Caitlin i Caleb lecieli wczesnym rankiem nad wyspą Skye, kierując się na wschód w stronę stałego lądu Szkocji, wprost ku wschodzącemu słońcu. Lecąc, Caitlin spoglądała w dół i podziwiała niezwykłe piękno wyspy Skye. Było to jedno z najbardziej cudownych miejsc, jakie w życiu widziała. Wszechobecna mgła spowijała wszystko wokoło, a poniżej widniały wzgórza, doliny, zielony, pokrywający wszystko mech, tysiące niewielkich jezior porozrzucanych po całym terenie. Wzdłuż obrzeży wyspy, na całej rozciągłości, pięły się wysokie, ostre klify, za którymi była już tylko licząca setki stóp przepaść, wprost do oceanu i przepięknej piany powstałej z morskich fal rozbijających się o brzegi wyspy. Miejsce to było tak odległe, nienaruszone, nie mówiąc już o istnieniu jakichkolwiek dróg. Po prawdzie, tylko odważni mogli zapuszczać się na te tereny.
Caitlin wróciła myślami do snu Scarlet, jej przeczucia, że Caitlin nie wróci. Wbrew sobie, Caitlin sama nie potrafiła powstrzymać się od myśli, że Scarlet miała rację, że mogła już tu nie wrócić. Wiedziała, że było to szalone, jednakże przyjrzała się wyspie dobrze, jakby miał to być jej ostatni raz. Miała uporczywe złe przeczucia i odczuwała strach, z których nie potrafiła się otrząsnąć.
Trudno było pozostawić Scarlet za sobą. Caitlin obudziła Polly oraz Sama i powierzyła im Scarlet oraz Ruth. Kazała im przysiąc, że będą ich strzec własnym życiem. Przyrzekli i to ją nieco uspokoiło. Wiedziała, że nie powinna o nic się martwić: z pewnością Polly i Sam nigdy nie pozostawiliby Scarlet bez ochrony – zwłaszcza po tym, jak sknocili to w Anglii. Nie wspominając już o tym, że Scarlet pozostawała pod ochroną zamku, że była razem z klanem Aidena i ludźmi króla, wszystkimi gotowymi osłonić ją przed niebezpieczeństwem. Caitlin nie mogła pojąć, dlaczego tak bardzo się tym przejmowała.
Kiedy przelatywali nad wąskim oceanicznym pasem oddzielającym Skye od stałego lądu Szkocji, Caitlin, trzymając dłoń Caleba, wróciła myślami do poprzedniego dnia i nocy. Do jej zaślubin. Ceremonii. Wesela. Nocy spędzonej z Calebem. Jej snu. Tego poranka… Tak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie.
Ponieważ był to poranek następujący po zaślubinach, uświadomiła sobie, że oto rozpoczął się tradycyjnie ich miesiąc miodowy. I o dziwo, rzeczywiście w jakiejś mierze tak było: opuszczali wszystkich we dwoje, podróżowali, czekała ich przygoda, wyłącznie ich dwoje. I z pewnością, dokądkolwiek by się udawali, czekały tam na nich romantyczne miejsca, zamek, bądź też kościół lub jakieś inne historyczne miejsce. Zatem, był to jakiś przedziwny rodzaj miodowego miesiąca.
Z drugiej strony, ich misja miała w sobie tym razem pewną powagę, niczym w krytycznej sytuacji. Od chwili swego snu, Caitlin czuła uciekający z każdą chwilą czas, czuła naglącą potrzebę odszukania czwartego klucza i powrotu do Scarlet. Serce waliło jej na myśl o tym, co mogła zastać. Czy był tam jej ojciec? Czy czekał na nią w Eilean Donan? Czy jej misja wreszcie miała dobiec końca? I jeśli tak, to czy miało to w jakiś sposób zmienić jej życie na wieczność? Czy mieli zamiar odesłać ją z powrotem do przyszłości? Czy może jeszcze dalej w przeszłość?
Poranne słońce wspięło się wysoko na niebo, a oni wciąż lecieli i lecieli. W końcu dotarli nad stały ląd. Caitlin spojrzała w dół na wyżynne tereny regionu Highlands i stwierdziła, że były na równi piękne, co wyspa Skye. Caleb przytrzymał jej dłoń i zniżył lot. W oddali zobaczyli kontury miejsca, do którego zdążali.
Trudno byłoby go nie zauważyć. Eilean Donan. Nawet stąd, z tak dużej odległości Caitlin widziała, że był to jeden z najbardziej romantycznych i widowiskowych zamków.
Sięgnęła do kieszeni i chwyciła wskazówkę, wiekową, wydartą stronicę, którą otrzymała od McCleoda, a która teraz spoczywała tam zwinięta w rulon. Kiedy zbliżyli się do zamku, poczuła, jak zwój zaczął pulsować w jej dłoni. Caitlin zastanawiała się, czy to miejsce miało dostarczyć odpowiedź, drugą połowę wskazówki, która zaprowadziłaby ich do ostatniego klucza.
- Eilean Donan to bardzo święte miejsce – powiedział Caleb, przekrzykując wiatr, kiedy zanurkowali w powietrzu i otoczyli zamek. – Wampiry mieszkają tu już od tysięcy lat. Ostatni raz, kiedy o nim słyszałem, było siedzibą Czerwonego Klanu. Potężnego i morderczego klanu, zazwyczaj nieprzychylnego komukolwiek z zewnątrz – o którym krążą pogłoski, że strzeże wielkiej tajemnicy.
Zniżyli lot jeszcze bardziej i Caitlin przyjrzała się zamkowi ze wszystkich stron. Z bliska sprawiał nawet jeszcze większe wrażenie. Zbudowany na niewielkiej wysepce po środku jeziora, Eilean Donan był dostępny jedynie za pośrednictwem długiego, kamiennego mostu wspartego na trzech niewielkich łukowatych filarach. Zamek był położony na tle zielonych, rozległych wzgórz z każdej strony, gór w oddali i otaczającego go zewsząd ogromnego jeziora. Krajobraz przedstawiał się widowiskowo i romantycznie, a sam zamek, wyglądający już dość wiekowo, z wieloma kondygnacjami, idealnie harmonizował z całym krajobrazem. Nad jeziorem zawisła delikatna mgiełka rozświetlona promieniami słońca, potęgując jeszcze romantyczny nastrój. Caitlin zdążyła już wyczuć, iż było to miejsce tajemnicze, i że skrywało pradawne sekrety.
Krążyli wokół zamku, zastanawiając się, gdzie wylądować. Caitlin dostrzegła tuziny wampirów pełniących wartę na stanowiskach, ubranych w długie, krwistoczerwone peleryny. Zaczęła się zastanawiać, czy będą zmuszeni z nimi walczyć, choć chciała uniknąć konfrontacji w miarę możliwości.
- Pokażmy im, że jesteśmy przyjaźnie nastawieni – zawołała Caitlin. – Wylądujmy przy głównej bramie.
- Ale jeśli nas zaatakują, lepiej będzie wylądować na dachu – odparł Caleb.
- Mam wrażenie, że nas nie zaatakują – powiedziała Caitlin. – Jeśli są strażnikami wampirzej tajemnicy, sądzę, że zrozumieją, dlaczego tu jesteśmy. Może nawet nas się spodziewają.
Caleb spojrzał sceptycznie, ale zgodził się i razem zniżyli lot wprost w kierunku głównej bramy.
Chwilę później stali już u krańca mostu, przed główną bramą zamku, na szerokim placu strzeżonym przez tuzin wampirów.
Ubrane na czerwono wampiry spojrzały na nich spode łba. Caitlin miała nadzieję, że podjęła słuszną decyzję.
Kiedy zrobiła kilka kroków, nagle główna zamkowa brama otworzyła się i ciężkie, żelazne, ostro zakończone kraty powoli uniosły się ku górze. Naprzeciw wyszedł pojedynczy wampir. Wyróżniał się wśród innych, ponieważ jako jedyny ubrany był cały na biało, a spod szaty wylewała się długa broda. Kiedy podszedł bliżej, zdjął kaptur i utkwił w nich intensywne spojrzenie. Za wampirem podążał tuzin strażników i Caitlin przez chwilę przyszło na myśl, że może mieli zamiar zaatakować.
Jednakże w następnej chwili zauważyła, że stojący na przedzie wampir uśmiechnął się i nareszcie poczuła się spokojniej.
- Caitlin i Caleb – powiedział cicho, potrząsając głową. – Dużo o was słyszałem. Jestem zaszczycony, że raczyliście przybyć w nasz odległy zakątek świata.
To powiedziawszy, nagle odwrócił się i pomaszerował do zamku.
Caleb i Caitlin spojrzeli po sobie i pomyśleli, że zostało im tylko jedno: pójść w jego ślady.
*
- Większość wampirów, które się tu pojawiają, przybywają w poszukiwaniu Graala – powiedział ich przewodnik, kiedy szli starym, kamiennym korytarzem. Odwrócił się ku nim i uśmiechnął. – Ale widzę, że wasza dwójka jest inna. Szukacie czegoś innego, czegoś o wiele bardziej świętego.
- Szukam mojego ojca – odparła Caitlin.
- Tak, wiem o tym – odparł wampir. Zatrzymał się i stanął twarzą do niej. – Znałem go dobrze. Był zadziwiającym mężczyzną.
Serce Caitlin zabiło mocniej.
- Jest tutaj? – spytała podekscytowana.
Zaśmiał się krótkim, urywanym śmiechem
- Chciałbym. Nie, obawiam się, że nie ma go tu już od stuleci. Ale zostawił tu bardzo ważne dziedzictwo. I przygotował nas na twoje przybycie. Wieki temu.
Mężczyzna odwrócił się, otworzył niewielkie, wiekowe drzwi i wszyscy podążyli za nim kolejnym wijącym się korytarzem.
- Co przygotował? – spytała Caitlin, płonąc z ciekawości.
Mężczyzna zatrzymał się przed kolejnymi drzwiami.
- Chciał, byś coś otrzymała. Ty i tylko ty.
Otworzył niewielkie drzwi i Caitlin musiała schylić się, by wejść przez otwór.
Drzwi prowadziły do wspaniałej sali oświetlonej tuzinami pochodni, z wysokim, sklepionym stropem i witrażami. Wyglądała na kaplicę. Na jej końcu stał wielki, błyszczący, złoty ołtarz, strzeżony przez dwóch żołnierzy, wampirów ubranych na czerwono, którzy stali na baczność. Caitlin zastanowiło, co też było aż tak cennego i wartościowego, że przez cały czas musiało tego strzec dwóch strażników. Zastanawiała się, czy to może była druga połowa wydartej stronicy.
Kiedy podeszli bliżej, ich przewodnik zwrócił się do Caitlin.
- Twoja wskazówka? – ponaglił ją.
Caitlin zastanowiła się przez chwilę, o co mógł ją prosić, po czym uświadomiła sobie, że musiało chodzić o wydartą stronicę. Sięgnęła po nią i wyjęła z kieszeni.
Powoli potrząsnął głową.
- To nie miejsce dla tego – powiedział. – Twój naszyjnik – poprawił.
Caitlin na chwilę zapomniała, o czym mówił; potem sięgnęła i zdjęła swój niewielki zabytkowy krzyżyk, wdzięczna, że wciąż miała go na szyi.
Mężczyzna wskazał na wiekową, zdobioną klejnotami szkatułę. Caitlin przyklęknęła i ze szczękiem włożyła krzyżyk do otworu. Przekręciła go i powoli otworzyła wieko.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom.