KEBAB ADANA TARIKA

Czerwoną paprykę i papryczki chili przecieramy i mieszamy z solą oraz oliwą. Dodajemy przecier do mielonej jagnięciny, pokrojonej cebuli, czosnku, pokrojonego w drobną kostkę masła, kolendry, kminku, sproszkowanej papryki, oliwy, soli i pieprzu. Całość ugniatamy i formujemy w płaskie kebaby, grillujemy niemal do zwęglenia. Podajemy z grillowaną pitą i cienko pokrojoną czerwoną cebulką, posypujemy sumakiem garbarskim i polewamy sokiem z cytryny.

Niebiesko-biały wodolot Woschod opadł na taflę i podpłynął do doku, ciągnąc za sobą błękitną chmurkę dymu z dieslowskiego silnika. Dominika zeszła z małą walizeczką po stromym trapie i ruszyła brzegiem smolistego przybrzeżnego błota w stronę autobusu, który czekał na żwirowej drodze przy rzece. Za nią ciągnęło się jeszcze jedenaście młodych osób: siedem kobiet i czterech mężczyzn. Wszyscy byli zmęczeni i milczeli; zaraz też postawili torby przy otwartym bagażniku autobusu. Nikt nie p o-wiedział nawet słówka, nie zerkali też na siebie. Dominika odwróciła się i spojrzała na szeroką Wołgę, na której obu brzegach aż do ujścia ciągnęły się sosny. W powietrzu wyczuwało się wilgoć, a od wody dobiegał zapach ropy. W porannej mgiełce, trzy kilometry dalej za zakrętem rzeki, dostrzegła czubki wież i minaretów kazańskiego kremla.

Dominika wiedziała, że to Kazań, ponieważ z lotniska jechali przez miasto i widziała tablice na drodze. Znaczyło to, że znajdują się w Tatarstanie, wciąż w europejskiej części Federacji Rosyjskiej. O północy odbyli siedemsetkilometrowy lot z Moskwy i wylądowali na lotnisku wojskowym. Na niepodświetlonych tablicach można było przeczytać: LOTNISKO BORISOGLEBSKOJE. I dalej: KAZAŃSKIE ZJEDNOCZENIE PRZEMYSŁU LOTNICZEGO. Weszli w milczeniu do autobusu z pęknięciami na szybach i poplamionymi szarymi zasłonkami. Przejechali przez ciche

przed świtem ulice aż do przystani, gdzie w świetle wschodzącego słońca weszli na pokład rozchybotanego wodolotu.

W milczeniu czekali przez godzinę, siedząc w lotniczych fotelach w dusznym wnętrzu. Arytmiczne kołysanie kadłuba, chlupo-tanie wody o nadbrzeże i skrzypienie wystrzępionych nylonowych lin przyprawiały ją najpierw o mdłości, a potem wywoływały senność. Nie widzieli nikogo poza kierowcą autobusu i mężczyzną na mostku wodolotu. Dominika patrzyła na słoneczne światło, które coraz szerzej rozciągało się nad wodą, i liczyła ptaki.

W końcu przy pomoście zatrzymała się szara łada, z której wysiedli mężczyzna i kobieta z płaskimi kartonowymi pudłami. Weszli na pokład, postawili pudełka na kontuarze z przodu kabiny i zaraz je otworzyli.

- Chodźcie się poczęstować - powiedziała kobieta i usiadła w pierwszym rzędzie, tyłem do pozostałych pasażerów.

Wstali wolno i podeszli do kontuaru. Nie jedli nic od śniadania poprzedniego dnia. W jednym pudle leżały słodkie bułeczki z rodzynkami, w drugim zalakowane pojemniki z ciepłą oranżadą. Mężczyzna patrzył, jak pasażerowie wracają na swoje miejsca, a potem poszedł na mostek. Silnik wodolotu ożył, fotele zadrżały. Aluminiowy trap zadźwięczał o nadbrzeże, rzucono liny.

Wodolot wypłynął na rzekę, jego płaty nośne zaczęły się wynurzać w miarę, jak cały drżący nabierał prędkości. Fotel przed Dominiką wpadł w wibracje, metalowe wzmocnienia paneli brzęczały, popielniczki przy siedzeniach klekotały. Dominika starała się powstrzymać mdłości, wpatrując się w materiał zagłówka, który miała przed sobą. Kolegium dla kurtyzan. Płynęła Wołgą do miejsca swego poniżenia.

Znowu znaleźli się w autobusie, bezimienna kobieta usiadła na przodzie. Jechali chwiejnie przez rozsłoneczniony sosnowy las, aż w końcu zatrzymali się przed betonowym murem. Promienie słoneczne zalśniły w kawałkach szkła, którymi uzbrojono jego szczyt. Kierowca zatrąbił, a następnie przecisnął się przez uchyloną bramę i zatrzymał na podjeździe przed dwupiętrowym neoklasycystycz-

nym domem z mansardą, pokrytą popękaną dachówką. W lesie panowała absolutna cisza, w ogóle nie czuło się wiatru, wnętrze domu również wyglądało na wymarłe.

Głęboki oddech. „No, przestań się przejmować”. Ta obrzydliwa szkoła to kolejna przeszkoda, jeszcze większe poświęcenie i nowy sprawdzian lojalności. Stała w sosnowym zagajniku przed musztardowym budynkiem i czekała. Dotarła do szkoły jaskółek.

Po rozmowie z wujem zastanawiała się, czy nie powiedzieć im wszystkim, żeby szli do diabła. Mogłaby zabrać matkę do Strelnej, położonej koło Petersburga nad Zatoką Newską. Znalazłaby tam pracę jako nauczycielka albo trenerka. Po jakimś czasie przy odrobinie szczęścia mogliby ją przyjąć do Akademii im. Waga-nowej, a wtedy wróciłaby do baletu. Ale nie, stwierdziła, że się nie cofnie. Zrobi wszystko, co będą chcieli. Nie da się zniszczyć. Musi pamiętać, że chodzi tu tylko o seks, i bez względu na to, do czego ją będą zmuszać, nie pokonają jej ducha.

I chociaż buntowała się przeciwko temu, co miało nastąpić, jej tajemne ja, rozgrzany mechanizm jej ciała sprawiał, że zastanawiała się, czy ktoś w tym budynku zdoła ją przynajmniej trochę zaspokoić. Myśl o szkole jaskółek wydawała jej się odpychająca, zżymała się, że ją tu przysłano, ale też w głębi serca czegoś ocz e-kiwała, na coś czekała.

-    Zostawcie bagaże w holu i chodźcie za mną - powiedziała kobieta, która przeszła jako pierwsza po schodach i otworzyła wielkie drzwi z postarzanego drewna.

Zgromadzili się w audytorium. Stało tam sporo półek, więc pewnie wcześniej była to biblioteka, którą przerobiono na salę wykładową z podium i kilkunastoma rzędami skrzypiących krzeseł. Kobieta w bezkształtnym kostiumie chodziła między rzędami i rozdawała koperty.

-    W środku macie numery swoich pokoi oraz imiona, z których będziecie korzystać w czasie szkolenia - powiedziała. - Macie korzystać tylko z nich. Nie wolno wam też przekazywać osobistych danych innym uczestnikom kursu. Nawet najmniejsze naruszenie

tych reguł spowoduje wyrzucenie was ze szkoły.

Administratorka mogła mieć pięćdziesiąt parę lat, włosy czesała do tylu i miała kwadratową szczękę i prosty nos. Wyglądała jak kobieta ze znaczków pocztowych - Walentyna Tierieszkowa, pierwsza kobieta w kosmosie. Sączyła słowa żółtymi kroplami.

- Wybrano was na kurs specjalizacyjny - dodała. - To wielki zaszczyt. Jego temat może się wydać niektórym z was obcy i dziwny, ale skupcie się przede wszystkim na zajęciach i ćwiczeniach. Nic innego nie ma znaczenia. - Jej głos rozbrzmiewał echem w wysokim pomieszczeniu. - Teraz idźcie na górę, do swoich pokoi. Kolacja jest o szóstej w jadalni, do której wchodzi się z holu. Zajęcia zaczynają się dziś o siódmej. Teraz jesteście wolni.

Dominika naliczyła dwanaście pokoi w korytarzu na górze, po sześć z każdej strony. Pomalowane emalią, popękane numery przykręcono do drzwi. Między drzwiami do pokoi znajdowały się inne, pozbawione klamek. Można je było otworzyć tylko kluczem. Jej pokój był jasnozielony, niewielki, ale wygodny, z jednym łóżkiem, szafą, stołem i krzesłem. W powietrzu unosił się delikatny, ale wyraźnie wyczuwalny zapach środków dezynfekujących, czuła go od łóżka, zagnieździł się w szafie, był w pościeli na półce. Znajdowała się tam też przedzielona zasłoną toaleta z prysznicem i zardzewiałą umywalką. Nad stołem wisiało wielkie lustro, zdecydowanie za duże do tego pokoju, który bardziej kojarzył się z koszarami. Dominika przywarła do niego policzkiem i popatrzyła w świetle na jego powierzchnię, tak jak w czasie szkolenia. Zauważyła srebrną mgiełkę lustra fenickiego. Witamy w szkole jaskółek.

Wierzchołki sosen zasłaniały jej zachód i nocne niebo. Dom był skąpo oświetlony i nie było w nim żadnych zegarów. Nie słyszało się też telefonów. W korytarzach, na klatkach schodowych i na parterze panowała cisza; noc niczym jastrząb spadła na budynek. Ściany były gołe, brakowało na nich reprodukcji z portretami Lenina czy Marksa, chociaż wciąż było widać ich dawne, zapleśniałe kontury. Jaka szlachecka tatarska rodzina mieszkała tu przed r ewolucją? Czy pojawiały się tu grupy eleganckich myśliwych? Czy słychać było parowce z Moskwy? Jaki sowiecki instynkt kazał ulokować tę szkołę tak daleko od stolicy?

Dominika rozejrzała się po jadalni, jedenaścioro innych „studentów” jadło w ciszy tokmacz, gęstą zupę z makaronem, którą nalał im z wielkiej niebiesko-białej wazy milczący kelner. Po zupie dostali gotowane mięso. Kobiety i trzej mężczyźni byli po dwudziestce, a czwarty, chudy i blady, wydawał się nawet młodszy. Czy oni też przeszli szkolenie w SWR? Dominika z uśmiechem obróciła się w stronę dziewczyny, którą miała po lewej stronie.

-    Jestem Katia - przedstawiła się, używając nowego imienia.

Dziewczyna odwzajemniła jej uśmiech.

-    A ja Ania.

Była drobna i miała jasne włosy, szerokie usta i wysokie kości policzkowe naznaczone piegami oraz błękitne oczy. Wyglądała jak elegancka dojarka. Jej niepewne słowa miały barwę bławatków -niewinność i naiwność. Inni też podali nieśmiało swoje przybrane imiona. Po kolacji przeszli potulnie do biblioteki.

W sali panowała całkowita cisza, przygasły światła. Witamy na zajęciach w szkole jaskółek. Rozpoczął się film, czarno-biały, brutalny, piekielny, ostry; wprost wybuchł na ekranie na końcu sali, napięte twarze, objęte ciała, organy, które poruszały się bez ustanku, pokazane w takim zbliżeniu, że wydawały się czysto ginekologiczne, nierozpoznawalne, nieziemskie. Nagle włączył się głośny dźwięk i Dominika zauważyła, jak głowy współuczestników kursu odskoczyły pod naporem obrazów i hałasów. Powietrze wypełniło się wirującymi kolorami; rozpoznała oznaki przeciążenia, kiedy zaczęła się sekwencja: czerwony-fiołkowy-niebieski- zielony-żółty. Nie mogła nad tym zapanować i zamknęła oczy, by uniknąć rzezi. Coś trzasnęło w głośniku i dźwięk obniżył się do ledwo słyszalnego, tak że kobieta na ekranie wydawała się niemal szeptać, nawet kiedy włosy przywarły jej do policzka, a ciałem wstrząsały kolejne sztychy niewidocznego partnera.

Dominika widziała światło, które migotało na belkach stropowych, sześć metrów nad jej głową. Czy wytrzyma tu tak długo? Co będzie musiała robić? Co by zrobili, gdyby wstała i po prostu stąd wyszła? Czy zwolniono by ją ze służby? A do cholery z nimi! Chcą jaskółki, będą mieli jaskółkę. Nikt nie wiedział o jej kolorach. Misza powiedział, że nigdy nie szkolił nikogo tak dobrego w obserwacji. Zostanie. Nauczy się.

Powiedziała sobie, że to nie miłość. Ta szkoła, dom otoczony murem z potłuczonym szkłem był motorem państwa, które zinstytucjonalizowało i odhumanizowało miłość. Taka miłość się nie liczyła. Był to tylko seks, ćwiczenia, takie jak w szkole baletowej. Przy migającym w zatęchłej bibliotece świetle Dominika powiedziała sobie, że skończy kurs na przekór tym wszystkim swołoczom.

Zapaliły się światła, studenci siedzieli czerwoni i zażenowani. Ania pociągnęła nosem i wytarła oczy tyłem zaciśniętej dłoni. Starsza kobieta zwróciła się do nich wypranym z emocji, twardym tonem:

- Macie za sobą długą podróż. Idźcie teraz do swoich pokoi, żeby odpocząć. Zajęcia zaczynają się jutro o siódmej zero zero. Jesteście wolni. - Nic w jej głosie nie zdradzało tego, że przez półtorej godziny oglądali film z parami, które uprawiały seks.

Wyszli i skierowali się na główne schody z drewnianymi poręczami. Ania skinęła jej głową, a potem zamknęła drzwi do swojego pokoju. Dominika zastanawiała się, czy ona i inni wiedzą, że nieznani im jeszcze, ukryci w malutkich cabinets de voyeur instruktorzy Instytutu Kona będą ich dzisiaj oglądać, jak się rozbierają, kąpią i śpią.

Dominika stanęła przed lustrem i przeciągnęła szczotką z długą rączką - jedyną rzeczą, którą wzięła z domu - po włosach. Patrzyła na szczotkę, jakby ta z niej kpiła. Zaczęła rozpinać bluzkę. Powiesiła ją na drucianym wieszaku, który z kolei umieściła w rogu lustra. Postawiła walizeczkę na stole i otworzyła tak, że wieko zakryło dolną część lustra. Miała teraz przed sobą tylko jedną trzecią jego powierzchni. Zdjęła spódnicę i wykonała piruet, odruchowo patrząc na krzywiznę pleców i wypięte pośladki w pończochach, aż w końcu rzuciła spódnicę na lustro, zakrywając je ostatecznie. Jutro każą je odsłonić, być może usłyszy przy okazji kilka ostrych słów, ale poczuła, że warto. Następnie umyła zęby, wskoczyła pod kołdrę, czując aseptyczny zapach kamfory i różanego olejku, i zgasiła światło. Szczotkę zostawiła na toaletce.

Mężczyzn oddzielono od kobiet, dni przechodziły jeden w drugi i powoli zaczynali tracić poczucie czasu. Senne ranki były przeznaczone na niekończące się wykłady na temat anatomii, fizjologii i psychologii ludzkiej seksualności. Pojawiali się na nich nowi instruktorzy. Jakaś lekarka brzęczącym głosem opowiadała o seksualnych praktykach w innych kulturach. Po nich przyszły wykłady na temat męskiej anatomii, funkcjonowania męskich organów płciowych i tego, jak podniecić mężczyznę. Techniki, pozycje, ruchy, których były całe setki; uczyły się ich, powtarzały, zapamiętywały tę Kamasutrę z górnej Wołgi. Dominika podziwiała tę monstrualną seksopedię, te lepkie epifanie, które niszczyły normalność i miały ją na zawsze ograbić z jej niewinności. Czy jeszcze kiedyś będzie się mogła kochać?

Po południu odbywały się zajęcia „praktyczne”, jakby trenowano je na łyżwiarki. Ćwiczyły chód, konwersację, ćwiczyły otwieranie butelki szampana. Chodziły do pokoi pełnych używanych ubrań, zdartych butów, przesyconej zapachem potu bielizny. Przebierały się i ćwiczyły sztukę rozmowy, uczyły się słuchać, wykazywać zainteresowanie, komplementować i - co najważniejsze - wyciągać od rozmówców informacje.

Rzadko zdarzały się wieczory, kiedy mogły się bliżej poznać, tylko pięć razy, kiedy siedziały na podłodze w bibliotece, ich kolana niemal się stykały, a one śmiały się, żartowały i ćwiczyły tak zwane „seksrozmowy” z jakichś nocnych filmów.

- To ma być tak - powiedziała ciemnowłosa dziewczyna z silnym akcentem znad Morza Czarnego, a następnie zamknęła oczy i rzekła spiżową angielszczyzną: - „Tak, kochanie, tylko z tobą jest tak cudownie”.

Huragany śmiechu, a Dominika popatrzyła po zaczerwienionych twarzach, zastanawiając się, jak szybko niektóre z nich znajdą się w jakimś hotelu choćby w Wołgogradzie i będą patrzyły, jak chudzi wietnamscy przedstawiciele handlowi starają się jak najszybciej zdjąć buty.

-    Teraz ty, Katia - zwróciła się dziewczyna do Dominiki.

Od pierwszego wieczoru wszystkie wyczuwały, że ona jest inna, wyjątkowa.

Siedząca obok Ania popatrzyła na nią wyczekująco.

Dominika sama nie wiedziała, dlaczego to robi - może, żeby pokazać im, że potrafi, a może, by pokazać sobie - ale przymknęła oczy i wyszeptała:

-    Tak, kochanie... właśnie tak... O Boże. - A potem z przepony: -OOOGGGHHH.

Wszystkie milczały zaszokowane, a potem wybuchnęły pełnymi uznania okrzykami i zaczęły klaskać. Ania gapiła się na nią szeroko otwartymi oczami, nie mogła wydusić z siebie słowa, nie dostrzegała panującej wokół wesołości.

Ania z aureolą w kolorze bławatków. Dziewczyna walczyła przerażona najbardziej sprośnymi aspektami szkolenia i garnęła się do Dominiki, oczekując wsparcia. „Musisz do tego przywyknąć” -powtarzała Dominika, ale Ania kuliła się w czasie nocnych pokazów i ściskała jej rękę, kiedy przed nimi rozgrywało się akrobatyczne jebanie. Ta mała ze wsi tego nie wytrzyma, myślała Dominika. Jej kolor wciąż słabnie.

Pewnego razu, po niespotykanie obrzydliwym filmie, w czasie którego cichutko płakała, Ania przyszła do pokoju Dominiki. Miała czerwone oczy, drżące usta, a błękitne sylaby z trudem wydobywały się z jej ust. Przyszła po pociechę, bała się pomieszania zmysłów. Powiedziała im, że wyjeżdża, ale oni powiedzieli jej coś -Bóg jeden wiedział, co takiego - że nie mogła zrezygnować ze szkolenia. Dominika zaciągnęła ją za łazienkową kotarę.

-    Musisz to znieść - powiedziała, potrząsając ją delikatnie za

ramiona.

Ania szlochała i zarzuciła jej ręce na szyję. Przywarła ustami do jej warg. Mała idiotka cała się trzęsła i Dominika jej nie odepchnęła. Osunęły się na podłogę, a ona trzymała Anię w ramionach, czując jej drżenie. Dziewczyna uniosła głowę, by pocałować ją raz jeszcze, Dominika niemal się odsunęła, ale w końcu raz jeszcze ją pocałowała.

Ten pocałunek podziałał na Anię, która sięgnęła po jej dłoń i skierowała pod szlafrok, wprost na swoją pierś. Na miłość boską, pomyślała Dominika. Nie czuła podniecenia, a tylko smutek z powodu tej dziewczyny. Czy to był ten biseksualizm, o którym miały wykład? Czy mogą je podglądać również tutaj, za zasłoną? Czy mają w pokoju podsłuch? Czy to, co robią, jest poważnym przestępstwem?

Ania trzymała jej dłoń w nadgarstku i wodziła nią po swoim sutku, który nabrzmiał pod tym dotykiem. Poły szlafroka rozsunęły się i Ania pociągnęła jej dłoń niżej, między swoje uda. Perwersja? Dobry uczynek? A może coś innego? Nieznana wyzwolona przodkini, kimkolwiek była, sprawiła, że Dominika się nie cofnęła, choć znalazła się w takim pozacielesnym stanie, że zatrzymanie się było jedynie odrobinę mniej możliwe niż ciągnięcie tego, co się zaczęło. Delikatne palce Dominiki krążyły po małych, doskonałych okręgach, a Ania rozpłynęła się i wparła głowę w Dominikę, odsłaniając delikatną, bezbronną szyję.

Dominika siedziała na płytkach, czując jej oddech między swoimi nogami, i uznała, że nie ma już sensu się cofać. Jej tajemne ja mówiło, by poczuła swoje ciało, a zdyszane okrzyki Ani zaczęły wibrować aż w jej żołądku. Oparła głowę o kafelki i złapała brzeg umywalki, żeby nie stracić równowagi. Wyczuła szylkretową szczotkę prababuszki i wzięła ją do ręki. Tę szczotkę, którą matka czesała ją w dzieciństwie i która była świadkiem i uczestnikiem jej dziewczęcych burz.

Dominika przeciągnęła nią po brzuchu Ani, naciskając delikatnie, lecz uparcie bursztynową krzywizną. Ania wstrzymała oddech, jej rzęsy zatrzepotały, oczy zacisnęły się mocno. Dominika wygięła nadgarstek i ustawiła szczotkę pod odpowiednim kątem, obserwując twarz dziewczyny. Ta otworzyła usta, a pod powiekami ukazały się cienkie białe półksiężyce, jak u trupa w kostnicy.

Ania zesztywniała i zaczęła się trząść, czując w sobie wolne ruchy szczotki. Obróciła mokrą brodę w stronę Dominiki i szepnęła: „Tak, kochanie, jeszcze, tak cię czuję”, a Dominika uśmiechnęła się i patrzyła na małą dojarkę, która znowu zadrżała, gdy włożyła w nią głęboko swoje tajemne ja.

Ania westchnęła po paru minutach i uniosła twarz do pocałunku. Dosyć, pomyślała Dominika.

- Musisz już iść, szybko! - powiedziała.

Zaczerwieniona Ania owinęła się szlafrokiem, spojrzała na Dominikę i cichutko wyszła. Czy jutro oskarżą ją o coś? Czy ktoś jest w tej chwili za lustrem? Dominika była zbyt zmęczona, by się tym przejmować, i szybko poszła do łóżka. Zapomniana szczotka leżała na podłodze pod umywalką.

Następnego ranka kazano im usiąść w kole na krzesłach na środku dużego, znajdującego się na parterze salonu z kazachskim dywanem. Pierwsza studentka, szczupła brunetka z akcentem z zachodu kraju, gdzieś z okolic Nowogrodu, miała wstać, rozebrać się i przejść dookoła, tak by pozostałe mogły ją ocenić. Wszystkie milczały wstrząśnięte. Dziewczyna zawahała się, ale potem zaczęła się rozbierać. Lekarka i jej asystentka, obie w fartuchach, przyjęły role moderatorek, wskazując jej mocne i słabe strony. Kiedy skończyły, poleciły jej usiąść, ale się nie ubierać. Wezwano następną dziewczynę i cała historia się powtórzyła. Czerwone policzki, gęsia skórka, zagryzione wargi, w pokoju było coraz więcej niepasujących tu nagich ciał, a obok krzeseł leżały żałosne kupki ubrań.

Na szczęście nie było tam mężczyzn. Ania zaczęła wyginać nerwowo ręce, kiedy nieubłaganie nadeszła jej kolej, i popatrzyła przerażona na Dominikę. Dominika odwróciła wzrok. Lekarka warknęła, żeby się pospieszyła, kiedy Ania zawahała się przy majtkach. W końcu przyszła jej kolej i Dominika wstała, nie zwracając uwagi na swoje zdenerwowanie. Rozkaz, by się rozbierać przy obcych, wydał jej się obrzydliwy, ale potrafiła się zmusić do posłuszeństwa. Ania wbiła w nią wzrok. Dominika czuła się bardziej zażenowana nie swoją nagością, ale pełną podziwu ciszą, jaka zapanowała w salonie, kiedy zaczęła się przechadzać wzdłuż krzeseł.

-    Najlepsza rasa - szepnęła asystentka.

-    Najlepsza na wybiegu - poprawiła ja lekarka.

Następnego dnia w kręgu stanął mężczyzna i zdjął krótki szlafrok. Był nagi i powinien był się wykąpać i obciąć paznokcie. Lekarka oceniła jego blade ciało, a następnie przyszedł czas na szczegóły. Kolejnego dnia mężczyzna wrócił w towarzystwie niskiej przysadzistej kobiety z farbowanymi na czerwono włosami i spierzchniętymi policzkami oraz łokciami. Rozebrali się i bez większych ceregieli zaczęli uprawiać seks na materacu w środku kręgu studentek. Lekarka pokazywała im różne pozycje, kazała też parze zatrzymywać się w różnych momentach, by coś podkreślić lub zwrócić uwagę zebranych na jakiś szczegół. Para nie wykazywała żadnych uczuć, ani w stosunku do siebie samych, ani partnerów. Kolory wokół nich były tak wyblakłe, że prawie niewidoczne. Było to całkowicie bezduszne.

-    Nie mogę na nich patrzeć - zwierzyła się Dominice Ania.

Nabrały zwyczaju chodzenia po śniadaniu na krótki wspólny

spacer po zniszczonym ogrodzie przy domu. - Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę.

-    Posłuchaj, do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Skąd wzięła się tu ta dziewczyna? W jakim prowincjonalnym mieście ją znaleźli? A potem pomyślała o sobie: A co ze mną? Czy j a też mogę się do wszystkiego przyzwyczaić?

Następny tydzień, tak jak się spodziewała, przyniósł zwielokrotnienie upokorzeń. Znowu salon i krąg krzeseł, ale tym razem siedzieli na nich mężczyźni, toporni, w za ciasnych garniturach, źle ostrzyżeni. Studentki miały się przed nimi rozebrać, by mogli je ocenić, pokazując wady figury czy cery. Nie wiadomo było, kim są, ich pieniste żółte obłoczki łączyły się, brukając całą salę.

Ania zakryła poznaczoną łzami twarz, aż lekarka powiedziała jej, żeby nie była głupią krową i natychmiast zabrała łapy. Dominika miała wrażenie, że to sen; opuściła swoje ciało, zamknęła umysł i zniosła uwagi potwornie dziobatego faceta. Kolor, który się z niego wydobywał, zażółcił mu oczy jak u cywety. Patrzyła na niego bez zmrużenia oczu, kiedy ją oglądał.

-    Za mało ciała - rzucił głośno w przestrzeń. - I ma za małe sutki.

Dwaj inni mężczyźni skinęli głowami na zgodę. Dominika patrzyła na nich tak długo, aż pospuszczali oczy albo zabrali się do zapalania papierosów.

Stwierdziła ze zdziwieniem, że ogarniają obojętność. Obojętność na goliznę, na sprośne komentarze, na obce oczy, wpatrujące się w jej piersi, srom czy pośladki. Mogą robić, co chcą, powtarzała w duchu, ale nie pozwolę im zajrzeć w głąb moich oczu. Inne studentki reagowały bardzo indywidualnie. Idiotka ze Smoleńska z akcentem z południa zalecała się do facetów i kręciła przed nimi biodrami. Ania nigdy nie potrafiła pokonać wstydu. Do zapachu środków dezynfekcyjnych w domu dołączył teraz ostry zapach ich ciał: słodki zapach piżma mieszał się z wonią wody różanej i szarego mydła. A po wyłączeniu świateł spoceni wykładowcy siedzieli w swoich klitkach, robili notatki i pilnowali, by nikt nie zasłaniał kamer.

Późno w nocy Ania zapukała do drzwi Dominiki, która uchyliła je i powiedziała, żeby sobie poszła.

-    Nie mogę ci już pomagać - dodała.

Ania odwróciła się i zniknęła w zaciemnionej części korytarza. To nie mój problem, pomyślała Dominika. Wystarczy, że sama

muszę walczyć, żeby nie zwariować.

A potem przyjechał autobus pełen młodych kadetów, tych, którzy skończyli szkolenie z najlepszymi wynikami. Kobiety czekały na nich w swoich pokojach; siedziały i patrzyły na chude, posiniaczone ciała, a chłopcy zrzucali buty, zrywali z siebie koszule i spodnie i pieprzyli je jak króliki, aż skończył im się czas. Odjechali, nie oglądając się za siebie, autobus zakołysał się na wybojach, gdy przejechał przez bramę.

Następnego ranka zasiadły w zaciemnionej bibliotece, ale zamiast zwykłego filmu zobaczyły koleżankę z piątki na pojedynczym łóżku z ogolonym kadetem. Kobiety z trudem wytrzymywały ten widok. Czuły wstyd i upokorzenie, widząc siebie z nogami w górze pod poznaczonym krostami ciałem, z obcymi rękami zaciśniętymi niczym szpony na ich chudych barkach. Lekarka zatrzymywała obraz i komentowała poszczególne fragmenty, proponując ulepszenia. Co gorsza, wszystkie zrozumiały, że filmy będą pokazywane w kolejności - najpierw pokój piąty, potem szósty, siódmy i tak dalej. Ania spuściła głowę i ukryła twarz w dłoniach. Zajmowała jedenastkę i musiała wytrzymać nie tylko filmy, ale i czekanie. Dziewczyna wybiegła z płaczem z sali, kiedy skończył się jej fragment. Lekarka nie protestowała. Gadała tylko o tym, co poszło nie tak i co należy poprawić.

Dominika zajmowała dwunastkę, na samym końcu korytarza, dlatego jej fragment był ostatni. Patrzyła na siebie, bezcielesna, zdziwiona tym, jak ma rozluźnioną twarz, jak mechanicznie obejmuje i prowadzi młodzieńca, jak ciągnie go za ucho, żeby z niej zlazł, gdy już skończył. W głowie jej się kręciło, ale nie czuła wstydu czy choćby zażenowania. Patrzyła na kolejne obrazy i mówiła sobie, że jest oficerem Służby Wnieszniej Razwiedki Ros-sijskoj Fiedieracii.

Następnego dnia Ania nie zeszła na śniadanie. Dwie dziewczyny znalazły ją w pokoju, musiały jednak wyważyć drzwi. Ania zawiązała sobie pończochę na szyi, a drugi jej koniec przymocowała do haczyka na ubrania na drzwiach, a potem po prostu uniosła nogi i się powiesiła. Miała w sobie tyle siły, by nie opuszczać nóg, aż zemdlała. Ciężar ciała sprawił, że pętla zacisnęła się mocno. Dominika usłyszała krzyki, gdy była w ogrodzie. Pobiegła na górę, odsunęła inne, zdjęła Anię z haczyka i położyła na podłodze. Opanowało ją poczucie winy i gniew. Czego ta głupia od niej chciała? Dlaczego miała dość siły, by się powiesić, ale nie mogła wytrzymać przez pół godziny z facetem?

Ta śmierć prawie nie wzbudziła reakcji. Niedźwiedź obwąchał ciało, a potem odwrócił się tyłem. Przykrytą Anię wyniesiono z domu na noszach, a jej jasne włosy wystawały spod koca. Nikt nic nie mówił. Zajęcia zaczęły się jak gdyby nigdy nic.

Szkolenie zbliżało się do końca. Sześć jaskółek patrzyło, jak czterech mężczyzn znowu wchodzi do jadalni. Teraz byli już oni świeżo opierzonymi „krukami”, szkolonymi w mniejszym, położonym nieco dalej domu. Trzech wyćwiczyło się w sztuce uwodzenia wybranych przez SWR bezbronnych, samotnych kobiet: niezamężnych sekretarek ministrów, sfrustrowanych żon ambasadorów, niedocenianych doradczyń generałów. Czwarty uczył się czegoś innego - miał się przyjaźnić z nieśmiałymi mężczyznami, takimi jak programiści, attaches wojskowi, czasami starsi dyplomaci, spragnionymi w głębi serca męskiej przyjaźni i miłości, ale jednocześnie bojącymi się ujawnienia swoich preferencji. Mężczyźni mówili z dumą, że wiele musieli wycierpieć w czasie szkolenia. Trudno im było o partnerki, szeptał Dimitrij, musieli się więc zadowolić brudnymi dziewczętami z pobliskich wiosek, kochali się z kocmołuchami o ziemistej cerze, dowożonymi z kazańskich fabryk. Dominika nie pytała o czwartego kruka - jak i na kim ćwiczył.

- Ale teraz jesteśmy biegli w sztuce miłości - zakończył Dimitrij. - Staliśmy się prawdziwymi ekspertami. - Rozłożył ramiona i spojrzał na nie spod rzęs.

Dziewczyny popatrzyły na niego bez słowa. Ich twarze były zamknięte, naznaczone sceptycyzmem, fatalizmem i brakiem wiary. Przypominały twarze prostytutek z Twerskiej w Moskwie.

Owoce szkoły jaskółek, pomyślała Dominika. Ania nie była jedyną ofiarą tego, co się tutaj działo.

O północy wyjechali na lotnisko, opuszczając bez żalu ciemną posiadłość. Szkoła kurew miała być zamknięta aż do przyjazdu następnych kursantów. Ciemny sosnowy las żegnał ich milczeniem. Samolot zatoczył koło nad kominami zakładów przemysłowych Kazania, a potem poleciał na zachód nad niewidocznym krajobrazem. Po godzinie zobaczyli światła Niżnego Nowogrodu, przeciętego czarną wstęgą Wołgi. Następnie zaczęli powoli schodzić nad bezsenną Moskwę. Dominika już nigdy nie zobaczy nikogo z kursu.

Następnego dnia miała się zameldować w wydziale V w centrali i rozpocząć pracę jako podoficer wywiadu. Myślała o Siemionowie, szefie Piątki, i innych pracujących tam wywiadowcach. Jak będą na nią patrzeć? Co powiedzą? Cóż, pomyślała, wyszkolona kurtyzana wróciła ze stepów i teraz zamierzała żyć tu, w ich świe-cie.

Salon był ciemny, kiedy weszła do niego jeszcze przed świtem, ale po chwili w korytarzu pojawiła się matka w szlafroku.

- Usłyszałam twoje kroki - powiedziała, a Dominika wiedziała, że chodzi jej o utykanie na schodach. Objęła ją najpierw, a potem w geście pokuty pocałowała jej dłoń ustami ćwiczonymi w sztuce niszczenia mężczyzn.

TOKMACZ ZE SZKOŁY JASKÓŁEK

W wołowym wywarze gotujemy grubo pokrojone ziemniaki, cienko pokrojoną cebulę i marchewkę, aż warzywa staną się miękkie. Dodajemy cienkiego makaronu i gotujemy jeszcze przez jakiś czas. Kładziemy na talerze po kawałku gotowanej wołowiny, a następnie zalewamy zupą.

Następnego ranka, wciąż zmęczona po locie, Dominika zameldowała się w Piątce. Przeszła jasnozielonym korytarzem do gabinetu Siemionowa, gdzie powiedziano jej, że pułkownik wyjechał i żeby przyszła później. Wysłano ją więc najpierw do kadr, potem do działu ewidencji operacyjnych i na koniec do archiwum.

Kiedy wychodziła zza rogu korytarza, natknęła się na samego pułkownika, który rozmawiał z siwym mężczyzną w ciemnoszarym garniturze. Zauważyła, że ma on krzaczaste brwi i miły uśmiech. Mężczyzna zmrużył swoje czyste brązowe oczy. Sie-mionow krótko ich sobie przedstawił: generał Korcznoj, szef wydziału Ameryki, kapral Jegorowa. Dominika słyszała już to nazwisko, zdawała sobie sprawę z pozycji generała. W przeciwieństwie do wyblakłego Siemionowa Korcznoj był skąpany w kolorze, tak wyrazistym jak u nikogo innego. Aksamitny fiolet, głęboki i żywy.

-    Kapral Jegorowa wróciła właśnie ze szkolenia w Kazaniu -poinformował z lekkim uśmieszkiem Siemionow. Wszyscy tu wiedzieli, co to znaczy. Dominika poczuła, że krew napływa jej do policzków. - Ma też pomóc w dotarciu do tego dyplomaty, o którym panu mówiłem, generale.

-    Więcej niż pomóc - wtrąciła Dominika, patrząc na Siemionowa, a potem na Korcznoja. - Skończyłam z wyróżnieniem AWZ.

- Nie wspomniała o szkole jaskółek, przeklinając w duchu Sie-mionowa. Wiedziała, o co mu chodzi, ale nie potrafiła rozgryźć Korcznoja. Trudno było odgadnąć, co myśli.

-    Słyszałem o pani osiągnięciach w akademii - rzekł enigmatycznie generał. - I cieszę się, że mogę panią poznać. - Generał uścisnął jej dłoń mocno, rzeczowo. Siemionów patrzył z uśmiechem, myśląc, że Korcznoj jako jeden z pierwszych oficerów zapuści żurawia za jej dekolt. Za pół roku będzie pracować w biurze jakiegoś generała, no i na jego kanapie... Zaskoczona i mile połechtana Dominika podziękowała generałowi i ruszyła dalej korytarzem. Obaj mężczyźni patrzyli za nią.

-    Bardziej gorąca niż bania w Jakucku - szepnął Siemionow, kiedy Dominika zniknęła za rogiem. - Wie pan, że jest bratanicą zastępcy szefa?

Korcznoj skinął głową.

-    Tak czy tak będą z nią kłopoty - mruknął Siemionow, a Korcznoj wciąż milczał. - Chce być oficerem operacyjnym. Ale niech pan popatrzy, wygląda jak jaskółka. To dlatego Jegorow wysłał ją do Kazania.

-    A Francuz? - zapytał Korcznoj.

Kolejny pomruk.

-    Polowaja zapadnia. Zwykła sekspułapka. Kwestia paru tygodni. Facet zajmuje się handlem, wyciśniemy z niego, co się da, i załatwione. - Skinął głową w stronę korytarza. - Chce zapoznać się z jego teczką, zaangażować się w tę sprawę... Ale tak naprawdę, zaangażuje tylko to, co ma między nogami.

-    Powodzenia, panie pułkowniku - powiedział z uśmiechem Korcznoj i uścisnął jego dłoń.

-    Dziękuję, panie generale.

Dominika dostała pokój na rogu sekcji francuskiej wydziału V. Patrzyła przez moment na dwie pozbawione okien ściany, które zbiegały się przy końcu odrapanego biurka. Jego blat był pusty z wyjątkiem starej drewnianej tacy, do której ktoś niedbale wrzucił dwie grube teczki. Siemionów miał jej w końcu na tyle dość, że je przysłał. Szaroniebieskie okładki z czarnymi ukośnymi paskami były wytarte w rogach i nosiły ślady zapoconych rąk. Osobaja papka. Jej pierwsze teczki operacyjne. Otworzyła jedną i zaczęła wchłaniać słowa i kolory.

Celem był Simon Delon, czterdziestoośmioletni pierwszy sekretarz działu handlowego Ambasady Francuskiej w Moskwie. Był żonaty, ale żona została w Paryżu. Delon jeździł tam z rzadka na rodzinne wizyty, więc FSB natychmiast namierzyła go jako „geograficznego kawalera”. Najpierw obserwował go jeden wywiadowca, ale z upływem czasu dyplomata budził coraz większe zainteresowanie, więc zaczęło go śledzić więcej wywiadowców z FSB. Spędzali oni masę czasu ze swoim królikiem. Dwunastoosobowa grupa odprowadzała go do pracy i układała do snu. Z kopert powkładanych między kolejne strony akt wysypały się zdjęcia: samotny Delon nad rzeką, samotny Delon na lodowisku Dynama, Delon sam w restauracji.

Dominika wygładziła pognieciony raport z obserwacji. Skorzystali z lusterka, by śledzić, jak długonoga prostytutka przesuwa dłonią po udzie Delona w małym szemranym barze przy Krymskim Wale. „Obserwowany poczuł się nieswojo, był zdenerwowany, nie chciał (nie mógł?) kontynuować” - przeczytała Dominika. Biedny, to nie jego świat, pomyślała.

Dodatek techniczny. Podsłuch w salonie zanotował na taśmie: 2036:29 wkładanie naczyń do zlewu. 2212:34 cicha muzyka. 2301:47 udał się na spoczynek.

Zamontowali podsłuch w telefonie w centrali telefonicznej, by sprawdzić jego cotygodniowe telefony do żony. Dominika przeczytała ich zapisy po francusku. Pani Delon była niecierpliwa i pełna lekceważenia. Pan Delon malutki i cichy. „Pozbawione seksu i radości małżeństwo z niecierpliwą kobietą” - zapisał ktoś na marginesie.

W którymś momencie obserwacji Francuza do gry włączyła się SWR i odsunęła od niej FSB - sprawa była zagraniczna, a nie krajowa. Druga teczka zaczynała się od oceny osobowej, napisanej w stylu sowieckiego półanalfabety, który tak wyśmiewali w akademii. „Cel nadaje się do operacyjnej inwigilacji w najwyższym stopniu. Brak zauważalnych wad. Seksualnie niezaspokojony. Dobry dostęp do zastrzeżonych informacji. Uznany za nieśmiałego i nieagresywnego. Podatny na szantaż, biorąc pod uwagę jego małżeństwo, na którym skorzystał materialnie” - i tak dalej w tym stylu.

Dominika wyprostowała się na krześle, popatrzyła na teczki i pomyślała o swoim szkoleniu w AWZ. Było jasne, że to mała sprawa i w grę wchodziły poślednie informacje. Delon może być samotny i bezbronny, ale w ambasadzie nie dopuszczą go do najważniejszych dokumentów. Czy Piątka nie ma nic lepszego poza tym gównem? Stało się dla niej jasne, że Siemionow nakręca całą sprawę. Czy przeszła przez akademię i szkołę kurew tylko po to, by się tak prostytuować? Czy całe służby działają w ten sposób?

Pojechała windą do bufetu, kupiła jabłko i wyszła na rozsło-neczniony taras. Usiadła nieco dalej od ławek, na niskim murku, ciągnącym się wzdłuż żywopłotu, zdjęła buty, zamknęła oczy i cieszyła się ciepłem cegieł pod stopami.

-    Mogę się przysiąść?

Przestraszyła się na dźwięk tego głosu. Otworzyła oczy i zobaczyła nienagannie ubranego generała Korcznoja z wydziału Ameryki. Miał zapięty garnitur i stał ze złączonymi stopami niczym szef kelnerów w eleganckiej restauracji. Słońce sprawiało, że jego fioletowa aureola nabrała jeszcze żywszej barwy, tak że prawie można jej było dotknąć. Dominika poderwała się z miejsca, starając się włożyć buty.

-    Proszę nie zakładać butów, pani kapral - rzekł ze śmiechem Korcznoj. - Sam chętnie zdjąłbym swoje i zanurzył stopy w chłodnej wodzie.

Dominika zaśmiała się.

-    Więc może pan tak zrobi. Jest naprawdę przyjemnie.

Korcznoj spojrzał na jej błękitne oczy, kasztanowe włosy i szczerą twarz. Jaki podoficer ośmieliłby się powiedzieć coś takiego do generała? Jaki kadet po szkole z niepewną przyszłością miałby tyle odwagi? Szef wydziału w SWR, odpowiedzialny za wszystkie operacje wywiadu na północnej półkuli, zdjął buty, a potem skarpetki i oboje usiedli na słońcu.

-    Jak tam praca, pani kapral? - spytał Korcznoj, rozglądając się po okalających taras drzewach.

-    To mój pierwszy tydzień. Mam już biurko, tacę i czytam swoją pierwszą teczkę.

-    Pierwszą teczkę operacyjną? I jak się pani podoba?

-    Dosyć ciekawa - odparła, myśląc o jej ubóstwie, wątpliwych konkluzjach i fałszywych rekomendacjach.

-    Nie wyczuwam w pani entuzjazmu - zauważył Korcznoj.

-    Jestem bardzo zainteresowana tą sprawą - zapewniła Dominika.

-    Ale? - spytał generał, obracając się trochę w jej stronę.

Słońce oplotło jego krzaczaste brwi pajęczą siecią.

-    Potrzebuję chyba więcej czasu, by się oswoić z teczkami -rzuciła Dominika.

-    To znaczy? - spytał łagodnie, ze szczerym zainteresowaniem Korcznoj.

Dominika poczuła, że dobrze się z nim rozmawia.

-    Po przeczytaniu tej teczki nie zgodziłam się z wnioskami. Nie wiem, jak można było do nich dojść.

-    A z czym konkretnie?

-    Chodzi o cel o niewielkim znaczeniu - odparła, świadomie ukrywając szczegóły operacji. - Jest on samotny i łatwy, ale nie wiem, czy wart zachodu. W akademii mówili nam o marnotrawieniu środków operacyjnych, o śledzeniu nieodpowiednich celów.

-    Kiedyś kobiety nie miały wstępu do akademii - zauważył generał, poddając ją próbie. - Kiedyś podoficerowie nie mogli poznawać informacji z operacji w toku, a tym bardziej ich krytykować. - Spojrzał w południowe słońce i zmrużył oczy. Królewska purpura.

-    Bardzo przepraszam, panie generale. - Wiedziała, była pewna, że nie jest zły. - Nie chciałam nikogo krytykować i w ogóle powinnam trzymać język na wodzy. - Popatrzyła, jak mruży oczy, spokojny, wyczekujący. Instynkt podpowiadał jej, że powinna mu powiedzieć, co myśli. - Przepraszam raz jeszcze, ale moim zdaniem ta sprawa jest wątpliwa. Nie wiem, skąd te konkluzje, bo choć sama mam małe doświadczenie, to chyba wszyscy widzą, że gra niewarta jest świeczki.

Korcznoj spojrzał na spokojną i pewną siebie Dominikę i zachichotał.

-    Powinna pani umieć ocenić to, co czyta. A ci idioci z akademii mają rację, powinniśmy być bardziej wydajni. To, co było kiedyś, już się nie liczy, tylko trudno nam o tym pamiętać.

-    Nie chciałam nikogo urazić - wtrąciła Dominika. - Przede wszystkim zależy mi na pracy.

-    Ma pani rację. - Generał uśmiechnął się do niej. - Proszę uporządkować fakty i argumenty i mówić prosto z mostu. Niektórzy źle to przyjmą, ale proszę się nie zrażać. Życzę powodzenia. -Podniósł się z murku i wziął swoje skarpety i buty. - A tak swoją drogą, jak się nazywa ten cel? - Zauważył, że się waha. - Pytam z czystej ciekawości.

Dominika w mgnieniu oka zrozumiała, że nie ma co być naiwną. Jeśli nawet nie znał tego nazwiska, mógł się go dowiedzieć w ciągu paru sekund.

-    Delon - odparła. - Z francuskiej ambasady.

-    Dziękuję. - Obrócił się, trzymając skarpety i buty i ruszył w dół ścieżką.

Nie spodziewała się niczego więcej, ale problemy zaczęły się podczas codziennej sesji planistycznej. Dominika weszła, trzymając w rękach obie teczki, i usiadła przy końcu wyblakłego stołu wraz z trzema innymi oficerami z wydziału V, którzy zajmowali się Francją, krajami Beneluksu, południem Europy i Rumunią. Wszyscy oni byli ubrani na brązowo i szaro. Uderzył ją brak energii wyczuwalny w pokoju. Ci ludzie nie wkładali uczucia w to, co robili, nie było w tym wyobraźni ani pasji.

Całą ścianę zakrywała olbrzymia mapa Eurazji, na zakurzonych szafkach stało kilka telefonów. Gdy weszła do środka, mężczyźni przerwali rozmowę. Wszędzie rozeszły się już plotki o pięknej absolwentce szkoły jaskółek. Dominika odwzajemniała ich spojrzenia, ledwo zauważając stężałe twarze, pytające uśmieszki. Brązy, szarości - brudne kolory z brudnych umysłów. Tanie aluminiowe popielniczki, stojące na środku stołu, pełne były niedopałków.

-    Czy są jakieś wstępne komentarze? - spytał Siemionow.

Był tak samo pozbawiony wyrazu i niezainteresowany jak w

czasie ich pierwszego spotkania. Spojrzał na trzy siedzące przy stole osoby. Obrócił się w stronę Dominiki, zachęcając ją do zabrania głosu, a ona nabrała powietrza w płuca.

-    Za pozwoleniem pana pułkownika chciałabym omówić dostęp celu do informacji - zaczęła. Słyszała bicie swego serca.

-    Oceniliśmy już ten dostęp - odparł Siemionow. Jego ton wskazywał, że Dominika nie powinna się przejmować szczegółami operacji. - I uznaliśmy, że warto zwerbować cel. Pozostaje tylko kwestia jak - dodał, patrząc na siedzących obok oficerów.

-    Obawiam się, że nie jest ona do końca właściwa - rzekła Dominika.

Mężczyźni unieśli głowy, by na nią popatrzeć. Co to takiego? Zarozumialstwo? U absolwentki akademii? Jaskółki? Natychmiast przenieśli wzrok na Siemionowa, czekając na jego reakcję. Szykowała się dobra zabawa.

Pułkownik opadł na krzesło i położył ręce na stole. Dzisiaj unosiła się nad nim żółtawa poświata. Ktoś taki nie przyjmie żadnych sprzeciwów. Oczy miał czerwone i wodniste, siwe włosy były zmierzwione.

-    Jesteście tu, towarzyszko, by pomóc w dostępie do samego celu - powiedział. Kwestie związane z ocenianiem, prowadzeniem i opracowaniem informacji będą należały do innych pracowników.

Pochylił się i wbił wzrok w Dominikę. Wszystkie głowy obróciły się w jej stronę. To już na pewno koniec dyskusji. Przycisnęła dłonie mocno do teczek, by się uspokoić.

-    Bardzo mi przykro, ale nie mogę się z towarzyszem zgodzić - powiedziała, świadomie kładąc nacisk na anachronizm. -Zostałam jednak przydzielona do tej sprawy jako oficer operacyjny. Chciałabym więc uczestniczyć we wszystkich jej fazach.

-    Oficer operacyjny? - powtórzył Siemionow. - Absolwentka akademii?

-    Tak - odparła.

-    Kiedy ją pani skończyła, pani kapral?

-    Niedawno.

-    A potem? - Siemionow potoczył dookoła wzrokiem.

-    Miałam specjalistyczne szkolenie.

-    Jakiego rodzaju? - naciskał pułkownik.

Była na to przygotowana. Siemionow doskonale wiedział, gdzie ją posłali, i teraz próbował ją upokorzyć.

-    Byłam na kursie podstawowym w Instytucie Kona - odparła przez mocno zaciśnięte wargi. Nie cofnie się przed tymi swołoczami, nie da się pognębić. Jednocześnie w myśli przeklęła wujka Wanię.

-    A tak, w szkole jaskółek - rzucił Siemionow. - Właśnie dlatego tu panią zaprosiliśmy. Chodzi o czynny udział w zwerbowaniu Delona.

Jeden z mężczyzn przy stole niemal zaśmiał się szyderczo.

-    Bardzo mi przykro, panie pułkowniku, ale jestem pełnoprawnym członkiem tego zespołu - powiedziała Dominika.

-    Rozumiem - mruknął. - Czytała pani papiery Delona?

-    Obie teczki - odparła.

-    To godne pochwały - rzekł. - I jakie wstępne wnioski ma pani na temat tej sprawy?

Dym unosił się do sufitu, wszyscy w pokoju umilkli. Dominika rozejrzała się po twarzach mężczyzn, którzy próbowali ją ocenić. Przełknęła ślinę.

-    Najważniejsza jest kwestia jego dostępu do informacji. Nasz cel, Delon, jest urzędnikiem do spraw handlu średniego szczebla i nie ma dostępu do poufnych danych, co pozwalałoby na wykorzystanie czernoty.

-    Tak, a co pani wie o szantażu? - spytał nieco rozbawiony Siemionów. - Tak od razu po akademii.

-    Sam Delon nie jest wart takiego wysiłku - powtórzyła.

-    W wywiadzie mamy wielu oficerów, którzy by się z panią nie zgodzili - powiedział już twardszym tonem. - Delon ma dostęp do danych handlowych Francji i Unii Europejskiej. Wie dużo o budżecie, programach, inwestycjach, polityce energetycznej. Chciałaby pani zrezygnować z tych informacji?

Dominika potrząsnęła głową.

-    Wie tyle, co inni nasi informatorzy z francuskich ministerstw w Paryżu. Poza tym mielibyśmy te dane z pierws zej ręki i bez opóźnień.

Chmurny Siemionow rozparł się na swoim krześle.

-    Dużo się pani nauczyła w akademii. Więc pani zdaniem nie powinniśmy rozpoczynać tej operacji? Że mamy dać spokój naszemu celowi?

-    Chcę tylko powiedzieć, że ryzyko związane ze skompromitowaniem zachodniego dyplomaty w Moskwie nie jest usprawiedliwione jego dostępem do informacji.

-    Niech pani idzie i jeszcze raz przeczyta te papiery, pani kapral - warknął Siemionow. - I wróci, kiedy będzie pani miała coś konstruktywnego do dodania.

Wszyscy patrzyli na Dominikę, która wstała, wzięła teczki i przeszła przez cały pokój do drzwi. Wyprostowała się i skoncentrowała na klamce. Gdy zamykała drzwi, dotarły do niej jeszcze zduszone pomruki i chichoty.

Kiedy następnego ranka weszła do swego pokoju, na podniszczonej tacy leżała zwykła biała koperta. Rozcięła ją ostrożnie paznokciem i otworzyła pojedynczą kartkę, na której znalazła pojedynczą linijkę tekstu, zapisaną klasycznym pismem, fioletowym

atramentem:

„Delon ma córkę. Proszę słuchać swojego instynktu. K”.

Następnego dnia zasiedli do stołu, na którym znajdowały się zdjęcia i raporty z obserwacji. W popielniczkach leżały stosy petów. Dominika podeszła do swego miejsca przy końcu stołu. Mężczyźni nie zwrócili na nią uwagi. Przeglądali analizę i ocenę Delona, kopcąc przy tym jak kominy. Robili to bez przekonania, zerkając co jakiś czas na zegar. Nad żadnym nie unosił się podstawowy kolor. Omówili jego nawyki i stałe czynności, opierając się na informacjach od wywiadowców, sprzeczając się odnośnie do miejsc, gdzie można by nawiązać kontakt. Jak zwykle znudzony Siemionow spojrzał na Dominikę.

-    I jak, pani kapral, czy ma pani jakieś pomysły w tej kwestii? Oczywiście zakładając, że zmieniła pani pogląd na całą operację.

-    Przeczytałam ponownie papiery Delona - odparła bez zająknięcia. - I wciąż wydaje mi się, że ten cel nie jest wart zachodu. -Tym razem przy stole wciąż panował spokój, mężczyźni wpatrywali się w raporty, które mieli przed sobą. Ta łastoczka nie zagrzeje długo miejsca w Piątce, pewnie w ogóle szybko wyleci z wywiadu.

-    Tak? Ciekawe... - mruknął Siemionow. - Chce więc pani, żebyśmy mu odpuścili?

-    Nic takiego nie powiedziałam - odparła Dominika. - Moim zdaniem powinniśmy go zwerbować, wykorzystując to, że jest samotny. - Otworzyła jedną z teczek. - Ale to nie Delon powinien być naszym ostatecznym celem.

-    Co to za bzdury? - warknął Siemionow.

-    Ta informacja jest już w papierach. Musiałam tylko trochę pogrzebać - powiedziała Dominika.

Siemionow rozejrzał się po sali, a potem wbił wzrok w Dominikę.

-    Ta sprawa była już dokładnie zbadana...

-    I odkryłam, że Delon ma córkę - przerwała mu Dominika.

-    Tak, i żonę. W Paryżu. Nic nowego!

-    Jego córka pracuje w Ministerstwie Obrony.

-    Mało prawdopodobne - fuknął Siemionów. - Sprawdzono całą rodzinę. Nasza paryska rezydentura nic o tym nie wspominała.

-    Więc najprawdopodobniej im to umknęło. Ma dwadzieścia pięć lat, jest samotna i mieszka z matką. Ma na imię Cecile.

-    To niedorzeczne - mruknął Siemionow.

-    Jego córka pojawia się tylko raz w zapisach rozmów, ale sprawdziłam ją w katalogu wywiadu zagranicznego - powiedziała Dominika, przerzucając kolejne kartki. - Nazwisko Cecile Denise Delon pojawia się w katalogu Rue Saint-Dominique, co wskazuje na centralny katalog Ministerstwa Obrony. - Dominika powiodła wzrokiem po wpatrzonych w nią mężczyznach. - O ile wiem, oznacza to, że ma dostęp do tajnych biuletynów, opracowywanych na potrzeby rządu. Jest jednym ze strażników francuskich planów wojskowych. Najprawdopodobniej zajmuje się rozpowszechnianiem i przechowywaniem raportów na temat budżetu wojskowego oraz gotowości i liczebności armii.

-    To tylko spekulacje - rzucił Siemionow.

-    Nie wiem, gdzie Francuzi przechowują tajne dokumenty na temat broni nuklearnej, ale wcale bym się nie zdziwiła...

-    Nie ma co gdybać - przerwał jej Siemionow.

Żółta mgła nad jego głową narastała i robiła się coraz ciemniejsza. Dominika wiedziała, że jest sfrustrowany, zły i myśli o tym, co dalej. Jej dotychczasowy opór i niesubordynacja wystarczyły, by usunąć ją z wywiadu.

W pokoju zapanowała grobowa cisza. W Siemionowie obudziły się przedpotopowe sowieckie instynkty i zaczął biurokratyczne kalkulacje. Natychmiast też przestawił się na tok myślenia typowego kagiebisty: Ta carówna z ważnym nazwiskiem spowodowała, że wyszedłem na idiotę. Jak mogę przynajmniej trochę skorzystać z tego, co odkryła? Jeśli ma rację, nagroda może być naprawdę wielka, ale wiąże się to ze sporym ryzykiem. Operacja dotycząca Ministerstwa Obrony Francji będzie musiała uzyskać aprobatę wszystkich ważnych instytucji.

-    Jeżeli to prawda, może się to wiązać z dodatkowymi korzyściami - rzekł powściągliwie. Mówił takim tonem, jakby od początku o wszystkim wiedział. Strząsnął popiół do popielniczki.

Dominika widziała jego oleiste, wilgotne myśli.

-    Zgadzam się, panie pułkowniku. Na tym polega prawdziwy potencjał Delona. Dlatego właśnie warto zaryzykować werbunek.

Siemionów potrząsnął głową.

-    Ta córka jest w Paryżu, dwa i pół tysiąca kilometrów od Moskwy.

-    Myślę, że nie aż tak daleko - powiedziała z uśmiechem Dominika. - Zobaczymy. - Siemionow poczuł niepokój na widok jej uśmiechu. - Oczywiście będziemy musieli zebrać więcej danych na temat relacji ojca z córką.

-    Oczywiście. Dziękuję, pani kapral - mruknął.

Jeszcze parę minut, a przejmie cały wydział V! Dobrze, pomyślał. Niech się zajmuje przygotowywaniem operacji. Ale jak tylko ta się zacznie, już zadba on o to, by znalazła się na kanapie z nogami w górze i wywiadowcą, który to wszystko dokładnie sfilmuje.

-    A skoro udało się pani ustalić ten ciekawy szczegół, proponuję jeszcze, żeby zastanowiła się pani, jak nawiązać kontakt z Delonem - zwrócił się ponownie do Dominiki.

-    Za pozwoleniem, panie pułkowniku, opracowałam już z grubsza plan pierwszego kontaktu.

-    Tak...

Oficerowie odsunęli się od stołu i zgasili niedopałki. Boże moj, plotki mówiły tylko o tym, że ta jaskółka ma błękitne oczy, o rozmiarze jej spódnicy, o biuście. Nikt nie wspomniał, że ma takie jaja. Wyszli z pokoju, a Dominika zaczęła zbierać rozrzucone papiery; była nowa i musiała tu sprzątać. Nie miała nic przeciwko temu. Złożyła kartki i ułożyła je w wytartych teczkach Delona, a potem wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Przy Bulwarze Nikickim pod numerem dwunastym na Arbacie znajduje się restauracja o nazwie Jean Jacques. Przypomina ona francuską brasserie i jest pełna dymu i hałasów, przesycona zapachem cassoulet i potrawek. Stoliki z białymi obrusami stoją niemal jeden na drugim na podłodze z czarno-białych płytek, a między nimi krzesła z giętego drewna. Półki przy ścianie są od góry do dołu zastawione butelkami, a przy półokrągłym barze znajdują się stołki. W restauracji zawsze pełno jest moskwian i jeśli przyjdzie się tu samemu, trzeba dzielić stolik z kimś obcym.

W południe w dżdżysty wtorek restauracja była jeszcze bardziej zatłoczona niż zwykle. Klienci stali w jej wnętrzu albo przed drzwiami pod markizą i czekali, aż zwolnią się miejsca. Hałas obezwładniał, dym papierosowy unosił się nad wszystkimi ciężką chmurą. Kelnerzy zwijali się między stolikami, niosąc tace z jedzeniem i otwierając butelki. Po kwadransie czekania Simon Delon z Ambasady Francuskiej w Moskwie mógł wreszcie zająć miejsce przy dwuosobowym stoliku w kącie lokalu. Przy drugim nakryciu siedział młody człowiek, który kończył gęstą, pełną warzyw i mięsa potrawkę z Dijon. Maczał właśnie kawałek ciemnego chleba w sosie i tylko skinął głową, kiedy Delon usiadł przed nim.

Simon Delon lubił tę restaurację, mimo hałasu i ciasnoty, gdyż przypominała mu Paryż. Co więcej, to, że dosadzano tutaj klientów, pozwalało czasem na spotkanie z ładną studentką lub atrakcyjną sprzedawczynią. Kobiety czasami uśmiechały się do niego, jakby byli razem. Tak to przynajmniej musiało wyglądać.

Zamówił lampkę wina i zaczął przeglądać menu. Młody człowiek zapłacił rachunek, wytarł usta i sięgnął po wiszącą na krześle marynarkę. Delon uniósł wzrok i ujrzał piękną, ciemnowłosą kobietę z lodowato błękitnymi oczami, która zbliżała się do jego stolika. Wstrzymał oddech, a kobieta usiadła na miejscu zwolnionym przez młodzieńca. Miała włosy zaczesane do góry, a pod jej kołnierzykiem widać było pojedynczy sznur pereł. Pod lekkim płaszczem dostrzegł beżową bluzkę z satyny i czekoladową spódnicę z paskiem ze skóry aligatora. Wypił spory łyk wina, obserwując, jak materiał bluzki przesuwa się po jej ciele.

Kobieta wyjęła z torebki ze skóry aligatora prostokątne okulary do czytania i założyła je na koniec nosa, aby przejrzeć menu. Wyczuła jego spojrzenie i podniosła wzrok. Przerażony pochylił się nad swoim jadłospisem. Jeszcze jedno spojrzenie i dostrzegł jej eleganckie palce, krzywiznę szyi, rzęsy nad tymi oczami, które prześwietlały go niczym promienie rentgena. Znowu na niego spojrzała.

-    Izwienitie, szto nibud' słuczyłos'? - spytała Dominika.

Delon zadrżał i nieśmiało przełknął wino. Wyglądał na faceta po

pięćdziesiątce; miał proste jak słoma, brązowe włosy, zaczesane w poprzek wielkiej głowy wspartej na cienkiej szyi i wąskich, zaokrąglonych ramionach. Tego mysiego wizerunku dopełniały małe czarne oczka, szpiczasty nos i wydęte usta z niewielkim wąsikiem nad nimi. Jeden z końców kołnierzyka koszuli wystawał spod czarno-niebieskiej marynarki, a węzeł krawata był za mały i nierówny. Dominika musiała się powstrzymać, by nie wygładzić mu kołnierzyka i nie poprawić krawata. Wiedziała, kiedy się urodził, jaką aspirynę ma w szafce w łazience i pościel w swoim samotnym łóżku. Cóż, rzeczywiście wygląda jak attache handlowy, pomyślała.

Delon nie mógł jej spojrzeć w oczy. Czuła, jak wiele kosztuje go, żeby się odezwać. Kiedy w końcu to zrobił, jego słowa były bladobłękitne, podobne do koloru aury Ani ze szkoły jaskółek. Wziął głęboki oddech, a Dominika czekała. Wiedziała już, że dobrze go oceniła, że cała sprawa właśnie się zaczyna.

-    Przepraszam, ale nie znam rosyjskiego - powiedział po angielsku. - Do you speak English?

-    Yes, of course - odpowiedziała.

-    Et franęais?

-    Oui.

-    To wspaniale. Przepraszam, że tak się gapiłem - zaciął się. -Pomyślałem, jak to dobrze, że znalazła pani miejsce. Długo pani czekała?

-    Niezadługo - odparła, rozglądając się po restauracji. - Zresztą niech pan spojrzy, teraz jest mniej ludzi.

- No cóż, cieszę się, że ma pani miejsce - powtórzył Delon, któremu brakowało tematu do rozmowy.

Dominika skinęła głową i zagłębiła się w menu. To, że zajęła miejsce naprzeciwko Delona, nie miało nic wspólnego ze szczęściem. Tego dnia wszyscy klienci w Jean Jacques byli agentami SWR.

Przy drugim spotkaniu w Jean Jacques mogła już mu się przedstawić - Nadia. A kiedy następnym razem wpadli na siebie przed wejściem do brasserie, myszowaty dyplomata nabrał odwagi i zaprosił ją na lunch. Następnie wybrali się do innej restauracji, gdzie Delon miał atak potwornej nieśmiałości i zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Pił umiarkowanie, mało mówił o sobie i ukradkiem pocierał lśniące czoło, patrząc, jak Dominika w roztargnieniu zatyka sobie za ucho pasemko włosów. W czasie kolejnych spotkań stawał się coraz bardziej rozmowny, a otaczająca go aura robiła się bardziej niebieska. Właśnie na to czekała.

Delon bez zastrzeżeń kupił legendę operacyjną o tym, że jest nauczycielką języków w firmie Liden & Denz przy ulicy Gruzińskiej. Milczał grzecznie, kiedy mówiła o mężu, z którym ma niewielki kontakt, pracującym jako geolog na wschodzie w innej strefie czasowej, udał również uprzejmie brak zainteresowania, kiedy wspomniała o swoim malutkim mieszkanku, którego jedyną dobrą cechą było to, iż miała je tylko dla siebie. Jednak w jego głowie panował prawdziwy zamęt.

Siemionow pragnął działać szybko; chciał, żeby Dominika zaciągnęła Francuza do łóżka, a potem go przyskrzynić. Dominika opierała się, spowalniała wszystko, balansowała na granicy niesubordynacji. Wiedziała, że pułkownik chce ją wykorzystać jako jaskółkę, że na tym ma się skończyć jej rola, bo Siemionow nie docenia tego, co mogłaby uzyskać w inny sposób. Ona natomiast akcentowała potrzebę rozpracowania Delona, co było podwójnie ważne ze względu na jego córkę, która mogła się stać źródłem informacji. Siemionow starał się nad sobą panować, kiedy ta kształtna absolwentka akademii udzielała mu porad, informowała o postępach operacji i proponowała następne kroki.

Była to klasyczna razrabotka, która powinna zająć kilka tygodni. Dominika przechodziła z Francuzem poprzez stadia pobieżnej znajomości aż po przyjaźń i zaufanie, obserwując, jak zaczyna się przy niej odprężać, przyzwyczajać się do niej, ukrywać, że za nią tęskni. Przewidywała jego potrzeby, popychała w odpowiednim kierunku, napomykała, że coraz bardziej go lubi. Delon nie mógł w to uwierzyć. Był w niej coraz bardziej zadurzony, ale wiedziała, że jest zbyt nieśmiały, zbyt przestraszony, by choćby spróbować jej się narzucić. Pomyślała, że jeśli poczuje się oszukany lub skompromitowany, nie będzie dobrym współpracownikiem. Werbunek powinien się opierać tylko na przyjaźni, na jego rosnącym zaangażowaniu, na tym, że w końcu niczego nie będzie jej mógł odmówić.

Spotykali się raz na tydzień, potem dwa razy, a następnie zaczęli w czasie weekendów chodzić na spacery lub do muzeów. Sytuacja skłaniała ich do dyskrecji, w końcu oboje mieli małżonków. Rozmawiali o jego rodzinie, beztroskim dzieciństwie w Bretanii, r o-dzicach. Dominika musiała być ostrożna. Delon był żółwiem, który natychmiast schowałby się w swojej skorupie, gdyby go przestraszyła.

Po jakimś czasie zaczął jej niepewnie opowiadać o swoim pozbawionym miłości małżeństwie. Jego żona była parę lat od niego starsza, pochodziła z arystokratycznej rodziny i zawsze robiła wszystko tak, jak chciała. Jej rodzina miała pieniądze, dużo pieniędzy, a oni pobrali się po krótkim narzeczeństwie. Żona chciała zrobić z niego kogoś, zapewnić mu pozycję i tytuły, korzystając z rodzinnych wpływów. Kiedy okazało się, że jest milkliwy i łagodny, odwróciła się do niego plecami. Zachowywała oczywiście pozory, ale zupełnie nie przeszkadzała jej wynikająca z jego pracy rozłąka. To dzięki żonie zresztą dostał się do służby dyplomatycznej .

Delon uwielbiał swoje jedyne dziecko, Cecile. Ze zdjęcia spoglądała na nią drobna ciemnowłosa kobieta z delikatnym uśmiechem. Bardzo przypominała ojca, też była nieśmiała, niepewna i podchodziła do wszystkiego z rezerwą. Kiedy poznali się lepiej i Delon zaczął ufać Dominice, zdradził, że córka pracuje w Ministerstwie Obrony. Był z tego oczywiście bardzo dumny, chociaż, naturalnie, Cecile zawdzięczała tę pracę matce i wpływowemu dziadkowi. Francuz z radością mówił o swoich związanych z córką nadziejach. Wyjdzie dobrze za mąż, będzie miała świetną pracę, a przed sobą wygodne życie. To, że był gotów mówić o Cecile, stanowiło ważną zmianę w ich stosunkach.

Dominika spytała go kiedyś przy filiżance espresso, czy martwi się o swoją przyszłość, czy nie boi się, że żona go porzuci, że córka pozna niewłaściwego mężczyznę i będzie wiodła takie melancholijne życie jak on sam. Delon spojrzał na Dominikę - przedmiot swojego rosnącego uczucia - i po raz pierwszy poczuł, jak jedwabna rękawica SWR ociera się o jego policzek. Sygnał, że zbliża się niebezpieczeństwo. Zignorował jednak ten dreszcz, zdekoncentrowany jej błękitnymi oczami, rozsypanymi włosami i - sam przed sobą wstydził się do tego przyznać - poziomymi paskami sweterka wokół jej piersi. Wciąż jednak trwali w czystej przyjaźni. Wspólne wyjścia kończyły się niepewnym pożegnaniem, ściśnięciem dłoni, spuszczeniem oczu i raz przesyconym zapachem perfum pocałunkiem, od którego zakręciło mu się w głowie.

-    Na co czekasz? - wściekał się Siemionow. - Mamy przy-skrzynić tego żabojada, a nie pisać jego biografię.

-    Nie mamy czasu na głupoty - odparła, wiedząc, że stanowi to poważne naruszenie dyscypliny. - Niech mi pan pozwoli poprowadzić to do końca, a będziemy mieli nie tylko Francuza, ale i jego córkę.

Siemionow kipiał, pulsująca żółta mgła wokół jego głowy zbladła, nabrała koloru, a potem znowu zbladła. Była pewna, że się maskuje i planuje jakieś świństwo. Zasypywała go argu mentami, ale też starała się osaczyć go fizycznie, stając tuż przy nim. Prawie już zakończyła rozpracowywanie Delona. Była pewna, że teraz połknie haczyk. Już chciał zacząć dla niej szpiegować, tyle że jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Przypomniała sobie, co mówił jej jeden z emerytów w czasie szkolenia.

-    Nie przejmujcie się, towarzyszu - powiedziała. - Ta swiokła uże warionaja. Ten burak jest już ugotowany. - Mówiąc to, poczuła się prawie jak weteran.

-    Daruj sobie te stare żarty i po prostu go zwerbuj - rzucił Siemionow, wyciągając palec w jej stronę. - I przestań marnować czas.

Ale nawet kiedy ją rugał, wyczuwał niuanse, które Dominika wprowadzała do operacji; rzeczy, których on nie potrafił, i w związku z tym patrzył na nie sceptycznie.

Dominika zaprosiła w końcu Delona do mieszkania, które rzekomo do niej należało. Znajdowało się ono niedaleko Dworca Białoruskiego i „jej” szkoły językowej. Było malutkie, dwupoko-jowe, przy czym większy pokój łączył się z kuchnią, malutki służył jako sypialnia, łazienka zaś przegrodzona była zasłoną. Wytarty dywan, spłowiałe, odstające od ściany tapety, poobijany czajnik na pojedynczym palniku kuchenki na butlę gazową, który nie mógł nawet gwizdać. To stare i obskurne, ale samodzielne mieszkanie wciąż uważano w Moskwie za niewyobrażalny luksus.

Innym plusem było to, że ściany, sufit i całe wyposażenie naszpikowane były mikrofonami i kamerami, czego Delon nie mógł wiedzieć. Mieszkania po obu jego stronach, a także na dole i górze należały do SWR. Pobór energii był tu taki, że wystarczyłby do startu Tu-95. Czasami wieczorem słychać było dobiegające z sutereny buczenie transformatorów.

-    Potrzebuję twojej pomocy, Simon - powiedziała Dominika, otwierając drzwi.

Delon, który miał niebieskie kwiaty w dłoni i butelkę wina pod pachą, natychmiast zrobił zafrasowaną minę. Była to jego trzecia wizyta w mieszkaniu Nadii, ale poprzednio słuchali tylko niewinnie muzyki, pili wino i gawędzili. Dominika potrząsnęła głową.

-    Zgodziłam się przyjąć pracę ustnej tłumaczki na targach ITFM w przyszłym miesiącu - powiedziała, udając przestrach. -Chciałam trochę zarobić, ale przecież nie znam zupełnie słownictwa związanego z przemysłem, źródłami energii czy handlem. I to ani po francusku, ani po rosyjsku.

Delon uśmiechnął się. Dominika zauważyła, że otaczający go błękit zajaśniał pewnością siebie i zainteresowaniem. Usiedli na niewielkim tapczanie. Delon wiedział wszystko o targach, na tym między innymi polegała jego praca. Co najmniej sześciu techników z SWR oglądało i nagrywało tę scenę.

-    Tylko tyle? - spytał. - W ciągu miesiąca mogę cię nauczyć wszystkich potrzebnych ci słów. - Pogładził ją po dłoni. - Nie masz się czym przejmować.

Dominika pochyliła się w jego stronę, wzięła jego twarz w dłonie i pocałowała go z przesadnym impetem. Szczegółowo wy kalkulowała, jak ma wyglądać ten pocałunek. Trochę pretensjonalny i dziewczęcy, a jednak był to ich pierwszy pocałunek.

-    Nie masz się czym przejmować - powtórzył drżącym głosem. Czuł smak jej szminki. Jego niebieskie słowa nabrały teraz jednakowej, ciemniejszej barwy. Już podjął decyzję.

Dominika zawsze interesowała się jego pracą i obowiązkami i Delon przyzwyczaił się, że opowiada jej o tym, zadowolony, że budzi zainteresowanie. Teraz mógł coś dla niej zrobić, więc następnego wieczoru pojechał z ambasady wprost do jej mieszkania. Miał ze sobą teczkę, z której wyjął dwudziestostronicowy raport działu handlowego ambasady na temat możliwości oraz strategii inwestycyjnych w Rosji. Przeczytali go razem. Na dole i górze każdej strony widniał napis: „Poufne”.

Kolejne spotkania i kolejne dokumenty. Kiedy nie mógł przynieść oryginałów albo ich skopiować, robił zdjęcia swoją komórką. Pracowali z jego francuskim słownikiem technicznym i jej rosyjskim. Jak przystało nauczycielce języka, Nadia szybko uczyła się nie tylko nowych słówek i Delon patrzył na nią z rosnącą dumą. W dodatku opanowała zagadnienia związane z międzynarodowym

handlem i zasobami energii. Delon z przekonaniem zaciskał szczęki; chciał ją nauczyć tak, by stała się w tych sprawach ekspertem. Mówił sobie, że ją kocha.

Żeby mogła się uczyć wieczorami, Delon sam zaczął kopiować dla niej dokumenty, co nie stanowiło jakiejś szczególnej rewelacji dla SWR (kamery w suficie utrwalały każdy przecinek z oryginałów), ale było ostatecznym aktem oddania i złamaniem przepisów bezpieczeństwa obowiązujących pracowników ambasady. Dominika wiedziała, że ma go teraz w ręku. A Delon zastąpił fikcję „nauki specjalistycznego języka” fikcją „uczenia Nadii”, co przekształcało się w całkowite oddanie i robienie wszystkiego, co mu kazała. Takiej motywacji nie osiągnęłaby za pomocą żadnych pieniędzy ani też łóżkowego szantażu. Jeśli Delon zorientował się, że ma do czynienia z rosyjskim wywiadem, to nigdy się do tego nie przyznał.

Siemionow, który obserwował te spotkania, zwołał kolejne zebranie, na którym grzmiał na temat „niedostatecznych postępów” i kazał jej zwabić żabojada do łóżka.

-    A może wy, panowie, to zrobicie - zaproponowała Siemio-nowowi i innym oficerom. - No, który z was chciałby się z nim pieprzyć?

W pokoju zapanowała cisza.

-    Nasz następny krok musi być naprawdę delikatny - ciągnęła nieco łagodniej. Musiała sprawić, by Delon skontaktował się z córką, a następnie skłonić ją jakoś do współpracy. Przypominało to pociąganie sznurków jednej marionetki, połączonej z inną. I jak tylko jego córka złamie przepisy, Delon będzie musiał zapewnić jej udział w całym przedsięwzięciu.

-    Kiedy zaczną od niej napływać informacje, sprawa będzie zakończona.

Siemionow słuchał z kwaśną miną i nie wyglądał na przekonanego. Ten plan był zbyt skomplikowany, a dyletantka, która go opracowała, nie znała swojego miejsca. Zdecydował jednak jeszcze trochę poczekać, choć rozmowa z Korcznojem utwierdziła go we własnych planach. Generał w pełni się z nim zgadzał i bolał nad uporem Dominiki.

- Och, ci młodzi podoficerowie - mruczał. - Sam mam ich dość.

Jak na ironię to bojaźliwy Delon wymusił bliższy kontakt. Kiedy pewnego razu siedzieli na tapczanie i przeglądali dokumenty handlowe średniej wagi, w nagłym odruchu złapał dłonie Dominiki. Pochylił się w jej stronę i pocałował ją czule. Być może poddał się poczuciu bliskości, jakie stwarzała wspólna praca, a może dotarło do niego, że Dominika powoli wciąga go w świat szpiegostwa i zdrady, więc uznał, że to wszystko jedno. Niezależnie od powodów jego zachowania Dominika oddała delikatnie pocałunek, gorączkowo myśląc, co z tym począć. Znajdowali się w krytycznym punkcie operacji. Jeśli pójdzie z nim do łóżka teraz, przed jego rozmową z córką, może całej sprawie zaszkodzić. Chociaż, z drugiej strony, może też dać jej większą władzę nad Delonem. Pomyślała o lśniących policzkach i wystających brzuchach mężczyzn z dusznego pokoiku obok.

Delon zamarł i otworzył oczy, jakby wyczuł, że jest niezdecydowana. Chciał przerwać w najmniej spodziewanym momencie. Aureola wokół jego głowy promieniała. Dominika pojęła, że nie ma już odwrotu - muszą zostać kochankami. Pokaże mu, co robić, pomoże uwieść samą siebie.

Poczuła lekki żal, że dotarli już do tej fazy. Delon - w przeciwieństwie do Ustinowa - był tak miły, tak ufny. No a teraz miała za sobą szkolenie, podpowiedzi, które same zaczęły pojawiać się w jej mózgu.

Objęła jego głowę i przycisnęła mocniej usta do jego warg (nr 13. „Jasny sygnał gotowości seksualnej”) i z drżeniem zaczerpnęła powietrza (nr 4. „Wzmaganie namiętności poprzez okazywanie pożądania”). Cofnął się i spojrzał na nią wielkimi oczami. Pogładziła go po policzku, a potem, patrząc mu w oczy, położyła dłoń Delona na swojej piersi. Poczuł bicie jej serca, a ona przycisnęła jego rękę mocniej do ciała (nr 55. „Okazywanie cielesnego oddania w celu uwiarygodnienia podniecenia”)..

Zadrżała. Delon wciąż na nią patrzył, nie ruszył ręką.

-    Nadia - szepnął.

Dominika z zamkniętymi oczami otarła się policzkiem o jego policzek i przesunęła usta w stronę jego ucha (nr 23. „Zachęta słowna w celu wzmocnienia pożądania”).

-    Simon, baise-moi - szepnęła.

Wstali nagle i ruszyli niezgrabnie w stronę ciemnej sypialni (która tak naprawdę była oświetlona jaśniej niż stadion Dynama Moskwa, tyle że niewidoczną podczerwienią). Dominika zdjęła spódnicę, zrzuciła bluzkę, ale została w mocno wyciętym staniku (nr 27. „Wykorzystywanie niecałkowitej nagości do pobudzenia zmysłów”), i obserwowała żałosne wysiłki Delona, który zdejmował spodnie. Przesunęła dłońmi po udach (nr 51. „Autostymu-lacja w celu pobudzenia wydzielania feromonów”).

W łóżku zachowywał się jak samiec turkawki: wciąż się ruszał, stroszył piórka, niemal pozbawiony ciężaru, gdy na niej leżał. Przesunął delikatnie nosem między jej piersiami, prawie go nie poczuła, ale wygięła ciało w łuk i rozsunęła nogi (nr 49. „Wytwarzanie dynamicznego napięcia w celu przyspieszenia reakcji nerwowej”) i na moment skupiła się na otworze w suficie. On jednak uniósł głowę, by znów na nią spojrzeć. Zajrzała mu w oczy, a on westchnął i poruszył się na niej z większą energią. Dominika zamknęła oczy (nr 46. „Unikanie dekoncentracji czynnikami zewnętrznymi”) i powtórzyła dwukrotnie jego imię, czując narastające drżenie jego ciała. Pomogła mu (nr 9. „Pobudzanie mięśnia łonowo-guzicznego”), a on jęknął:

-    Nadia, je t'aime.

Przesunęła palcami po jego szyi i szepnęła:

-    Lubow' moja.

Doskonale wiedziała, co się dzieje, kiedy drzwi do sypialni eksplodowały, pomarańczowe światło (lepszy kontrast w przypadku cyfrowych kamer) z żyrandola zalało pokój, a do środka wbiegli trzej mężczyźni w garniturach. Mieli przepocone kołnierzyki, a ich oczy lśniły jak oczy świni, która wyczuła trufle. Obserwowali ich z pokoju obok i teraz sypialnię wypełnił odór ich niezmienianych od rana koszul i od tygodnia skarpetek.

Jak tylko drzwi się otworzyły, Dominika usiadła, przycisnęła do siebie przerażonego Delona niczym ulubioną lalkę i zaczęła krzyczeć do nich po rosyjsku, żeby sobie poszli. Wiedziała, że Sie-mionow właśnie burzy jej przemyślany plan werbunku. Nie mógł poczekać, musiał działać według własnego prostackiego scenariusza. Był to jednocześnie cios wymierzony w nią samą. Płaciła teraz za swoje zachowanie w sali konferencyjnej, swoje pozbawione szacunku komentarze. Pamiętała, jak próbowała mówić niczym dawni szpiedzy: Ta swiokła uże warionaja. Cóż, dawni szpiedzy pokazali właśnie, gdzie jest jej miejsce.

Oderwali od niej Delona, wywlekli z łóżka i poprowadzili nagiego do pokoju. Pchnęli na kanapę i rzucili mu wymięte spodnie. Delon patrzył na tych niezdarnych drabów, nie rozumiejąc, co się dzieje. Dominika wciąż rzucała w ich stronę przekleństwa. Wstała z łóżka i owinęła się prześcieradłem. Wściekłość niemal ją oślepiła, miała ściśnięte gardło, głowę, całe ciało, w uszach szumiała jej krew.

Chciała wypędzić ich z pokoju i powrócić do sytuacji wyjściowej. Zanim zrobiła krok, trzeci mężczyzna chwycił ją za nadgarstek i zawlókł do pokoju. Kiedy Delon to zobaczył, chciał wstać, ale pozostali dwaj go przytrzymali. Trzeci przyciągnął ją do siebie i uderzył w policzek.

- Szaława, suka! - Splunął i rzucił ją na podłogę. Dominika nie zastanawiała się, czy mężczyzna, który nazwał ją kurwą, postępował według z góry wyznaczonego scenariusza, ale oceniła odległość do jego oczu.

Po chwili wstała, nie przytrzymując prześcieradła, które opadło na podłogę. Nagle wszyscy wbili w nią wzrok, jej piersi unosiły się ciężko, uda były napięte. Noga Dominiki mignęła w udawanym ataku, a facet z SWR schylił się w obronie. Szybko wyciągnęła rękę i wbiła palce z paznokciami w jego nozdrza, ścisnęła mocno przegrodę i pociągnęła go do siebie.

Taką torturę wymyśliło NKWD w latach trzydziestych minionego wieku. Dominika uderzyła głową wrzeszczącego agenta o stolik z korespondencją handlową z ambasady. Ten zawadził policzkiem o jego róg i przewrócił go, zanim sam padł na podłogę, a na niego posypały się dokumenty. Nie ruszał się. Delon patrzył na nią z niedowierzaniem ze swego miejsca.

Całe zdarzenie trwało krócej niż dziesięć sekund. Drugi z agentów SWR złapał Dominikę, wywlókł z pokoju, przeprowadził oporną przez korytarz i wepchnął do kolejnego pomieszczenia.

-    Łapy przy sobie - warknęła, a on zamknął jej drzwi przed nosem. I już go nie było.

Z pokoju dobiegł do niej znajomy głos.

-    Bardzo efektowne zakończenie, pani kapral. Mocny akord na koniec dyskretnej akcji.

Dominika obróciła się w stronę Siemionowa, który siedział na kanapie, a przed sobą miał dwa monitory. Na jednym widać było agenta stojącego nad bezwładnym ciałem na podłodze oraz drugiego, pochylonego nad Delonem, który, wciąż bez spodni, wpatrywał się w niego tak, jakby się modlił. Na drugim widać było ją w łóżku z Delonem. Z przytłumionym dźwiękiem ten akt wydawał się ginekologiczny i udawany. Dominika nie zwracała uwagi na ekran.

Jedną dłonią ścisnęła prześcieradło, a drugą podniosła do policzka.

-    Żopa! Mielibyśmy znacznie więcej! - Siemionow nie odpowiedział. Wodził oczami od jednego monitora do drugiego. -Zwerbowałby dla mnie własną córkę - wściekała się.

Siemionow nawet na nią nie spojrzał, tylko wymamrotał:

-    I tak to zrobi.

Wyciągnął pilota w stronę monitora, który przekazywał obraz na żywo. Faceci z SWR wrzeszczeli teraz na Delona, który siedział bez słowa na tapczanie. Dominika zrobiła kolejny krok w stronę pułkownika, poważnie zastanawiając się, czy nie wydłubać mu oka.

-    Nie wie pan, że nie podda się szantażowi? Nie ma w sobie dość odwagi. Naprawdę myśli pan...?

Siemionów obrócił się w jej stronę i zapalił papierosa. Jego oczy zalśniły żółtą poświatą.

-    Jeśli tak, to zapiszemy to w twoich papierach jako porażkę -warknął. - Nie ty podejmujesz tu decyzje - dodał z uśmiechem. - A wywiad to nie twoje konfitury. - Obrócił się do niemego monitora. Dominika z niechęcią przyglądała się sobie obejmującej Delona nogami.

-    Po co odtwarzacie tę scenę, towarzyszu? - spytała.

Siemionow nie odpowiedział i tylko wydmuchał dym aż pod

sufit.

-    Ponieważ Serow cię uderzył, nie zacznę przeciwko tobie postępowania dyscyplinarnego. - Wskazał wciąż nieprzytomnego mężczyznę na ekranie. - Masz niezły temperament, co? Powinien ci pomóc na początku kariery. - Znowu się uśmiechnął i wskazał drzwi do sąsiedniego pokoju. - Znajdziesz tam ubranie, chyba że wolisz zostać naga...

Dominika weszła do pokoiku i szybko narzuciła na siebie bezkształtną sukienkę, którą zapięła plastikowym paskiem, i włożyła sznurowane buty. Tak właśnie przez ostatnich pięćdziesiąt lat powinna była wyglądać nowoczesna Sowiecka Kobieta.

Dominika nigdy już nie spotkała Delona. Informacje na jego temat docierały do niej stopniowo. Informator z Ambasady Francuskiej zameldował, że następnego ranka Delon poprosił ambasadora o spotkanie. Przyznał się na nim do „intymnych relacji z Rosjanką, o których nie zawiadomił przełożonych”, i wykazał przy tym sporo odwagi, gdyż podał liczbę i charakter dokumentów handlowych, które w ten lub inny sposób przekazał Dominice. Szef moskiewskiej delegatury DGSE natychmiast powiadomił o tym centralę w Paryżu, a także służby kontrwywiadu DST. Mężczyźni kiwali ze zrozumieniem głowami. Piękna kobieta, quoi faire, co robić?

Niemcy uznaliby go za schuldhaft, winnego, i wsadzili na trzy lata do więzienia. Amerykanie stwierdziliby, że jest ofiarą seksszpiegostwa, i daliby mu osiem. W Rosji takiego priedatiela, zdrajcę, kazano by zlikwidować. Francuscy śledczy z całą surowością uznali Delona za winnego „zaniedbań”. Szybko przeniesiono go do kraju, poza zasięg SWR, i zakazano kontaktów z poufnymi i tajnymi dokumentami na okres półtora roku. Wrócił więc do córki i do Paryża. Największą karą było dlań to, że musiał żyć w eleganckim domu żony w XVI dzielnicy, skazany - zwłaszcza wcześnie rano, gdy nie mógł spać - na wspomnienia obskurnego mieszkanka w Moskwie i pary błękitnych oczu.

POTRAWKA Z DIJON Z RESTAURACJI JEAN JACQUES

Małe kawałki wołowiny przyprawiamy i obtaczamy w mące. Podsmażamy na ostrym ogniu. Odstawiamy. Na małej ilości tłuszczu smażymy bekon, pokrojoną w kostkę cebulę, pomidory, marchewkę, ziemniaki i tymianek, aż wszystko zmięknie. Dodajemy mięso i dolewamy rosołu wołowego, a następnie trzymamy na wolnym ogniu, aż mięso stanie się miękkie. Dodajemy musztardy Dijon, odrobinę śmietany kremowej. Po ponownym podgrzaniu danie gotowe jest do jedzenia.

Wania Jegorow palił jednego gitanesa za drugim. Te papierosy dostarczali mu kurierzy SWR od rezydenta z Paryża. Tarł oczy i miał wrażenie, że ktoś mu zaciska stalową obręcz wokół piersi. Na jego czerwonym bibularzu ze skóry leżał kolejny raport z obserwacji, już trzeci w tym kwartale. Dwa dni wcześniej FSB śledziła amerykańskiego dyplomatę, zapewne pracownika CIA, w czasie jego trasy sprawdzającej. Zaangażowano w to wiele drużyn, a ich liczba rosła wraz z upływem dnia, kiedy to uznano, że młody Amerykanin jest oficerem operacyjnym i idzie na spotkanie ze swoim agentem. Ludzie z FSB wpadli w podniecenie, kiedy okazało się, że ten głupek nie zauważył obstawy, co zdarzało się nadzwyczaj rzadko.

W raporcie FSB podkreślała z dumą, że ostatecznie w akcję zaangażowano aż stu dwudziestu agentów. Zamieć uniemożliwiła wykorzystanie samolotu rozpoznawczego, ale ekipy naziemne działały bez zarzutu, wciąż się wymieniając. Wzdłuż prawdopodobnych tras Amerykanina rozmieszczono pieszych obserwatorów, zespoły działały paralelnie na skrzydłach. Na co najmniej sześćdziesięciu ze stu osiemdziesięciu moskiewskich stacji metra znajdowali się stali obserwatorzy FSB na wypadek, gdyby Amerykanin nagle zmienił trasę. Jegorow zajrzał niecierpliwie na ostatnią stronę raportu. Te dołbojoby z FSB!

O zmierzchu Amerykanin wszedł do parku Sokolniki w pół-

nocno-wschodniej części Moskwy, przeszedł przez zniszczone wesołe miasteczko, minął diabelski młyn i wszedł w labirynt alejek i uliczek, okolonych czarnymi szkieletami drzew. Zatrzymał się przy nieczynnej ozdobnej fontannie i przysiadł w chłodzie na jej betonowym brzegu, gapiąc się głupio na puste rabatki. Wykryto zaszyfrowany sygnał radiowy. To było to. Spotkanie. Nie wolno spuszczać Amerykanina z pola widzenia noktowizora, ale też uważać na wszystkich, którzy mogą znajdować się w pobliżu, dosłownie na wszystkich. Samotny, zdenerwowany przechodzień zmierza ukradkiem w stronę fontanny.

Jegorow czytał raport i wyobrażał sobie ludzi z FSB, skaczących od drzewa do drzewa z noktowizorami na głowach - las pełen zielonych kosmitów z wyłupiastymi oczami. Sprowadzono psa, który miał szukać ukrytych skrzynek kontaktowych. Był to pełen energii owczarek alzacki, specjalnie tresowany w wykrywaniu mydła Dial i dezodorantu Sure - zapachów Ameryki.

I tak czekali. Amerykanin też czekał. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści minut. Nic. Nikt nie przychodził. Psa przeprowadzono po trasie Amerykanina, ale niczego nie wykrył.

Żadnych skrzynek kontaktowych, pozostawionych informacji, urządzeń, nic. Wozy z kamerami i mikrofonami, które jeździły wolno wokół parku, zarejestrowały około stu tablic rejestracyjnych do sprawdzenia. Nic. Amerykanin wyszedł następnie z parku i znowu, mało tradycyjnie, ruszył do domu, nie próbując nawet sprawdzić, czy jest śledzony. Namiar radiowy FSB milczał.

Jegorow z obrzydzeniem rzucił raport na tacę z dokumentami do zabrania. FSB cieszyła się z „doskonałej akcji obserwacyjnej”, z tego, że królik nie zorientował się, iż jest w butelce. I co z tego? -pomyślał. Co udało się im osiągnąć?

Wania Jegorow nie wiedział tego, że cały ten zgiełk, który FSB robiła wokół amerykańskiego oficera, był na tyle wielki, że Marmur, który szedł właśnie na spotkanie do parku Sokolniki, zdec y-dował się jednak zaczekać na osłoniętym przystanku przy Malen-kowskiej, parę przecznic dalej, i sprawdzić, co się będzie działo. Jego instynkt dotyczący zachowania na ulicy zaraz znalazł potwierdzenie, gdy zobaczył jakieś sto metrów dalej, jak trzy wlekące się wozy FSB zatrzymują się jeden za drugim. Ludzie z ekipy operacyjnej opierali się o zderzaki, palili i całkiem otwarcie popijali z butelki. Był to klasyczny błąd - takie robienie czegoś gromadą, niczym tarakany.

Dobrze, znowu mi się upiecze, pomyślał Marmur, oddalając się od parku. Jak długo jeszcze? Zaczął się zastanawiać, co napisać w szybkim telegramie, który wyśle dziś w nocy, i jak prędko znaleźć powód, żeby wyjechać za granicę. Wiedział, że musi raz jeszcze spotkać się z Nathanielem.

Następnego ranka szef kontrwywiadu, Ziuganow, wysłał do generała Jegorowa tajną informację, która miała pokazać, że on, Ziuganow, całkowicie panuje nad sytuacją.

Działania amerykańskiego oficera operacyjnego można wyjaśnić na kilka sposobów. 1. Być może było to ćwiczenie, by przyciągnąć i ocenić możliwości obserwacyjne FSB, włączając w to służby łączności na zaszyfrowanych częstotliwościach FSB. 2. Amerykanin mógł zauważyć, że jest obserwowany, i zrezygnował ze spotkania, odciągając ekipy obserwacyjne do parku.

3. Amerykanin nic nie zauważył, ale jego agent zrezygnował ze spotkania z niewiadomych powodów.

Ta operacja Amerykanów wydaje się źle zaplanowana i przeprowadzona, co potwierdza nasze obserwacje dotyczące szefa rezydentury CIA, Gondorfa, jako oficera nienadającego się na tak wymagające stanowisko, które zdobył dzięki długoletniej protekcji.

A kogo obchodzi ten pasożyt? - pomyślał Jegorow. Sami mamy dosyć próżnych idiotów, partaczy, którym wszystko uchodzi na sucho.

Wania wiedział, był pewny, że znowu im się nie udało, że kret wciąż działa, pocąc się w nocy w łóżku, zdradzając Rosję, narażając na szwank przyszłość samego Wani Jegorowa.

Jeszcze bardziej zepsuł mu nastrój popołudniowy telefon z Kremla. Głos prezydenta brzmiał pusto, przebiegając po zaszyfrowanej linii. Władimir Władimirowicz wiedział o nieudanej akcji w parku Sokolniki i przytoczył mu możliwe wyjaśnienia tego, co się stało. Wania dobrze sobie zapamiętał to, że zapiska Ziuganowa dotarła aż do Putina.

-    Przydałby nam się sukces kontrwywiadowczy w starciu z Amerykanami - mruczał prezydent do telefonu. - Zwłaszcza w czasach kryzysu ludzie potrzebują czegoś, by skupić na tym uwagę, zamiast protestować. - Głos umilkł, ale Wania się nie wtrącał. Doskonale znał rytm prezydenckich mów. - Niestety, u nas niet wriemieni - zakończył Putin i się rozłączył.

Wania patrzył przez jakiś czas na słuchawkę, ale w końcu odłożył ją na bazę. Sukinsyn! - pomyślał. Nacisnął guzik interkomu.

-    Dawać mi tu Ziuganowa! - zadysponował.

Kret wciąż działa, ale skoro nie może przekazywać informacji tu, w Rosji, być może zechce to zrobić poza nią. A przecież Nash jest tuż obok, w Finlandii. Nash. Wania znovyu połączył się z sekretarką.

-    I moją bratanicę. Biegiem!

Dwadzieścia minut później Dominika już siedziała przed jego biurkiem. Obok siedział szef kontrwywiadu Ziuganow, którego stopy nie dotykały podłogi. Wszystkie trzy guziki workowatego czarnego garnituru tego karła były zapięte, a on sam zaciskał dłonie na poręczach krzesła. Jego wieczny, mdły uśmieszek irytował Wanię. Ten cholerny, jadowity karzeł!

Dominika jak zwykle wyglądała zjawiskowo, miała na sobie granatowy wełniany kostium, a włosy spięła w wojskowy kok. Zerknęła na Aleksieja Ziuganowa, na czarne trójkąty za jego głową.

Nie była już tu na tyle nowa, by nie słyszeć o tym, co robił w celach tortur pod koniec Związku Sowieckiego.

Były to tak nieprawdopodobne rzeczy, że tylko się o tym szeptało, i to w zamkniętych kręgach najbliższych przyjaciół. Za dawnych czasów Ziuganow był jednym z głównych katów Łubianki. Choć młody, doskonale się do tego nadawał, bo zupełnie nie ruszały go potworności tego, co robił. Mówiło się, że karła wręcz fascynowało wieszanie skazańców na belkach, rozciąganie ich na stołach lub pochyłej podłodze, głową w stronę ścieku. Sam się nimi zajmował, traktował jak swoje lalki, a jednocześnie mówił do nich, kiedy tak ich układał i przekładał. Dominika wyobraziła sobie ich brudne koszule, ich czerwone szyje, ich...

-    Mam takie wrażenie, jakbyśmy się w ogóle nie rozstawali -zaczął Wania. Dominika usunęła z głowy obrazy więźniów i spojrzała na jasną i szeroką żółtą aureolę Wani. Czekała ją interesująca rozmowa. - Miło cię znowu widzieć.

-    Mnie również - powiedziała, szykując się na dalszy ciąg.

-    Cieszę się, że generał Korcznoj zaproponował ci miejsce w wydziale Ameryki.

No dalej, gadaj, o co ci chodzi, pomyślała.

-    Kiedy pułkownik Siemionow zwolnił mnie z Piątki, nie miałam stałego przydziału. Jestem mu wdzięczna za tę szansę -odparła.

-    Korcznoj mówił, że świetnie się spisałaś w sprawie tego Francuza.

-    Mimo że cała operacja skończyła się niepowodzeniem -zauważyła Dominika.

-    Coś takiego zawsze może się zdarzyć - mruknął otoczony żółtą poświatą Wania, który starał się być miły.

-    Ta operacja wciąż by trwała. - Dominika podniosła nieco głos. - Gdyby nie pospieszne decyzje wydziału piątego. Mogliśmy mieć wgląd w działania francuskiego Ministerstwa Obrony.

-    Widziałem tę teczkę. Sprawa wyglądała obiecująco. Co zawiodło? - wtrącił delikatnie Ziuganow.

Dominika zmusiła się, by nie zrobić wielkich oczu, kiedy zauważyła rozwijające sią za nim dwie czarne parabole, przypominające skrzydła nietoperza. Szatan, pomyślała. Wcielenie zła.

-    Trzeba o to zapytać szefa Piątki - odparła, nie patrząc mu w oczy, nie chcąc zobaczyć tego, co w nich się kryło.

-    Być może tak zrobię - rzucił Ziuganow.

-    Dosyć tego. Roztrząsanie tej sprawy nic nam nie da. Nie masz prawa kwestionować decyzji przełożonych - powiedział łagodnie Wania, zwracając się do Dominiki.

-    Właśnie dlatego służby mają problemy, a Rosja nie może rywalizować z innymi krajami - mówiła spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku. - Z powodu takich postaw i takich ludzi jak Sie-mionow. Są jak pijawki, których nie można usunąć.

W pokoju zapadła cisza, a oni wciąż patrzyli sobie w oczy. Ziuganow obserwował jej twarz, jego dłonie pozostały nieruchome.

-    No i co mam z tobą zrobić? - Wania w końcu wstał i podszedł do okna. - Masz dobre wyniki, nie powinnaś narażać w ten sposób swojej przyszłej kariery. Samo to, w jaki sposób to powiedziałaś, wystarczy, żeby zwolnić cię ze służby. Czy chcesz coś jeszcze powiedzieć?

I pomyśl o swojej matce, dodała w duchu Dominika.

-    I pomyśl o swojej matce - powiedział Wania. - Ona potrzebuje twojej pomocy i wsparcia.

-    Wiem, że wykorzystuję nasze pokrewieństwo, ale nie możemy sobie pozwolić na starinnyje metody.

Spojrzała na stojącego przy oknie wuja i zrozumiała dwie rzeczy. Po pierwsze, było mu wszystko jedno, miał już dla niej jakieś nowe zadanie i mogła sobie pozwolić na więcej. Po drugie, Ziuganow chłonął wszystkie jej słowa i czuła, że buzuje w nim jak w dobrze napalonym piecu. Ta bestia nie mogła się obyć bez ofiary. Dominika nawet nie spojrzała w jego stronę.

Wania potrząsnął głową, wciąż wyglądając na dwór. No proszę, oto nowa SWR, pomyślał. Jakieś ulepszenia, reformy, PR i kobiety na stanowiskach oficerów operacyjnych.

-    Nie podobają ci się więc stare metody?

-    Nie podoba mi się porażka, kiedy można osiągnąć sukces -odparła.

-    I uważasz, że poradziłabyś sobie z samodzielną operacją? -spytał łagodnie Wania.

-    Z pomocą i radą doświadczonych oficerów, takich jak ty, generał Korcznoj... No i oczywiście pułkownik Ziuganow - dodała. Zmusiła się, by wspomnieć tę kreaturę, a ten obrócił się do niej ze swoimi wielkimi uszami i skinął głową.

-    Większość powiedziałaby, że jesteś na to zbyt młoda i za mało doświadczona, ale zobaczymy. - Dominika zauważyła zmianę tonu; głos Wani stał się łagodny, jakby za chwilę miał nastąpić cios. - Niestety, będziesz musiała zakończyć pracę w wydziale Ameryki.

-    A na czym ma polegać ta operacja? - spytała.

Zacznie krzyczeć, jeśli znowu będzie musiała kogoś uwieść.

-    Przede wszystkim musisz wyjechać za granicę, do naszej rezydentury. Będziesz odpowiedzialna za prawdziwą operację, werbunek.

Wania miał mgliste wspomnienie zagranicznych operacji, ale mówił z taką miną, jakby sam w nich gustował.

-    Za granicę? - powtórzyła Dominika, która nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z Rosji.

-    Tak, do Skandynawii. Potrzebuję tam kogoś nowego, świeżego, z instynktem, który wykazałaś - powiedział. Chodzi ci o mężczyzn, pomyślała z goryczą Dominika. Spojrzał jej w oczy i uniósł do góry rękę. - To nie to, co myślisz. Chcę, żebyś była tu prawdziwym operupołnomocziennym.

-    Tak, ja też chcę być oficerem operacyjnym - potwierdziła. -Pragnę pracować w wywiadzie, dla Rosji.

Przemówił Ziuganow, głos miał łagodny i śliski, a słowa były czarne jak węgiel.

-    I tak będzie. To bardzo delikatne zadanie, które wymaga nie lada umiejętności. W dodatku bardzo trudne. Będziesz musiała zniszczyć agenta CIA.

Maksim Wołontow, rezydent SWR w Helsinkach, obserwował zza swego biura Dominikę, która przeszła przez hol, by zwrócić brązową teczkę do archiwum. Od kiedy przyjechała tu z Moskwy, brała ją na dzień, potem czytała i robiła notatki, a następnie zwracała wieczorem, przekazując odpowiedniemu urzędnikowi, co było zgodne z przyjętą tu procedurą. Poza Wołontowem była jedynym oficerem, który miał dostęp do tych dokumentów. Była to papka amerykańskiego agenta CIA, Nathaniela Nasha, którą dostarczono z Jasieniewa.

Wołontow zwrócił uwagę na nogi tancerki i widoczne pod dopasowaną bluzką ciało. Miał on pięćdziesiąt pięć lat, brodawki i był przysadzisty. Jego siwe włosy tworzyły wielką szopę w dawnym sowieckim stylu. Miał jeden stalowy ząb z tyłu, widoczny tylko wtedy, kiedy się uśmiechał, czyli nigdy. Nosił ciemny, workowaty i gdzieniegdzie wyświechtany garnitur. Jeśli nowoczesnych szp ie-gów robi się teraz z tytanowych kompozytów, to można powiedzieć, że Wołontow był cały z metalowych, zardzewiałych płytek, które poskręcano śrubkami.

Dominika patrzyła z zainteresowaniem na pomarańczowy obłok, który otaczał jego toporną głowę, znamionujący fałsz i karie-rowiczostwo. Pomarańczowy, inny od tych żółtawych morsów, których zostawiła za sobą. Wołontow pracował w KGB w najgorszych latach i umiał zmieniać się i przystosowywać. Instynkt podpowiadał mu, żeby traktować bratanicę pierwszego zastępcy szefa SWR ostrożnie, chociaż go to bolało. W dodatku ta seksbomba otrzymała ważne zadanie. I to bardzo delikatne. Po tygodniu przygotowań Dominika miała właśnie dziś wieczorem wziąć udział w swoim pierwszym dyplomatycznym przyjęciu z okazji święta narodowego Hiszpanii w eleganckiej ambasadzie tego kraju i sprawdzić, czy uda jej się odnaleźć Nasha. Wołontow miał też tam być, by obserwować wszystko z bezpiecznej odległości. Ciekawiło go to, jak dziewczyna zachowa się na przyjęciu. Przyjęcie! Jego rozpędzone myśli zwróciły się zaraz ku doskonałym przystawkom, podawanym w hiszpańskiej ambasadzie.

Dominikę zakwaterowano w tymczasowym mieszkaniu w starej części Helsinek, na rozkaz Moskwy pospiesznie wynajętym przez rezydenturę, specjalnie oddalonym od pozostałych mieszkań rosyjskiej ambasady, stłoczonych na jej terenie. Helsinki były cudowne. Dominika patrzyła ze zdziwieniem na czyściutkie uliczki, pomalowane na żółto, czerwono, pomarańczowo budynki z rzeźbionymi gzymsami i koronkowe zasłonki, które wisiały nawet w sklepach.

Kiedy znalazła się w swoim wygodnym mieszkaniu, zaczęła szykować się do bankietu. Zrobiła sobie makijaż i się przebrała. Wyszczotkowała włosy, rączka szczotki wydawała się parzyć jej rękę, sama poczuła się rozgrzana, gotowa do walki. Mieszkanko skąpane było w falujących pasach kolorów: czerwonych, purpurowych, lawendowych - żarliwość, podniecenie, wyzwanie. Zastanowiła się nad tym, co ustaliła z Wołontowem odnośnie do tego wieczoru. Miała teraz tylko nawiązać kontakt z Amerykaninem, a dopiero w następnych tygodniach zacząć regularne spotkania, by zdobyć jego zaufanie oraz przyjaźń i ustalić, co i kiedy robi. A na koniec skłonić do mówienia.

Dostała też instrukcje w centrali. Przed wylotem odbyła krótkie spotkanie z Ziuganowem.

- Czy ma pani jakieś pytania, pani kapral? - spytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował: - Rozumie pani, że to nie jest operacja werbunkowa, a w każdym razie nie w zwykłym sensie. Naszym podstawowym celem nie są informacje zagraniczne. -Oblizał wargi. Dominika siedziała nieruchoma i milcząca. - Nie -dodał - to ma być raczej pułapka, potrzask. Chodzi nam jedynie o wskazówkę, aktywną lub pasywną, wszystko jedno, jak ten Amerykanin spotyka się ze swoim agentem. Ja zajmę się resztą. - Popatrzył na nią, odchyliwszy lekko głowę. - Rozumie pani? - Jego głos stał się miękki jak jedwab. - Ma pani obedrzeć go ze skóry. Do pani należy wybór metody.

Spojrzał jej prosto w oczy. Była pewna, że wie o jej umiejętności dostrzegania kolorów. Jego oczy mówiły: czytaj, jeśli potrafisz! Dominika podziękowała mu za instrukcje i szybko wyszła z pokoju.

Nash był wyszkolonym oficerem operacyjnym CIA. Nawet zwykły kontakt z nim musiał być bardzo rozważnie przygotowany. Wszystko teraz zależało od niej. Od niej samej! Odłożyła szczotkę i chwyciła się brzegu toaletki, patrząc w lustro.

Spojrzała na siebie. Jaki będzie? Czy utrzyma z nim kontakt? A jeśli mu się nie spodoba? Czy znajdzie dla niej czas? Będzie musiała szybko ustalić, jak przeniknąć do jego świata. „Pamiętaj o swojej technice: wzbudzić zainteresowanie, uzyskać dostęp, bezwzględnie wykorzystywać wszystkie słabości”.

Pochyliła się w stronę lustra. Rezydent Wołontow będzie ją obserwował, a te bawoły z centrali czekają na rezultat, kierując na nią swoje wole oczy. Dobrze, pokaże im, co potrafi.

Amerykanie są próżni, biezkulturnyje i materialistycznie nastawieni do świata. Wykładowcy z akademii zawsze podkreślali, że wszystko udaje im się dzięki pieniądzom i technologii, że brakuje im duszy. Ona już im pokaże, co znaczy dusza. Amerykanie byli też słabi, unikali konfliktów i ryzyka. Będzie musiała go uspokoić. KGB zdominowało ich za czasów Chruszczowa, w czasie zimnej wojny. Teraz przyszła jej kolej. Od ściskania toaletki Dominikę rozbolała ręka. Włożyła palto i podeszła do drzwi. Ten facet z CIA nie miał pojęcia, co go czeka.

Okazała sala na parterze hiszpańskiej ambasady była rzęsiście oświetlona przez trzy lśniące kryształowe żyrandole. Po jej jednej stronie znajdował się rząd przeszklonych drzwi, prowadzących do pięknego ogrodu, zamkniętych jednak ze względu na niskie październikowe temperatury. Było tu pełno ludzi i przed oczami Dominiki, która stała na niskim podeście i patrzyła w dół na gości, przewijały się setki obrazów. Garnitury, smokingi, wieczorowe suknie, odsłonięte szyje, zaczesane do góry włosy, szepty gdzieś na boku, śmiechy z odchyloną do tyłu głową. Popiół z papierosów na klapach garniturów, rozmowy w kilkunastu językach naraz, kieliszki owinięte wilgotnymi papierowymi serwetkami. Uczestnicy przyjęcia wciąż się mieszali, odgłosy rozmów tworzyły stały rozgwar. Z tyłu ustawiono stoły z przekąskami i piciem. Ludzie stali do nich w potrójnych kolejkach. Dominika musiała ograniczyć napływ kolorów, by jakoś radzić sobie z nadmiarem wrażeń.

Zastanawiała się, jak odnaleźć Nathaniela Nasha w tym tłumie. Możliwe, że nawet tu dzisiaj nie przyszedł. Parę minut po tym, jak pojawiła się na sali, już została otoczona przez starszych mężczyzn, którzy pochylali się zbyt blisko, mówili za głośno i patrzyli zbyt otwarcie na jej biust. Dominika miała na sobie kostium w przytłumionym szarym kolorze i pojedynczy sznur pereł. Żakiet był zapięty i tylko u góry widać było czarną koronkę - nic wyzywającego, całość elegancka i jednocześnie seksowna. Te Skandynawki potrafiły się jednak ubrać jak prostytutki! Choćby ta, stojąca przy podwójnych przeszklonych drzwiach, posągowa blondyna w kaszmirowym topie, który wezbrał pod naporem jej grudi i ujawniał wszystkie nierówności terenu. Jej włosy były niemal białe i bawiła się nimi, śmiejąc się z tego, co powiedział stojący obok młody człowiek. Młody człowiek. To był Nash! Widziała już tę twarz na niemal setce zdjęć z obserwacji.

Dominika wolno podeszła do przeszklonych drzwi, ale przypominało to przepychanie się przez popołudniowy tłum w moskiewskim metrze. Kiedy dotarła na miejsce, Miss Scandinavia i Nash gdzieś zniknęli. Starała się wypatrzyć jej jasny skalp - kobieta była o pół głowy wyższa od wszystkich tutaj - ale się nie udało. Tak jak uczono ją w akademii, przeszła w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, trzymając się blisko ściany; wciąż wypatrywała Nasha. Przy jednym ze stołów zastała Wołontowa z ustami i talerzem pełnymi tapas. Rezydent nawet nie próbował z nikim rozmawiać. Wkładał właśnie do ust kolejny kawałek tortilli espanola, nie zwracając na nic uwagi.

Dominika wciąż krążyła po obrzeżach pokoju. Zauważyła szerokie ramiona blondynki, którą otaczało co najmniej czterech uszczęśliwionych mężczyzn z kroplami potu na czołach. Wśród nich nie było Nasha. W końcu dostrzegła go w rogu pokoju. Szczupły, ciemnowłosy, miał na sobie granatowy garnitur, jasnoniebieską koszulę i prosty czarny krawat. Jego twarz była otwarta, spojrzenie czujne. Ma olśniewający uśmiech, pomyślała Dominika. Taki, który promienieje szczerością. Stała nieopodal kolumn, dosyć niezobowiązująco, dbając jednak o to, by jej nie zauważył. Ale najbardziej zaskoczyło ją to, że Amerykanina otaczała intensywna fioletowa poświata, dobry kolor, znamionujący ciepło, uczciwość i bezpieczeństwo. Wcześniej widziała go tylko u dwóch osób: ojca i generała Korcznoja.

Nash rozmawiał z pięćdziesięcioparoletnim, niskim, łysiejącym mężczyzną, w którym rozpoznała tłumacza z rosyjskiej ambasady. Jak się nazywa? Trentow? Titow? Nie, Tiszkow. Tłumacz ambasadora, znający angielski, francuski, niemiecki i fiński. Przysunęła się bliżej, wykorzystując tłum przy barze jako osłonę. Sięgnęła po kieliszek szampana. Usłyszała, jak Nash mówi świetnie po rosyjsku ze spoconym Tiszkowem, który trzymał w dłoni zwykłą szklankę do połowy wypełnioną whisky i słuchał Nasha, co jakiś czas zerkając w górę i potakując nerwowo. Amerykanin nawet gestykulował jak Rosjanin: otwierał i zamykał dłonie, wypychając słowa w powietrze. Niezwykłe.

Dominika wypiła odrobinę szampana i przysunęła się bliżej. Obserwowała Nasha znad brzegu swego kieliszka. Stał swobodnie, nie napierał na Tiszkowa, ale pochylał się w jego stronę, by tłumacz mógł go słyszeć. Opowiadał mu właśnie historię obywatela ZSRR, który zaparkował przed Kremlem.

- Zaraz przyskoczył do niego milicjant i ryknął: „Zwariowałeś? Tutaj zatrzymują się wszyscy z rządu”. „Nie szkodzi - odpowiada tamten. - Mam dobre zamki”.