Caitlin szła polem zasłanym pochodniami. Była noc i pole stało w płomieniach. Tysiące świetlistych, migoczących na wietrze ogni oświetlało wijącą się drogę, po której stąpała. Miała na sobie długą, białą suknię ślubną, a obok szedł ojciec, trzymając ją pod rękę.
Spojrzała na niego, a on uśmiechnął się do niej. Szli razem wzdłuż bezkresnej ślubnej nawy – zamiast tłumów jednak, z obu stron towarzyszyły im płonące pochodnie. A u skraju nawy, w oddali, stał Caleb, czekając na nią przy ołtarzu.
Tak wiele pytań miała do ojca, tak wiele rzeczy chciała mu powiedzieć. Nie była to jednak odpowiednia chwila, kiedy odprowadzał ją do ołtarza. Wiedziała, jak bardzo był z niej dumny i dzięki temu poczuła się lepiej. Nie chciała, by oddał ją w ręce Caleba – nie chciała, by odszedł – i próbowała zwolnić kroku, napawać się każdą chwilą.
Nagle poczuła coś i kiedy się odwróciła, zauważyła, że kraniec jej sukni zajął się ogniem, który powoli zaczął trawić materiał, przesuwając się w jej kierunku.
Jej ojciec spojrzał na nią i uśmiechnął się, nie zauważywszy niczego.
Caitlin rozpaczliwie próbowała się cofnąć.
- Tatusiu, proszę, pomóż mi! – krzyknęła.
- Caitlin, odszukaj mnie. Musisz mnie odszukać. Został już tylko jeden klucz. Potem będziemy już razem.
Caitlin czuła, jak ogień pełznął coraz bliżej, zamieniając jej suknię w kulę ognia. Czuła żar, czuła, jak zaczął ją przypalać, czuła, że za chwilę spłonie żywcem.
- Ale ja nie wiem nawet, gdzie szukać! – błagała. − Proszę! Pomóż mi!
- Wyspa Świętych Celtów – powiedział.
Nagle odwrócił się, chwycił stanowczo za ramiona i zajrzał głęboko w oczy. W jakiś sposób wiedziała, że tak długo, jak ją trzymał, ogień trzymał się na dystans.
- Wyspa Świętych Celtów – powtórzył bardziej dosadnie.
Potem, nagle, zniknął.
I w tej samej chwili ogień rozszalał się wokół niej. Odrzuciła głowę do tyłu i krzyknęła.
Usiadła wyprostowana na łożu, krzycząc, klepiąc koce, jakby chciała ugasić płomienie.
Caleb obudził się i chwycił ją za ramię.
- Co się stało? – krzyknął. – O co chodzi?
Caitlin wyskoczyła z łoża, rozrzucając przykrycia, szukając śladów ognia. Ale nic nie znalazła.
Oddychając wciąż z wysiłkiem, powoli zapanowała nad sobą. Uświadomiła sobie, że był to tylko sen. Ale wydawał się taki prawdziwy, taki żywy. Miała wrażenie, jakby ojciec wciąż był z nią w komnacie.
Odwróciła się i rozejrzała dokoła. Zauważyła, że wstawał świt. Jego pierwsze delikatne promienie sączyły się do wnętrza przez zamkowe okno.
Jej noc poślubna. Przypomniała sobie. Już odeszła w przeszłość.
Rozejrzała się ponownie. Była wciąż zdezorientowana. Zdała sobie sprawę, że spędziła tę noc z Calebem, i noc dobiegła końca. Nastał kolejny dzień.
- Caitlin? – spytał Caleb.
Ale ona potrzebowała czasu, by pomyśleć. Podeszła powoli do okna i wyjrzała na zewnątrz, na krajobraz otaczający zamek skąpany we wczesnym, porannym słońcu. Próbowała zebrać myśli. Coraz trudniej było jej odróżnić sny od rzeczywistości; granice między nimi zdawały się coraz bardziej zacierać.
- Caitlin? – dobiegł ją zatroskany głos Caleba, który przeszedł przez komnatę.
W kominku tlił się gasnący żar i Caitlin objęła się gołymi rękoma, osłaniając przed chłodem kamiennej komnaty. Zamknęła oczy, próbując przypomnieć sobie swój sen. Zobaczyła ojca, usłyszała jego słowa. Była pewna, że były czymś więcej, że była to wskazówka, która wytyczała jej dalszą drogę.
Odwróciła się i stanęła naprzeciw oddalonego o kilka stóp Caleba.
- Wyspa Świętych Celtów – powiedziała. – Te słowa wypowiedział do mnie ojciec. Powiedział, żeby tam go szukać.
Oczy Caleba rozwarły się szeroko z zaskoczenia.
- Wiesz, gdzie to jest? – spytała.
Skinął głową.
- Oczywiście. Słyszałem o niej. To święte miejsce wampirów.
Spojrzała na niego, chcąc usłyszeć więcej.
- Musi chodzić o wyspę Eilean Donan. W szóstym wieku powstała tam osada założona przez celtyckich świętych. Znajduje się tam zamek, pradawne fortyfikacje. Tak, to miałoby sens. To niedaleko stąd. I jeśli mamy odnaleźć jakiekolwiek wskazówki, żadne, bardziej sprzyjające temu miejsce nie przychodzi mi do głowy.
- W takim razie to tam się teraz udamy – powiedziała.
- Mamusiu? Tatusiu?
Odwrócili się oboje i zobaczyli stojącą przed nimi Scarlet. Ubrana w nocną koszulę, mając rozczochrane włosy, najwyraźniej dopiero się obudziła.
Scarlet rzuciła się Caitlin w ramiona, a ta podniosła ją w górę i przytuliła.
- Miałam zły sen – powiedziała Scarlet ponad jej ramieniem.
Caitlin czuła, że dziewczynka płakała.
- Śniłam, że umarłaś – powiedziała. – We śnie powiedziałaś mi, że odchodzisz. Zostawiłaś mnie. I nigdy już nie wróciłaś.
Caitlin poczuła, jak ścisnęło ją w dołku. Ze wszystkich nocy, akurat w jej noc poślubną, obie nawiedził sen pełen mroku i złego przeczucia. Pomyślała, że nie wróżyło to nic dobrego.
Ale spróbowała odepchnąć te myśli od siebie. Zamiast tego wymieniła spojrzenie z Calebem. Oboje myśleli o tym samym: o Scarlet. Jeśli mieli ponownie podjąć się misji, to co powinni z nią zrobić? Z oczywistych względów nie mogli zabrać jej ze sobą. Tam, dokąd zmierzali, z pewnością było niebezpiecznie. Dziewczynka spowolniłaby ich również, gdyby musieli stanąć do walki. Znacznie bezpieczniej dla Scarlet było pozostać tutaj, w schronieniu zapewnianym przez zamek, całe to królestwo razem z Polly i Samem, klanem Aidena i wszystkimi wojownikami, którzy mieliby nad nią pieczę. W ten sposób postąpiliby odpowiedzialnie.
Ale Caitlin również nie podobał się jej sen. Czy był to zły znak? Scarlet najwyraźniej również władała głęboko ukrytymi mocami i jej sen o tym, że Caitlin ją opuściła nie natchnął ją entuzjazmem, co do tego pomysłu. Scarlet odchyliła się i spojrzała jej głęboko w oczy. Caitlin odniosła owo osobliwe wrażenie, jakby Scarlet czytała w jej myślach.
- Nigdy nie zostawiłabyś mnie, prawda? – spytała.
Caitlin przełknęła.
- Nigdy byśmy ciebie nie zostawili – powiedział powoli Caleb nieco zdenerwowanym tonem. – Jesteś naszą córką i będziemy już zawsze ze sobą. Nic tego nie zmieni. Rozumiesz?
Scarlet skinęła głową i wytarłszy łzy, wyglądała na pocieszoną.
- Zawsze będziemy razem – powtórzyła Caitlin. – Jednakże czasami mamusia i tatuś będą musieli na kilka dni odejść, co nie znaczy, że nigdy nie wrócimy. Zawsze do ciebie wrócimy. Teraz jednak nadeszła jedna z takich chwil. Naprawdę musimy gdzieś odejść, ale tylko na kilka dni – potem wrócimy. Obiecuję.
- NIE! – krzyknęła Scarlet i wybuchnęła płaczem, wciąż wtulona w Caitlin. – WIEDZIAŁAM, że to powiesz! Nie możesz odejść! Jest tak, jak w moim śnie. Teraz już nigdy do mnie nie wrócisz!
Scarlet wpadła w histerię i nic nie było w stanie jej pocieszyć. Łkała bez opamiętania w objęciach Caitlin.
Caitlin odwróciła się i wymieniła spojrzenia z Calebem. Słowa Scarlet niemal sprawiły, że zaczęła się zastanawiać, czy nie powinni zmienić planu i zabrać Scarlet ze sobą.
Caleb jednak, czytając w jej myślach, powoli potrząsnął głową. Wiedziała, że miał rację. Nie mogli jej ze sobą wziąć. Naraziłoby to ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Caitlin wyczuwała, że gdziekolwiek było to miejsce, do którego mieli się udać, niebezpieczeństwo czyhało tuż za progiem. Jakby nie było, został im już tylko jeden klucz. Ostatni klucz, który miał zaprowadzić ich do jej ojca. Ostatni klucz, który miał zaprowadzić ich do starożytnej, wampirzej tarczy. Kto wiedział, jacy przeciwnicy czyhali tam na nich? Nie było to zadanie odpowiednie dla dziecka.
Caitlin odchyliła się i zajrzała głęboko w oczy Scarlet, starając się zmusić ją, by skupiła uwagę.
- Scarlet, obiecuję ci – powiedziała Caitlin ponad łkaniem dziewczynki – że nic złego nigdy ci się nie przytrafi. Ani nam. Wrócimy za kilka dni. Potem będziemy już zawsze z tobą. Musisz mi zaufać. Ufasz?
Scarlet zamrugała powiekami i starłszy łzy, w końcu, choć niechętnie, skinęła głową.
Jakby nieco się uspokoiła. Caitlin natomiast miała coraz gorsze przeczucie. W samej rzeczy, po raz pierwszy od kiedy tylko sięgała pamięcią, zaczęła zastanawiać się, czy rzeczywiście uda im się wrócić cało.