Kawałki cielęciny rozbijamy na bardzo cienkie płaty. Przyprawiamy i smażymy szybko na złoty kolor na maśle i oliwie. Zdejmujemy i przykrywamy, a patelnię podlewamy winem i sokiem cytrynowym i odparowujemy. Zmniejszamy ogień, dodajemy plasterki cytryny, kapary i kawałki masła. Smażymy na wolnym ogniu do zgęstnienia, pilnując, by sos się nie zagotował. Dokładamy eskalopki, by je podgrzać.
Już po północy, w Helsinkach śnieg ustąpił przed pierwszymi wiosennymi deszczami, które rozpryskiwały sią na chodnikach, spływały po nagich gałęziach i bębniły w okna. Nate przewracał się niespokojnie w łóżku. Dwanaście przecznic dalej Dominika leżała w pościeli i wsłuchiwała się w odgłosy deszczu, czując jeszcze na ustach pocałunek Nate'a na dobranoc. Cieszyła się, że ocaliła Amerykanina i zdecydowała, że zrobi to jeszcze raz, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Jak to dobrze, że ma Martę. Jej wsparcie pomogło jej w podjęciu decyzji, a cierpkie komentarze pozwoliły sprecyzować własne poglądy, zwłaszcza na temat tego, co należy ukrywać przed szefami. Marta nie wierzyła w ślepe oddanie. Powiedziała Dominice, żeby nie była jak tricoteuse, żeby pozostała wierna sobie i myślała najpierw o własnych interesach, a dopiero potem - jeśli to możliwe - o Rosji. Dominika przewróciła się niespokojnie w łóżku.
Pięć przecznic na wschód Marta Jelenowa otworzyła drzwi swego mieszkania w bloku zajmowanym przez pracowników ambasady. W korytarzu unosił się silny zapach gotowanej wołowiny i kapusty, który przypominał jej blok w Moskwie. Strząsnęła krople z płaszcza i powiesiła go na haczyku przy drzwiach.
Jej mieszkanie było małe - składało się z jednego pokoju z połączoną wnęką kuchenną, za którą znajdowała się niewielka łazienka. Od wielu lat przechodziło ono z rąk do rąk pracowników
ambasady, dlatego sprawiało wrażenie obskurnego, a meble były podrapane i zdezelowane. Marta zachwiała się, zdejmując mokre buty. Zachichotała. Była nieco wstawiona po samotnej nocy spędzonej w niewielkim barze. Zamówiła tam pyttipannę, popularne skandynawskie danie z pokrojonych w kostkę wołowiny, ziemniaków i cebuli. Wróciła pieszo w deszczu. Minęło sporo czasu od pamiętnej kłótni z Wołontowem i spodziewanego wezwania z Moskwy, ale nie dostała zwolnienia czy choćby reprymendy z centrali. Rezydent starał się jej unikać, a poza tym nic się nie działo.
Widziała, że Dominika coraz częściej spotyka się z Nathanie-lem, częściowo dlatego, że Wołontow był z tego zadowolony, ale Marta zauważyła też, że dziewczyna niecierpliwie wyczekiwała tych wieczorów. Rezydent wezwał też Dominikę, a kiedy ta od niego wychodziła, mrugnęła porozumiewawczo do Marty.
- Był bardzo spokojny, niemal mnie przepraszał - powiedziała przy winie po pracy. - Zachęcał do działania, do częstszych spotkań, jeśli to możliwe.
- Nie ufam tej galarecie - mruknęła Marta. - Moim zdaniem, Domi, powinnaś im mówić, że pracujesz pilnie i wolno idziesz do przodu. Wszyscy chcą pisać do centrali o sukcesach, więc Wołontow jakoś to przełknie.
Później, kiedy nieco pijane wracały do domu, powiedziała Dominice, że gdyby miały trochę oleju w głowie, to już dawno przeszłyby na stronę Amerykanów. Prawdziwy skandal.
Marta weszła w głąb pokoju. Usiadła ciężko na łóżku i zaczęła ściągać z siebie mokre ubrania, które rzucała na podłogę. Włożyła krótką jedwabną koszulę od hinduskiej piżamy; była ona beżowa, wyszywana zielonymi i złotymi nićmi, od góry do dołu zapinana na ozdobne zielone guziki z węzełków. Stanęła przed dużym, pękniętym w rogu lustrem i popatrzyła na swoje odbicie. Koszulę dostała w prezencie od generała GRU, którego wysłano na placówkę do ambasady w New Delhi. Spotkali się, gdy oboje zastawiali sekspułapkę na ministra obrony Indii. Ich gorący romans trwał osiem tygodni, ale w końcu generał go przerwał. Królowa
Jaskółek była dobra jako zabawka z Moskwy, ale nie mógł się przecież związać na dłużej „z kimś takim” - jak się wyraził.
Kimś takim, pomyślała Marta, patrząc w lustro. Rozpięła koszulę i zerknęła na swoje odsłonięte ciało w lustrze. Parę lat po pięćdziesiątce, ale wciąż się trzymam, powiedziała sobie w duchu. Trochę przybyło jej w talii, koło oczu pojawiło się parę nowych zmarszczek, ale piersi wciąż miała jędrne, a kiedy obróciła się lekko i odgarnęła materiał, zauważyła, że z tyłu wciąż ma tę krzywiznę, linię, która sprawiła, że w 1984 roku pewien francuski oficer wywiadu zapomniał zupełnie o swoich obowiązkach i zaszył się z nią na długo w leningradzkim hotelu. Czasami o nim myślała, tak bez większego powodu.
Przeszła boso do kuchni, żeby napić się wody. Chciała w ten sposób oczyścić głowę, by móc zasnąć. Kiedy znowu znalazła się w pokoju, poczuła, jak ktoś obejmuje ją od tyłu. Nic nie słyszała. Mężczyzna trzymał ją mocno za gardło. Chwyciła oburącz jego ramię, próbując złapać oddech. Intruz nie wydawał się duży; odniosła wręcz wrażenie, że jest szczupły. Oddech, który czuła na szyi, był spokojny. Nie bał się. Nie zaciskał też mocniej dłoni na jej gardle, po prostu ją tak trzymał. Marta pomyślała, że to jakiś zboczeniec, ktoś, kto lubi napadać na kobiety. Myślała, żeby chwycić go mocno za jaja i ścisnąć.
Dopiero kiedy przeprowadził ją przed sobą do lustra, zrozumiała, że to nie fiński chłopak z dostawą, który miał mokrą plamę na fartuchu. Poczuła amoniak i pot. A potem coś usłyszała - głos w uchu, chrząszcza, który szedł po papierze ryżowym. Tylko jedno słowo po rosyjsku: Mołczat'. W mgnieniu oka zrozumiała przerażona, że to oni.
Znad jej ramienia patrzył na nią w lustrze jakiś stwór. Ich oczy się spotkały, a raczej jej oczy spotkały jego cyklopie oko. To drugie, z kredowego marmuru, patrzyło ukośnie przed siebie. W mdłym świetle Marta nie widziała ciała napastnika, a jedynie jego bezcielesne ramię i unoszącą się nad jej ramieniem poznaczoną ospą i bliznami twarz. Znowu dotarł do niej szelest jego głosu.
- Dobry wieczór, towarzyszko Jelenowa. Czy mogę mówić: Marto? A może moja mała jaskółko? - Koszula była trochę rozchylona, złote nitki tkaniny zaczęły wibrować, oddając drżenie uwięzionego w uścisku ciała. W prześwicie między połami koszuli widać było trójkąt łonowy. Potwór pociągnął ją mocniej i Marta stanęła na palcach. - Moja mała jaskółko - szepnął. - Co robiłaś? -Pchnął ją jeszcze o krok w stronę lustra, w którym Marta dostrzegła swoje przerażone oczy.
- Czy weźmiesz mnie do łóżka? - ciągnął mężczyzna. - Długo tu jechałem.
W drugiej ręce w czarnej rękawiczce miał długi na ponad pół metra nóż z rzeźbioną rękojeścią. Odsunął jego końcem połę koszuli. Piersi Marty uniosły się z przerażenia. Na majaczącej za nią twarzy pojawił się uśmiech. Mężczyzna ścisnął mocniej i wtulił się policzkiem w zagłębienie jej szyi. Obraz przed jej oczami wysza-rzał na brzegach. Czuła narastający szum w głowie. Potwór powiedział, że pokaże jej, gdzie raki zimują. Wiedziała, co to znaczy, że chce się zemścić. A potem szum w jej głowie się nasilił i zemdlała.
Szybko odzyskała przytomność, jak topielec, który nagle wynurza się na powierzchnię. Leżała naga na plecach na swoim żałosnym łóżku. Czuła, że usta ma zaklejone taśmą. Ręce miała związane z tyłu, a węzły wbijały jej się w plecy. Na pościeli dostrzegła znajome światło stojącej lampy z abażurem z wyblakłej różowej gazy. Nogi związał jej w kostkach. Próbowała ciągnąć za węzły, ale żaden się nie poddawał.
Usłyszała jakiś hałas, obróciła głowę w tamtym kierunku i serce w niej zamarło. Nigdy w życiu nie widziała niczego straszniejszego. Mężczyzna miał na sobie hinduską koszulę. Tańczył w jej małym mieszkaniu, kołysząc się do przodu i do tyłu. Trzymał w dłoni nóż i czasami wywijał nim nad głową w czasie piruetów. Marta zaczęła w milczeniu płakać.
Siergiej Matorin przeniósł się cztery i pół tysiąca kilometrów dalej, do doliny Pandższeru. Patrzył na cienie, które rzucała różowa lampa Marty. Był w bunkrze swojej jednostki Alfa, zbudowanym z worków z piaskiem na zboczu i oświetlonym zielonymi płomieniami syczącej latarni gazowej. Związana Marta stała się żoną naczelnika wioski, którą wzięli do niewoli w czasie wypadu, odwetu za pomoc dla rebeliantów. Bijący o szyby deszcz stał się wiatrem stu nocy, który niósł nad Hindukuszem piaski z północnej pustyni i miotał nimi w prowadzące do bunkra drzwi z blachy falistej. Chajber znowu znalazł się w swoim żywiole.
Afganka umarła, jak tylko zapadł wieczór, może ze strachu, może z powodu kolegów z oddziału albo też pasa na amunicję przybitego do ściany ze sklejki, który zacisnął się za mocno na jej szyi. Stała wyprostowana z podniesioną dumnie brodą, a w jej martwych oczach odbijało się zielone światło latarni. Dotrzymywała Chajberowi towarzystwa. On natomiast siedział, kiwając się w takt metalicznej afgańskiej muzyki z magnetofonu, w którym powoli kończyły się baterie, więc melodia to zwalniała, to znowu przyspieszała.
Marta rzucała się na łóżku w nadziei, że uda jej się rozluźnić więzy i uwolnić ręce i nogi, by móc z nim walczyć. Ruch przyciągnął jego uwagę, Matorin wspiął się na koniec łóżka i zaczął się wolno do niej zbliżać na czworakach. Koszula zwinęła się wokół jego ciała. Był nad nią, patrzył w dół, naciskał ciałem. Marta napinała ramiona, coraz mocniej czując sznur na gardle. On natomiast pochylił się i spojrzał jej w oczy, wsłuchując się w głośny oddech. Zerwał taśmę z jej ust, delektując się jej przerażeniem.
- Boże moj - szepnęła.
Patrzył na jej twarz, kiedy nóż w jego niewidocznej dłoni drgnął nieznacznie i wsunął się pod płytkim kątem nad jej przeponę na ponad dwadzieścia centymetrów, przebijając serce i dalej gardło. Marta szarpnęła się w agonii. Otwarte usta nie wydały żadnego dźwięku, a skrępowany korpus w końcu opadł na łóżko. Matorin dosiadał jej drżącego ciała, czuł jej przyspieszony, zduszony oddech i patrzył, patrzył, jak światło gaśnie w jej oczach, które uciekały w głąb głowy. Z kącika ust i nozdrzy pociekła krew. Jej agonia trwała trzy minuty. Marta nie słyszała szeptu Matorina: „Boże? Nie, Boga dziś tu nie było”.
Kiedy następnego dnia Dominika weszła do rezydentury, popatrzyła na puste biurko przyjaciółki. Pewnie nieźle się wczoraj zabawiła, pomyślała.
Kiedy jednak nie przyszła po paru godzinach, Wołontow wystawił głowę ze swego biura i ryknął:
- Gdzie Jelenowa?! Czy dzwoniła, że jest chora? - Nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. - No dalej, kapral Jegorowa! Niech pani do niej zadzwoni.
Dominika próbowała parę razy, ale bez rezultatu. Wołontow wezwał więc strażnika i kazał mu pójść do mieszkania Jelenowej, stukać do skutku i w razie czego użyć zapasowego klucza. Strażnik wrócił po godzinie i powiedział, że mieszkanie jest puste, ale wszystko w nim wygląda normalnie. Ubrania leżą w komodzie, naczynia w zlewie, a łóżko jest posłane.
- Napisz krótką depeszę do centrali - warknął Wołontow do mężczyzny, który patrzył na niego jak gotowy do ataku rottweiler. -Asystentka administracyjna nie stawiła się do pracy, miejsce pobytu nieznane. Nie zgłosiła choroby. Pisz, że jej szukamy i zgłosiliśmy zaginięcie fińskiej policji. I zaraz dzwoń na policję, zażądaj jak najszybszego podjęcia poszukiwań i absolutnej dyskrecji. No już!
Wołontow zawołał też zaraz oficera kontrwywiadu i zamknął drzwi do biura.
- Mamy problem - mruknął. - Marta Jelenowa nie stawiła się do pracy. - Popatrzył na zegar SWR wiszący na ścianie. - To już prawie pięć godzin - dodał.
Oficer kontrwywiadu, pozbawiony wyobraźni wół, który pracował w Zarządzie Straży Granicznej KGB, popatrzył na swój zegarek, jakby chciał sprawdzić to, co powiedział Wołontow.
- Skontaktuj się z Supo - polecił rezydent. - Masz się spotkać z Sundqvistem i powiedzieć mu, że naszym zdaniem ktoś porwał
Jelenową. Niech sprawdzą porty, dworce, lotniska...
- Porwał? - powtórzył tamten. - A kto by porywał Jelenową?
- Przecież nie powiemy fińskiej policji, że nas zdradziła, ty idioto! Niech po prostu zaczną jej szukać. Mają jej zdjęcia wizowe. Nalegaj na całkowitą dyskrecję i trzymaj gębę na kłódkę.
W ciągu następnych sześciu godzin nic się nie działo, ale Supo w końcu odnalazła zdjęcie przypominającej nieco Jelenową kobiety na przejściu granicznym ze Szwecją w Haaparancie w Zatoce Botnickiej. Miała ona ciemne okulary i szal, które zasłaniały połowę jej twarzy, ale nos i broda były takie jak trzeba. Funkcjonariusze Supo powiedzieli, że przekroczyła granicę pod nazwiskiem Rita Viren, które jest obecnie sprawdzane. Towarzyszył jej nieznany mężczyzna w okularach i bejsbolówce.
- Wszystko jasne - mruknął oficer kontrwywiadu. - Poszła na współpracę z Amerykanami.
- Skąd to przekonanie? - zapytał z przekąsem Wołontow.
- Niech pan popatrzy na tę bejsbolówkę, panie pułkowniku. -Wskazał przysłane faksem zdjęcia z kontroli celnej. - Na tej czapce jest napis: „New York”.
Wołontow kazał mu się wynosić.
W biurze aż wrzało od plotek. Zabójstwo? Porwanie? I to słowo, którego nikt nie śmiał wymówić. Zdrada. Wszyscy wiedzieli, że ponad miesiąc temu Marta okropnie pokłóciła się z Wołontowem. Ale żeby z tego powodu uciekać?! Dominika szalała z niepokoju. Marta z pewnością by nie zdradziła, a jeśli nawet, to wcześniej by się z nią pożegnała. Tylko żartowała, kiedy mówiła o przejściu na stronę Amerykanów. Tak, coś się musiało stać. I to coś poważnego. A potem zamarła. Czy to możliwe, żeby tamci dowiedzieli się o fałszowaniu raportów na temat Nasha? Czy zatem zniknięcie przyjaciółki jest ostrzeżeniem? Nie, to śmieszne. Marta musiała wyjechać do Laponii ze swoim jasnowłosym instruktorem jogi. Czy coś takiego... Trudno jej jednak było uwierzyć w tę wersję.
Poszukiwania Jelenowej ciągnęły się przez kolejne dni i nie przyniosły żadnych rezultatów. Wołontow szalał, bo się bał, że wpłynie to na jego opinię w centrali, co wydawało się dziwaczne, gdyż w jego teczce pełno było informacji o zaniedbaniach i przejawach karierowiczostwa. Ambasada wystosowała protest do fińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w kwestii zaginionej pracownicy korpusu dyplomatycznego, za której bezpieczeństwo odpowiadał rząd Finlandii, na co Finowie zareagowali niepokojem. Z Moskwy przybył specjalny pracownik kontrwywiadu, który miał przesłuchać pracowników ambasady i rezydenta, a także naradzić się z fińskimi śledczymi. Po czterech dniach stwierdził z całą powagą, że Marta Jelenowa zniknęła, i... wyjechał.
Dominika leżała w swoim mieszkaniu i płakała w poduszkę. Domyślała się prawdy. Marta była jej prawdziwą przyjaciółką, starszą siostrą, której jej zawsze brakowało, dlatego nie mogła zrozumieć, dlaczego o n i zdecydowali się na takie barbarzyństwo. I po co usunęli Martę? Przebiegała w myślach wszystkie rozmowy z przyjaciółką i nagle zimne ciarki przeszły jej po plecach. Przypomniała sobie Ustinowa. Czyżby ludzie z SWR dowiedzieli się o tej rozmowie? Czy Marta wspomniała o tym komuś? A jeśli nawet, to czy coś takiego mogło spowodować zniknięcie człowieka w małych, sennych Helsinkach w cywilizowanej części świata, i to w dwudziestym pierwszym wieku? Zamknęła oczy, poczuła, że kręci jej się w głowie, i już po chwili znajdowała na obracającym się łóżku w gniazdku miłosnym Ustinowa. Wspomniała też Wołon-towa, który najwyraźniej się bał - jego pomarańczowa aureola była poznaczona strachem.
Dominika wstała z łóżka, podeszła do okna i spojrzała na wieczorne niebo. Zaczęła łajać siebie w duchu. Przecież jest wyszkolonym wywiadowcą. Prawdziwym oficerem operacyjnym. Bezwzględną uwodzicielką. A jednak wykorzystali ją - wciąż ją wykorzystywali - była jedynie pionkiem w ich grze. Niezależnie od tego, kim był agent, którego Nate prowadził, mogła teraz lepiej zrozumieć tego Rosjanina, pojąć nienawiść, która musiała nim
powodować.
Po raz kolejny stwierdziła, że podjęła trafną decyzję, nie raportując do centrali całej prawdy o Nashu. Poczuła zimny dreszcz, który przebiegł po jej ciele. Ale przecież te jej gierki są całkiem niewinne, prawda? Nagle zobaczyła na szybie twarz przyjaciółki. Jak sprawić, by zapłacili za to, co zrobili? Jak zniszczyć ich wszystkich: Wołontowa, wujka Wanię i pozostałych?
Łzy leciały po jej policzkach. Opłakiwała Martę, ojca, być może siebie. Opłakiwała też Rosję, choć wiedziała, że już w nią nie wierzy. Odwróciła się od okna i zamknęła oczy. Coś w niej pękło, zrzuciła ze stolika flakonik kupiony przez Martę w niedzielę na rynku i stanęła z zaciśniętymi pięściami i zębami.
Tymczasem przerażony Wołontow czekał w rezydenturze na oficjalną naganę od władz. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zadzwonił do niego tylko wiceszef, sam Wania Jegorow, i wyraził ubolewanie z powodu tego, co się stało. Cóż, zawsze zdarzali się jacyś zdrajcy i nie można było tego, niestety, uniknąć. Jegorow upomniał też Wołontowa, by nie zaniedbywał bieżących spraw, a zwłaszcza „tej specjalnej”, związanej z jego bratanicą i młodym Amerykaninem.
- Oczywiście, panie generale - zapewnił z ulgą rezydent. -Moim zdaniem mamy tu bardzo poważne postępy.
Czusz sobacza, pomyślał Jegorow i odłożył słuchawkę. Wania wiedział, że bratanica musiała przekazać Jelenowej prz y-najmniej część informacji na temat sprawy Ustinowa. Był t o poważny błąd, ale na razie musiał jej to puścić płazem. Mieli trochę szczęścia, że Jelenowa powiedziała o tym temu idiocie Wołontowowi, który na szczęście miał przynajmniej tyle rozumu, żeby do niego zadzwonić. Potem wystarczyło tylko wysłać Matorina i zorganizować w stosunkowo prosty sposób zniknięcie Jelenowej, by załatwić całą sprawę. Jegorow bał się jednak myśleć o tym, co by się stało, gdyby informacje na jej temat dotarły do prezydenta.
Na granicy rosyjsko-fińskiej, trzy kilometry na zachód od
Wiartsili, Rosjanie utworzyli po drugiej wojnie szlak infiltracyjny, który wiódł koło wież, przez zasieki i zaorane tereny. Po fińskiej stronie było zwykle mało patroli, dlatego od dziesięcioleci przechodzili tędy agenci KGB. Technologia się zmieniała, ale tu wszystko pozostawało takie samo. W 1953 roku drogę przez pole minowe wyznaczały słupki z przywiązanymi do nich kawałkami materiału. Od 2010 roku można się było tędy poruszać dzięki plastikowym pylonom z promiennikami podczerwieni, widocznymi jedynie przez noktowizor.
Matorin odbył tę trasę tydzień wcześniej, następnie z drogi numer 70 odebrał go nielegał z Zarządu S SWR, przewiózł czterysta kilometrów dalej drogą numer 6 i dalej do stolicy autostradą E75. Zabójca ze Specnazu trafił od razu do mieszkania Jelenowej, zabił ją po północy i umieścił ciało w gumowym worku, jakiego używano w wojsku. Odkaził jeszcze całe mieszkanie, a następnie wezwał nielegała, który wcześnie rano dowiózł go wraz z ciałem Marty ponownie na granicę. Nielegał wrócił do Helsinek, a następnego ranka, korzystając ze swoich fińskich dokumentów, przekroczył wraz z żoną granicę w Haarparancie i udał się na wakacje do Szwecji. Para nigdy nie wróciła do Finlandii, co jeszcze bardziej skomplikowało śledztwo. Cała operacja zajęła mniej niż czterdzieści godzin.
Nad lasem sosnowym w okolicach Wiartsili powoli wschodziło słońce, rzucając długie cienie na ośnieżone zbocza wzgórz. Strażnicy z Federalnej Służby Bezpieczeństwa stali na wieży B30, obserwując przez lornetkę szczyty drzew. Słońce wschodziło za wieżą, ozłacając całą okolicę. Wot - powiedział jeden z nich. Między drzewami pojawiła się szczupła sylwetka.
Mężczyzna miał na sobie biały skafander, a na nogach rakiety śnieżne. Strażnicy widzieli jego miarowe ruchy i sunący za nim długi cień. Mężczyzna ciągnął niewielkie sanki, na których pod białą pokrywą znajdował się jakiś podłużny kształt. Marta Jele-nowa wróciła do ojczyzny.
PYTIPANNA - OSTATNI POSIŁEK MARTY JELENOWEJ
Pokrojone w kostkę kawałki wołowiny, ziemniaków i cebuli oddzielnie smażymy na złoto na mocno rozgrzanym maśle. Dodajemy inne składniki według uznania, trochę masła, przyprawy i znowu podgrzewamy. Następnie tworzymy na patelni wolne okrągłe miejsce, w które wbijamy jajko i smażymy je, mieszając z innymi składnikami.
Nate siedział z Gable'em na tyłach sali restauracji India Prankkari w Kallio i patrzył przez okno. Lokal był prawie pusty. Gable chciał koniecznie zamówić rogan dźosz, aromatyczną, pikantną potrawkę z jagnięciny w cynobrowym kolorze. Jedli ją z miękkim chlebem, ognistym sosem z pomidorami oraz imbirem i popijali obficie piwem. Gable porównywał tę potrawę ze swoim pierwszym nepalskim rogan dźosz, który jadł sto lat temu przy ognisku w Az-Zahranie tuż przy pasie startowym z oczekującym pilatusem, którym mieli przemycić do Chin czterech Tybetańczy-ków.
- Pieprzeni Skandynawowie nie znają się na hinduskim jedzeniu - skarżył się, przeżuwając kolejne kęsy. - Jedzą tylko renifery, jagody ze śmietaną i gotowane kartofle. A kiedy kucharz sięga po pietruszkę, to dostają zawału. - Jedzenie, jak zwykle, w zastraszającym tempie znikało w jego ustach. - Czterech kurdupli, Szerpów, twardych jak stal, których ćwiczyliśmy, żeby byli kurierami na arterii Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która biegła wzdłuż granicy, dosłownie w cieniu Everestu i Kanczen-dzongi. Mówię ci, kurwa, na końcu świata! Polecieli nad górami i mieli wrócić... ale nie wrócili. Pewnie wpadli w ręce Chińczyków.
Milczał przez minutę, a potem dał znać kelnerowi, żeby przyniósł więcej sosu, i zaczęli mówić o tym, jak ugryźć sprawę Divy. Nate nie potrafił jej ruszyć, nie radził sobie z Dominiką. Rosjanka
wcale nie miękła, a on tracił cenny czas. Gable przestał żuć i spojrzał na podwładnego, kiedy ten przyznał, że ją polubił.
- Naprawdę chce mi coś powiedzieć, zaangażować się, omawiamy różne rzeczy, ale nic z tego nie wychodzi - przyznał.
- A nie przyszło ci do głowy, że to ona może cię rozpracowywać? - rzucił Gable i wrócił do jedzenia.
- Niemożliwe - mruknął Nate. - Nic na nią nie działa. Nie można powiedzieć, że chodzi jej o karierę albo pieniądze czy coś w tym rodzaju.
- No dobra, a co byś zrobił, gdyby się dla ciebie rozebrała? Uznałbyś to za dobrą okazję, żeby ją zwerbować?
Nate spojrzał koso na szefa.
- Nie sądzę, żeby coś takiego zrobiła. Ona nie jest taka.
- Chciałbyś. No dobra, ale z tego wynika, że utknęliście w miejscu. Poszukaj więc czegoś nowego. Czegoś, co by ją wybiło z rytmu, nawet nią wstrząsnęło. - Dopił piwo i zawołał o dwa następne.
- Ona nie da się nabrać na ograne numery - mruknął Nate. -Próbowałem rozmawiać z nią o Rosji, o problemach kraju, ale delikatnie, z wyczuciem. Widzę nawet coś w jej oczach, ale koniec końców nic z tego nie wychodzi.
- Więc spróbuj czegoś innego. Życie w luksusie na Zachodzie. Błyskotki. Gruby portfel.
- Popełniłbym błąd - stwierdził Nate. - To prawdziwa idea-listka, nawet nacjonalistka, ale nie w taki głupi sowiecki sposób. Chodziła do szkoły baletowej, dużo czytała, zna języki.
- Rozmawiacie o Kremlu? O tym, co się tam dzieje?
- Próbowałem - odparł Nate. - Ale ona widzi to inaczej, z perspektywy Rodiny, której jest bardzo oddana.
- A co to takiego?
- Ojczyzna, a w zasadzie cały mit, to wszystko, co jest z nią związane: ziemia, pieśni, walka z Niemcami.
- O tak, te krasnoarmiejki były niezłe - rzucił Gable, patrząc na sufit. - Te ich mundury, buty, wyglądały jak...
- Dobra, czy tak twoim zdaniem ma wyglądać szkolenie operacyjne? A może porozmawiamy o Divie?
- No, musisz znaleźć coś, co by ją zmusiło do działania. -Rozparł się na krześle i zaczął się na nim huśtać. - I nie lekceważ tego, co do ciebie czuje. Może będzie ci chciała pomóc w karierze, wiesz, taki prezent. Wtedy nie będzie miała poczucia zdrady. A może potrzebuje dreszczyku emocji. Wiesz, niektórzy w naszej robocie są uzależnieni od adrenaliny.
Tego wieczoru ktoś zadzwonił do jego drzwi. Gdy je otworzył, zobaczył bladą Dominikę z zapuchniętymi, czerwonymi oczami. Nie płakała, ale wargi jej drżały i położyła dłoń na ustach, jakby chciała stłumić szlochanie. Nate rozejrzał się uważnie po korytarzu i wciągnął ją do mieszkania. Była bezwolna, zupełnie się nie opierała. Wziął jej kurtkę. Miała na sobie top z białego streczu i dżinsy. Posadził ją delikatnie na kanapie, a ona przysiadła na jej brzegu i spojrzała na dłonie. Nate nie wiedział, co się stało i co w ogóle ma robić. Czyżby chcieli ją odesłać do domu? A może ma jakieś inne kłopoty? Pewnie to pierwsze. Wycofanie podoficera SWR przed werbunkiem.
No, uspokój ją, mówił sobie w duchu. Niezależnie od tego, co się stało, jest teraz słaba i cię potrzebuje. Może trochę wina? Whisky? Wódki? Zęby Dominiki zadzwoniły o szkło, kiedy wzięła pierwszy łyk.
- Wiem, że mówisz po rosyjsku - odezwała się nagle w swoim ojczystym języku, sprawiała przy tym wrażenie zupełnie wycieńczonej. Wciąż siedziała z pochyloną głową, a włosy zasłaniały jej twarz. - Jesteś jedyną osobą, z którą mogę szczerze porozmawiać. Z chłopakiem z CIA! Wariactwo, prawda?
Chłopakiem z CIA? - powtórzył w myślach. Co się tu, kurwa, dzieje? Siedział nieruchomo i tylko mrugał oczami. Dominika wypiła drugi łyk.
Zaczęła mówić wolno i cicho. Opowiedziała o Marcie i jej zniknięciu. Kiedy spytał, dlaczego tak się stało, musiała mu też
powiedzieć o Ustinowie. Nate w dalszym ciągu nie rozumiał, więc ciągnęła swoją historię. Te pogłoski o Szkole Państwowej IV, pomyślał. Dobry Boże!
Uniosła głowę, jakby chciała ocenić jego reakcję na wieść, że była w szkole jaskółek. W jego oczach nie dostrzegła litości czy potępienia. Nate patrzył jej prosto w źrenice tak jak zawsze. Fioletowa aureola wokół jego głowy pulsowała.
Dominika bardzo chciała mu zaufać. Nalał jej kolejny kieliszek.
- Czego potrzebujesz? - spytał po angielsku. - Chcę ci pomóc.
Zignorowała pytanie i przeszła na angielski.
- Wiem, że nie jesteś dyplomatą i nie zajmujesz się gospodarką. Pracujesz w CIA i ty z kolei wiesz, że ja też pracuję w r e-zydenturze mojego kraju w Helsinkach. A przynajmniej powinieneś się tego domyślić, kiedy powiedziałam ci, że moim szefem jest Wołontow. Zapewne wiesz również, że Iwan Jegorow, pierwszy zastępca szefa SWR, to mój stryj.
Nate próbował zachować spokój.
- Po akademii pracowałam w Moskwie w wydziale Piątym i brałam udział w operacji przeciwko francuskiemu dyplomacie. Całe przedsięwzięcie zakończyło się niepowodzeniem. Potem wysłano mnie do Helsinek.
Znowu na niego popatrzyła. Miała napuchniętą twarz. Wyraz jej oczu sprawił, że Nate sięgnął po jej rękę, która wydała mu się chłodna.
- Marta była moją przyjaciółką. Przez całe życie służyła ojczyźnie. Dawali jej nagrody, medale, wysłali za granicę... Była silna, niezależna. Niczego nie żałowała i cieszyła się życiem. To ona pokazała mi, kim naprawdę jestem. - Ścisnęła lekko jego dłoń. -Nie wiem, co się z nią stało, ale zniknęła bez śladu. Wiem, że nie żyje. Nigdy nic im nie zrobiła. Wuj boi się ujawnienia informacji o Ustinowie. Wiem, że potrafi się bronić. Ma od tego specjalistę, naprawdę strasznego człowieka...
- Czy coś ci grozi? - spytał Nate.
Jego myśli nie nadążały za tym, co mówiła o dawnych operacjach, zabójstwach na zlecenie, likwidacji przyjaciółki z ambasady, skandalu na samym szczycie SWR. To było tak, jakby dyktowała mu jednocześnie kilkanaście raportów, a on nie wiedział, który jest ważniejszy. Nie odważył się sięgnąć po notatnik. Musiał po prostu pozwolić jej mówić.
- Byłaś zamieszana w sprawę Ustinowa, więc twój wuj mógł się przestraszyć - dodał.
Dominika pokręciła głową.
- On wie, że nic mu nie mogę zrobić. Moja mama jest jego założnicą, tak jak to było kiedyś. Poza tym to on wysłał mnie na kursy, a potem za granicę. Jestem jego tworem, podobnie jak to monstrum.
- Wysłał mnie tutaj, żebym się z tobą zaprzyjaźniła - ciągnęła Dominika. - Wujek mówi, że jestem jego oficerem operacyjnym, ale uważa mnie za swoją jaskółkę, jakby to były lata sześćdziesiąte. I nie jest zadowolony z postępów. Chcą razem z Wołontowem, żebym zaciągnęła cię do łóżka.
- Chętnie ci w tym pomogę - zaoferował Nate. Dominika spojrzała na niego i pociągnęła nosem.
- Proszę, proszę, możesz sobie żartować. Ale nie będzie ci chyba do śmiechu, jak się dowiesz, że mam się dowiedzieć czegoś o twojej działalności w Moskwie, o krecie, z którym się spotykałeś. Wujek kazał mi cię obserwować i meldować o okresach wzmożonej aktywności operacyjnej, tak jak w ciągu tych dwóch tygodni w zeszłym miesiącu.
Kret, z którym się spotyka! Nate poczuł się jak dziecko, które niemal cudem nie wpadło pod ciężarówkę. Próbował tego nie pokazywać, ale Dominika wyczytała to z jego twarzy.
- Nic nie powiedziałam temu oślizgłemu Wołontowowi - powiedziała. - Marta jeszcze żyła. Znała moją decyzję.
Nate próbował skoncentrować się na jej słowach, wciąż myśląc o niebezpieczeństwie, w jakim znalazł się Marmur. Nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, a decyzja Dominiki zapewne uratowała mu życie.
- Od momentu spotkania na basenie starałam się rozwinąć tę znajomość. W pewnym sensie próbowaliśmy robić to samo... Wiem, że szukałeś moich słabości, mojego ujazwimogo miesta, prawda? To było na tyle czarujące, że chciałam spędzać z tobą coraz więcej czasu. Pewnie o to chodziło wujkowi. Zaskoczyło mnie jednak, że pozwalałam ci nad sobą pracować, bo tego chciałam... Dopiero niedawno to sobie uświadomiłam. Po prostu lubię z tobą być.
Nate siedział bez ruchu, wciąż trzymając ją za rękę. Boże, pracowała nad nim, dokładnie tak, jak przypuszczał Gable.
SWR zaczęła nagonkę na Marmura. Na szczęście Dominika trzymała buzię na kłódkę. Wyrazy podziękowania należały się też Marcie, chociaż w tej chwili były już wyraźnie spóźnione.
Wiedział, że Dominika jest gotowa do współpracy, co zawsze stanowiło punkt krytyczny każdego werbunku. W jej głosie nie było emocji: wściekłości, strachu czy potrzeby odwetu. Powiedziała mu już tyle, że w zasadzie nie miała do czego wracać. Ale przed nią był jeszcze ten delikatny moment, kiedy mogła zamknąć się w sobie albo też zdecydować na współpracę z CIA.
- Posłuchaj - zaczął - już powiedziałem ci, że chcę pomóc, i pytałem, co mogę zrobić. Teraz musisz mi powiedzieć, co sama chcesz zrobić.
Dominika cofnęła rękę, jej policzki płonęły.
- Niczego nie żałuję.
- Tak, wiem - rzekł uspokajająco Nate. W pokoju panowała całkowita cisza. - Co chcesz zrobić? - powtórzył delikatnie.
Dominika niemal czytała w jego myślach.
- Bardzo sprytnie, panie Nash - mruknęła. - Przyszłam tutaj, żeby się wypłakać i opowiedzieć o swoim zadaniu i o tym, że ci pomogłam.
- Jestem za to bardzo wdzięczny - zapewnił, nie chcąc jednak pokazywać, jak to dla niego ważne.
Dominika i tak widziała wyraz ulgi na jego twarzy.
- Ale nie mówisz, że powinnam się zemścić za Martę, odegrać na Wołontowie i wszystkich innych, że powinnam spróbować
zmienić moją ojczyznę?
- Nie muszę - odparł.
- Tak, oczywiście. Jesteś na to zbyt ostrożny. - Nate popatrzył na nią w milczeniu. - Pytasz mnie tylko, co sama chciałabym zrobić.
- Właśnie.
- Więc może powiedz, co ty chciałbyś, żebym zrobiła.
- Moim zdaniem powinniśmy zacząć współpracę - odparł z bijącym sercem.
- Żeby się zemścić? Za Martę, za ojczyznę...
- Nie, nic z tych rzeczy - przerwał, przypomniawszy sobie słowa Gable'a. Dominika spojrzała na Nate'a; jego fioletowa aureola promieniała niczym słońce. - Bo tego potrzebujesz, Dominiko. Bo masz taki temperament. A poza tym będzie to coś twojego, coś, o czym przynajmniej raz sama zadecydujesz.
Patrzyła na niego, wprost w jego szeroko otwarte oczy.
- To bardzo interesujące - powiedziała.
„Najlepszy werbunek to taki, który następuje samoczynnie -przekonywali Nate'a instruktorzy z Farmy. - Pamiętajcie, żadnych niespodzianek, wszystko powinno się dziać samo”. Cóż, miał do czynienia z czymś zupełnie innym, trudno tu było mówić o normalnym rozwoju sytuacji. Czuł się tak, jakby pokonał właśnie w wannie niezwykle niebezpieczne wodospady.
Minęła godzina, a Dominika nie powiedziała: „Tak, zrobię to”. Żaden agent nie kończy decyzji podpisem i uściskiem dłoni. Jednak Nate sprawił, że zaczęła o tym rozmawiać. Zapewnił też, że niezależnie od decyzji zadba o jej bezpieczeństwo, co stanowiło standardową procedurę przy werbunku. Wszyscy tego chcą, ale wiadomo, że na dłuższą metę w kraju takim jak Rosja nie można zagwarantować agentowi bezpieczeństwa. Dominika zareagowała jednak na to jałowe zapewnienie..
- Oboje wiemy, jakie jest ryzyko - zauważyła łobuzersko.
Mówi „my”, pomyślał Nate.
- I zaczniemy wolno, ostrożnie... Jeśli w ogóle.
- Właśnie - rzuciła. - Jeśli tak zdecydujemy.
- Utrzymamy takie tempo, jakiego będziesz sobie życzyć -zapewnił.
- Twoja strona może spokojnie przemyśleć to, co mnie motywuje. A jeśli współpraca nie będzie nam się układać, wtedy to powiem i ją zakończymy. - Wyglądało na to, że język SWR był w tych kwestiach bardzo podobny.
Pierwszy etap werbunku był zakończony. Robiło się późno. Dominika wstała i sięgnęła po kurtkę. Nate pomógł jej się ubrać, obserwując jej oczy, kąciki ust, ramiona. Co będzie dalej? Stali, patrząc na siebie, aż w końcu podała mu rękę.
- Spokojnoj noczi - powiedział na pożegnanie i ścisnął mocno jej dłoń.
Dominika obróciła się szybko i bezgłośnie zeszła na dół.
Po jej wyjściu natychmiast siadł do robienia notatek, starając się przypomnieć sobie wszystko, co mu powiedziała. Walczył z idiotyczną pokusą, żeby iść do ambasady, obudzić wszystkich i zacząć pisać depesze do centrali: Werbunek. Podoficer SWR, jaskółka, jej wuj jest szefem tego burdelu, to on odpowiada za te wszystkie akcje, zabójstwa. Na miłość boską, zupełnie jak w filmie szpiegowskim! Nie mógł się doczekać, aż w końcu znajdzie się w re-zydenturze.
Radosne podniecenie szybko minęło. Przewracał się w łóżku w skotłowanej pościeli. Miraże, które sobie tworzył, powoli zaczęły się rozwiewać. Musiał zabezpieczyć ten werbunek, upewnić się, że Dominika się nie wycofa, tak jak wielu agentów przed nią. Kiedy weźmie ją w jarzmo, wtedy będzie miał na karku centralę. Jakie są jej motywacje? Ile chce? Jakie ma dojścia? Co to znaczy, że nie podpisała umowy o zachowaniu tajemnicy? Dlaczego jej decyzja była tak nagła? Może to prowokacja?
No i służby odpowiedzialne za przygotowanie informacji. Na pewno będą się domagały jak najszybszych wyników. Zażądają najciekawszych rzeczy, do jakich uda jej się dotrzeć, co z pewnością będzie niebezpieczne. Mali biurokraci z małymi oczkami w tych swoich małych biurach zechcą sprawdzić, czy działa w dobrej wierze. Zaczną ją testować, sprawdzać jej informacje, badać wa-riografem. Jeśli będą za bardzo naciskać albo zrobią to nie tak jak trzeba, stracą ważne źródło informacji. Nate doskonale to wiedział. A jeśli straci ją po tym, jak zgłosi werbunek, może się spodziewać wiadomej reakcji z centrali. Wszystko od początku było tu nieprawdziwe.
Ale na tym nie koniec. Jeśli SWR przyłapie Dominikę na zdradzie, z pewnością ją zlikwiduje. Nieważne, jak to się stanie. Wystarczy kret w centrali, źle przygotowane spotkanie, dobra obserwacja wroga albo po prostu pech, kiedy ktoś zapali światło, gdy będzie stała z kamerą przy dokumentach z otwartego sejfu. Nate znowu przewrócił się w łóżku.
Oczywiście potem nastąpi przesłuchanie i proces, ale kto będzie się przejmował faktami. Nawet wujek Wania jej nie uratuje. Poprowadzą ją bosą w więziennym ubraniu do piwnicy na Łubiance, w Lefortowie albo Butyrkach. Przeprowadzą korytarzem z poobijanymi stalowymi drzwiami i wepchną do celi z pochyłą podłogą, odpływem ściekowym, hakami w suficie i trumną z woskowanego kartonu w kącie. Zabiją ją bez ostrzeżenia, strzałem za prawe ucho, zanim jeszcze na dobre wejdzie do tej celi, a potem będą patrzeć, jak leży twarzą w dół. W końcu wezmą za ręce i nogi i umieszczą w trumnie.
To takie proste. I tak ostateczne.
ROGAN DŹOSZ
Grubo pokrojoną cebulę, imbir, chili, kardamon, goździki, ko-lendrę, paprykę, kmin rzymski i sól ucieramy w moździerzu, tak by powstała gładka pasta. Dodajemy liści bobkowych i cynamonu, a potem stopionego klarowanego masła. Podgrzewamy, aż całość stanie się wonna. Dodajemy kawałki jagnięciny wymieszane z jogurtem, ciepłą wodą i pieprzem. Pieczemy dwie godziny w średnio nagrzanym piekarniku. Posypujemy kolendrą.
Werbunku Dominiki w żadnym wypadku nie można było uznać za normalny. Ukończyła Akademię Wywiadu Zagranicznego, ale teraz musiała nauczyć się być szpiegiem. Trudno to uznać za naturalną transformację. „Staraj się zacieśnić z nią więzi” - doradzał Nate'owi Forsyth.
Aby pokazać zaangażowanie w sprawę, rezydentura zaczęła dyskretnie wypytywać o Martę. Gable zaaranżował nawet spotkanie z oficerem łącznikowym z Supo, ale Finowie nie znaleźli nawet śladu Rosjanki. Film z przejścia granicznego w Haaparancie nie potwierdzał żadnej teorii. Dominika, już bez śladu łez w oczach, podziękowała Nate'owi za wysiłek.
Cały czas utrzymywali ściśle tajny charakter tej operacji. Dopuszczeni do niej oficerowie musieli się rejestrować, choć nie mogli nic zrobić z centralą. Sprawa już była zastrzeżona, co, jak mówił Gable, było zupełną bzdurą, bo jedynie około setki ludzi czytało depesze. Rezydentura wciąż walczyła o ograniczenie do nich dostępu. Forsyth i Gable wiedzieli z doświadczenia, że im delikatniej zabiorą się do całej sprawy, tym dłużej będą mogli liczyć na informacje z danego źródła. Nate czuł, że narasta w nim determinacja, by za wszelką cenę chronić Dominikę. Nie mógł, naprawdę nie mógł jej zawieść.
Udało mu się znaleźć mieszkanie z dwiema syp ialniami w Munkkiniemi przy Ramsay Strand, niedaleko wlotu do mariny. I
znowu pojawił się agent bez immunitetu o szczurzej twarzy, legitymujący się duńskimi papierami. Wynajął mieszkanie na rok „w celach biznesowych”, co znaczyło, że mógł się w nim pojawiać w dowolnych terminach. Ale zadowolonemu właścicielowi i tak było wszystko jedno.
Padał wiosenny deszcz, światła samochodów odbijały się od mokrego chodnika. Dominika wysiadła z zielono-żółtego tramwaju numer 4 w Tiilimaki. Nate ujrzał jej plecy w świetle reflektorów. Zrównał się z nią po przejściu dwóch przecznic i wziął ją pod ramię. Nawet się nie przywitała, postępowała według instrukcji operacyjnych SWR, wyprostowana, nerwowa. Było to jej pierwsze spotkanie w mieszkaniu konspiracyjnym w roli agentki i Dominika zmagała się nie tyle ze strachem, co ze wstydem. Szli w milczeniu wąską alejką za blokiem, we wszystkich oknach widać było srebrną poświatę z telewizorów. Przeszli szybko przez główne drzwi -zapach gotowanego renifera i sosu śmietanowego - ruszyli cicho po schodach na drugie piętro.
Pierwszy wieczór reszty ich życia. W środku paliło się kilka świateł, Gable, który na nich czekał, naparł na Dominikę i wziął od niej płaszcz. Dominika nie mogła się powstrzymać, by uważnie nie przyjrzeć się jego skręconym włosom. Spodobał jej się jego wygląd, oczy i fiolet, który go otaczał. Jeszcze jeden godny zaufania, pomyślała. Z kuchni wyszedł Forsyth z okularami zsuniętymi na czoło. Siłował się właśnie z korkociągiem. Elegancki, mądry, spokojny, powietrze wokół niego barwiło się lazurowo. Jest wrażliwy, pomyślała Dominika. Usiadła na kanapie i spojrzała na mężczyzn. Poruszali się naturalnie, byli bezpretensjonalni, a jednak wiedziała, że ją obserwują i starają się ocenić.
Dominika pojęła, że traktują wszystko niezwykle poważnie. Wcześniej znała tylko Nate'a, młodego oficera CIA; teraz zauważyła, że jego szefowie są spokojni i skupieni. Wprost czuło się w nich powagę lat, tak jak u generała Korcznoja. Następnie Gable podniósł kieliszek i rzucił: Na zdorowje ze strasznym akcentem, a Dominika stłumiła uśmiech. Chciała pozostać poważna, dopasować się do ogólnego nastroju.
Byli na tyle profesjonalni, że nie zaczęli rozmowy o interesach i pozwolili, by to Nate się przede wszystkim udzielał, co stanowiło kolejny przejaw ich zawodowstwa. Słuchali jednak uważnie i wszystko rozumieli. Ze spotkania Dominika wyszła pierwsza, co, jak zauważyła, było dla nich procedurą standardową. Szła wybrzeżem. Mimo wiosny nie wszystkie jachty stały już na wodzie. Nie czuła wstydu - to też świadczyło o ich profesjonalizmie.
Przy drugim spotkaniu miała czas, żeby się rozejrzeć. W niewielkiej kuchni znajdowała się kuchenka z dwoma palnikami, co wystarczało, by zagotować wodę, a w lodówce plastikowe tacki do lodu. Jak we wszystkich lokalach konspiracyjnych krzesła, stoły i kanapy były kiepskiej jakości i utrzymane w krzykliwych kolorach spatynowanego złota i awokado, które, jak zapewniał Gable, wciąż cieszyły się olbrzymią popularnością w Skandynawii. Tanie reprodukcje przedstawiały wzburzone morze i łosia w świetle księżyca, na podłodze leżały lapońskie dywaniki. W pierwszej sypialni stało dwuosobowe łóżko wciśnięte między dwie ściany tak, że ich dotykało i trzeba było się na nie wdrapywać przez deskę na końcu. Druga sypialnia była pusta, jeśli nie liczyć żyrandola z jaskrawo-czerwonego szkła. W łazience wanna i bidet, który Gable pomylił raz z sedesem. Dominika miała łzy w oczach, kiedy się o tym dowiedziała, i od tej pory zaczęła mówić do niego bratok.
Prowadzenie wyszkolonego oficera jest trudniejsze niż opieka nad nadmiernie potliwym bankierem, który ma King Konga za żonę, dwuletnie bmw i Godzillę w charakterze kochanki, więc wciąż potrzebuje pieniędzy. Dominika była wyszkolonym podoficerem wywiadu i miała własne zdanie na kwestie procedur („Naprawdę uważasz, że to dobre miejsce?”) czy zabezpieczeń („Nie, Domi, dywan na poręczy, kiedy wszystko jest w porządku. Nie uczyli cię o pozytywnych sygnałach?”). Nate sam nie wiedział, ile razy musiał powtarzać: „Zróbmy to po mojemu”, a potem zżymać się, kiedy złośliwie odpowiadała: „Chciałam ci przypomnieć, że chodzi o moją głowę”.
Ludzie z CIA natychmiast zauważyli, że Dominika ma niezwykłą intuicję. Kończyła za nich zdania, kiwała szybko głową, gdy coś dyskretnie proponowali, i doskonale wiedziała, kiedy powinna skupić się na ich słowach. Inteligentna kobieta, doskonale wyćwiczona, myślał Forsyth, ale czegoś mu brakowało w tym opisie. Nie było to może jasnowidzenie, ale niewątpliwie coś zbliżonego.
Dominika po części mogła obserwować to wszystko z pewnego dystansu. Widziała, że ją szanują, doceniają jej wykształcenie, ale też nie biorą niczego za pewnik. Odczytywała zabiegi mające sprawdzić, na ile jest zdecydowana na współpracę. Czasami zgadzali się na jej rozwiązania, czasami nalegali, by zrobić coś inaczej. Miała wrażenie, że starają się przewidzieć wszystkie możliwości.
Te cotygodniowe spotkania i wspólna praca w coraz większym stopniu zaczynały określać jej tożsamość. Zapomniała już o mękach związanych z koniecznością podjęcia decyzji, współpraca z CIA stała się źródłem prawdziwej radości. Nosiła to w sobie, upajając się wszystkim, co się dzieje. Szczególnych przyjemności dostarczały jej rozmowy z Wołontowem. Czy zgadnie, co robię? -myślała, kiedy spocony rezydent prawił jej kolejne kazania. Nate miał rację. Powinna była to zrobić przede wszystkim dla siebie. Żeby móc się lepiej poczuć.
Forsyth zaczął przychodzić na spotkania, kiedy mieli omawiać, co Dominika może wykraść z rezydentury. Zaczęli budować piramidę, poczynając od tych papierów, do których miała bezpośredni dostęp, poprzez te, które mogłaby wykraść, narażając się na pewne ryzyko, a kończąc na mało dostępnych skarbach. Mówili jej, żeby się nie spieszyła. Wyszkoleni szpiedzy zwykle chcieli za dużo i zaczynali od zbyt trudnych zadań. Dominika spytała, czy dadzą jej aparat i sprzęt łącznościowy. Chciała im pokazać, ile wie na temat CIA, ale im od razu zapaliły się w głowach czerwone lampki. Natychmiast zauważyła zmianę barw ich aury i zrozumiała, że popełniła błąd. Porozmawiamy o tym nieco później, zaproponował Forsyth i napisał depeszę do centrali z prośbą o badanie wariogr a-fem. Uznał, że najwyższy czas mieć już to za sobą.
Wariograf. Odgłosy rozmowy. Nate siedział w mniejszej sypialni, wsłuchując się w przytłumione głosy w salonie, jeden był niski, a drugi melodyjny. Dziewczyna siedziała na szarym tapi-cerskim krześle i odpowiadała tak lub nie na pytania człowieka, który obsługiwał urządzenie. Gable znał z innych sesji tego analityka z grubymi palcami i wąsem i nie darzył go sympatią. „Facet sięgnął dna dwadzieścia lat temu, a potem zaczął szukać haków na innych”, wyjaśnił. Dominika wiedziała, że to badanie jest ważne, dlatego starała się nie zgadywać, z kim ma do czynienia, i nie wdawać się z nim w żadne gierki. Skupiała się na pytaniach, które przepływały, zabarwione, tuż koło jej uszu.
Nate męczył się przez godzinę, a potem, usłyszawszy, że kończą, przeszedł do salonu. Dominika skinęła lekko głową, ale Wielkopalcy nawet nie mrugnął okiem. Ci faceci nigdy nic nie mówią, trzymają wszystko dla siebie, bo muszą „sprawdzić wykresy”. Kiedy Forsyth zawiózł go do rezydentury, powiedział, że jest mu, kurwa, wszystko jedno i musi mieć wstępną ocenę, bo zbyt wiele od niej zależy. Analityk pocudował trochę, ale zgodził się, że wygląda na to, iż Dominika mówi prawdę i rzeczywiście jest kapralem SWR, który zdecydował się na współpracę, a nie podwójnym szpiegiem, który miałby infiltrować CIA i przekazywać ważne informacje swoim szefom.
Analityk zdradził też Forsythowi w zaufaniu, że na wykresach widać niewielką zmianę za każdym razem, kiedy w rozmowie pojawia się jej oficer prowadzący, Nathaniel Nash. Jego zdaniem należałoby przeprowadzić kolejną serię badań, by ustalić, czy nie są to klasyczne działania na zmylenie wariografu, jakie opracowano w Czechach lub na Kubie - brakowało tu opanowanego oddechu, zaciśniętych pięści czy odbytu. Kiedy Forsyth powiedział o tym Gable'owi, ten rzucił tylko: „skurcze orgazmiczne” i wyszedł z pokoju.
Mieli więc decyzję o „braku dezinformacji” i mogli kontynuować operację. Musieli zatem omówić kwestie jej bezpieczeństwa, przykrywki, zachowania i ruchów.
- Musisz zachowywać się zupełnie normalnie - mówił lazurowy Forsyth. - Przekazywać informacje o kontaktach z Natha-nielem do rezydentury, tak by pokazywały stopniowy postęp. Raz na miesiąc to za rzadko. Lepiej będzie co dwa tygodnie lub co tydzień. Dzięki temu zyskasz swobodę ruchów.
- Sama o tym wiem - odparła Dominika. - Opracowałam już treść kolejnych raportów aż do zimy.
- Tak, musisz je pisać sama - ciągnął Forsyth. - Możemy ci pomóc, ale powinny w nich być twoje własne słowa.
Dominika skinęła głową. No tak, przecież wie, na czym polega gra, pomyślał Forsyth. Nie trzeba jej niczego uczyć.
- Przedstawię Niejta jako kogoś próżnego, ale ostrożnego. Człowieka, którym łatwo manipulować, ale też trzeba przy tym uważać. - Obróciła się w stronę Nate'a i uniosła brew.
- Trudno uwierzyć, że będziesz potrzebowała aż tyle czasu, żeby to wszystko ustalić - rzucił Gable, siadając obok podwładnego, który pokazał mu środkowy palec.
- Nie wiem, jak długo będziemy mogli to ciągnąć. Ludzie z centrali prędzej czy później stracą cierpliwość - zauważył Forsyth.
Już myślał o dniu, kiedy Dominika będzie musiała wyjechać do Moskwy. Czy będzie gotowa do działań wewnętrznych? Czy zdołają ją przygotować? Może zabraknąć im czasu.
- Jest coś, co może tutaj pomóc. A jednocześnie da mi więcej swobody - rzuciła Dominika. - Właśnie tego oczekuje wujek Wania.
- Co takiego? - zaciekawił się Forsyth.
- Muszę napisać, że zostaliśmy kochankami. Właśnie o to chodzi ludziom z Jasieniewa. To ich zadowoli. Pamiętajcie o Szkole Państwowej IV.
Gable dźwignął się z kanapy, a na jego twarzy pojawił się wyraz współczucia.
- Kochankami? Z Nashem? Nie, to zbyt wielkie poświęcenie.
Wietrzna niedziela. Skify i inne małe łodzie obijały się o pływające doki w zatoce. Po dotarciu do mieszkania konspiracyjnego Dominika mówiła trochę o Marcie, ale potem urwała i przekazała Nate'owi najważniejszą wiadomość. Do tego pierwotniaka Wo-łontowa dotarło w końcu, że nie ma asystentki, i dlatego zaproponował Dominice, by zajęła się niektórymi sprawami administracyjnymi. Najpierw chciała odmówić, żeby zdyskredytować go w oczach centrali, ale pomyślała o swoich nowych współpracownikach, Nacie, Forsycie i bratoku, i w końcu zgodziła się pomóc. Teraz skrywała już bardzo głęboko swój sekret, a jednocześnie uczyła się szukać okazji do zaspokojenia swojego rosnącego apetytu.
Na początek powierzyli jej obsługę kart pracy personelu rezy-dentury i wpisywanie kolejnych operacji. To drugie wiązało się z dodatkową korzyścią - ciekawe, czy Niejt zgadnie z jaką? Każdy wydatek musiał być przypisany do odpowiedniego raportu albo depeszy, w której znajdował się opis operacji.
- Powinien to zrobić sam Wołontow albo też któryś z jego oficerów, ale rzucili to tylko na moje biurko - dodała Dominika. -Jedynie rezydent może czytać depesze operacyjne, bardzo ściśle regulują to przepisy na temat razdielenia, podziału kompetencji. -Jej błękitne oczy zalśniły wewnętrznym płomieniem. - Tyle że ktoś musi jeszcze zająć się rozliczeniem wszystkich wydatków, więc Wołontow dał mi dostęp do informacji operacyjnych. I to wszystkich.
Wiadomości zaczęły napływać powoli i ludzie z CIA uważnie je analizowali. Najpierw Forsyth, a potem stawonogi z Langley. Szukali czegoś, co zabrzmiałoby fałszywie lub zbyt cwaniacko. Dominika doskonale pamiętała wszystkie historie, dzięki jednej przypominała sobie kolejną i tak dalej. Zaczęła też robić tajne zapiski, które sprawdzili, i okazało się, że są w porządku.
Zapamiętała niemal cały miesięczny raport z wydziału wsparcia nielegałów, ujawniając przy okazji trzech nielegałów z rezerwy specjalnej, którzy od wielu lat tkwili tu przyczajeni jako Finowie.
Po zniknięciu Marty to właśnie jeden z nich wystąpił w Haaparan-cie jako zasłona dymna. Pozostałych dwóch mieszkało w pobliskim Espoo, ale CIA zdecydowała się dać im spokój, żeby chronić D o-minikę.
W czasie następnego spotkania wystraszyła ich, gdy pokazała oryginalny dokument, który wzięła z biurka Wołontowa. Wsadziła go ukradkiem do kieszeni, zamiast zniszczyć z innymi papierami. Miał on klauzulę sowierszenno siekrietno z zarządu politycznego i dotyczył parlamentów Estonii i Łotwy. Oba te kraje były obecnie sojusznikami NATO, więc Nate przedstawił ten dokument Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i prezydentowi, a Gable zrugał Dominikę i przestrzegł, żeby nigdy więcej czegoś takiego nie robiła.
Centrala zgodziła się z Gable'em. Zdecydowano, że Dominika musi skończyć z wykradaniem dokumentów, i dlatego dostała szpiegowski miniaparat. Nate uważał to za zbyt ryzykowne, ale Forsyth stwierdził, że dziewczyna sobie poradzi i powinna zacząć się przyzwyczajać do tego rodzaju działań.
- Wydaje mi się, że nie jest jeszcze na to gotowa - oponował Nate.
Sprzęt szpiegowski trzykrotnie zwiększał ryzyko operacyjne, a on nie chciał jej jeszcze bardziej narażać.
- Więc ją przygotuj - warknął Gable. - Jeśli jutro odwołają ją do Moskwy, to będzie koniec.
- A skoro o tym mowa, czas na ćwiczenia operacyjne na terenie Moskwy - zwrócił się Forsyth do Nate'a. - Twoja specjalność.
Rozpoczęły się ćwiczenia w rejonie pod ścisłą inwigilacją. Spadziste dachy i mosiężne kopuły Helsinek lśniły w letnim słońcu, a cienie poranka zastąpił wieczny półmrok, wielu bezbarwnych Finów jeździło w dół i w górę schodami metra. Dominika w szaliku, Dominika w berecie, Dominika w płaszczu, licząca kroki, idąca wraz z tłumem do wyjścia. Przeszła przez bramkę i skręcając w korytarz, wyczuła Nate'a, czuła jego zapach w zabarwionym purpurowo powietrzu. Otarł się o nią rękawem swetra, gdy trzymała dwoma palcami tuż przy talii paczkę papierosów. Paczka znalazła się nagle w jego dłoni i już go nie było - doskonałe błyskawiczne przekazanie materiałów.
Padał świeży i lekki letni deszcz, samochody jechały wolno, światła odbijały się od mokrych powierzchni chodnika. Spojrzała na zegarek w świetle witryny. Nic jej nie niepokoiło, czuła się świetnie i wiedziała, że dotrze w umówione miejsce na czas. Kiedy Nate powiedział jej, co mają zrobić, wybuchnęła śmiechem.
- My nie robimy podobnych komedii.
- To dlatego, że SWR działa w krajach demokratycznych -odpowiedział.
Dominika przyjęła to z rozdrażnieniem, ale słuchała uważnie.
Szła tuż przy granitowej ścianie, a samochody mijały ją z szumem. Na rogu skręciła i stanęła przy rusztowaniu przed zadaszonym przejściem dla pieszych. Samochód Nate'a wyjechał zza rogu dokładnie trzydzieści osiem minut po pełnej godzinie - zdarzenie przypadkowe i szybkie. Okno po stronie pasażera było otwarte, Dominika zrobiła krok w stronę jezdni, wyciągnęła rękę z plastikową torbą, wrzuciła materiały do środka i wzięła z dłoni Nate'a kasety na wymianę, a następnie cofnęła się pod rusztowanie. Nie spojrzał na nią, ale widziała, jak zaciąga hamulec ręczny, żeby nie widać było świateł stopu. Wymiana materiałów w ruchu. Taka komedia, pomyślała.
Powoli wszystko im się dobrze układało i, co było do przewidzenia, wokół zaczęły krążyć sępy z centrali. Dominika stanowiła doskonałe źródło informacji na temat SWR, z ustaloną pozycją w rezydenturze, i dlatego zależało im na „zbadaniu innych możliwości”. Forsyth przez jakiś czas mógł się im przeciwstawiać, ale potem dostał rozkaz i nie miał już wyboru. Gable chciał wsiąść do samolotu i zająć się sprawą, ale szef powiedział mu, żeby się nie wygłupiał.
Zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Inżynierowie z dyrektoriatu nauki i techniki chcieli, żeby Diva skopiowała wszystkie dane z dysku w rezydenturze, zaatakowała ich systemy szyfrujące, zainstalowała w budynku pluskwy i aparaturę wideo. Niektórzy z humorem przyznawali, że ich urządzenia „mogą, powtarzamy, mogą spowodować przerwy w dostawie prądu w południowych Helsinkach”. Jeszcze inni chcieli, żeby Diva zainstalowała „radioaktywny materiał” na dachu rosyjskiej ambasady. Następnie centrala uznała, że „reguła sześciu”, która rządzi rozwojem nowych technologii, spowoduje jednak opóźnienia w dostawach sprzętu - badania i rozwój zajmą sześć dodatkowych lat, będą kosztowały sześć dodatkowych milionów dolarów i w oparciu o testy ustalono też, że będą ważyły aż sześćset funtów. Prawdziwe szaleństwo.
Tym tajnym przygotowaniom towarzyszyły też niespieszne „oficjalne” kontakty Dominiki z Nate'em, tak by zadowolić centralę w Moskwie i Wołontowa. Kolacje, wycieczki za miasto, koncerty. Aby uwierzytelnić działania Dominiki, Nate podał jej trochę informacji na swój temat, coś, co i tak można było łatwo uzyskać. Ale zgodnie z przewidywaniami Forsytha Wołontow chciał mieć więcej i szybciej, więc przy pełnej entuzjazmu pomocy Gable'a Dominika napisała tę długo wyczekiwaną depeszę na temat pierwszego kontaktu fizycznego z Nathanielem Nashem. Gable sugerował wzmiankę na temat „dysfunkcji erekcji” u wyżej wspomnianego, co dałoby im jeszcze więcej czasu, ale czerwony na twarzy Forsyth stanowczo tego zakazał. A Nate znowu pokazał Gable'owi sztywno wyprostowany palec.
Dominika zaczęła robić zdjęcia tajnych dokumentów rezyden-tury, wykorzystując różnego rodzaju aparaty, które ukrywano w jej torebce, breloczku do kluczy, szmince. Zaczęła też wybierać tylko te najważniejsze i doskonale wiedziała, kiedy powinna zaczekać. Gable bardzo ją chwalił, ale Nate chodził ponury i bał się, że dziewczyna podejmuje zbyt wysokie ryzyko.
Kiedy spotkali się którejś niedzieli w mieszkaniu konspiracyjnym, Dominika poczuła, że już się dosyć nasłuchała.
- Przejmujesz się mną czy też całą tą sprawą i swoją reputacją?
- spytała.
Wszyscy zamilkli. Gable lekko chrząknął. Zawstydzony i zły Nate obrócił się w jej stronę.
- Chcę dalszego napływu informacji. - Twarz Dominiki stężała. - Moim zdaniem powinnaś być bardziej ostrożna.
- Jeśli tak, to z pewnością spodoba ci się następna runda -mruknął Gable.
Depesza z centrali zajmowała pięć stron. Chcieli, żeby Dominika podłączyła specjalnie przygotowanego pendrive'a do komputera w rezydenturze, najlepiej do tego w ewidencji, ale mógł to też być komputer Wołontowa. Wystarczy czternaście sekund ściągania, a ludzie z Langley zyskają dostęp do wszystkich szyfrowanych „punkt- punkt” depesz SWR z Jasieniewa do Helsinek, nadawanych zwykłymi sieciami telekomunikacyjnymi. Takie czytanie informacji en claire było znacznie prostsze niż łamanie szyfrowych algorytmów. Jednak samo zadanie było bardzo ryzykowne. Forsyth zobaczył minę Nate'a i powiedział, żeby nie szedł na spotkanie z Dominiką. Gable powie jej, co ma robić.
Dwa dni później Dominika wepchnęła do pokoju z ewidencją rozklekotany wózek z aktami i dokumentami do zniszczenia. Na szczęście mogła się o niego oprzeć, gdyż uginały się pod nią nogi. Strażnik spojrzał na nią wyczekująco. Był to mężczyzna w średnim wieku, noszący olbrzymie okulary i wełniany krawat, który sięgał mu tylko do połowy brzucha. Zawsze z przyjemnością czekał na moment, kiedy Jegorowa wieczorem przywoziła dokumenty, a zwłaszcza na chwilę, gdy musiała sięgnąć wyżej do sejfu. Wbił w nią swoje oczy chrząszcza, kiedy z wysiłkiem przepychała wózek przez próg.
Przećwiczyła już tę pantomimę z Gable'em, który powtarzał: „Nie zatrzymuj się, rób to płynnie”. Uderzyła wózkiem o róg biurka, papiery posypały się na podłogę, strażnik wstał, a ona padła na kolana tuż obok portu komputera z mrugającym zielono światełkiem, sprawdziła jeszcze, czy właściwie wkłada pendrive'a, a potem zaczęła liczyć raz, dwa, trzy... i jednocześnie zbierać papiery, podnosząc teczki jedna po drugiej, dziewięć, dziesięć... i układając je na wózku; strażnik stał już obok, a ona pokazała mu dokumenty, które leżały dalej w kącie, dwanaście, trzynaście, czternaście, szybko wyjęła miniaturowe urządzenie i zaczęła się podnosić, przygładzając włosy, czując, że kawałek plastiku w kieszeni spódnicy ciąży jej niczym młyński kamień. Następnie ułożyła akta na swoim miejscu i pozwoliła mężczyźnie patrzeć, jak staje na palcach, podnosząc dla większego efektu jedną nogę.
Zostały jeszcze dwie godziny do końca pracy, a ona miała wrażenie, że wszyscy ją obserwują, że wszyscy wiedzą. Potem musiała zejść na dół, gdzie w kolejce ustawili się zniecierpliwieni, gderający pracownicy ambasady. Przed nimi znajdowały się drzwi i wcześniej stół, za którym siedziało dwóch marynarzy z Wołgi, z brązowymi chmurami wokół głów, pracujących tu jako ochroniarze. Mieli sprawdzać torby i kieszenie. Mój Boże, pomyślała Dominika, wystarczy, że wybiorą mnie do sprawdzenia. Poczuła strumyk potu na plecach. Utknęła w kolejce. Nie mogła się wycofać, gdyż ochroniarze zwracali na to uwagę, a ona miała ze sobą płaszcz. Wystawiła go teraz do przodu i wsunęła pendrive'a pod pasek spódnicy i dalej aż w majtki. Ochroniarz cuchnął wódką i wiedział - musiał wiedzieć - że coś ukrywa w bieliźnie, ale sprawdził tylko jej torebkę i machnął ręką, żeby szła dalej.
Opowiedziała im o tym tego samego wieczoru, wciąż czując w żołądku ciepło od przypływu adrenaliny. Nate stał z boku w drzwiach do niewielkiej kuchni, a Forsyth zsunął okulary na czoło i słuchał jej uważnie. Gable otworzył butelkę piwa i wypił ją niemal jednym haustem.
- Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego mówią na pendrive'a „palec” - mruknął, przeszedł obok Nate'a i zabrał się do przygotowania fondue.
Dominika nie wiedziała, co to takiego, jak to się je, a potem, kiedy garnek stanął na stole, pociągnęła nosem i wyczuła ostro pachnący ser i wino. Maczała w tym chleb, jadła, mówiła i trochę się śmiała.
Forsyth i Gable wyszli po kolacji. Nate nalał dwa kieliszki wina i zaniósł je do salonu.
- To było zbyt ryzykowne - powiedział. - Nie powinienem był na to pozwolić.
- Wszystko poszło dobrze. - Spojrzała na niego. - Wiemy przecież, że ryzykujemy...
- Tak, niektórych rzeczy nie można uniknąć. Ale to po prostu było głupie.
- Głupie? Nie przejmuj się, Niejt. Nie stracisz swojej najlepszej agentki.
Te słowa wprawiły ją w drżenie. Nate już cały się gotował.
- Powinnaś nauczyć się zadowalać czymś innym niż adrenalina - warknął.
- Na przykład winem? - spytała i rzuciła kieliszkiem o ścianę. -Nie, dziękuję. Wolę adrenalinę.
Nate natarł na nią i chwycił za nadgarstki.
- Co się z tobą dzieje? - syknął.
Stali twarzą w twarz, zaledwie parę centymetrów od siebie.
- Raczej, co dzieje się z tobą - szepnęła.
Kontury mebli zaczęły jej się rozmazywać przed oczami, widziała tylko fioletowy obłok, który otaczał Nate'a. Spojrzała prowokacyjnie na jego usta, świadoma, że chce tego, by znalazł się jeszcze bliżej. Jeszcze chwila i nastrój prysł.
- Puść mnie, proszę - rzuciła, a on natychmiast posłuchał.
Wzięła płaszcz i nie oglądając się, ruszyła do drzwi. Otworzyła
je i odruchowo sprawdziła schody i klatkę. Wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Nate patrzył na ich gładką powierzchnię, czując, że ma sucho w ustach, a serce bije mu bardzo mocno. Przecież chodziło mu tylko o to, żeby wszystko szło gładko... Pragnął, by Dominika była bezpieczna. Pragnął...