Kyle bawił się w najlepsze. Wieki minęły, od kiedy ostatni raz miał takie używanie, zabijając ludzi Aidena na prawo i lewo. Istny pogrom.
Wyjątkową przyjemność sprawiło mu zasztyletowanie Taylor, przeszycie jej serca ostrzem, obserwowanie, jak umierała powoli u jego stóp. Powleczona na czubku srebrem broń była najpotężniejsza i najskuteczniejsza ze wszystkich, jakimi do tej pory władał. Po zabiciu Taylor, zgładził nią tuzin kolejnych wampirów w zaledwie kilka minut. Był pokryty ich krwią i uśmiechał się szeroko, zaczynając czuć się znowu sobą.
Ich plan działał i to idealnie. Kyle wiedział, że wkrótce zetrą z powierzchni ziemi wszystkich pozostałych. Otoczyli ich, a mając nad nimi przewagę, przeistoczyli walkę w rzeźniczą ucztę. Oszustwo Rynda, który zmienił kształt, odniosło skutek, tak jak Kyle przewidywał, a ta cała dziewczyna, Polly, była na tyle głupia, że złapała przynętę. Nic więcej nie stało im już na drodze. Uśmierciwszy te wszystkie wampiry, Kyle wiedział, że osaczenie i zamordowanie Caitlin i Caleba było już tylko kwestią czasu.
Jego najnowszą ofiarą miał być Samuel, brat Caleba. Samuel był silny, ale oni mieli nad nim zbyt dużą przewagę liczebną i doprowadzili go na skraj wyczerpania, więc teraz mógł się już tylko bronić przed Kylem. Im dłużej walczyli, tym Kyle był bardziej pewny siebie i wiedział, że za kilka chwil Samuel zakończy żywot.
I wtedy właśnie wybuchł zamęt. Kyle nie rozumiał, co się stało. Nagle wszyscy jego poplecznicy zaczęli uciekać, ratować się kto może, jakby ze strachu przed nadchodzącą nawałnicą. Kyle zamierzał zatopić miecz w ciele Samuela, kiedy nagle zawahał się i zobaczył powód tego zamieszania.
Był zdumiony, kiedy spostrzegł brata Caitlin, Sama, który wpadł na pole bitwy niczym opętaniec. Nigdy nie widział niczego podobnego, nikogo, kto walczyłby tak szybko i z taką siłą. Jak trąba powietrzna. Kyle widział już wiele odmian furii w swoim życiu, ale nigdy czegoś takiego. Był to gniew stworzenia, które nie miało już nic do stracenia. Które chciało umrzeć.
Sam był jednoosobową, siejącą spustoszenie siłą. Wyrzynał wampiry Rynda w pień, jakby były kukłami. Później, Kyle z przerażeniem zobaczył, jak Sam stanął do walki z Ryndem i po kilku chwilach zabił go, nadziewając na włócznię.
Właśnie wtedy wszyscy opuścili pole bitwy. Dosłownie wszyscy. Nawet ci od Aidena. Sam najwyraźniej nie rozróżniał dobra od zła. Po prostu mordował wszystko, cokolwiek pojawiło się na jego drodze.
Przez chwilę Kyle również pomyślał o ucieczce.
Ale potem zdecydował inaczej. Miał już dość uciekania. Teraz przyszedł czas, by zostać i walczyć. Stanąć do ostatecznej walki. Jeśli miał umrzeć, to był to właściwy moment i miejsce, by to się stało. Jakby nie było, przyrzekł sobie, że uczyni ten czas i to miejsce swymi ostatnimi, poprzysiągł, że jeśli nie zdoła zabić Caitlin i jej najbliższych w tym wcieleniu, to umrze, próbując tego dokonać. Nie było mowy o kolejnych pościgach, o kolejnych podróżach w czasie.
I teraz przyszła chwila, by umrzeć, próbując zrealizować swój plan.
*
Sam wtargnął na pole bitwy zbielały z tak wielkiego gniewu, że ledwie widział na oczy, ledwie zdawał sobie sprawę ze swych czynów. Nigdy jeszcze nie doświadczył niczego podobnego: jego szał pochłaniał go, przytłaczał, unosił ze sobą, przeistaczał w siłę samą w sobie. Nie mógł nad tym zapanować, nawet gdyby chciał.
Zamiast tego pozwolił, by ten gniew go pochłonął. Poruszał jego rękoma i nogami, dyktował, z kim i jak walczyć. Po śmierci Polly, Sam nie miał już po co żyć. Pozostało w nim jedynie pragnienie, by niszczyć. By się mścić. I każdy, i wszystko, co stało na jego drodze, miało zapłacić teraz za to, że żyło na tej planecie, podczas gdy Polly już nie.
Zabicie Rynda sprawiło mu przyjemność. Kiedy skoczył z nim z dachu i nadział go na włócznię, poczuł, jak jego ciało przeszył prąd i zadrżał; poczuł, że Polly spogląda na niego z wysoka, doceniając zemstę, jakiej w jej imieniu dokonał. Zaczynał czuć się usatysfakcjonowany.
Ale daleko mu jeszcze było do końca. Rozejrzał się za kimś lub za czymś innym, z czym mógłby walczyć. Zauważył jednak z konsternacją, że wszyscy zaczęli przed nim uciekać, jakby był jakimś potworem. Był jednak ktoś, kto pozostał na miejscu i mierzył go wzrokiem. Na jego widok Sam poczuł zachwyt.
A zobaczywszy, kto to, poczuł jeszcze większą radość. Kyle. Ohydny, oszpecony, zniekształcony Kyle. Największy wróg jego siostry, istota, która torturowała ich i ścigała przez wszystkie stulecia. Ta sama kreatura, która pojmała Sama, wtedy w Nowym Jorku, i która odpowiadała za jego przemianę za sprawą Samanthy. Mężczyzna, który oszukał go i nakłonił, by Sam użył swej umiejętności zmiany kształtu przeciwko własnej siostrze.
Sam uśmiechnął się z zachwytem. Stanął do walki z Kylem i przerzucił ciężki, długi miecz z ręki do ręki, jakby nic nie ważył. Zaczął delektować się zbliżającą się walką.
Sam nie tracił czasu. Ułamek sekundy później zamachnął się trzymanym oburącz mieczem wprost na głowę Kyle’a z wystarczającą siłą, by przepołowić go na dwoje, kilkukrotnie. Ku jego zdziwieniu, Kyle zdołał unieść swój miecz i zablokować w porę uderzenie Sama. Kyle był szybszy, niż Sam mógł się spodziewać.
Lecz mimo to i tak nie mógł równać się z Samem. Siła uderzenia jego miecza przecięła broń Kyle’a czysto na dwie części. Kyle spojrzał w dół na swój miecz najwyraźniej zaskoczony, że ktokolwiek dysponował wystarczającą siłą, by to zrobić.
Sam nie wahał się. Wziął zamach i kopnął tarczę Kyle’a, rozbijając ją o jego twarz i posyłając Kyle’a w powietrze na trzydzieści stóp, wprost w piach.
W mgnieniu oka znalazł się na nim, chwycił go i zaczął obracać, przerzucać nim w powietrzu niczym szmacianą lalką, uderzając mocno o kamienne mury zamku.
Oszołomiony, zdezorientowany i pokonany Kyle spojrzał przez zaczerwienione oczy na Sama z miną, jakby zastanawiał się, jak ktoś mógł poruszać się tak szybko, dysponować taką siłą. Kyle podniósł się powoli na nogi, lecz Sam pojawił się przy nim znowu i kopnął z taką siłą, że Kyle poleciał kolejne trzydzieści stóp w tył i przebił się przez zamkowy mur.
Zanim Kyle choćby pomyślał o tym, żeby wstać, Sam był już na nim, przygniatając kolanem jego tors i przyszpilając go do ziemi. Sam spojrzał w dół na żałosną kreaturę z odrazą. Sięgnął po sztylet, którym zabito Polly, ten, który znalazł przy jej ciele.
- Jakieś ostatnie słowo zanim wyślę cię do piekła? – warknął przez zaciśnięte zęby.
Kyle odwarknął. Z jego ust broczyła krew, nie mógł złapać oddechu, a wzrok utkwił w oczach Sama.
- Żałuję tylko, że to nie ja zabiłem Polly – prychnął z zakrwawionym uśmiechem. – Słyszałem, że umarła powolną i bolesną śmiercią.
Sam krzyknął, uniósł sztylet wysoko i wbił go w serce Kyle’a.
W tej samej chwili poczuł głośne dudnienie we przestworzach, poczuł, jak zatrzęsła się ziemia. Zauważył tuziny niewielkich, mrocznych demonów, które zawisły nad pozbawionym życia ciałem Kyle’a. Widział, jak uczepiły się opuszczającego go mrocznego ducha, jak taszczyły go w dół, pod ziemię, w kierunku piekielnych odmętów. Potem nastąpił wielki rozbłysk purpurowego światła i nagle ciało Kyle’a rozpadło się na oczach Sama, uleciawszy najpierw wysoko pod chmury, a potem runąwszy w dół, pod ziemię.
Była to epicka śmierć. Dla Sama było oczywiste, że właśnie zgasła wielka moc we wszechświecie.
W tej samej chwili, Sam zauważył, że część mrocznego ducha, który opuścił ciało Kyle’a w chwili jego śmierci, uniosła się nagle i spoczęła na nim. Poczuł, jak owinęła się wokół niego, jak wniknęła w jego kości i tam pozostała. Przypomniał sobie jak przez mgłę, że ktoś kiedyś powiedział mu, iż zabicie kogoś tak bardzo przesiąkniętego złem, powoduje niebezpieczeństwo przejęcia jego ducha na siebie. Zostania na równi złym i mrocznym.
Pomimo oporu Sam czuł, jak się przemieniał, jak stawał się kimś, kim nie był. Jego żyły zaczęły nabrzmiewać od szyi w dół. Czuł, że nieuchronnie, nieodwołalnie przepełniała go nowa, mroczna istota. Czuł, że przechodził na mroczną stronę. Kiedy odchylił się i zaryczał, wiedział, tak po prostu, że nie było już dla niego odwrotu.