KREWETKOWE YIOUVETSI

Na niewielkiej ilości tłuszczu smażymy kawałki czerwonej papryki i czosnku, dodajemy pokrojone pomidory i Oregano, dolewamy ouzo i odparowujemy, aż powstanie gęsty sos. Dodajemy krewetki i pokrojoną pietruszkę, mieszamy i krótko trzymamy na ogniu. Przekładamy wszystko do naczynia do zapiekania, na wierzch dajemy ser feta i pieczemy w średnio nagrzanym piekarniku, aż całość zacznie bulgotać.

Następnego wieczoru o siedemnastej zero zero nad samą Narwą unosiła się niska mgła, a poza tym niebo było czyste. Zawisła przy ziemi, postrzępiona niczym chirurgiczna wata, i co jakiś czas ocierała się brzuchem o drogę i most. Światło lamp, które właśnie się zapaliły, grzęzło w przesuwającej się na lewo mgle. Odnosiło się wrażenie, że most wraz ze słupami płynie wzdłuż brzegu. Nad nią górowała wieża zamku Hermann na zachodnim brzegu rzeki, stojącego na wprost opuszczonych blanków twierdzy w Iwangorodzie.

Po rosyjskiej stronie drogę blokowały dwie lekkie ciężarówki. Wokół nich kryło się sześciu pograniczników w mundurach kamuflażowych. Za nimi stał mały transporter opancerzony Tigre z karabinem maszynowym na obrotowej wieżyczce na dachu. Nikt przy nim nie siedział, a sam skierowany w niebo karabin był zablokowany. Za tymi pojazdami przy drodze prowadzącej do sklepiku z artykułami różnymi i budynku administracji stało pięć wozów SWR z Petersburga: dwa mercedesy i trzy bmw. Ich kierowcy palili razem w ciemności i rozmawiali. Pozostali weszli do budki straży granicznej i czekali, stosując się do rozkazu, by zachować jak największą dyskrecję. Na spadzistym brzegu pod mostem stali dwaj otoczeni mgłą i zupełnie przemoczeni pracownicy straży granicznej.

Po estońskiej stronie w zaparkowanej pośrodku szosy pięć-

dziesiąt metrów od brzegu furgonetce siedział Benford. Miał stąd widok na biegnącą przez most drogę i rosyjskie pojazdy. Obok na poboczu stał mały jeep KaPo. W środku siedziało czterech ubranych na czarno komandosów, którzy czekali, paląc. KaPo chciało też umieścić dwóch obserwatorów na wieży zamku Hermann, ale w budżecie ministerstwa zabrakło pieniędzy na noktowizory. Musiały wystarczyć światła na moście.

Usłyszeli pisk hamulców, a potem chrobot opon na żwirowym poboczu. Benford obrócił się w tamtą stronę i zobaczył Nate'a, wysiadającego z małego samochodziku. Włosy spadały mu na czoło, miał na sobie jakąś idiotyczną biało-niebieską koszulkę - no tak, z grecką flagą. Benford wysiadł z furgonetki i podszedł do samochodu.

-    Co tutaj robisz, Nate? - spytał niskim, mocnym głosem. - I skąd ta idiotyczna koszulka? Wiesz, co tu się będzie działo za pół godziny? Bądź tak dobry, właź do furgonetki i więcej się nie pokazuj. Powinieneś się wymyć. - Benford zaprowadził Nate'a do wozu i zasunął za nim drzwi.

Komandosi z KaPo spojrzeli w ich stronę, zastanawiając się pewnie, co się stało. Benford podszedł do nich i przyjął papierosa. Komandosi milczeli z szacunkiem.

Benford widział, że coś dzieje się na drugim końcu mostu. Lekkie ciężarówki rozsunęły się trochę i wjechał między nie opancerzony transporter. Jakiś żołnierz odblokował karabin maszynowy na jego szczycie. Usłyszeli kolejny silnik i z tyłu nadjechał Gable w nierzucającym się w oczy czarnym samochodzie. Wydawało się, że jest sam. Otworzył drzwiczki i podszedł do Benforda.

-    I co, udało się? - spytał Benford. - Chcę wiedzieć, że ją przywiozłeś.

-    Rosjanie próbowali ją wczoraj odbić. Taka ekipa ratunkowa. Nie mam pojęcia, jak nas wyśledzili, to pewnie ktoś z hotelu, może z policji, sam nie wiem. Zabiła ich obu. Dokonała egzekucji.

Komandosi wyszli z wozu i obserwowali teraz rosyjski brzeg przez lornetkę.

-    To ona ich zabiła? Gdzie teraz jest? - spytał Benford. - Kogo wymienimy na Marmura?

-    Ciągle odmawiała. Przez sześć godzin mówiła nie. W żaden sposób nie mogłem na nią wpłynąć. Rano miałem ją zawieźć Forsythowi, żeby ją odesłał do Stanów, a ona już czekała na mnie przy aucie. Nie wiem, może na jej decyzję wpłynęło to, że załatwiła tych dwóch mechaników. Jest porządnie wkurzona. - Benford wyglądał tak, jakby za chwilę miał zemdleć. - Leży na tylnym siedzeniu. Przeszła tam, kiedy wjechaliśmy do Narwy. Lekki kamuflaż.

Benford wydmuchał smugę dymu. Miał za sobą siedemdziesiąt dwie godziny niepewności.

-    Zgodziła się? - spytał.

-    I tak, i nie. Powiedziała, żebym się wypchał, i że robi to tylko po to, żeby ocalić Marmura. I że przemyśli sobie kwestię dalszej współpracy, a w tym czasie chce rozpętać burzę w centrali. Być może mamy agentkę, a może nie. Poinformuje nas później.

-    Co to znaczy?

Gable zignorował to pytanie.

-    I jeszcze jedno. Jest problem z Nashem. Pytała o niego. -Benford zaczął się śmiać. - Czy powiedziałem coś śmiesznego? -spytał Gable.

-    Siedzi w furgonetce. Nash. Nie wiem, jak zdołał tu dotrzeć z Aten, no ale się udało. To jego samochód. - Wskazał zielonego gruchota.

-    W j akim jest stanie ?

-    Nabuzowany, uparty jak osioł, wyczerpany. I co ty na to?

-    Myślę, że powinniśmy im pozwolić chwilę porozmawiać. To może im dobrze zrobić. Ona będzie miała wspomnienia na dalszą drogę, a Nate się trochę uspokoi. Mogę podjechać tak, żeby nikt nie zauważył, jak wsiada do furgonetki.

-    Dobra. I tak musimy czekać. Ale chcę najpierw pogadać chwilę z Nashem.

Benford otworzył drzwi furgonetki, wlazł do środka i usiadł w środkowym rzędzie obok Nate'a, który nałożył znalezioną z tyłu marynarkę i uczesał palcami włosy. Wyglądał na zmęczonego, ale prezentował się przyzwoicie. Benford pochylił się w jego stronę.

-    Przyjechał Gable z Divą. Jest w jego wozie. Wczoraj dwaj Rosjanie próbowali ją ratować, a ona ich zabiła. Zgodziła się wrócić tylko ze względu na wymianę. Nie zdecydowała jeszcze, czy będzie dla nas pracować. I nie wiemy, czy się na to zgodzi, a jeśli tak, to w jakim zakresie.

-    Mamy parę minut, a Gable uważa, że Divie dobrze zrobi, jeśli z tobą porozmawia. Chcę, żebyś znowu zajął się jej werbunkiem. Żebyś ją zainspirował. Musisz jej przypomnieć o obowiązkach, o jej misji i zdobywaniu informacji. Jest tylko jeden sposób, by to zrobić tak, by jej później nie aresztowali. Musisz stać się oficerem prowadzącym, który przygotowuje agentkę do wykonania zadania. Poradzisz sobie?

Nate skinął głową. Benford wysiadł, a on usłyszał silnik, potem szczęk zamka i po chwili Dominika wskoczyła do furgonetki, a Gable zamknął za nią drzwi. Przecisnęła się przez tylny rząd i usiadła obok. Miała na sobie prostą granatową sukienkę i lekki płaszcz w tym samym kolorze. Gable nalegał, żeby włożyła praktyczne czarne sznurowane buty i beżowe pończochy. Upięła wysoko włosy i w ogóle się nie umalowała - miała być jak więziona przez CIA matrona. Jej niebieskie oczy były takie jak zawsze i teraz popatrzyła nimi pytająco na Nate'a. Otaczała go blada fioletowa poświata, co wskazywało, że cierpi.

Po raz pierwszy w czasie swojej krótkiej kariery Nate nie myślał o tym, co oznacza złamanie przepisów, zignorowanie Benforda czy zatajenie jakichś informacji. Pochylił się w jej stronę, chwycił za ramiona i przywarł ustami do jej warg. Dominika zesztywniała, ale po chwili się rozluźniła, aż w końcu położyła dłonie na jego piersi i delikatnie go odepchnęła.

-    Mamy mało czasu, strasznie mało czasu i nie mogę ci w pełni wyjaśnić, jak mi przykro z powodu tego, co powiedziałem - zaczął.

- I ile dla mnie znaczysz jako kobieta, kochanka, partnerka. I jak bardzo będę tęsknił... Kazali mi mówić o dalszej współpracy, o tym, że powinnaś szpiegować dla nas w Moskwie. Ale w tej chwili zupełnie mnie to nie obchodzi. Wiem, że wracasz, żeby ocalić generała. Zrobiłbym to samo, więc niezależnie od tego, co zdecydujesz, uratowałaś go. Chcę, żebyś uważała na siebie. Nic z tego, co robimy, nie jest warte życia. Ty jesteś najważniejsza. Przynajmniej dla mnie.

Nate popatrzył niepewnie przez przednią szybę na spowitą mgłą drogę - tunel czasu wiodący w głąb Rosji. Dominika popatrzyła w tym samym kierunku, wciąż myśląc.

-    Nie bój się o mnie, Niejt - powiedziała bez emocji. - Wracam do ojczyzny, do swoich ludzi. Nic mi nie będzie. Jaki to miły zbieg okoliczności, że mogłeś mi powiedzieć, że przepraszasz i że ci na mnie zależy pięć minut przed wymianą. Proszę, nie pozwól, żebym musiała jeszcze się nad tym zastanawiać. - Puść mnie, sołnce, pomyślała.

Prześlizgnęła się na tył furgonetki i zastukała w szybę. Nate patrzył za nią. Patrzył we mgłę z rękami założonymi za głowę.

Gable zobaczył jej oczy i zrozumiał, że ledwo się trzyma. Musiała szybko dojść do siebie. Poprowadził ją do osłoniętego przez furgonetkę wozu.

-    Wsiadaj - mruknął. - Chcę z tobą pogadać.

Wskoczyła na tylne siedzenie, a on usiadł obok i zatrzasnął drzwiczki. Postanowił być szorstki, udawać, że nie widzi jej oczu.

-    Jak tylko wysiądziesz i wyjdziesz na otwartą przestrzeń, skieruje się na ciebie kilkanaście lornetek. Strażnicy będą dbać o bezpieczeństwo, ale będą też inni, oficerowie kontrwywiadu, te małpy, które będą cię obserwować . Jasne?

Skinęła głową, starając się na niego nie patrzeć.

-    Na szosie idź równym krokiem, nie za szybko, ale też bez większego wahania. Ważne, żebyś nie patrzyła na Korcznoja, kiedy będziecie się mijać na moście. Pamiętaj, że jest zdrajcą, i to z twojego powodu trafił do więzienia. Być może zażądają, żebyście się zatrzymali na środku mostu. To miejsce zaznaczone jest linią asfaltu, takim niewielkim wybrzuszeniem w poprzek drogi. To normalne, strażnicy lubią sobie pokrzyczeć przez megafony. Być może będą transmitować wymianę do centrali, żeby potwierdzić twoją tożsamość.

Dominika poczuła się lepiej. Gable zauważył, że zaczęła się koncentrować na czekającym ją zadaniu.

-    Więc równy krok aż do ciężarówek, a tam powita cię jakiś tutejszy przygłup w kiepskim garniturze, który powie... Co on może powiedzieć?

-    Dobro pożałowat ' - odparła, wyglądając na zewnątrz.

-    Tak, wiesz, ode mnie możesz go kopnąć w jaja. Pamiętaj, że od tego momentu twoje zachowanie jest bardzo ważne - ciągnął Gable. - Wracasz z niewoli u Amerykanów. Jesteś w domu i możesz poczuć się, hm... bezpiecznie. Nie jesteś zbyt rozmowna, to normalne. Jesteś kryta, jeśli idzie o tych trzech mechaników. To wkurzające, że twoi ludzie próbowali cię zabić. Będziesz miała do czynienia z typami z obwodu leningradzkiego, odwiozą cię do Petersburga samochodem albo pociągiem, sam nie wiem.

-    Tak, znam tych ludzi - rzuciła Dominika. - Nie będzie z nimi najmniejszych problemów. Przecież wracam z misji centrali. Przesłuchiwać będą mnie ci z Moskwy.

-    Właśnie. I jak tylko tam dojedziesz, pokaż im blizny i zacznij krzyczeć, że ten psychopata ze Specnazu chciał cię zabić. Pytaj o Korcznoja i dlaczego tak długo nie mogli ci pomóc. Pamiętaj, że będziesz w domu.

-    Tak - powiedziała. - Będę w domu.

-    Zobaczymy się za pół roku.

-    Nie liczcie na to za bardzo.

-    Pamiętasz uniwersalny sygnał wywoławczy?

-    Już go wyrzuciłam.

-    Po tym, jak go zapamiętałaś? - spytał Gable.

-    Pożegnaj ode mnie Forsytha - rzuciła.

Ludmiła Michajłowna Pawliczenko była owianym legendą strzelcem wyborowym jeszcze z Armii Czerwonej i miała na swoim koncie trzysta dziewięć potwierdzonych ofiar z czasów kampanii krymskiej drugiej wojny światowej. Ale tego popołudnia jej miejsce na wieży zrujnowanej twierdzy w Iwangorodzie zajęła jej imienniczka, wyszkolony snajper z grupy specjalnej B SWR, Ludmiła Cukanowa. Kobieta ułożyła się wygodnie na brzuchu i zajęła odpowiednią pozycję. Miała na sobie workowaty czarny kombinezon z kapturem naciągniętym głęboko na głowę, tak że widać było tylko jej poznaczoną na wiśniowo twarz. Jej buty z filcowymi podeszwami leżały płasko za nią. Ludmiła wyjęła niezwykle celny karabin WSS Wintoriez i przycisnęła kolbę do krostowatego policzka. Spojrzała przez noktowizor NSPU-3 i wybrała miejsce jakieś trzysta metrów dalej po przekątnej na zachodnim brzegu Narwy - taki nocny strzał nie powinien jej sprawić większych trudności. Szukała odpowiedniej sylwetki, ciemnowłosej kobiety, która w charakterystyczny sposób utyka.

Średniej wielkości, pomalowany na czerwono i biało, z czarnym nosem jak u Myszki Miki helikopter Mi-14 w cywilnej wersji transportowej usiadł wolno na pustym parkingu przy dworcu kolejowym w Iwangorodzie. Musztardowe ściany barokowego budynku dworca zalśniły różowo w jego światłach. Helikopter za-kołysał się na podwoziu, a wycie silnika nieco przycichło i przeszło w delikatny pomruk. Wielkie płaty wirnika zatrzymały się i opadły w chłodnym wieczornym powietrzu. Drzwiczki pozostały zamknięte do chwili, kiedy zatrzymały się przy nim dwa zaparkowane wcześniej przy drodze samochody SWR. Dopiero wtedy otworzyły się drzwiczki po stronie pasażera, a dwaj mężczyźni w garniturach zeszli po metalowych schodkach i poprowadzili trzeciego, siwowłosego, do auta z przodu.

Samochody odjechały wolno w stronę dwóch blokujących drogę na most ciężarówek, zatrzymały się i mężczyźni wysiedli - dwaj wyżsi trzymali z obu stron niższego. Przeszli obok ciężarówek i czekali w milczeniu, wpatrując się w zamglone sylwetki na drugim końcu mostu. Strażnicy przy ciężarówkach przygotowali broń i włączyli zamontowane na nich reflektory. Po rosyjskiej stronie granicy zrobiło się biało jak w dzień. Poręcze i lekkie podpory rzucały cień na zalaną światłem drogę. Za ciemną szybą budki strażniczej pojawiły się niewielkie czerwone światełka. Chłopcy z okręgu leningradzkiego palili i czekali w milczeniu.

Wysiedli z furgonetki i przeszli na jej przód. Rosjanie zapalili reflektory i Benford pokazał kierowcy jeepa, żeby zapalił światła i pojedynczy reflektor na dachu. Część mostu po stronie rosyjskiej była teraz gorzej widoczna za ścianą światła, za którą kłębiła się mgła.

-    Odprowadzimy cię do początku mostu - powiedział Gable, trzymając ją mocno za ramię.

Benford podszedł, stanął po drugiej stronie Dominiki i złapał jej ramię tuż nad łokciem. Nate wyszedł z wozu i patrzył.

Cała trójka ruszyła przed siebie.

-    Zaraz - rzuciła Dominika. Pochyliła się i uderzyła Nate'a prosto w policzek.

-    Ale dziewucha - sapnął Gable.

Komandosi w jeepie zaczęli się trącać łokciami. Dominika i Nate spojrzeli na siebie i na moment cały świat utonął we mgle. A potem szepnęła: Poka, wyprostowała się i pociągnęła Benforda i Gable'a za sobą.

-    Idziemy - rzuciła.

-    Spokojnie, mała - powiedział ledwo dosłyszalnie Gable.

Prowadzili Dominikę z Forsythem tak jak strażnicy w więzieniu, ona zaś zacisnęła dłonie, jakby stawiała opór. Podeszli do miejsca, gdzie zaczynał się most, i stanęli, patrząc na unoszącą się nad drogą mgłę. Widzieli światła zatrzymujących się po drugiej stronie wozów, ale trudno było dostrzec jakieś szczegóły. Coś się tam poruszyło, a potem zauważyli trzy męskie sylwetki - tę naj-

mniejszą w środku. Reflektor przygasł i się zapalił, a Benford machnął do komandosów, żeby wysłali ten sam sygnał. Światła KaPo mrugnęły, odbijając się w soczewkach skierowanych na nie lornetek.

-    Zatrzymaj się, jak dojdziesz na środek - powiedział Gable.

Dominika wyszarpnęła wzgardliwie ręce z uchwytu, rzuciła:

Job twoju mat'!, wygładziła płaszcz i ruszyła przed siebie. Szła płynnie we mgle, tylko trochę utykając, z uniesioną głową i ramionami podanymi lekko do tyłu. Od drugiej strony przybliżała się do niej niska sylwetka mężczyzny.

-    Co powiedziała? - spytał Benford.

-    Chyba coś nieprzyzwoitego - mruknął Gable.

Jej sylwetka zaczynała się powoli rozmazywać w kolejnych kręgach słabego światła na drodze. Szła niemal pierś w pierś z mężczyzną z naprzeciwka.

-    Są oboje z Marmurem w połowie mostu - rzekł cicho Gable.

Zaryczał megafon i oboje się zatrzymali. Stali tak naprzeciwko

siebie w świetle reflektorów, spowici mgłą, która osiadała kroplami wody na ich ubraniach. Dominika patrzyła prosto przed siebie, władczo, pogardliwie. Nie obróciła głowy w stronę generała, ale wyczuwała jego majestatyczny fiolet.

To miało być ich ostatnie spotkanie. Marmur spojrzał na Dominikę, światło zalśniło w jego siwych włosach, a on zdjął swój płaszcz i podał go Dominice. Uprzejmy gest jednego wymienianego szpiega wobec drugiego. Dominika wzięła płaszcz i rzuciła go na mokry asfalt - tak jak na to liczył. Światła zamigotały w soczewkach lornetek.

Marmur spojrzał przed siebie i dostrzegł światła miasta, cień zamkowej wieży, migotanie gwiazdy po zachodniej stronie nieba, światła i sylwetki na drugim końcu mostu. Zaczął iść, kiedy reflektory na obu końcach znowu zamrugały. Słyszał za sobą cichnące kroki Dominiki. Czuł się lekko, oswoił się już z bólem, ale zniknęła pustka, którą czuł w piersi. Myśli miał klarowne i koncentrował się na tym, by nie iść za szybko - chciał pokazać im, jak kończy profesjonalista. Przeszedł dalej i dojrzał już twarze - znajome twarze - oczekujących. Spotkanie z przyjaciółmi było ważniejsze niż wolność. Benford, Nathaniel. Wymiana szpiegów. Chciało mu się śmiać.

Nabój 9x39 milimetrów z karabinu Ludmiły przebił szyję Marmura po lewej stronie, przeciął tętnicę szyjną i wyszedł przez prawy mięsień piersiowy pod pachą. Cukanowa planowała strzał w głowę, wycelowała trochę za nisko, a reszty dokonało chłodne wieczorne powietrze, które wpłynęło na lot poddźwiękowego naboju SP-5. Kobieta podniosła się szybko i ruszyła do wyjścia południową ścianą twierdzy, zanim jeszcze nogi ugięły się pod Marmurem. Rosjanie po drugiej stronie mostu nic nie zauważyli.

Benford złapał Marmura, ale ten wyśliznął mu się z rąk i upadł na mokry asfalt. Nate usiadł i przytulił jego głowę do uda. Przewrócili go szybko, ale już nie żył - leżał z zamkniętymi oczami i dziwną miną. Benford spojrzał na swoje czerwone od krwi Korcznoja ręce.

Komandosi z policji złapali i podnieśli swoje galile, ale Gable krzyknął: „Stop” i dał znak, żeby nie strzelali. Dominika obróciła się lekko po swojej stronie mostu - usłyszała okrzyk Gable'a - ale po chwili połknął ją jeden z reflektorów. Dostrzegła cienie pochylone nad kimś, kto leżał na moście, i instynktownie zrozumiała, co się stało.

W jej głowie wybuchło głośne: „Nie!”, a potem zmusiła się do spokoju i przybrała obojętny wyraz twarzy. Ktoś wepchnął ją do ciepłego, luksusowego mercedesa, który zakołysał się miękko i pomknął przed siebie. Próbowała ukryć swoje przerażenie, przypominając sobie spędzone z Korcznojem chwile. Auto kołysało się na zakrętach, a ona powstrzymywała swoją jadowitą złość, kiedy spowity żółcią pułkownik z okręgu leningradzkiego zapalił papierosa.

Sparaliżowany, niezdolny do ruchu, do myślenia Benford patrzył na Marmura. Nate opuścił głowę, ręce mu drżały, ale wciąż ściskał głowę swojego agenta. To był ten rodzaj przemocy, którego nie rozumieli, który wydawał im się zbyt okrutny i zostawiał im tylko poczucie nieodwracalności tego, co się stało. Byli wstrząśnięci perfidią despoty, obrzydliwością tego, co się stało.

Wszyscy poza Gable'em. Ten szybko wstał i podniósł lornetkę do oczu. Dostrzegł parę skłębionych cieni i tylne światła odjeżdżającego luksusowego wozu. Nie wiedział, czy Dominika zauważyła, co się stało, ale miał nadzieję, że tak. Boże, spraw, żeby to do niej dotarło, modlił się w duchu.

Otoczyła ich mgła, która znaczyła wilgocią ich włosy i otarła się o spokojną twarz Marmura. Jego mokry, zapomniany płaszcz leżał na środku mostu.

Podziękowania

Kiedy próbowałem policzyć osoby, które w ten lub inny sposób pomagały mi w napisaniu tej książki, zdziwiła mnie ich liczba. Wszystkim winny jestem wyrazy wdzięczności.

Pragnę zacząć od mojego agenta, niezrównanego Sloana Harrisa z International Creative Management, który na początku pisania podtrzymywał mnie na duchu i był moim mentorem, a potem stał się zapalonym zwolennikiem tej książki.

Jestem przekonany, że w innym życiu byłby on weneckim dożą albo osmańskim sułtanem. Bez niego Czerwona jaskółka z pewnością by nie powstała.

Dziękuję też innym osobom z ICM: Kristyn Keene, Shirze Schindel i Heather Karpas, które wykazały cierpliwość i były w stosunku do mnie tak bardzo wielkoduszne.

Zawdzięczam też wiele mojemu wydawcy z wydawnictwa Scrib-ner - oddziałowi Simon&Schuster, legendarnemu Colinowi Harrisowi, który jednocześnie zajmował się redakcją tekstu i z zacięciem średniowiecznego skryby uczył mnie dobrego stylu. Jego oddanie sztuce pisania jest naprawdę wielkie i miało ono olbrzymi wpływ nie tylko na proces powstawania, ale samo powstanie tej książki.

Pragnę też podziękować wszystkim z wydawnictwa Scribner i całemu wydawnictwu Simon and Schuster: Carolyn Reidy, Susan Moldow, Nan Graham, Roz Lippel, Brianowi Belfiglio, Katie Mo-naghan, Talowi Goretsky'emu, Jasonowi Heuerowi, Benjaminowi Holmesowi, Emily Remes i Dave'owi Cole'owi za wsparcie, ciepłe przyjęcie i wspólną pracę. Dziękuję zwłaszcza Kelsey Smith za czas i wysiłek poświęcone tej książce. Oni wszyscy mieli wkład w powstanie tej książki, choć oczywiście sam odpowiadam za wszelkie błędy językowe czy faktograficzne, które mogą się w niej znaleźć.

Pragnę też podkreślić, że w rozpoczęciu pracy pomogło mi wielu przyjaciół. Niektórych nie mogę niestety wymienić z nazwiska, ale oni wiedzą o kogo chodzi: wnikliwego Dicka K, z Beverly Hills, znającego się na wszystkim Mike'a G, z Kongresu USA czy prawnika Freda Richmana, również z Beverly Hills.

Oczywiście nigdy bym nie napisał Czerwonej jaskółki, gdyby nie praca w CIA. Dzieliłem ją z setkami kolegów, poczynając od szkolenia, włączając w to moich wieloletnich przyjaciół z Langley oraz placówek zagranicznych. Mimo że pracowałem aż trzydzieści trzy lata, wielu z nich jest w dalszym ciągu stosunkowo młodych i pragnę ich teraz pozdrowić.

Jako młody oficer wiele nauczyłem się od (czasami) nie tak łagodnych starszych oficerów, takich jak Clair George, Paul Redmond, Burton Gerber, Terry Ward i Mike Burns, ludzi z wielkim talentem, prawdziwych patriotów. W tamtych czasach mówiło się, że są „baronami” dyrektoriatu operacji. Siadywałem też u nóg małomównego Jaya Harrisa, fizyka jądrowego, który został oficerem wywiadu. Razem zastanawialiśmy się nad operacjami na Kubie.

Mój brat i szwagierka, William i Sharon Matthews, poczynili ważne dla tej książki uwagi, a moje córki, Alexandra i Sophia, niejednokrotnie musiały mi przypominać, że w Woolworth nie da się już kupić magnetofonów kasetowych.

Na koniec pragnę podziękować żonie, Suzanne, która sama przez trzydzieści cztery lata służyła w CIA, za to, że dzieliła ze mną tak ciekawe życie, że przetrwała późne powroty do domu, noce spędzone na obserwacji czy ewakuacji i że wychowała dwie tak wspaniałe córki, a także za cierpliwość, którą okazywała mi w czasie pisania.