CAVIAR TORTE

Mieszamy podsmażone szalotki ze śmietaną i startym serem Neufchatel. Przekładamy do tortownicy. Posypujemy posiekanym gotowanym jajkiem i smarujemy cienką warstwą drobnoziarnistego kawioru z jesiotra lub bieługi. Schładzamy. Wyjmujemy z tortownicy i podajemy na blinach lub tostach.

Marta zaczęła trochę spiskować z Dominiką. Pomagała jej wpisywać obecność i wypełniać książki tak, by wykazywać aktywność; rozmawiały też o tym, jak pisać raporty z kontaktów, aby z jednej strony wskazywały na postępy, a z drugiej nie budziły podejrzeń niedźwiedzi z centrali. Dominika pisała o przyjemnych, ale bezowocnych spotkaniach w muzeum, na lunchu czy kawie z zawoalowanymi aluzjami do jego braku zainteresowania seksem.

-    Wydaje się okropny - zauważyła. - I ja też jestem przez to okropna. Zobaczysz, obie zostaniemy starymi pannami.

-    Tak myślisz? - Marta zapaliła papierosa. - Może będziemy jak te dwie dziewczyny, które kupowały kiełbasy. Rzeźnik nie miał reszty, więc zaproponował im dodatkową. „Co my zrobimy z dodatkową kiełbasą?” - pyta pierwsza. „Cii, głupia - odpowiada przyjaciółka - po prostu ją zjemy”.

Dominika zaczęła się śmiać.

Wołontow wciąż się przy niej kręcił. Czuł naciski z Moskwy, więc naciskał na nią. Zauważył też, że obie kobiety się przyjaźnią. Starsza jaskółka miała w oczywisty sposób zły wpływ na młodszą. Chroniczny brak szacunku ze strony Jelenowej stał się jeszcze bardziej widoczny i dojmujący.

Dzień był burzowy, a kolejne fale ulewy docierały z południa, znad Estonii. Dominiki nie było w ambasadzie, kiedy rezydent

wezwał do siebie Jelenową. Marta usiadła, choć jej o to nie poprosił, i uniosła ramiona.

-    Wzywał mnie pan, panie pułkowniku.

Wołontow popatrzył na nią w milczeniu. Obejrzał ją sobie dokładnie od stóp do głów.

-    Czym mogę służyć? - powtórzyła.

-    Zauważyłem, że przyjaźnicie się z kapral Jegorową - zaczął. - Spędzacie razem sporo czasu.

-    Czy ma pan do tego jakieś zastrzeżenia? - spytała Marta. Zapaliła papierosa, uniosła głowę i wydmuchała dym do sufitu.

Wołontow patrzył na nią tępo.

-    Co mówicie Jegorowej?

-    Nie wiem, jak rozumieć to pytanie, panie pułkowniku - odparła. - Chodzimy na wino, rozmawiamy o rodzinie, podróżach, jedzeniu.

-    I o czym jeszcze? - dopytywał się Wołontow. - Rozmawiacie o mężczyznach, swoich chłopakach? - Blask świetlówek odbijał się w klapach jego bułgarskiego garnituru.

-    Przepraszam, ale dlaczego zadaje pan tak osobiste pytania?

-    Job twoju mat'! - Wołontow walnął ręką w biurko. - Nikomu nie muszę mówić dlaczego! - wrzeszczał. - Masz przestać judzić Jegorową. Wszyscy wiedzą, że jesteś cyniczna i zblazowana. Jej wydajność spadła. Jegorowa nie nadąża z pracą. Jej raporty nie satysfakcjonują władz. Albo dasz jej spokój, albo podejmę odpowiednie kroki.

Przyzwyczajona do flegmatycznych ryków sowieckich dygnitarzy, Marta zgasiła z całym spokojem papierosa w popielniczce na jego biurku. Wzrok Wołontowa natychmiast powędrował do wycięcia jej bluzki. Marta położyła dłonie na krawędzi mebla i pochyliła się bardziej, żeby miał lepszy widok.

-    Muszę coś panu powiedzieć, panie pułkowniku - zaczęła. -Jest pan obrzydliwy. To pan powinien dać spokój Jegorowej. Traktuje ją pan haniebnie, a ona nie zrobiła nic złego.

-    Do kogo ty mówisz, podstarzała kurwo?! - wrzasnął głośniej Wołontow. Ot blad'! Mogę cię związać jak świnię i dziś jeszcze odesłać do domu. Trafisz do lokalnego biura podróży w Magnito-gorsku, gdzie będziesz mogła prowadzić jakiś punkt sprzedaży, a wieczorami ssać fiuty tamtejszych bezzębnych hokeistów z M e-tallurga.

-    A tak, znam te groźby - syknęła Marta. Znała ten rodzaj gadów, tych tchórzy! - A co pan powie na to, że zrobię w Moskwie taką rozróbę, że to pan wyląduje w Magnitogorsku? Wania Jego-row dowie się, że ta rezydentura to swałka, że nic się tu nie dzieje. Z przyjemnością wysłucha, jak pan patrzy na jego bratanicę i że najchętniej by ją pan widział na swojej kanapie. Mudak! Sukinsyn!

Była to olbrzymia niesubordynacja. Wręcz zdrada. Wołontow zerwał się zza biurka i zaczął wrzeszczeć:

-    Pakuj się. I to zaraz! Ma cię tu nie być do jutrzejszego wieczora! Wszystko mi jedno, jak wyjedziesz, ale jeśli nie znikniesz...

-    Żopa! - wypaliła Marta, a potem odwróciła się i podeszła do drzwi.

Wołontow, trzęsąc się z wściekłości, otworzył szufladę biurka, zaczął w niej grzebać i po chwili wyciągnął automatyczny pistolet Makarowa, którego używał od początku swojej kariery. Nigdy nie strzelił z niego poza ćwiczeniami, nigdy nie użył go w złości. Teraz drżącymi dłońmi przeładował pistolet, a Marta odwróciła się na ten dźwięk. Wołontow wstał, mierząc prosto w jej pierś.

-    Nie jestem Ustinowem, panie pułkowniku. Nie możecie zniszczyć wszystkiego, nad czym nie możecie zapanować.

Dimitrijem Ustinowem? Zamordowanym oligarchą? Zabili go w jego apartamencie, prawdziwa krwawa jatka, podobno jakieś mafijne porachunki... Wołontow nie miał pojęcia, o czym mówi ta suka, ale pamiętające czasy sowieckie rury zasysające w jego mózgu rozgrzały się do białości. Jego gadzi instynkt podpowiadał mu, że coś tu czai się pod powierzchnią, być może coś bardzo ważnego. Opuścił broń, a Marta otworzyła drzwi i wyszła. Jej współpracownicy już zebrali się w holu; słyszeli krzyki.

Wołontow palił papierosa, próbując się uspokoić. W końcu sięgnął po bezpieczny, kremowy telefon WCz - wysokoczastoty.

-    Moskwa, natychmiast - powiedział do telefonistki z centrali.

Czekał pół minuty na połączenie z pierwszym zastępcą szefa

Jegorowem. Po dwóch kolejnych otrzymał instrukcje: Ignorować to, co powiedziała Jelenowa, nikomu tego nie powtarzać i nic nie robić! Wołontow chciał zaprotestować przeciw tak łagodnemu potraktowaniu tej niesubordynacji, która godziła w jego autorytet, ale Jegorow zalecił mu cierpliwość.

-    Jest' czełowiek, jest' problema. Niet czełowieka, niet problemy - powiedział, a Wołontowowi ciarki przeszły po plecach. Znał na pamięć ten aforyzm towarzysza Stalina.

Nate i Dominika siedzieli na kanapie w jego mieszkaniu. Przez okno sączyły się światła od portu, a z ciemności za wyspami dotarł do nich potężny bas promu. Ekipa techniczna sprawdziła wcześniej mieszkanie, więc Nate mógł ją tu bezpiecznie zaprosić. Nie mieli pojęcia, które z nich ma operacyjną przewagę i do czego mogą doprowadzić ich wysiłki. Żadne też nie rozumiało do końca, o co toczy się gra. Wiedzieli tylko, że czekają na kolejne spotkania. Salonik Nate'a był nastrojowo oświetlony, z głośników dobiegały ballady Benny'ego More.

Nate ugotował dla niej vitello picatta, cielęce eskalopki w sosie cytrynowym z kaparami. Dominika stała oparta o stół i patrzyła, jak Nate smaży cieniutkie płaty mięsa na oleju i maśle na wolnym ogniu. Przysunęła się bliżej, kiedy Nate podlał patelnię winem i sosem cytrynowym, odparował je i dodał najpierw kilka plasterków cytryny i kapary, a potem parę kawałków masła. Następnie p o-nownie ułożył na patelni plastry cielęciny, by je podgrzać. Zjedli kolację na kanapie, trzymając talerze na kolanach. Dominika dopiła wino i nalała sobie jeszcze jeden kieliszek.

Po przerwie sprzed kilku tygodni znowu zaczęli się intensywnie spotykać. W zimną niedzielę, kiedy spacerowali wokół starej fortecy, podjęli też dawny spór.

-    Na miłość boską, przecież mieszkałeś w Moskwie przez rok, a zupełnie nie znasz Rosjan - mówiła Dominika. - Wszystko jest dla ciebie czarno-białe. Niczego się nie nauczyłeś.

Nate uśmiechnął się i podał jej rękę, kiedy przechodziła przez porośnięty trawą gzyms. Dominika nie przyjęła jej jednak i sama przelazła na drugą stronę muru.

-    Cóż, nacjonalizm nie musi być zły. Macie wiele rzeczy, z których możecie być dumni - odparł. - Ale Rosji nie otaczają sami wrogowie i dlatego wasz rząd powinien się skupić na tym, jak poprawić byt zwykłych ludzi.

-    Jasne, że się tym zajmuje. To chyba oczywiste.

Temat powrócił po kolacji.

-    Chcę tylko powiedzieć - zaczął Nate - że Rosja tak naprawdę nie zmieniła się od starych czasów i że nie wykorzystuje tych możliwości, które się przed nią otwarły. I że powracają jej dawne złe przyzwyczajenia.

-    Co masz na myśli? - spytała Dominika, która wycierała talerz przy zlewie.

-    Korupcję, represje, więzienie za przekonania. Dawne sowieckie myślenie, które niszczy demokrację.

-    Mam wrażenie, że mówisz to wszystko z wyraźną przyjemnością - zauważyła. - Jakby w Ameryce nie było niczego takiego.

-    Jasne, że mamy problemy, ale nasi opozycjoniści nie umierają w więzieniach i nie zabijamy przeciwników politycznych. -Zauważył, że Dominika nagle się zachmurzyła. - Oczywiście wszędzie są tacy, którzy cenią wartości i wierzą, że wszyscy ludzie mają prawa. Wszędzie też są cynicy, którym nie zależy na współobywatelach, ludzie bez sumienia, jak ci z dawnego Związku Sowieckiego, z KGB... Przecież wielu z nich zostało.

Dominika nie mogła uwierzyć, że rozmawiają na ten temat. Z jednej strony, czuła się urażona wykładem młodego Amerykanina na temat jej własnego kraju. Z drugiej, wiedziała, że Nate ma sporo racji, ale nie mogła przecież tego przyznać.

-    A teraz zrobiłeś się ekspertem od KGB - zauważyła z przekąsem, odstawiając suchy talerz.

-    Cóż, znałem paru kagiebistów.

Wzięła kolejny talerz i zaczęła go wycierać.

-    Znałeś kogoś z KGB? Niemożliwe. Kogo takiego? - spytała, zastanawiając się, co zrobi, jak jej powie.

-    Na pewno nie znasz. Ale, prawdę mówiąc, wolę oficerów z SWR. Są znacznie przyjemniejsi. - Znowu uśmiech i ten głęboki fiolet.

Dominika nie zareagowała na zaczepkę, spojrzała na zegarek i stwierdziła, że robi się późno. Była rozdrażniona. Nate pomógł jej włożyć palto i wyswobodził jej włosy spod kołnierza. Poczuła, jak palcami musnął jej szyję.

-    Dziękuję za kolację - rzuciła. Panowała nad sobą, ale ledwo.

-    Może cię odprowadzę - zaproponował.

-    Nie, dziękuję.

Podeszła do drzwi i obróciła się w jego stronę, wyciągając przed siebie rękę. Ale on był tuż za nią, położył dłoń na jej ramieniu i pocałował ją lekko w usta.

-    Dobranoc - powiedziała i wyszła na korytarz, czując mrowienie na wargach.