Sera leciała po niebie o północy, spoglądając w dół na wesele Caleba i Caitlin. Widziała setki pochodni rozświetlających mrok i setki zgromadzonych wampirów, które piły, tańczyły i świętowały. Obserwowała to z palącą wściekłością.
W gruncie rzeczy czuła straszny gniew. Od chwili, kiedy połączyła się z Kylem, kiedy nakarmili się sobą nawzajem i zmieszali swą krew, Sera czuła się jakoś inaczej, jakby natchnięta całkiem nową siłą. Jej gniew wzrósł ponad wszelką miarę. Zdała sobie też sprawę, że niemal wszystko ją teraz złościło. Wyczuwała energię i gwałtowność Kyle’a krążące w jej żyłach i niemal traciła panowanie nad sobą z rozsadzającej ją nienawiści.
Spanie z Kylem było odrażające; było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Ale zrobiła to, co należało zrobić. Dla niej najważniejsze było teraz zemścić się na Calebie, a przede wszystkim na Caitlin. Rozedrzeć ich wspólne życie na dwoje. Taki miała teraz cel.
Jeśli nie mogła mieć Caleba, to nikt nie mógł. A zwłaszcza ta żałosna Caitlin. To, że musiała teraz lecieć nad nimi i patrzeć na ich święto, ich wesele, było niczym wymierzony w twarz policzek. Miała wrażenie, że robili jej na złość, jakby pluli jej w twarz. Kipiała ze złości, łopocząc skrzydłami ponad wszystkimi i przyglądając się całemu zajściu.
Zatoczyła koło, rozglądając się za królem. Kyle i Rynd dokładnie ją poinstruowali, opowiedzieli o królu McCleodzie i o jego słabościach. Był człowiekiem, który upodobał sobie wampiry. Rozpaczliwie poszukiwał takiego, który zechciałby go przemienić i właśnie to w przekonaniu Rynda stanowiło słaby punkt wyspy: pragnienie McCleoda.
Wysłali ją, by odnalazła McCleoda i uwiodła go. Wówczas mogliby nim manipulować, nakłonić, by zrobił wszystko, co chcieli – łącznie z zapędzeniem w pułapkę klanu Aidena przy pomocy swojej ludzkiej armii.
Sera z przyjemnością podjęła się wykonania tej misji, choć nie podobało jej się, że uważali, iż musiała zaoferować coś królowi, by go uwieść. Jakby nie było, była przecież Serą: zachwycającą zarówno w oczach wampirów, jak i ludzi. Mogła uwieść, kogo tylko chciała, kiedykolwiek miała na to ochotę. Nie musiała nikomu nic poza sobą ofiarowywać.
I zamierzała uwieść tego króla.
Wreszcie, kiedy zatoczyła kolejny krąg, zauważyła go. Trudno byłoby go nie dostrzec: spoczywał u szczytu stołu w otoczeniu swoich wiernych adoratorów, służalczo mu oddanych. Ogromna futrzana opończa przykrywająca mu ramiona świadczyła, że nie mógł to być nikt inny.
Wylądowała poza zasięgiem wzroku kogokolwiek, za kępą drzew. Zajęła pozycję i zaczęła bacznie obserwować McCleoda, jak pił i z kim rozmawiał. Czekała na odpowiedni moment, kiedy nie był otoczony podwładnymi, kiedy byłby najbardziej podatny. Zamierzała go zaskoczyć i w ten sposób uwieść.
Jej pole widzenia zasłaniały co chwila jakieś tańczące osoby i muzykanci; miała ochotę sięgnąć po nich i rozerwać na strzępy. Ale przygryzła wargę, zmuszając się do zachowania spokoju, cierpliwego czekania na okazję.
W końcu ją dostrzegła. McCleod wstał od stołu – a za nim wszyscy pozostali – dał im jednak znak, by pozostali na miejscu, a sam skierował się ku ogromnej kadzi z winem. Potknął się po drodze i to idealnie przysłużyło się jej zamiarom.
Nie traciła czasu. Przemknęła przez pole po zewnętrznej stronie i wtopiła się w gęsty tłum, ostrożnie, by nikt jej nie zauważył. Dotarła do kadzi z winem na chwilę przed nim, dokładnie tak, jak chciała.
Odwróciła się do niego plecami, udając, że spogląda w przeciwnym kierunku i jednocześnie zastawiła mu sobą drogę tak, że musiał przejść koło niej. Później, mimochodem, wyciągnęła przed siebie pusty kielich. Szczyciła się tym, iż studiowała ludzką naturę i widząc go, wyczuła, że był również szarmancki. Wyczuła, że zrobiłby wszystko, by wybawić damę w opałach. I wiedziała, tak po prostu, że jeśli wystawi kielich, on będzie gotowy jej służyć.
- Zdaj się na mnie – dobiegł ją nagle głęboki, królewski głos.
Odwrócona wciąż tyłem do niego, uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że idealnie go oceniła.
Odwróciła się powoli, poddając go w pełni wpływowi swych zdumiewających, zielonych oczu. Wpatrzyła się głęboko w jego oczy i pozwoliła sobie na niewielki uśmiech. Starała się go zahipnotyzować przy użyciu największej mocy uwodzenia, na jaką było ją stać.
I podziałało. Zobaczyła, jak utkwił w niej oczy, jak zapomniał napełnić jej kielich. Kiedy poczuła dotknięcie koniuszków jego palców na swej dłoni, uświadomiła sobie, że jej nie puszczał. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha – i dokładnie tego chciała.
- Nie widziałem cię tu wcześniej – powiedział.
Spodobał się jej jego głos: był głęboki, pewny siebie, apodyktyczny. Niepodobny do większości ludzi.
- Jestem tu nowa – powiedziała. Musiała szybko coś wymyślić. – Przybyłam jedynie na ślub.
Formalnie rzecz biorąc, nie było to kłamstwo. Rzeczywiście przybyła na ślub – by go zburzyć.
- Zatem możemy uważać się za szczęśliwców, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością – powiedział z niewielkim ukłonem, po czym wziął jej kielich, nachylił się i napełnił go.
Podał go jej i tym razem, kiedy brała, przykryła palcami jego dłoń, używając wampirzych mocy, by przesłać mu swój zniewalający czar.
Powoli zabrała od niego naczynie, muskając go swoimi palcami, widząc, że jej zabiegi odnosiły skutek.
- Przybyłam z daleka i będę tu zaledwie przez chwilę – powiedziała swym najbardziej uwodzicielskim tonem. – Uczyniłbyś mi zaszczyt, oprowadzając po swym zamku, zanim odejdę?
Czekała i obserwowała go z ciężko bijącym ze zniecierpliwienia sercem. To była ta chwila, decydujący moment, od którego wszystko zależało. Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, wiedziałaby wówczas, że należał już do niej.
- Z pewnością jest ktoś jeszcze, kto mógłby oprowadzić cię po zamkowych terenach poza królem we własnej postaci? – zapytał z uśmiechem.
Uśmiechnęła się do niego.
- Tak, wielu. Ale nikt, na którego towarzystwie mi zależy. Poza twoim.
Czekała i obserwowała wpatrzona głęboko w jego oczy. Wyczuwała, że wciąż był niezdecydowany. Ten człowiek był bardziej pewny siebie i nie tak łatwowierny, jak inni. Nadeszła ta chwila: teraz albo nigdy.
Podeszła do niego pół kroku, podniosła rękę i otwartą dłonią powoli przesunęła w dół po jego torsie.
- Nie należysz do mojego rodzaju, prawda? – zapytał.
Powoli potrząsnęła głową.
– Nie – odparła.
Wpatrywał się w nią przez kilka następnych sekund, po czym w końcu się uśmiechnął.
- Cóż, nie widzę nic zdrożnego w tym, by odetchnąć na chwilę od przyjęcia – powiedział, podchodząc bliżej i chwytając ją pod rękę. Odwrócił się i poprowadził w stronę zamku.
Sera uśmiechała się, kiedy przeszli przez niewielki most nad fosą. Napawała się swoim zwycięstwem. Kiedy podeszli do zamkowych wrót, straże stanęły na baczność.
- Co chciałabyś zobaczyć najpierw? – spytał, kiedy weszli do wielkiej sali, w której na baczność stanęło jeszcze więcej strażników.
Zatrzymała się i zuchwale stanęła twarzą w twarz.
- Twój alkierz – powiedziała.
- Zuchwała jesteś, jak widzę? – spytał.
- Podobnie jak ty – odparła.
Spojrzał na nią, a potem nagle skręcił i poszedł dalej, prowadząc ją kolejnym korytarzem.
Wspięli się po schodach, potem pokonali kilka kolejnych korytarzy. Przez całą drogę porozstawiane wszędzie straże stawały na baczność na widok króla, W końcu dotarli do ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi. Strażnicy otworzyli je dla króla i kiedy wszedł z Serą do środka, zamknęli je za nimi.
Komnata była wspaniała, ogromna i bogato urządzona. Było tam wielkie łoże z baldachimem, dywany, żyrandole, a w marmurowym kominku huczał ogień. McCleod wszedł dostojnym krokiem do środka, po czym odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem.
Spojrzał na nią poważnie.
- Kim jesteś tak naprawdę? – zażądał. – Czego ode mnie chcesz?
Sera powoli podniosła dłoń do jego policzka.
- Chcę dać ci coś, czego pragniesz – powiedziała.
Zapatrzył się na nią.
- Chcę pomóc ci stać się jednym z nas.
Oczy McCleoda otworzyły się szeroko.
- Dlaczego miałabyś zrobić coś takiego? Prosiłem już wszystkich, by mnie przemienili. I wszyscy odmówili. Dlaczego ty miałabyś postąpić inaczej?
Sera uśmiechnęła się, po czym spojrzała w dół i powoli rozpięła guziki jego koszuli i zdjęła ogromne futro z jego ramion. Cieszyła się widząc, że nie opierał się jej, choć cały czas był ostrożny.
- Ponieważ chcę czegoś w zamian – odparła.
- Co mianowicie? – zapytał.
- Powiem ci, jak już cię przemienię. Cokolwiek to będzie, musisz przysiąc, że mi to ofiarujesz.
Cofnął się o krok i spojrzał na nią uważnie.
- Prosisz o wiele – odparł. – Nie mam pojęcia, o co mnie poprosisz. Mogłabyś zechcieć cokolwiek. Moje królestwo. Mam przysiąc, że dam ci coś, a nawet nie wiem, co to jest?
Uśmiechnęła się. Była na to przygotowana.
- Ponieważ to, co zamierzam ci dać jest najwspanialszym darem, jakiego kiedykolwiek mógłbyś pragnąć. Podaruję ci nieśmiertelność. Możliwość przeżycia wielu żywotów. Możesz stracić królestwo – ale to nic nie znaczy, kiedy jesteś nieśmiertelny. Będziesz miał nieskończenie długie życie, by je odzyskać. Z pewnością sam zdajesz sobie z tego sprawę. W innym razie, po cóż chciałbyś tego, co mamy? By być wszechmocnym. Cóż znaczy wypełnienie jednego przyrzeczenia w porównaniu z takim darem?
Widziała, że się wahał.
Podeszła bliżej i zaczęła rozcierać dłońmi jego ramiona, po czym zdjęła jego koszulę. Podprowadziła go bliżej do kominka. Nie opierał się tym razem.
- W pełni rozwinięty wampir? – spytał, ciężko oddychając. – Nieśmiertelność?
Nachyliła się i dotknęła go ustami.
Przez krótką chwilę zawahał się i Sera pomyślała, że jednak jej nie ulegnie.
Lecz nagle pocałował ją z siłą i pasją, o jaką nigdy by go nie podejrzewała. Podniósł ją w ramionach i zaniósł na stos futer przy kominku. W tej samej chwili Sera zrozumiała, że ta noc wszystko zmieni.