Tego wieczoru pojechałem do El Monte. Robiło się coraz bardziej gorąco i parno.
W dolinie San Gabriel zawsze było gorąco. Moja matka zginęła w czasie fali upałów wczesnego lata. Teraz panował taki sam skwar.
Poruszałem się za pomocą starego, instynktownego systemu samonaprowadzającego. Minąłem posterunek Wydziału Policji El Monte. Stał tam, gdzie w roku 1958. Budynek wyglądał inaczej. Może trochę go z zewnątrz wyremontowali. Mój samochód był jak jebany wehikuł czasu.
Skręciłem na północ w Peck Road. Przypomniał mi się długi spacer w drodze powrotnej z kina. Obejrzałem całe Dziesięcioro przykazań. Wróciłem do domu i zastałem matkę pijaną w cztery dupy.
Skręciłem na zachód w Bryant. Ujrzałem sklep 7-Eleven na południowo-zachodnim rogu skrzyżowania. Za ladą stał Azjata. Białe El Monte od dawna należało do przeszłości. Skręciłem w Maple i zaparkowałem po drugiej stronie ulicy od mojego dawnego domu.
Była to moja trzecia wizyta w tym miejscu w ciągu trzydziestu sześciu lat. Za pierwszym i drugim razem towarzyszyły mi media. Przy obu okazjach byłem wygadany. Wskazywałem na ślady przeszłości i nadawałem o tym, jakie zmiany na posesji wprowadzili kolejni lokatorzy. Pierwszy raz przyjechałem tutaj po zmroku. Ciemność ukryła wszystkie zmiany i zwróciła mi dom takim, jaki był wtedy. Przypomniała mi się noc, kiedy oglądałem burzę przez okno w sypialni mojej matki. Wyciągnąłem się na jej łóżku i zgasiłem światło, żeby lepiej widzieć kolory. Matka była gdzieś w mieście. Przyłapała mnie kiedyś w swojej sypialni i ostro zbeształa. Myszkowałem po jej pokoju i grzebałem w szufladzie z bielizną, ilekroć wyszła gdzieś wieczorem.
Wróciłem na Peck Road i pojechałem do Medina Court. Medina była bez porównania bardziej zapuszczona niż w 1958. Na odcinku obejmującym trzy przecznice dostrzegłem czterech handlarzy prochami. Matka przywiozła mnie tutaj kilka tygodni przed śmiercią. Byłem małym leniem. Chciała pokazać mi moją przyszłość meksykańskiego nieroba w anglosaskiej skórze.
El Monte było teraz zadupiem. El Monte było zadupiem w roku 1958. Wtedy było nobliwym zadupiem typowym dla swoich czasów. Prochy były tajną sprawą. Broni było niewiele. El Monte liczyło 10% obecnej populacji, a wskaźnik przestępczości wynosił trzydziestą część tego, co teraz.
Jean Ellroy była nietypową ofiarą. El Monte kusiło ją rozrywkową atmosferą. Zdawało się jej, że znalazła dobrą kryjówkę. Odpowiadała jej standardom bezpieczeństwa. Zapewniała jej weekendową rozrywkę. Dziś dostrzegłaby czające się niebezpieczeństwo. Trzymałaby się z daleka. W 1958 ściągnęła tu swoje własne niebezpieczeństwo.
Wyszukała to miejsce. Uczyniła je swym odrębnym światem. Znajdowało się dwadzieścia dwa kilometry od mojego fikcyjnego i rzeczywistego L.A.
El Monte mnie przerażało. Było mostem pomiędzy moimi światami – rzeczywistym i fikcyjnym. Perfekcyjnie wytyczoną strefą klęski i ślepego przerażenia o niespotykanych rozmiarach.
Pojechałem na Valley 11721. Pustynna Karczma nazywała się teraz Valenzuela. Mieściła się w białym budynku z cegły z terakotowym dachem.
Zaparkowałem na tyłach. Moja matka tamtej nocy zatrzymała swego buicka dokładnie w tym samym miejscu.
Wszedłem do restauracji. Jej wystrój mnie zaszokował.
Lokal był wąski i miał kształt litery L. Wydawka znajdowała się naprzeciwko drzwi. Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem przez trzydzieści sześć lat.
Boksy. Niski sufit. Podstawa litery L po mojej prawej stronie. Wszystko pasowało do starego obrazu w mojej głowie.
Może przyprowadziła mnie tutaj. Może widziałem zdjęcie. Może po prostu wkroczyłem do jakiegoś odjechanego, paranormalnego matriksa.
Stałem w wejściu i rozglądałem się dokoła. Wszystkie kelnerki i wszyscy goście byli Latynosami. Musiałem zmierzyć się chyba z dziesiątką coś-ty-kurwa-za-jeden spojrzeń. Wróciłem do samochodu. Pojechałem Valley Avenue do Garvey. Pokręciłem się po parkingu na północno-wschodnim rogu skrzyżowania.
Wtedy było tutaj Drive-In U Stana. Teraz stała opuszczona kawiarnia. U Stana znajdowało się w odległości sześciu przecznic od Pustynnej Karczmy. Pustynną Karczmę dzieliło ze dwa i pół kilometra od Maple 756. Z Maple 756 było ze dwa i pół kilometra do Liceum Arroyo.
Wszystko tak blisko siebie.
Pojechałem do Liceum Arroyo. Niebo było zamglone i czarne. Nie widziałem gór ciągnących się na północy pięć kilometrów dalej.
Zaparkowałem na King’s Row. Włączyłem długie światła i wydobyłem z ciemności miejsce zbrodni.
Przyjąłem punkt widzenia Śniadego Mężczyzny. Przełożyłem moje pragnienie więcej na jego pragnienie zerżnięcia mojej matki. Przełożyłem całą moją furię zrodzoną z chęci pokonania przeszłości na jego furię zrodzoną z chęci pokonania oporu mojej matki. Ujrzałem jego determinację i przekrwione oczy. Nie udało mi się doświadczyć jego chęci zadania bólu w pogoni za przyjemnością.
Przypomniał mi się pewien smutny incydent. Wydarzył się w 1971 albo 1972 roku.
Była 2.00, może 3.00 nad ranem. Miałem właśnie zjazd po sztyftach do inhalacji w Parku Roberta Burnsa. Zdawało mi się, że słyszę kobiecy krzyk.
Nie byłem do końca pewny. Latałem na amfetaminie. Słyszałem Głosy.
Wystraszyłem się. Wiedziałem, że krzyk pochodzi z któregoś z mieszkań po zachodniej stronie parku. Chciałem uciec i się schować. Chciałem uratować tę kobietę. Zawahałem się i pobiegłem w stronę, z której dobiegł dźwięk.
Wspiąłem się na ogrodzenie parku. Narobiłem hałasu.
Spojrzałem w jasno oświetlone okno sypialni. Ujrzałem kobietę, która zakłada szlafrok. Zgasiła światło i krzyknęła. Ten krzyk nie zabrzmiał tak jak tamten, który – jak mi się wydawało – słyszałem wcześniej. Przeskoczyłem przez płot z powrotem do parku i pobiegłem Beverly Boulevard. Goniły mnie Głosy. Kazały mi odszukać tę kobietę i zapewnić ją, że nie chciałem zrobić jej krzywdy. Uświadomiłem sobie, że ten pierwszy krzyk to nie był krzyk. To był jęk rozkoszy kochającej się kobiety.
Nazajutrz rano upiłem się. Głosy ucichły. Nigdy tej kobiety nie przeprosiłem.
Tamten incydent mnie przeraził. Wystraszyłem kobietę. Wiedziałem, że na pewno nie uwierzyłaby w moje dobre zamiary.
Pojechałem z powrotem do Newport Beach. Sprawdziłem automatyczną sekretarkę i odsłuchałem wiadomość od Billa Stonera.
Mówił, że ma coś pilnego. Kazał mi dzwonić bez względu na porę.
Zadzwoniłem. Bill powiedział, że znalazł akta nierozwiązanej sprawy, przy której go, kurwa, zatkało.
Akta opatrzone były datą 23.01.1959. Ofiara nazywała się Elspeth „Bobbie” Long. Została pobita. Została uduszona nylonową pończochą. Została porzucona przy drodze w La Puente – sześć i pół kilometra od El Monte. Sprawa Long i sprawa Ellroy były prawie identyczne.