Wisząc w powietrzu do góry nogami, uwiązany wokół kostek srebrną liną, Kyle podniósł wzrok i spojrzał na Rynda – jego ogromne, czarne, pozbawione życia oczy, okropny grymas twarzy – kiedy ten wziął zamach ogromnym, srebrnym mieczem, celując w jego gardło. Wiedział, że ta chwila mogła być jego ostatnią. W jakiejś mierze poczuł ulgę. Żył już wiele stuleci, o wiele za długo i dobrze o tym wiedział, a śmierć mogła przynieść spokój i wytchnienie.
Z drugiej strony, kiedy o tym pomyślał, zorientował się, że śmierć w jego przypadku wcale nie oznaczała odpoczynku – raczej szybkie zejście do piekieł. Wiedział, że musiał spodziewać się wiekuistej batalii z demonami, tortur wyrządzanych przez obrzydliwe stwory i nie spieszyło mu się do tego szczególnie. Co ważniejsze, nadal miał niedokończone sprawy na ziemi. Pomyślał o Caitlin, o Calebie, o Samie, o tym, jak bardzo ich wszystkich nienawidził i o tym, że nie mógł tak po prostu odejść, nie rozerwawszy ich najpierw na strzępy, nie przysporzywszy im cierpienia, które sam musiał znosić – i to natchnęło go całkiem nową determinacją, by walczyć o życie.
Zaczerpnął tchu i szybko wykrzyczał jedyne słowa, które, jak wiedział, mogły, ale tylko mogły, powstrzymać Rynda od dokończenia dzieła:
- Mogę cię zaprowadzić do Świętego Graala!
Rynd wstrzymał miecz w połowie uderzenia, zaledwie kilka cali od szyi Kyle’a. Powoli, stopniowo opuścił go, patrząc gniewnie.
- Ty? – parsknął. – Jak?
Kyle zauważył, że Rynd zaczął się zastanawiać. Przypomniał sobie, że Graal znaczył dla niego wszystko, że Rynd miał obsesję na jego punkcie przez cały swój żywot. Rynd był przekonany od samego początku, że gdyby tylko go znalazł, posiadłby tajemnicę wiodącą do wampirzej nieśmiertelności – rzadkiego rodzaju nieśmiertelności, która sprawiała, że nawet wampir był odporny na wszelkiego rodzaju ataki i śmierć – że dzięki niemu stałby się najpotężniejszym wampirem, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi. Kyle nie wierzył, że Graal istniał – ale wiedział, że była to właściwa przynęta, by przekonać Rynda do siebie.
Kyle przełknął.
- Caitlin – ta dziewczyna, z powodu której cofnąłem się w czasie i którą chcę odszukać – jest na tropie starożytnej tarczy. A nie odnajdzie jej, póki najpierw nie znajdzie Graala. Wiem, że to prawda. Nawet teraz, w tej chwili, podąża ścieżką, która prowadzi do jego odnalezienia. Przybyłem tu, by ją powstrzymać. I potrzebuję twojej pomocy.
- Dlaczego po prostu sam jej nie zabijesz? – warknął Rynd. – Czy postarzałeś się tak bardzo, osłabłeś i zdziecinniałeś, że nie potrafisz już nic osiągnąć bez czyjejś pomocy? Kyle usłyszał rżenie stojących wokół wampirów i poczuł, jak rozgorzał w nim gniew, ale zebrał ostatki cierpliwości i powstrzymał się. Jakby nie było, wciąż był skazany na łaskę Rynda.
- Stała się potężna – silniejsza, niż byłbyś skłonny uwierzyć. Jej brat, Sam, ma tę samą zdolność, co ty. Potrafi zmieniać kształt. Muszę mieć kogoś, kto temu zaradzi. Muszę mieć kogoś, kto użyje tej umiejętności przeciwko niej. Kto ją oszuka i sprawi, że będę w końcu mógł ją zabić, raz na zawsze.
- Cóż, strasznie mi pochlebiasz – powiedział powoli szyderczym tonem Rynd. – Innymi słowy, myślałeś, że możesz mnie wykorzystać. Dla własnych celów.
Rynd wycofał miecz powoli, powtórnie gotując się do zadania ciosu.
- NIE! – krzyknął błagalnie Kyle. – Nie chciałem cię wykorzystać. Chciałem ci pomóc. Ty pomożesz mi dobrać się do nich. Potem zaprowadzą nas do Graala. A ja przekażę go tobie.
- A może po prostu zabiję tu ciebie i zostawię, byś powisiał z innymi. Jako karma dla nietoperzy.
Kyle przełknął.
- Ale jak miałbyś na tym skorzystać?
Rynd odchylił się i roześmiał mrocznym, złowieszczym śmiechem.
-Nie zawsze kieruję się swoim interesem. Czasami robię coś, co sprawia mi przyjemność.
To powiedziawszy, Rynd odchylił miecz, zrobił krok w przód i zamachnął się nim mocno.
Kyle zamknął oczy, czując powiew powietrza od przelatującego miecza, zdając sobie sprawę, że w następnym ułamku sekundy mógł już nie żyć. Nie miał już nic więcej do powiedzenia. Była to jego ostatnia chwila na ziemi. I, ku swemu zdziwieniu, bał się.
Chwilę później poczuł, jak runął w dół, twarzą do przodu, zastanawiając się, czy właśnie tak wyglądał upadek do piekieł.
Wtedy jednak jego twarz uderzyła o coś twardego i zrozumiał, że wylądował twarzą płasko na ziemi.
Reszta jego ciała podążyła wkrótce za głową, również uderzając o ziemię, i kiedy podniósł wzrok, zdał sobie sprawę, że Rynd, zamiast w jego gardło, ciął po sznurze. Kyle poleciał na ziemię. Był nadal związany, jednak żywy.
Odetchnął z ulgą.
Rynd podszedł bliżej, ledwie mijając butem jego twarz, i rozciął linę wiążącą stopy Kyle’a.
Kyle skoczył natychmiast na nogi, odwrócony twarzą do Rynda. Był wściekły i cały czerwony na twarzy. Jednak, Rynd górował nad nim, był ogromny.
Spojrzał gniewnie w dół na Kyle’a.
- Tęskniłem za tobą, Kyle – powiedział. – Zbyt dużo czasu minęło, odkąd ostatni raz widziałem kogoś tak podłego jak ja sam.
To powiedziawszy, nagle ruszył przed siebie, uderzając Kyle’a mocno w ramię i oddalając się niespiesznie polną drogą pomiędzy setkami wiszących ciał. Kiedy zniknął we mgle, tuziny jego zwolenników pomknęły za nim w jednym rzędzie.
Kyle pospieszył za nimi, nie chcąc pozostać w tyle.
Szli we mgle polną drogą w stronę zapadającego zmierzchu, aż wreszcie mgła przerzedziła się nieco i Kyle zdołał dostrzec wąski zwodzony most spinający fosę. Za nim leżał niewielki zamek w kształcie trójkąta z prostymi blankami, niskimi i kanciastymi murami. Kyle dobrze pamiętał to miejsce. Zamek Caeverlock. Siedziba prawdziwego zła. Miejsce, w którym Kyle spodziewał się zastać Rynda.
Kyle dogonił go i szedł teraz tuż za nim w stronę wejścia do zamku.
- Przybyłeś w idealnym momencie – powiedział Rynd bez oglądania się za siebie. – Jutro przypada festiwal Samhain. Będzie mnóstwo okazji do rzezi i wielu ludzkich jeńców do torturowania. Nasza ulubiona noc w roku. Kiedy się skończy, zapolujemy na twoich przyjaciół.
Rynd zatrzymał się w wejściu na zamek i odwrócił do Kyle’a, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech wyglądający raczej jak grymas.
- W zasadzie, myślę, że bardzo mi się to spodoba.