Polly szła w dół w kierunku jeziora, ściskając w dłoni swą białą, jedwabną suknię, nie mogąc pozbyć się złego przeczucia. Słowa Scarlet wciąż brzmiały jej w uszach. Zastanawiała się, jak takie małe dziecko mogło przemawiać z taką pewnością siebie. Przeczucie to przyprawiało ją o gęsią skórkę, nie wróżyło nic dobrego i nie chciało dać jej spokoju. Obejrzała się ponad ramieniem na zamek i zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zawrócić.
Zdała sobie jednak sprawę, że postępowała niedorzecznie. Zastępy wojowników Aidena i króla stały na straży. Spojrzała z powrotem na jezioro i nie zauważyła niczego poza czystym niebem i otwartą taflą wody. Byli w odległym miejscu, silnie ufortyfikowanym, setki mil z dala od czegokolwiek, co mogłoby ich skrzywdzić. I do tego Sam miał wrócić w przeciągu kilku zaledwie godzin. Wszystko wyglądało całkowicie normalnie i w zasięgu wzroku nie widać było żadnych oznak niebezpieczeństwa. Poza tym, miała suknię, której przydałoby się pranie i nie powinno zająć jej to zbyt wiele czasu.
Odwróciła się i ruszyła dalej po łagodnie opadającym wzgórzu w stronę jeziora. Niebo pociemniało nagle od ciężkich chmur i podniósł się zimny wiatr, muskając jej twarz. Wzięła głęboki oddech i w końcu zmusiła się, by zlekceważyć wszystko i potraktować to, jako paplaninę nad wiek rozwiniętego dziecka, zdenerwowanego na dodatek tym, że jego rodzice właśnie je opuścili. Oczywiście, dzieci potrafiły wymyślać różne historie i Scarlet nie była tutaj wyjątkiem. Polly doszła do wniosku, że to wszystko było po prostu śmieszne i skupiła się na tym, by szybko wyprać suknię i wrócić, by przygotować się na powrót Sama.
Rozchmurzyła się na myśl o Samie. Dotarła do jeziora, uklękła na brzegu i zaczęła czyścić suknię w lodowatej wodzie. W tej samej chwili zerwał się kolejny zimny wiatr, tym razem silniejszy od poprzedniego, i zmącił powierzchnię wody skądinąd nieruchomego jeziora, zmuszając Polly do podniesienia wzroku.
Była zaskoczona. Nagle pojawiła się nie wiadomo skąd niewielka niby piroga, która zaczęła szybko dryfować w jej kierunku. Polly przyjrzała się jej ze zdumieniem. Skąd się tu wzięła? W jaki sposób znalazła się tak blisko w tak krótkim czasie?
Była jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy zobaczyła unoszącą się w łódce głowę. Była to głowa mężczyzny, rannego, z umazaną we krwi twarzą. Spojrzał wprost na Polly i wyciągnął rękę, prosząc ją o pomoc.
Polly stała z mocno bijącym sercem. Tę twarz rozpoznałaby wszędzie na całym świecie.
Bo był to Sam.
Polly wbiegła do wody najpierw po łydki, potem do ud, nie czując nawet bólu od lodowato zimnej wody, i przyciągnęła łódkę do siebie.
Nie myliła się: to był Sam. Leżał na plecach cały we krwi. Jak to mogło być możliwe?
- Polly, pomóż mi – powiedział słabym głosem.
Była to najdziwniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyła. Był to zdecydowanie Sam, w każdym najdrobniejszym szczególe. Miał jego włosy, ubranie, ciało i głos. To był z całą pewnością on.
Ale jednocześnie, było w nim coś, dzięki czemu Polly wyczuła w głębi serca, że to nie był Sam. Nie mogła tego pojąć.
- Co się stało? – krzyknęła, odchodząc od zmysłów.
- Proszę, pomóż mi – powiedział, wyciągnąwszy do niej dłoń.
Chwyciła ją. Była lodowato zimna i na jej nadgarstku pozostawiła krwawy ślad. Przyciągnęła go bliżej i uświadomiła sobie, że za chwilę wybuchnie płaczem. Ale zmusiła się, by pozostać silną. Nie mogła wyobrazić sobie, co mogło go spotkać.
- Co ci się stało? – wrzasnęła. – Jak mam ci pomóc? Co mam zrobić?
- Czy mogę wejść na wyspę? – zapytał słabo.
- Co to za pytanie? – zapytała. Była zdezorientowana. – Oczywiście, że możesz – odparła i zaczęła podnosić go w ramionach.
Lecz on opierał się, wpatrując się w nią z wściekłością.
- A więc zapraszasz mnie? – naciskał. – Czy zapraszasz mnie na wyspę?
Polly wpatrywała się w niego. Przymrużyła powieki. Nie była pewna, o co mu chodziło. Czyżby miał jakieś urojenia? Ktoś zranił go w głowę? Nie myślał przytomnie?
- Co masz na myśli, mówiąc, czy cię zapraszam? – spytała. – Dlaczego miałbyś potrzebować jakiegoś zaproszenia?
- Odpowiedz – powiedział, chwyciwszy jej nadgarstek. – Proszę – dodał nieco łagodniej. – Potrzebuję twojej pomocy. Zaprosisz mnie?
- Oczywiście, że cie zaproszę. Jesteś zaproszony. I co, zadowolony? A teraz przestań mówić jak wariat i pozwól sobie pomóc – powiedziała, po czym nachyliła się i podniosła w swych ramionach. Odwróciła się i zaniosła go na brzeg.
Tym razem nie opierał się. Polly nie mogła nadziwić się, jak osobliwa była jego prośba. Nie potrafiła nawet zrozumieć, co chciał przez to powiedzieć. Musiał ulec jakiemuś złudzeniu.
Starała się o tym nie myśleć, kiedy niosła go na brzeg. Położyła go delikatnie na piasku i uklękła tuż obok, gotowa zająć się jego ranami.
Ponad wszystko, aż paliła się, by przekazać mu najnowsze wieści. O ich dziecku. Wiedziała jednak, że nie była to odpowiednia pora. Zamiast tego więc sprawdziła jego ciało, próbując znaleźć źródło krwotoku.
Co dziwne, nic nie znalazła. Zlustrowała go dokładnie i wydał jej się całkiem w porządku.
Nagle usiadł i sięgnął do pasa. Zastanowiło ją, czego tam szukał i nagle rzuciło się w jej oczy coś błyszczącego. Broń.
Nóż.
Zanim Polly zdążyła otworzyć usta i zapytać, co robił, nagle Sam podniósł ostrze wysoko w górę, zatapiając je prosto w jej sercu.
Tuż przed tym, jak wniknął w jej ciało, Polly zauważyła, że był to srebrny sztylet. Poczuła jak zatonął w jej piersi, jak przebił serce.
Była zbyt przerażona, by krzyknąć. Zamiast tego wciągnęła powietrze, dusząc się, spoglądając na Sama z niepojętym szokiem.
Czuła, jak życie zaczęło z niej uchodzić, opuszczać jej nienarodzone dziecko. Zajrzała w oczy Sama i zobaczyła jego bezlitosne spojrzenie – a jej ostatnią myślą, zanim jej świat pogrążył się w mroku – było to, że tak bardzo go kochała.