KANAPKA PO KUBAŃSKU Z MOSKIEWSKIEGO LOTNISKA

Chleb kubański (ok. 30 cm) kroimy wzdłuż, nie rozkrawając go do końca. Rozkładamy na płasko. Skrapiamy oliwą na zewnątrz, a do środka dodajemy zwykłej musztardy. Kładziemy plaster szynki konserwowej, pieczonej wieprzowiny, szwajcarskiego sera i cienko pokrojone ogórki kiszone. Następnie ściskamy w grillu albo między dwiema rozgrzanymi, owiniętymi folią aluminiową cegłami (które wcześniej trzymamy przez godzinę w piekarniku rozgrzanym do pięciuset stopni Celsjusza). Kanapkę podajemy przekrojoną ukośnie na trzy części.

Dominika Jegorowa siedziała w prywatnej loży, pośród kryształów i marmurów Baccary, najbardziej eleganckiej z nowych restauracji w Moskwie, położonej zaledwie parę kroków od placu Łubiańskiego. Nigdy wcześniej nie widziała tylu kryształów i sreber, a te stały tuż przed nią, na śnieżnobiałym obrusie. Bawiła się świetnie i chociaż była na służbie, zamierzała cieszyć się nieprzyzwoicie drogą kolacją.

Naprzeciwko siedział potwornie napalony Dimitrij Ustinow. Był wysoki, zwalisty, miał bujne ciemne włosy i wystającą dolną szczękę. Należał do przywódców gangu oligarchów, którzy w latach prosperity po zakończeniu zimnej wojny utworzyli warte miliardy dolarów imperium. Zaczynał jako zwykły rakietior, ale szybko zdobył znaczącą pozycję.

Ustinow miał na sobie nienaganny smoking, śnieżnobiałą prążkowaną koszulę ze spinkami z błękitnymi brylantami. Nosił zegarek Tourbillion od Comma, które produkowano jedynie w liczbie dziesięciu sztuk rocznie. Jego niedźwiedzie łapy spoczywały leniwie na wykonanej w 1908 roku dla cara papierośnicy Faberge. Wyjął papierosa i zapalił go szczerozłotą zapalniczką Ligne Deux, a kiedy ją zamykał, rozległ się sygnał dźwiękowy charakterystyczny dla wszystkich zapalniczek Duponta.

Ustinow był trzecim najbogatszym człowiekiem w Rosji, ale nie należał do najsprytniejszych. Publicznie sprzeciwiał się rządowi, a

przede wszystkim premierowi Putinowi, i nie chciał przyjąć do wiadomości rządowych ustaleń dotyczących jego firmy. Trzy miesiące wcześniej, kiedy spór był najbardziej zaogniony, wypowiedział się obraźliwie w moskiewskiej telewizji na temat Władimira Władimirowicza. Ludzie, którzy orientowali się w sytuacji, byli zdziwieni, że jeszcze żyje.

Tego wieczoru Ustinow myślał tylko o Dominice. Zobaczył ją w telewizji miesiąc po swoim pamiętnym wywiadzie. Jej uroda i żywiołowa seksualność sprawiły, że zaparło mu dech w piersi. Gotów był kupić stację, byle tylko móc się jeszcze raz spotkać z tą kobietą, ale okazało się to niekonieczne. Dominika od razu, i z przyjemnością, przyjęła zaproszenie na kolację. I kiedy teraz patrzył na nią, miał ochotę dotykać całego jej ciała.

Dwudziestopięcioletnia Dominika miała kasztanowe, zaczesane do góry i związane czarną wstążką włosy. Jej kobaltowe oczy pasowały kolorem do papierośnicy, a kiedy Ustinow to powiedział, odruchowo pchnął bezcenne cacko w jej stronę.

-    To dla ciebie.

Odznaczała się pełnymi wargami i eleganckimi, szczupłymi ramionami, których dzisiaj niczym nie zasłoniła. Ubrała się w prostą czarną sukienkę z dużym wycięciem, odsłaniającym imponujący rowek między piersiami. Rozproszone światło świec ujawniało jedynie błękitną żyłę, która biegła w dół ku jej piersi pod nieskazitelną jasną skórą. Sięgnęła i przez moment obracała cudowną papierośnicę w długich palcach. Nie pomalowała krótko przyciętych, prostokątnych paznokci. Popatrzyła na niego wielkimi oczami, a on poczuł napięcie między żołądkiem a kroczem.

Wiedziała dość, by poddać się instynktowi i przełknąć gulę, która zaczęła jej rosnąć w gardle.

-    Jest cudowna, Dimitriju, ale nie mogę jej przyjąć - powiedziała. - Jesteś dla mnie zbyt hojny.

-    Jasne, że możesz - powiedział, próbując być czarujący. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam, a twoja obecność tutaj to dla mnie największy możliwy prezent. - Wypił łyk szampana i wyobraził sobie, że ta czarna sukienka leży gdzieś w kącie jego sypialni. - Już teraz bardzo cię lubię - dodał.

Dominika musiała uważać, żeby się nie roześmiać, choć jednocześnie poczuła cudowny chłód, który przebiegł jej po plecach i wzdłuż ramion. Ten dierewienszczina, zwykły gbur, miał tyle ogłady co prosty bandyta, którym zresztą był jeszcze tak niedawno. Ale też miał kupę kasy. W czasie tygodnia przygotowań do akcji Dominika wiele się o nim dowiedziała: o jego jachtach, domach nad morzem, luksusowych apartamentach. Ustinow miał udziały w koncernach naftowych i innych firmach wydobywczych na całym świecie. Prywatną armię ochroniarzy, w której służyli wyszkoleni najemnicy. Trzy odrzutowce.

Dominika była jedynym dzieckiem Niny i Wasilija Jegorowów. Jej matka pracowała jako koncertmistrz w Moskiewskiej Orkiestrze Symfonicznej, była rozwijającym się wirtuozem, studiowała u Klimowa i miała tak olbrzymi potencjał, że Muzeum Kultury Muzycznej im. Michała Glinki powierzyło jej oryginalne skrzypce Kochański del Gesu z 1741 roku. Piętnaście lat wcześniej nie dostała jednak spodziewanego awansu do Rosyjskiej Orkiestry Narodowej, bo tego stanowiska zażądał Prochor Bielenko, kiepski skrzypek, ale za to prywatnie żonaty z córką członka Politbiura. Wszyscy wiedzieli, że tak nie powinno się stać, ale nikt nie pisnął nawet słówkiem.

Nina Jegorowa była znana nie tylko z mistrzowskiej gry na pomalowanych na czerwono skrzypcach, ale też ognistego usposobienia i temperamentu. Dlatego zdzieliła Bielenkę po głowie jego własnym pulpitem przed ośmioma rozbawionymi muzykami orkiestry narodowej w czasie jego ostatniej próby z moskiewską orkiestrą. Nina była twardą kobietą, przeszła dobrą szkołę w ówczesnym Związku Sowieckim. Zabrali jej skrzypce Guarneriego, a ona odmówiła gry na gorszym instrumencie. Zdegradowano ją z pierwszej skrzypaczki na trzecią. Wysłała ich do wszystkich diabłów. Była najpierw na zwolnieniu, a kiedy Ministerstwo Kultury ogłosiło koniec jej kariery, wyrzucono ją z pracy. Teraz, po latach, jej długa szyja przygięła się, palce poskręcały, a ciemne włosy stały się siwe i Nina wiązała je w kok.

Ojciec Dominiki, Wasilij Jegorow, słynny uczony, profesor zwyczajny Uniwersytetu Moskiewskiego, wykładał historię. Był on jedną z najbardziej szanowanych i wpływowych postaci w świecie sowieckiej nauki i otrzymał tytuł zasłużonego dla uczelni. W domu wisiał na ścianie złoto-niebieski Order Świętego Andrzeja, a na co dzień Jegorow nosił do garnituru ciemnoczerwoną baretkę Medalu Puszkina, który otrzymał za osiągnięcia w naukach humanistycznych i edukacji. Jak na ironię Wasia Jegorow wcale nie wyglądał na kogoś dystyngowanego czy wpływowego. Był niski, chudy i zaczesywał sobie rzedniejące włosy na czubek głowy.

W przeciwieństwie do żony Wasilij przetrwał dawny system, unikając polityki, sojuszy i kontrowersji. Zamknął się w swoim pokoju na uniwersytecie i zawsze uchodził przede wszystkim za uczciwego naukowca, który jednakże jest dyskretny i lojalny. Nikt nie wiedział, że towarzysz profesor ma tajemnicę, że jest kimś zupełnie innym i jako prawdziwy moralista czuje obrzydzenie do Związku Sowieckiego. Jak wszyscy Rosjanie w latach trzydziestych i czterdziestych stracił wielu członków rodziny podczas stalinowskich czystek, zesłań i walk z Niemcami. To jednak nie wszystko. Jegorow nie znosił braku równowagi i logiki sowieckiego systemu, faworyzowania aparatczyków, których gnuśność i rozpasanie doprowadziły kraj na krawędź przepaści. Mówił o tym tylko z Niną.

Wszyscy Rosjanie są z konieczności skryci i dlatego Wasilij i Nina ukrywali też swoją niechęć do współczesnej Rosji, która ich zdaniem niewiele się zmieniła. Nawet kiedy Dominika dorosła i zaczęła wszystko rozumieć, ojciec nie mówił jej, co czują. Oboje z żoną chcieli dać jej wyrazistą wizję świata, by mogła sama odkrywać prawdę. Jeśli więc nie mogli odsłonić przed nią piekielnej ewolucji kraju: od strasznej rewolucji poprzez obumieranie sowietów i w końcu po głasnost', nieokiełznaną chciwość, która napędzała Federację Rosyjską, Wasilij postanowił przynajmniej odsłonić przed córką prawdziwą wielkość Rosji.

W przestronnym trzypokojowym mieszkaniu, które po aferze z Niną zdołali zatrzymać tylko ze względu na pozycję profesora, pełno było książek, płyt, dzieł sztuki, o których rozmawiało się w trzech językach. Kiedy Dominika skończyła pięć lat, rodzice zauważyli, że ma świetną pamięć. Potrafiła recytować duże fragmenty z Puszkina i rozpoznawała fragmenty z Czajkowskiego. A kiedy grała muzyka, bosonoga dziewczynka tańczyła na perskim dywanie w salonie, utrzymując takt, obracając się i skacząc w rytmie melodii, nie tracąc przy tym równowagi. Jej oczy lśniły, a ręce tylko migały w powietrzu. Rodzice popatrzyli na siebie i w końcu Nina spytała, jak się tego nauczyła.

-    Naśladuję kolory - wyjaśniła Dominika.

-    To znaczy? - spytała matka, a dziewczynka odparła poważnie, że kiedy gra muzyka albo tata coś czyta, w pokoju pojawiają się kolory.

Niektóre są jasne, inne ciemne, czasami „skaczą w powietrzu”, a wtedy wystarczy je tylko naśladować. Dzięki temu udaje jej się też tyle zapamiętać. W czasie tańca przeskakuje przez pasy błękitu, podążając za migotliwymi czerwonymi plamkami. Rodzice ponownie popatrzyli na siebie.

-    Lubię czerwony, niebieski i fioletowy - mówiła Dominika. -Są naprawdę piękne, jak papa czyta albo mamula gra na skrzypcach.

-    A kiedy mama się na ciebie gniewa? - spytał Wasilij.

-    Żółte. Nie lubię żółtego - odparła dziewczynka, przewracając strony książeczki. - I czarnego. Czarna chmura wcale mi się nie podoba.

Wasilij postanowił skonsultować się z kolegą z wydziału psychologii.

-    Czytałem o podobnych przypadkach - powiedział tamten. -O tym, że niektórzy odbierają litery w postaci kolorów. To bardzo ciekawe. Może przyprowadzisz ją kiedyś do mnie?

Wasilij czekał w swoim gabinecie, a kolega rozmawiał z małą Dominiką w jednej z sal wykładowych. Miało to trwać godzinę, ale przeciągnęło się do trzech. Kiedy w końcu do niego przyszli, Dominika była uśmiechnięta i rozkojarzona, a psycholog głęboko zamyślony.

-    I co? - spytał Wasilij, obserwując córkę kątem oka.

-    Fascynujące. Mógłbym z nią siedzieć całymi dniami - odparł kolega, nabijając fajkę. - To najprawdopodobniej synestezja, zdolność do postrzegania dźwięków, liter lub liczb w postaci kolorów.

Wasilij spojrzał na córkę, która siedziała przy jego biurku i zadowolona kolorowała obrazki.

-    Mój Boże! - westchnął. - Czy to jakaś choroba? Może jeszcze umysłowa?

-    Trudno powiedzieć, czy to choroba, ciężar, czy przekleństwo. - Psycholog ubijał tytoń. - Z drugiej strony można to uznać za dar. - Inteligentny i oczytany Wasilij tylko kręcił głową. - I jeszcze jedno - dodał psycholog, patrząc na pochyloną dziewczynkę. -Wygląda na to, że jej synestezja dotyczy również relacji z ludźmi. Twoja mała widzi kolory nie tylko przy słowach czy dźwiękach, ale również uczuciach. Mówiła mi o czymś, co przypomina aureole wokół głów i ramion różnych osób. - Wasilij wlepił wzrok w kolegę. - Być może będzie miała zespół sawanta, jeśli idzie o intencje różnych osób. No i oczywiście ma doskonałą pamięć. Parę razy bez zająknienia powtórzyła dwadzieścia pięć cyfr. Ale o tym wiedziałeś wcześniej. Czasami tak się zdarza w podobnych przypadkach -dodał psycholog, a Wasilij skinął głową. - I jeszcze jedna dość niezwykła rzecz. Twoja córka często ulega bujstwu, czyli napadom złego humoru, płataniu figli, czemuś w tym rodzaju. Zrzuciła na podłogę moje papiery, kiedy nie mogła wykonać zadania. W przyszłości będzie musiała nauczyć się nad tym panować.

-    Moj ty Boh! - jęknął Wasilij i zaraz też pospieszył do domu, by opowiedzieć o tym żonie.

-    Ma to po tobie - mówił cierpko do Niny, kiedy czerwona z wściekłości Dominika wbijała w niego płomienny wzrok, gdy wyłączał muzykę. Jeśli zachowuje się tak w tym wieku, to co będzie dalej?

Kiedy dziesięcioletnia Dominika zdawała do położonej przy ulicy Frunzenskiej 5 Moskiewskiej Akademii Choreografii, zrobiła wielkie wrażenie na komisji. Brakowało jej techniki i dyscypliny, ale nawet w tak młodym wieku wyczuwało się jej energię, naturalne umiejętności i instynkt wielkiej tancerki. Ktoś spytał ją, dlaczego chce tańczyć, a potem cała komisja roześmiała się na słowa: „Bo widzę muzykę”. Jednak po chwili wszyscy ucichli, gdyż już wtedy piękna twarzyczka dziewczynki pociemniała i Dominika popatrzyła na wszystkich tak, jakby chciała zrobić im krzywdę.

Triumfalnie przechodziła z klasy do klasy, świadoma tego, że na absolwentów akademii czeka Bolszoj. Kwitła mimo rygorów klasycznej metody Waganowej. Przyzwyczaiła się też do życia z kolorami. Umiejętność dostrzegania ich w czasie słuchania muzyki, tańca czy rozmów stała się bardziej subtelna i Dominika nauczyła się nad nią panować. Potrafiła też rozpoznawać znaczenie kolorów i wiązać je z nastrojami i uczuciami. Nie uważała tego za ciężar, po prostu z tym żyła.

Była coraz lepsza, i to nie tylko w tańcu. Otrzymywała najlepsze oceny na obu poziomach akademii, gdzie wykorzystywała swoją umiejętność zapamiętywania. Było to coś nowego, coś innego. Dominika słuchała wykładów na tematy polityczne i ideologiczne, na temat historii komunizmu, powstania i upadku socjalizmu, historii sowieckiego baletu. Oczywiście zdarzały się błędy i wypaczenia, które trzeba było skorygować. A teraz nowa Rosja miała rosnąć w siłę, silna swoją federacyjną wielością. Młody umysł zaabsorbował ten sposób myślenia i język.

Kiedy skończyła osiemnaście lat, przyjęto ją do pierwszego zespołu szkoły, przodowała też na zajęciach politycznych. Codziennie wieczorem mówiła przerażonemu i milczącemu ojcu, czego się nauczyła. Wasilij próbował równoważyć jej rosnący entuzjazm, opowiadając o literaturze i historii. Jednak Dominika była odurzona swoją młodością i karierą. Nawet jeśli rozumiała jego intencje i potrafiła właściwie odczytać kolory nad jego głową, to nie dała tego po sobie poznać. Ojciec nie mógł nic więcej zrobić. Bał się mówić otwarcie, co sądzi o systemie.

Oczywiście Nina była szczęśliwa z powodu oszałamiającej kariery córki. Dominika miała przed sobą wspaniałą i bezpieczną przyszłość. Ale ona też z niechęcią myślała o tym, że dziewczyna staje się wcieleniem Nowoj Russkoj, że jest ultranacjonalistką, pięknością, która chodzi jak balerina, ale zachowuje się jak s o-wiecki aparatczyk.

Dominika leżała na dywanie w salonie, a matka rozczesywała delikatnie i rytmicznie jej kasztanowe włosy szczotką z długą rączką, która należała jeszcze do jej babki. Ta szylkretowa szczotka z pięknie rzeźbioną rączką, zdjęcie w ramkach i srebrny samowar stanowiły jedyne pamiątki uratowane przed bolszewikami z eleganckiego domu w Petersburgu. Naturalna szczecina dzika wydawała przyjemny dźwięk, który w powietrzu zamieniał się w czerwień. Włosy Dominiki lśniły, a ona sama, wyciągnięta wygodnie po całym dniu ćwiczeń, przerwała ojcu i zaczęła opowiadać, czego dowiedziała się w szkole.

-    Papo, czy ty wiesz, że zagrażają nam obce wpływy ? Czy zdajesz sobie sprawę, że coraz więcej dysydentów sieje chaos? Czy czytałeś artykuł prezydenta Putina o syjonistach, którzy działają na szkodę naszego państwa?

Rodzice popatrzyli na nią z tępym bólem. Gospodi, pomiłuj! My, Putin, dysydenci! Rozciągnięte na podłodze gibkie ciało Dominiki stało się już ich narzędziem, a jej wyćwiczony umysł miał odtąd im służyć. Nina zerknęła na męża. Chciała powiedzieć córce prawdę, przestrzec ją przed pułapkami systemu, który zniszczył jej karierę i trzymał pod korcem niezwykły umysł jej męża. Wasilij potrząsnął głową.

-    Ani teraz, ani nigdy - szepnął.

W wieku dwudziestu lat Dominika została wybrana na primabalerinę pierwszego zespołu. Wciąż miała doskonałe stopnie, a umiejętności fizyczne kazały jej nauczycielowi tańca porównać ją do „młodej Galiny Ułanowej”, noszącej tytuł prima ballerina assoluta Teatru Bolszoj po wojnie. Teraz w tańcu nie widziała już tylko podstawowych kolorów, ale wyszukane wielobarwne fale, które przetaczały się i pulsowały, niosąc ją ze sobą. Sepiowe barwy, otaczające jej partnerów, pozwalały jej lepiej się do nich dostosować. Reagowała szybko na dotyk, była precyzyjna, miała silne nogi i kręgosłup i cudownie unosiła się na palcach. Jej baletmistrz uważał, że przyszedł czas, by zaczęła przygotowywać się do corocznego naboru do Teatru Bolszoj.

Stała się silna i giętka, a jednocześnie coś jeszcze zaczęło się dziać z jej organizmem. Rygorystyczne ćwiczenia pozwoliły jej poczuć swoje ciało. Nie była to lubieżność, gdyż Dominika tłumiła w sobie seksualność. Było to jej osobiste przebudzenie i bez wstydu zaczęła sprawdzać swoje cielesne możliwości. O ile dobrze wiedziała, nie przejęła tego od żadnego z rodziców, więc może odziedziczyła to po jakiejś dalekiej wyzwolonej kuzynce.

Badała więc swe doznania w zaciemnionym pokoju, gdy tylko miała taką potrzebę, i to z taką intensywnością jak w czasie ćwiczeń przy drążku. Jej oddech brzmiał pod jej powiekami, kiedy wstrząsały nią kolejne dreszcze, a ona odkrywała swoją seksualność. Nie było w tym nic z fetyszyzmu czy nałogu i tylko jej tajemne ja rozwijało się wraz z upływającym czasem. Lubiła to swoje ja, choć nie było ono tak do końca naturalne i niewinne. Co jakiś czas odczuwała potrzebę czegoś zakazanego, mocniejszego i w czasie nocy ze straszną burzą zaciskała mocno powieki, zadziwiona tym, że trzyma w dłoniach szczotkę prababci i dostosowuje jej rytm do rytmu rozbłysków na niebie. Chciała coraz więcej i wciąż zadziwiona wyczuła wilgotny punkt, a potem poczuła jeszcze potężniejszy przypływ rozkoszy, kiedy rączka szczotki przeszyła ją nagle jak igła motyla w gablotce. Na szczęście teraz już sama czesała włosy po zajęciach w szkole baletowej.

Chociaż zdarzały jej się przyjaźnie, to jednak nie w szkole. Była przecież liderką klasy i zajmowała się głównie potrzebami swojej grupy, tym, żeby była ona jak najlepsza i zawsze wygrywała, a zwłaszcza z klasami ze szkoły w Sankt Petersburgu, centrum baletu w dawnym, imperialnym stylu. Dominika urządzała pogadanki dla zmęczonych kolegów i koleżanek, mówiąc im o czystości moskiewskiej szkoły i jej nieskazitelnie rosyjskim charakterze. Nazywali ją klikuszą, demoniczną krzykaczką, mówili za jej plecami, że jest No woj Russkoj, gwiazdeczką, prawdziwie oddaną sprawie... Niech się wreszcie zamknie, myśleli w czasie pogadanek.

Sonia Morojewa miała dwadzieścia dwa lata i najprawdopodobniej ostatnią okazję, by dostać się do Teatru Bolszoj, ale też ze względu na Jegorową niewielkie szanse, by się tam w końcu znaleźć. Tańczyła przez całe życie i jako córka członka Dumy Państwowej była próżna i zepsuta do szpiku kości. Poza tym była zdesperowana. Sypiała nierozważnie z jednym z członków zespołu - jasnowłosym Konstantinem o rysich oczach - co było bardzo ryzykowne, bo gdyby ktoś to odkrył, natychmiast wyrzucono by ich ze szkoły. Ale po piętnastu latach w szkole Sonia wiedziała, kiedy jest w niej spokojnie i mogą skorzystać z sauny. Spocona, z niewiarygodnie zgiętymi nogami szeptała Kostii do ucha, że go kocha, co potwierdzała, wwiercając się weń biodrami, zlizując pot z jego twarzy i błagając, by ocalił jej karierę, jej życie.

Doświadczeni uczniowie szkoły baletowej wiedzą o stawach i urazach mniej więcej tyle samo co chirurdzy. Konstantin, który nie mógł przestać myśleć o cipce Soni, czekał, aż zostanie partnerem Dominiki. I kiedy wśród innych par ćwiczyli pas de deux, nadepnął mocno na jej piętę, gdy była en pointe, i pchnął stopę do przodu, wtedy kolory zaczęły krwawić, jej świat pogrążył się w ciemności i Dominika upadła, zwijając się z bólu. Zaniesiono ja do szkolnego ambulatorium, a jej koledzy i koleżanki patrzyli na nią bladzi, stojąc wzdłuż drążka. Sonia była biała jak ściana. Dominika dostrzegła ją, zauważyła wyraz winy na jej twarzy, szare miazmaty unoszące się wokół jej głowy, i domyśliła się wszystkiego. Kiedy znalazła się na łóżku, noga była już czarno-fioletowa - najgorszy z możliwych znaków - a ból promieniował w górę.

- Złamanie stawu Lisfranca - mruknął lekarz.

Po wielu badaniach i operacji zagipsowano jej nogę aż po kostkę, co oznaczało koniec nauki w akademii, koniec dotychczasowego życia. Stało się to tak szybko i było nieodwołalne. Nagle gdzieś rozwiały się wszystkie komplementy, zapewnienia, że będzie następczynią Ułanowej. Mistrzowie, nauczyciele nawet nie chcieli na nią patrzeć.

We wczesnej młodości nauczyła się panować nad bujstwem, atakami wściekłości, ale teraz pozwalała wściekłości narastać, pragnęła ją poczuć na języku. Najpierw chciała od razu oskarżyć Kostię i Sonię o spisek. Ich również by wyrzucono, gdyby władze dowiedziały się, co ich łączy. W końcu jednak uznała, że nie jest to najlepsze wyjście. Wciąż w odrętwieniu myślała o swojej przyszłości, kiedy odebrała telefon od matki.

Wasilij Jegorow miał poważny wylew i zmarł w drodze do kliniki w Kuncewie, przeznaczonej głównie dla kremlowskich urzędników. Ojciec był najważniejszym człowiekiem w jej życiu, przewodnikiem i obrońcą, a teraz została niemal zupełnie sama. Mogłaby przytulić jego dłoń do policzka i opowiedzieć o tym, że wyrzucono ją ze szkoły, i o spisku Kostii i Soni. Poprosiłaby go o radę, zapytała, co ma teraz robić. Nie mogła tego wiedzieć, ale Wasilij szepnąłby jej do ucha, że można zakochać się we własnym kraju, ale ten kraj, nigdy, przenigdy, nie odwzajemni tego uczucia.

Dwa dni później Dominika siedziała w salonie, prawą stopę miała zagipsowaną, wyciągała wysoko elegancką szyję, trzymając głowę jak najwyżej. Ubrana na czarno matka siedziała obok, cicha i spokojna. Mieszkanie wypełniali goście, którzy przyszli złożyć kondolencje. Zjawili się uczeni, artyści, członkowie rządu i politycy. Ich rozmowy zabarwiały przestrzeń na zielono, gdyż ten właśnie kolor wiązał się ze smutkiem i żałobą. Było go tak dużo, że wydawał się wypierać powietrze. Dominika z trudem łapała oddech. Na stole stały bliny z czerwonym kawiorem, wędzony jesiotr i pstrąg, a obok karafki z wodą mineralną, parujący srebrny samowar, soki, whisky i zmrożona wódka.

Potem zobaczyła wujka Wanię, który pochylał się nad jej matką i mówił o głębokim żalu. Bracia nigdy nie byli sobie bliscy, a ich osobowości i temperamenty sytuowały ich na przeciwległych biegunach. Dominika nie bardzo wiedziała, czym się zajmuje, ale w domu szeptało się czasami na temat KGB czy SWR. Wujek podszedł do niej i usiadł obok, jego grube rysy wdarły się nagle w jej smutek. Dominika zauważyła, jak mierzy ją wzrokiem, czarną sukienkę, zaczesane do tyłu ciemne włosy, wyraz żalu na twarzy. Gardło ścisnęło jej się znajomo, ale matka przysunęła się i wzięła ją za rękę. „Panuj nad sobą!”.

-    Moje najszczersze wyrazy żalu - powiedział wujek. - Wiem, jak byliście sobie bliscy.

Przytulił japo ojcowsku, ocierając się policzkiem o jej policzek. Używał mocnej lawendowej wody kolońskiej Houbigant prosto z Paryża.

-    Przykro mi też z powodu twojej nogi i tego, co to dla ciebie znaczy. - Wskazał gips. - Wiem, że doskonale sobie radziłaś i z tańcem, i w szkole. Ojciec zawsze był z ciebie dumny.

Ktoś z rodziny podszedł, by złożyć kondolencje. Wuj przysiadł na kanapie.

-    Jakie masz teraz plany? - spytał. - Może uniwerek?

Dominika wzruszyła ramionami.

-    Sama nie wiem. Taniec to było całe moje życie, a teraz muszę szukać czegoś innego. - Zauważyła, że wpatruje się w nią intensywnie.

Wygładził krawat, wstał i spojrzał na nią z góry.

-    Mam do ciebie prośbę, Dominuszka. - Popatrzyła na niego zdziwiona. Wujek wzruszył ramionami. - To nic wielkiego, ale sprawa jest dosyć ważna. No i nieoficjalna - dodał.

-    Miałabym zrobić coś dla wywiadu? - spytała zdumiona.

Wania położył palec na ustach, a następnie zaprowadził kulejącą

w kąt pokoju. Specjalnie wybrał dzień pogrzebu. Zawsze tak robią.

-    Potrzebuję twego talentu, dorogaja, i urody - zaczął. - Wiem, że mogę ci zaufać i że jesteś dyskretna. - Przysunął się do niej, a ona poczuła ciepło wywołane jego bliskością i pochlebstwami.

-    Zadanie jest proste. To prawie zabawa. Musisz się z kimś spotkać, poznać go lepiej, resztę powiem ci później.

Gad, pomyślała.

-    Pomożesz staremu wujowi? - spytał, a jego gadzi język wysuwał się i chował, sprawdzając powietrze. To, że pytał teraz, było ohydne, wręcz potworne. Dominika czuła rozpierające pulsowanie krwi pod gipsem na stopie.

Głowę wujka otaczała żółta aureola, jak u bizantyjskich świętych. A potem zaczęła normalnie oddychać i poczuła pustkę i spokój. Zgodziła się właśnie dlatego, że przypuszczał, iż odmówi. Popatrzyła nań śmiało, a on zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał. Próbował odczytać wyraz jej twarzy, ale nie pozwoliła na to, a on w odpowiedzi też ukrył się za maską.

-    Doskonale - powiedział. - Wiesz, że ojciec byłby z ciebie naprawdę dumny. Wasia był prawdziwym patriotą i tak też wychował ciebie. Na prawdziwą rosyjską patriotkę.

Jeszcze słowo o ojcu, a odgryzę ci wargi, pomyślała Dominika. A potem przywołała na usta uśmiech, który - co odkryła dopiero niedawno - mocno działał na ludzi.

-    Skoro wyrzucili mnie ze szkoły, mogę zrobić coś dla wywiadu - rzuciła.

Coś drgnęło w jego twarzy, ale zaraz się opanował.

-    Zajrzyj do mnie w przyszłym tygodniu - powiedział i spojrzał na jej gips. - Mogę przysłać po ciebie samochód. - Wania zapiął wełniany garnitur. Wziął jej dłoń w swoje łapsko, jego nos znajdował się zaledwie parę centymetrów od jej twarzy. - No, pożegnaj się z wujkiem. - Dominika położyła dłonie na jego barkach i cmoknęła go w oba policzki, zerknęła też na jego wilgotne wątro-biane usta. Zapach lawendy i żółta aureola.

-    Ta przysługa nie będzie za darmo - szepnął jej do ucha. -Powinienem móc coś zrobić w kwestii tego mieszkania. - Dominika cofnęła się. - Nie powinnyście go stracić. Myślę, że będzie to dużą

pociechą dla twojej matki.

Wania puścił jej dłoń, wyprostował się i wyszedł. Patrzyła zdziwiona, jak zamyka za sobą drzwi. Pierwszy raz czuję jarzmo, pomyślała Dominika.

Wania usadowił się na tylnym siedzeniu mercedesa i dał kierowcy znak, żeby ruszał. No dobrze, pomyślał, złożyłem kondo-lencje. Wasilij był wartogłowym naukowcem, który żył przeszłością. A Nina zupełnie straciła rozum. Sumaszedszaja! Ale Dominika wygląda jak grecka bogini i naprawdę się cieszę, że o niej pomyślałem. Zwłaszcza że z tą stopą nie ma innego wyjścia. Dziewczyna może się jeszcze wiele nauczyć. Mieszkanie warte jest miliony, no ale przecież to rodzina i przynajmniej tyle mogę dla nich zrobić, dumał Wania.

Wieczorem po wyjściu gości Dominika usiadła z matką w ciemnym salonie. Słuchały cicho Bacha, któremu towarzyszył niemal pusty samowar, który wzdychał co jakiś czas resztkami pary. Dominika nie potrzebowała świateł. Widziała obok pulsującą intensywnie czerwoną muzykę. Nina złożyła dłonie na podołku, a kiedy spojrzała na córkę, domyśliła się, że ta „widzi kolory”. Ścisnęła dłonie Dominiki, by skłonić ją do uwagi, i zaczęła cicho i wolno mówić. Pochylała się tuż nad jej uchem i opowiadała o ojcu i jego pracy. Mówiła o szkole baletowej, Rosji i o tym, co się stało. A potem o mniej przyjemnych rzeczach, o obietnicach, zdradzie i zemście. Dwie postaci w ciemnym pokoju wypełnionym karmazynowym Bachem, dwie klikusze w leśnej dolinie, planujące zamach.

Dwa dni później Dominika zajrzała do akademii, rzekomo po to, by porozmawiać z lekarzami i zabrać swoje rzeczy. Była już obca i miała wrażenie, że wszyscy czekają, aż sobie pójdzie. Usiadła dyskretnie przy wyjściu i patrzyła, jak Sonia Morojewa tańczy z Kostią: jej prawa noga uniesiona nieprawdopodobnie wysoko i prosto en penche, kiedy partner oprowadzał ją wolno dokoła. Oczy miał wbite w wąski pasek trykotu na jej kroczu. Dominika widziała, jak w czasie wieczornej przerwy wymknęli się oboje z niemal pustej sali ćwiczeń, gdzie słały się długie cienie, i ruszyli w stronę sauny. Wcześniej słyszała już plotki na ich temat, ale teraz wiedziała na pewno. Czując znajomy ścisk w gardle, czekała i patrzyła, jak ciemnieje sala ćwiczeń. Panowała nad sobą, była jak lód.

W budynku ucichło, w pokojach żadnych świateł, paliły się tylko w gabinetach baletmistrza i dwóch przełożonych. Dominika pokuśtykała ostrożnie do pomieszczenia znajdującego się przed wyłożoną drewnem sauną, a potem przez przyciemnioną szybkę zajrzała ostrożnie do jej wnętrza. Leżeli nadzy na listwach górnej ławki, słabo widoczni przy świetle pojedynczej żarówki. Kostia uniósł właśnie głowę znad krocza Soni i zawisł niczym bestia nad jej rozłożonymi nogami. Dziewczyna złapała go za szyję i zarzuciła nogi na jego barki. Dominika dostrzegła odciski na jej stopach i zgniecione po tańcu palce.

Usta miała otwarte, głowę opartą o ławkę, ale ciężkie cedrowe drzwi tłumiły jęki Soni. Dominika cofnęła się i zmusiła swoją wściekłość, by ustąpiła przed lodem. Gdyby przekręciła termostat i zaryglowała drzwi szczotką, ugotowaliby się w ciągu dwudziestu minut... Nie. Potrzebowała czegoś eleganckiego i niewykrywal-nego, czegoś, co załatwiłoby sprawę raz na zawsze. Oboje zniszczyli jej karierę, teraz ona musiała zrobić to samo, ale tak, by nikt się nie mógł zorientować, czyje to dzieło.

Dominika otworzyła drzwi do prowadzącego do sauny pomieszczenia i zapaliła światło na korytarzu. Po chwili też otworzyła jedno z okien. Zimne wieczorne powietrze wdarło się do środka, a ona ruszyła jego śladem, widząc, jak niebieskie rozbłyski niczym świetliki płyną w kierunku gabinetu przełożonej. Wśliznęła się do oddalonego nieco, ciemnego pokoju, oparła się o ścianę i zaczęła nasłuchiwać.

Opiekunka - Dominika zastanawiała się, która - poczuła zimno po trzech minutach i poszła sprawdzić, co się stało. Kiedy zobaczyła światło i otwarte drzwi, zaczęła mamrotać. Mogła to być madame Butyrska, najbardziej surowa i nieprzejednana z psów łańcuchowych akademii. Dominika czekała w ciszy, licząc sekundy, a potem dotarł do niej szelest otwieranych ciężkich drzwi i coś, co zabrzmiało jak zduszony szloch. Madame zaczęła wrzeszczeć, Dominika usłyszała odgłosy bosych stóp na linoleum oraz płacz i miauknięcia, które cichły wraz z oddalającymi się krokami. Nawet papa z Dumy nie zdoła jej ocalić, pomyślała.

W niemal ciemnym pokoju Dominika podniosła rękę do oczu -dłoń była spokojna i świetlista. Kobieta zaczerpnęła powietrza, znowu mogła oddychać, jakby ktoś podał jej tlen. Z lekkim zdziwieniem stwierdziła, że nie czuje żadnych emocji związanych z tym, że zniszczyła tych dwoje, cieszyła się nawet tą myślą z całym wdziękiem i spokojem, aż nagle pomyślała o ojcu i trochę się zawstydziła.

Gips zdjęto. Specjaliści z SWR postanowili pokazać Dominikę Ustinowowi w telewizji. Chcieli, by ją gdzieś zaprosił. Nie mówili jej, że ma iść z nim do łóżka, ich zdaniem nie było to konieczne, ale ona wiedziała, że jedno wiąże się z drugim. Przejrzała ich niecny plan i była zaskoczona, stwierdziwszy, że jest jej wszystko jedno. Instruktorzy patrzyli na nią ostrożnie, zaniepokojeni śmiałym spojrzeniem i uśmiechem, nie mogąc dociec, z kim mają do czynienia.

Dobrze, dobrze, chcieli wiedzieć więcej o jego interesach, planowanych wyjazdach zagranicznych, kontaktach. Powiedzieli, że toczy się śledztwo związane z jego oszustwami i defraudacją państwowych pieniędzy. Ich słowa były blade, wyprane z kolorów, jakby jeszcze się w pełni nie uformowały. Tak, wiedziała, czego chcą, i powiedziała, że to zrobi. Mężczyźni popatrzyli po sobie, a potem znowu na nią, a ona czytała w nich jak w otwartej książce. To było naprawdę ciekawe odkrycie - ci wywiadowcy z tajnych służb byli jak stado gęsi.

Kiedy czytała raporty, będące burzą kolorów, postanowiła uciszyć przemądrzałych, patrzących na nią zamglonymi oczami kontrwywiadowców i sprawić, by uśmiech zniknął z ust kochanego wujka Wani. Pamiętała zapach lawendy. Biedna bratanica, skończona balerina, córka zmarłego brata. Zrobisz coś dla mnie? Może jednak uda się zatrzymać dla was to mieszkanie. Tak, choroszo.

Teraz przy migotaniu świec i brzęku kryształów, kiedy Ustinow wpychał jedzenie do ust, Dominika poczuła dlań wzgardę, co z kolei przywołało lodowatą obojętność. Była gotowa na wszystko, by wypełnić swoje zadanie, i wiedziała dokładnie, co i jak ma zrobić.

Właśnie tego się trzymała. W czasie kolacji była urzekająca. Wykształcona, uważna, pociągająca. Przeciągnęła palcem po zagłębieniu szyi, patrząc na pomarańczowe parabole nad jego barkami. Ciekawe, pomyślała, żółty, oznaczający oszustwo, miesza się z czerwienią pożądania. Prawdziwy zwierz.

Ustinow z trudem dotrwał do końca obiadu - widziała, jak żłopie szampana, bo z rosnącego pożądania zaschło mu w gardle. Guziki jego koszuli napięły się. Pod koniec kolacji powiedział, że ma w domu butelkę trzystuletniego koniaku, lepszego od wszystkich trunków w restauracji. Czy przyjmie zaproszenie? Dominika popatrzyła na niego i konspiracyjnie pochyliła się w jego stronę. Jej piersi uniosły się w blasku świecy.

- Nigdy nie piłam koniaku - szepnęła.

Ustinow poczuł pulsowanie serca w ustach.

BLINY ZE STYPY WASILIJA JEGOROWA

Do szklanki mąki dodajemy proszku do pieczenia i gruboziarnistej soli, a następnie dolewamy mleka, wbijamy dwa jajka, dodajemy trochę klarowanego masła i mieszamy wszystko na jednolitą masę. Następnie łyżką nakładamy masę na patelnię i smażymy po obu stronach na średnim ogniu, aż bliny się zezłocą. Podajemy z czerwonym kawiorem, łososiem, creme fratche, kwaśną śmietaną i koperkiem.

Pojechali eleganckim bmw Ustinowa z pancernymi szybami. Jego mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze wielkiego neoklasycystycznego budynku, stojącego w części Ar-batu określanej jako „złota mila”. Był to wspaniały penthouse, utworzony z dwóch przyległych mieszkań; podłogi były w nim z marmuru, fotele i kanapy pokryte białą skórą, a żyrandole złocone. Okna na całe ściany odsłaniały widok na dachy Moskwy wraz z jej światłami.

W powietrzu wyczuwało się woń kadzidełka. Olbrzymie chińskie lampy rzucały ciepłe kręgi światła; w kącie wisiał abstrakcyjny akt, na którym palce rąk i stóp oraz oczy leżącej kobiety wystrzelały we wszystkich możliwych kierunkach. Picasso, domyśliła się. Za kwadrans sama będę tak wyglądać, pomyślała cierpko.

Ustinow machnięciem ręki odprawił ochroniarzy i z cichym trzaskiem zamknął drzwi. Na hebanowym kredensie stały najróżniejsze butelki, Dominika dostrzegła tam pękatą flaszkę koniaku, zapewne tego trzystuletniego. Ustinow nalał go do siedemnastowiecznych kieliszków z czeskiego kryształu i nalegał, żeby wypiła. Z innej tacy wzięła trójkątny tost z kawałkiem ziemistego pasztetu o delikatnej cytrynowej nucie.

Ustinow wziął ją za rękę i poprowadził szerokim korytarzem z podświetlonymi obrazami, a potem weszli po trzech stopniach do jego przyciemnionej sypialni. Nie zauważył ledwie widocznego,

lekkiego utykania, kiedy stawiała do niedawna chorą stopę. Za bardzo wpatrywał się w jej włosy, szyję i wypukłość piersi.

Ruch spowodował zapalenie się świateł i Dominika z podziwem rozejrzała się dookoła. Sypialnia była olbrzymim pomieszczeniem wielkości sali tronowej, pomalowanym w kontrastujące czerń i biel. Przepastne okrągłe łoże na podeście na środku pokoju pokrywały narzuty ze skóry. Na ścianach pyszniły się rzędy wielkich luster. Ustinow wziął pilota i nacisnął guzik. Rolety z materiału zwinęły się automatycznie, odsłaniając rozgwieżdżone niebo, widoczne przez szyby z hartowanego szkła.

-    Mogę stąd obserwować wędrówkę gwiazd i księżyca - powiedział. - Czy chcesz ze mną jutro obejrzeć wschód słońca?

Dominika zmusiła się do uśmiechu. Wieprz w swoim chlewie! Jak to możliwe, że ktoś taki zgromadził tak wielkie bogactwo, gdy inni wciąż muszą stać w kolejkach po chleb? Powietrze w sypialni było ciężkie, przesycone zapachem drewna sandałowego. Dywan w kolorze kości słoniowej był mięciutki i gęsty. Srebrne naczynia, stojące na szafce z jesionu amerykańskiego, mrugały w ruchomym świetle. Oddzielną żarówkę skierowano na oprawioną płytkę ebru z pajęczyną linii. Ustinow zauważył, że na nią patrzy.

-    Szesnastowieczna - rzucił takim tonem, jakby za chwilę miał ją zdjąć ze ściany i wręczyć Dominice.

Teraz, w jego sypialni, gra stała się trudniejsza, a aura erotyzmu, którą roztaczała w czasie kolacji, nie wydawała się już tak sprytnym zagraniem. Sam fizyczny akt nie powinien nastręczać trudności; Dominika nie była świętoszką. Zastanawiała się tylko, co straci, jeśli uwiedzie tego mężczyznę. Nic, odpowiedziała sama sobie. Ustinow nie mógł jej nic zabrać, podobnie jak łypiący na nią podejrzliwie kontrwywiadowcy czy pachnący lawendą wujek Wania ze swoimi kondolencjami. „Poważne zadanie”, powiedział. Bzdura, pomyślała. To tylko polityczna gra, chodzi o to, żeby pokonać rywala. Ale ta swołocz, ta przylizana bladź, zasługiwała na to, by stracić wszystko i pójść do ciupy. Załatwi go tak, że wujek Wania jeszcze się zdziwi.

Obróciła się do Ustinowa, odsłaniając ramiona. Pocałowała go przelotnie w usta i przesunęła palcami po policzku. Przyciągnął ją i pocałował namiętnie. Lustra powieliły stukrotnie ich połączone sylwetki.

Ustinow oderwał się od Dominiki i wbił w nią oczy. Jego ciało było niczym odsłonięty nerw, mózg odrywał się od punktów zaczepienia wewnątrz czaszki. Zrzucił marynarkę i zaczął szarpać jedwabny krawat. Oligarcha, który zbił fortunę, bo był sprytniejszy i silniejszy od innych zbirów, który potrafił zabijać, widział teraz tylko błękitne oczy i kosmyki kasztanowych włosów opadających na cienką szyję i wciąż wilgotne od pocałunku usta. Dominika położyła dłonie na jego piersi i szepnęła:

- Zaczekaj na mnie na łóżku, sołnce. Przyjdę za dwie minuty.

W łazience ze złotymi zdobieniami Dominika spojrzała w lustro. Powiedziałaś „tak”, upomniała samą siebie, najpierw Wani, a potem temu dyszącemu żądzą niedźwiedziowi. Chciałaś się sprawdzić, więc powinnaś teraz dokończyć dzieła. Sięgnęła do tyłu, rozpięła zamek i zostawiła sukienkę na podłodze. Skorzystaj z niego, pomyślała, patrząc na swoje ciało w lustrze, i zrób to, co masz zrobić. Musisz go zniewolić, dowiedzieć się tego, co chcą wiedzieć. Powiedzieli, że Ustinow jest niebezpieczny, że ma na sumieniu wielu ludzi. Dobrze. Jutro rano będzie go karmić mrożonym bulionem, wkładać łyżkę do uniesionych otwartych ust, a on wyśpiewa jej wszystkie swoje tajemnice, a później będzie już tylko oglądać świat zza kratek. Przypomniała sobie odprawę i sięgnęła do torebki: wyjęła tabletkę benzedryny, którą dostała „dla poprawienia nastroju” - jak jej powiedzieli.

Ustinow leżał na plecach wsparty na łokciach i miał na sobie tylko bokserki z czarnego jedwabiu. Dominika podeszła wolno do łóżka, nie bardzo wiedząc, jak zacząć. Przypomniała sobie, jak dobrze się czuła, gdy instruktorzy ze szkoły baletowej rozcierali jej piekące nogi, więc uklękła i przesunęła mocno kciukami po pod-biciach jego stóp. Ustinow popatrzył na nią tępo. Idiotka, pomyślała. Ale ze mnie kurtyzana! Wiedziona intuicją, zdesperowana, wzięła w usta duży palec prawej stopy Ustinowa i przeciągnęła po nim językiem. Stęknął i opadł na łóżko. Lepiej. Sięgnął drżącą ręką do wgłębienia za łóżkiem i pokój natychmiast pogrążył się w czerwonej poświacie. Ich ciała i łóżko nagle zalśniły bogactwem czerwieni. Kolor wydawał się jeszcze głębszy z powodu małych różowych plamek, które krążyły po pokoju, nad karmazynowym ciałem Dominiki i odbijały się w lustrach. Łóżko zaczęło się obracać z cichym szumem. Boże chroń nas przed gangsterami, pomyślała Dominika.

Ustinow wymamrotał coś w jej stronę i wyciągnął rękę. Obracające się różowe kropki nagle stały się podwójne, a potem p o-trójne, w dodatku krążyły nie tylko po pokoju, ale też wokół siebie. Miała już dość świateł i kolorów, a Ustinow wciąż ją wabił. Jego całkowicie pierwotne i brutalne gardłowe świntuszenie miało postać pomarańczowych smagnięć, z jakichś powodów widocznych pod, a nie na różowych kropkach.

Dominika spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek i zaczęła się zastanawiać, czy powinna oblizać usta, by osiągnąć lepszy efekt. Ustinow obracał się niczym danie w mikrofalówce, ale wciąż wbijał w nią wzrok. Wiedziała, że musi jednocześnie wymazać jego twarz i ciało, by móc z nim zostać. Tydzień, dwa, może miesiąc. Mówili, że ten okres może być bardzo krótki, ale im dłużej, tym lepiej. Powtarzali, że chodnik przed jego domem jest mokry od łez kobiet, które miał tylko na jedną noc.

Ustinow przesunął się wolno w jej stronę. Kiedy dotarł do miejsca, gdzie klęczała, chwycił ją w talii, rzucił na plecy - poczuła, że rozdarł jej majtki - a następnie zaczął się z nią namiętnie i dziko kochać, pochylony nad nią jak gargulec. Jego zaciśnięte zęby, normalnie białe i równe, wydawały się w tym świetle niebieskie i czarne na brzegach. Dominika odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Poczuła na piersiach jego gorący oddech. Różowe iskry unosiły się nad jej drżącymi nogami, ciałami obojga i lustrami. Uniosła pośladki i zaczęła poruszać miednicą w rytm jego zwierzęcych ruchów, zacisnęła dłonie na jego ramionach i starała się doprowadzić go do szaleństwa. Ustinow uniósł głowę w paroksyzmie nadciągającego wybuchu. Gdy ruchy stały się szybsze i mocniejsze, Dominika zaczęła mimowolnie dyszeć. Oprócz czerwieni widziała jego niebieskie zęby, słyszała pochrząkiwania; zdziwiło ją, że jej ciało - jej tajemne ja - reaguje na niego - to zaczęła działać benzedryna. Spojrzała na szklany sufit za jego brodą, ale nic nie zobaczyła. Gdzie się podziały gwiazdy?

Dostrzegła natomiast Anioła Śmierci. Początkowo był tylko plamą, która powoli nabierała kształtów, spływając jednocześnie jak czarna rtęć w stronę łóżka poprzez stukrotnie odbite w lustrach sufitowe panele. Kiedy zjawa zawisła nad głową Ustinowa, Dominika poczuła kolejne uderzenia powietrza. Oczy gangstera były ślepe z pożądania. Nic nie czuł. Na jego gardle zalśnił stalowy drut garoty, który zacisnął się z melodyjnym jękiem, wrzynając się w jego ciało. Nagle Ustinow otworzył oczy, chwycił za drut, który właśnie wrzynał mu się w tchawicę. Palce konwulsyjnie szukały garoty, a jego twarz zawisła parę centymetrów nad twarzą Dominiki. Jej usta zastygły w niemym krzyku. Nic nie rozumiejąc, patrzył na nią oczami w czerwonych obwódkach, na jego czole pulsowała żyła, a palce próbowały zyskać jeszcze trochę czasu. Usta mu się rozwarły i czarny strumyk śliny spłynął na policzek Dominiki. Zaczęły się konwulsje. Ustinow rzucał się z boku na bok, jak złapana na haczyk ryba. Dominika zauważyła, że wciąż w niej jest; pchnęła jego pierś, odwracając głowę, by uniknąć śliny i krwi, i spróbowała się spod niego wydostać. Jednak Dimitrij Ustinow był wielki i zrobił się nagle ciężki, więc nie bardzo jej to szło. Mogła tylko zamknąć oczy, skrzyżować ramiona i czuć, jak życie uchodzi z ciała Ustinowa. Krople krwi z jego przeciętego gardła kapały jej na szyję i piersi. Ustinow już rzęził i stawał się bezwładny; krwawe bańki oddechu, niebiesko-czarne w tym świetle, wydobywały się z jego przeciętej tchawicy. Dominika poczuła dreszcz, który przeszedł przez jego ciało, jego stopy zabębniły szybko o materac, dwa, trzy razy, a potem znieruchomiał. Łóżko obracało się w różowawej ciszy.

Przez następną przerażającą minutę nic się nie działo. Dominika otworzyła oko i zobaczyła zwieszoną tuż nad sobą twarz Ustinowa z otwartymi oczami i widocznym językiem. Nad nimi unosiła się niewyraźna czarna postać, poznaczona różowymi kropkami. Czy rzeczywiście miał z tyłu czarne skrzydła, czy też było to złudzenie, wynikające ze zwielokrotnionego odbicia luster? Żywy obraz z jednym martwym ciałem obracał się wciąż wokół swej osi. W którymś momencie Ustinow ześliznął się z niej, a czarna postać pociągnęła go na bok, jakby obaj zgrali tę akcję. Zabójca nie przejął się ciałem i sięgnął do panelu sterującego łóżka. Chciała wstać, ale tamten pchnął ją lekko na łóżko. Naga, pokryta krwią drżała jak w febrze. Całe piersi miała w czarnej, wilgotnej mazi. Zebrała splątaną pościel i zaczęła się nią wycierać.

Nie chciała patrzeć na mężczyznę, ale wiedziała skądś, że jej nie skrzywdzi. Stał bez ruchu w nogach łóżka, Dominika wreszcie przestała się wycierać i tylko trzymała w dłoniach zakrwawione prześcieradło. Zszokowana i przerażona, oddychała z trudem. Tamten patrzył na jej widoczne pod prześcieradłem stopy. Sięgnął w jej stronę, a ona zaczęła się cofać, a potem, wiedziona jakimś pierwotnym instynktem, zastygła bez ruchu. Mężczyzna pogładził ręką wierzch jej stopy. Większość ludzi na powitanie podaje sobie dłonie, ale z Matorinem było inaczej.

Oficjalnie Siergiej Matorin był etatowym pracownikiem SWR w randze majora, zatrudnionym w wydziale do zadań specjalnych, czyli V, nieoficjalnie zaś czistilszczikiem, „mechanikiem”, czyli egzekutorem wywiadu. W czasach KGB zadaniami specjalnymi zajmował się departament XIII, ale mówiło się też, że to ten od „mokrej roboty”. U szczytu zimnej wojny departament XIII parał się porwaniami, przesłuchaniami i zamachami, ale teraz powtarzano, że obecnie w SWR nawet nie myśli się o takich rzeczach. To prawda, że znajdowano krnąbrnych dziennikarzy zastrzelonych w moskiewskich windach, a krytyków reżimu ze śladami dużych ilości radioaktywnego polonu w wątrobie, ale przecież współczesne rosyjskie służby wywiadowcze nie mogły mieć z tym nic wspólnego. Czasy, kiedy posuwano się do tego rodzaju działań, minęły bezpowrotnie.

W czasie wojny w Afganistanie Matorin służył w elitarnej jednostce Alfa ze Specnazu, która podlegała wówczas kierownictwu KGB. Coś mu się wtedy obluzowało w głowie, coś się na dobre zmieniło. Jego ośmioosobowa jednostka słuchała rozkazów, ale Matorin przestał się przejmować dowodzeniem. Był w gruncie rzeczy samotnikiem, który lubił zabijać.

W czasie walki jakiś odłamek ranił go w prawe oko, które zaszło bielmem. Wysoki, chudy i żylasty, z dziobatą i pokrytą bliznami twarzą oraz siwymi, przyklepanymi do trupiej czaszki włosami, przypominał przedsiębiorcę pogrzebowego, zwłaszcza że miał w dodatku haczykowaty nos. Po wycofaniu z Afganistanu pojawiał się co jakiś czas w kwaterze głównej SWR i nawiedzał pomieszczenia wydziału V. Młodsi pracownicy patrzyli z uznaniem na tego przechodzonego cyklopa. Starsi odwracali się i żegnali.

Chociaż Matorinowi zlecano teraz co pewien czas jakieś „zadania specjalne”, brakowało mu Afganistanu. Często o nim myślał. Potrafił wracać tam w wyobraźni, widzieć zdarzenia, słyszeć dźwięki, czuć zapachy. Pewne sytuacje wywoływały to automatycznie. Te nieoczekiwane wizje były najlepsze, najbardziej żywe i towarzyszyła im muzyka. Słyszał wyraźnie stacatto rababu i crescendo tabli.

Matorin pogłaskał Dominikę po stopie, tak jak pogładził stopę schwytanej Afganki z Doliny Pandższeru. Jego ludzie rozpięli płótno na wirniku Mi-24 i związali rogi, tak że mieli wielki, zacieniony kawałek gruntu, gdzie mogli odpocząć. Wcześniej ostrzelali grupę mudżahedinów na drodze i wylądowali po łup, a ta dziewczyna chowała się za skałami przy spienionej rzece.

Miała koło piętnastu lat, ciemne włosy, oczy w kształcie migdałów, podarte i zakurzone ubranie, jak zwykle u cywilów, któr zy chodzili ze zbrojnymi. Wszyscy radzieccy żołnierze wiedzieli, co takie kobiety robiły z jeńcami, więc nie było dla niej miłosierdzia. Starała się wyswobodzić ręce z więzów, ale gdy za bardzo się szarpała, zaciskała się podwójna pętla wokół szyi. Dziewczyna przeklinała, krzyczała i pluła na komandosów z Alfy, którzy stanęli wokół niej kołem. Matorin kucnął między jej rozciągniętymi nogami, przywiązał jej kostki i patrzył, jak się wije. Wyciągnął dłoń i pogładził jej stopę. Kiedy dziewczyna poczuła dotknięcie niewiernego, zaczęła wrzeszczeć, przyzywając towarzyszy broni, by zeszli z gór i ją ocalili.

To, że protestowała tylko dlatego, że ktoś dotknął jej stopy, było zupełnie bez sensu. Czekało ją znacznie więcej. W ciągu następnego kwadransa Matorin starannie porozcinał jej ubrania i rozwinął jej hidżab. Leżała w kurzu na plecach pod wydymającym się w podmuchach wiatru baldachimem. Jeden z żołnierzy polał ją wodą i umył jej twarz, ale plunęła na niego i szarpnęła się w więzach. Matorin sięgnął do tyłu i wyjął z pochewki ponad sześćdziesię-ciocentymetrowy nóż chajberski, którego eleganckie ostrze w kształcie litery T lśniło srebrzyście od ciągłego ostrzenia.

Leżący jakieś sto metrów dalej na wzgórzu Afgańczyk odłożył AK-47 i wyjrzał zza swego głazu. Widział na ziemi wielki, pstry helikopter - który był dla niego szajtan arba - z płatami wirnika, uginającymi się pod własnym ciężarem. Widział złożony z ludzi krąg pod baldachimem. Przy wtórze szumu rzeki i wiatru wśród skał docierały do niego inne dźwięki: płacz dziewczyny, jej niekończące się krzyki. Chłopiec zmówił modlitwę i wymknął się ze swego miejsca. Wiedział, że tam na dole jest jeszcze coś straszniejszego niż niewierni Rosjanie.

Tego dnia żołnierze nadali Matorinowi jego ksywę: Chajber -przynajmniej ci z nich, którzy mogli zobaczyć, jak korzystał z długiego noża. Chajber spojrzał swoim mlecznym okiem na leżącą Dominikę, cofnął rękę i powiedział: „Ubieraj się”. Czekał na nią wujek Wania.

WIEJSKI PASZTET USTI NOWA Karmelizujemy drobiowe wątróbki, boczek i czosnek. (Aby

usunąć przywarte resztki, zalewamy patelnię brandy). Kroimy wszystkie składniki, dodajemy pietruszkę, kapary, szalotkę, skórkę cytryny, sok z cytryny, oliwę i mieszamy. Dolewamy jeszcze odrobinę oliwy. Podajemy z cytryną na tostach.

Po egzekucji na Ustinowie wujek wezwał Dominikę do Jasieniewa. Odprowadzono ją do wind w kwaterze głównej SWR. W tej, którą jechała, wisiało godło SWR z gwiazdą z globusem. Dominika wciąż miała w ustach smak miedzi, a na ciele czuła oślizgłe ślady po krwi Ustinowa. Przez tydzień walczyła z nawracającym koszmarem i na próżno starała się zasnąć, powstrzymywała przyprawiające o gęsią skórkę pragnienie, by zedrzeć skórę z piersi i brzucha. Koszmary zblakły, ale teraz była przybita, załamana i wściekła z powodu manipulacji, jakiej została poddana. A potem dostała wezwanie od wujka.

Nigdy wcześniej nie była w siedzibie SWR w Jasieniewie, a tym bardziej na trzecim piętrze, gdzie znajdowało się dowództwo. Panowała tu grobowa cisza: zza drzwi w korytarzu nie dochodził żaden dźwięk. Przechodziła obok namalowanych aerografem oficjalnych, dyskretnie podświetlonych portretów byłych szefów KGB. Wisiały one po jednej stronie wyłożonego czerwonym dywanem korytarza prowadzącego do gabinetów dowództwa: An-dropow, Czebrikow, Chruszczow - Berlin, Węgry, Czechosłowacja, Afganistan. Na przeciwległej ścianie wisiały portrety nowych władz SWR: Primakow, Trubnikow, Lebiediew, Fradkow - Czeczenia, Gruzja, Ukraina. Czy są oni w niebie, czy w piekle? Ich oczy śledziły Dominikę, gdy szła korytarzem.

Po prawej miała imponujące drzwi do gabinetu szefa, a po lewej

równie imponujące do gabinetu jego pierwszego zastępcy. Wprowadzono ją do środka. Wujek Wania siedział za wielkim biurkiem z jasnego, wypolerowanego drewna. Na blacie leżał ciężki szklany przycisk. Poza pokrytym czerwoną skórą bibularzem nie było tam już nic więcej. Kilka białych telefonów przycupnęło na szafce z tyłu. W wielkim gabinecie z niebieskim dywanem znajdowała się też wygodna kanapa i krzesła, stojące w przeciwległym jego końcu, zaraz obok trzech wielkich, wychodzących na sosnowy zagajnik okien. Był piękny zimowy dzień i słońce wlewało się do wnętrza szerokim strumieniem.

Wania wskazał jej miejsce. Przyjrzał jej się uważnie. Miała na sobie ciemnoniebieską spódniczkę z czarnym paseczkiem w talii i świeżą białą bluzkę. Wyglądała jak zwykle pięknie, ale miała podkrążone oczy i była wyraźnie blada. Wykorzystanie jej w sprawie Ustinowa było doskonałym posunięciem. Szkoda, że okazało się dla niej tak... ekstremalnym przeżyciem. Miała pecha, że nagły rozkaz z Kremla zbiegł się z końcem jej tanecznej kariery i śmiercią ojca.

Oboje milczeli. Według raportu zachowała się odpowiedzialnie: oczarowała Ustinowa do tego stopnia, że ten odprawił ochroniarzy, co z kolei pozwoliło Matorinowi wślizgnąć się do środka. Chociaż nie wpadła w histerię, Wania uznał, że przeżycie było dla niej ciężkie. Matorin to trochę za dużo dla debiutantki, ale w końcu jakoś dojdzie do siebie.

- Gratuluję, w tej operacji zachowałaś się tak, jak trzeba -powiedział Wania i zmierzył wzrokiem bratanicę. - Wiem, że było ci ciężko, że przeżyłaś prawdziwy szok. - Pochylił się w jej stronę. -Ale to już koniec i możesz zapomnieć o tym niemiłym zdarzeniu. Oczywiście, nie muszę ci przypominać, że pod żadnym pozorem nie wolno ci o tym mówić. To twój obowiązek, twoja odpowiedzialność.

Matka zawsze mówiła, żeby na niego uważała, ale Dominika była zbyt pobudzona. Ze ściśniętym gardłem popatrzyła na otaczającą go żółtą mgiełkę.

- Niemiłym, mówisz - rzekła drżącym głosem. - Patrzyłam, jak umiera tuż przy mnie. Byliśmy nadzy, on leżał na mnie, jak doskonale wiesz. Byłam cała w jego krwi, miałam ją nawet we włosach. Wciąż ją czuję. - Popatrzyła mu w oczy i zauważyła jego skrępowanie. Uważaj, powiedziała sobie w duchu, ale gniew wkradał się do jej myśli. - Mówiłeś, że to nic takiego, mała przysługa - dodała już cieplejszym tonem i się uśmiechnęła. - Chyba musiał naprawdę nadepnąć komuś na odcisk, skoro spotkał go taki koniec.

Co za bezczelność! Wania nie miał zamiaru dyskutować o polityce, toksycznym narcyzmie Putina czy potrzebie dania przykładu innym. Nie, wezwał tu bratanicę z dwóch powodów. Pragnął ocenić stan jej ducha i sprawdzić, czy potrafi trzymać buzię na kłódkę, a także pozbierać się z przeżytej traumy i zapomnieć o całym zdarzeniu. Od odpowiedzi na pierwsze zależało to, co zrobi z Dominiką.

Gdyby podniosła się z krzesła, wpadła w gniew i nie chciała go słuchać, nie wyszłaby żywa z budynku. Matorin już by się o to zatroszczył. Dominika mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, ale była naocznym świadkiem zamachu, o którym przeciwnicy Putina chętnie opowiedzieliby światu. Gdyby tak się stało, on, Jegorow, przepadłby z kretesem. W tej chwili organa państwowe robiły, co trzeba, by to morderstwo wyglądało na zemstę biznesowego konkurenta. Wszyscy znali prawdę; właśnie tego należało się spodziewać. Ale gdyby jego dwudziestopięcioletnia bratanica z oczami w kolorze błękitu Faberge i dziewięćdziesięciopięciocen-tymetrowym biustem powiedziała, co widziała - i w dodatku, z jakiej pozycji - prasa opozycyjna rozjazgotałaby się na dobre.

Jeśli jednak okaże się, że panuje nad sobą, Wania podejmie kroki, by zapewnić dalszą jej dyskrecję. Jego polityczna kariera zależała od zachowania tej dziewczyny. Już zdecydował, że zwerbuje ją do służby, zadba o jej dyscyplinę i bez przerwy będzie ją nadzorował. To nic trudnego - znajdzie jej jakąś papierkową pracę w archiwum. Dzięki temu będzie miał nad nią pieczę, a ona przejdzie szkolenie, nauczy się odpowiednich procedur i przepisów. W ten sposób będą ją mieli na oku. W zależności od tego, co pokaże - Wania nie spodziewał się po niej zbyt wiele - dostanie jakąś urzędniczą robotę i będzie stanowiła ozdobę gabinetu tego lub owego generała. A później może nawet pośle się ją za granicę, ukryje w rezydenturze w Afryce czy Ameryce Łacińskiej. Po pięciu latach - bo po tylu chciał zostać tu szefem - będzie ją można o coś oskarżyć i wylać z pracy.

-    Służba krajowi i lojalność to twój obowiązek, moja droga -zaczął łagodnie. - W tej sprawie musisz zachować całkowitą dyskrecję. Czy mogę na to liczyć? - Spojrzał na nią uważnie, strzepując popiół z papierosa do popielniczki.

To właśnie w tym momencie ważyły się jej dalsze losy. Zazwyczaj żółta aureola wokół głowy wujka pociemniała, jakby zmieszała się z krwią; w jego głosie pojawiły się groźne nuty. Dominika zrozumiała wszystko w telepatycznym olśnieniu, przypomniała sobie też szepty matki. „Stań się jak lód. Trzymaj się kriepko” Spojrzała na Wanię, który zaczął jednocześnie napawać ją strachem i obrzydzeniem. Ich oczy się spotkały.

-    Możesz na mnie polegać - powiedziała wypranym z emocji głosem.

-    Wiedziałem - mruknął. Dominika była naprawdę sprytna, zauważył moment, kiedy włączył się jej instynkt, ta dziewczyna miała wyczucie. Teraz trochę cukru do tej goryczy. - A ponieważ tak dobrze się spisałaś, mam dla ciebie propozycję. - Opadł na oparcie krzesła i zapalił kolejnego papierosa. - Chcę, żebyś zaczęła pracę w naszych służbach. Będziemy tu razem.

Dominika zmusiła się, by nie pokazać, co czuje, i z satysfakcją stwierdziła, że wujek nie może nic wyczytać z jej twarzy.

-    W służbach? - powtórzyła. - Nigdy o tym nie myślałam.

-    Wydaje mi się, że jest to dla ciebie teraz dobra propozycja. Będziesz miała etatową pracę, która da ci w przyszłości emeryturę. No i moja bratowa będzie mogła zatrzymać wasze mieszkanie. A poza tym, co mogłabyś robić? Pracować jako instruktorka tańca? -

Skrzyżował ręce na biurku.

Zauważyła plamkę na kieszonce koszuli, do której wkładał leżące na blacie wieczne pióro. Spuściła oczy i mówiła spokojnie.

-    To dla mnie ważne, że będę mogła pomóc mamie - zaczęła, a Wania potwierdził to gestem. - Będę się tutaj dziwnie czuła.

-    Tu wcale nie jest tak dziwnie - rzekł Wania. - I będziemy mogli pracować razem. - Słowa popłynęły nad jego głowę i w blasku słońca zmieniły kolor.

No tak, pomyślała Dominika, szeregowy pracownik na pewno ściśle współpracuje z pierwszym zastępcą szefa.

-    Jakie miałabym obowiązki? - spytała. Wiedziała dostatecznie dużo, by domyślić się odpowiedzi.

-    Oczywiście musiałabyś zacząć od podstawowego poziomu. Ale wszystkie zajęcia tutaj powinny dać ci satysfakcję. Zbieranie danych, badania, archiwum. Istnienie wywiadu zależy od tego, jak radzi sobie z informacjami.

No jasne, chcieli ją zagrzebać gdzieś w piwnicach.

-    Niestety, niewiele wiem o takiej pracy - odparła ostrożnie. -Obawiam się, że się w niej nie sprawdzę.

Wania z trudem powściągnął irytację. Naprawdę miał tylko dwa wyjścia w wypadku tej Wenus z Milo. Albo zajmie się nią Matorin, albo znajdzie się pod dyskretną opieką służb. Nic pośredniego. Nie może pozwolić, by chodziła po Moskwie z coraz większymi pretensjami.

Sukinsyn, pomyślała Dominika.

-    Jestem pewny, że szybko się nauczysz. To bardzo odpowiedzialna praca - zapewnił Wania. Zniżał się do tego, by przekonywać tę idiotkę.

-    Wydaje mi się, że mogłabym się bardziej przydać przy innych zadaniach - powiedziała Dominika. - Wania spojrzał na nią, zaciskając zmartwiałe dłonie. Wciąż siedziała wyprostowana, z uniesioną brodą. Nic nie mówił. Czekał. - Chciałabym być przyjęta jako kandydatka do Akademii Wywiadu Zagranicznego.

-    Do akademii - powtórzył wolno Wania. - Chcesz zostać

czynnym wywiadowcą?

-    Tak, myślę, że sprawdziłabym się w tej pracy - odparła Dominika. - Sam powiedziałeś, że dobrze się spisałam i zdobyłam zaufanie Ustinowa.

Ta wzmianka zrobiła swoje. Wania podniósł do ust, trzeciego już w czasie tej krótkiej rozmowy, papierosa. Nie licząc kobiet, które pełniły pomocnicze funkcje, w I Zarządzie Głównym starego KGB były dwie, najwyżej trzy kobiety, w tym jedna stara jędza z prezydium. Żadnej nie przyjęto do szkoły KGB ani do Instytutu im. Andropowa, ani do obecnej akademii. W terenie działały jedynie zwerbowane żony rezydentów, które były „jaskółkami”, czyli miały za zadanie uwodzenie wskazanych mężczyzn, którzy stali się celem działań operacyjnych.

Wania Jegorow potrzebował pół minuty, by błyskawicznie przemyśleć sprawę. W szkole jego bratanica znalazłaby się pod jeszcze ściślejszą kontrolą. Wciąż sprawdzano by jej działania i to, gdzie się w danej chwili znajduje. Poza tym przez długie okresy nie byłoby jej w Moskwie. Gdyby popełniła błąd i zaczęła gadać, znalazłaby się pod jurysdykcją dyscyplinarną samego wywiadu. Łatwo można by ją wówczas zwolnić czy nawet wsadzić do więzienia.

W grę wchodziły jeszcze zyski polityczne. Dzięki temu zostanie tym zastępcą dyrektora, który jako pierwszy zaprotegował kobietę -wysportowaną, wykształconą, znającą języki - do pracy w nowych Służbach Wywiadu Zagranicznego.

Szefowie z Kremla na pewno dostrzegą związane ź tym korzyści wizerunkowe.

Dominika obserwowała jego twarz zza biurka i śledziła tok jego myśli. Teraz czas na niechętną zgodę i nieuchronne przestrogi.

-    Prosisz o bardzo wiele - rzekł Wania. - Czekałyby cię egzaminy wstępne, których wiele osób nie zdaje, a następnie długie, surowe szkolenie. Obrócił się w fotelu i zadumany spojrzał przez okno. Już podjął decyzję. - Czy jesteś zdecydowana, by pójść tą drogą?

Dominika skinęła głową. Nie miała oczywiście całkowitej pewności, ale było to poważne wyzwanie, a ona nie bała się wyzwań. Była też lojalna i kochała ojczyznę, no i wiedziała, że chce wstąpić do jednej z najważniejszych organizacji w kraju i być może - tak sobie myślała - przyczynić się do jej rozwoju. Zabicie Usti-nowa było dla niej czymś odpychającym, ale też uświadomiło jej, że ma w sobie dość siły, odwagi i sprytu, by móc działać w wywiadzie.

Wiedziała również, że jest coś jeszcze, coś niesprecyzowanego, co narastało w jej piersi. Wykorzystali ją. Teraz ona chciała wtargnąć do tego świata domowładielców, którzy mieli za nic sam system i żyjących w Rosji ludzi. Przez chwilę zastanawiała się, co pomyślałby o tym jej ojciec.

-    Zastanowię się nad tym - rzucił Wania, obracając się w jej stronę. - Jeśli zdecyduję się wysunąć twoją kandydaturę i zostaniesz przyjęta, to, co zrobisz w SWR, odbije się na mnie i na całej rodzinie. Rozumiesz to, prawda?

Jakie to miłe. A jednak mimo tak wielkiej troski o rodzinę zdecydował się rzucić ją na pożarcie Ustinowowi.

Dominika niemal powiedziała: „Zadbam o to, byś zachował reputację”, ale w końcu powstrzymała gniew i ponownie skinęła głową, jeszcze bardziej pewna, że chce zdawać do akademii. Wania wstał.

-    Może pójdziesz na górę i zjesz obiad. Później powiem ci, co postanowiłem. - Musi jeszcze uzgodnić to z dyrektorem (łagodna perswazja), a szefa szkoleń trzeba będzie zastraszyć (przyjemność). Ale Dominika znajdzie miejsce w akademii i w ten sposób rozwiąże się jej problem. Po jej wyjściu Wania podniósł słuchawkę i odbył krótką rozmowę.

Dominikę poprowadzono korytarzem do windy. Wszyscy byli dyrektorzy patrzyli na nią teraz z lekkim uśmiechem. Kiedy znalazła się w wielkim bufecie, wzięła kotlet po kijowsku, kajzerkę i butelkę wody mineralnej. Wewnątrz znajdowało się sporo ludzi i musiała szukać wolnego miejsca. W końcu znalazła stolik, przy którym siedziały dwie panie w średnim wieku. Obie zmierzyły zmęczonym wzrokiem piękną i młodą dziewczynę, zauważyły plakietkę z informacją, że jest tu gościem, ale nic nie powiedziały. Dominika zaczęła jeść. Kurczak był lekko panierowany, usmażony na złoty kolor i naprawdę doskonały. Z jego wnętrza wydobywała się strużka masła, poza tym czuła wyraźny smak czosnku i estra-gonu. Zwinięty kotlet zamienił się nagle w szyję Ustinowa, a rozpuszczone masło zrobiło się czerwone. Odłożyła sztućce drżącymi rękami. Zamknęła oczy, walcząc z falą nudności. Kobiety patrzyły na nią. To nie był codzienny widok, choć nie miały pojęcia, czy dobrze zgadują.

Dominika uniosła wzrok i zobaczyła wirującą czerń. Przy dalszym stoliku siedział pochylony nad miską Siergiej Matorin i jadł zupę. W trakcie patrzył na nią, a zaszłe bielmem oko ani razu nie mrugnęło. Był niczym wilk, który nawet u wodopoju uważnie wszystko obserwuje.

KURCZAK PO KIJOWSKU Z BUFETU SWR

Mieszamy masło, estragon, sok z cytryny i pietruszkę. Schładzamy. Rozbijamy pierś kurczaka na cieniutkie płaty, a następnie zwijamy, wkładając do środka kawałki przyprawionego masła, i wiążemy nicią. Posypujemy mąką z przyprawami, maczamy w roztrzepanym jajku i posypujemy tartą bułką. Smażymy na złoty kolor.

Niedługo po pogrzebie ojca Dominika wstąpiła do Akademii Wywiadu Zagranicznego. W czasie zimnej wojny parokrotnie zmieniano jej nazwę: Wyższa Szkoła Wywiadu, Instytut Czerwonego Sztandaru, Instytut im. Andropowa, ale weterani nazywali ją po prostu szkołą Nr 101. Jej główny kampus od dziesięcioleci znajdował się na północ od Moskwy, nieopodal wioski Cziełobitjewo. Jeszcze przed przemianowaniem na AWZ szkołę zmodernizowano, poprawiono jej program i zliberalizowano kryteria przyjęcia. Przeniesiono ją też do budynków na leśnej polanie, znajdującej się dwadzieścia pięć kilometrów na północ od miasta przy drodze M7, zwanej kiedyś Gorkowskoje szosse. Dlatego też teraz mówi się o niej „dwudziesty piąty kilometr” albo po prostu „las”.

Na samym początku czujną i podnieconą Dominikę wraz z jej grupą, w której była jedyną kobietą, wożono autobusami PAZ z przyciemnionymi szybami do różnych miejsc w samej Moskwie i na jej przedmieściach. Wjeżdżali przez automatycznie za mykane bramy na pozbawione tabliczek i otoczone wysokim murem tereny, które oficjalnie miały być laboratoriami, centrami badawczymi lub obozami pionierskimi. Całe dni wypełniały im wykłady na temat historii służb wywiadowczych, Rosji, zimnej wojny i Związku Sowieckiego.

KGB wymagało od kandydatów na szpiegów przede wszystkim

wierności partii, natomiast SWR całkowitego oddania Federacji Rosyjskiej i gotowości, by jej bronić przed zewnętrznymi i wewnętrznymi wrogami.

W pierwszym okresie indoktrynacji kandydaci na pracowników wywiadu byli oceniani nie tylko na podstawie swoich umiejętności, ale też tego, co kiedyś określano mianem „poprawności politycznej”. Dominika była najlepsza w dyskusjach i pracach pisemnych. Wyczuwało się w nich jednak nutę niezależności, zniecierpliwienie zbyt wyszarganymi sformułowaniami i powiedzeniami. Jeden ze szkoleniowców napisał, że kadetka Jegorowa waha się przez chwilę, zanim udzieli odpowiedzi, „jakby zastanawiała się, czy w ogóle to zrobić”, ale potem zawsze jej odpowiedź zasługiwała na najwyższe uznanie.

Dominika wiedziała, czego od niej chcą. Slogany w książkach i na tablicy stanowiły prawdziwy kalejdoskop kolorów i łatwo mogła je posegregować i zapamiętać. Zasady dotyczące obowiązków, lojalności i obrony Rosji. W przyszłości miała należeć do elity tego kraju - wczorajszego Miecza i Tarczy, a dzisiejszego Globusa i Gwiazdy. Jej młodzieńcze poglądy przerażały kiedyś jej ojca, który był wolnomyślicielem - teraz to zrozumiała i nie akceptowała już całkowicie tej ideologii. Mimo to chciała dobrze wypaść na zajęciach.

Początek drugiego bloku szkoleniowego. Grupa przeniosła się już na stałe do długich, niskich budynków z pochyłymi dachami na dwudziestym piątym kilometrze, otoczonych sosnami i kępami brzóz. Między budynkami znajdowały się rozległe trawniki, a żwirowe ścieżki prowadziły do znajdujących się na tyłach obiektów sportowych. Cały kompleks dzielił kilometr od czteropasmo-wej drogi M7, odgrodzonej początkowo palisadą z bali, które p o-malowano na zielono, by stopiły się z lasem. Trzy kilometry dalej za tym „leśnym murem” znajdowało się jeszcze podwójne ogrodzenie z drutów kolczastych, między którymi biegały swobodnie czarne owczarki belgijskie Malinois. Można je było zobaczyć z okien niewielkich klas, a w nocy z pokoi dwupiętrowych burs

słychać było ich dyszenie.

Była tam jedyną kobietą i dlatego dostała położoną na końcu korytarza jedynkę, ale i tak musiała korzystać ze wspólnej łazienki i natrysków, więc rano i wieczorem szukała spokojniejszych chwil, by móc to zrobić. Większość kolegów nie przedstawiała większego zagrożenia, byli to głównie chłopcy z wpływowych rodzin powiązanych z Dumą, wojskiem lub Kremlem. Niektórzy inteligentni, nawet bardzo, inni raczej nie. Paru odważnych i przyzwyczajonych zawsze dostawać to, czego sobie zażyczą, gotowych było podjąć ryzyko, widząc za kotarą zgrabną kobiecą sylwetkę.

Pewnego wieczoru Dominika sięgnęła po ręcznik, który powiesiła na zewnątrz prysznica we wspólnej łazience, ale ten zniknął. Po chwili pod prysznic wtargnął krzepki, grubokościsty chłopak z Nowosybirska z rudoblond włosami; przyparł ją do muru i objął w talii. Czuła, że jest nagi, kiedy trzymał jej twarz przy ścianie i przeciągał nosem po mokrych włosach. Szeptał coś, czego nie rozumiała; nie widziała kolorów. Przycisnął ją mocniej, a jedna ręka powędrowała z talii ku jej piersiom. Kiedy je ścisnął, zadawała sobie pytanie, czy czuje bicie jej serca, rytm jej oddechu. Stała przyciśnięta jednym policzkiem do białych kafelków, które niczym pryzmat w słońcu zmieniały kolor na ciemnoczerwony.

Zwężająca się rączka od prysznica zawsze była luźna i Dominika poruszyła nią parę razy, aż w końcu ją oderwała. Obróciła się do niego śliska, zdyszana, z piersiami wpartymi w jego pierś i powiedziała ze ściśniętym gardłem: Prieklati. Uśmiechał się, kiedy wsadziła wąski koniec rączki do jego lewego oka, a potem zwalił się na nią jego pełen przerażenia krzyk w kolorze zielonych wymiocin. Chłopak zakrył twarz i osunął się na podłogę, przyciskając mocno kolana do ciała. Prieklati - powtórzyła. - Mówiłam, żebyś przestał.

Wyrok tajnej rady AWZ brzmiał: „Próba gwałtu i uzasadniona samoobrona”, a Nowosybirsk zyskał jednookiego konduktora. Rada zalecała też usunięcie kobiety z akademii. Dominika powiedziała, że nie zrobiła nic, by sprowokować takie zachowanie, a członkowie rady - kobieta i dwóch mężczyzn - przyglądali jej się uważnie z surowymi minami. Znowu chcieli ją wyrzucić. Najpierw szkoła baletowa, Ustinow, a teraz to. Dominika powiedziała radzie, że złoży oficjalne zażalenie. Tylko komu miała się poskarżyć? Jednak wieści o tym incydencie dotarły do Jasieniewa i zastępca dyrektora Jegorow zaklął przez telefon tak szpetnie, że dostrzegła brązową stróżkę wydobywającą się ze słuchawki, ale powiedziano jej, że zdecydowano, iż pozostanie w szkole na okres próbny. Od tego momentu koledzy nie zwracali na nią uwagi i starali się jej unikać; znowu była klikuszą, prostą jak struna, poruszającą się z gracją - choć lekko utykając - między ukrytymi w lesie budynkami.

Początek trzeciego bloku zajęć na AWZ. Weszli do wytłumionej panelami akustycznymi sali z plastikowymi krzesłami i topornym, przytwierdzonym do sufitu rzutnikiem. Między szybami leżały całe stosy zdechłych much. Czekały ich zajęcia na temat światowej gospodarki, zasobów energii, polityki, trzeciego świata, spraw międzynarodowych i „problemów globalnych” oraz Ameryki, która przestała co prawda być „głównym wrogiem”, ale wciąż była największym konkurentem Rosji. Tyle mogli zrobić, by utrzymać równowagę między supermocarstwami. W czasie tych wykładów pojawiały się tony pełne goryczy.

Amerykanie się z nimi nie liczą, zbywają Rosję, star aj ą się nią manipulować. Waszyngton ingerował w czasie ostatnich wyborów, na szczęście bez rezultatu. Ameryka wspierała rosyjskich dysydentów i zachęcała do destrukcyjnych zachowań w okresie przejściowym. Wojska USA zagrażają suwerenności Rosji od Bałtyku aż po Morze Japońskie. Niedawna polityka „resetu” stanowiła wręcz obrazę, niczego nie trzeba było resetować. Chodzi po prostu o to, że Rodina to nie byle co, Rosja zasługuje na szacunek!

Ironia całej sytuacji polegała na tym, że - jak mówili wykładowcy - Ameryka znajdowała się w odwrocie, nie była już tak potężna jak kiedyś. Zaangażowane w zbyt długie wojny, pogrążone w kryzysie domniemane miejsce narodzin równości było teraz podzielone przez walkę klas i wyniszczane przez politykę wrogich sobie ideologii. W dodatku głupi Amerykanie nie rozumieli, że już niedługo będą potrzebować Rosjan, by powstrzymać ekspansję Chin, i że może ona stać się ich sojusznikiem w przyszłej wojnie.

Ale jeśli Amerykanie chcą walczyć z Rosją, bo wydaje im się słaba, to czeka ich spora niespodzianka. Jeden ze studentów zaprotestował. Powiedział, że dawne podziały na „Wschód i Zachód” są przestarzałe. W dodatku należy pogodzić się z tym, że Rosja przegrała zimną wojnę. W sali zapanowała cisza. Po chwili wstał inny student z płonącym wzrokiem: „Rosja z całą pewnością nie przegrała zimnej wojny - powiedział. - Zimna wojna nigdy się nie skończyła”. Dominika patrzyła na szkarłatne litery unoszące się w stronę sufitu. Dobre, mocne słowa. Ciekawe. Zimna wojna nigdy się nie skończyła.

Niedługo potem oddzielono ją od reszty grupy. Dominika nie potrzebowała zajęć językowych, sama mogła uczyć angielskiego czy francuskiego. Nie skierowano jej też na ścieżkę administracyjną, gdyż jej wykładowcy dostrzegali potencjał, jakim dysponowała. Przekazali tę informację władzom akademii, które z kolei zadzwoniły do Jasieniewa z prośbą, by centrala pozwoliła Dominice Jegorowej - bratanicy pierwszego zastępcy dyrektora - przejść do praktycznej, czyli operacyjnej części szkolenia. Miała być jedną z niewielu kobiet szkolonych przez SWR na oficera operacyjnego. Decyzja zapadła szybko. Dominika miała już zapewnioną zgodę centrali.

Przyjęto ją do fabryki szpiegów, do przedsionka gry; dotarła do ostatniej fazy procesu edukacyjnego, po którym miała wyfrunąć z kokonu i zacząć służyć ojczyźnie. Czas mijał, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Pory roku następowały po sobie, ale bez jej świadomego udziału. Zajęcia, wykłady, laboratoria, rozmowy -wszystko to zwaliło się na nią niczym lawina.

Zaczęło się od rzeczy idiotycznych, od sabotażu, materiałów wybuchowych, infiltracji, tego wszystkiego, czego nauczali już za czasów Stalina, kiedy Wehrmacht oblegał Moskwę. Następne zajęcia były już bardziej praktyczne i Dominika zabrała się do ciężkiej pracy. Tworzyła legendy operacyjne, fałszywe życiorysy, przykrywki, które miały usprawiedliwić jej działania, opracowywała trasy sprawdzeniowe, by wykryć ogony, znajdowała lokale konspiracyjne, przekazywała zaszyfrowane wiadomości, odnajdywała miejsca spotkań, czyli wstrieczek, planowała werbunki. Ćwiczyła przebieranie się i komunikację cyfrową, znajdowanie kanałów łączności i skrytek. Jej pamięć, to, że potrafiła powtórzyć szczegóły z zajęć, zdumiewały wszystkich wokół.

Szkoleniowcy zajmujący się walką bez broni byli pod wrażeniem jej siły i zrównoważenia. Trochę ich zaniepokoiła jej zaciekłość, to, że pokonana, szybko chciała się podnieść z maty. Wszyscy słyszeli, co stało się w Lesie, pilnowali się więc i chronili swoje mudia, kiedy walczyli z nią w czasie treningów. Widziała ich twarze, pełne dezaprobaty i strachu zielone oddechy, kiedy dyszeli na sali gimnastycznej. Żaden nie podszedł do niej z własnej woli.

Szkolenie praktyczne trwało. Zawieziono ją do centrum Moskwy, by mogła sprawdzić w terenie umiejętności wyniesione z zajęć w obskurnych salach w okolicach Jasieniewa. Instruktorzy od zajęć na ulicy byli starymi, czasami nawet siedemdziesięcioletnimi szpiegami, piensionierami, którzy wieki temu przeszli na emeryturę. Czasami trudno im było za nią nadążyć, kiedy ćwiczenia nabrały tempa. Patrzyli tylko, jak wysportowane łydki tancerki suną nad lśniącymi moskiewskimi trotuarami. Lekkie, wiele mówiące utykanie było rozczulające. Nastawiła się na to, by dać z siebie wszystko. Twarz Dominiki lśniła od potu, który przyciemnił też jej koszulkę między piersiami i na żebrach.

Kolory ułatwiały jej pracę na ulicy: niebieski i zielony, pochodzące od ludzi z wozów z radionamiarem i ekip obserwacyjnych, pozwalały znaleźć odpowiednią osłonę w tłumie. Robiła, co chciała, z brygadami obserwacyjnymi, drobiazgowo planowała BMP - błyskawiczne spotkania z możliwością przekazania czegoś na zatłoczonych peronach metra - spotykała się z agentami na brudnych klatkach schodowych, kontrolowała przebieg tych spotkań, czytała w myślach tych ludzi. Starzy szkoleniowcy wycierali twarze i mamrotali: „Fanatyczka”, a ona się tylko śmiała, potrząsała końskim ogonem i wyprostowana potajemnie odczytywała kolory ich zdyszanej aprobaty. Dalej, dinozaury! - myślała. Jeszcze trochę! Ci gburowaci faceci uwielbiali ją, a ona doskonale o tym wiedziała.

Podstarzali szkoleniowcy mieli ją nauczyć, czego się może spodziewać za granicą, jakie warunki będzie miała na ulicach, jak działać w obcych miastach. Głupost', myślała Dominika. Co ci faceci, którzy ostatnio byli za granicą, kiedy Breżniew kierował oddziały do Afganistanu, mogą jej powiedzieć o współczesnym Londynie, Nowym Jorku czy Pekinie? Zuchwale wspomniała o tym koordynatorowi kursu, który powiedział jej, żeby trzymała język za zębami, i przekazał wyżej jej komentarze. Dominika poczerwieniała, słysząc te słowa, ale odeszła, przeklinając siebie w duchu. Powoli się uczyła.

W czasie, kiedy oceniano jej przydatność, zaczęła kurs z psychologii zbierania danych, psychiki źródeł, rozumienia ludzkich motywacji i wyszukiwania słabości. Jej instruktor, Michaił, mówił, że to „otwieranie koperty, jaką jest człowiek”. Miał czterdzieści pięć lat, był psychologiem i pracował w centrali SWR. Dominika była jego jedyną podopieczną. Chodził z nią po Moskwie, obserwując ludzi i ich interakcje. Dominika nie powiedziała mu o kolorach, gdyż matka zmusiła ją kiedyś, by przysięgła, że nigdy tego nie zrobi. „Skąd, na miłość boską, to wiesz?” - pytał, kiedy Dominika informowała go szeptem, że mężczyzna na ławeczce obok czeka właśnie na jakąś kobietę.

„Tak mi się po prostu wydawało” - odpowiadała, nie informując o tym, że jego namiętność wybuchła czerwienią, kiedy kobieta pokazała się na rogu ulicy. Misza śmiał się, a potem patrzył na nią z podziwem, gdy okazywało się, że ma rację.

Kiedy skupiła się na tych sesjach, wyostrzona intuicja podpowiedziała jej, że silnie działa na Michaiła. Chociaż początkowo prezentował się jako surowy pracownik Zarządu T, działań aktywnych, widziała, jak spogląda na jej włosy lub zerka ukradkiem na ciało. Liczyła w myśli, ile razy udawał, że wpadł na nią przypadkowo, dotykał jej ramienia albo pleców, gdy wchodzili do jakiegoś wnętrza. Promieniował pożądaniem, wokół barków i głowy unosiła się karmazynowa mgła.

Ona zaś wiedziała, jak mu podać herbatę i kiedy potrzebuje okularów, by przeczytać, co jest w menu, wiedziała, w jakim tempie bije mu serce, gdy przyciskali się do siebie w metrze. Widziała, że Misza zerka na jej naturalne paznokcie i obserwuje, jak bawi się butem w kawiarni.

Romans z nim stanowił olbrzymie ryzyko. Był jej instruktorem, a w dodatku psychologiem, który miał ocenić jej osobowość i przydatność do zawodu. Wiedziała jednak, że może liczyć na jego milczenie i ma nad nim kontrolę, a poza tym tak poważne naruszenie przepisów dodawało dodatkowego smaku czysto fizycznej rozkoszy.

A tej też jej nie brakowało. Po południu, po ćwiczeniach na ulicy, znaleźli się w mieszkaniu, które Misza dzielił z rodzicami i bratem. Cała rodzina była w pracy. Kapa z jego łóżka powędrowała na podłogę. Kiedy go dosiadła, jej uda drżały, ramiona kołysały się, włosy opadły na twarz; poczuła, jak ciarki przechodzą jej wzdłuż kręgosłupa aż po palce nóg, zwłaszcza na tej stopie, która była kiedyś złamana. Wiedziała, czego chce, ostatnio zaniedbywała swe tajemne ja, bo jej życie obracało się wokół szkoły, bursy i ćwiczeń. Złapała go w pułapkę - kto tu na kogo się nadział? - i zaczęła poruszać się gwałtownie, chcąc wziąć sobie to, czego potrzebowała, kiedy jeszcze była świeża. Później przyjdzie czas na pieszczoty, westchnienia i czułe słówka. Teraz patrzyła na niego spod pół-przymkniętych powiek, koncentrując się na ruchu i budowaniu napięcia: mocniej, mocniej, poworacziwajsia!, do nagłego porywu, przy którym aż się zgięła - zbyt tkliwa, by iść dalej, zbyt spragniona, by przestać. Wzrok powoli wracał do normy, odgarnęła włosy z twarzy, czując skurcze w udach i stopach. Misza leżał pod nią i patrzył wielkimi oczami, nie bardzo wiedząc, co sądzić o tym, czego był świadkiem.

Później zerkał na nią ukradkiem, kiedy przygotowywał herbatę. Dominika, która siedziała przy stole w jego swetrze, patrzyła na niego otwarcie, a on jako psycholog wiedział, że seks nie miał z nim nic wspólnego. Wiedział też, że nigdy nikomu o tym nie powie. I że nigdy już się nie będą kochać. W pewnym sensie poczuł ulgę.

Kurs operacyjny zbliżał się ku końcowi. Ostatnia podstawa trójnogu, na którym wspierało się całe szkolenie, była już niemal gotowa. Wyczerpani emeryci, którzy zajmowali się Dominiką, już dawno nazwali ją muszka, co po rosyjsku oznaczało zarówno pieprzyk, jak i muszkę od pistoletu. Ocena całościowa wypadła pozytywnie, podkreślano wytrwałość Dominiki, jej inteligencję i czasami trudną do wyjaśnienia intuicję. Nikt nie kwestionował jej lojalności i oddania ojczyźnie. Jeden czy dwóch szkoleniowców zauważyło, że jest niecierpliwa. Potrafiła być apodyktyczna i powinna wykazywać większą elastyczność przy werbunku. Jeden z emerytów napisał, że mimo doskonałych wyników na ulicy Dominice brakuje żarliwego patriotyzmu. Jej niezależna natura mogła sprawić, że zakwestionuje to, w co teraz wierzy. Było to tylko wrażenie, odczucie, nie miał on żadnych dowodów na poparcie tej tezy. Jego opinię odrzucono jako majaczenia starego głupca, a Dominika tak czy tak nie widziała żadnego z kwestionariuszy.

Pozostał jej już tylko egzamin praktyczny. Miała pokazać na ulicy wszystko, czego się nauczyła. Ostatnie ćwiczenie, potem egzamin pisemny i rozmowa na koniec kursu. Zanim to jednak nastąpiło, ku konsternacji wszystkich w akademii Dominika nagle zniknęła - wezwano ją do centrali. „Konieczna do zadania specjalnego” - brzmiało jedyne wyjaśnienie, jakiego udzielono.

*

Powiedziano jej, żeby zgłosiła się do pokoju na drugim końcu korytarza na czwartym piętrze, niedaleko portretów dyrektorów.

Dominika zapukała do prostych mahoniowych drzwi i weszła do środka. Znalazła się w jadalni szefostwa; było to niewielkie, pozbawione okien pomieszczenie z boazerią na ścianach i dywanem w kolorze burgunda. Polerowane drewno i zabytkowe serwantki lśniły w przyćmionym świetle. Wujek Wania siedział przy końcu nakrytego śnieżnobiałym obrusem stołu, na którym znajdowała się porcelana Winogradowa. Kryształowe kieliszki pobłyskiwały delikatnie. Kiedy zobaczył Dominikę, ruszył w jej stronę i ujął ją za ramiona.

- Absolwentka wróciła do domu. - Uśmiechnął się szeroko i odsunął na długość ramion, by jej się przyjrzeć. - Najlepsza na zajęciach, najlepsza na ulicy. Wiedziałem! - Wziął ją pod rękę i poprowadził w głąb jadalni.

Po drugiej stronie stołu siedział inny mężczyzna, który w milczeniu palił papierosa. Wyglądał na pięćdziesiątkę. Na miejscu nosa miał poznaczony żyłkami czworościan, oczy matowe i wodniste, zęby zepsute i poplamione. Siedział przygarbiony w ów władczy sposób, który znamionował dziesięciolecia komunistycznych rządów. Krawat miał przekrzywiony, garnitur w kolorze spranego brązu, przypominającego płytkie wody przypływu na plaży. Pasował do lotnej chmurki, w której siedział. Nie chodziło o ubranie - choć czernie, szarości i brązy zwiastowały kłopoty - ale bladość i to, jak miękko go otaczała. To blużdajuszczij, pomyślała Dominika. Nie można mu ufać!

Usiadła naprzeciwko i spojrzała prosto w oczy mężczyzny, który najwyraźniej starał się ją ocenić. Wania usiadł na swoim miejscu na końcu stołu i z powagą skrzyżował łapska na piersi. W przeciwieństwie do sowieckiego aparatczyka wuj jak zwykle miał na sobie elegancki, perłowoszary garnitur, niebieską koszulę z wykrochmalonym kołnierzykiem i granatowy krawat w malutkie białe groszki. Do klapy przypiął niewielką czerwoną wstążkę z błękitną gwiazdą Za Zasługi pieried Otczestwom, odznaczenie przyznawane tym, którzy pracowali na rzecz obronności kraju. Wania zapalił papierosa wysłużoną srebrną zapalniczką, którą

następnie energicznie zamknął.

-    Pułkownik Siemionów - przedstawił pochylonego mężczyznę. - Szef Piątki. - Siemionów w milczeniu strząsnął papierosa do stojącej obok jego nakrycia mosiężnej popielniczki. - Udało nam się ustalić, jak przeprowadzić wyjątkową operację, i Piątka ma za nią odpowiadać - dodał Wania, a Dominika popatrzyła tępo najpierw na niego, a potem na Siemionowa. - Przekonałem pułkownika, że doskonale się do tego nadajesz, zwłaszcza że ukończyłaś akademię z doskonałymi wynikami. Właśnie dlatego chciałem, żebyście się poznali.

Co to za bzdury? - pomyślała Dominika.

-    Bardzo dziękuję, panie generale. - Pamiętała oczywiście, by nie mówić do niego: „wujku” przy obcych. - Ale zostały mi jeszcze dwa tygodnie do końca kursu i...

-    Masz już ostateczną ocenę - przerwał jej Wania. - Nie musisz wracać do akademii. Powinnaś za to zacząć kolejne szkolenie z pułkownikiem, żeby przygotować się do tej nowej operacji. - Wujek zgasił papierosa w identycznej popielniczce przy swoim nakryciu.

-    Czy mogę spytać, czego ma dotyczyć operacja? - Dominika popatrzyła na obie, wyprane z emocji twarze. Mężczyźni byli zbyt sprytni, by zdradzić coś miną, ale nie znali wszystkich możliwości Dominiki. Bańki wokół ich głów nabrzmiały kolorami.

-    Na razie wystarczy tyle, że w grę wchodzi bardzo delikatna i potencjalnie ważna kwestia konspiracyjna - odparł Wania.

-    A na czym będzie polegało moje szkolenie? - spytała Dominika, starając się mówić z szacunkiem.

Drzwi do jadalni otworzyły się i stanął w nich ordynans ze srebrną tacą z przykryciem.

-    Nasz obiad. - Wania wyprostował się na swoim miejscu. -Porozmawiamy o wszystkim po posiłku.

Ordynans uniósł przykrycie, ukazując zawinięte w kapustę i otoczone gęstym sosem ze śmietaną gołubcy.

-    Najlepsze rosyjskie jedzenie - dodał Wania, nalewając Dominice wina ze srebrnej karafki.

Była w tym jakaś zagadka. Mózg Dominiki, jeszcze bardziej wyczulony po odbytym kursie, działał na najwyższych obrotach. Wcale nie miała ochoty na ciężkie jedzenie.

Ponury obiad przeciągnął się do pół godziny. W tym czasie Siemionów wypowiedział najwyżej parę słów, chociaż wciąż gapił się na Dominikę. Miał przy tym znudzoną minę i sprawiał takie wrażenie, jakby chciał być zupełnie gdzie indziej. Kiedy skończył jeść, wytarł usta serwetką i odsunął się od stołu.

-    Za pozwoleniem, panie generale - rzekł. Raz jeszcze przyjrzał się Dominice, skinął głową w jej stronę i wyszedł z jadalni.

-    Chodźmy na herbatę do mnie - powiedział Wania i odsunął krzesło. - Będzie nam wygodniej.

Dominika przycupnęła ostrożnie na kanapie w gabinecie wuja. Przed sobą miała jasieniewski las. Była ubrana w nieformalny mundur akademii: białą bluzkę i czarną spódniczkę. W dodatku spięła wsuwkami niesforne włosy. Popatrzyła na dwie szklanki parującej herbaty w podstakannikach z wytwórni Kołczugina.

-    Ojciec byłby z ciebie dumny - powiedział Wania.

-    Dziękuję. - Dominika czekała na ciąg dalszy.

-    Gratuluję wyników i awansu do służb.

-    Szkolenie było trudne, ale właśnie czegoś takiego potrzebowałam - odrzekła Dominika. - Jestem gotowa na nowe wyzwania. - Mówiła prawdę; mogła już znaleźć się na linii frontu.

-    To prawdziwy zaszczyt móc służyć ojczyźnie - rzekł, bawiąc się odznaczeniem w klapie. - Największy możliwy. - Przyjrzał się jej uważnie. - Ta operacja w Piątce jest czymś wyjątkowym. Zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero ukończył akademię. - Wypił trochę herbaty.

-    Chętnie podejmę dalszą naukę.

-    Wystarczy powiedzieć, że masz zająć się werbunkiem zachodniego dyplomaty. Sprawa jest wyjątkowo ważna i chodzi o to, żeby nie było żadnej wpadki, żadnego razoblaczenia. Trzeba go całkowicie i bezwzględnie skompromitować - mówił coraz ciszej,

coraz bardziej poważnym tonem.

Dominika milczała, czekając na dalszy ciąg. Jego słowa były niewyraźne, blade i nie mogła ich dokładnie zobaczyć.

-    Pułkownik Siemionów wyraził oczywiście niepokój z powodu twojego braku doświadczenia, mimo tak doskonałych wyników w czasie szkolenia. Zapewniłem go jednak, że moja bratanica - rzekł z naciskiem, pragnąc pokazać, jakich użył wpływów -doskonale nadaje się do tego zadania. W końcu też uznał moje rozumowanie, zwłaszcza w świetle dodatkowego zaproponowanego przeze mnie szkolenia. - Dominika czekała. Gdzie ją poślą? Na zajęcia techniczne? Z języków? Na temat samych operacji? Wania zapalił papierosa i wydmuchał dym aż pod sufit. - Masz chodzić na zajęcia specjalistyczne w Instytucie Kona.

Dominika zmusiła się, by nic po sobie nie pokazać, nawet nie drgnąć, czując zimno, które rozchodziło się jej od żołądka po całym ciele. W akademii szeptało się czasem o tym instytucie, znanym wcześniej jako Szkoła Państwowa IV, ale nazywanym raczej szkołą jaskółek. Kobiety i mężczyźni uczyli się w niej sztuki uwodzenia w celach szpiegowskich. Chcesz zrobić ze mnie kurwę, pomyślała.

-    Czy chodzi o szkołę jaskółek? - spytała, starając się opanować drżenie głosu. - Myślałam, że będę oficerem operacyjnym, zajmę się pracą wywiadowczą, a to przecież szkoła dla prostytutek. - Z trudem oddychała.

Wania popatrzył na nią spokojnie.

-    Myśl o tym pozytywnie. Dzięki temu szkoleniu zyskasz nowe możliwości, które będziesz mogła wykorzystać w dalszej pracy. - Usiadł nieco dalej na kanapie.

-    Więc operacja przeciwko dyplomacie to ma być polovaja zapadnia? Sekspułapka? Mam go uwieść? - W akademii czytała o obrzydliwych operacjach, gdzie w grę wchodził seks.

-    Cel jest zastiencziwyj, nieśmiały. Przez wiele miesięcy badaliśmy jego słabości. Pułkownik Siemionow zgadza się, że jest to rozwiązanie.

Dominika zesztywniała.

-    A czy wie, co mam zrobić? O szkole jaskółek? - Potrząsnęła głową. - Cały czas bardzo uważnie mi się przyglądał. Równie dobrze mógł mi kazać otworzyć usta i obejrzeć zęby.

Wuj przerwał jej, lekko zniecierpliwiony.

-    Jestem pewny, że był pod wrażeniem. To doświadczony oficer. Pamiętaj, że każda operacja jest wyjątkowa. Jak na razie nie ma jeszcze ostatecznej decyzji w kwestii procedury, ale to z pewnością dobra okazja, żeby pokazać, co potrafisz.

-    Nie mogę - rzuciła Dominika. - Po tym, co się stało, potrzebowałam miesięcy, żeby zapomnieć Ustinowa...

-    Ty znowu o tym? Masz go pogrzebać w pamięci i nigdy o nim nie mówić! Oczekuję od ciebie w tej sprawie całkowitego posłuszeństwa.

-    Nie pisnęłam o tym nawet słówkiem - odburknęła. - Ale jeśli znowu ma się to tak skończyć, to wolę...

-    Wolisz? Jesteś absolwentką Akademii Wywiadu Zagranicznego, a teraz już czynnym podoficerem. Masz słuchać rozkazów i spełniać swoje obowiązki. I przede wszystkim bronić ojczyzny.

-    Chcę służyć Rosji. - Dominika skinęła głową. - Nie chcę tylko, by mnie wykorzystywano w taki sposób... Wiem, że niektóre nie mają przed tym oporów. Dlaczego nie skorzystacie z ich usług?

Wania zmarszczył brwi.

-    Przestań gadać. Ani słowa więcej. Nie potrafisz właściwie ocenić tego, co ci proponuję. Myślisz tylko o sobie i swoich dziecięcych uprzedzeniach. Jako oficer SWR nie masz wyboru. Musisz robić to, co ci każą, najlepiej, jak potrafisz. Jeśli więc chcesz odmówić, dać się ponieść swoim uprzedzeniom i skończyć karierę, zanim się jeszcze zaczęła, lepiej powiedz mi to teraz. Zwolnimy cię ze służby, zamkniemy teczkę, przestaniemy płacić i cofniemy przywileje - i to wszystkie.

Ile jeszcze razy będzie groził mojej matce? - pomyślała Dominika. Do czego mnie jeszcze zmuszą, bym służyła z honorem ojczyźnie? Wania zauważył, że lekko opadły jej barki.

- Dobrze - powiedziała, podnosząc się. - Czy mogę odejść?

Wstała i przeszła przed dużym oknem. Słońce prześwietlało jej włosy i okalało klasyczny profil. Wania patrzył na nią, zastanawiając się, czy utyka. Zatrzymała się na chwilę przy drzwiach i spojrzała w jego stronę. Dreszcz przebiegł mu po ciele, kiedy poczuł zimne i ostre niczym skalpele błękitne oczy. Patrzyła na niego bez mrugnięcia przez trzy zatrważające sekundy. Jej oczy lśniły jak oczy wilka. Nigdy w życiu nie widział podobnego spojrzenia. Zniknęła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, tak jak klikusza z Krasnego Boru.