Mieszkanie, które wynająłem, było umeblowane. Fotele i kanapę zabezpieczono impregnatem plamoodpornym. Agencja wynajmu dostarczyła pościel i naczynia. Poprzedni lokator zostawił mi trochę środka na robale i wodę kolońską Old Spice.
Agencja wynajmu zainstalowała mi telefon. Podłączyłem automatyczną sekretarkę. Nie było to lokum wysokiej klasy wedle moich obecnych standardów. Pokój dzienny i sypialnia były małe. Ściany miały kolor czystej bieli. Mogłem przedłużać najem z miesiąca na miesiąc albo wypowiedzieć umowę ze skutkiem natychmiastowym.
Wprowadziłem się. Szybko zacząłem tęsknić za Helen.
Mieszkanie było jak dobra izba obsesji. Było ciasne i przypominało grotę. Mogłem zasunąć zasłony. Mogłem zgasić światło i uganiać się za rudą w ciemności. Mogłem kupić odtwarzacz CD i płyty z muzyką. Mogłem słuchać Rachmaninowa i Prokofiewa i snuć fantazje, zaczynając od miejsca, gdzie liryczne frazy przybierały fałszywe brzmienie.
Od domu Billa dzieliło mnie dwadzieścia minut jazdy. Bill miał odznakę stróża prawa w rezerwie i pozwolenie na broń. Od czasu do czasu robił coś dla prokuratury. Razem pracowali nad sprawą przeciwko Bobowi Beckettowi Seniorowi. Bill miał carte blanche w wydziale zabójstw Szeryfa. Bill miał dzielić się informacjami z ludźmi od nierozwiązanych. Miał akta Jean Ellroy w użytkowaniu wieczystym. Powiedział, że musimy dokładnie przestudiować każdy skrawek papieru w nich zawarty.
Kupiłem dużą tablicę korkową i powiesiłem ją na ścianie w pokoju dziennym. Pożyczyłem kilka zdjęć z akt i zrobiłem kolaż.
Przypiąłem dwie fotki matki z sierpnia 1957. Przypiąłem złowrogi wizerunek Śniadego Mężczyzny. Zrobiłem znak zapytania na samoprzylepnej karteczce i umieściłem go nad tymi trzema zdjęciami. Wybrałem policyjne fotografie pięciu zboczeńców i umieściłem je poniżej.
Moje biurko stało naprzeciw tej galerii. Mogłem podnieść wzrok i zobaczyć moją matkę pogrążającą się w chaosie. Mogłem zobaczyć ostateczny wynik. Mogłem obrócić w pył moje wspomnienie o niej młodszej i delikatniejszej.
Zadzwonił Bill. Powiedział, że powinniśmy się spotkać w Akademii Szeryfa. Chciał mi pokazać dowody rzeczowe.
Sierżant Jack Lawton zmarł w 1990. Ward Hallinen żył i mieszkał w hrabstwie San Diego. Miał osiemdziesiąt trzy lata. Bill z nim rozmawiał. W ogóle nie przypominał sobie sprawy Jean Ellroy. Bill nakreślił mu naszą sytuację. Hallinen zapalił się i kazał przywieźć akta. Coś mogło zaskoczyć w pamięci.
Poszliśmy do magazynu dowodów rzeczowych. Przylegało do niego niewielkie biuro. Stało w nim trzech pracowników. Wszyscy pochłonięci byli pieprzeniem na najbardziej aktualny temat. Biały facet twierdził, że O.J. to zrobił. Dwóch czarnych się nie zgadzało. Bill mignął odznaką, po czym wypełnił i podpisał formularz.
Jeden z pracowników zabrał nas do magazynu. Pomieszczenie miało wielkość dwóch połączonych dłuższym bokiem boisk do futbolu i było w nim wściekle gorąco. Na całej długości biegły rzędy solidnych, metalowych regałów.
Sufit był na wysokości dziewięciu metrów. Regały sięgały do samej góry. Zobaczyłem dwadzieścia albo trzydzieści półek zapchanych plastikowymi pakunkami.
Bill odszedł. Stałem przy biurku w pobliżu drzwi. Pracownik przyniósł mi pakunek. Był oznaczony jako Z-483-362.
Plastik był przeźroczysty. Zobaczyłem w środku cztery małe foliowe woreczki. Otworzyłem zewnętrzną torbę, wyjąłem woreczki i położyłem je na biurku.
Najmniejszy zawierał drobinki kurzu i włókien. Na etykiecie zapisano, skąd pochodziły: „Oldsmobile rocznik 1955/MMT-879/26.06.1958”. W drugim woreczku znajdowały się trzy małe koperty. Były zaklejone. Oznaczono je nazwiskiem mojej matki i numerem akt. Poniżej wypisano zawartość każdej z nich:
„Paznokcie ofiary (próbka)”.
„Włosy ofiary (próbka)”.
„Włosy łonowe ofiary (próbka)”.
Nie otworzyłem ich. Otworzyłem trzeci woreczek i zobaczyłem sukienkę i stanik, które moja matka założyła na spotkanie ze śmiercią.
Sukienka była w jasnym i ciemnym odcieniu niebieskiego. Stanik był biały z koronką. Wziąłem je do rąk i przyłożyłem do twarzy.
Nie poczułem jej zapachu. Nie poczułem w nich jej ciała. Chciałem. Chciałem rozpoznać jej zapach i przesunąć dłońmi po jej kształtach.
Przesunąłem sukienką po twarzy. Byłem spocony od panującej w magazynie duchoty. Podszewka lekko zawilgła.
Odłożyłem sukienkę i stanik. Otworzyłem czwarty woreczek. Zobaczyłem sznurek i nylonową pończochę.
Były skręcone razem. Zauważyłem miejsce, gdzie sznurek wystrzępił się i pękł na szyi mojej matki. Obie pętle były nienaruszone. Układały się w idealne okręgi o średnicy nie większej niż osiem centymetrów. Gardło mojej matki zostało ściśnięte do takiego właśnie rozmiaru. Nie trzeba było wiele trudu, żeby ją udusić.
Trzymałem obie pętle. Przyglądałem się im i obracałem je w dłoniach. Przyłożyłem pończochę do twarzy i próbowałem poczuć zapach matki.