Tiszkow próbował się nie roześmiać. Dominika obserwowała z drugiego końca stołu, jak Nash podaje Tiszkowowi kolejną whisky. Tłumacz sam teraz coś opowiadał, trzymając Amerykanina za ramię. Ten zaśmiał się i Dominika zrozumiała, że potrafi łatwo oczarować rozmówcę. Uważny, miły, dyskretny, sprawiał, że Tiszkow czuł się coraz lepiej w jego towarzystwie. Jest szpiegiem, pomyślała.

Spojrzała dalej na Wołontowa, który był zupełnie nieświadomy klasycznego spotkania oficera obcego wywiadu z ewentualnym celem. Nash uniósł na sekundę wzrok i szybko rozejrzał się po sali. Ich oczy spotkały się na moment; Dominika spojrzała w bok, a Nash ponownie skoncentrował się na Tiszkowie. Nie zauważył jej, ale ona poczuła elektryczny wstrząs przeszywający jej ciało. Po raz pierwszy widziała z bliska swój cel. Źródło informacji. Kiedyś określano też Amerykanów jako „największych wrogów”.

Cofnęła się za kolumnę i dalej obserwowała Nasha. Fascynował ją jego luz i to, że potrafił zainteresować Tiszkowa. Był pewny siebie, ale nie niewospitannyj, chamski, tak jak jej dawni współpracownicy z Piątki. Sympatyczny. Natychmiast wyparowało z niej dotychczasowe zdenerwowanie, związane z pierwszym kontaktem. Chciała podejść do niego już teraz, pojawić się w jego przestrzeni, w jego głowie, tak jak to ćwiczyła w Moskwie z Michaiłem, wykorzystać swój wygląd, by zwrócić na siebie uwagę. Wystarczyło tylko podejść, przedstawić się...

„Nie, uspokój się!”. Nie mogła podejść do Nasha, gdy stał przy nim Tiszkow. Wskazówki centrali były wyraźne. Chodziło o nieoficjalny kontakt w cztery oczy, o którym nie wiedziałby nikt z ambasady poza Wołontowem. Musi postępować jak profesjonalistka i wciąż myśleć, kalkulować. Dominika nie miała zamiaru zmieniać tych reguł, bo wiedziała, że są potrzebne. Żeby się z nim spotkać, potrzebowała czegoś lepszego niż któreś z kolejnych dyplomatycznych przyjęć w Helsinkach.

*

Parę dni później los dał jej taką okazję. Czyż mogła przypuścić, że spotkają się właśnie w tym miejscu? Mimo skromnego wejścia z niezbyt widocznym neonem, położona w centrum Helsinek pływalnia Yrjónkatu stanowiła prawdziwą perłę neoklasycystycznej architektury. Zbudowano ją w latach dwudziestych ubiegłego stulecia w pobliżu dworca kolejowego. Mosiężne lampy art deco wzdłuż balustrady na antresoli rzucały łagodne filmowe półcienie na filary z szarego marmuru i lśniącą terakotę.

Dzięki terapii pływackiej w szkole baletowej Dominika lubiła i potrafiła pływać. Zaczęła chodzić na położony niedaleko jej mieszkania basen, żeby się odprężyć. Wolała to robić w okolicach południa. Wieczorem było zbyt zimno i ponuro, a spacer w pojedynkę do domu był zbyt przygnębiający. Poza tym czuła się coraz bardziej samotna i niespokojna. Wołontow, idąc za głosem M o-skwy, naciskał na szybki kontakt z Nashem; nie obchodziło go to, że zaaranżowanie „przypadkowego” spotkania nawet w tak małym mieście jak Helsinki wymagało czasu.

Przełom nastąpił, kiedy Wołontow poprosił ją o uzupełnienie pilnego raportu dla Jasieniewa. Nie mogła wybrać się na basen w południe, więc mimo mroku i zimna poszła tam po pracy. W środku zobaczyła Nasha, który, z ręcznikiem wokół szyi, wyszedł właśnie z męskiej przebieralni. Ona sama siedziała na przeciwległym końcu basenu i poruszała lekko nogami w wodzie. Na jego widok podniosła się i schowała za filarem, by móc go obserwować. Pływał dobrze i energicznie. Dominika obserwowała ramiona, które unosiły się i przecinały wodę.

Stłumiła zdenerwowanie. Czy ma, dosłownie i w przenośni, skoczyć na głęboką wodę? Mogłaby poczekać i zameldować Wo-łontowowi, że odkryła jedno z przyzwyczajeń Nasha i ma zamiar dzięki niemu nawiązać kontakt. Ale pewnie uznano by to za opóźnienie. Powinna zacząć już teraz, w tej chwili.

Priewodit' w diejstwie - jak mówili w akademii, czyli zacząć realizować plan. Miała wspaniałą okazję nawiązać pierwszy kontakt w sposób całkowicie przypadkowy. Powinna ruszać do boju!

Dominika miała na sobie skromny jednoczęściowy kostium zawodniczy oraz zwykły biały czepek. Weszła do wody i przepłynęła na tor obok toru Nasha. Zaczęła pływać wolno, pozwalając, by Amerykanin ją wyprzedził, a potem jeszcze minął, płynąc już z naprzeciwka. Tak zaplanowała swoje ruchy, by po raz trzeci do-pędził ją na końcu basenu, gdzie obracał się w wodzie i zaczynał nową rundę.

Teraz płynęła równo z Amerykaninem, co przychodziło jej z łatwością. Nie płynęli zbyt szybko. Przez gogle widziała pod wodą jego ciało, poruszające się rytmicznie w płynnym kraulu. Razem dotknęli końca basenu i ruszyli w stronę jego głębszej części. Nate zauważył już pływaczkę, która za nim nadążała. Widział, że jest szczupła, że ma na sobie zawodniczy kostium i że dobrze pływa.

Trochę przyspieszył, by zobaczyć, czy uda mu się wysforować do przodu. Tajemnicza pływaczka nadążała za nim, w dodatku miał wrażenie, że przychodzi jej to bez większego wysiłku. Przyspieszył jeszcze bardziej, prężąc mięśnie. Była obok. Zaczął nieco mocniej uderzać nogami i dyskretnie zerknął na dziewczynę. Nadążała. Zbliżali się do końca basenu i Nate postanowił pójść na całość, wykonać koziołek nawracający i pomknąć jak najszybciej aż do końca toru. Zobaczmy, czy nawróci jak trzeba i zakończy wyścig, pomyślał. Wziął głęboki oddech, zrobił przewrót w wodzie i odepchnął się z całą mocą nogami od ściany basenu. Był teraz gotów do prawdziwego wyścigu. Jego ręce unosiły się i opadały niczym w takt metronomu: tak-tak-tak - słyszał ich kolejne uderzenia o wodę. Zaczął jeszcze mocniej pracować nogami i poczuł narastające fale wokół głowy i ramion. Płynął spokojnie i szybko, oddech brał tylko z jednej strony i nie patrzył na dziewczynę. Będzie miał sporo czasu, by jej się przyjrzeć, czekając, aż do niego dopłynie. Na ostatnich pięciu metrach wyciągnął się i wpadł w ślizg, patrząc jednocześnie na tor dziewczyny. A ona już była przy ścianie, już jej dotykała. Wygrała. Popatrzyła na niego, kiedy stanął w płytkim końcu basenu, zdjęła czepek i potrząsnęła wilgotnymi włosami.

-    Świetnie pani pływa - powiedział po angielsku. - Jest pani zawodniczką?

-    Nie, nie, tylko dla przyjemności - odparła.

Nate przyglądał się jej silnym ramionom, wąskim dłoniom, którymi trzymała się końca basenu, krótko ściętym paznokciom i tym błękitnym, rozszerzonym oczom. Uznał, że mówi po angielsku z akcentem rosyjskim albo jednego z krajów nadbałtyckich. Wielu Finów miało taki akcent.

-    Mieszka pani w Helsinkach? - zapytał.

-    Nie, jestem Rosjanką - odparła, patrząc, jak na to zareaguje. Niechęcią? Lekceważeniem? On jednak uśmiechnął się do niej promiennie. No, proszę, agencie Nash, rzekła sobie w duchu. I co pan teraz powie?

-    Widziałem kiedyś zawodników Dynama Moskwa w Filadelfii - powiedział. - Byli naprawdę dobrzy, zwłaszcza w stylu motylkowym.

Niewielkie fale opływały mu ramiona, odbijając jego fioletową mgiełkę.

-    Jasne. Rosyjscy pływacy są najlepsi na świecie - odparła.

Zamierzała dodać: „I to we wszystkich sportach”, ale uznała, że

to za wiele. Trzeba działać spokojnie, skoro udało się nawiązać kontakt i ustalić narodowość. Teraz czas na przynętę. Sposoby z akademii. Dominika przesunęła się w stronę drabinki.

-    Przychodzi tu pani wieczorami? - spytał Nate, kiedy powiedziała, że musi już iść.

Mięśnie na jej plecach poruszały się w rytm jej kroków.

-    Nie, dosyć nieregularnie - odparła, starając się uniknąć analogii z Greta Garbo. - O bardzo różnych porach. - Spojrzała na niego. Miał rozczarowaną minę. Dobrze. - Ale może jeszcze kiedyś uda nam się spotkać.

Czuła na sobie jego wzrok, kiedy szła wzdłuż basenu i skręciła w stronę damskiej przebieralni.

*

Jak się okazało, spotkali się dwa dni później. Skinęła niezob o-wiązująco głową, kiedy jej pomachał. Przepłynęli razem kilka rund. Dominika z niczym się nie spieszyła, udawała obojętność. Zachowywała formy, trzymała go na dystans, co miało stanowić świadomą przeciwwagę dla jego okropnego amerykańskiego luzu. Musiała wciąż sobie powtarzać, że nie może się denerwować. Kiedy spojrzał na nią, zauważyła, że Nash nie wie, co się dzieje. Niczego nie podejrzewa, pomyślała podniecona. Ten oficer CIA nie wie, z kim będzie musiał się zmierzyć. Kiedy skończył się jej czas, znowu bez ociągania wyszła z basenu. Tym razem odwróciła się do niego i pomachała bez uśmiechu ręką. Tyle na razie mu wystarczy.

W ciągu następnych paru tygodni spotkali się pięć czy sześć razy - ani razu przypadkowo. Dominika zbadała, stojący po drugiej stronie ulicy po przekątnej, hotel Torni. Większość wieczorów spędzała w jego holu, obserwując przez okno przyjazdy Nasha. O ile mogła zauważyć, nikt mu nie towarzyszył. Nash nie był obserwowany.

Dominika starała się budować napięcie poprzez niewielkie, trudne do wykrycia fazy. Ponieważ spotykali się na basenie, w końcu się sobie przedstawili. Nate powiedział, że jest amerykańskim dyplomatą i że pracuje w sekcji ekonomicznej. Dominika, że jest asystentką w dziale administracyjnym Ambasady Rosyjskiej. Wysłuchała jego legendy operacyjnej i podała mu swoją. Jest bardzo naturalny, pomyślała. Jakie szkolenia przechodzą ci agenci? Miała przed sobą typowego, ufnego Amerykanina, niezdolnego do prawdziwej konspiracji. Nate nic przeciwko niej nie knuł, jego fioletowa aureola nigdy się nie zmieniała.

Boże, jaka ona poważna, myślał Nate. Typowa Rosjanka, która boi się wykonać choć jeden fałszywy kroczek. Ale podobała mu się jej rezerwa i kryjąca się za nią zmysłowość, a także to, jak na niego patrzyła swoimi niebieskimi oczami. Bardzo lubił sposób, w jaki wymawiała jego imię: „Niejt”, ale pomyślał ponuro, że zapewne nie ma dostępu do tajnych informacji. Daj spokój, to po prostu piękna urzędniczka z rosyjskiej ambasady, myślał. Dwudzie-stocztero-, dwudziestopięcioletnia moskwianka, niewiele znacząca pracownica administracji, warto jednak sprawdzić jej nazwisko i otczestwo na karcie rejestracyjnej z basenu. Jeśli wyjechała z Moskwy w tak młodym wieku, to ma pewnie jakiegoś starszego sponsora. Nietrudno było w to uwierzyć, patrząc na jej twarz i ciało pod napiętą warstwą lycry. Nieosiągalna. Nate zdecydował, że ją sprawdzi, by formalnościom stało się zadość, ale że będzie musiał o niej zapomnieć.

Dominika mówiła sobie, że nie chodzi o zwykłą sekspułapkę w jej własnym kraju, ale poważną operację zagraniczną. W dodatku przeciwko oficerowi obcego wywiadu. Miała za sobą szkolenie w centrali i wiedziała, że musi działać ostrożnie. Wysłała już do Jasieniewa wstępny raport na temat nawiązania kontaktu. Wołon-tow naciskał na dalsze działania.

Przez parę tygodni nie było odzewu z Langley. Typowe, pomyślał Nate. Po prostu wszyscy mają to gdzieś. Miło jednak było spotkać się z nią od czasu do czasu i wypić drinka. Dwa razy udało mu się sprawić, że się uśmiechnęła - jej angielski był na tyle dobry, że złapała dowcip. Nie zamierzał straszyć jej i mówić po rosyjsku.

Któregoś wieczoru, kiedy skończyli pływać i szli w stronę drabinki, żeby wydostać się z wody, nagle na siebie wpadli. Kostium dziewczyny przylegał do jej krągłości. Nate widział pod lycrą, jak bije jej serce. Podał jej rękę, żeby mogła się wspiąć. Miał mocny uchwyt i ciepłą dłoń. Przytrzymał ją na moment, a potem puścił. Twarz obojętna, żadnej reakcji. Spojrzał jej jeszcze w oczy. Dominika zdjęła czepek i potrząsnęła głową.

Wiedziała, że na nią patrzy, i starała się zachować spokój i dystans. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby się dowiedział, że ćwiczono ją na jaskółkę. I o tym, co zrobiła z Delonem i Ustinowem. Nie chciała go uwieść. Przez całą drogę z Moskwy miała w uszach tamten rechot. Teraz pragnęła wypełnić zadanie dzięki dyscyplinie i swemu umysłowi. Trzeba iść dalej, myślała, otworzyć tę „kopertę”, poruszyć tę frustrująco stałą fioletową poświatę.

Tego wieczoru nie odmówiła, kiedy Nate zaproponował, żeby wstąpili gdzieś na wino. Rozradował się najpierw zaskoczony, potem wyraźnie zadowolony. To, że widzą się w ubraniach na ulicy, wydało im się dziwne. Dominika siedziała sztywno przy

stoliku w pobliskim barze, trzymając w dłoni lampkę wina.

Teraz uzyskiwanie informacji. Skąd pochodzisz? Masz rodzeństwo? Co robią twoi rodzice? Przebiegała przez całą listę, wypełniając luki w jego teczce.

Wyglądało to jak przesłuchanie, choć Nate wiedział, że tak nie jest. Może jest po prostu zdenerwowana, myślał, i dlatego unika pytań na swój temat. Już tacy są Rosjanie, nigdy nie wykazują za dużej delikatności. Dobrze, niech się odpręży. Nie chciał jej wystraszyć zbyt bezpośrednimi pytaniami. Ale dlaczego wystraszyć? -zapytał sam siebie. Nie była ani jego celem, ani też nie zamierzał zwabić jej do łóżka.

Zamówił ciemne pieczywo i ser. Bardzo sprytnie, pomyślała. Pewnie wydaje mu się, że my, Rosjanie, tylko to jemy. Jeszcze jedna lampka? Nie, dziękuję. To ona w końcu powiedziała, że mus i wracać do domu. Nate zapytał, czy może ją odprowadzić. Kiedy dotarli do drzwi jej bloku, zauważyła, że walczy z przemożną chęcią pocałowania jej w policzek. Patrzyła, jak się waha - mężczyźni już tacy są - a potem uścisnęła mocno jego dłoń i weszła na klatkę. Przez przeszklone drzwi zobaczyła, jak się odwraca i wsadza ręce do kieszeni.

Wyszkolona oficer wywiadu SWR, absolwentka Akademii Wywiadu Zagranicznego i szkoły jaskółek pogratulowała sobie pełnego sukcesów wieczoru, a zwłaszcza tego, jak zapobiegła pocałunkowi. A potem się zaśmiała. Ale ze mnie kurtyzana! Pogromczyni gangsterów, uwodzicielka dyplomatów, a teraz niedostępna kobieta, która nie pozwala się pocałować na dobranoc.

*

- Cześć, Romeo - rzucił Forsyth, zaglądając do niewielkiego pokoju Nate'a. - Widziałeś dzisiejsze informacje z centrali na temat Esther Williams?

Chodziło mu o depeszę, którą Nate wysłał do Langley w sprawie Dominiki Jegorowej. Data i miejsce urodzenia: 1989, Moskwa; stanowisko: asystentka w administracji Ambasady Rosyjskiej w

Helsinkach. Nate spodziewał się, że telegram będzie zawierał trzy słowa: „Żadnych śladów działalności”, nazwiska Dominiki nie było nawet na miejscowych listach dyplomatów. Mówiła mu przecież, że pracuje w administracji, na najniższym możliwym stanowisku. Nate opisał jeszcze ich pierwszy kontakt i spotkania na basenie. Zupełnie bezużyteczne, ta dziewczyna nie miała dostępu do ważnych dokumentów, brakowało jej potencjału.

-    Nie - odparł Nate. - Znajdę je na tablicy?

-    Masz tu mój egzemplarz. Czytaj uważnie. - Forsyth zachichotał i podał mu telegram.

Nate pochylił się nad kartką. Tuż obok pojawił się Gable.

-    Czy nasz napalony byczek widział już wyniki sprawdzenia? -spytał.

On też się śmiał, ale Nate nie zwracał na niego uwagi.

1.    Wyniki sprawdzania podanej osoby wskazują, że jest ona kapralem SWR, zapewne w departamencie I (rozpowszechnianie informacji, komputery) . Najprawdopodobniej rozpoczęła służbę w 2008 lub 2009 roku. Absolwentka Akademii Wywiadu Zagranicznego z 2010 roku. Wygląda na to, że jest spokrewniona z pierwszym zastępcą dyrektora SWR Iwanem Dimi-triewiczem Jegorowem. Wysłanie jej do Finlandii nie zostało odnotowane w listach MSZ Federacji Rosyjskiej, co wskazuje na delegację służbową i/lub ograniczone w czasie zadanie operacyjne.

2.    Komentarz centrali:    Centralę interesuje wy

mieniona podoficer. Powiązania rodzinne z szefostwem SWR dają jej dostęp do ważnych informacji, dlatego warto wykorzystać szansę na werbunek.

3.    Wyrażamy uznanie dla rezydentury za dokładność, uwagę i energiczne działania, które dają duże nadzieje na przyszłość. Należy zachęcić odpowiedzialnego oficera do dalszych badań, by móc ocenić rozwojowość kontaktu. Na życzenie rezydentury centrala będzie służyć pomocą w tej operacji. Pozdrowienia.

Nate uniósł głowę i popatrzył najpierw na Forsytha, a potem na Gable'a.

-    Trudno o lepsze wyniki sprawdzania - rzekł Forsyth. - Może będzie z tego nawet jakiś ważny werbunek.

Nate poczuł, jak nogi robią mu się ciężkie i nieruchome.

-    Coś mi tu nie pasuje, Tom. Ona nie jest wprowadzona w tę grę. Jest za młoda. Poza tym nie wiem, czy da się zwerbować. Jest jakaś zamknięta, oddalona. - Znowu spojrzał na depeszę. - Przez pięćdziesiąt lat w akademii nie było żadnej kobiety. Mogę stracić pół roku, starając się bez większego sensu przygotować ją do werbunku. Wydaje mi się, że powinienem skoncentrować się na czymś innym.

Gable pochylił się nad barkiem Forsytha.

-    Skoncentrować się na czymś innym? - powtórzył ze śmiechem. - Chyba, kurwa, żartujesz! Taka laska, a w dodatku powiązana z szefostwem SWR. No tak, musisz się zastanowić, sprawdzić... Może jednak zdecydujesz się na kogoś innego... Mówię ci, ta cizia tylko czeka, żebyś się nią zajął.

-    No dobra, dobra - mruknął Nate. - Po prostu nie wygląda na oficera operacyjnego SWR. Jest jakaś ponura i przestraszona. Tak mi się przynajmniej wydaje. - Wzruszył ramionami i spojrzał na kolegów.

-    Wydaje czy nie wydaje, stary, masz solidne podstawy do tego, żeby zająć się jej rozpracowywaniem - powiedział Gable, wycofując się z pokoju. - Porozmawiamy o planach operacyjnych, jak będziesz gotowy - rzucił jeszcze przez ramię.

Forsyth mrugnął do Nate'a i też zaczął zbierać się do wyjścia. Nate zdążył jeszcze skinąć mu głową. Dobrze, zobaczymy, co z tego wyjdzie, pomyślał. Strata czasu? No, gdzie twoja motywacja? Od tego momentu Dominika Jegorowa miała stać się dla niego kimś więcej niż piękną kobietą, a mianowicie kandydatką na osobowe źródło informacji.

W położonej nieco dalej Ambasadzie Rosyjskiej rezydent Wo-łontow czynił Dominice wyrzuty z powodu za małych postępów jej operacji.

-    Dobrze pani zaczęła, pani kapral, ale teraz idzie to zdecydowanie zbyt wolno. Generał Jegorow wciąż pyta o rozwój sytuacji. Musi się pani postarać, żeby bardziej zaprzyjaźnić się z Nashem. Częstsze spotkania. Wspólne wypady na narty, na weekendy... Niech pani coś wymyśli. Generał Jegorow doradzał, żeby uzależniła pani od siebie emocjonalnie tego Amerykanina. -Wołontow rozparł się w fotelu i przeciągnął tłustymi palcami po wypomadowanych włosach.

-    Dziękuję, panie pułkowniku. - Najpierw jej wuj, potem Siemionow, a teraz ten śmierdzący głupek. - Ale czy może mi pan wyjaśnić, co dyrektor Jegorow ma na myśli, mówiąc o „emocjonalnym uzależnieniu”? - Popatrzyła na niego, spodziewając się, że zasugeruje, iż ma go uwieść.

-    Oczywiście nie mogę wypowiadać się za pana generała -mruknął Wołontow, robiąc unik. - Chodzi o to, żeby skoncentrowała się pani na dalszym rozwoju tej znajomości. Na wytworzeniu więzi... - Wołontow wykonał gest, chcąc pokazać, na czym ma polegać „wytworzenie więzi”. - A przede wszystkim musi pani go zmusić do mówienia o sobie.

-    Tak jest, panie pułkowniku - powiedziała, wstając z krzesła. -Przyspieszę operację i będę pana o wszystkim informować. Dziękuję za cenne rady.

Po rozmowie poczuła, jak opuszczają ją siły. Musiała funkcjonować w infantylnym świecie pełnym oślizgłych komentarzy i insynuacji. „Emocjonalne uzależnienie”, „więzi”. Szkoła jaskółek. Czy będzie się z tym borykać już do końca pracy w SWR?

Otrząśnij się z tego! - myślała wściekła, wracając do domu. Miała przecież zadanie w bajkowym miasteczku za granicą i własne mieszkanie. I to było cudowne. No i musiała poradzić sobie z wyszkolonym oficerem. Cóż, Nate Nash nie wydawał się jej zbyt groźny, ale pracował przecież w CIA i to już wystarczało. Dzisiaj wyciągnie z niego więcej informacji. Zapyta go, co sądzi o Rosjanach - Nate nie przyznał się jeszcze do tego, że zna rosyjski. Zapyta go o Moskwę, a wtedy będzie musiał się przyznać, że w niej był. Kiedy tak szła oświetloną ulicą w stronę Yrjonkatu, nieświadoma tego, że bardziej utyka, myślała z przyjemnością o czekającym ją spotkaniu.

Nate też zmierzał w kierunku pływalni. Był tak zajęty swoimi myślami, że zupełnie zapomniał o ulicy i nie zwracał uwagi na szczegóły. Obudź się, stary, pomyślał. Przecież masz nową sprawę. Przeszedł na czerwonym świetle i zmienił kierunek marszu, starając się coś dostrzec, gdy się rozglądał, niby zwracając uwagę na samochody. Nic ważnego, nic szczególnego. Trzy przecznice i ta sama procedura. Ogonów nie ma. To już nie zwykła chlapanina z niebieskooką Rosjanką w kostiumie z lycry. Jeśli Dominika rzeczywiście pracuje w SWR - a Nate wciąż miał co do tego wątpliwości - to trzeba uważać i ponownie ocenić sytuację. Cholera, wolałby już raczej zająć się tym pijakiem Tiszkowem. Miałby przynajmniej dostęp do dokumentów i protokołów z rozmów w cztery oczy. To byłoby prawdziwe osiągnięcie, coś, co wywołałoby szum w centrali.

Pogrążona w myślach Dominika również zapomniała sprawdzić, czy ktoś jej nie obserwuje, aż znalazła się trzy przecznice od basenu. By to nadrobić, dokonała absurdalnego zwrotu w alejce -jej instruktorzy nie byliby z tego zadowoleni - i poczuła się... śmieszna i żałosna. I gdy tak oboje szli w roztargnieniu w różne strony, nagle wyłonili się zza różnych zakrętów i znaleźli się w tym samym czasie przed wejściem do pływalni. Dominika zaczęła szybciej oddychać, Nate poczuł, że mocniej bije mu serce, ale oboje pamiętali o swoich zadaniach i od razu przystąpili do pracy.

*

Oparła się o drewniane przepierzenie ich loży. W długich palcach ściskała delikatnie kieliszek. Nate siedział po drugiej stronie z wyciągniętymi i skrzyżowanymi na końcu nogami. Miał na sobie wycięty w serek sweter i dżinsy, a ona robioną na drutach bluzkę i plisowaną spódnicę. Poza tym włożyła czarne rajstopy i buty na płaskim obcasie w tym samym kolorze. Nate zauważył, jak kiwa jedną nogą pod stołem.

-    Amerykanie nigdy nie są dostatecznie poważni - zauważyła.

-    Zawsze się ze wszystkiego śmieją.

-    Tak? A ilu ich znasz? Byłaś w Stanach? - zaciekawił się Nate.

-    W szkole baletowej mieliśmy jednego takiego studenta -odparła. - Naprawdę ciągle żartował. - Mogła mówić o szkole, bo było to częścią jej operacyjnej legendy.

-    Dobrze tańczył? - spytał Nate.

-    Niespecjalnie - rzekła. - Program był bardzo trudny, a on wcale nie chciał się tam znaleźć.

-    Pewnie czuł się samotny - zauważył Nate. - Pokazałaś mu Moskwę? Chodziliście razem na imprezy?

-    Jasne, że nie. To było zabronione.

-    Zabronione? Ale co konkretnie, imprezy czy to, żeby się lepiej poczuł?

-    No widzisz, ciągłe żarty.

-    To wcale nie żart - powiedział Nate. - Zastanawiam się, jakie wrażenia wywiózł z Rosji i z Moskwy. Czy było mu tam miło, czy ciągle tęsknił, czuł się nielubiany?

Co za dziwne pytanie, pomyślała Dominika.

-    Wiesz coś o Moskwie? - rzuciła, znając już odpowiedź.

-    Nie mówiłem, że mieszkałem tam przez rok? Pracowałem w ambasadzie. I mieszkałem koło kancelarii...

Żadnego zainteresowania. Nawet najmniejszej zmiany.

-    I jak ci się podobało?

-    Miałem masę pracy i za mało czasu, by poznać samo miasto.

-    Wypił trochę wina i się uśmiechnął. - Szkoda, że cię wtedy nie

znałem. Mogłabyś mi je pokazać. Chyba że to też jest zabronione.

Niewinny chłopiec, pomyślała Dominika. Ale udaje. Zignorowała tę ostatnią uwagę i przeszła do kolejnego pytania.

-    Dlaczego wyjechałeś? Wydawało mi się, że dyplomatów zatrudnia się na dłużej. - Jego odpowiedź miała stanowić najważniejszą część jej raportu.

-    Dostałem propozycję pracy w Helsinkach i musiałem wybierać - odparł.

Bardzo przekonujące, pomyślała Dominika. Zauważyła, że barwa wokół jego ramion się nie zmieniła, kiedy skłamał. I profesjonalne, dodała w duchu.

-    Było ci przykro, że musiałeś wyjechać?

-    Do pewnego stopnia - odparł. - Było mi też przykro z powodu Rosji.

-    Rosji? Dlaczego?

-    Udało nam się zakończyć zimną wojnę i nie powysadzać się w powietrze, choć czasami byliśmy blisko. Dawny system się skończył, niezależnie od tego, czy to się komuś podobało, czy nie. Chyba wszyscy w Rosji liczyli na wolność i lepsze życie.

-    I myślisz, że w Rosji nie żyje się teraz lepiej? - spytała Dominika, starając się ukryć oburzenie.

-    Pod pewnymi względami z pewnością tak. - Wzruszył ramionami. - Ale ludzie wciąż mają ciężko. Najgorsze jest to, że zaczęła się nowa epoka, z której nic nie wynikło.

-    Nie rozumiem - powiedziała Dominika.

Zobaczmy, czy połknie przynętę, pomyślał Nate.

-    Nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie, że obecny system wcale nie jest lepszy od poprzedniego. Tyle że nie tak jasno to widać, bo zaangażowali nowoczesną technikę, są bardziej media l-ni. Nowa broń to ropa naftowa i gaz, ale sam system pozostaje równie okrutny, represyjny i skorumpowany jak wcześniej. - Nate spojrzał na nią nieśmiało i podniósł ręce. - Przepraszam. Nie chciałem krytykować Rosji.

Mimo szkoleń i ćwiczeń Dominika nie była przygotowana na

taką rozmowę. Musiała pamiętać, że ma przed sobą oficera wywiadu, wyćwiczonego w prowokacjach, by wydobyć od rozmówców jak najwięcej wiadomości. Pomyślała, że musi się odprężyć. Nie może stracić panowania nad sobą. Musiała jednak jakoś mu odpowiedzieć.

-    To nieprawda - rzekła twardo. - Tak mówią wrogowie Rosji. A oni kłamią.

Nate pomyślał o byłym oficerze KGB otrutym polonem i zastrzelonej w windzie dziennikarce, a następnie dopił wino.

-    Powiedz to Litwinience albo Annie Politkowskiej.

Albo Ustinowowi, dodała w myśli, wciąż czując się winna tego, co się stało. Jednak w dalszym ciągu była wściekła na Nate'a.

TORTILLA ESPANOLA Z AMBASADY HISZPAŃSKIEJ

Pokrojone na średniej grubości plasterki ziemniaki i krojoną cebulę przyprawiamy i smażymy w dużej ilości oliwy, aż staną się miękkie, a następnie osuszamy w oddzielnym naczyniu. Dodajemy ubite jajka i na posmarowanej oliwą patelni ponownie smażymy na średnim ogniu, aż zbrązowieją brzegi i spód tortilli. Następnie kładziemy na patelni talerz, przewracamy tortillę na drugą stronę i smażymy również do zbrązowienia.

Nate siedział w swoim pokoju w rezydenturze i wyglądał na dwór przez paski żaluzji w oknie. Z roztargnieniem uderzał po nich sznurkiem, tak że plastikowa końcówka odbijała się od ściany: pac, pac, pac. Wczoraj wieczorem był w kolejnej ambasadzie na kolejnym przyjęciu z okazji święta narodowego. Na biurku miał stosik wizytówek, czuł ból mięśni między łopatkami.

Pomyślał o pływaniu i przypomniał sobie Dominikę. Dobrze jej się przyjrzał, byli razem w paru miejscach, ale wciąż miał wrażenie, że nic z tego nie wyjdzie. Ta dziewczyna wierzyła w Rosję, była jej naprawdę oddana, nie miała wątpliwości czy słabych punktów. Tracił tylko czas. Plastikowa końcówka znowu uderzyła o ścianę. Wydawało mu się, że wizytówki na biurku szydzą z niego. Na metalowej tacy leżała pojedyncza kartka papieru - jego raport na temat ostatniego spotkania z Dominiką.

Do pokoju zajrzał Gable.

-    Boże, wyglądasz tu jak więzień na zamku Zenda w swojej wieży - mruknął. - Dlaczego stąd nie wyjdziesz? Nie zaprosisz kogoś na lunch?

-    Nie mam siły, nic mi nie wychodzi - odparł Nate, patrząc przez okno. - Miałem w tym tygodniu aż cztery święta narodowe.

Gable potrząsnął głową, podszedł do okna i jednym ruchem zamknął żaluzje. Przysiadł na biurku Nate'a i pochylił się w jego stronę.

-    Posłuchaj, Hamlecie, bo będę rzucał perły mądrości przed wieprze, a w zasadzie przed jednego wieprza. Z tym kurewskim wywiadem agenturalnym wiąże się jedna mała perwersja. Czasami im bardziej próbujesz znaleźć cel, zacząć operację, tym bardziej się od tego oddalasz. Niecierpliwość, agresja, a w twoim przypadku desperacja rozchodzi się w powietrzu niczym zaraza. Nikt nie chce z tobą rozmawiać, zjeść posiłku. Wszyscy wyczuwają zarazę...

-    Nie rozumiem.

Gable pochylił się mocniej.

-    Masz gorączkową potrzebę działania - ciągnął. - Im dłużej patrzysz na fiuta, tym słabiej ci stoi. Próbuj, ale daj se też luz.

-    Dziękuję za obrazowe wyjaśnienia - mruknął Nate - ale jestem tu już od jakiegoś czasu i... nic.

-    Przestań, bo się rozpłaczę. Pamiętaj, że musisz zadowolić tylko mnie i szefa, a my nie narzekamy. Przynajmniej na razie -dodał znacząco. - Masz czas, więc działaj spokojnie, bez nerwów. -Gable wziął raport z jego tacy. - Poza tym ta twoja laska to prawdziwa kopalnia złota, z całym szacunkiem dla tego, co sam sądzisz. Zajmij się nią, na miłość boską. Mam pomysł, jak ją trochę rozruszać, żeby lepiej się nam zaprezentowała.

Gable zaproponował, by zajęła się nią niewielka grupa obserwacyjna, którą mieli w rezydenturze. Mogli w ten sposób sprawdzić, czym zajmuje się Jegorowa. Nate uważał to za przesadę i przekonywał obu szefów, że Dominika jest pracownikiem niskiego szczebla bez dostępu do poufnych danych. Obserwowanie jej będzie stratą czasu.

-    Dobrze, więc ustalmy, że nie zgadzamy się w tej sprawie -rzucił Gable. - Innymi słowy, zamknij gębę!

Forsyth uniósł rękę do góry.

-    Nate, ponieważ to ty pracujesz z Jegorową, może przejmiesz dowództwo grupy obserwacyjnej, co? Masz z nią trochę doświadczeń, możesz pomóc. Nasi obserwatorzy to starsze małżeństwo, bardzo ciekawi ludzie. No i niezwykle dokładni i profesjonalni w

swojej robocie.

Fajnie, pomyślał Nate. Gable zaproponował, żeby zaangażować w to ekipę obserwacyjną, a Forsythe zlecił mu nad nią zwierzchnictwo, żeby zmusić go do zajęcia się sprawą. Forsyth i Gable świetnie ze sobą współpracowali, jak prawdziwi zawodowcy, doskonale wiedzieli, jak zmotywować podwładnych.

Gable podsunął mu teczkę i zgromił wzrokiem, widząc, że Nate chce się odezwać.

-    To teczka Archiego i Veroniki. - Urwał na chwilę. - Ci ludzie to prawdziwa legenda. Pracują dla nas od lat sześćdziesiątych. Brali udział w naprawdę ważnych akcjach, choćby sprawie Golicyna. Pozdrów ich ode mnie.

Dwadzieścia cztery godziny później, po dwugodzinnej trasie sprawdzającej, kiedy to najpierw pojechał na północ drogą E75, potem drugorzędnymi drogami na zachód w kierunku Tuusula, a następnie stodwudziestką znowu do Helsinek, Nate zostawił w końcu samochód na parkingu przy dworcu Pasila i ruszył w stronę Lansi-Pasila, dzielnicy wieżowców i centrów handlowych. Odnalazł wyznaczony budynek, skromny czteropiętrowy blok z cegły i szkła z prostokątnymi loggiami. Nacisnął guzik domofonu przy nazwisku Raikkonen i wpuszczono go do środka. W końcu zadzwonił do drzwi na czwartym piętrze.

-    Proszę - powiedziała starsza kobieta, która otworzyła drzwi. Żwawa. Po siedemdziesiątce. Veronica. Miała wąską, arystokratyczną twarz z prostym nosem i mocnymi ustami, które wskazywały, że kiedyś musiała być bardzo piękna. Jej chłodne niebieskie oczy wciąż były godne uwagi, a różowa skóra aż lśniła zdrowiem. Z gęstych siwych, uczesanych w kok włosów wystawał ołówek. Miała na sobie jasne spodnie i lekki sweter. Na jej szyi wisiały okulary do czytania, a na podłodze obok fotela piętrzyły się gazety i magazyny.

-    Czekaliśmy na ciebie - powiedziała. - Jestem Jaana. - Uścisnęła mocno jego dłoń.

Aż promieniowała energią i witalnością, wskazywał na to jej

uścisk, oczy, cała postawa.

-    Napijesz się herbaty? Która godzina? - Spojrzała na swój zegarek, który nosiła z cyferblatem zwróconym do nadgarstka, co było charakterystyczne dla ulicznych obserwatorów. - Już na tyle późno, że można pomyśleć o czymś mocniejszym - zauważyła. -Może schnappsa? - Wszystko to mówiła, wyraziście gestykulując, mrugając oczami i uśmiechając się.

-    Marty Gable przesyła pozdrowienia - powiedział Nate.

-    To bardzo miło z jego strony - rzuciła, starając się zrobić trochę miejsca na zastawionym rozmaitymi rzeczami stoliku. -Świetny facet. To dobrze, że jest twoim szefem. - Biegała do kuchni i z powrotem; najpierw przyniosła szklanki, a potem owalną butelkę ze schnappsem. - Widzieliśmy różnych dziwnych szefów, i to po obu stronach. Oczywiście Rosjanie byli gorsi, wstrętni, brutalni, starający się przeżyć w swoim okrutnym świecie. Z pewnością nie można się było z nimi nudzić.

Jaana Raikkonen nalała schnappsa do dwóch szklanek i uniosła swoją w skandynawskim toaście, patrząc Nashowi w oczy przy pierwszym łyku. Salon był mały i urządzony wygodnie, na meblach pełno było rzeczy, a na biegnących po drewnianych ścianach półkach stały rzędy książek. Całe mieszkanie wypełniał zapach zupy warzywnej.

-    Czy twój mąż jest w domu, Jaano? - spytał. - Miałem nadzieję, że też się z nim spotkam.

-    Zaraz przyjdzie. Jest na ulicy, sprawdzał, czy nikt cię nie śledził. - Wzruszyła ramionami. - Taki już mamy nawyk.

Nate zaśmiał się sam do siebie. Jeździł przez dwie godziny, starając się zgubić wszelkie możliwe ogony, a nie zauważył starszego faceta koło bloku. Oboje tak właśnie musieli działać od wielu lat, pomyślał.

W tym momencie dobiegł do nich zgrzyt klucza w zamku i Marcus Raikkonen wszedł do środka. Archie. Spuścił ze smyczy brązowego jamnika, który powąchał Nate'a, a potem pobiegł na swoje legowisko. Wabił się Rudy. Marcus był wysoki, miał ponad metr osiemdziesiąt, i szeroki w barach. Spod jego krzaczastych brwi patrzyły jasne, niebieskie oczy. Pojednaj stronie szczęki, pod ostrym podbródkiem widać było napięte mięśnie. Poruszał się sprawnie, jak sportowiec. Łysiał już, a włosy, które mu zostały, miał krótko przycięte maszynką. Ubrany był w ciemnoniebieski dres i czarne adidasy. Na lewej piersi widać było wpiętą małą fińską flagę. Silnie uścisnął dłoń Nasha.

-    Na podwórku po drugiej stronie ulicy? - rzucił Nate. - Ławka koło schodów?

-    Świetnie - powiedział Marcus. - Nie sądziłem, że mnie zauważysz. - Uśmiechnął się i wziął do ręki trzecią szklankę ze sch-nappsem. - Twoje zdrowie! - Wypił, patrząc Nate'owi w oczy.

Nate przypomniał sobie to, co znalazł w papierach na ich temat. Archie i Veronica przez czterdzieści lat stanowili trzon wspólnej ekipy obserwacyjnej w Helsinkach. Oboje byli teraz na emeryturze. Wcześniej Archie pracował jako śledczy w fińskiej policji podatkowej, a Veronica jako bibliotekarka. Byli efektywni, bo potrafili zmieniać się i znikać na ulicy, a poza tym instynkt podpowiadał im, jaki będzie następny ruch królika. Oczywiście świetnie znali miasto i jego metro, gdyż wraz z nimi dorastali. Zawzięci, dyskretni, cierpliwi i niespieszni, potrafili rozpracowywać kogoś miesiącami i nikt ich nie zauważał. Gable powiedział, że ich styl pracy „bardziej przypomina pieszczotę żony niż ingerencję lekarza”.

Nate opracował wraz z Raikkónenami plan obserwacji Dominiki. Chodziło o to, żeby nie śledzić jej cały czas, a tylko w starannie wybranych okresach: wieczorem po pracy i w czasie weekendów, kiedy to mogło wydarzyć się coś interesującego. Nate obserwował ich z daleka przy pracy. Raz zakładali parki oraz włóczkowe rękawice i czapki, to znowu eleganckie garnitury i płaszcze, przyjeżdżali rowerami z dzwonkami, ciągnąc Rudy'ego na smyczy, to znowu dyskretnym volvo lub skuterem z koszem na zakupy. Czasami chodzili razem, trzymając się za ręce, czasami oddzielnie. Któregoś razu Jaana weszła za Dominiką do sklepu, korzystając z chodzika. Archie i Veronica umieli wszystko: obserwacja ruchoma, obserwacja zewnętrzna stacjonarna, prowadzenie, przecinanie drogi, obserwacja paralelna, wymiana obserwatorów.

Nate spotkał się z nimi ponownie po dwóch tygodniach w ich mieszkaniu. Zrobili kilka zdjęć. Marcus podsumował wyniki dotychczasowej obserwacji. Jego raport był krótki, precyzyjny. Jaana co jakiś czas wtrącała własne uwagi.

-    Po pierwsze - zaczął Marcus - jesteśmy niemal pewni, że do tej pory ani nie spodziewała się, ani nie wykryła obserwacji. -Wzruszył ramionami. - Jest młoda, ale doskonale radzi sobie na ulicy. Nie korzysta z wyświechtanych sztuczek, dobrze się porusza, potrafi wykorzystać otoczenie. Bardzo wysoko oceniam jej umiejętności.

-    Zna już topografię miasta i tylko raz widziałem, żeby powtórzyła jakąś technikę - dodał, patrząc na żonę. - Czeka na pół-piętrze hotelu Torni naprzeciwko pływalni, aż się pojawisz. Potem siedzi tam jeszcze chwilę i idzie do Yijonkatu.

-    Marcus się ze mną nie zgadza - wtrąciła Jaana - ale moim zdaniem ta dziewczyna nie jest oficerem operacyjnym. Nie ma swoich agentów i nie wspiera działaniami rezydentury. Po prostu nie ma nic do zrobienia.

Popatrzyła na męża, czekając na odpowiedź.

-    Jasne, że ma - rzekł Marcus. - Tyle że na razie nie wiemy, jakie to zadanie. Potrzeba nam więcej czasu.

-    Jedno wiemy na pewno - powiedziała Jaana, ignorując tę uwagę. - Jest samotna. Z ambasady idzie prosto do swego mieszkania. Kupuje rzeczy dla jednej osoby. W czasie weekendów chodzi sama.

-    Czy pilnuje jej ktoś z rezydentury? - spytał Nate. - Widzieliście, żeby jeszcze ktoś ją obserwował.

-    Raczej nie. - Marcus potrząsnął głową. - Jest czysta. Będziemy sprawdzać, czy jej nie obserwują.

-    Spotkam się z nią poza basenem - dodał Nate. - Chciałbym, żebyście obserwowali, co się wtedy dzieje.

Marcus skinął głową.

-    Będzie ciekawiej. Zobaczymy, co zrobi bezpośrednio po tych spotkaniach. Oficerowie zwykle biegną wtedy do telefonu albo na randkę z szefem rezydentury. Postaraj się dać nam wcześniej znać, co planujesz. Jeśli chcesz, możemy zaproponować parę fajnych miejsc.

-    I jeszcze jedno - rzuciła Jaana, dolewając mu schnappsa. -Wiesz, mam wrażenie, że jest to miła, sympatyczna dziewczyna. I potrzebuje przyjaciela.

Marcus uniósł lekko brwi i spojrzał najpierw na żonę, a potem na Nate'a.

Nate omówił raport Archiego i Veroniki z Gable'em.

-    Dobrze, uważaj na nią, zwłaszcza że nie wspiera jej nikt z rosyjskiej ambasady - mruknął Gable. - Jeśli dostanie wsparcie, to możliwe, że jest oficerem operacyjnym. I że to ty jesteś jej celem.

-    Wykluczone - rzucił Nate. - To przecież niemożliwe.

-    Cieszy mnie twoja pewność. W każdym razie zajmij się nią, i to porządnie. Spokojnie, wolno, tylko się pospiesz.

Nate wyznaczył sobie cel, by spotykać się z Dominiką poza basenem co najmniej raz w tygodniu. Sprawdził, gdzie mogliby pójść, by ich nie widziano. Spotykali się po pracy w barach w podziemiach, chodzili na kawę w sobotę rano i w niedzielę na lunche do odległych restauracji. Sadzał ją plecami do ulicy. W całych Helsinkach pełno było Rosjan z ambasady, a on nie chciał, żeby ją zauważyli. Wzmacniał ich przyjaźń, ale starał się, by pozostali w ukryciu: przychodzili oddzielnie, wychodzili osobno. Nie dzwonili, zmieniali zachowania, budowali wzajemne zaufanie. Strata czasu.

Dominika wykorzystywała własne umiejętności. Idąc na spotkania, sprawdzała, czy nie jest śledzona. Finowie gapili się na piękną ciemnowłosą kobietę na schodach, na zaśnieżonej uliczce czy w tylnych drzwiach sklepu, nie zdając sobie sprawy, że szuka obserwatorów, liczy wszystkie futra i kapelusze, sprawdza ka-wiamię, do której właśnie dotarł Nate.

Coraz lepiej się poznawali. W ciągu ostatnich paru spotkań naprawdę rozmawiali, co wydawało się zupełnie normalne w ich sytuacji. Dominika uznała, że Nate jest szczery, naturalny, inteligentny. I chociaż Amerykanin, wcale nie był chamski. Jego komentarze na temat pobytu w Moskwie były powierzchowne; oczywiście musiał ukrywać to, że prowadził rosyjskiego kreta. Dominika nie interesowała się tak bardzo jego komentarzami na temat Rosji, choć sama czuła podobnie. No już, powiedz coś ciekawego, poganiała go w duchu. Musiała spędzać z nim więcej czasu, koncentrować się na jego rutynowych zajęciach. Musiała zdecydować, czy nadaje się na informatora.

Czuła presję. Czy jeśli nie dojdzie szybko do przełomu, zdecyduje się - pod naciskiem centrali i Wołontowa - na fizyczny kontakt. Nielzia, myślała. Nate był przystojny, bardzo podobały jej się jego otwartość i humor... ale nie. Nigdy.

Ile już odbyli spotkań? Nate znowu poczuł podniecenie na myśl o tym, że zobaczy Dominikę, chociaż nie wiedział, czy zdoła ją do czegokolwiek skłonić. Dziewczyna była niezłomna. Nate nie bał się setek samochodów obserwacyjnych w Moskwie, ale naprawdę nie potrafił określić, jakie są jej motywacje. Jeśli nawet prowadziła jakąś operację, nie był w stanie stwierdzić, na czym ona polega. Wyglądało to niemal tak, jakby przybyła do Helsinek tylko po to, by nabyć doświadczenia, co wydawało się zupełnie bez sensu. Jej związki z SWR wydawały się bardzo ważne, właśnie dlatego należało ją zwerbować. Już wkrótce będzie musiał jakoś zapanować nad sytuacją, bo cierpliwość Forsytha ma swoje granice, a Gable dodatkowo mu dołoży.

Jeszcze jedno. Mógł godzinami patrzeć na jej twarz. Boże, co mi chodzi po głowie? Muszę się skoncentrować na sprawie, ocenić ją, sprawdzić, co ją rusza. Teraz znacznie łatwiej im się rozmawiało, chociaż się nie zgadzali. Czerwieniła się i była zła, kiedy krytykował Rosję, ale Nate miał też wrażenie, że czasami niechętnie się z nim zgadza. Nie wierzyła też w całą propagandę. Może był to jakiś

punkt zaczepienia, a może nie.

Nate spojrzał w lustro i przyczesał włosy. Zaproponował, żeby w tę niedzielę zjedli lunch w małej ludowej restauracji w Philajisto, nieopodal północno-wschodniej linii metra. Dominika przystała na tę propozycję. Parę tygodni wcześniej Archie stwierdził, że to miejsce położone jest na uboczu.

- Na pewno nie będzie tam naszych rosyjskich przyjaciół -stwierdził. - Jedno z nas będzie ją obserwować w metrze, a drugie osłaniać ciebie.

Nate narzucił nieprzemakalną sportową kurtkę. Miał na sobie sweter, sztruksowe spodnie i buty z głębokim poprzecznym bieżnikiem. Wyszedł z mieszkania, przemierzył pobliskie nierówności Kruununhaki, zajrzał nad zamarznięte nadbrzeże i dopiero wtedy zaczął swoją zwykłą trasę sprawdzeniową.

W mieszkaniu po drugiej stronie miasta wielkooka Dominika również patrzyła w lustro. Nie użyła perfum, ale uczesała się starannie swoim szylkretowym talizmanem. Przygotowywała się do wyjścia do metra, ale wcześniej wyjrzała jeszcze ukośnie przez okno na ulicę. Czekała na to spotkanie, mogła z nim rozmawiać, spierać się, za każdym razem dowiadywać się czegoś nowego.

Włożyła golf i tweedową kurtkę oraz wełniane spodnie, gdyż zrobiło się zimno, a także buty na płaskim obcasie. Zawiązała sobie chustę wokół głowy jak babuszka i wyszła z mieszkania. Zeszła do sutereny, przeszła przez składzik i weszła do kotłowni. Wąski korytarzyk prowadził wprost do położonego wyżej zakratowanego okienka, które odkryła przed paroma tygodniami. Wyglądało na to, że dawniej wrzucano przez nie węgiel. Dwa dni wcześniej Dominika potrzebowała prawie godziny, żeby otworzyć kłódkę; nie było to łatwe, zwłaszcza że w charakterze wytrycha miała jedynie szpilkę od włosów. Ustawiła pod spodem pudełka, podciągnęła się i przecisnęła przez okienko. Niezły początek randki, pomyślała.

Zamknęła za sobą okienko i rozejrzała się po zasłoniętych oknach. Nic. Przeszła cicho alejką, wcisnęła się między ciężarówkę a pojemnik na śmieci, przeskoczyła przez niski murek i znalazła się na ulicy. Oddaliła się już o jedną przecznicę od swego bloku. Miała podniesiony kołnierz kurtki, a chusta zakrywała jej rysy. Przeszła niespiesznie do kolejnej przecznicy w kierunku zachodnim, na każdym skrzyżowaniu rozglądając się i sprawdzając, czy nie ma ogonów. Weszła na teren Kamppi i ruszyła przez centrum handlowe. Zatrzymała się w księgarni, żeby przyjrzeć się twarzom wokół, a potem przeszła do metra. Stała w bezruchu, przyglądając się obrazom odbitym w mijanych reklamach. Żadnych sylwetek. Była w połowie drogi na peron, kiedy na schody weszła starsza kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym i bezkształtnym kapeluszu. W ręku trzymała bukiet w zielonym papierze i siatkę z dwoma jabłkami. Veronica miała nadzieję, że kiedyś będzie mogła powiedzieć tej miłej dziewuszce, jak bardzo jest przewidywalna, kiedy wybiera stację metra najbliższą swojego domu.

Instruktor od obserwacji Nate'a był wcześniej fizykiem i miał na imię Jay, nosił brodę jak van Dyck oraz długie jasne włosy i wyglądał właśnie jak van Dyck. „Przestańcie myśleć o tym, żeby zostać bohaterami - powiedział im kiedyś. - Jeśli zauważycie obserwatorów, macie imprezę z głowy, koniec roboty”. Narysował na tablicy poziomą linię. „Wasza trasa sprawdzeniowa ma zmusić niewidocznych obserwatorów, by się ujawnili. Nie chodzi o to, by kogoś zgubić. Każdego obserwatora można złamać”. Przeciął linię poziomą jedną pionową. „To punkt, kiedy te zbiry mają do wyboru: albo się pokazać, albo zgubić królika”. Otrzepał ręce z pyłu. „Jeśli uda wam się ich zmusić, by się pokazali, nie łamiąc im serca, wygraliście. Ale tylko tego wieczoru. Potem trzeba zaczynać od nowa .

A niech tam, kurwa, złamię im serce, pomyślał Nate. Jeśli miał jakiś ogon, ten będzie musiał się ujawnić. Ześliznął się w dół nasypu bocznicy kolejowej przy dworcu głównym, wspiął na siatkę, przeszedł alejką i unikając samochodów, przebiegł przez trasę E12. Zastanawiał się, co Dominika będzie miała na sobie. Idąc dalej, rozglądał się za Archiem, ale była to strata czasu. Stary na ulicy był jak duch, ektoplazma, dym z suchego lodu. Archie zajmował się kontrobserwacją, wypatrywał tych samych elementów w wydłużonym czasie i przestrzeni. Nie przejmował się kurtkami czy kapeluszami, zwracał uwagę na sposób chodzenia, krok, posturę, kształt uszu czy nosa. Na to, czego obserwatorzy nie mogli zmienić. I na buty. Nigdy nie zmieniali butów.

Trzy godziny po wspinaczce ulicami Helsinek, kiedy w końcu zobaczył Archiego z torbą w prawej ręce (jesteś czysty), uwierzył, że istotnie nikt za nim nie idzie. Skromna ludowa restauracja należała do afgańskiej rodziny. Nate wszedł do niewielkiej pobielanej sali z gobelinami na ścianach i kolorowymi poduszkami na krzesłach. Na stolikach stały świece. Z radia na półce płynęła łagodna melodia. Prawie nikogo tu nie było, tylko w rogu siedziało dwoje Finów. Z kuchni dobiegał cudowny zapach przypraw i duszonej jagnięciny. Nate też usiadł w kącie, twarzą do okna. Po dwóch minutach przeszli przed nim, trzymając się za ręce, Archie i Ve-ronica. Veronica dotknęła nosa, co znaczyło, że wszystko jest w porządku. Archie uważał ten znak za idiotyczny, ale ona nie dała się przekonać. Popatrzył na nią i przewrócił oczami, a potem oboje zniknęli z jego pola widzenia.

Po minucie w drzwiach stanęła Dominika. Rozejrzała się, dostrzegła Nate'a i podeszła do stolika. Spokojna, pewna siebie, pozbierana. Odstawił jej krzesło, ale pokręciła głową, kiedy chciał jej pomóc zdjąć kurtkę. Na stoliku pojawiły się dwa kieliszki wina. Nate poczuł pulsowanie kolana, które znowu musiał nadwerężyć, kiedy godzinę wcześniej uderzył w słupek ogrodzenia. Ześlizgując się z kolejowego nasypu, zadrapał rękę. Dominika miała lekkie rozdarcie na rękawie żakietu, ponieważ zaczepiła nim o róg pojemnika na śmieci. Przemoczyła też sobie wełnianą skarpetkę i but, bo, wychodząc z metra w Philajisto, wdepnęła w kałużę.

-    Cieszę się, że udało ci się tu dotrzeć - powiedział. - Ta knajpka leży trochę na uboczu, ale polecał mi ją pewien znajomy. -Spojrzał na świetlne refleksy na jej włosach. - Mam nadzieję, że to nie za daleko.

-    Metrem? - zaśmiała się. - Poza tym prawie nie było tam ludzi.

Gdybyś ty wiedziała, kto tam był, pomyślał.

-    Mam nadzieję, że ci się tutaj spodoba. Lubisz afgańską kuchnię?

-    Niczego jeszcze nie próbowałam, ale w Moskwie jest kilka afgańskich restauracji. Podobno całkiem niezłych. - Aureola, która otaczała Nate'a, była wyrazista i nasycona barwą, a Dominika pomyślała o ojcu.

-    Wiesz, trochę martwiłem się, zapraszając cię tutaj. Bałem się, że uznasz to za prowokację - powiedział z uśmiechem Nate. Chciał uprzedzić wątpliwości, sprawić, by się odprężyła.

-    Nie uważam, żebyś zachowywał się prowokacyjnie, tylko, jak to Amerykanie, nie możesz się powstrzymać. Chyba zaczynam cię trochę rozumieć.

Zamoczyła kawałek ciepłego chleba naan w miseczce z przecierem z ciecierzycy, skropionym obficie oliwą.

-    Mam nadziej ę, że wybaczysz mi, że j estem Amerykaninem...

-    Wybaczam - powiedziała z uśmiechem Mona Lizy.

I jeszcze jeden kęs chleba.

-    Jestem naprawdę szczęśliwy. - Nate oparł się łokciami o stolik i pochylił w jej stronę. - A ty? Jesteś szczęśliwa?

-    Co za dziwne pytanie.

-    Nie, nie chodzi mi o teraz. Czy jesteś ogólnie zadowolona ze swego życia? - sprecyzował.

-    Tak - odparła.

-    Tyle że czasami wydajesz mi się taka poważna... nawet smutna. Wiem, że twój ojciec zmarł parę lat temu i że był ci bardzo bliski.

Dominika wspomniała o tym wcześniej. Teraz z trudem przełknęła ślinę, nie chciała o tym mówić, nie chciała mówić o sobie.

-    Ojciec był cudowny, miły, pełen zrozumienia. Pracował na uczelni.

-    Co myślał o zmianach w Rosji? Cieszył się z demontażu ZSRR?

-    Jasne, tak jak my wszyscy. Był prawdziwym patriotą. - Napiła się jeszcze wina i poruszyła mokrymi palcami w bucie. - A ty, Niejt? - Nie chciała, by przejął kontrolę nad rozmową. - Co z twoim ojcem? Mówiłeś, że masz dużą rodzinę, ale jaki jest twój ojciec? Jesteście blisko?

Nate wziął głęboki oddech. Przerzucali do siebie piłkę, wymieniając się pytaniami.

Tydzień wcześniej zwierzył się Gable'owi, że jego zdaniem znajomość z Rosjanką zmierza donikąd. Dominika jest zbyt spięta, zbyt bojowo nastawiona i nie miał pojęcia, jak się przebić przez tę zbroję. „A czego byś chciał? - szydził Gable. - Żeby od razu rzuciła ci się w ramiona? Jest młoda, przestraszona i nie ma takich fajo-wych szefów jak ty”. Nate po raz pierwszy zauważył na ścianie w jego biurze laotański kalendarz z 1971 roku. „Rzuć jej coś na żer, powiedz coś o sobie, tylko nie ściemniaj, i zobacz, czy poczuje się lepiej”.

-    Ojciec jest prawnikiem - zaczął Nate. - Prawdziwy człowiek sukcesu z własną kancelarią. Ma też wpływy w kręgach prawników i polityków. Lepiej rozumie się z moimi starszymi braćmi, razem pracują. Nasza rodzina prowadzi tę kancelarię od wielu pokoleń.

Lepiej rozumie się ze starszymi braćmi, pomyślała Dominika i zaraz przeszła do następnego pytania.

-    A dlaczego nie zacząłeś tam pracy? Byłbyś bogaty. Chyba wszyscy Amerykanie chcą być bogaci.

-    Skąd ten pomysł? Sam nie wiem, chyba zawsze wolałem pracować sam, być niezależny. Dyplomacja bardzo mi odpowiada, mogę dużo podróżować, więc pomyślałem, że spróbuję najpierw czegoś innego.

-    Ale czy ojciec nie był rozczarowany tym, że nie poszedłeś w jego ślady?

-    No tak, jasne - odparł z westchnieniem. - Ale chciałem być daleko od ludzi, którzy zawsze mówili mi, co mam robić. Wiesz, o co mi chodzi...

Pod powiekami przemknęły jej kolejne obrazy. Balet, Ustinow,

szkoła jaskółek, wujek Wania.

-    Ale czy wystarczy uciec od rodziny? Czy nie musisz jeszcze czegoś osiągnąć? - Zdecydowała, że będzie naciskać.

-    Nie powiedziałbym, że to ucieczka - odparł nieco poirytowany. - Mam przecież pracę, robię coś dla mojego kraju. - Zobaczył unoszącą się nad stolikiem twarz Gondorfa.

-    Jasne - przytaknęła Dominika. - Ale co konkretnie robisz? -Wypiła nieco wina.

-    Wiele rzeczy - odparł.

-    Na przykład?

„Cóż, na przykład zajmuję się najlepszym źródłem informacji, jakim dysponuje CIA, rozpracowuję twój pieprzony wywiad, żeby położyć kres zakusom Federacji Rosyjskiej wraz z jej podstępnym prezydentem”.

-    Ostatnio zajmowałem się niezwykle ciekawym zagadnieniem gospodarczym - odrzekł. - Fińskim eksportem drewna.

-    Bardzo interesujące. - Zamrugała oczami. - Myślałam, że powiesz raczej o pokoju na świecie.

Nate uniósł głowę. Fioletowa peleryna wokół jego głowy i barków zaświeciła mocniej.

-    Pewnie bym tak zrobił, ale nie jestem pewny, czy Rosjanie wiedzą, co to jest światowy pokój. - Rozejrzał się dookoła. - W końcu jesteśmy w afgańskiej restauracji.

Dominika znów upiła łyk wina.

-    Więc następnym razem muszę cię zabrać do wietnamskiej -mruknęła.

Siedzieli, patrząc na siebie i żadne nie chciało się ugiąć. Co się, kurwa, dzieje? - myślał Nate. Ta dziewczyna coraz bardziej go denerwowała. Zdaniem Veroniki nie ma żadnego zadania. A może jednak to on jest jej celem? Dziewczyna wbiła w niego swoje błękitne oczy.

-    No dobrze - dodała Dominika, czytając w jego myślach. -Tylko nie lekceważ Rosji, bo przecież zasługujemy na trochę szacunku.

Bardzo ciekawe, pomyślał.

-    Pewnie będziemy to wspominać jako naszą pierwszą kłótnię - zauważył.

Odgryzła niewielki kęs chlebka naan.

-    Jak mówicie: będę pielęgnować to wspomnienie?

Na stole pojawiły się ich dania. Dominika zamówiła potrawkę jagnięcą z soczewicą, którą podano parującą w dużej wazie. Na wierzchu widać było odrobinę gęstego jogurtu. Nate miał ochotę na bowrani: ciemne skarmelizowane kawałki dyni cukrowej w sosie mięsnym z jogurtem. Potrawa była pyszna i Nate skłonił Dominikę, by trochę od niego spróbowała. Dopili wino i poprosili o kawę.

-    Następnym razem to ja płacę - powiedziała Dominika. -Powinniśmy się wybrać na Suomenlinnę, zanim zrobi się ciepło i zwalą się tam tłumy.

-    Dobrze, możesz się tym zająć - rzucił, a ona skinęła głową, patrząc na niego spod rzęs.

-    Wiesz, Nate, uważam, że jesteś uczciwy, zabawny i miły. Cieszę się, że jesteś moim przyjacielem. - Nate przygotował się na ciąg dalszy. - Mam nadzieję, że jesteś...

Teraz chce się przyjaźnić, pomyślał.

-    Oczywiście - powiedział.

-    Mimo że jestem z Rosji?

-    Właśnie dlatego, że jesteś z Rosji.

Siedzieli w gasnącym powoli świetle dnia i patrzyli na siebie, zastanawiając się, co z tego będzie, dokąd to prowadzi. Czterdzieści pięć minut później stali na peronie naziemnej stacji metra, położonej na obrzeżach miasta; było ciemno i zimno, ale temperatura nie spadła poniżej zera. Nate nie zaproponował, że ją odwiezie, zresztą i tak by się nie zgodziła. Nie chciał, by ktoś z Ambasady Rosyjskiej zobaczył Dominikę w wozie z numerami z amerykańskiej ambasady.

Szeroki, przeszklony pociąg wjechał szybko na stację i zwolnił. Stali sami na peronie, oświetlone wnętrze pociągu też było puste.

-    Dziękuję za wspaniałe popołudnie. - Dominika obróciła się w jego stronę. Ich oczy spotkały się, a ona potrząsnęła jego dłonią niczym prawdziwy gladiator z SWR. Nate postanowił ją trochę sprawdzić, więc przytrzymał jej dłoń, przysunął się i pocałował ją w policzek. Czarujące, pomyślała, ale widziała już więcej w swojej krótkiej karierze. Rozległ się sygnał dźwiękowy i Dominika bez uśmiechu weszła do wagonu. Potknęła się lekko, drzwi zasyczały i się zamknęły, a ona pomachała jeszcze na pożegnanie.

Kiedy skład nabrał prędkości, Nate zauważył w następnym wagonie staruszkę w ciepłej kurtce, z robótką na kolanach. Pociąg jechał już tak szybko, że Nate omal nie dostrzegł tego, jak Veronica dotknęła nosa. Na peronie nie było żywej duszy, jak więc udało jej się dostać do środka?

W czasie następnych wycieczek do miasta Dominika i Nate powinni byli zapamiętywać wrażenia i szczegóły oraz myśleć o raportach, które mieli do napisania. Nie robili tego jednak. Nate pamiętał raczej miękkość jej policzka i to, jak potknęła się niemal niezauważalnie, wsiadając do pociągu, a Dominika myślała o jego dłoniach: jednej czerwonej i otartej, i o tym, jak zamrugał zdziwiony, ale w końcu zadowolony, gdy przypomniała mu Wietnam.

KADDO BOWRANI - DYNIA PO AFGAŃSKU

Kawałki obranej dyni cukrowej posypujemy cukrem. Smażymy do zarumienienia, a następnie zapiekamy pod przykryciem w średniej temperaturze, aż zmięknie i się skarmelizuje. Podajemy z gęstym sosem mięsnym ze smażonej mielonej wołowiny, do której dodajemy krojonej cebuli, czosnku, sosu pomidorowego i wody. Zdobimy sosem z odsączonego jogurtu, kopru i przetartego czosnku.

Forsyth obserwował przez otwarte drzwi Nate'a, który zajmował się opracowaniem depeszy na temat spotkania z Jegorową. Nash dbał o rozwój tej znajomości, ale robił to z dużym sceptycyzmem. Szło mu wolno, a poza tym wciąż brakowało mu pewności siebie. Koniecznie chciał odnieść sukces, ale powoli zaczynał mieć dość walenia głową w mur. Stawka rosła, co wydawało się nieuniknione. Forsyth wiedział, że po kolejnych kontaktach centrala zacznie naciskać, proponować zewnętrzną ocenę, pytać o testy operacyjne. Jeśli Nate ją zwerbuje, zażądają rozmów i badania wariografem. Niedawna odpowiedź centrali na jeden z jego kontaktów była, jak to ujął Gable: „zapowiedzią tego, co przyniesie kurewska przyszłość”.

1.    Po przyjęciu tej depeszy wszelkie informacje należy kierować na zastrzeżone kanały. Temat nosi kryptonim GTDIVA. Szyfrogramy z rezydentury do centrali mają nosić klauzulę „ściśle tajne".

2.    Centrala w dalszym ciągu wyraża uznanie dla rezydentury i oficera operacyjnego za wkład w rozwój tej sprawy. Uważamy za szczególnie ważne to, że Diva wciąż chce się spotykać z oficerem (z pewnością bez zgody przełożonych) i rozmawiać o swoich przemyśleniach. Nalegamy, by oficer spróbował dowiedzieć się czegoś na temat pracy Divy i ocenił zakres jej

chęci do współpracy. Do tej pory wysiłki oficera się opłaciły, czekamy na rozwój wydarzeń. Gratulacje.

3. W świetle dotychczasowego rozwoju tej sprawy nakłaniamy do zaktualizowania planów i testów operacyjnych, związanych z przyszłymi kontaktami z Divą. Prosimy o informacje na temat planowanych spotkań i zabezpieczeń. Centrala wyraża też gotowość do konsultacji na temat dalszych kroków.

Forsyth wiedział, co to znaczy. Ostatnie zdanie zapowiadało ingerencję centrali, jeśli sprawa rzeczywiście wypali. Jastrzębie zaczną krążyć, ale nie należy się spodziewać najazdu gości aż do wiosennego ocieplenia, pomyślał. Pod koniec dnia poprosił Nate'a do swego pokoju.

-    Siadaj - powiedział. - Twoje ostatnie depesze na temat Divy są naprawdę świetne, obiektywne i z dobrą oceną sytuacji.

-    Dziękuję, szefie. - Nate nie był tego taki pewny. Zdawał sobie sprawę, że coraz większa liczba odbiorców jego raportów będzie je czytać z coraz bardziej rosnącym krytycyzmem.

-    Twoja praca operacyjna jest bez zarzutu i chciałbym, żeby tak zostało. Oczywiście Marmur jest najważniejszy, ale dbaj też o to, żeby Ambasada Rosyjska nie zorientowała się, że zajmujesz się Divą. - Forsyth zastanawiał się przez chwilę. - Ten twój tłumacz, jak mu tam... Tiszkow był całkiem obiecujący. Ale nie możesz zajmować się dwójką Rosjan z tej samej ambasady, zwłaszcza że Diva zaczyna zdradzać zainteresowanie współpracą. Może zachowasz sobie Tiszkowa na później.

Nate pomyślał, że jeśli nie zwerbuje Dominiki, to niewiele mu pomogą wszyscy Tiszkowowie ze wszystkich możliwych ambasad. Za dużo wymagań, a Forsyth wskazał jeszcze jedno zagrożenie.

-    Ta sprawa zrobiła się ważna i zainteresowała centralę. Wszyscy będą wtykać w nią nos. Jeśli ją zwerbujesz, zewsząd wypełzną poszukiwacze sukcesów. W tej chwili musisz ustalić, czy Diva może zwątpić w swój system. Czy chce cię słuchać i czy pozwoli pomóc sobie w podjęciu ostatecznej decyzji. - Forsyth oparł się o tył krzesła. - W końcu to niezłe zajęcie: posiedzieć sobie z piękną Rosjanką, próbując ją przekonać, żeby dla ciebie szpiegowała. No dobra, idź już, baw się dobrze. Pamiętaj, że jestem tutaj, jakbyś miał jakieś pytania.

Gable zabrał go do prowadzonego przez Greków bistra na puszystą i pełną cebuli oraz pomidorów jajecznicę. Kiedy ją jedli, popijając obficie piwem, starał się pocieszać Nate'a w kwestii Divy.

-    Nie próbuj zaciągnąć jej do łóżka, zanim ją zwerbujesz, bo uzna, jakże słusznie, że ją pieprzyłeś tylko po to, żeby dla ciebie pracowała. Najpierw ją zwerbuj, a potem będziesz mógł doświadczać dwóch wyjątkowych rozkoszy: prowadzenia szpiega z SWR i śniadania w łóżku jedzonego jeszcze lepkimi paluszkami.

Gable dopił szybko piwo i zamówił dwa następne.

-    Dzięki, Marty, nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczą twoje rady - rzekł Nate, przewracając oczami. - Wiem tylko, że musi się przy mnie odprężyć i bardziej mnie polubić. A co będzie, jeśli w grę zaczną wchodzić uczucia?

Gable się skrzywił.

-    Stary, daruj. Oficer prowadzący nie może zakochać się w swojej agentce. To zabronione. Tak nie może być. Wybij to sobie z głowy. Dobra, jak musisz, to ją wybzykaj. Ale miłość?

W największym pokoju w rezydenturze SWR Ambasady Rosyjskiej stały w niezbyt równych rzędach zwykłe drewniane stoliki. Żaden nie miał połączenia z Internetem, ale na większości stały na małych metalowych podstawkach elektryczne maszyny do pisania Jajubava z dziwnymi, polakierowanymi na turkusowo pokrywami. Były to specjalne, produkowane w Moskwie na licencji urządzenia, przeznaczone wyłącznie dla SWR i FSB, które dostarczano bezpośrednio do zagranicznych rezydentur, by mieć pewność, że nikt przy nich nie majstrował.

Niskie pomieszczenie było oświetlone ostrym blaskiem jarzeniówek, które również dostarczano z Moskwy z podobnych powodów. Brzęczały one i mrugały, odbijając się mlecznie w podrapanych, szklanych blatach stolików. Na zewnętrznej ścianie znajdowały się lukarny - rezydentura zajmowała ostatnie piętro budynku - z kratami i ryglowanymi stalowymi okiennicami, dalej podwójne szyby i w końcu długie, szare zasłony, których końce opadały aż na podłogę. Między stolikami biegły wydeptane na dywanie ścieżki. W obskurnym pomieszczeniu czuć było papierosami i zimną herbatą w papierowych kubkach.

Na końcu pomieszczenia znajdowały się dwa biura. Archiwum tajnych materiałów było przeszklone, a w kręgu światła stojącej lampy siedział w nim jeden z urzędników. Przy ścianach stały wysokie sejfy, niektóre otwarte, inne zamknięte, z żółtymi woskowymi pieczęciami przypominającymi kawałki jajecznicy. Drugie zaś, pozbawione okien, zajmował Wołontow.

Kilku zatrudnionych w rezydenturze oficerów pochylało się nad swoją pracą, słysząc dobiegający stamtąd głos rezydenta. Wołontow rugał właśnie nowo tu przybyłą Dominikę Jegorową.

-    Moskwa domaga się ode mnie raportów o postępach sprawy! - wrzeszczał, opierając się o biurko. - Chcą mieć więcej na tego Amerykanina. - Pomarańczowa chmura nad jego głową przypominała niespokojny, kłębiący się dym.

Jest pod presją, pomyślała Dominika.

-    Ależ ja robię postępy, panie pułkowniku - powiedziała. -Odbyliśmy kilkanaście spotkań, wszystkie bardzo dyskretnie. Nash nie wspominał o tym, że zameldował przełożonym o naszych kontaktach, co uważam za spore osiągnięcie.

-    Niech pani mi nie mówi, co jest osiągnięciem! Kazałem pani, tak jak centrala, dokumentować pani każde spotkanie z Amerykaninem. Dlaczego nie dostaję raportów po każdym spotkaniu, tak żeby można je było wysłać do Jasieniewa?

-    Ależ ja piszę te raporty. Pan sam powiedział, żebym je podsumowywała po kilku spotkaniach. Nie mogę jednak pisać o kontakcie, dopóki ten się nie zdarzy.

Wołontow zamknął z trzaskiem szufladę, a pomarańczowy dym

wokół niego aż zawirował.

-    Proszę zachować dla siebie swoje ironiczne uwagi. Chcę, żeby operacja nabrała przyspieszenia. Pamięta pani, że chodzi O

informacje, które pozwolą na zidentyfikowanie zdrajcy. To jest naprawdę pilne.

-    Tak jest - odparła Dominika. - Doskonale wiem, jaki jest ostateczny cel, sama przecież napisałam plan tej operacji. I wszystko jest na dobrej drodze.

-    Co znaczy, że musi pani sprawdzać, czy szykuje się do ważnej operacji, czy planuje jakiś wyjazd, a może jest zdenerwowany albo rozkojarzony. Może się czegoś obawia...

-    Tak jest, panie pułkowniku. Wiem o tym. Jestem pewna, że zauważę zmiany w zwykłym planie dnia. - Nie była pewna, czy jej się to uda. Wyglądało na to, że znajomość z Nashem utknęła w martwym punkcie.

Wołontow udał, że patrzy na nią z namysłem. Jego wzrok przebiegł od brody w stronę talii i niżej.

-    Chodzi o to, że łatwiej to zauważyć, jeśli lepiej zna się cel operacji. - Odchylił się na krześle. - Z moich doświadczeń wynika, że wzajemna bliskość bardziej skłania do osobistych wynurzeń.

Z twoich doświadczeń z marokańskimi chłopcami, pomyślała Dominika. Starała się zapanować nad zimną wściekłością, jaka ją ogarniała, kiedy patrzyła na poznaczoną brodawkami szyję rezydenta.

-    Dobrze, panie pułkowniku. Mam spotkać się z Amerykaninem w przyszłym tygodniu i będę pamiętać o pańskich uwagach dotyczących wzajemnej bliskości. Będę też meldowała o postępach. Zaproponuję mu dodatkowe spotkania, żebyśmy mogli ustalić, jak pracuje. Czy wyraża pan zgodę?

-    Tak, tak, w porządku. Proszę tylko, żeby doceniła pani znaczenie zależności emocjonalnej. Rozumie pani? - Pomarańczowa mgiełka zawirowała wokół jego głowy; nerwy, strach.

Dominika nie zdołała powstrzymać kolejnych słów.

-    Dlaczego pan nie powie tego wprost? - rzuciła, wstając. -

Dlaczego nie każe mi się pan pod nim położyć? Jestem oficerem i służę mojemu krajowi. Nie pozwolę, by tak się pan do mnie zwracał.

Cała się trzęsła z wściekłości i zdenerwowania. I zanim nachmurzony Wołontow zdążył zareagować, obróciła się na pięcie i trzaskając drzwiami, wyszła z jego biura.

Gdyby to był ktoś inny, pomyślał z goryczą Wołontow, obiłbym go tak w głównym pokoju, że skóra odeszłaby mu od ciała, a potem odesłałbym pod strażą na Łubiankę. No dobra, niech sobie idzie. Z jej powiązaniami tak jest lepiej.

Wszyscy patrzyli, jak Dominika wypadła z pokoju rezydenta i cała czerwona podeszła do swego stolika w kącie, wspartego o brzeg lukarny. Siedziała ze spuszczoną głową, trzymając się za blat. Ale narwana, myśleli koledzy. Słyszeli podniesiony głos Dominiki. Czy ona jest głupia? To prawie samobójstwo, myśleli. Wszyscy poza jedną osobą.

Dominika rozpamiętywała tę rozmowę przez pięć dni dzielących ją od kolejnego spotkania z Nate'em. Tym razem umówili się na kolację w położonej niedaleko restauracji. Wieczorami patrzyła na swoje odbicie w oknie, przez które mogła też dostrzec widoczne nad drzewami światła dzielnicy Punavuori. Kim jesteś? - pytała siebie niepewnie. Ile jeszcze zniesiesz? Tak bardzo chciała utrzeć nosa bestii, strzaskać zwapniałe poczucie wyższości tych, którzy ją wykorzystywali i oszukiwali. Tego rodzaju publiczne wyczyny rzeczywiście były samobójstwem. Nie, musi wymyślić jakąś potajemną zemstę, coś niezauważalnego, a jednocześnie takiego, by mogła się tym delektować. Coś, o czym ona by wiedziała, a oni nie.

Wołontow był jednym z wielu nadziratieli, z którymi się zetknęła. Przypominali oni wieprze i włazili z ryjem do jej życia, ale teraz miała do czynienia właśnie z nim, i to jego chciała zniszczyć, wygasić pomarańczową aureolę wokół jego poznaczonej brodawkami twarzy. Musiała jednak zapomnieć na jakiś czas o narastającej w niej wściekłości i zastanowić się nad całą sytuacją. Jej operacja była niezwykle ważna dla Wołontowa, który obawiał się zawieść centralę. Mogłaby się zemścić na nim - na nich - gdyby doprowadziła do jej fiaska. Jak to zrobić, nie niszcząc jednocześnie siebie? -myślała. Nieco później tego samego wieczoru zamarła ze szczoteczką do zębów w ustach i spojrzała na swoje odbicie. Mogłaby zgotować Amerykanom niespodziankę, zdjąć przyłbicę, ujawnić, że pracuje dla SWR.

Izmiena. To właśnie byłaby zdrada. Gosudarstwiennaja izmie-na. Jednak dzięki temu Wołontow by przegrał, a Amerykanie stali się bardziej ostrożni. Ależ Nate by się zdziwił! Byłoby ciekawie zobaczyć jego minę, kiedy dowiedziałby się, że pracuje w SWR. Z pewnością zdobyłaby w ten sposób jego szacunek i podziw. Nate by ją szanował.

Daj spokój, chyba zwariowałaś, przekonywała siebie. Zapomniałaś o dyscyplinie? Odpowiedzialności za kraj? Ale przecież nie mściłaby się w ten sposób na Rosji, tylko na nich; zniszczyłaby ich grę, ale nie sprzedawała tajemnic swojej Rodiny. Panowałaby nad sytuacją, sama ustalałaby, kiedy się wycofać. Nie, to szaleństwo, olbrzymi problem, niedorzeczność. Będzie musiała odegrać się w jakiś inny sposób. Rozczesała włosy i spojrzała na zwężającą się rączkę szczotki, wyobrażając sobie, jak wpycha ją Wołonto-wowi w żopu. A potem wyłączyła światło i przeszła do sypialni.

Pod koniec tygodnia Nate i Dominika siedzieli przy stoliku w rogu sali w Ristorante Villetta w Toolo. Był to klasyczny włoski lokal w Helsinkach. Nad wejściem do bloku mieszkalnego, w którym się znajdował, wisiała plastikowa markiza w narodowych kolorach Włoch. Całość uzupełniały leżące na stolikach wymagane w takich miejscach czerwono-białe obrusy i ociekające woskiem świece. Wciąż było zimno, ale zima miała się niedługo skończyć -jeszcze trochę śniegu, a potem krótka wiosna i cudowne lato. W zatoce zaroi się od żaglówek i promów. Dominika i Nate przybyli jak zwykle oddzielnie na to spotkanie. Ona miała na sobie palto, a pod spodem czarną dzianą sukienkę z paskiem i czarne wełniane rajstopy. Sukienka przywarła do jej ciała, kiedy powiesiła palto na oparciu krzesła.

Nate był ubrany w garnitur, ale zdjął krawat i rozpiął pod szyją koszulę w niebieskie prążki. Wyszedł z ambasady dwie godziny wcześniej, a następnie jechał E12 aż do Ruskeasuo, skręcił na zachód i wrócił do południowej części miasta, unikając podziemnych przejazdów. Wjechał do Toolo dopiero, kiedy zobaczył zaparkowany w bocznej uliczce wóz Archiego z opuszczoną po lewej stronie zasłoną przeciwsłoneczną - tak. Droga wolna.

Poprzedniego dnia naradzał się z Gable'em.

-    Skieruj rozmowę na temat jej pracy - mówił szef. - Pracuje w SWR, ale to jej tajemnica. Może czuć się głupio z tego powodu.

Nate wił się, czując, że potrzebuje przełomu. Forsyth go chwalił. Gable dodawał otuchy. Ale Nate robił się coraz bardziej niecierpliwy. Musiał pchnąć sprawę do przodu. I to teraz.

Rozmawiali niezobowiązująco przez chwilę, przeglądając olbrzymie karty dań.

-    Jesteś taki cichy - zauważyła Dominika, patrząc nań znad swego menu.

Ten majestatyczny fiolet, pomyślała. On nigdy się nie zmienia.

-    Miałem ciężki dzień w pracy - odparł. Muszę tylko pamiętać, by utrzymać nonszalancki ton, pomyślał Nate. - Spóźniłem się na spotkanie i zapomniałem danych, a szef powiedział mi, co o tym myśli.

-    Trudno mi uwierzyć, że możesz coś zrobić źle.

-    No, już mi lepiej - rzekł z westchnieniem Nate i zamówił dwie lampki wina u kelnera, który czaił się przy ich stoliku. -Ładnie dziś wyglądasz.

-    Naprawdę tak myślisz? - Prawił jej komplementy. Jaki musi być pewny siebie.

-    Oczywiście. Przy tobie zapominam o pracy, szefie i całym tym dniu.

O szefie. Zastanawiała się, o co tak naprawdę mu chodzi. Dominika znowu zajrzała do karty, ale nie mogła skupić się na nazwach potraw.

-    Nie jesteś sam, Nate. Mój szef też robi mi wymówki.

Poczuła w uszach bicie swego serca. Wypiła trochę wina i poczuła, że robi jej się lżej w okolicach żołądka.

-    Więc oboje mieliśmy kłopoty. Co przeskrobałaś?

-    Nieważne - mruknęła. - Mój szef jest biezkulturnyj. I brzydki. Ma brodawki.

Ciekawe, ilu rezydentów w Helsinkach ma brodawki, pomyślała.

-    Co to znaczy biezkulturnyj? - spytał.

Sam doskonale wiesz, pomyślała Dominika.

-    To człowiek bez ogłady, wieśniak.

-    Jak się nazywa? - zaśmiał się Nate. - Może spotkałem go na jakimś przyjęciu dyplomatycznym?

Dominika w ciągu ostatnich dwóch dni pięciokrotnie zmieniała zdanie, aż w końcu uznała, że musi wystrzegać się głupot. Spojrzała na Nate'a, który przeżuwał grissini i się do niej uśmiechał. Nie! To będzie izmiena!

-    Nazywa się Wołontow, Maksim - powiedziała, mając wrażenie, że to mówi ktoś inny.

Gospodi, pomiłuj, pomyślała. Właśnie to zrobiłam. Przyjrzała się uważnie Nate'owi, który przeglądał menu i nie podnosił głowy. Kolor wokół jego głowy wcale się nie zmienił.

-    Nie, chyba nigdy go nie widziałem.

Nate poczuł, jak jeżą mu się włoski na ramionach. Cholera, co ona robi? Przecież właśnie się zdekonspirowała.

-    Więc masz szczęście - powiedziała, wciąż uważnie mu się przypatrując.

Nate uniósł wzrok znad menu. Czy to był błąd i nazwisko wyrwało jej się niechcący? Dominika odwzajemniła jego spojrzenie. Nie, zrobiła to specjalnie.

-    Naprawdę jest taki zły? - drążył.

-    Obrzydliwy. Stary sowiecki cham. Codziennie patrzy na

mnie, jakby... jak wy to mówicie po angielsku?

Wciąż patrzyła mu prosto w oczu.

-    Jakby rozbierał cię wzrokiem - podpowiedział.

-    Właśnie - potwierdziła.

Żadnej reakcji. Czyżby nie zrozumiał tego, co przed chwilą powiedziała? A może posunęła się za daleko? A potem nagle zrozumiała, że jest jej wszystko jedno. Ześlizgnęła się po równi pochyłej i nagle stała się strażniczką potwornie niebezpiecznej tajemnicy. Jesteś teraz zadowolony, ty głupcze? - pomyślała.

-    To straszne, ale... mogę go zrozumieć.

Na jego ustach pojawił się chłopięcy uśmiech. Boże, to takie nagłe, pomyślał. Czy to jakiś sygnał? Czy gra nieśmiałą? Spojrzał w niczym niezmącony błękit jej oczu. Jej pierś uniosła się i opadła pod wełnianą dzianiną. W dłoniach wciąż trzymała to wielkie menu.

-    Teraz ty jesteś biezkulturnyj - rzuciła.

Czy już wie? Czy jest na tyle dobry, by móc ukryć swoją reakcję?

-    Cóż, wygląda na to, że oboje mamy problemy w pracy. Możemy się połączyć we wspólnym nieszczęściu.

-    Co to znaczy? - spytała, wciąż wbijając w niego niebieskie oczy.

-    No, że możemy sobie nawzajem współczuć. Razem się wypłakać... - tłumaczył.

Wciąż ten stały, ciepły fiolet.

Dominika sama nie wiedziała, czy śmiać się, czy krzyczeć.

Postanowiła zachowywać się profesjonalnie.

-    Zostawmy sobie płacz na później. Teraz jestem głodna -powiedziała.

*

W poniedziałek rano Nate dostał zastrzeżoną depeszę z centrali z notatką, że Marmur poinformował przez covcom, że za dwa tygodnie przyjedzie do Helsinek z rosyjską delegacją handlową, która ma wziąć udział w dwudniowym szczycie państw nadbałtyckich. Marmur przekazał, że delegacja ma być przykrywką. W ten sposób będzie pozostawał w zasięgu urządzeń radiolokacyjnych kontrwywiadu. Dodatkowe przykrycie stanowiła operacja, jaką miał przeprowadzić. Miasto było na tyle małe, że musiał natknąć się na członka kanadyjskiej delegacji na szczyt, wiceministra handlu, Anthony'ego Trunka, który zdaniem SWR budził nadzieję na werbunek ze względu na swoje upodobanie do dwudziestoparolet-nich mężczyzn.

Ważny kanadyjski urzędnik państwowy i w dodatku pidor. Wydział Ameryki miał tutaj pierwszeństwo i dlatego Marmur był naturalnym kandydatem do wyjazdu, by móc obejrzeć sobie wypielęgnowanego Trunka. Centrala zatwierdziła te plany. Tak jak się spodziewał, wydała też instrukcje, by wyłączyć helsińską rezy-denturę zarówno z samej konferencji, jak i operacji przeciwko wiceministrowi. Marmur przekazał za pomocą szybkiej telegrafii, że będzie mógł się spotkać z oficerem prowadzącym z CIA późnym wieczorem po zakończeniu sesji i uroczystej kolacji. Ryzykowne, ale możliwe.

Zajmujący się Rosją analityk z centrali miał przyjechać dwa dni przed rozpoczęciem konferencji, by pomóc w przygotowaniu tego spotkania. Do rezydentury przekazano długą listę pytań, dotyczących informacji przekazanych poprzednio przez Marmura. Na dole znajdowały się jak zwykle te związane z kontrwywiadem: Czy wiesz o jakichś kretach w rządzie USA? Czy słyszałeś o przejęciu jakichś tajnych amerykańskich dokumentów? Czy wiesz o prowadzonych przez wywiad działaniach przeciwko amerykańskim obywatelom lub systemom? Takie łagodne, pozwalające na swobodną odpowiedź pytania, które dawały szansę, by otworzyć drzwiczki pieca i zajrzeć do środka.

Przejrzeli całą listę. Nie mogli mu podrzucić sprzętu łącznościowego, gdyż Marmur w drodze powrotnej musiał przejść przez kontrolę celną. Ogólny plan kontaktowy miał być uzupełniany na bieżąco. Forsyth zaprotestował, kiedy centrala chciała przysłać jeszcze dwóch oficerów na spotkanie z Marmurem. Nate był jego oficerem prowadzącym i było to jego zadanie.

Czekały go teraz przygotowania, których nikt nie mógł poczynić za niego. Nate wtopił się w tło, wyszedł na ulice, zniknął z pola widzenia. W nocy sprawdzał ciemne uliczki, mury z wyłomami, schody do załadunku towarów w porcie - miejsca na błyskawiczne spotkania - w pobliżu wspaniałego neoklasycystycznego hotelu Kamp, gdzie mieli obradować i spać uczestnicy szczytu. Mijał kawiarnie, restauracje, centrum finansowe, Muzeum Sztuki, liczył kroki, sprawdzał kąty, starał się oszacować przepływ ludzi i osłony - to miały być miejsca na błyskawiczne przekazanie materiałów -wszystkie w pobliżu hotelu Kamp.

W końcu pewnego wieczoru, kiedy lało jak z cebra, a woda spływała strumieniami z olbrzymich rzeźb na fasadzie dworca, Nate wszedł bocznymi drzwiami do hotelu i nagle poczuł w swojej kieszeni dłoń, a potem ciężki klucz hotelowy. Mężczyzna o wąskiej twarzy, agent bez immunitetu z Europy, wynajął na tydzień pokój w hotelu GLO, pod fałszywym nazwiskiem, maskującym inne fałszywe nazwisko. W czasie trwania konferencji Nate miał tu czekać wieczorami na Marmura, nasłuchiwać, czy nie zaskrobie delikatnie do drzwi, by móc potem przy zasłoniętych oknach i włączonym telewizorze odbyć długą rozmowę aż do wczesnych godzin rannych, kiedy miasto śpi, a mokre ulice odbijają zmieniające się bez końca uliczne światła. Zanim Marmur zszedł z pokładu samolotu, helsińska rezydentura przygotowała wszystko, by Nate mógł spędzić z nim tyle czasu, ile było możliwe bez budzenia podejrzeń.

Wczesnym wieczorem Dominika stała przy oknie na półpiętrze hotelu Torni i obserwowała wejście na basen, czekając na Nate'a. Pływali teraz wspólnie co najmniej trzy razy w tygodniu, ale Nate nie pokazał się na pływalni już od sześciu dni. Dziwne, pomyślała, czując się nieco porzucona. Tydzień wcześniej, w wietrzny wiosenny niedzielny poranek, spotkali się w kawiarni na wodzie Car-ousel w Ullanlinna. Z wody zatoki wyrastał rozchybotany las żagli, liny obijały się z hałasem o aluminiowe maszty, a wiatr pędził chmury po błękitnym niebie.

Dominika jechała do mariny najpierw autobusem, potem metrem i w końcu dwiema taksówkami. Idąc po Havsstranden, wahała się i spierała sama ze sobą, ale w końcu roztarła za uszami odrobinę perfum. Był pieszo, przeszedł przez ulicę sprężystym krokiem. Jak zwykle czarujący, zachowywał się jednak nieco inaczej. Jego fioletowa aureola stała się mglista, wyblakła. Był rozkojarzony i o czymś intensywnie myślał. Wcześniej spędzali razem nawet do sześciu godzin, ale teraz po czterech powiedział, że musi już iść. To dodatkowa praca, nic osobistego, zapewniał, ale nie miał wyjścia. Trochę razem chodzili, a kiedy Dominika zaproponowała, żeby w następnym tygodniu wybrali się promem na Suomenlinnę i spędzili cały dzień na zwiedzaniu dawnej fortecy, Nate odpowiedział, że bardzo chętnie, ale lepiej za dwa tygodnie.

Na drzewach pojawiły się pączki, czuli słońce na twarzy; przystanęli na rogu ulicy i spojrzeli na siebie. Dominika miała iść do domu, a on w innym kierunku. Czuła od niego jakąś nerwową energię. Pomyślała, że na coś czeka.

-    Przepraszam, że taki dziś ze mnie nudziarz - usprawiedliwiał się. - To przez tę pracę. I jak, forteca za dwa tygodnie?

-    Jasne - odparła. - Poszukam cię na basenie. Jak się spotkamy, obgadamy szczegóły.

Obróciła się i przeszła na drugą stronę ulicy. Co ją opętało, żeby użyć perfum? Nate patrzył, jak idzie chodnikiem tej zielonej dzielnicy, i zauważył, że lekko utyka. Szczupłe nogi tancerki z umięśnionymi łydkami, ręce poruszające się płynnie w powietrzu.

A potem pomyślał o bliskim już przyjeździe Marmura. Nate wciąż szukał miejsca dla sygnału „droga wolna” w pobliżu hotelu GLO, żeby Marmur wiedział, że może wejść do środka. I teraz ruszył w swoją drogę.

GRECKA STRAPATSATA

Obrane ze skórki i pokrojone pomidory, cebulę z odrobiną cukru i pieprzu podsmażamy na oliwie, aż powstanie gęsty sos. Dodajemy roztrzepane jajka i mieszamy wszystko energicznie, aż jajka się zetną. Podajemy z grillowanym wiejskim chlebem skropionym oliwą.

To trwało już zbyt długo. Gdzie on jest? Co robi? Czy ma może inny cel, inną kobietę? Czy zerwał kontakt, bo się ujawniła? Poszła w tym dalej, wyczekując go co wieczór przy oknie hotelu Torni. Wiedziała, że znowu nie przyjdzie. To koniec, przecież po to mnie tu przysłano, pomyślała. Starała się wyrzucić z głowy obraz wujka Wani w jego gabinecie czy błyszczącą od łoju twarz Wołontowa. Rano będzie musiała napisać raport.

Szła do swojego mieszkania, prawie nie zwracając uwagi na ulicę czy światła w oknach. Myślała o tym, co się będzie jutro działo w rezydenturze. Jej raport o tym, że od tygodnia nie widziała Nate'a, od razu trafi do rąk własnych zastępcy dyrektora generalnego. Kontrwywiad natychmiast zażąda od biura wizowego listy wszystkich Rosjan, którzy w ostatnim półroczu odwiedzili Skandynawię albo mają zamiar to zrobić w ciągu kolejnych sześciu miesięcy. Dyplomatów, biznesmenów, naukowców, studentów, przedstawicieli rządu, a nawet członków załóg samolotów. Gdy lista będzie zamknięta, cierpliwe wilki z kontrwywiadu zaczną ją analizować, biorąc pod uwagę wiek, zawód, życiorys danej osoby i przede wszystkim dostęp do państwowych tajemnic. Na krótkiej liście może się znaleźć kilku albo i stu podejrzanych. Nie będzie to miało znaczenia. SWR rozpocznie obserwację tych osób w Moskwie: będzie monitorować ich korespondencję i telefony, przeszukiwać mieszkania i dacze, wysyłać informatorów, by się z nimi

zaprzyjaźnili.

Pomyślała, że poszukiwania z całą pewnością obejmą Helsinki. Ekipa obserwacyjna wywiadu będzie śledzić Nate'a przez tydzień, dwa, nawet miesiąc. Niespodziewana i niewidzialna - oficerowie wywiadu zawsze budzili podziw - udokumentuje wszystkie swoje spostrzeżenia, następnie niekończąca się obserwacja zacznie się również w Moskwie. To nieuniknione. Na koniec, jeśli agent rzeczywiście jest Rosjaninem, aresztują go, osądzą i stracą. Szare eminencje znowu postawią na swoim.

Jej kroki rozbrzmiewały głośno w wieczornej ciszy, miasto szykowało się do snu. Kto może być tym agentem? - zastanawiała się. I dlaczego zdecydował się zdradzić Rosję? Czy jest to przyzwoity człowiek? A może ktoś przekupny? Podły zdrajca? Ktoś szlachetny? Może szalony? Chciała usłyszeć jego głos, zobaczyć twarz. Czy zrozumiałaby jego motywy? Czy mogłaby usprawiedliwić zdradę? Pomyślała o swoim drobnym wykroczeniu. Szybko to sobie wytłumaczyłaś, zagoworszczica, ty wielka konspiratorko, pomyślała.

Dominika zamknęła oczy i oparła się o ścianę ciemnego budynku. W tej chwili była jedyną osobą, która podejrzewała - nie, wiedziała! - że Nate ma się spotkać z kretem, i poczuła, że kręci się jej w głowie. A jeśli się nie zdradzi? A jeś li nie przekaże im tej wiadomości i przegrają rozgrywkę? Czy może być aż tak nielojalna?

Pomyślała o tym, jak ta głupia cipa Sonia zniszczyła jej karierę. Pamiętała zielony krzyk agonii pod prysznicem w akademii. Przypomniała sobie pomarańczowe światła nad głową, kiedy bezbronny Delon poddał się agentom, i smak krwi Ustinowa. Zobaczyła też posiniałą twarz dojarki Ani.

Niech czekają, zdecydowała z rosnącą determinacją. Będzie to bardzo niebezpieczne, może nawet zabójcze. Postanowienie wydawało się kruche, wyrafinowane, zabronione - nareszcie zyska prawdziwą władzę nad Wołontowem i wujkiem Wanią. Mama zawsze mówiła jej, żeby nad sobą panowała, i teraz podniecały ją

lodowe kły, które poczuła na gardle.

Ruszyła przed siebie, stukając obcasami o chodnik. Było coś jeszcze, coś, co ją zaskoczyło. Wiedziała dostatecznie dużo o regułach gry, by rozumieć, że Nate nie wywinie się z tego, a jego reputacja legnie w gruzach. Przypomniała sobie wspólnie spędzone chwile. Pomyślała, jak bardzo go lubi i w jak wielkim stopniu przypomina jej ojca, i zdecydowała, że mu tego nie zrobi.

Następnego dnia z bólem brzucha pokazała przepustkę przy głównym wejściu do ambasady, przeszła przez podwórko i wspięła się po marmurowych schodach. Ich stopnie były wyszlifowane na glanc przez niezliczonych oficerów, którzy służyli tu wcześniej. Służba Wnieszniej Rozwiedki, Służba Wywiadu Zagranicznego. Na szczycie schodów znajdowały się wielkie drzwi na solidnych zawiasach, a potem drzwi dzienne z zamkiem cyfrowym i jeszcze zamykana elektrycznie furtka. Dominika postawiła torebkę na swoim stoliku i pozdrowiła skinieniem głowy kolegę. Wołontow stał koło swego biura i kiwnął w jej stronę.

Stanęła przed jego biurkiem, nie mogąc oderwać oczu od jego łapsk.

-    Czy coś nowego, pani kapral? - spytał Wołontow, który czyścił sobie właśnie paznokcie nożem do papieru.

Serce biło jej mocno, czuła dudnienie w uszach. Czy to widać? Czy coś podejrzewa? Usłyszała swój głos we wnętrzu czaszki, jakby to ktoś inny mówił.

-    Zauważyłam, że Amerykanin preferuje muzea, panie pułkowniku - odparła drewnianym głosem. - Wkrótce wybierzemy się do galerii Kiasma, a potem planuję kolację... w swoim mieszkaniu.

Co też mówi? Dokładnie to, co chce usłyszeć Wołontow. Rezydent podniósł wzrok znad paznokci, chrząknął, a potem zaczął się gapić na jej piersi.

-    Najwyższy czas. Proszę zrobić wszystko, by ponownie chciał panią odwiedzić - mruknął. - Może widziała pani coś nietypowego?

Dwa słowa: „Tak, widziałam” i ruszy machina, a jej zadanie będzie skończone. Wystarczyło proste zdanie: „Powiedział, że będzie zajęty przez dwa tygodnie” i będzie miała wszystko z głowy. Dudnienie w uszach narastało, a brzegi obrazu, który miała przed sobą, zaczęły się rozmazywać. Prawie nie widziała tego wieprza za biurkiem, otoczonego spłowiała pomarańczową poświatą. Gardło miała ściśnięte i ze zdziwieniem stwierdziła, że trzęsą jej się nogi, aż kolana obijają się o siebie - nie było to normalne. Z trudem zdusiła w sobie chęć oparcia się o biurko. Wołontow wciąż patrzył na jej biust, a pasmo wypomadowanej zaczeski sterczało mu z boku. Dominika zdecydowała w ostatnim ułamku sekundy.

- Nie, nie mam nic nowego do przekazania - odparła z bijącym sercem. Przekroczyła linię dzielącą zwykłe wykroczenie od zdrady stanu. Na pewno się o tym dowiedzą i wyślą ludzi z czekanami, by zabić ją jak Trockiego. Jej matkę spalą w piecu. Wołontow patrzył na nią przez chwilę, znowu chrząknął, a potem machnął ręką na znak, że może sobie iść. Natychmiast zrozumiała, że niczego nie podejrzewa. Była pewna, że może zaufać instynktowi, i poczuła ukłucia lodowych igieł w żyłach.

Wróciła do swojego stolika i usiadła ciężko na krześle. Jej wilgotne dłonie drżały jeszcze. Rozejrzała się dookoła po oficerach i sekretarkach. Wszyscy pochyleni czytali, pisali coś na maszynach lub w notatnikach. Poza Martą Jelenową, która siedziała dwa stoliki dalej. Ona jedna wpatrywała się w nią, trzymając w dłoni papierosa. Dominika uśmiechnęła się blado i spojrzała w bok.

Marta, jak jej się zdawało, była tu kimś w rodzaju przyjaciółki. Pracowała w rezydenturze jako starsza asystentka. Czasami zdarzało im się zamienić parę słów, siedziały też obok siebie w czasie kolacji wydanej na cześć jakiegoś bliżej im nieznanego współpracownika. Spotkały się w którąś dżdżystą niedzielę, by przejść się po porcie, a potem między stoiskami ze świeżą żywnością na targu. Mniej więcej pięćdziesięcioletnia Marta była elegancka, arystokratyczna i miała opadające na ramiona, gęste kasztanowe włosy. Jej wyraziste ciemne brwi układały się w łuki nad cudownymi orzechowymi oczami. Usta były wygięte w cierpkim uśmiechu, który wskazywał na nieodmiennie cyniczne podejście do życia. Należała do tych osób, które otaczała wyrazista poświata, w jej przypadku w kolorze rubinu, wskazującym na namiętność i gorący temperament. Taka sama barwa otaczała Dominikę w czasie słuchania muzyki.

Pomyślała, że w młodości Marta musiała być piękna. Atakowała wszystkich mężczyzn w biurze, którzy ośmielili się powiedzieć choćby słowo na temat jej nieco zaokrąglonej, posągowej figury, a oni zmykali przed nią, podkuliwszy ogon. Nie peszyła się też w rozmowach z Wołontowem, zwykle mówiąc mu, że dostanie kwit, rachunek czy raport księgowy w odpowiednim czasie. Rezydent nie był w stanie skruszyć jej olimpijskiego spokoju.

Dominika nie wiedziała nic o życiu Marty i z pewnością zdziwiłaby ją informacja, że w 1983 roku z polecenia KGB rozpoczęła ona kurs w Szkole Państwowej IV, szkole jaskółek, nieopodal Kazania. Miała wtedy dwadzieścia lat. Jej ojciec walczył w wielkiej wojnie ojczyźnianej, następnie był strażnikiem centrali NKWD w Leningradzie, należał do partii i zawsze był lojalny wobec Związku Sowieckiego. Na cudowną urodę Marty zwrócił uwagę major z moskiewskiego KGB, który był tam na inspekcji. On sam, w nadziei, że zostanie jego osobistą asystentką, załatwił jej przyjęcie do KGB. Ojciec, który doskonale wiedział, na czym polega ta gra, ale miał nadzieję na lepsze życie dla córki, bez protestów zgodził się na jej wyjazd do Moskwy. Marta miała tam mieszkać u siostry i pr a-cować w II Zarządzie Głównym KGB (bezpieczeństwo wewnętrzne), w jego oddziale VII (operacje przeciw turystom) i wydziale 3 (hotele i restauracje). Sam oddział VII zatrudniał dwustu oficerów i tysiąc sześciuset informatorów i agentów.

Kiedy Marta znalazła się w Moskwie, musiała natknąć się na pułkownika II ZG, który miał wyższy stopień niż major i dlatego mógł ją wziąć do siebie, a następnie na generała II ZG, który miał wyższy stopień niż pułkownik, w związku z czym mógł ją uczynić swoim adiutantem, choć Marta nie miała pojęcia, na czym ta praca polega. Przekonała się jednak o jej charakterze, kiedy generał rzucił ją na kanapę i włożył rękę pod spódnicę jej munduru. Marta walnęła go w głowę charakterystyczną sowiecką karafką na wodę. Skandal, który rozpętał się w dziwnie purytańskim KGB, podsycał jeszcze fakt, że żona generała była siostrą zastępcy członka Polit-biura. Dziewczynę pospiesznie przeniesiono do Szkoły Państwowej IV. Nie miała żadnego wyboru. Postanowiono, że zostanie jaskółką.

Marta dysponowała rzadką kombinacją urody, seksapilu i prawdziwego intelektu. Te pierwsze sprawiały, że lgnęli do niej nieszczęśni dyplomaci, dziennikarze i biznesmeni, natomiast int e-ligencja dawała jej dystans i pozwalała na przyjaźnienie się z najbardziej wpływowymi osobami. Pod koniec swojej niemal dwudziestoletniej kariery Marta zyskała sobie przydomek Królowej Jaskółek. Brała udział w wielu seksakcjach, włączając zwerbowanie zwariowanego na punkcie seksu japońskiego miliardera, ambasadora brytyjskiego, który uwielbiał flirty, i przypominającego gada ministra obrony Indii. U szczytu swej kariery była przynętą w legendarnym już uwiedzeniu, skompromitowaniu i werbunku szy-frantki z niemieckiej ambasady, co pozwoliło KGB na odczytywanie przez siedem kolejnych lat niemieckich i natowskich zaszyfrowanych wiadomości radiowych. Był to jedyny przypadek, kiedy Marta wystąpiła przeciwko innej kobiecie, ale i tak w Wyższej Szkole KGB uznawano ten werbunek za wzorcowy.

W ciągu kolejnych lat Marta romansowała dyskretnie, już poza służbą, z dwoma członkami Politbiura, generałem z I Zarządu Głównego KGB, a także synami wpływowych członków kolegium KGB. Wielu szefów z krzaczastymi brwiami wspominało ją z rozrzewnieniem. Dzięki takim „mentorom” Marta była niezatapialna, a po odejściu z czynnej jaskółczej służby jej wdzięczni, choć może nieco wyczerpani dobroczyńcy zafundowali jej emeryturę majora. Ona jednak zdecydowała dalej cieszyć się życiem i zobaczyć trochę świata, dlatego poprosiła o posadę w Helsinkach,

którą jej też zaraz przyznano.

Na początku Marta nie wiedziała, czy Dominika jest tylko urzędniczką, czy też oficerem operacyjnym SWR. Była ewidentnie zbyt młoda na zagraniczną placówkę. Oczywiście jej nazwisko wiele wyjaśniało, ale to, że nie miała stałych obowiązków, mogła wychodzić, kiedy chciała, i rozmawiała bezpośrednio z szefem, wskazywało, że jest tu w jakimś szczególnym celu. Wszystkie ubrania miała nowe, więc zapewne je dostała. A plotki zaczęły się jeszcze bardziej mnożyć, kiedy okazało się, że nowo przybyła dostała oddzielne mieszkanie poza blokiem, w którym mieszkali pracownicy rezydentury. Marcie wydało się to czymś znajomym.

W rezydenturze Dominika zachowywała się poprawnie, z rezerwą, a pracowała porządnie i niezwykle intensywnie. Kiedy znajdowała się na ulicy, Marta zauważyła jej pospieszne spojrzenia na ludzi i budynki, a także rutynowe ruchy, którymi je maskowała. Gdy siedziały w kawiarni, zdarzało się, że Dominika intuicyjnie wyczuwała potrzeby rozmówcy, uśmiechała się promiennie i czarowała swoim sposobem bycia. Marta od razu rozpoznała to na wpół świadome wykorzystanie urody - oczu, uśmiechu, ciała. A gdy gawędziły, rzucały jej się w oczy znajome techniki prowadzenia rozmowy i wydobywania informacji.

Niezwykłe stworzenie, myślała Marta. W dodatku prowadzi jakąś operację. Uroda, inteligencja, warsztat i te płonące zimnym błękitem oczy. Było dla niej jasne, że Dominika zna swoje obowiązki, kocha kraj, ale pod tym wszystkim kryło się i pączkowało coś jeszcze. Duma, gniew, nieposłuszeństwo. I coś, co trudno było jednoznacznie określić, jej sekretna cecha, potrzeba buntu, jakby ta dziewczyna nie bała się ryzyka i wyzwań. Marta zastanawiała się, ile jeszcze czasu minie, zanim inteligentna, czujna Dominika zorientuje się, że wszystko, co robi centrala, to pokazówka, która służy tylko utrzymaniu stołków. Wołontow był wręcz modelowym wzorcem tych urzędników, którzy przez ostatnich siedemdziesiąt lat trzymali w garści tajne służby i Kreml.

Obie kobiety zaczęły po pracy razem wychodzić z ambasady, a potem zatrzymywały się w pobliskim barze na kieliszek wina i nieprzyzwoicie tuczącą porcję sałatki z kawiorem, śmietaną i s erem. Rozmawiały o rodzinie w Moskwie, o swoich doświadczeniach, choć Dominika nie wspomniała o szkole jaskółek. Marta śmiała się i skłaniała ją samą do śmiechu, a potem, na koniec wieczoru, szły sobie ramię w ramię chodnikiem.

Pewnego wieczoru, po tym, jak odprawiła jakiegoś obrzydliwego Niemca, Marta opowiedziała jej historię swego życia i pracy w charakterze jaskółki. Była dumna z tego, że służyła ojczyźnie, nie myślała o okropnych latach spędzonych w KGB. Nie wstydziła się też tego, kim była i co robiła. Dominika poczuła, że drżą jej wargi; popatrzyła w milczeniu na przyjaciółkę i zaczęła płakać. Spędziły wtedy ze sobą masę czasu, ale pod koniec wieczoru Marta wiedziała o niej wszystko. O jej obecnym zadaniu, wujku Wani, szkole jaskółek, Delonie, a nawet Ustinowie. Słowa wypłynęły z Dominiki niczym powódź. Nie było mowy o wydobywaniu informacji czy manipulacjach. Po prostu zostały przyjaciółkami.

Po kolejnych spotkaniach spokojna i pozbierana Marta słuchała i myślała: Mój Boże, jak nasi własitieli zdołali aż tyle wycisnąć z tej dziewczyny w tak krótkim czasie? Widziała w niej siłę i coś jeszcze. Marta podejrzewała, że częste spotkania z wyluzowanym oficerem CIA mają na nią głębszy wpływ. Gdyby to jednak powiedziała, oznaczałoby, że Dominika nie może już prowadzić operacji, więc trzymała buzię na kłódkę.

-    Sama nie wiem - powiedziała kiedyś Dominika. - Jest arogancki. Lubi się wygłupiać i nie przepada za Rosją, a w każdym razie nas nie ceni. Wujek uważa, że jest fatalnym agentem.

-    Wydaje się mało przyjemny - zauważyła Marta. - Ale wobec tego tym łatwiej przeciwko niemu pracować, a nawet... się z nim przespać. - Zapaliła papierosa i spojrzała na siedzącą wygodnie w loży Dominikę. Piły już po trzecim kieliszku wina.

-    Nie, nie, dość przyjemny, tylko wkurzający. I miły. - Westchnęła. - Mam powiedzieć Wołontowowi, kiedy moim zdaniem zacznie operację i będzie rozkojarzony. Chcą go złapać z jego agentem. - Dominika czuła już wpływ wina.

-    Znasz go na tyle, żeby to powiedzieć? - zaciekawiła się Marta. - Umiałabyś to zrobić?

Dominika odgarnęła z czoła kosmyk włosów.

-    Chyba już wiem... to znaczy umiem - odparła.

-    I już to zgłosiłaś Wołontowowi - rzekła Marta, która zrozumiała, co się dzieje.

-    Niezupełnie - odparła Dominika. - Powiedziałam, że będę go obserwować.

-    I nie zgłosiłaś tego, że twoim zdaniem ten twój Amerykanin jest teraz bardziej zajęty?

-    To nie jest „mój Amerykanin” - mruknęła Dominika z zamkniętymi oczami.

-    Ale podejrzewasz, że jest zajęty, Wołontow cię o to pytał, a ty nic mu nie powiedziałaś, tak? - Marta pochyliła się w jej stronę. -Otwórz oczy, popatrz na mnie.

Dominika otworzyła oczy.

-    Tak. Nic nie powiedziałam. - Znowu je zaniknęła.

Marta wypiła trochę wina, myśląc obojętnie o tym, że Dominika nie tylko zdradziła ojczyznę - stwierdzenie, że zdradziła Dumę, brzmiało idiotycznie - ale też, mówiąc o tym, sprawiła, że ona sama stała się współwinna tej zbrodni. Ścisnęła dłoń przyjaciółki.

-    Lepiej uważaj - powiedziała.

Marta poświęciła całe życie dla ojczyzny, latami ignorowała jej ekscesy i osobiście przyczyniła się do upadku ludzi, których jedyną wadą było to, że za bardzo cenili sobie cielesne rozkosze. Sama jednak dawno zerwała z tymi sukinsynami, którzy nią rządzili. Doskonale wiedziała, w jakiej sytuacji znalazła się Dominika. Bestie wykorzystały do cna tę piękną, inteligentną dziewczynę, a potem ją odrzuciły, myślała. A jeśli teraz zacznie choć w niewielkim stopniu zagrażać Władimirowi Putinowi, znajdzie się w p o-twornym niebezpieczeństwie. Informacje Dominiki przypominały zawiązany worek pełen żmij, który na razie był bezpieczny, ale

należało się z nim bardzo ostrożnie obchodzić.

Krótka wizyta Marmura w Helsinkach była ze wszech miar udana, i to pod wieloma względami. Po pierwsze, spotkał się z wiceministrem handlu Trunkiem i udało mu się przy tej okazji sporo osiągnąć, co potwierdzało potrzebę dalszych kontaktów z ekstrawaganckim Kanadyjczykiem. Po drugie, trzy, trwające od północy do świtu, spotkania z Nate'em w hotelu GLO zaowocowały ośmioma wysoko ocenionymi raportami (z notatkami, które wystarczą zapewne na prawie czterdzieści kolejnych) na temat działalności SWR w Europie i Ameryce Północnej. Po trzecie, Marmur podał nazwisko zastępcy komisarza Wydziału Strategicznego Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej, który spotykał się z rosyjskim nielegałem, pracującym na co dzień jako tancerz w Bare Fax w Ottawie. I w końcu stary agent powtórzył z pamięci - normalnie nie miał dostępu do raportów z Chin - główne myśli trzech doskonałych raportów SWR z Pekinu, dotyczących walki o władzę w Komitecie Stałym Politbiura dwa lata po usunięciu Bo Xilaia, które nastąpiło na samym początku 2012 roku. Analitycy bardzo wysoko ocenili komentarze autorskie Marmura, dotyczące - „wyraźnie obsesyjnego” - zainteresowania prezydenta Putina destabilizacją w Chińskiej Partii Komunistycznej.

To były konkretne informacje, ale największe wrażenie zrobiła wiadomość o sprawie tak poufnej, że miało do niej dostęp tylko ścisłe kierownictwo SWR. Dla kontrwywiadu CIA mogło to oznaczać jedynie istnienie jakiegoś megakreta. Jakiś rząd jakiegoś kraju miał poważny problem, gdyż wywiad rosyjski przeniknął bardzo głęboko w jego struktury. Oficerowie patrzyli teraz jeden na drugiego, zastanawiając się po cichu, czy przypadkiem nie chodzi o Amerykę. Ta informacja została oddzielona od innych i zajmowano się nią osobno.