Kawałki jagnięciny, pokrojony boczek i cebulę mocno obsmażamy, podlewamy białym winem i bulionem. Dodajemy soli, pieprzu i gałki muszkatołowej do smaku i gotujemy przez godzinę na wolnym ogniu. Następnie wyjmujemy z wywaru kawałki jagnięciny, a dodajemy sok z cytryny, żółtka z jajek i wyciśnięty przez praskę czosnek; energicznie mieszamy - bez gotowania. Ponownie dodajemy do sosu soli, pieprzu i gałki muszkatołowej i polewamy nim, przybraną skórką z cytryny, jagnięcinę.
Wania Jegorow przeczytał depeszę z Waszyngtonu, w której Gołow pisał, że Łabędź w dalszym ciągu odmawia podjęcia środków ostrożności. Zaklął pod nosem i zaczął się zastanawiać, czy nie kazać Gołowowi zwolnić, być może nawet zamrozić sprawę. Zaraz jednak zmienił zdanie, gdy zaczął czytać drugą stronę, na której rezydent opisywał zawartość przekazanej mu przez agentkę płytki. Znajdowały się na niej dokładne zapisy przebiegu zamkniętych spotkań w sprawie projektu GLOV, w których brali udział przedstawiciele Pathfinder Satellite Corporation i sił powietrznych USA, a także plany dotyczące satelity, diagramy Gantta, kryteria oceny, dane produkcyjne i wymagania podwykonawców. Było tam wszystko, czego można by sobie życzyć. Zarząd T już pracował nad streszczeniem dla Kremla, Komitetu Wykonawczego Dumy i Ministerstwa Obrony. Wania sam miał zamiar je przedstawić i wiedział, że wypadnie naprawdę bardzo dobrze.
Jednak ta gratka stanowiła też duże wyzwanie. Zabezpieczenia były niepewne, a dalsze prowadzenie agenta narażone na spore ryzyko. Spokojny i doświadczony Gołow bardzo tutaj pomagał i po mistrzowsku radził sobie z blond wiedźmą, ale nic z tego, co mogli zrobić, nie gwarantowało jej dalszego bezpieczeństwa. Jegorow lekko drżącymi rękami zapalił papierosa.
Widział tu dwa słabe punkty. Po pierwsze, Gołow jako rezydent
podlegał różnego rodzaju inwigilacji - mogli go śledzić, monitorować, podsłuchiwać, nagrywać. Był jednak zbyt dobry i zbyt ostrożny, by ciągnąć za sobą ogony. Poza tym miał do dyspozycji oddany zespół kontrobserwacyjny Zeta, który, korzystając z tej samej techniki, chodził za szefem tak jak obserwatorzy, sprawdzając, czy nikt go nie śledzi. Dzięki temu można było wykryć i unieszkodliwić obserwatorów rezydenta. Jednak Łabędź to był większy problem. Pani senator rozbijała się jak chciała po całym Waszyngtonie i w ogóle nie przejmowała się tym, że ktoś mógłby ją zobaczyć z Gołowem czy też zwrócić na nią uwagę. Nie można było temu zapobiec poprzez prace operacyjne.
Gdy tylko ktoś zauważy przeciek albo pojawią się informacje na temat kreta, CIA wypełznie ze swych dziur i zacznie go ścigać, aż w końcu go złapie. Gdzie mógłby pojawić się taki przeciek? Z pewnością mógłby pochodzić od tego skurwiela, który penetruje od wewnątrz SWR i którego prowadzi Nathaniel Nash. Jegorow walnął pięścią w biurko. Ktoś w tym budynku. Ktoś, kogo zapewne zna.
Było zaledwie kilku wyższych oficerów poza zastrzeżoną listą, którzy wiedzieli co nieco o Łabędziu i wspierali ten projekt. Wania zaczął sobie przypominać ich nazwiska: Poważny Jurij Nazarenko, dyrektor Zarządu T (nauka i technologia), szefowie Zarządu R (planowanie operacyjne i analizy), OT (wsparcie techniczne) oraz I (komputery). Wszyscy wiedzieli, że sprawa jest wyjątkowa, i mogli łatwo zgadnąć, jakiego kraju dotyczy. Nie wiedzieli dokładnie, kim jest Łabędź, ale mieli dostęp do raportów i wiele mogli się domyślić. Mimo rangi trzeba będzie ich wszystkich sprawdzić, od czego zresztą miał tego karła z Wydziału Specjalnego II, czyli kontrwywiadu, Aleksieja Ziuganowa.
Jegorow doskonale wiedział, że perspektywa śledztwa przeciwko własnym, w dodatku wysoko postawionym kolegom doprowadzi Ziuganowa do ekstazy, być może nawet zbliżonej do tego, co przeżywał w piwnicach Łubianki. Wania dał mu pełnomocnictwa do przeprowadzenia wewnętrznego śledztwa i karzeł wyszedł z jego gabinetu z uszami nastawionymi jak radary i mdłym uśmieszkiem na ustach, maskującym burzę, która rozpętała się w jego głowie.
Jegorow wyjrzał przez okno swojego przestronnego pokoju. Kto jeszcze mógł zagrażać Łabędziowi? Oczywiście sam dyrektor. Być może jeszcze kilka osób z głównego sekretariatu i biura prezydenta, i ministra obrony. Ale w przypadku tych osób niewiele mógł zrobić. Kto jeszcze? Pozostał jedynie Władimir Korcznoj, dyrektor wydziału I (Ameryka i Kanada), który, choć nie miał bezpośredniego dostępu do danych na temat Łabędzia, orientował się w wewnętrznej sytuacji SWR. Byli dobrymi przyjaciółmi i od lat mówili sobie po imieniu. Wołodia należał jeszcze do starej szkoły. Pracownicy służb lubili go i szanowali. Miał też tu swoich zaufanych ludzi, więc znał większość związanych z SWR plotek. No i w tej chwili prowadził operację przeciwko Nashowi.
Jegorow pomyślał, że ostatnio rzadko widywał się z Korczno-jem. Przyjaciel się starzał. Pewnie tylko kilka lat dzieliło go od emerytury. Do tego czasu Jegorow zapanuje nad sytuacją i wybierze sobie zaufanego pomocnika, który będzie kierował wydziałem Ameryki. Mimo że Wania w głębi serca wiedział, iż jest to mało prawdopodobne - wykluczone - by to wydział I odpowiadał za zdradę, zdecydował się na wszelki wypadek dodać nazwisko Korcznoja do listy. Zajmie się więc najpierw SWR, a potem Nashem. Za dwumia zajcami pogoniszsia, ni odnowo nie pojma-jesz, pomyślał.
Szef Zarządu T, Jurij Nazarenko, czekał na progu gabinetu Je-gorowa jak wieśniak pod stodołą. Był on wysoki i mimo swoich pięćdziesięciu lat chudy. Miał na nosie grube druciane okulary, pogięte i podniszczone, gdyż obchodził się z nimi z roztargnieniem. Miał też dużą głowę, wypukłe czoło, odstające uszy i nawet jak na Rosjanina zęby w wyjątkowo złym stanie. Był także bardzo nerwowy i bez przerwy poruszał głową, strzelał palcami i niczym marionetka dotykał rękawów. Tuż pod lewym policzkiem wyrósł mu pieprzyk, który Jegorow obrał sobie za cel, by nie musieć skupiać się na jego zachowaniu. Nazarenko miał jednak doskonale wyszkolony ścisły umysł i nie tylko potrafił zrozumieć techniczną stronę jakiegoś problemu, ale też dostosować teorię do potrzeb operacyjnych i procesu uzyskiwania informacji.
- Wejdź, Jurij. Dziękuję, że przyszedłeś tak szybko - powiedział Jegorow tak, jakby zostawił podsądnemu wybór czasu spotkania. - Siadaj, proszę. Może zapalisz?
Nazarenko usiadł, wzruszył ramionami, zacisnął dłonie na po-dołku i parę razy poruszył kciukami.
- Nie, dziękuję, Iwanie Dimitriewiczu - rzucił, poruszając przy tym brwiami, a Jegorow wbił wzrok w punkt pod jego policzkiem.
- Chciałem ci powiedzieć, że świetnie sobie radzisz z informacjami na temat amerykańskiego pojazdu kosmicznego. Dostaliśmy już pochwałę najwyższych władz.
A konkretnie: on sam dostał pochwałę za prowadzenie Łabędzia.
- Bardzo się cieszę, Iwanie Dimitriewiczu - rzucił Nazarenko. - Te informacje są naprawdę wyjątkowe. Jesteśmy z moimi analitykami pod wrażeniem. - Nazarenko spojrzał na twarz boksera, którą miał przed sobą. - Oczywiście rosyjska myśl techniczna z łatwością może się temu równać - dodał zaraz, a grdyka poruszyła mu się przy tym dwukrotnie. - Ale muszę przyznać, że Amerykanie wykonali doskonałą robotę.
- Zgadzam się. - Jegorow skinął głową i zapalił papierosa. -Chciałem powiedzieć, żebyś pracował nad tymi analizami, ale też uprzedzić, że nastąpi czasowa przerwa w dopływie informacji. Ich źródło, niezwykle ważna osoba, o której ze zrozumiałych względów nic nie mogę powiedzieć, ma problemy zdrowotne i musi na jakiś czas zawiesić swoją działalność. - Jegorow pozwolił, by to zdanie zawisło w powietrzu.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego i że wkrótce dostaniemy nowe informacje - powiedział Nazarenko i pochylił się trochę. Jego lewa noga i ręka drżały nieznacznie.
- Też na to liczę - odpowiedział Jegorow. - Półpasiec może być przykry, ale nasz agent powinien już wkrótce dojść do siebie.
- Tak, oczywiście - przytaknął Nazarenko. - Będziemy na razie zajmować się tym, co mamy. Jest tego tyle, że wystarczy nam na jakiś czas.
- Świetnie - ucieszył się Jegorow. - Wiem, że mogę na ciebie liczyć.
Wstał, by odprowadzić Nazarenkę do drzwi. Położył dłoń na jego drżącym ramieniu.
- Przejęcie tych informacji było ważne, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że najważniejsze jest to, jak je wykorzystamy. To twoje zadanie.
Jegorow uścisnął jego dłoń, a potem patrzył, jak Nazarenko, z przekrzywioną głową, trzymając się prawej strony, oddala się korytarzem w kierunku wind. Wyglądał w tej chwili jak Pietruszka z przedstawienia skomorochów.
- Jeśli ktoś taki jest szpiegiem, to nasz koniec bliski - szepnął do siebie Jegorow i wrócił do gabinetu.
Borys Aliuszewski z Zarządu R w najmniejszym stopniu nie przypominał Nazarenki. Zapukał dwukrotnie do drzwi gabinetu Jegorowa, a następnie wszedł spokojnie do środka bez cienia jakichkolwiek emocji. Aliuszewski miał czterdzieści lat, wyglądał na więcej i był naprawdę groźny. Szczupły, ciemny, z zapadniętymi policzkami i wystającymi kośćmi policzkowymi; gładko wygolony, ale śniady. Miał czarne oczy w kształcie migdałów, mocną szczękę i duży nos. Gęsta szopa kruczych, lśniących włosów, które lekko falowały, sprawiała, że wyglądał na członka Centralnej Komisji Kirgistanu z Biszkeku. Pochodził jednak z Petersburga.
Jako szef Zarządu R (planowanie operacyjne i analizy) był odpowiedzialny za ocenę wszystkich zagranicznych operacji SWR. Aliuszewski spędził wiele lat w Londynie i mówił świetnie po angielsku. Po powrocie z Anglii zajął się planowaniem i analizami, gdyż to najbardziej mu odpowiadało. Był inteligentny i miał dociekliwy umysł. Był też, zdaniem Wani, naiwny w kwestiach politycznych. To, że może być kretem, wydawało się wyjątkowo mało prawdopodobne. Ale to właśnie on oceniał „ważne źródło informacji” z waszyngtońskiej rezydentury i sam zaproponował wykorzystanie zespołu Zeta do osłaniania Gołowa w czasie jego comiesięcznych spotkań z panią senator. Dlatego Wania zdecydował się poddać go próbie.
- Siadaj, Borys - powiedział. Lubił Aliuszewskiego za jego pracę, morale i inteligencję. - Przejrzałem twoje zalecenia dotyczące środków bezpieczeństwa w Waszyngtonie i całkowicie się z tobą zgadzam.
- Dziękuję, Iwanie Dimitriewiczu - powiedział Aliuszewski. -Oczywiście generał Gołow doskonale wie, jak sobie radzić na ulicy. Rzadko też stanowi cel obserwacji FBI. Jego zdaniem Amerykanie uważają, że ktoś z jego pozycją nie będzie zajmował się prowadzeniem agenta. No i zespół Zeta potrafi zachowywać się dyskretnie, a jednocześnie skutecznie chronić generała. - Aliuszewski przyjął papierosa z mahoniowej kasetki z szylkretową przykrywką.
- Doskonale.
- Poza tym technicy z rezydentury prowadzą nasłuch na częstotliwościach FBI. Zwracają szczególną uwagę na wszelkiego rodzaju anomalie w procedurze. Zmiana taktyki może oznaczać wzmożone zainteresowanie wroga - wyjaśnił jak najprościej Aliuszewski, nie bardzo wiedząc, czy Jegorow rozumie te zawiłości.
- Dobrze, Borys, chcę, żebyś w dalszym ciągu monitorował całą sytuację. Tak się składa, że mamy małą przerwę, możemy więc lepiej ocenić wszystkie zabezpieczenia.
- Dlaczego? - zdziwił się Aliuszewski.
- Rozumiesz, oczywiście, że nie mogę zdradzać szczegółów operacji generała Gołowa. Nie wynika to z braku zaufania...
- Rozumiem. Jak najbardziej, Iwanie Dimitriewiczu - zapewnił bez cienia pretensji w głosie Aliuszewski. - Zabezpieczenia to zabezpieczenia.
- Mogę tylko powiedzieć tyle, że informator Gołowa musi na jakiś czas przerwać kontakty. I to z powodu dosyć poważnej choroby... - Jegorow spojrzał łagodnie na podwładnego.
- Jak długa będzie ta przerwa? - spytał Aliuszewski. - To ważne, żeby generał Gołow nie zmieniał nagle tego, co robił do tej pory. Musi zachowywać się dokładnie tak jak poprzednio. Jakakolwiek zmiana w jego codziennej rutynie może wzbudzić podejrzenia, co będzie podwójnie niebezpieczne, gdy jego informator wznowi działalność.
- Trudno mi powiedzieć, ile to potrwa. Rekonwalescencja po bajpasach może być krótsza lub dłuższa. Po prostu trzeba zaczekać.
- Za pozwoleniem, czy mogę spisać kilka dodatkowych pomysłów, tak żeby mógł je pan przejrzeć, Iwanie Dimitriewiczu, a następnie przesłać generałowi?
- Jak najbardziej. Chętnie się z nimi zapoznam. Przynieś, jak tylko skończysz - powiedział Jegorow, wstając ze swego miejsca. -I jeszcze raz podkreślam to, że bardzo cenię twoją pracę. Jesteś świetnym szefem Zarządu R.
Odprowadził Aliuszewskiego do drzwi i uścisnął na pożegnanie jego dłoń.
Szef wydziału Ameryki, generał Władimir Andriejewicz Korcznoj wszedł do sekretariatu Jegorowa dwadzieścia minut spóźniony. Osobisty asystent szefa, Dymitrij, wyszedł, żeby się z nim przywitać, ale dwie sekretarki popatrzyły na niego z wyraźną przy-ganą. Niezrażony Korcznoj podszedł do nich, przywitał je po imieniu, a jego brązowe oczy zalśniły pod krzaczastymi białymi brwiami.
- Pojawiły się informacje na temat tego, gdzie panuje największa rozwiązłość - zaczął historię, przysiadając na rogu biurka. -Pierwsze miejsce zajęły gwiazdy filmowe, drugie aktorzy teatralni, a trzecie KGB. A wtedy ktoś z tłumu zaczął protestować: „Pracowałem trzydzieści lat w KGB i nigdy nie zdradziłem żony!”. A wtedy inny mężczyzna odkrzyknął:
„To właśnie przez takich ludzi jesteśmy dopiero na trzecim miejscu!”.
Cała trójka roześmiała się. Dimitrij pospieszył, żeby nalać mu wody ze stojącej na szafce karafki. Jedna z sekretarek zaczęła właśnie inny dowcip, kiedy obite skórą drzwi gabinetu uchyliły się i pojawił się w nich sam zastępca dyrektora. Sekretarki natychmiast pochyliły się nad papierami i powróciły do pracy. Dimitrij skinął głową w stronę Korcznoja, a potem szefa i powrócił do swego malutkiego boksu. Jegorow rozejrzał się po biurze.
- Coś tutaj za wesoło - zauważył. - Nic dziwnego, że praca nam nie idzie...
- To wszystko moja wina - rzekł pokornie Korcznoj, chociaż oczy mu lśniły. - Przerwałem pracę głupim kawałem. To była naprawdę strata czasu.
- Tak. I w dodatku się spóźniłeś - zauważył Jegorow - Może teraz znajdziesz dla mnie chwilę?
Dyrektor wrócił do gabinetu, a Korcznoj pomaszerował za nim. Skinął głową sekretarkom i po chwili zamknął drzwi do gabinetu. Sekretarki popatrzyły na siebie z uśmiechem, a potem wróciły do pracy.
Jegorow podszedł do obitej jasną skórą kanapy i usiadł. Pogładził miejsce obok, co znaczyło, że Korcznoj ma tam usiąść.
- Czyżbyś zalecał się do moich sekretarek, Wołodia? Założę się, że wiem, która wpadła ci w oko. I mogę cię zapewnić, że obie są dobre w łóżku.
- Jestem już za stary i zbyt zmęczony, by brać sobie kogoś do łóżka. Poza tym nie chciałbym w żaden sposób cię naśladować. Szkoda mi tych dziewczyn. - Korcznoj usiadł na kanapie i rozpiął marynarkę.
- Cieszę się, że zaczynacie akcję przeciwko Nashowi. Wiem, że dobrze nią pokierujesz. To najlepszy sposób na to, by odkryć zdrajcę.
Wania podszedł do szafki, z której wyjął gruziński koniak i dwa pękate kieliszki. Nalał i podał jeden z nich koledze.
- Trochę wcześnie - zauważył Korcznoj, ale stuknął się kieliszkiem z Jegorowem i wypił aż do dna. - Ja już dziękuję - dodał, kiedy zauważył, że zastępca dyrektora chce znowu napełnić kieliszki.
- Nalegam - powiedział Jegorow z udawaną powagą. - To jedyny sposób, żebyś ze mną został i porozmawiał. Potrzebuję kogoś zaufanego.
- Przyjaźnimy się od akademii - zauważył Korcznoj. - I co, chodzi ci o operację? Chyba nie żal ci bratanicy, bo mogę zapewnić, że...
- Nie, nie o operację. I wierzę w Dominikę - zapewnił Wania. -Chodzi o coś innego.
- Masz jakieś problemy? - Korcznoj nie chciał posuwać się tak daleko i pytać, czy chodzi o plany wysadzenia z siodła obecnego dyrektora. Nawet wieloletnia przyjaźń nie upoważniała do podobnej bezpośredniości.
- To, co zwykle. Za każdym zwycięstwem idzie jakaś porażka: utrata informatora, zdrada, werbunek.
- Doskonale wiesz, jak to działa, Wania. Zawsze będą porażki, ale raz na pięć, dziesięć lat zdarzy się prawdziwy sukces. A ten powinien już niedługo przyjść...
Korcznoj wypił jeszcze trochę koniaku.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Winien ci jestem przeprosiny. Ukrywałem coś przed tobą i jeszcze przez jakiś czas nie mogę ci o tym mówić. Chciałbym jednak uchylić rąbka tajemnicy.
- Zdaję się na twoją decyzję.
- Prawdziwy z ciebie kumpel, Wołodia - rzucił Jegorow, dolewając koniaku do obu kieliszków. - Prowadzę operację na twoim terenie, w Stanach, i to bez twojej wiedzy czy zgody. Według regulaminu to twój wydział powinien się tym zajmować. Mogę ci tylko powiedzieć, że stało się inaczej, z polecenia Kremla.
Marmur nie dał nic po sobie poznać. Więc o to mu chodzi, pomyślał. O Łabędzia.
- Nie pierwszy raz tak się dzieje. Sam tak robiłem - zauważył. - Jeśli wymaga tego dobro operacji, to nie mamy wyjścia - dodał,
choć wiedział, że to kłamstwo.
- Wiedziałem, że mogę liczyć na twój profesjonalizm. Nie chciałem okazać braku szacunku dla ciebie czy twoich ludzi.
- Wszystko w porządku - zapewnił Korcznoj. - Czy Gołow o tym wie? - Domyślał się, że może przynajmniej trochę wybadać sprawę. Ale delikatnie, delikatnie...
- Powinniśmy unikać szczegółów. - Jegorow nie odpowiedział na pytanie. - Ale mogę ci powiedzieć, że mamy dzięki temu informacje, które mogą się równać z tym, co w 1949 Feliksow wyciągnął od Fuchsa na temat pewnej bomby, kupując mu lody.
Jakież to trafne, pomyślał Korcznoj. Największy sukces odnieśliśmy jako NKWD tuż po wojnie. Jegorow zaśmiał się i klepnął kolegę po plecach.
- Więc powinienem ci złożyć gratulacje. To właśnie ten sukces, którego nam od dawna brakowało. - Wypił jeszcze łyk koniaku. - Jak mogę pomóc?
- Nie, nie, nic dla ciebie nie mam - rzucił Jegorow. - Musisz rozpocząć akcję przeciwko Amerykaninowi, nawet jeśli my musimy na trochę przystopować. Kiedy konkretnie zaczynacie?
- Jak tylko będzie trzeba. Dominika jest już gotowa. Sam możesz wyznaczyć termin.
- Zostało nam mało czasu. Wydaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli zaczniecie właśnie teraz, kiedy nasz informator dochodzi do siebie po operacji oka.
- Żaden problem. Zbierzemy się i wyjedziemy za parę dni.
- Świetnie. - Jegorow aż się rozpromienił.
- I zapewniam, że też odniesiemy sukces.
- Liczę na ciebie. Jesteś moim najbardziej zaufanym człowiekiem.
Ty stary krokodylu, pomyślał Korcznoj. Wstał i popatrzył na sosnowy las widoczny z wielkiego okna.
- Dobrze nam poszło, Wania. Zwłaszcza tobie. Kto by pomyślał, że tych dwóch młodych absolwentów akademii zrobi taką karierę?
- Jeszcze się nade mną tak nie rozczulaj - mruknął Jegorow. -Dzięki za lojalność i pamiętaj o mnie na przyszłość. - Podeszli razem do drzwi i uściskali się lekko.
- Teraz będzie mnie czuć koniakiem i twoją okropną wodą kolońską - rzucił Korcznoj. - Dzięki tobie uznają mnie za pijaka i pedika.
Zaśmiali się obaj, a potem Jegorow obserwował oddalającego się kolegę. Kiedyś był świetny, ale teraz bardzo się zestarzał. Cofnął się do gabinetu i zamknął drzwi.
Marmur myślał gorączkowo. Chciał jak najszybciej przekazać informację, dziś wieczorem za pomocą szybkiej komunikacji satelitarnej. Wyobrażał sobie, jak Benford czyta ten komunikat. Wyczuł jednak coś jeszcze. To zaproszenie na czwarte piętro wydało mu się dziwne, pozbawione sensu. Przeprosiny za prowadzenie operacji na jego terenie stanowiły jedynie wymówkę. Wania nie miał choćby cienia wyrzutów z powodu tego, co zrobił. Wania robił tylko to, co przynosiło mu korzyści i zaszczyty. Zawsze był taki i dlatego zrezygnował z działań operacyjnych i stał się biurokratą.
Przez chwilę zastanawiał się nad czterema ważnymi szczegółami, których się dowiedział: że jego człowiek, Łabędź, to wyjątkowy informator, porównywalny ze sprawą szpiegów atomowych. Że prowadzi go waszyngtońska rezydentura, zapewne sam Gołow. I że Łabędź przeszedł ostatnio poważną operację oka. Więcej szczegółów dla Benforda, pomyślał Marmur.
Przeszedł szerokim korytarzem na piętrze i zajrzał do przestronnej kantyny. Dochodziło dopiero południe, ale pracownicy już nieśli tace z jedzeniem. Korcznoj czuł, że ma lekką głowę, ale żołądek protestuje z powodu cholernego koniaku, stanął więc w kolejce i wziął zupę grzybową ze śmietaną. Po chwili dostrzegł szefa Zarządu T, Nazarenkę, siedzącego samotnie przy stoliku. Próbował zejść mu z widoku, ale tamten już zaczął machać w jego stronę. Teraz musiał się do niego przysiąść, jak do oficera zbliżonego rangą, w innym wypadku naruszyłby protokół. Korcznoj musiał się więc przygotować na to, że następnych dwadzieścia minut spędzi w towarzystwie człowieka, którego podwładni z zarządu technicznego nazywali „Oscyloskop”.
- Jurij, jak leci? - spytał, siadając przy stoliku. Przełamał piętkę swojego chleba i zanurzył ją w zupie.
- Ciągle robota i robota - odparł Nazarenko. Starał się właśnie przepiłować gołąbka, ale rezultaty były opłakane. Korcznoj nie mógł oderwać od tego oczu, jakby obserwował jakiś wypadek uliczny. - Wciąż mamy nadgodziny, docierają nowe informacje, trzeba je przetłumaczyć, przeanalizować i napisać podsumowanie na czwarte piętro. Cała lawina płytek. Wszystko potem idzie bezpośrednio do Kremla.
Płytki, ciekawe. To zapewne ten sam informator, o którym wspominał Wania.
- Potrzebujesz pomocy? Przysłać ci może paru analityków?
Był to prawdziwie wspaniałomyślny gest. Żaden wydział tutaj
nie wyrywał się z pomocą. Zdziwiony Nazarenko aż uniósł głowę.
- To bardzo miło z twojej strony, Wołodia - powiedział, przeżuwając jednocześnie kawałek gołąbka. - Ale tą sprawą może zajmować się tylko paru wyznaczonych analityków. Takie są wymagania.
- Jasne, daj znać, gdybym jednak mógł ci jakoś pomóc. Wiem, co to znaczy być zawalonym robotą - rzucił Korcznoj.
- Już niedługo będziemy mogli odpocząć. Jegorow mówił, że przez pewien czas nie będzie nowych informacji. - Nazarenko pochylił się w stronę kolegi, a jego grdyka latała w dół i w górę. -Wiesz, półpasiec to całkiem poważna choroba.
Nazarenko złamał w ten sposób regulamin, ale przecież Korcznoj był szefem ważnego wydziału, człowiekiem o nienagannej reputacji.
Marmur poczuł, jakby lodowate palce przesunęły się wzdłuż jego kręgosłupa. Ściany kantyny zaczęły się zsuwać, gwar głosów przerodził się w huk. Zanurzył łyżkę w zupie.
- Cóż, tak jest lepiej dla ciebie. Trzeba korzystać ze wszystkich możliwych przerw. - Korcznoj zniżył głos. - Hm, Jurij, nie powinniśmy o tym w ogóle rozmawiać. Doskonale wiesz, jaka to poważna operacja. Lepiej w ogóle nie wspominać, że o tym mówiliśmy, prawda?
Oczy Nazarenki zalśniły, a on sam poczuł się winny, kiedy zrozumiał, o co chodzi koledze.
- Ależ oczywiście, całkowicie się zgadzam - zapewnił.
Wziął talerz i wstał, mamrocząc pod nosem jakieś przeprosiny. Marmur siedział sam przy stoliku, starając się wmusić w siebie trochę zupy, i miał nadzieję, że wygląda zupełnie naturalnie.
Czy to ma być początek jego końca? Sidła zastawione specjalnie na niego? A może tylko ogólny test na lojalność? Potrząsnął głową i cierpko zacisnął usta, myśląc o tym, na ilu starszych oficerów Wania zastawił swoją pułapkę. I teraz czekał, który z nich wleci do tej klatki. „Chodźcie, koliberki, pokażcie, jak rozpylacie pyłek”. Informacja do Langley stała się nagle bardziej istotna niż kiedykolwiek.