wpisać nazwiska Jacoba do aktu urodzenia.
D.D. wyciągnęła telefon. Najpierw zadzwoniła do Phila, który był specjalistą od przeszukiwania baz danych. Keynes podał pełne dane Mahlii. Philowi przypadł zaszczyt przeszukania baz danych szpitali na Florydzie.
Oddzwonił po kilku minutach.
– Mahlia Dragone. Urodziła córkę w tym samym roku, w którym została zgwałcona. Och, posłuchajcie. Rok później oficjalnie zmieniła nazwisko na Draga. Jej matka również. O ile zakład, że cała rodzina chciała zacząć wszystko od początku?
Po tym, jak Mahlia urodziła córkę Jacoba Nessa. Która teraz była dorosłą kobietą. Mistrzynią manipulacji. Córką swojego ojca. I niedawno przeprowadziła się do Bostonu, by rozpocząć łowy na własną rękę.
D.D. zwróciła się do Larissy:
– Mów. Natychmiast. Gdzie Natalie mieszka?
– Nie wiem. Nigdy nie byłyśmy…
– Musiała coś wspomnieć. No dalej. Pomyśl. Gdzie szła, jak kończyłyście obchód barów?
– Na stację metra. Zaraz! Podam wam numer linii. Och, och, wiem, którą linią metra jeździła.