Z TAWERNY XINOS

Mieloną jagnięcinę i pokrojoną w kostkę cebulę smażymy na oliwie aż do zbrązowienia. Dobrze przyprawiamy i schładzamy, dodajemy utartego sera, pietruszki, namoczonego czerstwego chleba i ubitych jajek. Przekrawamy bakłażany wzdłuż i smażymy na małej ilości tłuszczu, aż się staną miękkie. Wybieramy miąższ (ale go nie wyrzucamy) i wypełniamy wydrążone bakłażany farszem. Polewamy sosem mornay, skrapiamy olejem i zapiekamy w naczyniu (na którego dno kładziemy miąższ z bakłażana podlany niewielką ilością wody). Podajemy w temperaturze pokojowej.

Ziuganow chwycił mocno słuchawkę zaszyfrowanego telefonu. Całe urządzenie było wielkości jego głowy.

-    To jasne, że będą sprawdzać, czy nikt ich nie śledzi - powiedział. - Nie uda ci się iść za nimi. Trzymaj się pierwotnego planu. Przygotowałeś już materiały? Będziesz potrzebował nie więcej niż piętnaście minut; nazwisko, potwierdzenie i drugi, zabójczy zastrzyk. - Ziuganow zakołysał się na krześle. - Nie, nie mówię ci, że ma zginąć, ale najważniejsze jest nazwisko. Rozumiesz, najważniejsze. Ponimajesz? Czekam na rezultaty i trzymaj gębę na kłódkę. To wszystko.

Ich ostatni dzień w Atenach, słońce świeciło mocno już od dziewiątej, oboje byli zmęczeni, wyłączeni z tego, co działo się wokół, rozmarzeni. Przeszli ulicą Pindarou od hotelu, zatrzymali się, żeby kupić świeżo wyciskany sok przy placu Kolonaki i usiedli obok siebie pod markizą, a kelner przyniósł pieczywo. Mieli cały dzień chodzić i omawiać to, co Dominika powinna zameldować w centrali. Teraz ugryzła słodką bułeczkę i oblizała palce. Poczuła się lepiej i postanowiła wrócić do tematu.

-    Czy mam im powiedzieć, że mnie do tego zmusiłeś, czy że to ja zamknęłam cię nagiego w szafie.

Oderwała kawałek brioszki i próbowała włożyć mu do ust, ale Nate odwrócił głowę.

-    W centrali lepiej przyjmą wersję z szafą - odparł. Był trochę

poirytowany, czuł się winny i nie miał ochoty na miłosną paplaninę.

Na te słowa mina jej zrzedła i Dominika odłożyła brioszkę na talerzyk.

-    Jesteś bezduszny, bez serca - powiedziała, patrząc na niego.

Ale demony Nate'a już dały o sobie znać. Co prawda wiedział,

co do niej czuje, ale znał też swoje obowiązki. Zdawał sobie sprawę z tego, czego pragnie, ale rozumiał, co może jej dać, na co pozwolą mu szefowie z CIA. I że po raz kolejny - kolejny - zawiódł na całej linii i poddał się uczuciu, w którego prawdziwość już w tej chwili nie wątpił. I to na dzień przed jej powrotem do Moskwy, gdzie mieli ją przesłuchiwać. A jeśli nie wypadnie perfekcyjnie, będzie to jego wina, bo w decydującym momencie nie potrafił się jej oprzeć. Romantyczni, beznadziejni Rosjanie. Dominika najwyraźniej liczyła na romans, uczucie, ale przecież oboje byli oficerami wywiadu i nie mogli pozwolić sobie na żadne słabości. Popatrzył na nią i pomyślał, że prawdopodobnie ją kocha, ale Dominika zauważyła jego demony, prawidłowo odczytała zmianę barwy wokół ramion i zrozumiała, że to, co łączyło ich w nocy, nagle zniknęło.

Dostrzegła jego pełen poczucia winy żal i pozbawiony intensywności kolor, który go otaczał. Jej własne demony wyfrunęły teraz niczym nietoperze z jaskini o zmroku i znowu poczuła narastający gniew, goriacznost', porywczy temperament, przed którym ostrzegał ją generał Korcznoj. Dominika wstała.

-    Idę do swojego hotelu, żeby się przebrać i wziąć prysznic -oznajmiła.

-    Nie wyrażam zgody - powiedział tonem oficera prowadzącego. - To jedyne miejsce, gdzie mogą cię... nas znaleźć. A Benford powiedział...

-    Gospodin Benford może dobrze czuje się bez mycia i zmiany ubrania, ale ja nie - przerwała mu. - To zajmie najwyżej dziesięć minut.

Nate zaczął się zastanawiać. Iść z nią? Puścić i spotkać się później. Widział jej minę i doskonale wiedział, co zwiastuje. Była na niego wściekła. Lepiej nie zostawiać jej samej, bo coś jeszcze strzeli jej do głowy, gdzieś zniknie. A wtedy co on napisze do Langley?

-    Dobra, ale nie więcej.

Próbował wziąć ją pod rękę, ale szybko się uwolniła.

Pozłacane balkony i portyk z kutego żelaza stojącego przy placu Sindagma hotelu Grande Bretagne lśniły w słońcu. Kiedy znaleźli się na górze, Nate stanął niepewnie w salonie wypełnionym dr o-gimi meblami i lampami z grubym wiltońskim dywanem. Zajrzał do sypialni, kiedy Dominika zrzuciła sukienkę - doskonale pamiętał biustonosz i majtki z czarnej koronki - i pochyliła się, żeby zdjąć sandały. Na tle wielkiego, obitego jedwabiem wezgłowia wyglądała jak modelka reklamująca bieliznę. Ten widok pobudził jego zmysły, a ona od razu to zauważyła. Zrobiła krok w stronę salonu, spoglądając prowokacyjnie na Nate'a.

-    Przeszkadzam ci? - spytała, podnosząc ramiona. Aż kipiała ze złości.

-    Przestań - rzucił.

-    Proszę, powiedz. - Zapinała ciaśniej biustonosz - Czy cię rozpraszam? Czy mój plan działa?

-    Jeszcze jak. Nie wydaje mi się, żeby lepiej mogła pani spełniać swoje obowiązki, pani kapral - powiedział Siergiej Matorin, wychodząc z niewielkiej garderoby, położonej między sypialnią a łazienką.

Mówił po rosyjsku, a jego słowa zabrzmiały jak stukot jadącej wypełnionej żwirem ciężarówki. Miał na sobie czarną sportową marynarkę, czarną koszulę i luźne spodnie, a na nogach wsuwane mokasyny. Rzucił niedbale na łóżko czarną saszetkę i pochwę i zaczął zdejmować czarną marynarkę, nie spuszczając z Nate'a swoich oczu. Czarnych.

Cisza, a potem coś jak szok elektryczny i kawałki czarnej koronki rzuciły się na tę czerń. Złapała Czarnego za szyję, a kolanem wycelowała wprost w krocze. Nate zauważył naprężone muskuły jej nóg i pośladków, kiedy Czarny chrząknął, pchnął ją za brodę i wymierzył mocny cios w szyję. Dominika upadła na dywan w samej bieliźnie, z trudem łapiąc oddech.

Nate potrzebował więcej czasu, by zorientować się, co się dzieje. Myślał gorączkowo. Ktoś musi umrzeć, musi go zabić, bo Czarny słyszał ich intymną rozmowę. Chwycił chude ramię, poczuł amoniak i rzucił się wraz z Czarnym na stojące w kącie krzesło Hepplewhite, które rozpadło się na drobny mak; obaj poderwali się z podłogi i nagle Nate poczuł trzy uderzenia w twarz po dwadzieścia kilo: raz, dwa, trzy, o cholera, technika otwartej dłoni Spec-nazu, ale zdołał zablokować węźlaste ramię i kopnąć z tyłu pod kolano, a Czarny upadł, przetoczył się i z uśmiechem wyskoczył w górę, ukazując rozszczepione kopyta. Nate wyczuł dłonią jakiś mebel i rzucił go Czarnemu pod nogi, a potem zbliżył się, znowu poczuł amoniak i wymierzył cios od dołu, celując w szczękę, starając się przypomnieć sobie inne zapomniane techniki walki wręcz, a Czarny znowu się przetoczył, sięgnął na łóżko i z cichym poszumem wysunął ostrze z czarnej pochwy. Uniósł je i zaczął wykonywać nim niewielkie kółka. Nadszedł czas, żeby się wycofać, sytuacja zrobiła się poważna, bo Nate nie miał pod ręką nic do obrony, nic na tyle długiego i wytrzymałego, żeby mógł powstrzymać to srebrne stalowe ostrze.

Cios w tchawicę jej nie zabił, bo nagle zobaczył, jak czarne majtki i biustonosz unoszą niebiesko-białą wazę Ming, Limoges, Wedgwood czy inną, która roztrzaskała się między łopatkami Czarnego i opadła w kawałkach na podłogę, a Czarny opadł na jedno kolano, ale machnął do tyłu i na jej udzie pojawiła się cienka linia krwi, a potem druga, ukośna na brzuchu. Dominika upadła głośno i spojrzała na swoje nogi - jedną suchą, a drugą mokrą.

Mosiężna lampa wydała mu się dobra i wystarczająco ciężka, by ją rzucić, ale Czarny odparował cios tak, że Nate'owi aż wszystko zamazało się przed oczami. Tamten dał spokój Dominice, a on z zadziwiającą szybkością wszedł czy wbiegł w pole rażenia jego ostrza i poczuł zimno na ramieniu i brzuchu. Materiał rozchylił się, gorąca krew popłynęła w dół do paska i dalej, po nogach, jakby się zsikał. Ten kurewski miecz był najgorszy, więc Nate wyciągnął przed siebie krzesło jak w cyrku, a teraz z kolei otworzył się rękaw jego koszuli i krew polała się na dłoń, koniec ostrza wbił się w wyściełane brokatem siedzenie krzesła. Choć zostało mu niewiele czasu, chciał z obrotu uderzyć Czarnego po kolanach, ale z coraz większym trudem utrzymywał się na nogach, co było złym, bardzo złym znakiem, podobnie jak krwawe odciski stóp na podłodze i zapach miedzi.

Dominika popatrzyła na drugi koniec pokoju. Matorin poruszał się lekko, wymachując nożem, a Nate, cały zakrwawiony, starał się robić uniki. To moja wina, że tu przyszliśmy. Ale ze mnie idiotka! Będzie walczył, aż do śmierci, myślała. Walczy za mnie! I nagle zrozumiała, że ją kocha, że chce zyskać na czasie. Wściekłość sprawiła, że wstała i zataczając się, podeszła do łóżka. Chwyciła saszetkę. Szukała broni, jakiejkolwiek broni.

Czarny oddychał bez trudu przez nos, a Nate poczuł, że coś się w nim obluzowało, kiedy ostrze przesunęło się przez jego biceps. Złapał je, a ono wysunęło się z jego dłoni tak łatwo jak mokry nóż z urodzinowego tortu. Czarny patrzył na niego, a Nate starał się złączyć kolana, żeby nie upaść. Ten facet ze Specnazu zapewne delektował się perspektywą kolejnego pchnięcia, a on zastanawiał się, czy rozetnie mu brzuch, by wnętrzności wylały się na ten piękny dywan, czy raczej zatnie w szyję.

Wolność natarła z furią jak na obrazie Delacroix, z jedną piersią odsłoniętą, i wbiła obie, czerwoną i żółtą, ampułkostrzykawki w pośladek Czarnego, kiedy ten, wiedziony nieomylnym instynktem, uderzył ją pięścią w twarz. Jej głowa odskoczyła, ale Czarny zaczął ciężko oddychać, siły go opuszczały, opadł na czworaki niczym osioł z czerwonym i żółtym ogonem. Czołgał się w stronę noża, który wypuścił z ręki, lecz szło mu to coraz wolniej, kręcił głową, nie mogąc oddychać, nafaszerowany barbituranami, jego zdrowe oko obróciło się w tył głowy, a nogi zaczęły wybijać na różo-wo-niebieskim dywanie swoją śmiertelną melodię; myślał, że tak na wszelki wypadek dobrze by było odciąć Amerykaninowi głowę, ale Nate już trzymał dłoń pod lewą piersią Dominiki i cieszył się, mogąc wyczuć łomotanie jej serca. Otworzyła oczy, on chciał złożyć głowę na jej miękkim ciele, ale przypomniał sobie coś ważnego - nie mógł jeszcze zasnąć, musiał zadzwonić.

Dominika wyjęła telefon z pozbawionej czucia dłoni Nate'a i poinformowała Gable'a, gdzie się znajdują. Wysłuchał jej uważnie i wziął ze sobą wtajemniczonego paramedyka z apteczką, który czekał w samochodzie. Chyba tylko cudem udało mu się oczyścić ich i wydostać z budynku. Prześcieradła posłużyły za bandaże, a zalatująca octem marynarka Matorina za gorset. Dominika miała odgarnięte do tyłu włosy. Gable pokazał jej, żeby wyjęła ampuł-kostrzykawki z tyłka Matorina, sprawdziła mu kieszenie i schowała nóż chajberski do pochwy. Sam zaś zarzucił sobie na kark ramię Nate'a i wyprowadził go tylnym wyjściem. Powiedział jeszcze utykającej Dominice, żeby zamknęła drzwi na klucz, a następnie wrzuciła go do doniczki w korytarzu.

Opadli na tylne siedzenie wozu jak Bonnie i Clyde, a paramedyk zrobił wielkie oczy i założył im opatrunki uciskowe typu izraelskiego - Nate'owi na pierś, ramię i dłoń, a Dominice na udo i ukośnie na brzuch. Puls Nate'a był urywany z powodu utraty krwi, więc paramedyk zrobił mu infuzję dożylną, a Dominika głaskała go po głowie, trzymając w drugiej dłoni plastikową torbę z płynem, gdy tymczasem bratok przebijał się przez korki, klnąc i waląc ręką w kierownicę.

Dotarli do spadzistych uliczek Zografos, położonej w cieniu gór Hymet, i Gable pomógł im dostać się na ostatnie piętro cichego budynku, gdzie rezydentura miała awaryjne mieszkanie konspiracyjne. Położyli Nate'a w małej sypialni i paramedyk czuwał przy nim aż do przyjazdu lekarza. Obaj znali sprawę, ale Gable chciał, żeby wyszli, jak tylko skończą. Dominika miała dwadzieścia szwów na nodze, a Nate trzy razy tyle na całym ciele. Gable przytrzymał Dominikę za ramiona i spojrzał na nią znad okularów, ale ona wyszarpnęła mu się i poszła do drugiej sypialni, by wytrzeć gąbką krew. Przypomniała sobie Ustinowa. Ile to już czasu? Zaczęła łapać ustami powietrze.

Gable podziękował lekarzowi i paramedykowi - oczywiście zastanawiali się, co się stało tym szpiegom, ale wiedzieli, że muszą trzymać gębę na kłódkę - odprowadził ich do wyjścia i cicho zamknął za nimi drzwi.

Dominika weszła do Nate'a i zaczęła wsłuchiwać się w jego oddech, ale Gable zaraz ją stamtąd wyprowadził. Nie chciała zupy, nie chciała chleba, przeszła do siebie, ale po kilku minutach usłyszał, jak zakrada się do sypialni Nasha, i w końcu dał jej spokój. Nieco później, już w nocy, uchylił drzwi do sypialni kolegi i usłyszał jej głos: Nate wciąż spał, wyglądał trochę lepiej, a Dominika siedziała na jego łóżku i mówiła coś po rosyjsku. Wszystko to wyglądało strasznie, ale dzięki Bogu przeżyli.

Następnego dnia po zmroku zajrzał do nich Forsyth z doklejoną kozią bródką i w okularach w drucianej oprawie - greccy wywiadowcy go znali, a wciąż trwała obława na młodą Rosjankę z Grande Bretagne, w której pokoju znaleziono trupa. Zdjęcie z jej paszportu pojawiło się zarówno w prasie, jak i telewizji. W sprawę zamieszana była inna osoba, ciemnowłosy mężczyzna, najprawdopodobniej Amerykanin. Gable powiedział szefowi, że wygląda jak seksuolog z Wiednia, a następnie poinformował o sytuacji i wskazał oddzielne sypialnie. Forsyth usiadł i rzucił na stolik najnowsze gazety. Wieści o krwawych żniwach w Grande Bretagne rozprzestrzeniały się jak ogień, błyskawicznie nawet jak na greckie standardy. Tłumacze z rezydentury dostarczyli listę nagłówków:

JATKA KGB

W SAMYM CENTRUM ATEN „Kathimerini” (centroprawica)

ZIMNOWOJENNA MASAKRA

W GRANDE BRETAGNE „To Bhma” (centrowa)

ROSYJSKA LALECZKA, SEKS I MORDERSTWO „Eleftherotiypia” (centrolewica)

AMERYKANIE LEKCEWAŻĄ DZIEDZICTWO GREKÓW

„Rizospastis” (komuniści)

ZAMACHOWCY PRZED SEZONEM W PIĘCIOGWIAZDKOWYM HOTELU „Tribuna Shqiptare” (dziennik wychodzący po albańsku)

Starali się zachowywać cicho w kuchni i czekali, aż Dominika wyjdzie ze swojego pokoju. Po półgodzinie Forsyth zastukał lekko do jej drzwi. Nie otwierając ich, powiedziała, że nie czuje się najlepiej i że nie, nie potrzebuje lekarza, ale musi się porządnie wyspać. Po chwili Forsyth wrócił do salonu.

-    Sam nie wiem, ale coś tu jest nie w porządku. Nie chodz i tylko o szok - powiedział do Gable'a.

Potem usłyszeli niewielkie poruszenie w pokoju obok i w końcu zobaczyli obudzonego Nate'a, który szedł, trzymając się ściany. Na brzegach jego opatrunków i plastrów widać było betadynę. Połowa jego twarzy była fioletowa.

Nate usiadł w fotelu, cały zlany potem z powodu wysiłku i bólu.

-    Co tu robicie? - szepnął sucho. - Jakiś nagły wypadek?

-    Jak się czujesz? - spytał Gable, ignorując jego pytanie. -Kręci ci się w głowie? Chcesz coś zjeść?

Nate pokręcił głową, a Forsyth zwrócił się do niego delikatnie:

-    Rozmawiałem przez zieloną linię z siódmym piętrem. Dwa razy wzywał mnie ambasador, który sam musiał dwukrotnie stawić się przed greckim ministrem spraw zagranicznych. Cała grecka policja szuka pięknej Rosjanki i stara się zidentyfikować nieboszczyka, a przedstawiciele rosyjskiej ambasady mówią, że nie mają o niczym zielonego pojęcia. Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest dwa kroki od hotelu Grande Bretagne, a telewizja nie wyłącza świateł na placu Sindagma.

-    Takie światła to najfajniejsza rzecz w naszej pracy - dodał Gable, patrząc na Nate'a.

-    Wszyscy w centrali są w mniejszym lub większym stopniu wkurzeni: albo poważnie, albo kurewsko poważnie - podjął Forsyth. - Wszyscy się o wszystko oskarżają. Dlaczego nie przewidzieliśmy tego rodzaju działań ze strony SWR? Dlaczego nie wycofaliśmy cię z tej sprawy? Dlaczego Marmur nie przestrzegł przed zasadzką? Oczywiście większość tego to bzdury.

-    Dostałem dziś rano e-mail od szefa CIA na Europę. Admirał Nelson sugerował „zmianę kierunku” w sprawie Divy. Wygląda na to, że szef rosyjskiej sekcji operacyjnej powiedział szefowi na Europę, że nie miał o niczym najmniejszego pojęcia. I to przy dyrektorze. Z tym wszystkim damy sobie radę.

-    No i wczoraj wieczorem dzwonił Benford, żeby spytać, co było niejasne w jego poleceniu, żeby nie iść do pokoju Dominiki? Przesyła pozdrowienia. Wytłumaczenie się przed nim może nie być już takie łatwe. Zależy, czy zdecyduje się przy okazji wymierzyć ci chłostę.

-    Zaproponowałem mu pomoc - dorzucił Gable.

-    Ale nie wszystko stracone. Benford twierdzi, że ten incydent otwiera przed nami pewne nowe możliwości. Był z tego powodu bardzo podekscytowany. Przyleci tu jutro wieczorem. A do tego czasu macie się nie pokazywać. - Forsyth podszedł do rozsuwanych drzwi balkonu i wyjrzał przez szparę w zasłonach. - Najważniejsze, żeby Dominika pozostawała w ukryciu, by ich centrala spodziewała się najgorszego, że wszystko nam wygadała, że może powiedzieć o ich zasadzce na Nate'a. Zostało nam najwyżej parę dni.

Gable wstał, przeszedł korytarzem i zastukał do drzwi Dominiki. Powiedział coś cicho, a ona poprosiła, żeby wszedł do środka. Słyszeli dobiegający stamtąd stłumiony baryton, a po dziesięciu minutach Gable znowu pojawił się w salonie i usiadł.

-    Mamy problem - szepnął. - Jest podniecona. To jeszcze nie histeria, ale się porządnie wkurzyła. Zrobiła się jędzowata. Obawiam się, że to poważne. Nie wie już, komu ufać: nam, Marmurowi, z pewnością nie tym swoim. - Nate z trudem podniósł się z miejsca. - Siadaj, kurwa! - warknął Gable. - Przejmuje się również tym, że o mało nie zginąłeś z jej powodu. Od razu zapytała, jak się czujesz.

-    Ocaliła mi życie - powiedział Nate. - Ten mechanik już mnie miał.

-    Sprawdziliście pokój po przyjściu? - Nate spojrzał gdzieś w bok. - Tak myślałem - zakończył Gable.

-    Mówi, że nie chce wracać. Że chce przejść na naszą stronę. Jest jeszcze w szoku, czuje się zdradzona i boli ją noga. Biedne dziecko, musiała spędzić całe dwa dni z tym flakiem, tutaj.

Nate nie miał zamiaru pogarszać sytuacji i mówić, że się kochali. Forsyth wstał.

-    Marty, zostań z Divą aż do przyjazdu Benforda. Ciebie, Nate, przemycimy jutro do rezydentury. Opiszesz mi całe zdarzenie. Benford będzie żądał pełnego sprawozdania.

Nate skinął głową.

-    Dajmy jej teraz trochę czasu - dodał Forsyth. - Możliwe, że straciliśmy w ten sposób agentkę, ale najpierw ona sama musi sobie wszystko przemyśleć.

Forsyth wyszedł, Gable pokręcił się chwilę po kuchni, a potem wrócił do salonu i powiedział, że idzie do sklepiku na rogu po wino, ser i pieczywo.

-    Tylko nie wychodź na balkon - zakończył, podchodząc do drzwi. Z kieszeni marynarki wyjął pistolet i rzucił obok Nate'a. -PPK/S, damska broń. Wziąłem specjalnie dla ciebie.

Dominika spędziła większą część nocy, leżąc w pościeli i patrząc w sufit. Następnie przeszła do pokoju Nate'a, usiadła obok łóżka i patrzyła, jak śpi. Doskonale wiedziała, co się stało. Wujek Wania zmęczył się czekaniem na informacje od niej i wysłał Ma-torina, żeby dowiedział się, kto jest amerykańskim szpiegiem. Nie przejmował się tym, że wszystkie osoby, które zetkną się z tym katem, mogą zginąć. Czy może wydał rozkaz, żeby Matorin ją zgładził? Trudno jej było zgadnąć, ale chwilowo przyjęła, że tak. To była kolejna zdrada Wani, która wskazywała, że całe służby specjalne to tylko nawoznaja kucza.

Powiedziała Gable'owi, że nie wie, czy chce dalej szpiegować. Była poza Rosją, na Zachodzie, i najprawdopodobniej mogła poprosić o azyl. Bratok wysłuchał jej uważnie i powiedział, że zrobi to, co uzna za słuszne. Jego aura miała głęboki fioletowy kolor, nie było powodu, by czuł taki spokój, ale ona ucieszyła się na ten widok.

Kolejna noc, zrobiło się późno, widziała światła mikrofalowych wież na tle czarnego masywu pasma Hymet aż do pomarańczowych świateł Zografos i Papagou. Forsyth i Benford siedzieli na krz e-słach, a Dominika w szlafroku leżała na kanapie, tak by trzymać nogi w górze. Słyszała wcześniej, że Nate wychodzi z mieszkania, ale go nie pożegnała. Już go nie było.

Benford pojawił się późno i chciał od razu jechać do mieszkania konspiracyjnego. Poprosił o raport na temat ataku i powiedział, że wydział medyczny chce, żeby jak najszybciej dostarczono doń ampułkostrzykawki SWR. W samochodzie słuchał Forsytha i powtarzał, że w tej chwili najważniejsze jest szybkie działanie.

-    Jak się czujesz? - spytał Dominikę. - Możesz chodzić?

Wstała i przeszła dookoła kanapy. Przesunęła palcami po

szwach po stronie złamanej nogi.

-    Bardzo przepraszam, ale muszę wiedzieć, czy dasz radę chodzić, bo musimy dostać się na ulicę. Powinnaś zadzwonić do Moskwy.

Dominika skrzywiła się, siadając. Benford położył jej dłoń na ramieniu.

- Nie spiesz się. Chcę najpierw z tobą porozmawiać. Posłuchaj, Domi, musimy wiedzieć, czy chcesz kontynuować to, co zaczęliśmy w Helsinkach. Czy chcesz wrócić do Moskwy i tam dla nas pracować?

-    A jeśli nie? - spytała. - Co wtedy ze mną będzie?

Znała tych ludzi, ale ostatnio trudno jej było zaufać komukolwiek. Tutaj chodziło o profesjonalizm, wyniki, a także pracę dla instytucji znajdującej się po przeciwnej stronie barykady. Benford i Forsyth byli skąpani w błękicie, ten kolor nawet znaczył ich słowa. Wrażliwi, przebiegli, prawdziwi artyści. Wycisną z niej wszystko, co będą mogli. Musi uważać.

-    To proste. Zawiozę cię do Ameryki, gdzie dostaniesz medal i czek na kwotę, za którą będziesz mogła kupić sobie dom w dowolnym miejscu, oczywiście w porozumieniu z naszymi służbami bezpieczeństwa, gdzie będziesz mogła sobie czytać o tym, co dzieje się w Rosji i na świecie. Uwolnisz się od wszystkich tajemnic, intryg, udawania i niebezpieczeństw. - Błękit na szczycie jego głowy zaczął pulsować.

Jest sprytny, pomyślała. Widzieliśmy się wcześniej tylko raz, ale już zdążył mnie poznać.

-    A co mam robić, jeśli zdecyduję się na dalszą współpracę?

-    Przede wszystkim będę chciał, żebyś zadzwoniła do wuja -odparł Benford.

Forsyth obserwował ich ze swego miejsca. Otaczała go niebieska aura. Wiedziała, że może mu zaufać - przynajmniej trochę.

-    I co mam powiedzieć? - spytała, świadoma, że bawią się z nią w ciuciubabkę. - Co chcecie w ten sposób osiągnąć?

-    Forsyth opowiedział mi o tej walce w hotelu. O tym, że uratowałaś Nate'a. Chciałbym ci za to podziękować.

Benford nie odpowiedział na jej pytanie.

-    A telefon do Moskwy?

-    Chcemy, żebyś po tych wszystkich wydarzeniach mogła wrócić do domu. I żebyś dostała dobre stanowisko w centrali. Oczywiście pod warunkiem, że zgodzisz się na dalszą współpracę. -Poczuła napór pulsującego błękitu.

-    Jeśli wrócę, generał Korcznoj zadba o to, żebym miała dobre stanowisko. Stworzymy silny zespół.

-    Oczywiście bardzo na to liczymy- rzekł Benford. - Musicie jednak działać oddzielnie, by czuć się bezpiecznie. - Dominika skinęła głową. - A któregoś dnia będziesz musiała zająć jego miejsce. - I znowu kiwnięcie głową. - Ale żeby tak się stało, musisz pilnie zadzwonić do Jasieniewa. Jesteś zmartwiona, wyczerpana, przekupiłaś kogoś, jakiegoś weterynarza, żeby zszył ci nogę. Jesteś zmęczona i zła i dlatego nie stosujesz się do zaleceń i mówisz o wszystkim otwarcie. Zamachowiec ze Specnazu prawie cię wykończył. Ważne, żeby myśleli, że to Nate go zabił. A ty musisz uciekać, policja jest na twoim tropie, CIA lada chwila może cię złapać. Musisz poprosić ukochanego wujka o ratunek.

-    Rozumiem. - Dominika westchnęła. - Jest pan pewny, że nie ma pan domieszki rosyjskiej krwi?

-    Raczej nie - odparł Benford.

-    Wcale by mnie to nie zdziwiło.

-    Powinnaś zrobić coś jeszcze - ciągnął Benford. - W czasie rozmowy musisz podać parę błędnych informacji.

-    Dezinformacja?

-    Właśnie. Operacja przeciwko Nashowi nie wypaliła, ale tobie udało się wydobyć z niego kilka ciekawych rzeczy.

-    Co to ma być za obman? Co mam powiedzieć? - zaciekawiła się.

-    Pokłóciliście się, staraliście się wydobyć z siebie informacje i Nate wygadał, że właśnie złapano w Stanach ważnego rosyjskiego szpiega. Kogoś prowadzonego przez centralę.

-    Czy to prawda? - spytała Dominika i pomyślała, że wujowi musi być teraz ciężko. I na pewno ma trudności.

-    Całkowita - odparł Benford. - Musisz mu powiedzieć, że Nate wspomniał, że ich centrala próbowała zmylić polowanie na amerykańskiego kreta, podając informacje o operacji oka. To był fałszywy trop. - Benford urwał.

-    Przepraszam, ale jaki jest cel tej informacji? - spytała Dominika. Wydało jej się to dziwne, ale nie mogła nic wyczytać z twarzy Benforda, a jego kolor wtapiał się w tło.

-    To ważny szczegół. Chodzi o to, by ludzie z SWR wiedzieli, że przejrzeliśmy ich grę. Dlatego ta operacja oka jest naprawdę istotna. No i chcemy, żeby ci z centrali uznali, że wypełniłaś swoje

zadanie, żeby cię uratowali... Jasne?

-    Tak, ale powiem, że to ja zabiłam Matorina - rzekła z uporem Dominika. - Ja. Bo inaczej zabiłby nas dwoje. Teraz Nash uciekł, i to z winy wuja, nie mojej.

-    Doskonale - zgodził się natychmiast Benford. - Świetny pomysł.

Marmur miał rację, to naprawdę inteligentna dziewczyna.

-    Spisałem parę informacji na temat twojej kryjówki - wtrącił się Forsyth. - Przejrzymy je i pójdziemy zadzwonić.

Przeczytali notatki, a potem Dominika poszła do swego pokoju, żeby się przebrać. Forsyth i Benford zostali sami.

-    Zmartwi się, jak się dowie, że doprowadziła do aresztowania generała - zauważył Forsyth.

-    Nie mamy innego wyjścia - mruknął Benford. - Mnie też się to nie podoba, ale nie może się zawahać czy zdradzić, że wie o pułapce.

-    Sama się wszystkiego domyśli. A jeśli tak się wkurzy, że będzie chciała zrezygnować?

-    To wtedy będzie naprawdę wielka klapa. Mam nadzieję, że nas zrozumie - rzekł Benford. - Grecka policja już gotowa?

-    W szystko przygotowane. Aresztuj ą ją rano po tym telefonie.

GIGANTES - PIECZONA FASOLA PO GRECKU

Cebulkę i czosnek smażymy na małej ilości oliwy. Dodajemy obranych i pokrojonych pomidorów, rosołu z wołowiny, pietruszki i gotujemy do zgęstnienia. Dodajemy ugotowanej fasoli gigantes, dobrze mieszamy i zapiekamy na średnim ogniu, aż fasola będzie miękka, a wierzch chrupiący i nawet lekko podpalony. Podajemy w temperaturze pokojowej.

Było późno, ale Wania Jegorow pracował jeszcze w swoim gabinecie. Początkowo różowe niebo stało się fioletowe, a potem czarne, ale on tylko widział płaski ekran z niekończącymi się obrazami, transmitowanymi przez telewizję grecką, Euroyision, BBC, Sky i amerykański CNN. Wszystkie koncentrowały się na wydarzeniach w Atenach.

Rezydentura w stolicy Grecji potwierdziła tożsamość Siergieja Matorina. Wania czuł, że flaki mu się przewracają, kiedy przypomniał sobie, jak rezydent poinformował go, że Grecy „z niezrozumiałych powodów” już skremowali zwłoki Chajbera, w związku z czym nie można było przeprowadzić sekcji. Niezrozumiałych, kurwa, pomyślał. Grecy siedzą w kieszeni u Amerykanów. I to od dawna.

To nieważne, nie teraz. Wania wiedział, że ktoś jeszcze wyraził zgodę na ten wyjazd do Grecji, wysłał tam tego jednookiego psychopatę. Nie był to ani dyrektor, ani jego odpowiednik z FSB, ani nawet ten karzeł Ziuganow. Jedna, jedyna osoba. W tym momencie, jakby wtórując jego myślom, zadzwonił telefon WCz, a Jegorow aż podskoczył na swoim miejscu. Zaraz też usłyszał znajomy pełen złości, ale jadowicie spokojny głos.

- Operacja w Atenach to hańba - powiedział Putin.

Czy jest w samych skarpetkach? - zastanawiał się Jegorow. A może bez koszuli?

-    Tak jest, panie prezydencie - rzekł potulnie Wania. Nie było sensu mówić, że nie wyraził na nią zgody. Putin doskonale o tym wiedział.

-    Wyraźnie mówiłem, żeby nie wykorzystywać nikogo ze specjalnej grupy operacyjnej.

-    Tak, panie prezydencie. Sprawdzę...

-    Niech pan da temu spokój - przerwał mu prezydent. -Oczekuję od pana sukcesów. Strata pani senator jest ogromna, a kret dalej działa w pańskich służbach. Co pan robi, żeby wyśledzić tego zdrajcę?

Już byśmy go mieli, gdybyś nie uległ swoim krwiożerczym instynktom, pomyślał Jegorow.

-    Jak pan wie, panie prezydencie, wysłałem do Aten oficera SWR. Liczyłem na pomyślne...

-    Wiem, swoją bratanicę. I gdzie ona jest?

Teraz czekało go najgorsze.

-    Nie znamy dokładnego miejsca. Jest gdzieś w Grecji...

Po drugiej stronie panowała cisza.

-    Jakie jest prawdopodobieństwo, że nie żyje?

Nie ciesz się zawczasu, pomyślał Wania.

-    Czekamy na informacje.

I znowu długa przerwa. Dominika stanowiła duże zagrożenie dla prezydenta, większe niż sprawa w Waszyngtonie czy kret w SWR.

-    Musi wrócić do domu. Niech pan dopilnuje, żeby nie było z tym problemów - rzekł Putin. - Co znaczyło, że nikt nie może dowiedzieć się o tym, co stało się z Ustinowem. Nigdy i pod żadnym pozorem.

Prezydent się rozłączył.

Dominika zaginęła. Jeśli udało jej się przeżyć, to musiała się gdzieś schować. Jegorow nie miał pojęcia, jak mogła sama w obcym mieście znaleźć sobie kryjówkę. Jego mała jaskółka musi być bardzo zaradna. W telewizji pokazywano właśnie szaro-białe furgonetki policyjne, otaczające rosyjską ambasadę na Psychiko.

Grecy brali pod uwagę, że zamieszana w to zdarzenie Rosjanka będzie chciała zbiec do jej gmachu.

W wiadomościach mówiono też o jakimś mężczyźnie, ale nikt nie podał nazwiska Nasha. Czy Dominice udało się coś z niego wyciągnąć? Czy CIA ją zabiło? A może złapało? Jeśli żyje, będzie musiał jej pomóc. Zorganizować ucieczkę...

Telefon na jego biurku zadzwonił nie za głośno. Była to linia zewnętrzna, a więc nic ważnego.

-    Co tam? - warknął.

-    Połączenie zewnętrzne, skierowane do nas przez oficera dyżurnego - odpowiedział jego asystent.

-    Kto mi zawraca głowę takimi bzdurami? - wściekał się Je-gorow.

-    To rozmowa zagraniczna, panie generale - odparł Dimitrij. -Z Grecji.

Jegorow poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.

-    Dawaj!

Po chwili usłyszał w słuchawce głos Dominiki.

-    Halo, wujek? Czy mnie słychać?

-    Tak, moje dziecko. Doskonale. Gdzie jesteś?

-    Nie mogę mówić długo. Wciąż mnie szukają. - Miała zmęczony głos, ale nie była zdenerwowana.

-    Możesz powiedzieć, gdzie jesteś? Wyślę kogoś po ciebie.

-    Bardzo proszę. Brakuje mi sił...

-    Wyślę kogoś. Gdzie można cię znaleźć?

-    Mam wiadomość, mój przyjaciel zaczął mówić. Całkiem sporo. Dokładnie tak, jak chciałeś, ale ten diabeł niemal nas zabił.

-    Co się stało?

-    Walczyli, a potem mój przyjaciel uciekł. Nie mam pojęcia, gdzie jest.

-    Ten młody Amerykanin pokonał mechanika ze Specnazu? -spytał z niedowierzaniem Jegorow.

-    Nie, to ja go zabiłam. Inaczej zrobiłby to samo. - Po drugiej stronie zapanowała cisza.

Boże, co za demon, pomyślał Jegorow. Jak w ogóle mogła zlikwidować Matorina? Poczuł, że ma mokrą od potu dłoń.

-    Rozumiem. A co powiedział ci twój przyjaciel?

-    Coś dziwnego. Chwalił się, że Amerykanie złapali naszego szpiega, jakąś kobietę. Podobno bardzo ważną. Powiedziałam, że mu nie wierzę, nie było żadnych informacji...

O, możesz mu wierzyć, pomyślał Wania.

-    Powiedział też, że próbowałeś zmylić Amerykanów, informując, że ten szpieg jest chory i niezdolny do pracy.

Jegorow niemal chciał wykrzyczeć tej idiotce, żeby powiedziała mu wszystko. W przyciśniętej do ucha słuchawce wyczuwał niespokojne bicie własnego serca.

-    Ciekawe. Czy powiedział coś jeszcze?

-    Tyle, że ten szpieg wcale nie przeszedł operacji oka. Że to był fałszywy trop i Amerykanie od razu nas przejrzeli. Był bardzo dumny z powodu tego wszystkiego - zakończyła.

Ale teraz będą mniej, kiedy stracą swojego człowieka, pomyślał Jegorow. Korcznoj!

-    Nic więcej ? - Korcznoj!!!

-    Nie. No właśnie wtedy nam przerwano.

-    Tak, rozumiem. Musimy zaraz kończyć. Gdzie jesteś? Schowaj się, wyślę kogoś po ciebie.

-    Zatrzymałam się w mieszkaniu jakiegoś mężczyzny. Obiecał, że mnie nie wyda, jeśli będę dla niego miła. W końcu w tym mnie szkoliłeś, prawda?

Jegorow nie dostrzegł ironii w jej głosie.

-    Możesz tam zostać j eszcze j eden dzień? Czy dzwonisz z tego mieszkania?

-    Chyba mogę, ale dzwonię z ulicy. Zostawiłam komórkę w hotelu, a w mieszkaniu nie ma stacjonarnego telefonu. Moja budka jest po drugiej stronie ulicy, dopiero dzisiaj zaryzykowałam kupno karty. - Podała mu dokładny adres w robotniczej dzielnicy Patissia na północ od placu Omonia.

-    Bądź przy budce dokładnie w południe - powiedział Jego-row. - Wyślę po ciebie samochód. Kierowca poda moje nazwisko. Sprowadzimy cię do domu, ale na razie nie wychodź na ulicę. -Odłożył słuchawkę.

Pomyślał, że będzie bezpieczny, jeśli uda się sprowadzić Dominikę do domu. I jeśli rzeczywiście przyskrzynią Korcznoja, obsypie ją medalami. Najpierw depesza do tego duraka z Aten, żeby zobaczyć, czy uda mu się odebrać Dominikę mimo tak dużej obserwacji ambasady. A potem trzeba będzie zarządzić ciągłą inwigilację Korcznoja. Żadnych alarmów, stanów gotowości, trzeba zapobiec wycofaniu go przez Amerykanów.

Nawet kiedy starał się uspokoić, jego ciało cyrkowego siłacza reagowało bezwiednie, naprężając mięśnie na myśl o koledze, który zdradził i przekazał Amerykanom informacje o Łabędziu.

- Przyślij mi Ziuganowa! - polecił asystentowi.

Depesza z ateńskiej rezydentury dotarła do Jasieniewa następnego dnia pod koniec pracy. Rezydent pisał o tym, jak dwaj oficerowie przyjechali na Patissię, by odebrać Dominikę spod budki. Okazało się jednak, że w pobliżu znajduje się aż sześć greckich wozów policyjnych i około dwudziestu policjantów w białych hełmach i kamizelkach kuloodpornych. Wokół panował chaos. Ludzie z SWR nie mogli podjechać bliżej, ale zobaczyli, jak dwie policjantki pakują do wozu skutą kajdankami kobietę. Była ona „ciemnowłosa i szczupła”, co mogło wskazywać na Dominikę. Więc znalazła się w ich rękach. Niecałe dwie minuty po tym, jak dostał depeszę, rozdzwonił się stojący na szafce za jego biurkiem telefon WCz. Takiego dźwięku próżno by szukać w naturze.

Minęła północ, czarna skręcona wstęga rzeki Moskwy była prawie niewidoczna z salonu generała Korcznoja. Wokół widać było światła wieżowców Strogina. Apartamentowce po drugiej stronie rzeki były nowsze, a przy nieukończonych wciąż stały wielkie żurawie. Na kolację przygotował sobie ulubioną pasta alla mollica z anchois, okruchami chleba i cytryną. Marmur pozmywał po posiłku, a następnie nalał sobie szklaneczkę brandy, którą wziął do salonu, sprawdził czas i podszedł do biblioteczki. Włożył ostrze małego kuchennego noża między deski, żeby otworzyć dwa zatrzaski, a potem uniósł niczym wieko trumny górę biblioteczki.

W środku była niewielka skrytka. Korcznoj sięgnął do środka i wyjął trzy zawinięte w szmatkę metalowe pudełka. Dwa pierwsze były wielkości paczek papierosów, a trzecie bardziej płaskie i szersze. Korcznoj połączył dwa pierwsze końcami, wysuwając ukryte prowadnice. Z kolei podłączył do nich za pomocą wtyczki płaskie pudełko z malutką klawiaturą z cyrylicą. Pióro przymocowano do boku za pomocą uchwytu. Korcznoj wcisnął nim dwa cofnięte guziki i zaraz zapaliły się trzy diody. Pierwsza była wskaźnikiem stopnia naładowania baterii. Przy zielonym świetle można było korzystać z urządzenia. Druga wskazywała, czy zintegrowana z urządzeniem antena odbiera sygnał amerykańskiego satelity Milstar Block II na orbicie geosynchronicznej. Silny zielony sygnał. Ostatnia dioda wskazywała, czy doszło do wymiany transmisyjnej - rukopo-żatie, uścisk dłoni. Barwa żółta - oczekiwanie.

Korcznoj korzystał z pióra - wciskał klawisze, układając rutynową informację. Używał scripta continua - bez spacji i znaków przestankowych. Tajna korespondencja musiała być oszczędna. Uczył się tego przez wiele lat, przygotowując tajne informacje -brakowało mu jednak tradycyjnych tajnopisów, wycierania gumką papieru, przygotowywania specjalnego atramentu i uwagi skierowanej na to, by nie przyciskać zbyt mocno pióra przy kolejnych drukowanych literach.

Pisał, siedząc w fotelu, z lampą do czytania tuż obok - stary, pochylony nad pracą człowiek z płócien Vermeera. W pokoju panowała całkowita cisza. Informacja była już gotowa i podpisana: niko, co wskazywało, że powstała bez żadnych nacisków. Korcznoj wcisnął jeszcze guzik „wyślij” i patrzył na żółtą diodę. Jego wiadomość frunęła wprost do nieba na superkrótkiej częstotliwości, wpadła na pasmo Ka, otarła się o satelitę, drażniąc jego czujniki. Zachowana odpowiedź aktywowała się i powróciła w ciągu trzech sekund na paśmie Q. Moskwa spała, okna Łubianki były ciemne, ale Korcznoj wyciągnął wysoko dłoń, by zetknąć się palcami z Największym Wrogiem. Ostatnia dioda zamrugała zielono. Uścisk dłoni. Wymiana informacji zakończyła się powodzeniem.

Korcznoj rozpakował kabel z płaskiego pudełka i podłączył go do małego telewizora, który dostał trzy lata wcześniej w czasie wymiany z samochodu do samochodu gdzieś na autostradzie MIO. CIA dokonało odpowiednich zmian w odbiorniku i teraz Korcznoj tylko go włączył i wybrał ustawiony kanał. Trzy dotknięcia pióra i śnieżący obraz stał się nagle czarny, potem zamigotał i znowu sczerniał, ukazując tylko dwa słowa: soobszczenie - nikto,. Informacja - brak, - tak właśnie wyglądał ekran, a prawdziwą informację stanowił właśnie przecinek zamiast kropki, który mówił: „Gra się właśnie zaczęła”.

Korcznoj zgasił ekran, schował kabel, wyłączył baterię i zabrał się do demontażu radiostacji. Zawinął wszystkie części w szmatkę, ułożył w skrytce na wierzchu biblioteczki, a potem zamknął wierzchnią klapę. Usiadł na fotelu, wziął książkę i wypił trochę brandy. Sięgnął za siebie, wyłączył lampę. Siedział w ciemnym mieszkaniu i patrzył na światła miasta i ciemną wstęgę rzeki, pewny tego, że SWR widziała i nagrała to wszystko, co robił przez ostatnie pół godziny.

Od sierpnia do października 1962 roku KGB prowadziło nieustającą obserwację pułkownika Olega Pieńkowskiego z GRU, włączając w to jego wychodzące na rzekę Moskwę mieszkanie. W tym czasie pułkownik Pieńkowski przekazywał na Zachód mnóstwo informacji na temat sowieckich pocisków balistycznych. Oficerowie FSB, którzy ponad pół wieku później prowadzili obserwację generała Władimira Korcznoja, byli zbyt młodzi, by pamiętać tamtą zimnowojenną sprawę, ale środki, jakie podjęli, były niemal identyczne jak w tym pierwszym przypadku.

Po drugiej stronie rzeki w jednym z nieukończonych budynków ulokowały się trzy ekipy obserwatorów z zamontowanymi para-laktycznie olbrzymimi lornetkami, przez które obserwowano, jak Korcznoj kieruje swój sprzęt na trzynasty stopień, by móc się skomunikować z satelitą. W mieszkaniu na górze wywiercono niewielkie otwory w suficie trzech pokojów, w które włożono kamery z rybim okiem i mikrofony, wszystko podłączone do cyfrowych urządzeń nagrywających. Oficerowie widzieli, jak generał otwiera skrytkę, składa covcom i wystukuje informacje na klawiaturze. Brakowało im kąta, by móc zobaczyć malutki ekran, więc obniżyli wysuwaną kamerę na wysięgniku z włókna szklanego z zewnątrz, by móc odczytać wiadomość przez okno salonu. W przeciwieństwie do ekipy Pieńkowskiego ci oficerowie nie p o-trzebowali trzech miesięcy na obserwację. Tyle im wystarczyło.

Północ. W innej części miasta inny zespół przeszukiwał biuro Korcznoja na drugim piętrze budynku SWR w Jasieniewie. Poza dokładnym sprawdzeniem wszystkiego: biurka, szafek, pojemników, członkowie ekipy technicznej pobrali też próbki z różnych powierzchni: klawiatur, biurek, szuflad, uchwytów, teczek, filiżanek i jednego spodka. Następnego ranka Ziuganow przyniósł wyniki testów laboratoryjnych, a Jegorow wyrwał mu je z rąk. „Znaleziono śladowe ilości metki na klamce i wewnętrznej części bi-bularza. Analiza: związek 234, numer serii 18, nosiciel: Nash, N, amerikanskoje posolstwo.

Korcznoj wrócił do domu z Jasieniewa, wczesny zmierzch słał się jasno na drzewach przy rzece. Nogi miał ciężkie, coś gniotło go w piersi, kiedy tak szedł od metra wzdłuż esplanady. W bloku panowała cisza, zza drzwi słychać było tylko mamrotanie telewizorów, a w powietrzu unosił się ciężki zapach gotowanego jedzenia. Jeszcze przed wejściem wiedział, że to już teraz. Klucz zawsze zacinał się w zamku, musiał parę razy nim poruszyć, a teraz przeszedł jak po maśle. Musieli spryskać zamek grafitem.

W mieszkaniu znajdowało się pięciu mężczyzn, stojących półkolem twarzą do drzwi. Brutalnych, z wąskimi twarzami i kwadratowymi szczękami, nakręconych. Mieli na sobie dżinsy, kombinezony, skórzane kurtki i rzucili się na niego, jak tylko wszedł do środka. Wiedział, że nie powinien się opierać, a oni złapali go za nogi i ręce i podnieśli z podłogi. Poruszali się szybko i cicho, jeden zaciskał przedramię na jego gardle, dwaj inni trzymali go za ramiona. Zawsze wszystkich trzymają, myślał Marmur. Ale gdzie niby mamy uciekać? Nic nie mówił, a oni wepchnęli mu w usta gumowy, śmierdzący rynsztokiem knebel (Prosimy, towarzyszu, tylko bez sztuczek z rozgryzaniem ampułki z cyjankiem) i rozebrali go do bielizny, ani na moment go nie puszczając (Towarzyszu, bez zabaw ukrytą bronią, igłami i tym podobnymi). Ubrali go w źle dopasowany kombinezon i znieśli na dół po schodach, mijając po drodze co najmniej dziesięciu innych mężczyzn w skórzanych płaszczach. Wepchnięto go do paki ciemnozielonej furgonetki, nie puszczając go przy tym ani na chwilę. Korcznoj czuł ból w całym ciele, powoli tracił czucie w ramionach, za które trzymali go napastnicy. To nie ma znaczenia, mówił sobie, szykując się na następny rozdział. Wiedział, czego może się spodziewać.

Jechał długo pozbawioną okien furgonetką. Podskakiwali gwałtownie na wybojach i przejazdach kolejowych i przechylali się na rondach. Korcznoj wiedział, gdzie jadą, rozpoznawał wiodącą na zachód trasę. Kiedy w końcu otwarto drzwi i wywleczono go na zewnątrz, Korcznoj spojrzał w górę. Miał ochotę po raz ostatni spojrzeć na atramentowociemne niebo z pomarańczową obwódką miejskich świateł i odetchnąć po raz ostatni czystym powietrzem. Rozejrzał się też szybko, kiedy poprowadzili go do niewielkich drzwi, by potwierdzić to, co już wiedział. Podwórko było brudne i zatłoczone, posępne mury z żużlowych bloków zdobiły zwoje drutów kolczastych. Trudno też było pomylić charakterystyczny pięciopiętrowy budynek w kształcie litery Y i kolorze ochry. Znajdował się w Lefortowie.

Marmur wiedział, co go czeka: wyszka - najwyższy wymiar kary. I znał ostateczne miejsce pochówku: bratskaja mogiła - wspólny grób. Do wyboru pozostawał jedynie sposób wykonania kary. Postanowił już, że nie ułatwi im sprawy, co jak na ironię znaczyło, że będzie mówił, i to dużo, ale nie na interesujące ich tematy.

Nie zważając na rosnące zakłopotanie przesłuchujących, mówił, że nie szpiegował przeciwko Rosji, ale właśnie dla Rosji, po pierwsze, by pokonać duszący ją od prawie stu lat sowiecki system, którego spadkobiercami są obecnie te podonki, szumowiny z Kremla. Z kamienną twarzą mówił, że niczego nie żałuje i że zr obiłby to jeszcze raz. Jego działalność w charakterze szpiega wszystkich ich oszołomiła - był w końcu generałem. Oszacowanie strat mogło trwać latami. Widział to po ich minach.

Było mu łatwiej myśleć o aresztowaniu i śmierci, gdy przypominał sobie swoją następczynię. Zauważył z satysfakcją, że w czasie przesłuchań w ogóle o niej nie mówiono. Nic nie wskazywało na to, że mogą ją o coś podejrzewać. Była bezpieczna.

Korcznoj odpowiadał na pytania i wymieniał przekazywane przez prawie piętnaście lat informacje. Mimo współpracy Ziuga-now zalecił „użycie środków bezpośredniego przymusu”, parę klasycznych technik jeszcze z więzienia na Łubiance. Miał z tego frajdę, a może uważał to za swoją zapłatę. Tak właśnie traktowano zdrajców - wbijano im czarne drzazgi z drewna cedrowego pod paznokcie, a te zaraz zaczynały ociekać krwią, wciskano między palce u nóg drewniane kołki, naciskano natłuszczonymi kłykciami zagłębienia za uchem. W innym pokoju kobieta urolog minimalnie poluzowywała drut, patrząc mu prosto w twarz.

Kiedy przerwali tortury i na cały dzień zostawili samego w celi, Korcznoj uznał, że to prawdopodobnie Wania kazał im przestać. Następnego dnia, gdy jak zwykle przeszedł do pokoju przesłuchań, zastał na stole swój sprzęt do komunikacji z Amerykanami. Czekał chwilę, aż w końcu pojawi się sam Jegorow, który pokazał strażnikowi, żeby wyszedł. Zostali sami. Wania zaczął wolno obchodzić stół, nie patrząc na Marmura i dotykając z lekkim uśmiechem sprzętu.

- Parę miesięcy temu przyszło mi nawet do głowy, że to możesz być ty. - Zapalił papierosa, ale nie poczęstował Korcznoja. -

Ale powiedziałem sobie, że to niemożliwe, że jesteś jednym z naszych najlepszych ludzi, ostatnim, którego stać by było na taką nielojalność.

Korcznoj siedział w milczeniu, trzymając ręce na kolanach.

-    Tak łatwo mogłeś przekreślić te wszystkie lata, naszą wspólną pracę? - spytał Jegorow. - Moją przyjaźń i zaufanie?

-    Oczywiście jak zwykle chodzi o ciebie, co, Wania?

-    Załupa, głupek - warknął Jegorow. - Poważnie zaszkodziłeś służbom i swojemu krajowi. Zdradziłeś Rosję.

Gada tak, bo cała rozmowa jest nagrywana, pomyślał Korcznoj.

-    To raczej ty opowiadasz głupoty - mruknął Korcznoj, widząc, jak Wania zgrywa się na patriotę. - O co ci chodzi? Po co tu przyszedłeś?

Wania zerknął na Marmura, a potem na sprzęt na stole.

-    Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że to moja bratanica, Dominika, dostarczyła nam informacji, które doprowadziły do twojego aresztowania. - To ona jest prawdziwą bohaterką.

No i miał następczynię. Korcznoj pogratulował w duchu Ben-fordowi.

Wania obserwował jego reakcje i ucieszył się, kiedy Korcznoj spuścił głowę w geście bezsilnej rezygnacji. Wziął papierosy i zastukał do drzwi. Kiedy szedł betonowym korytarzem, robił kalkulację: stracił Łabędzia, ale doprowadził do aresztowania kreta. Dzięki Dominice. Musi ściągnąć ją do domu.

Myszinyje woznia, mysie harce. Technicy z Zarządu T przenieśli ostrożnie sprzęt Marmura do jego dawnego bloku na Stroginie, żeby wznowić transmisje na zwykłych współrzędnych. Zespół cichych ludzi skupił się na dachu wychodzącym na niebiesko-czarną rzekę Moskwę. Ktoś przycisnął klawisz „wyślij” i wszyscy czekali na rukopożatie z satelity znajdującego się nad kołem podbiegunowym. Zapisany wielkimi literami podpis NIKO powiedział Benfordowi, że wiadomość pochodzi od kogoś innego albo samego Marmura, ale pod przymusem. Niezależnie od sytuacji stanowiło to potwierdzenie jego aresztowania. I chociaż parę ładnych razy przerabiali razem ten scenariusz, Benford aż się wzdrygnął na myśl, że jego agent tak się poświęca. W milczeniu żałował, że go stracił.

Jego mercedes w piętnaście minut pokonał niecałe czterdzieści kilometrów pustą szosą Rublowo-Uspieńską, ale Wania musiał czekać dziesięć w budynku recepcji, zanim samochód służbowy zawiózł go przez iglasty las do neoklasycystycznego wejścia No-wo-Ogariowa. Wania spojrzał na zegarek. Dochodziła północ, a on bał się takich nagłych wezwań do odosobnionej podmiejskiej rezydencji „sam-wiesz-kogo”. Batiuszka Stalin kazał swoim podwładnym czekać w pustym, nagrzanym do czerwoności pokoju do trzeciej nad ranem.

Teraz było inaczej. Od razu poprowadzono Jegorowa po wielkich schodach w dół, do mieszczącej się w suterenie, rozciągającej się na całą długość budynku siłowni. Pełno tu było różnego rodzaju urządzeń i lśniących w świetle lamp ciężarków. Jegorow z niechęcią zauważył, że szef kontrwywiadu Ziuganow siedział już koło jednej z maszyn. Świadek, pomyślał Jegorow. Zły znak.

Prezydent Putin był bez koszuli, jego bezwłosy tors lśnił od potu, a na ramionach nabrzmiały mu żyły. Trzymał uchwyty dwóch gumowych pasków przytwierdzonych do metalowej poprzeczki. Prezydent Wszechrosji pochylił się, rozsunął ramiona w chrystusowym geście i zawisł niemal równolegle do maty, niecałe pół metra nad podłogą. Drżąc z wysiłku, uniósł się, zsuwając ramiona, a potem znowu się obniżył. Ta ulitka, ślimak Ziuganow, wbił pełne uwielbienia oczy w prezydenta. Jeszcze chwila, a zacznie zlizywać pot z jego ciała.

Putin opuszczał się i unosił, oddychając świszcząco, a potem zatrzymał się przy największym rozciągnięciu i spojrzał na Jegorowa oczami koloru starego lodowca. Nieruchomy. Lewitujący. Jeszcze chwila i znowu uniósł się w górę.

- Chcę, żeby wróciła do Rosji - rzekł cicho Putin, wycierając twarz ręcznikiem, który następnie rzucił Ziuganowowi, który chwycił go nerwowo.

Prezydent wbił wzrok w Jegorowa, co było bardzo niepokojące. Niektórzy twierdzili, że Putin jest jasnowidzem, że potrafi czytać w myślach.

-    Sprawdzam parę kontaktów - odparł Jegorow. - Grecy są wściekli.

Putin uniósł dłoń.

-    Grecy nie są zdolni do wściekłości. To tylko nadęte pawie.

My im pokażem Kuz'kinu mat

Tak, ale najpierw pokaże mnie, gdzie raki zimują, pomyślał Jegorow.

-    To Amerykanie stoją za wszystkim, to oni nimi manipulują -dodał Putin, przechodząc do ławki ze stalowymi uchwytami. -Próbują urządzić to tak, żeby zaszkodzić Rosji. Żeby mnie zdyskredytować...

Tak, to była najgorsza zbrodnia. Jegorow zacisnął usta i nic nie odpowiedział. Ziuganow poruszył się na swoim miejscu. Putin położył się na plecach i zaczął naciskać znajdujące się nad jego głową uchwyty. Ciężary to podnosiły się, to opadały.

-    Jegorowa to bohaterka - rzucił Putin przy wtórze metalicznych dźwięków. - Nie interesują mnie niuanse tej sprawy ani to, czy popełniła jakieś błędy na ulicy, czy to są tylko wymysły biurokr a-tów z Jasieniewa.

-    Chcę-łup,

-    żeby-łup,

-    szybko-łup,

-    wróciła. - Łup.

Dźwięk ciężarów odbijał się echem w głowie Wani niczym walenie szatańskich młotów przez całą drogę powrotną do Moskwy.

Ziuganow, który siedział na tylnym siedzeniu innego, mniej luksusowego samochodu, pędzącego w stronę Moskwy, myślał, że ma niewielką szansę na to, by umocnić swoją pozycję. Uznał, że Jegorowa dzielą zaledwie godziny od rozliczenia, a być może nawet aresztowania. Putin nie zatrzyma go na stanowisku, niezależnie od tego, co stanie się z jego bratanicą. Miał na koncie za dużo porażek, popełnił zbyt wiele błędów. Gdyby teraz jemu, Ziuga-nowowi, udało się sprowadzić Jegorowa do domu, na pewno dostałby awans i parę medali. Nie mógł jednak przypuszczać, że dostanie wezwanie z CIA, by przedyskutować właśnie tę sprawę.

PASTA ALIA MOLLICA (SALSA ANCHOIS)

Prażymy kawałki chleba do zbrązowienia. Na oddzielnej patelni smażymy na małej ilości tłuszczu anchois w oleju, aż powstanie z nich jednolita masa. Dodajemy pokrojonej w plasterki cebuli, posiekanego czosnku i pokruszonej czerwonej papryki i dalej smażymy do zbrązowienia cebuli. Do salsy z anchois z cebulą dodajemy ugotowanego i odsączonego spaghetti, pietruszki i soku z cytryny. Wszystko dokładnie mieszamy. Posypujemy okruchami chleba i tak podajemy.

Grecka policja po aresztowaniu dyskretnie przekazała Dominikę Forsythowi, który przeniósł ją do kolejnego mieszkania konspiracyjnego w nadmorskiej Glifadzie. Któregoś wietrznego, deszczowego popołudnia powiedzieli jej, że wiele wskazuje na to, iż FSB aresztowała Korcznoja. Jej twarz zastygła w pozbawionym uczuć wyrazie. Kolejna strata.

-    Wiedzieliśmy, że to może nastąpić - powiedział Benford.

-    Ale dlaczego teraz? - spytała. - Mogliśmy razem pracować. Jak to się stało?

Benford zauważył, że martwi się tylko o Korcznoja i nie myśli o sobie.

-    Nie wiemy dokładnie - odparł. - Po utracie agentki w Stanach kontrwywiad zaczął szukać przecieku. Może popełnił jakiś błąd.

Dominika potrząsnęła głową.

-    Po czternastu latach? Nie sądzę. Był na to za dobry.

Forsyth usiłował nie patrzeć na Benforda. Otaczająca go błękitna aura była wyraźnie spłowiała - może był zmęczony? - ale ta Benforda stała się niemal atramentowa. Pracuje, myśli, spiskuje, przyszło Dominice do głowy. Od razu pojęła, że coś jest nie w porządku.

-    Wiesz, Dominiko, Wołodia bardzo cię podziwiał - powiedział Benford, patrząc na swoje ręce.

Przyglądała się uważnie jego dłoniom, temu, jak je trzymał.

Benford z całą pewnością zajmował się w tej chwili pracą.

-    Widział w tobie swoją następczynię, kogoś, kto będzie kontynuował jego dzieło. Myśleliśmy, że mamy dwa, może trzy lata, by to osiągnąć. Nie mogliśmy przewidzieć tego, co się stało. Więc teraz to zadanie przechodzi na ciebie, wcześniej, niż planowaliśmy, ale jednak.

Dominika obróciła się w stronę Forsytha, który chciał pogładzić jej dłoń. Cofnęła ją lekko. Dużo tu niebieskiej mgły, pomyślała.

-    Jest mi bardzo przykro z powodu tego aresztowania. Nigdy nie zapomnę generała - zaczęła wolno. - Ale jest pan nader bezpośredni, gospodin Benford. Mówi pan, że jego praca to teraz moja otwietstwiennost'. I tyle, prawda? Sama muszę zdecydować, czy chcę to ciągnąć. - Urwała i popatrzyła na ich twarze. - Gospodin Forsyth, co pan i bratok myślicie na ten temat?

-    Mogę tylko powtórzyć to, co powiedział ci Marty. Sama zdecyduj i rób, co uważasz za słuszne - odparł Forsyth.

Benford spojrzał na niego i wydął z irytacji usta. Mógłby, do cholery, bardziej ją zachęcić do podjęcia ryzyka.

-    Twoje motywacje na początku były bardzo skomplikowane -ciągnął Forsyth, który doskonale wiedział, co robi i do kogo mówi. - Przyjaźń z Nate'em, rozpacz po stracie przyjaciółki, złe traktowanie i niedocenianie w twoich służbach. I to, żeby samej panować nad własnym życiem i karierą. Nic z tego się nie zmieniło, prawda?

-    Powinien pan być profesorem - powiedziała, obserwując jego taniec.

-    Nie chcemy przeciążać cię ponad twoje siły - dodał Forsyth.

-    Chcemy, chcemy. - Benford się zaśmiał. - Cholera, Domi, potrzebujemy twojej pomocy. - I znowu ten atramentowy kolor jak na ogonie pawia.

Popatrzyła na bandaż na swojej nodze.

-    Nie wiem, czy się zgodzę - powiedziała. - Muszę się zastanowić.

-    Wiemy, że się zgodzisz - rzekł Forsyth. - A wtedy najważniejsze będzie to, byś szybko i bezpiecznie znalazła się w Moskwie.

I dlatego tylko my troje wiemy, gdzie się w tej chwili znajdujesz.

-    Nawet Nate nie wie?

-    Obawiam się, że nie - odparł Benford, a jego kolor się nie zmienił.

Przynajmniej mówi prawdę, pomyślała.

Obudziła się wcześnie i przeszła boso do przestronnego salonu. Potrójne drzwi były odciągnięte, a pokój łączył się z balkonem z marmurową podłogą i markizą z niebieskiego materiału, który lekko się wydymał w ostatnich podmuchach wiatru od morza. Po drugiej stronie nadbrzeżnej drogi Morze Egejskie lśniło w porannym, wstającym tuż nad horyzontem słońcu. Dominika czuła ciepło bijące od marmurowej podłogi. Miała na sobie bawełniany szlafrok z paskiem. Stała z rozpuszczonymi luźno włosami, a na udzie miała czysty bandaż. Gable wyszedł po pieczywo.

Aż drgnęła, kiedy usłyszała ciche pukanie, stanęła po jednej stronie drzwi, machnęła złożoną gazetą przed judaszem, zaczekała chwilę, a potem wyjrzała na korytarz. Przed drzwiami stał Nate i patrzył w dół. Dominika otworzyła drzwi. Nate wkuśtykał do środka, opierając się na lasce, i stanął prosto na środku pokoju. Podeszła do niego, przeciągnęła dłonią po jego szyi i pocałowała wprost w usta. Nie widziała go od chwili, gdy trzymała w wozie plastikowy woreczek nad jego głową i jak trafili do pierwszego konspiracyjnego mieszkania.

-    Gdzie byłeś? - spytała, ciągnąc go za włosy. - Pytałam o ciebie. - Zaszokowana popatrzyła na jego fioletową twarz, której kolor mieszał się z jego aurą. - Ocaliłeś mi życie, a ja, idiotka, popełniłam błąd. Niepotrzebnie jechaliśmy do mojego hotelu. -Znowu go pocałowała. - Jak się czujesz? Pokaż rękę. - Podniosła jego dłoń i ją pocałowała. - Dlaczego do mnie nie przyszedłeś?

Nate odsunął się trochę.

-    Czy miałaś zamiar powiedzieć mi o tym mieszkaniu? - spytał drewnianym głosem. - Czy w ogóle chciałaś dać znać, gdzie jesteś?

Jego słowa tworzyły w powietrzu fioletowe kółka. Miała wrażenie, że uderzają wprost w jej twarz. Wyszła na balkon.

-    Tak, oczywiście, za parę dni - odparła. - Benford prosił, żebym była cicho dwa, trzy dni. Żeby wszystko się uspokoiło.

Dominika oparła się o barierkę. Nate wyszedł za nią i oparł się o węgar. Jego fioletowa chmura pulsowała, jakby ktoś gasił i zapalał światło. Ręce mu się trzęsły i po chwili włożył je do kieszeni.

-    Jak mnie znalazłeś? - spytała Dominika.

-    Wszystko, co wiąże się z tą sprawą: mieszkania konspiracyjne, sygnały, wywiad z kanałów łączności musi zyskać aprobatę centrali. Sam napisałem kilka depesz, ale Benford i Forsyth napisali własne i nadali je zastrzeżonymi kanałami. Przeczytałem je wbrew przepisom. Prawdę mówiąc, sporo ostatnio czytałem.

Dominika patrzyła na niego, na jego aureolę, starała się zgadnąć, co myśli, i wyczuła jego gniew. Tego właśnie chciał Benford.

-    Czy wiesz, że w Moskwie aresztowano Korcznoja? - spytał brutalnie Nate. - Było o tym w wywiadzie z kanałów łączności, no i linia WCz w Moskwie jest ciągle zajęta. Wiesz, że jest w Lefor-towie?

Nie odpowiedziała.

-    Co powiedziałaś wujowi, kiedy zadzwoniłaś do Moskwy? -spytał beznamiętnym tonem.

Dominika poczuła, że robi jej się ciężko na żołądku.

-    Benford nie chce, żebyśmy o tym rozmawiali, Niejt. Sam to powiedział.

-    W depeszach była informacja o twoim telefonie. Mówiłaś, że byliśmy razem. Że powiedziałem ci o swoim agencie w Moskwie. Kto kazał ci to powiedzieć? - Patrzył na nią ponuro z opuszczonymi rękami i tylko jego aura pulsowała. - Czy wiesz, że najprawdopodobniej aresztowali go z powodu tego telefonu? Co powiedziałaś Jegorowowi?

-    O czym ty mówisz? - rzuciła zmieszana, przestraszona.

Czuła narastającą wściekłość, tym większą, że dowiadywała się

tego wszystkiego od Nate'a. - Wierzysz, że mogłabym świadomie coś takiego zrobić?

-    Więc nie wiedziałaś? To jest w depeszach...

-    Wszystko mi jedno, co tam napisali - powiedziała i zrobiła krok w jego stronę. - Wierzysz, że mogłabym zrobić coś złego generałowi?

Pamiętała instrukcje Benforda, żeby nic nie mówić.

-    Kiedy do mnie nie dzwoniłaś, kiedy się gdzieś zaszyłaś, myślałem, że chodzi o środki bezpieczeństwa. Ale jak mogłaś się zgodzić na zdradę Korcznoja? Twój telefon wywołał katastrofę.

Dominika patrzyła na niego wielkimi oczami.

-    Czy to Benford kazał ci tak mówić?

Nate przeciągnął palcami przez włosy.

-    Słuchałaś rozkazów, wypełniałaś plan. Teraz możesz stać się najważniejszym agentem. Gratuluję.

Fiolet emocji wylewał się niczym lawa wszędzie dokoła.

-    O czym ty mówisz? Nikogo nie wydałam!

-    Cóż, dzięki tobie Korcznoj trafił do więzienia. On jest zgubiony, a ty możesz zająć jego miejsce.

-    Myślisz, że to ja? - spytała z niedowierzaniem. - Nie powinieneś do mnie tak mówić. - Chciała krzyczeć, ale mogła tylko niemal szeptem wyrzucać z siebie słowa. - Po tym wszystkim, co przeszliśmy, co między nami jest...

Czuła, że nie może się rozpłakać.

-    To nie pomoże w tej chwili generałowi - mruknął Nate.

Wyprostował się i obrócił w stronę mieszkania. Mogła go zatrzymać, spróbować wszystko wyjaśnić, ale tego nie zrobiła. Zatrzasnął drzwi, odgradzając się od niej ze swoim świetlistym gniewem.

*

Forsyth musiał powstrzymywać Dominikę, kiedy Benford powiedział, iż w istocie jej telefon do wuja był bezpośrednim powodem aresztowania Korcznoja.

- Jak śmieliście mnie do tego wykorzystać! - syczała, starając się odsunąć jego ramię.

Forsyth poprowadził ją do fotela i stał między nią a Benfordem, gdy złapała za poręcze.

-    Wykorzystaliście mnie jak jakąś donosicielkę. - Chciała się zerwać na równe nogi, ale powstrzymała ją wyciągnięta w górę ręka Forsytha. - Wszyscy jesteście tacy mądrzy. Nie mogliście wymyślić czegoś lepszego?

Benford chodził po salonie, a za nim ciągnęła się ciemnoniebieska peleryna zdrady. Od drzwi balkonu dochodziła do nich morska bryza.

-    Podjęliśmy decyzję - zaczął. - To Wołodia wymyślił ten plan i nalegał, żebyśmy go zrealizowali. Było to najlepsze, co mógł zrobić jako agent: wybrać i przygotować kogoś, kto będzie jego następcą. Zdecydował, jeszcze zanim wypuścili cię z Lefortowa. Myślę, że powinien być zadowolony.

Dominika znowu zacisnęła dłonie na poręczach fotela.

-    Pozwolicie mu umrzeć, byle tylko mieć informacje? Czy to głupie szpiegowanie jest dla was ważniejsze niż taki człowiek?

Wstała i zaczęła chodzić z rękami zaciśniętymi na brzuchu. Pasma jej włosów rozsypywały się we wszystkich kierunkach.

-    To głupie szpiegowanie to nasza praca, o to nam właśnie chodzi. Wszyscy coś poświęcamy, by być w tej grze. Nie ma takich, co niczego nie tracą.

Dominika spojrzała na Benforda, a potem złapała lampkę ze stolika i roztrzaskała ją na kawałki o marmurową podłogę.

-    Pytałam, czy informacje są dla was ważniejsze niż generał Korcznoj! - krzyknęła.

Patrzyła na Benforda tak, jakby była gotowa zatopić zęby w jego ciele. Forsyth był tym zaszokowany. Przesunął się trochę w jej stronę na wypadek, gdyby zdecydowała się na atak.

-    Prawdę mówiąc - Benford spojrzał na kolegę, a potem na Dominikę - nie. Ale musimy iść dalej. Teraz najważniejsze jest to, żebyś mogła wrócić do Moskwy. Właśnie tym powinniśmy się zająć.

-    Najważniejsze? Przecież to przez pana odpowiadam za śmierć tego człowieka. To przez pana znalazłam się w tej sytuacji. Jeśli odmówię, wiedząc o tym wszystkim, okaże się, że ofiara generała pójdzie na marne. - Zrobiła zwrot i znowu zaczęła chodzić. Zmrużyła oczy i popatrzyła na nich obu. Rąbek jej sukienki zakołysał się, kiedy zadrżała. - Jesteście tacy sami jak oni.

-    Uspokój się. Nie mamy czasu na histerie - rzekł Benford. -Wołodia powiedziałby ci dokładnie to samo. Musisz przygotować się do powrotu do Rosji. Musimy wykorzystać tę sytuację, to, że stałaś się sławna jako wywiadowca. Dzięki tobie aresztowano amerykańskiego kreta. Musisz to wykorzystać.

Aureola Benforda przypominała teraz barwą alpejskie jezioro. Był skoncentrowany, rozdrażniony, niepewny.

-    Szto za bried - rzuciła. - Brednie. Gdybym znała prawdę, nigdy bym się na to nie zgodziła.

Wszyscy milczeli. Tkwili bez ruchu w salonie i patrzyli na siebie. Forsyth zauważył, że Dominika zaczyna wolniej oddychać, przestaje zaciskać ręce, staje swobodniej. Czyżby chciała się zgodzić? Benford pierwszy przerwał ciszę.

-    Musimy działać szybko. Więc zgadzasz się? Przyjmiesz tę propozycję?

Dziewczyna wyprostowała barki.

-    Nie, nie mogę jej przyjąć. - Zerknęła na Forsytha. - Jestem oficerem SWR, znam grę, gadkije miery, straszne rzeczy, które trzeba robić ze względu na operację. - Popatrzyła na nich obu. - Ale pewne sprawy są ważniejsze niż służba. Choćby szacunek i zaufanie. Między współpracownikami i partnerami. Wy wymagacie ode mnie, więc czemu ja nie miałabym wymagać od was?

-    Pamiętaj, że Wołodia sam to wszystko wymyślił. Szkoda jego odwagi... - Benford czuł, że wszystko wymyka mu się z rąk.

Dominika znowu na nich spojrzała, a potem wróciła do swojej sypialni, zamykając za sobą cicho drzwi. Niedobrze, pomyślał Forsyth. Obrócił się do Benforda.

-    Myślisz, że nas zostawi?

-    Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt - odparł Benford i zmęczonym gestem oparł się o sofę. - Brakuje nam czasu. Jeśli ma wrócić, to musi się na to zdecydować najpóźniej jutro. Marmur był pewny, że się zgodzi. Boję się myśleć, jakie lanie dostaniemy, jeśli zostaniemy z pustymi rękami, jeśli ona tam nie wróci.

-    Ale to nie wszystko, prawda?

-    Tak? - zainteresował się Benford.

-    Masz jeszcze asa w rękawie. Coś, co ją w końcu przekona.

-    Nie podoba mi się ta metafora. To nie gra w karty. Tu nie decyduje ślepy los...

-    Jesteś pewny, Simon? Bo mnie się wydaje, że przede wszystkim.

Benford siedział na kanapie pod lipą w donicy w atrium wiedeńskiego hotelu Konig von Ungarn, położonego w kącie Schulerstrasse za katedrą Świętego Szczepana. Wrócił właśnie z hotelu Bristol po zadziwiającej półgodzinnej rozmowie z szefem kontrwywiadu SWR, Aleksiejem Ziuganowem, który pojawił się w dziwnym filcowym kapeluszu. Towarzyszył mu śniady młodzieniec z rosyjskiej ambasady. Rozmawiali przy polskiej wódce i słodko-kwaśnych ogórkach, a Ziuganow wciąż udawał, że nic nie wie o krwawej jatce, która miała miejsce w Atenach. Nie chciał też rozmawiać o generale Korcznoju i tylko powtarzał, że jest on winny zdrady stanu. Nalegał, by Benford osobiście interweniował u greckich władz, które muszą przekazać Jegorową rosyjskiej ambasadzie w Atenach.

Benford całkowicie poważnie oświadczył, że Grecy są w tej sprawie bardzo oporni i nie tylko przesłuchują Jegorową w sprawie śmierci byłego oficera Specnazu, ale chcą, by wzięła udział w konferencji prasowej i opowiedziała o całej swojej działalności w zamian za łagodniejszy wyrok. Ziuganow wyprostował się i powtórzył, że żąda wypuszczenia Jegorowej, a wtedy Benford złożył mu swoją propozycję. Pół godziny później rozedrgany Ziuganow opuścił gwałtownie hotel i nawet nie zapłacił za brandy. W porządku, pomyślał Benford. Zapłacą za to więcej, niż może im się

wydawać.

W gabinecie na Kremlu w lodowato niebieskich oczach pojawił się płomień, a usta w kształcie łuku Amora wygięły się lekko. Jako polityk rozważał korzyści wynikające z propozycji Amerykanów. Były kagiebista doceniał korzyści wynikające z tej operacji. Ale siłacz skoncentrowany na konsolidacji wszelkiej możliwej władzy w przekształconym imperium nie chciał iść na ugodę. Nawet przy takiej stawce. Ziuganow stał ze spuszczoną głową w obitym boazerią gabinecie, a jego prezydent mówił cicho wprost do jego ucha z ojcowską dłonią na jego małym barku.

SAŁATKA OGÓRKOWA Z HOTELU BRISTOL

Obieramy ogórki i usuwamy z nich pestki; kroimy cienko. Siekamy czerwoną cebulę i jedną papryczkę chili. Mieszamy w misce z octem z białego cydru, solą, pieprzem, cukrem, koprem i odrobiną oleju z sezamu. Podajemy schłodzoną.

Benford, Forsyth i Gable siedzieli w rezydenturze w Atenach. Zajmowali miejsca przy jednym końcu porysowanego stołu konferencyjnego w zabezpieczonym pomieszczeniu, które stanowiła ulokowana w pokoju dziewięciometrowa przyczepa Lucite. W środku paliły się jarzeniówki, dające mocne, nieprzyjemne światło. Kubki z kawą zostawiały na blacie nowe kółka, ale i tak było ich tam bardzo dużo. Nate znajdował się nieco dalej, w ambulatorium, gdzie mieli mu zdjąć część szwów.

-    Będzie problem, jeśli Diva nie zgodzi się wrócić - mruknął Gable. - Rosjanie tak się wkurzą, że z czystej złości zastrzelą Marmura.

Benford postawił torbę na stole i rozpiął zatrzaski. Obrócił się do Gable'a.

-    Więc pewnie się ucieszysz, że to ty masz ją przekonać, żeby wróciła do Rosji i jarzma. Pomijając naszego superbohatera, to właśnie ciebie najbardziej szanuje. Tylko ciebie nazywa, zaraz, jak to było? Bratek?

-    Bratok - odparł Gable. - To znaczy brat.

-    A tak. Więc posłuchaj, bracie. Diva uważa, że ją zdradziłem, a tym samym, że zdradziło ją CIA. Ze względów operacyjnych nie chcemy, żeby Nash się za bardzo w to angażował. Poza tym z powodu zaniedbań i ich zbyt bliskich kontaktów sytuacja między nimi nie jest do końca czysta. - Spojrzał na Forsytha, a potem

znacząco na Gable'a. - Dlatego powierzam to niezwykle delikatne zadanie właśnie tobie, bratok. Masz skłonić Divę do powrotu.

Benford przewrócił torbę do góry dnem. Na stół posypały się papiery i lśniące czarno-białe zdjęcia. Forsyth zgarnął je w jeden stos, zaczął przeglądać, podając następnie Gable'owi.

Zdjęcia przedstawiały rzekę, spokojnie i wolno płynącą przez wieś, z odrobiną piany na jazie, a nad nią przebiegał ustawiony na betonowych słupach dwupasmowy most z lekką, nieco łukowatą barierką. Po obu stronach rzeki stały zamki: jeden z kwadratową wieżą, a drugi płaski, zwieńczony blankami. Wzdłuż rzeki ciągnęły się proste domki, a trochę dalej na tle szarego nieba widać było okopcone bloki. Na moście stały pełne towarów, pokryte plandekami ciężarówki.

-    Most na Narwie - powiedział Benford, wskazując jedno ze zdjęć. - Po prawej Rosja. Po lewej Zachód, jeśli tak można nazwać Estonię. - Obrócił kolejne zdjęcie. - Przejście graniczne, bardzo wolne, zwykle przejeżdżają tędy ciężarówki. Do Petersburga jest stamtąd sto trzydzieści pięć kilometrów. - Benford postukał palcem. - Właśnie tu przekroczy granicę.

-    Dlaczego właśnie tu? - spytał Gable. - Grecy mogliby odwieźć ją na lotnisko i w ciągu trzech godzin byłaby w Moskwie.

Benford przez dłuższy czas patrzył na jedną z fotografii, zanim odpowiedział.

-    Używając jednej z ulubionych hazardowych metafor Forsytha, wychodzimy mniej więcej na swoje. Z jednej strony, dzięki Marmurowi udało się unieszkodliwić groźną agentkę z Waszyngtonu. Z drugiej, straciliśmy jego samego. W zamian Diva rokuje nadzieje i muszę powiedzieć, że jej notowania znacznie skoczyły. -Wypił trochę kawy. - Dodam jeszcze, że mamy olbrzymie szczęście, bo oboje z Nashem wyszli cało z zaplanowanego zamachu.

-    Mnie samemu w tym wszystkim nie odpowiada wielkie poświęcenie bohaterskiego agenta. Próbowałem go przekonać, żeby działał dalej, ale był nieugięty. Czuł, że zostało mu mało czasu. - Benford popatrzył na twarze zgromadzonych, a potem

znowu zaczął przeglądać zdjęcia.

-    Nie chcę, by tak się to skończyło - podjął po chwili, stawiając torbę na stole. - Chcę więc zająć się ostatnią ważną sprawą.

-    Ostatnią sprawą? - powtórzył Forsyth.

-    Marmurem. Pragnę go odzyskać. Zasłużył sobie na emeryturę - oznajmił Benford.

W przyczepie zapanowała cisza. Słychać było tylko szum wentylatora. Gable potrząsnął głową.

-    Pozostaje tylko ten drobiazg, że trzymają go w Lefortowie. Jako amerykańskiego szpiega - zauważył. - O ile wiem, tacy skazani nie mogą odpracować wyroku.

Forsyth milczał, widział, co się świeci.

-    Myślę, że ich centrala zgodzi się na wymianę Marmura.

-    Wymianę? - powtórzył Gable. - Ale na kogo?

-    Na Divę. Na tyle jej potrzebują, że są gotowi puścić Marmura. Coś takiego nigdy by się nie zdarzyło za Stalina czy An-dropowa, no ale mamy teraz Rosję, a nie Związek Sowiecki. Putin przejmuje się tym, jak odbierają go w kraju i za granicą. Diva zna jego sekret, kilka sekretów, które mogłyby przysporzyć mu sporo kłopotów w Rosji.

-    Rosjanie nigdy się na to nie zgodzą - rzekł Gable. - Nie wypuszczą Marmura. Będą się bać przyszłych zdrajców i utraty twarzy, tego, że okażą słabość...

-    Prawdę mówiąc, już się zgodzili. Putin wyda centrali rozkaz, by poszła na ten układ.

-    Zaraz, nie rozumiem - sapnął Gable. - Umówiłeś się z Rosjanami na wymianę, nie wiedząc, czy Dominika na to pójdzie?

-    Właśnie dlatego na ciebie liczę. Poza tym Diva nie powinna odmówić, kiedy się dowie, że w ten sposób pogrzebałaby wszelkie szanse na uwolnienie Marmura.

-    Pieprzony as w rękawie - mruknął Gable, a Benford spojrzał na niego z rozdrażnieniem. - To nie jest dobry sposób na to, by ją przekonać do współpracy. Bo jeśli nas znienawidzi, jeśli nie spodoba jej się taka manipulacja, to będzie mogła z czystej złości

zerwać kontakty. I już niczego od niej się nie dowiemy.

-    Dlatego powinieneś unikać tego tematu. Postaraj się ją na nowo zmotywować. Przygotuj ją na to, że będzie prowadzona na terenie własnego kraju. Podkreśl, że to ona ma w tej chwili klucze do celi Marmura - tłumaczył Benford.

-    Mam unikać tematu manipulacji. Dobrze. Za godzinę będę w Glifadzie - powiedział Gable.

-    Goni nas czas - podkreślił Benford. - Powiedziałem Rosjanom, że chcemy szybko załatwić tę sprawę. Zostały godziny, może dni...

-    Narwa w Estonii - westchnął Gable. - Dobry Boże!

Dwaj Gruzini stanęli na baczność w gabinecie Ziuganowa i popatrzyli na kawałek ściany tuż nad głową szefa. Byli to czi-stilszcziki średniego stopnia z wydziału V SWR, specjaliści od mokrej roboty, następcy administracji do zadań specjalnych generała Pawła Sudopłatowa, która przez wiele lat eliminowała wrogów systemu zarówno w kraju, jak i za granicą. Ziuganow czytał właśnie świeży raport od informatora z greckiej policji. Draby w ciszy opuściły gabinet.

Następnie Ziuganow zadzwonił po Ludmiłę Cukanową. Weszła do środka niespiesznie, ospale, z wahaniem, patrząc na wypolerowane czubki swoich brązowych butów, które jeszcze widziała zza wielkiego brzucha wciśniętego w o numer za mały mundur. Brązowe włosy miała ścięte nierówno i dosyć krótko. Na pierwszy rzut oka jej okrągła słowiańska twarz wyglądała na zdrową, ale z bliska widać było, że ta trzydziestolatka ma trądzik. Czerwony wyprysk na jej brodzie wyglądał na bolesny.

Kobieta słuchała niepewnie, jak Ziuganow mówił do niej przez ponad pół godziny. I choć wyglądała na skrępowaną, jej czarne rekinie oczy, oczy lalki, przykute były do jego twarzy. Kiedy skończył, skinęła głową i wyszła z gabinetu.

Gable powiedział później, że wbrew pozorom Benford bardzo się denerwował, kiedy prezentował im tajniki tej chińskiej układanki, a słowa wylewały się z ust Benforda, jakby tama jego mózgu nie mogła utrzymać spiętrzonej elokwencji.

-    Forsyth, ty zostaniesz w rezydenturze, żeby odpierać nieuniknione zmasowane ataki Pierwszego Lorda Admiralicji, szefa na Europę, i innych ważniaków z centrali. Ja polecę wcześniej do Estonii, żeby zapanować nad tamtejszym młodym rezydentem i nawiązać kontakt z policją, która nazywa się KaPo. Ćwiczyli ich jeszcze Rosjanie, ale teraz należą do NATO i są bardzo lojalni i gorliwi. Podejrzewam, że centrala SWR się włączy do akcji i roześle agentów po całej Estonii. Może nawet próbować odbić Divę. Ty, Gable, dostałeś najtrudniejsze zadanie. Masz ją ukrywać i dbać o jej bezpieczeństwo. I przekonać do powrotu do Rosji. Został ci na to dzień albo dwa, a potem, pod koniec drugiego dnia, musisz dostarczyć ją na most dokładnie o siedemnastej zero zero miejscowego czasu. Do tego momentu nikt pod żadnym pozorem nie może korzystać z telefonu, komórki czy stacjonarnego. Obowiązują zasady z Moskwy. Czy wszystko jasne? Rosyjski wywiad z kanałów łączności wychwytuje wszystkie sygnały telefoniczne, a ich centrala w dalszym ciągu korzysta z urządzeń na ich byłym satelicie. Proponuję, Gable, żebyście polecieli do Łotwy, a potem wcześnie rano pojechali na miejsce z Rygi. Będziecie mieli do pokonania trzysta sześćdziesiąt kilometrów drogą E67. KaPo zamknie most na Narwie, kiedy skończy się dzienny szczyt, a jeszcze przed nocnym napływem TIR-ów. Gable, musisz poświęcić cały wolny czas, by przećwiczyć z Divą procedurę wymiany. Będą ją bardzo uważnie obserwować. Chcę, żeby Marmur opuścił Estonię w ciągu dwóch godzin. Musi znaleźć się jak najszybciej poza zasięgiem Rosjan. Attache lotniczy obiecał mi C-37 z Tallina, ale, Forsyth, przypomnij mu o tym. Nie chcę lecieć z Marmurem do Trondheim estońską klasą turystyczną.

Później, kiedy odprowadzał Benforda do bramki na lotnisku imienia Venizelosa, Forsyth wziął go za ramię.

-    Przygotowałeś niezłą operację, Simon - zauważył. - Rosjanie, Estończycy, SWR i CIA będą trzymać nerwowo palce na spustach broni. Z bożą pomocą Marmura ukryje ciemność i mgła na tym moście.

-    Tom, Gable i Diva muszą być czyści. Żadnych komórek czy kontaktów, nic, co pozwoliłoby ich centrali na podjęcie akcji.

-    Gable już zniknął. Od wczorajszego popołudnia nawet ja nie wiem, gdzie go szukać.

Benford skinął głową.

-    Nie mamy wyjścia. Musimy działać tak, jakby się zgodziła. Chcę, żeby Marmur się tam znalazł, zanim zdecydują się go stracić. To nasza jedyna szansa. - Benford spojrzał przez szybę na płytę lotniska. - Gable ją przekona. Musi to zrobić.

Młody rezydent z Tallina odstawił kawę i aż się wyprostował, kiedy przeczytał nadaną z centrali depeszę od Benforda. Wystawił głowę za róg i zawołał żonę. Pracowali tu tylko we dwoje. Kilka razy wspólnie przeczytali tę depeszę; żona stała za nim, opierając się brodą o jego bark, i sporządzała w myśli listę spraw do załatwienia: rezerwacja hoteli i samochodów, przygotowanie sprzętu łącznościowego, lornetek...

Zgodnie z instrukcjami rezydent skontaktował się z łącznikiem z KaPo, Kaitsepolitsei, z prośbą o pilne spotkanie. Eskorta w mieście? Do granicy na Narwie? Skopać dupę naszym byłym rosyjskim gospodarzom? Z przyjemnością, odpowiedzieli policjanci. Wszystko będzie załatwione.

Benford przyleciał do Tallina przez Tempelhof samolotem Lu-fthansy. Zatrzymał się na chwilę w hotelu Schlussle na starówce, a potem razem ze skorym do działania rezydentem odbył jazdę do punktu granicznego i z powrotem, by sprawdzić czas i dokonać obserwacji. Co pewien czas jechała za nimi drogą E20 nierzucająca się w oczy łada, ale zniknęła na przedmieściach Narwy. Rosjanie wiedzieli, gdzie ma się odbyć wymiana. W drodze powrotnej Benford zatrzymał się w przydrożnym barze, by zobaczyć, jak zachowa się kierowca łady. Przejechał on jakieś dwieście metrów dalej i czekał na poboczu. Benford przedłużał lunch jak tylko mógł, zajadając gotowane kiełbaski, marynaty, śledzie i sałatkę rosolli z ciemnym chlebem i popijając wszystko gęstym ciemnym piwem. Miał nadzieję, że wywiadowcy z łady są głodni.

Przeszukano też pokój hotelowy Benforda. Wywiadowcy byli bardzo dobrzy, nie naruszyli żadnej z zastawionych na nich przez lokatora tradycyjnych pułapek: rozrzuconych gdzieniegdzie włosów, rozsypanego talku, równo ułożonych na biurku notatników. Nie byli jednak tak dobrzy jak Benford. Rezydent z Tallina patrzył z fascynacją, jak ten za pomocą ukrytej w obudowie zegarka mikroskopijnej soczewki Stanhope'a ogląda pokrywkę zostawionej specjalnie komórki, którą włożył do bocznej kieszeni walizki. Benford skinął głową. Drobne znaki na pokrywie były źle rozmieszczone. Zapewne zdjęli pokrywkę i załadowali jej bezużyteczną pamięć do swojego komputera.

Trwały też inne przygotowania. Dyrektor biura SWR w Petersburgu odebrał telefon z Jasieniewa na linii WCz. Poinformowano go tylko o tym, że na jego terenie odbędzie się wymiana. Kazano mu przygotować zespół, który miał się zająć wypuszczanym więźniem, a następnie w możliwie najkrótszym czasie przewieźć „ważną osobę” z mostu na Narwie do Iwanogrodu, a potem do Petersburga.

Pozwolono mu skontaktować się z petersburską FSB i strażą graniczną leningradzkiego obwodu, by mogły wspierać SWR w czasie wymiany. Pułkownik Ziuganow z Moskwy kładł nacisk na to, że wymiana ma być płynna, niczym niezakłócona i jak najba r-dziej utajniona.

Dyrektor z Petersburga otrzymał zgodę na wykorzystanie helikoptera straży granicznej przy transporcie „ważnej osoby” z Iwanogrodu do Petersburga. Dalej, aż do Moskwy, miał ją już wieźć odrzutowy Jak-40 z prezydenckiego szwadronu.

Wymiana Marmura była wyznaczona na następny dzień, na godzinę siedemnastą zero zero uniwersalnego czasu koordynowanego. Być może dlatego, że wszyscy byli spięci, a Forsyth martwił się o Gable'a, a może dlatego, że wiedział, iż Nate'a wyłączono z operacji i ma wracać do Waszyngtonu, postanowił zabrać go na piwo.

Siedzieli pod platanami w tawernie Skalakia w dzielnicy Am-belokipi nieco w dół od ambasady. Nate błąkał się bez celu po ambasadzie, czekając na samolot, a Forsythowi było go żal. Ten dzieciak wiele ostatnio przeszedł i nieźle się przy tym pokaleczył. Forsyth doskonale wiedział, co go gnębi, pomijając zwykłą jego troskę o papiery i pracę.

Poprowadził go więc w dół główną ulicą, a potem w górę schodami do wypolerowanych drzwi tawerny i usiedli na zewnątrz, wsłuchując się w ciche odgłosy miasta pogrążonego w sjeście. Nate spytał Forsytha, czy Diva pojechała do Rosji po tym, jak wydała Marmura, a potem wypił jednym haustem resztę piwa i zamówił następne.

Forsyth popatrzył na niego ostro, a Nate powiedział, że przeczytał raport z zastrzeżonym dostępem, kiedy Maggie nie patrzyła, i wie wszystko o planie Benforda i wydaniu Marmura. Czy nie staramy się chronić naszych agentów? I jak ona mogła? Rosjanie. Marmur nigdy by tego nie zrobił, on był inny.

Forsyth powiedział mu, co myśli, wypalił prosto w oczy, powiedział, że Nate nie ma o niczym pojęcia. Powiedział, że chętnie by mu dokopał za grzebanie w tajnych dokumentach. Powiedział, że Dominika nie wiedziała o planach wydania Marmura, słuchała tylko rozkazów, wykonywała polecenia Benforda, nie wiedziała o pułapce ani że jej słowa będą miały fatalne następstwa. Rozkazano jej także, żeby nie mówiła o tym Nate'owi. Jest zdyscyplinowana, profesjonalna. Załamała się, kiedy powiedzieli jej o Marmurze.

Nate milczał przez dziesięć minut. Oświadczył Forsythowi, że jedzie do mieszkania konspiracyjnego, żeby się z nią spotkać.

- Nie trudź się. Zamknęliśmy je już wczoraj. Dominika jest z Gable'em i nawet ja nie wiem, gdzie mogą się znajdować. Powiedział Nate'owi o planach wymiany i o dwupasmowym moście w

Estonii.

-    W tej chwili obowiązuje protokół z Moskwy... czy znad Narwy. Bo mamy tylko jedną taką szansę.

Nate zacisnął szczęki.

-    Muszę się z nią zobaczyć, Tom. Musisz mi pomóc.

-    Nie mógłbym, nawet gdybym chciał - odparł Forsyth. - Na całym świecie jest tylko jedno miejsce, gdzie może się jutro pokazać, a i tak nie jest to pewne.

Nate zrozumiał, że Forsyth mówi mu to wszystko, ponieważ nie zamierza przeszkadzać mu w wyjeździe.

Przez następne dwadzieścia cztery godziny Nate to czynił sobie wyrzuty, to pogrążał się w nienawiści do samego siebie. Jego podróż zaczęła się w momencie, kiedy wstał od stolika i oddalił się od Forsytha, który wiedział, co będzie próbował zrobić. Forsyth rozumiał, że jeśli tego nie spróbuje, będzie jeszcze gorzej niż teraz. Miał dzień, by dostać się na miejsce przeznaczenia. Samochody w Atenach tkwiły w korkach, egejskie słońce wpadało do wnętrza taksówki, a pot spływał po jego plecach wprost na siedzenie ze sztucznego tworzywa. Nate rzucił taksówkarzowi euro i poszedł do terminalu, gdzie kupił torbę, szczoteczkę do zębów, koszulkę i bilet na najbliższy lot do Monachium, a bydło w kolejce nie chciało się przesuwać, i on prawie zaczął krzyczeć, ale przekuśtykał przez kontrolę bezpieczeństwa, prawie nie zauważył, jak startują, a potem zastanawiał się, dlaczego samolot leci tak nisko nad Alpami, i dalej autobus przegubowy na lotnisku w Monachium okrążył dwukrotnie płytę lotniska, zanim zatrzymał się przed rozsuwanymi drzwiami, a on mówił sobie, że nie może się spieszyć, że wszędzie są kamery, i w dodatku zaczęły go swędzieć zszyte miejsca. Niekończąca się monachijska hala z kiełbaskami i piwem, które zwymiotował pięć minut później, i dwaj VoPo, policjanci z MP5, którzy poprosili go o paszport i kartę pokładową, a on prawie im powiedział, że za bardzo się spieszy, urzędnicy z epoletami, przyglądający mu się trochę za długo, a on chciał wyrwać im papiery, ale zmusił drżącą, wilgotną dłoń, by warowała przy jego boku. W poczekalni pełno było grubych Bałtów z obwiązanymi sznurkiem walizkami, Nate chciał przepchnąć się przez nich do bramki, ale stłoczyli się przed nim, a komunikat o dwugodzinnym opóźnieniu sprawił, że ścisnął mu się jego wypełniony kwasem żołądek, i po raz setny sprawdził zegarek, i usiadł na popękanym plastikowym krześle, słuchając rozmów Bałtów, czując zapach chleba i kiełbasek, które jedli, ale na szczęście zdążył do łazienki i zaczął wymiotować, mimo że miał pusty żołądek, co stanowiło prawdziwą męczarnię; uniósł koszulę, by sprawdzić, czy nie puściły mu szwy - jego skóra była różowa i gorąca, ale nic nie przeciekało. Potem przy bramce zasnął spocony, widząc jej twarz, słysząc głos. Ktoś, przechodząc, potknął się o jego nogi, a on znowu stanął w kolejce, półświadomy, senny, z brzęczeniem w głowie, otoczony ludźmi, ale i tak musiał jeszcze czekać na płycie lotniska, aż usuną problemy techniczne, dwadzieścia minut, czterdzieści minut, godzinę, a Bałtowie wciąż gadali, brzęczenie zaś w jego głowie stało się silniejsze i zatkało mu uszy, gdy unieśli się w powietrze, a stewardesa spytała, czy nic mu nie jest. Dwie godziny później nie mogli lądować z powodu mgły i skręcili do Helsinek, a on nie mógł tego znieść, zamknął oczy, oparł głowę o zagłówek, a mgła podniosła się na czas, a stoły na bagaż na miłym nowoczesnym lotnisku w Tallinie były z nierdzewnej stali, ale komórka na kartę, którą kupił na lotnisku, nie chciała działać, a samochód, który wynajął, miał luz w kierownicy, ale brakowało mu czasu, by go wymienić; mały silnik grzechotał pod maską, a on jechał za szybko, pomylił się na obwodnicy Tallina i pojechał na południe E67, aż przeczytał na tablicy, że to kierunek na cholerną Rygę, więc zawrócił na E20 i jechał w towarzystwie ciężarówek z przyczepami, które napierały na jego samochodzik, i policjant z radarem zatrzymał go, a potem niespiesznie wypisał mandat i zasalutował, wręczając papierek, i miasta znowu potoczyły się za niego, obce nazwy w obcym księżycowym krajobrazie z niewielkimi wzgórzami i szpalerami drzew koło błotnistych farm; zostawił za sobą Rakvere, potem Kohtla-Jarve, jakąś Vaivare i wreszcie dotarł na przedmieścia Narwy, obskurnej Narwy - było popołudnie, na niebie ciemne chmury i szybko znalazł zamek z mostem, za wodą rozciągała się Rosja, ale coś mu kazało jechać stamtąd, nie „grzać” tego miejsca - tyle jeszcze mu zostało z operacyjnej dyscypliny. Jeździł po mieście z nadzieją, że ją zobaczy, ale nie było na to szansy, a on myślał o winie i wstydzie i wykrzesał z siebie jeszcze trochę dyscypliny, zaparkował w centrum i siedział, jego samochód trząsł się, kiedy przejeżdżały tramwaje, ręce mu drżały, patrzył przez zamgloną szybę, malutka wskazówka na desce rozdzielczej poruszała się do tyłu, a on wymył twarz, pachy i brzuch wodą - zszyte miejsca wciąż go swędziały - w łazience na stacji benzynowej i popatrzył na swoją posiniaczoną jak u upiora w operze twarz - ale z niego kochanek! - i założył koszulkę z grecką flagą, i zjadł kanapkę ze zbrązowiałą na brzegach sałatą, a smalec aż wylewał się na papier, a Forsyth mówił przecież, że o zmierzchu, więc włączył silnik, i nie czuł nóg ani stopy na pedale zmiany biegów, i znowu pojechał w stronę mostu, ale już ustawiono pasiasty kozioł, a na środku drogi stał zaparkowany jeep, więc powiedział strażnikowi, że jest zaproszony na ceremonię, ale niebieskie oczy i jeżyk pod furażerką nie rozumiały słowa „ceremonia” i patrzyły na paszport Nate'a, kiedy on cofnął się i objechał kozioł, usłyszał gwizdek, ale nie sądził, by do niego strzelali, i tuż przed sobą zobaczył furgonetkę i jeepa oraz stojącego obok Benforda i wszystko zaczęło mu się zamazywać przed oczami. Nie wiem, czy to ja, czy ta luźna kierownica, pomyślał; wrzucił luz i w ostatnim odruchu dyscypliny, który mu pozostał, spokojnie ruszył do Benforda.

ROSOLLI - SAŁATKA Z BURAKÓW

Kroimy gotowane buraki i ziemniaki, kiszone ogórki, obrane jabłka, gotowane na twardo jajka, gotowaną wołowinę lub wieprzowinę i solone, suche i oczyszczone śledzie w ponadcentyme-trową kostkę i mieszamy wszystko z kwaśną śmietaną, musztardą, cukrem, pieprzem oraz octem, aż do uzyskania jednolitej masy. Podajemy schłodzoną.

Gable wywlókł Dominikę z mieszkania konspiracyjnego - szła nadąsana - a potem zaszyli się w hotelu. Przez cały dzień rozmawiali w pokoju z widokiem na zatokę, który Gable wynajął pod przybranym nazwiskiem w Astir Palace, w położonym dwadzieścia kilometrów od Aten miasteczku Vouliagmeni. Zameldowali się jako małżeństwo, bo tak było łatwiej. Gable nie rozpoznał policjanta po cywilnemu, który obijał się za kontuarem, ale ten poznał wielkiego Amerykanina i sięgnął po słuchawkę.

Gable nie dawał sobie nawet pięćdziesięciu procent szans na przekonanie Dominiki. Dziewczyna z miejsca powiedziała mu, że już go nie szanuje i mu nie ufa, i że wszyscy ją wykorzystują. Bratok słuchał z prześwietloną egejskim słońcem fioletową aureolą, kiedy mówiła, że od ukończenia szkoły baletowej odebrano jej prawo wyboru i że stała się popychlem tych lub innych, że ukradziono jej to wszystko, co najbardziej ceniła. Właśnie dlatego zdecydowała się z nimi współpracować. Nate, on i Forsyth byli dla niej jak rodzina, wiedzieli, czego jej trzeba. I wszyscy byli tacy mądrzy, tacy profesjonalni.

Okazało się jednak, że są podobni do tamtych. Zmówili się przeciwko niej. Nawet generał ją oszukał. Jej rosyjski umysł wszędzie dostrzegał spiski, a rosyjska dusza czuła się zdradzona. Nie chciała współpracować. Powiedziała mu też, że nie wróci do Rosji. Zrozumiała, że nie ma sensu walczyć z systemem, jego

panowie zawsze zwyciężą. Pozostało tylko zdecydować, gdzie ma jechać. Jeśli Amerykanie na to pozwolą, osiedli się w Stanach, jeśli nie, zastanowi się nad jakimś innym krajem. Jeśli CIA to zablokuje, wróci do Rosji jako osoba cywilna. Ale rezygnuje. Ma dosyć.

Gable pozwalał jej mówić, robił herbatę, dodawał cytryny do perdera i słuchał. Kiedy się zmęczyła, usiedli na balkonie z nogami na barierce, wpatrzeni w turkusową wodę, a Gable opowiadał jej o swoich pierwszych zadaniach, co bardzo ją bawiło. Śmiała się też przy lunchu, na który zjedli smażoną ośmiornicę z pietruszką, cytryną i oliwą, a kiedy popołudniowe cienie zaczęły się wydłużać, poszli na spacer do ogrodu.

Gable powiedział, że nie będzie próbował jej do niczego przekonać. Dominika uśmiechnęła się i powiedziała: „Po to, żebym zrobiła to, o co ci chodzi”. Gable zaśmiał się i zaprowadził ją do pokoju, gdzie się zdrzemnęła, kiedy on siedział na balkonie. Tego wieczoru założyła letnią sukienkę i sandały i pojechali rozklekotanym autobusem wzdłuż wybrzeża do małej rybackiej restauracji w Lagonissi. Dominika zamówiła pieczone sardynki w liściach winogron i krewetkowe yiouvetsi z pomidorami, ouzo i fetą oraz grillowaną rybę piłę w sosie latholemono, a Gable dwa wina: butelkę mocno schłodzonego asprolithi i aluminiowy dzbanek cierpkiej retsiny.

Zajrzeli też do innej tawerny na kawę i Gable zamówił dwa kieliszki mawrodafne, słodkiego ciemnego jak krew tętnicza wina z południa Grecji, na którego kolor zabarwiło się niegdyś morze Homera. Na daszku tawerny migały bożonarodzeniowe lampki, a ukryte w ciemności fale chichotały cicho na plaży. Dominika popatrzyła na wielką twarz Gable'a i jego krótkie włosy.

- A teraz ze mną porozmawiasz, prawda?

Gable zignorował pytanie i powiedział, że chce, żeby sobie wszystko poważnie przemyślała i zastanowiła się nad tym, jaki e warunki pragnie postawić. Powie jej, jak sam widzi całą sprawę i co to dla niej znaczy. Zgodziła się posłuchać, spodziewając się jakichś sztuczek, ale jego fioletowa aura pozostała niezmieniona. Pomyślała więc, że zapewne powie jej prawdę. Zapewne...

Gable stwierdził, że zdecydowała się na służbę w SWR ze słusznych powodów. Mogła służyć ojczyźnie i wiele osiągnąć, wykonując trudną i wymagającą pracę. Okazało się, że jest w tym bardzo dobra. Jednak zezwierzęcenie systemu sprawiło, że całe jej poświęcenie poszło na marne. Nic jej nie zostało.

-    Zgadza się jak na razie? - spytał.

Dominika oparła się o tył krzesła i skinęła głową. Otaczał go wyrazisty, mocny fiolet.

-    Dobra - podjął Gable - potem dzięki zbiegowi okoliczności, szczęściu czy losowi poznałaś Nate'a, który był zupełnie inny -podobnie jak wielu przystojnych oficerów CIA - i zdecydowałaś się spróbować, jak to może być gdzie indziej, być może też odegrać się na tych bydlakach z SWR. Nie chodziło o pieniądze czy ideologię, tylko o ciebie samą, poczucie własnej wartości. - Gable pokazał kelnerowi, że chcą jeszcze wina. - A potem wydarzyło się coś dziwnego. Okazało się, że takie życie na krawędzi, z niebezpieczeństwami i zdobywaniem tajemnic, sprawia ci frajdę. Strasznie ci się to podoba, co?, i najwyraźniej masz apetyt na więcej. - Kelner postawił przed nimi kieliszki i Gable wypił trochę wina. - I jak mi idzie? - spytał. - Dominika skrzyżowała ręce na piersi. - Ale nagle zdradzili ci, których uznałaś za sojuszników, chociaż nie powinnaś tak myśleć. - Dominika popatrzyła na niego ze zdziwieniem. -Korcznoj, Benford i inni chcieli, żebyś zajęła miejsce generała. Może powinni byli spytać cię o zdanie, ale nikt się nie pofatygował. Mamy więc przed sobą ostatni akt i Benford chce, żebyś wróciła do Moskwy, ale oczywiście, moja droga, wszystko zależy od ciebie. Nikt cię do niczego nie będzie zmuszać, sama musisz zdecydować.

Dominika spojrzała w stronę ciemnego morza, a potem znowu na Gable'a.

-    Co zrobisz bez tego wszystkiego? - spytał. - Jak poradzisz sobie z tą swoją potrzebą?

Zamknęła oczy i potrząsnęła głową.

-    Myślisz, że nie potrafię bez tego żyć?

-    Nie myśl o CIA, tylko o generale. Założę się, że powiedziałby dokładnie to samo. Wracaj i bierz się do roboty. Przez pierwsze pół roku nie przejmuj się CIA. Nie przysyłaj tym draniom z centrali choćby cienia informacji. Zacznij sama dyktować warunki. Zyskałeś przewagę, więc sama zajmij się swoją karierą. Masz niewyrównane rachunki z wujem. Poinformuj centralę, co zrobił, żeby dostał to, na co zasługuje. Masz wszystkie atuty, a to sprawi, że będziesz nieprzewidywalna i groźna. Najpierw złapałaś Korcznoja, teraz zniszczysz wuja. Wszyscy się będą ciebie bali. Sama wybieraj i żądaj, zmuś ich, żeby dali ci ważne stanowisko, tak żebyś miała dostęp do informacji. Może wydział Korcznoja, może kontrwywiad... Zacznij twarde rządy. Werbuj cudzoziemców, wywołuj kłopoty, łap szpiegów, szukaj sojuszników i staraj się pokonać wrogów. Teraz ty możesz być złośliwa przy stole konferencyjnym.

Dominika próbowała się nie uśmiechnąć.

-    Tak, złobnaja - powtórzyła.

-    Raz albo dwa razy do roku pojedziesz na jakąś operację i się spotkamy. Powiesz nam to, co zechcesz. Sama zadecydujesz w kwestii kontaktów na terenie Rosji. Osobiście zadbam o twoje bezpieczeństwo, jeśli będziesz chciała się z kimś spotkać. Dostarczymy ci sprzęt do komunikacji, jeśli będziesz chciała. Będziemy pomagać, ale jak zapragniesz, żebyśmy zniknęli, to znikniemy.

-    A czy Niejt będzie się tym zajmował?

-    Niektórym się wydaje, że to kiepski pomysł. Ze względu na waszą przeszłość... Ale mogę cię zapewnić, że jeśli będziesz chciała spotykać się z nim poza Rosją, to jest to do zrobienia.

-    Jesteś bardzo usłużny - zauważyła.

-    Masz tę pracę we krwi, Dominiko. Przyznaj, że będzie ci bez niej ciężko. To jest w tobie, w całym twoim ciele...

-    Nigdy nie poszłabym z tobą na kolację, gdybym wiedziała, że jesteś janczarem - mruknęła. - Czy CIA porwało cię w dzieciństwie i wyćwiczyło?

-    Przyznaj - powtórzył Gable. Jego fiolet wypełniał powietrze

obok.

-    A teraz jesteś biezkulturnyj - zauważyła.

-    Wiesz, że mam rację. Przyznaj.

Jego barwa zaczęła otaczać ją samą.

-    Możet byt ' Możliwe - powiedziała w końcu.

-    Dominiko - fioletowa chmura zsunęła się znad jego głowy i teraz wirowała między nimi - pomyśl o tym. Chcę, żebyś się zgodziła, ale decyzję musisz podjąć do jutra.

-    Zaraz, coś tu się nie zgadza. Znowu jakieś podstępy, bratok? Dlaczego właśnie do jutra?

-    Bo do jutra musisz być w Estonii. Jesteś tam potrzebna.

Popatrzyła na niego chłodno, trzymając dłonie na blacie stołu.

-    Dlaczego?

Gable opowiedział jej o wymianie w Estonii, widząc, jak oczy zwężają jej się w dwie szparki.

-    Tylko się znowu nie wściekaj. Nie powiedziałem ci wcześniej, bo nie chciałem, żeby nam to ciążyło.

-    I nie zmyślasz? - upewniła się Dominika.

-    Macie się minąć na tym pieprzonym moście - rzucił Gable. -Trudno tu coś zmyślić.

-    Zakładam, że CIA może sobie wybudować most...

-    Nie wygłupiaj się - mruknął Gable.

-    Dobrze, odpowiem poważnie. Ponieważ mi to powiedziałeś, znowu stanę się katem generała, jeśli odmówię. Tak naprawdę nie dajesz mi wyboru.

-    Przecież ci mówiłem, że wybór należy do ciebie - przekonywał Gable. - Możesz powiedzieć już teraz, że odmawiasz współpracy. I tak jesteśmy twoimi dłużnikami. Masz już konto bankowe i mogę przekazać Benfordowi, żeby sam odwiózł cię jutro do Stanów.