Był to jeden z najlepszych dni w życiu Sama. Od poprzedniej nocy był w siódmym niebie, bawiąc się i rozkoszując każdą minutą zaślubin jego starszej siostry. Był taki szczęśliwy z powodu Caitlin i Caleba, taki zadowolony, że ich ślub udał się tak znakomicie. W końcu pokonali wszystkie przeciwieństwa, jakie stawały im na wspólnej drodze i Sam widział ich wreszcie razem, połączonych na wieki. Poczuł dzięki temu ulgę, jako że teraz w życiu Caitlin był ktoś jeszcze, by się o nią troszczyć i ochraniać.
Jakby tego nie było dość, spędził z Polly cudowną, najbardziej niewiarygodną noc w swoim życiu. W myślach przeżywał na nowo ten moment, kiedy poprosił ją, by za niego wyszła. Wciąż widział wyraz jej twarzy. Jej reakcję. Jak go przytuliła. Czuł jej radość przenikającą jego ciało, każdą jego cząstkę, i w tej jednej chwili odniósł wrażenie, że wszystko na świecie było na swoim miejscu. Wiedział, że podjął właściwą decyzję. Nie mógł się doczekać, aby spędzić resztę życia razem z nią.
Tego ranka obudził się pełen werwy i wigoru. Postanowił uczcić zaręczyny z Polly, oficjalnie ogłosić je przed pozostałymi, sprawić, by Polly spędziła ten dzień i noc w cudowny sposób. Przyszła ich kolej.
Postanowił, że ten dzień będzie naprawdę wyjątkowy: zamierzał osobiście zapolować na największego i najbardziej zaciekłego dzika, jakiego zdoła znaleźć; przynieść go do zamku i wyprawić ucztę; świętować, pijąc i bawiąc się.
I oto stał, zrelaksowany i wypoczęty. Cały ranek spędził sam w lesie, polując. Samotnie spędzone na powietrzu godziny natchnęły go poczuciem spokoju i pozwoliły przemyśleć wszystko to, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. I nacieszyć się tym w myślach ponownie. Dzięki temu poczuł się pewniej. Po cichu tropił zwierzynę, nasłuchiwał jej odgłosów.
Po godzinach poszukiwań, cichego marszu w czeluściach lasu, usłyszał nagle pęknięcie gałązki. Stanął w całkowitym bezruchu; chwilę później zaszarżował na niego największy i najbardziej zaciekły dzik, jakiego Sam kiedykolwiek widział. Miał ostre, zaokrąglone i długie fajki. Sam ucieszył się na myśl o zbliżającej się walce.
Poczekał, po czym korzystając ze swych wampirzych umiejętności, w ostatniej chwili przeskoczył nad zwierzęciem. Dzik zawrócił i natarł ponownie. Tym razem Sam zszedł mu z drogi, unikając go, bawiąc się, nie spiesząc się z pokonaniem go.
Rozjuszony dzik zaatakował ponownie i tym razem Sam wskoczył mu na grzbiet, sięgnął w dół i przygotował się, by skręcić mu kark.
Jednak dzik zrobił coś, co Sama zaskoczyło: zwierzę zdołało odwrócić łeb i ranić Sama fajką, rozcinając mu skórę na ręce. Zaskoczony Sam zawył z bólu. Był zdumiony. Żadne zwierzę, od chwili, kiedy Sam stał się wampirem, nie zdołało zadrasnąć go choćby odrobinę. Nic nie było w stanie równać się z jego szybkością, czy siłą. Był wściekły. Szybkim ruchem skręcił kark zwierzęciu i razem padli na ziemię. Dzik był martwy.
Sam był jednak roztrzęsiony. Nie rozumiał, co się stało, jak to w ogóle było możliwe. Dlaczego, choćby w najmniejszym stopniu, okazał się podatny na tego rodzaju atak?
Pomyślawszy, doszedł do wniosku, że to, co się stało, było niemożliwe. Musiało wydarzyć się coś nienaturalnego. To siła wyższa przesłała mu znak. Zapowiedź. Ale czego?
Nie podobało mu się to. Nie wróżyło nic dobrego i pozostawiło złe przeczucie. Odniósł wrażenie, jakby jakaś siła wyższa dawała mu do zrozumienia, że gdzieś właśnie działo się coś strasznego. Sam spojrzał na ogromne zwierzę leżące na boku w trawie, martwe i odechciało mu się zabierać je ze sobą. Czuł, jakby było przestrogą.
Zostawił je tam, gdzie padło. Wycofał się powoli, cały czas zastanawiając się nad tym.
Niebo pociemniało nagle. Na horyzoncie zebrały się ciężkie chmury i Sam poczuł powiew zimnego powietrza na swej twarzy. Odwrócił się i poszedł z powrotem ścieżką, czując, że musi wracać.
Im dłużej szedł, tym bardziej się niepokoił: coś było nie w porządku. Co gorsza przeczuwał, że chodziło o Polly. Była w niebezpieczeństwie.
Rzucił się pędem przed siebie, po czym skoczył w powietrze i poleciał tak szybko, na ile starczyło mu sił. Wypadł z lasu na otwartą przestrzeń i poleciał dalej, a jego zmysły z każdą chwilą krzyczały coraz głośniej. Jakby przyzywały go światła latarni. Praktycznie wrzeszczały na niego, by przyspieszył, by jak najszybciej dotarł nad jezioro.
Leciał coraz szybciej, składając skrzydła, nurkując w powietrzu aż do chwili, gdy zaczął krążyć nad jeziorem. Jezioro było spokojne i kiedy zatoczył nad nim krąg, nie zauważył niczego.
Potem jednak, kiedy otoczył je kolejny raz, zauważył samotną postać leżącą na jałowym, piaskowym pasie. Zanurkował w powietrzu w tę stronę, zastanawiając się, kto to mógł być.
Wylądował na piasku kilka stóp od ciała i podszedł powoli z mocno bijącym sercem. Kiedy dotarł, uklęknął.
Trzęsącą się dłonią sięgnął, by je odwrócić. Jego umysł zareagował wyparciem, odgradzając się od prawdy – ale głęboko w sercu Sam wiedział. Wyczuwał drganie jej mocy, nawet z takiej odległości. Lecz nie chciał uwierzyć.
Obrócił ją i całe dobro, które w nim pozostało, umarło na wieki.
Była to kobieta, którą kochał najbardziej w świecie.
Polly.
Sam chwycił ją i podciągnął do góry. Przytrzymał przy sobie, czując jej bezwładne ciało wsparte na jego ramionach. Potrząsnął nią, starając się przywrócić jej życie. Spuścił wzrok i zauważył, że została pchnięta ostrzem prosto w serce, i że niemal wszystkie życiowe siły już z niej uleciały. Poczuł na policzkach gorące łzy, kiedy uświadomił sobie, że nic nie mogło już jej ocalić. Zamrugała słabo powieką. Wciąż jeszcze trzymała się kurczowo życia.
Przytulił ją mocno, płacząc ponad jej ramieniem, mając nadzieję, starając się siłą woli zawrócić ją z jej drogi. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś, kogo kochałeś najbardziej na świecie, akurat w chwili, kiedy obdarzyłeś największą miłością, mógł tak nagle zostać ci odebrany.
- Sam – usłyszał jej szept.
Odchylił się i spojrzał na nią; jej głos był tak słaby, że przyszło mu na myśl, iż się przesłyszał.
Przyłożył ucho do jej ust.
- Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptała ponownie.
Sam czuł, jak serce waliło mu z powodu wyrzutów sumienia, smutku i żalu. Widok jej w takim stanie ranił go bardziej niż cokolwiek, czego doświadczył. Siłą własnej woli starał się powstrzymać ją od śmierci, zmusić, by do niego wróciła.
- Jestem w ciąży – wyszeptała mu do ucha Polly.
Otworzył szeroko oczy. Odchylił się i spojrzał na nią, zastanawiając się, czy to prawda. Przez ułamek sekundy, przez jej twarz przemknął uśmiech.
A potem znikł, w jednej chwili.
Jej ciało zwiotczało, a oczy zastygły nieruchomo, szeroko otwarte.
Sam wiedział, że nie żyła. Czuł to każdą cząstką swego ciała, jakby odebrano mu jego własne życie.
Polly. Była w ciąży. Nosiła jego dziecko. Ich dziecko.
A teraz była martwa.
Obydwoje nie żyli.
Nie mógł znieść aż tyle na raz.
Utulił ją mocno w ramionach, kołysząc się z nią na boki, czując rozdzierający ból, czując jak jego serce rozpadło się na kawałki.
Odchylił się i z obnażonymi kłami zawył.
Wydobył z siebie pierwotny ryk, który wstrząsnął całym jeziorem i lasem, wywołując takie wibracje, że woda pokryła się zmarszczkami i drzewa zatrzęsły w miejscu, w którym stały. Był to dźwięk tysięcy słoni, który zatrząsł ziemią. Jego ryk poniósł się dalej, powodując, że włosy jeżyły się każdemu stworzeniu, każdej bestii w odległości setek mil.
Był to ryk stworzenia, które nie miało już powodu, by żyć.
Był to ryk wyrażający pierwotny szał, domagający się zemsty.
Kiedy oczy Sama wypełniły łzy, kiedy wszystko, co kochał, umarło, jego wzrok przyćmiło nowe uczucie. Zaczął patrzeć oczyma pragnącymi przemocy, rozlewu krwi i zemsty. Głęboko ukryty w jego jaźni duch został wezwany i uwolniony. Sam czuł, jak wyrastał z każdej cząstki jego ciała. Był to duch przesiąknięty największym, niepowstrzymanym gniewem. Na tyle potężnym, że nikogo nie wyróżniał; był gotów niszczyć wszystko, obojętnie co stanie mu na drodze. Sam zawarczał, a jego oczy zaszły krwią, jego kły wydłużyły się, mięśnie karku i ramion napięły ponad wszelką, dotychczasową miarę.
Wstał na nogi i trzymając wciąż Polly, zaryczał ponownie.
Był to ryk zwierzęcia, które było gotowe wszystko unicestwić.