SOUBISE FORSYTHA

Ryż gotujemy przez pięć minut w osobnej wodzie. W oddzielnym naczyniu zapiekamy na maśle lekko skarmelizowane cebulki. Dodajemy ryż, przykrywamy i wkładamy do średnio rozgrzanego piekarnika. Mieszamy co jakiś czas, aż całość się zezłoci. Przed podaniem dodajemy śmietany kremowej i sera gruyere.

Forsyth, Nate i technik, który nazywał się Gin-sburg, siedzieli ostrożnie na brzeżkach krzeseł empire w eleganckim pokoju hotelu Kamp. Patrzyli sceptycznie na jedwabne tapety i satynowy baldachim nad łóżkiem. Przez szpary w drzwiach balkonowych docierały do nich przytłumione odgłosy ruchu ulicznego na Norra Esplanaden. Trzej oficerowie zajęli miejsca wokół pozłacanego stolika, na którym znajdowały się dwa laptopy, komórka, miniaturowy odbiornik sygnałów i zaszyfrowana motorola SB5100 - te wielkie nadajniki były bezpieczniejsze od komórek, zwłaszcza jeśli Rosjanie zdecydowali się na monitorowanie wszystkich kanałów w czasie spotkania ze swoim informatorem. Na laptopach widać było dwa miejsca: pokój Dominiki, bardzo przypominający ich własny, który zresztą z nim sąsiadował, a także dużą łazienkę w jej pokoju. Oba miejsca filmowano z góry, z lotu ptaka, kamerą o kącie widzenia 270 stopni.

Zgodnie z instrukcjami Wołontowa Dominika wynajęła ten pokój parę dni wcześniej, co pozwoliło ekipie technicznej na dokonanie w nim pewnych przeróbek. Technicy musieli pracować w nocy, by zainstalować dwie bezprzewodowe kamery: jedną w sztukaterii na suficie w pokoju i drugą w otworze wentylacyjnym w łazience. Kamery przekazywały zaszyfrowany sygnał do odbiornika, który z kolei przekazywał go na laptopy, gdzie można było wszystko nagrać. Obie kamery wielkości zapalniczki Zippo były

też wyposażone w mikrofony.

Gable siedział w furgonetce przed budynkiem hotelu wraz z attache prawnym i trzema innymi agentami z biura antyszpiegow-skiego FBI. Ku prawie nieskrywanej wściekłości Maratosa Forsyth zabronił agentom FBI dostępu do hotelowych pokojów, częściowo po to, by móc nad nimi panować, ale głównie ze względu na to, by zachować incognito Divy. CIA nie miało zamiaru podać jej FBI na tacy.

Agenci federalni grali twardo w Waszyngtonie. Chcieli koniecznie aresztować informatora, niezależnie od tego, kim był, jeszcze w Helsinkach, przed jego wyjazdem do USA. Ich zdaniem w innym wypadku mogli mieć problemy z zapanowaniem nad całą sytuacją. Chodziło im o to, by uniknąć politycznych reperkusji, w razie gdyby ten nieznany cel zdołał się wyrwać z ich sieci. Bawi-damki z centrali uradziły więc, że agenci federalni aresztują informatora dopiero po tym, jak wszyscy Rosjanie opuszczą hotel. Powiedzieli nawet: „No dobra, dobra”, kiedy CIA nalegało, by Forsyth, i tylko Forsyth, mógł dać sygnał do aresztowania.

-    Wszyscy wiedzą, jak ma wyglądać ta akcja, tak? - zapytał poprzedniego dnia w swoim biurze Forsyth i spojrzał znacząco na Maratosa.

-    Ta, jasne - rzucił tamten. - To nie jest nasza pierwsza akcja. -Tylko pamiętaj, żeby nas wezwać, jak się zorientujesz, kim jest ten skurwiel.

-    Masz czekać na mój sygnał, Elwood. Narazicie życie mojego agenta, jeśli zaczniecie wszystko za szybko i za mało dyskretnie.

-    Jeśli to spieprzycie, lepiej, żebyście nie wracali do domu -dodał Nate. Było to poważne naruszenie zasad.

-    Co ty, kurwa? Grozisz oficerowi federalnemu? - warknął Maratos.

-    Zamknąć się! I to już! - uciął Forsyth.

Maratos chciał coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał.

Odbiornik na stoliku mrugnął dwukrotnie, Gable dał im znać, że Wołontow i Dominika weszli do hotelowego baru. Parę minut później zobaczyli ich na pierwszym laptopie w towarzystwie niskiego mężczyzny. Dominika niosła neseser. Informator miał ciemną cerę, szopę czarnych, poskręcanych włosów i krzaczaste brwi. Nosił niebieską wiatrówkę z postawionym kołnierzem, a na ramię zarzucił dużą torbę podróżną. Dominika widziała jednak więcej. Powietrze wokół niego wypełniała brudnożółta ektopla-zma, przypominająca gwałtowny wiatr tuż przed uderzeniem tornada. Wiedziała, co Wołontow chce z nim zrobić i że ten młody człowiek jest zgubiony. Usiedli na krzesłach wokół niskiego stolika. Usłyszeli, jak Wołontow powiedział coś po rosyjsku, a Dominika przetłumaczyła to na angielski. Czuli się dziwnie, słysząc jej głos z laptopa.

Ponieważ Wołontow nalegał, młody człowiek przedstawił się -John Paul Bullard, analityk średniego stopnia z Systemu Łączności Krajowej. Następnie opisał on swoją pracę i wyjaśnił, że potrzebuje pieniędzy. Poklepał torbę i powtórzył, że Wołontow ma mu zapłacić pół miliona dolarów za podręcznik, którego okładki już dostał. Wołontow znowu coś powiedział i Dominika spytała Amerykanina, skąd pewność, że podręcznik jest autentyczny.

Bullard otworzył torbę i podał jej obłożoną książkę wielkości cienkiej książki telefonicznej. Dominika przekazała ją Wołonto-wowi, który przez jakieś trzy sekundy przerzucał jej strony, a następnie zwrócił ją Dominice. Powiedział coś do Bullarda, a Dominika przetłumaczyła. Rezydentura będzie musiała zbadać ten dokument, zanim określi jego wartość.

-    Ależ to autentyk, naprawdę - rzucił Bullard. - Ręczę za to.

Wołontow skinął głową, a Dominika przeszła z podręcznikiem

oraz neseserem do łazienki. Dzień wcześniej riezidient udzielił jej dokładnych instrukcji i kazał włożyć książkę do schowka w neseserze na wypadek, gdyby cała akcja okazała się prowokacją zachodnich służb wywiadowczych. Najlepszym do tego miejscem była pozbawiona okien łazienka.

-    Wszystko w porządku, uwaga - szepnął Forsyth do mikrofonu.

Na drugim laptopie otworzyły się drzwi do łazienki, a potem w kamerze pokazała się głowa Dominiki. Dominika położyła neseser na toaletce, a następnie szybko pochyliła się i pchnęła umieszczoną na trzech zawiasach deseczkę maskującą na samym jej dole. Wyjęła ze schowka identyczny podręcznik, który bardzo dokładnie spreparował zespół jajogłowych z Waszyngtonu - brakowało w nim nawet tych samych stron co w oryginalnym - i błyskawicznie dokonała wymiany. Deseczka znowu znalazła się na swoim miejscu. Następnie Dominika wcisnęła dwa ćwieki w neseserze, w którym otworzyło się fałszywe dno. Włożyła tam zmodyfikowaną książkę i z kliknięciem zamknęła neseser.

Odczekała jeszcze chwilę i zerknęła do lustra. Przygładziła włosy, a potem uniosła głowę, zerkając w stronę otworu wentylacyjnego i kamery. Poprzedniego wieczoru Nate powiedział jej, że będą monitorować wymianę. Dominika pokazała język do kamery, raz jeszcze zerknęła na swoje odbicie i wróciła do pokoju.

-    Jezu Chryste, to niewiarygodne - jęknął Forsyth. - Co za operację prowadzisz? - spytał, patrząc na Nate'a.

-    Mogę dostać jej numer? - rzucił Ginsburg z ekipy technicznej.

-    Dobra, koniec gadki - warknął Forsyth.

Dominika usiadła koło Wołontowa, który wyjął z kieszeni grubą kopertę. Położył ją na stoliku i pchnął w stronę Bullarda. Dominika wyjaśniła, że przed zweryfikowaniem autentyczności podręcznika mogą mu zapłacić tylko pięć tysięcy dolarów. Bullard popatrzył na niego zaszokowany, ale Wołontow zachował kamienną twarz.

-    No i co zrobi? Pójdzie na policję? - mruknął Ginsburg, ale Forsyth natychmiast uciszył go wzrokiem.

Dominika powiedziała Bullardowi, że wyjdą pierwsi, a on niech odczeka pięć minut przed wyjściem . Zdruzgotany Amerykanin siedział bez ruchu na swoim miejscu. Wołontow wstał, zapiął płaszcz i wyszedł. Dominika za nim. Mężczyzna został sam, pochylił się do przodu i ukrył twarz w dłoniach.

Forsyth zaczął coś szeptać do mikrofonu i dwukrotnie powtórzył nazwisko informatora.

-    Przyjęcie skończone. Goście wciąż na górze. Nie ruszać się. Żadnych ruchów. - Dwa kliknięcia stanowiły odpowiedź, że przyjęto informacje i rozkaz. Nagle Bullard wstał. - Siadaj, kurwa! -powiedział Forsyth do pierwszego laptopa. - Nie ruszaj się, ty głupku. - Po chwili Bullard opuścił pokój. Forsyth złapał radio. -Gość wychodzi. Jest w niebieskiej wiatrówce, ma torbę podróżną. Spokój. Nie ruszać się!

Wołontow i Dominika wyszli z hotelu i wsiedli do samochodu z ambasady. Agenci FBI patrzyli, jak odjeżdżają, i zaczęli się zbierać do wyjścia.

-    Jeszcze nie - mruknął Gable. - Musi zejść z góry.

-    Bzdury - rzucił jeden z nich. - Ruskich już tu nie ma. Musimy dorwać chuja.

Gable złapał jednego z agentów za ramię.

-    Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie dostaniemy sygnału, jasne?

-    Odpierdol się! - warknął Maratos, który właśnie otworzył drzwiczki z tyłu furgonetki.

Agenci FBI wyskoczyli z wozu i wbiegli do hotelu. Drzwi windy właśnie się otworzyły i Bullard wszedł do holu, wprost w ich objęcia. Agenci rzucili go na ziemię, wykręcili ręce i założyli kajdanki. Wokół zaczęli się zbierać goście i turyści, a niczym niezra-żeni agenci postawili Bullarda na nogi i wyprowadzili z hotelu. W tym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na pracownika kontrwywiadu z Ambasady Rosyjskiej, który stał gdzieś z tyłu, a teraz opuścił hotel bocznym wyjściem.

Forsyth spakował sprzęt, a Nate zabrał podręcznik Bullarda ze skrytki, członkowie ekipy technicznej zaś pospiesznie zdemontowali cały sprzęt z pokoju. Wszyscy spotkali się w rezydenturze.

-    Cholera! - wściekał się Forsyth. - Rozerwę tego Maratosa na strzępy. To było za wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie.

-    Będziesz musiał poczekać, aż dotrze do domu - wtrącił Gable. - Pojechali od razu na lotnisko. Czekał tam na nich specjalny samolot, który miał ich zabrać prosto do Waszyngtonu. Wszystkie te dupki miały erekcję i myślały już tylko o awansie.

-    Myślicie, że Rosjanie nie zostawili swojego człowieka w hotelu? - rzucił Nate, czując, jak mu się ściska żołądek.

-    Trudno powiedzieć - mruknął Gable. - Wiele osób widziało tę scenę. Na ich miejscu zostawiłbym kogoś w odwodzie.

-    Fajnie - westchnął Nate. - Jadę do mieszkania konspiracyjnego, żeby zaczekać na Dominikę. Dajcie znać, jakby coś wyskoczyło. - Wstał, zbierając się do wyjścia.

-    Zaczekaj chwilę - rzucił Forsyth.

Nate usiadł na swoim miejscu.

-    Masz zachować spokój. Nie wolno ci do niej jechać. Ani dzwonić, jasne? Żadnych sygnałów czy sprawdzania, co się z nią dzieje. Jeśli złapię cię w pobliżu rosyjskiej ambasady, rozerwę cię na strzępy zaraz po Maratosie. - Przyglądał się mu przez dłuższą chwilę. - Zrozumiano?

-    Tak, jadę tylko do mieszkania konspiracyjnego. Żeby zaczekać. To wszystko.

-    Rozmawialiśmy już o takiej sytuacji. Nie wiemy, co widzieli Rosjanie i czy w ogóle coś zauważyli. Zaraz napiszę do Waszyngtonu depeszę, w której przedstawię całą sytuację. Mam nadzieję, że wyślą tego skurwiela Maratosa do Topeki i już nigdy stamtąd nie wróci.

Nate wstał, ale na twarzy miał wypisany gniew i strach.

-    Siadaj, jeszcze nie skończyłem. Teraz to, co najtrudniejsze, musisz czekać, by sprawdzić, czy twój agent jest bezpieczny. Jeśli wykonasz teraz jakiś ruch, możesz ją narazić, nawet jeśli Ruscy niczego nie podejrzewają. Musimy zaczekać na wynik tej rozgrywki.

-    A może skierujemy Archiego i Veronice do jej mieszkania? -zaproponował Gable, ale ta propozycja miała przede wszystkim uspokoić Nate'a.

-    Nie chcę podejmować nawet takiego ryzyka - odparł Forsyth. - Ale, Marty, możesz poprosić znajomego z Supo, żeby miał oko na ulicę Tehtaankatu. Powiedz, że dostanie nagrodę, jeśli zauważy, że coś dziwnego dzieje się w ambasadzie.

Nate ponownie wstał.

-    Nie przejmuj się - powiedział Forsyth.

Jak tylko wszedł do mieszkania konspiracyjnego, wyczuł Dominikę: zapach mydła i pudru, i coś jeszcze bardziej podstawowego, coś, co przywodziło na myśl ostrą woń drewna. Przez chwilę myślał, że może tu jest, ale mieszkanie było puste. Miała instrukcje, by nie przychodzić tu przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Wołontow będzie szalał, wysyłał depesze, dzwonił, więc z pewnością będzie jej potrzebował. Nate przeszedł do sypialni i położył się na łóżku. Zasnął w ubraniu i ocknął się na chwilę w nocy, żeby się przykryć narzutą. Czuł zapach Dominiki w pościeli. Obudziło go słońce.

Gable krzątał się po kuchni i robił kawę.

-    Wszystko w porządku - powiedział. - Nie zdarzyło się nic dziwnego. Jedna rzecz, tylko nie mów o tym Forsythowi. Posłałem Veronicę, żeby zadzwoniła późnym wieczorem do jej drzwi. Nikogo nie było w mieszkaniu. Wygląda na to, że nie nocowała w domu. Ruscy pewnie zajmowali się cały czas tą sprawą.

Nate poszedł do łazienki i przemył twarz wodą. Wciąż czuł ucisk w klatce piersiowej. W lodówce w dalszym ciągu znajdował się pojemnik z jednym pierogiem. Przez chwilę patrzył na wyrobione jej palcami ciasto. Gable smażył właśnie omlet, ale Nate był zbyt zdenerwowany, żeby jeść.

-    Nikt nie wie, jak naprawdę powinno się robić omlet - zaczął Gable. - Nie chodzi przecież tylko o to, żeby usmażyć jajka. To bzdura. Trzeba potrząsać patelnią i mieszać, żeby się za bardzo nie wysmażył i... hej, słuchasz mnie?... był gładki. O tak. - Zebrał smażone jajka delikatnie widelcem, złapał rączkę patelni od drugiej strony, postukał naczyniem o palnik, a następnie odwrócił gwałtownie patelnię nad talerzem. Omlet był bladożółty i bardzo delikatny. - A, kurwa, środek powinien pozostać płynny - dodał, przecinając omlet widelcem. - Chcesz trochę?

-    Na miłość boską, Marty - jęknął Nate.

-    Posłuchaj, możemy tylko czekać. Nie wolno nam nawet pisnąć czy spojrzeć w stronę ambasady. - Spróbował trochę jedzenia. - Pozwól, że cię spytam, co twoim zdaniem jest najważniejsze w tej całej imprezie.

-    Chodzi ci o podręcznik? O zamianę? - spytał Nate. - Pieprzę podręcznik! A co z naszą agentką? Może już zamknęli ją w piwnicy, a ty sobie w najlepsze jesz omlet!

-    Tak samo jak ty chcę, żeby była bezpieczna - rzucił Gable. -Ale musimy się przekonać, czy Ruscy uznali, że mają prawdziwy podręcznik. Usłyszeć, jak klepią jeden drugiego po plecach. Centrala może sprawdzać teraz wszystkie informacje z rezydentury. Dzięki Dominice mamy wgląd w to, co się w tej chwili u nich dzieje. Na razie panuje cisza, ale może dlatego, że powzięli nadzwyczajne środki ostrożności.

-    A jeśli stracimy agenta? Myślisz, że było warto?

-    Sam musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie. Ruscy będą się wysilać przez siedem lat, planując atak na coś, co nie istnieje. I co ty na to?

Nate spojrzał na Gable'a, który nie spuszczał z niego wzroku.

-    Życzę ci, kurwa, smacznego! - warknął.

W południe Forsyth oderwał się w końcu od papierów, które miał na biurku. Gable dostał właśnie wiadomość od swojego człowieka z punktu obserwacyjnego. Nate'owi wcale nie spodobała się jego mina.

-    Dziś rano z ambasady wyjechała furgonetka z Divą i dwiema innymi osobami. Mieli ze sobą pocztę dyplomatyczną i kierowali się w stronę lotniska.

-    Codziennie w południe są loty Aerofłotu do Moskwy - zauważył Gable, patrząc na zegarek. - To za półtorej godziny.

-    I tyle? - spytał Nate. - Co z tym robimy?

-    Nic, zupełnie nic - odparł z naciskiem Forsyth. - To dlatego byli całą noc zajęci. Robili kopię podręcznika i przygotowywali przesyłkę. Teraz wiozą oryginał na lotnisko. Dominika i dwóch facetów z obstawy. Wołontow sam ją wysłał, a teraz cieszy się z sukcesu.

-    Tego nie wiemy - zauważył Nate. - Może chce ją odesłać do domu pod strażą? A jeśli Dominika jest w niebezpieczeństwie?

-    Nawet jeżeli to prawda, to co proponujesz? - spytał Forsyth. -Ten podręcznik musi dotrzeć do Moskwy.

-    Może pojadę na lotnisko? - rzucił Nate. - Nie zrobię nic głupiego, zajmę się tylko obserwacją. Może uda nam się ustalić, co się dzieje. Przecież chcemy wiedzieć, jaka jest sytuacja, prawda? Powinniśmy o tym zameldować do centrali.

-    Wykluczone, kurwa - mruknął Forsyth. - Nie chcę tam Ro-mea, który będzie wrzeszczał do Julii, żeby wyszła na balkon.

Nate spojrzał na Gable'a.

-    No nie mogę - westchnął Gable. - Ten głupek zaraz się tu rozpłacze. Tom, pojadę z nim. Nie pozwolę, żeby się potknął o własnego chuja. Może uda się ustalić, z kim pojechała, co się w ogóle dzieje. -Gable spojrzał na szefa i skinął głową.

Kiedy ten się nie odezwał, Nate i Gable narzucili płaszcze i zbiegli na dół po schodach. Nate prowadził tak, że w mgnieniu oka dotarli na miejsce. Przeszli na znajdującą się nad halą odlotów antresolę dla obserwujących. Gable pierwszy zauważył Dominikę, która siedziała nieopodal odprawy Aerofotu. Miała na sobie ten sam granatowy kostium i białą bluzkę co w hotelu. Włosy związała wstążką. Po obu jej stronach siedzieli przedstawiciele rezydentury. Żółta płócienna torba z przesyłką spoczywała na podłodze między nogami jednego z nich. Dominika wydawała się malutka i cicha, jak grzeczna urzędniczka, która posłusznie wraca do centrali w Moskwie.

Gable złapał Nate'a za kołnierz i zaciągnął go za grubą kolumnę.

-    Stój tutaj i niczym nie machaj. Najlepiej w ogóle się nie ruszaj. Nie wiemy, jak zareaguje, kiedy cię zobaczy. Może zginąć, jeśli coś spieprzysz.

Dominika siedziała między strażnikiem z rezydentury a pracownikiem administracyjnym, który, gdy tylko się dowiedział, że odbędzie lot tam i z powrotem do Moskwy, natychmiast nakupił łososia w puszkach i kompaktów, by to odsprzedać rodzinie i znajomym. Nie miał nawet pojęcia, kim jest seksbomba obok, i niewiele go to obchodziło. Strażnik natomiast otrzymał poufne informacje, dotyczące tej podróży. Dowiedział się, że kapral Je-gorowa spotka się na lotnisku z oficerami SWR i że to im właśnie ma przekazać torbę. Miał też odebrać od nich pokwitowanie, a następnie czekał go dwudniowy urlop w Moskwie. Kropka.

Dominikę wzięły w kleszcze dwa zapachy: wody po goleniu strażnika i gotowanej kapusty, którą przesiąkło ubranie pracownika administracyjnego. Coś zwróciło jej uwagę, uniosła więc wzrok i spojrzała na antresolę. Dostrzegła Nate'a, który stał tuż obok kolumny w szklanej ścianie. Stał z opuszczonymi rękami i patrzył na nią. Szkło wokół zabarwiło się fioletowo. Poczuła, że zaparło jej dech w piersi, ale opanowała się i nawet nie drgnęła. Ich oczy spotkały się, a ona niezauważalnie potrząsnęła głową. Nie, sołnce, pozwól mi wyjechać, wysłała myśl przez szklaną przegrodę. Nate spojrzał na nią i skinął głową.