23

Kanab w stanie Utah leżało tuż przy granicy z Arizoną. Główna ulica miała raptem trzy skrzyżowania. Miejscowi nosili kowbojki i nylonowe parki. Było tu o jakieś dziesięć stopni chłodniej niż w południowej Kalifornii.

Droga poprowadziła nas przez Las Vegas i uroczą pagórkowatą okolicę. Wynajęliśmy dwa pokoje w Best Western i szybko poszliśmy spać. Z George’em i Anną May Kryckimi mieliśmy się spotkać nazajutrz rano.

Bill zadzwonił do pani Krycki dwa dni wcześniej. Słuchałem ich rozmowy przez telefon w sypialni. W 1958 pani Krycki miała skrzekliwy głos. Dziś skrzeczała dokładnie tak samo. Mój ojciec zwykł był przedrzeźniać jej nerwowe gesty.

Nie mogła uwierzyć, że policja odgrzebała taką starą sprawę. Mówiła o mnie „Leroy Ellroy”. Powiedziała, że był ze mnie niezdarny chłopiec. Jej mąż usiłował nauczyć Leroya Ellroya posługiwać się miotłą. Leroy Ellroy zwyczajnie nie był w stanie tej umiejętności opanować.

Pani Krycki zgodziła się na rozmowę. Bill powiedział jej, że przyjedzie z partnerem. Nie powiedział, że ten partner to Leroy Ellroy.

Bill nabijał się ze mnie przez całe dwa dni. Nazywał mnie Leroyem. Wciąż pytał: „Gdzie twoja miotła?”. Pani Krycki powiedziała śledczym, że Jean Ellroy nigdy nie piła. Któregoś wieczoru wróciłem do domu i zastałem moją matkę i panią Krycki kompletnie zalane.

Dom Kryckich w Kanab wyglądał tak samo jak ich dom w El Monte. Był mały, niewyszukany i zadbany. Pan Krycki zamiatał podjazd. Bill stwierdził, że świetnie opanował technikę posługiwania się miotłą.

Wysiedliśmy z samochodu. Pan Krycki porzucił miotłę i przedstawił się. Wyszła pani Krycki. Postarzała się w tak samo rozpoznawalny sposób jak Peter Tubiolo. Wyglądała na silną i zdrową. Podeszła do nas i wdarła się w naszą zbiorową przestrzeń osobistą. Zaczęła wyrzucać z siebie słowa powitania z prędkością karabinu maszynowego i wykonywać nerwowe gesty jak te, z których szydził mój ojciec.

Zaprosiła nas do środka. Pan Krycki został na zewnątrz z miotłą. Usiedliśmy w salonie. Meble miały jaskrawą tapicerkę i w ogóle do siebie nie pasowały. Kraty, pasy, wzory geometryczne i tureckie, wszystko się ze sobą kłóciło. Ogólny efekt wywoływał niepokój.

Bill przedstawił się i pokazał odznakę. Ja też się przedstawiłem. Odczekałem chwilę i powiedziałem, że jestem synem Jean Ellroy.

Pani Krycki wykonała jakieś gesty i usiadła na dłoniach. Stwierdziła, że bardzo urosłem. Stwierdziła, że byłem najbardziej niezdarnym chłopcem, jakiego w życiu widziała. Nie potrafiłem nawet posługiwać się miotłą. Bóg świadkiem, że jej mąż próbował mnie nauczyć. Powiedziałem, że miotła nigdy nie była moją ulubioną zabawką. Pani Krycki się nie roześmiała.

Bill powiedział, że chcemy porozmawiać o Jean Ellroy i jej śmierci. Poprosił panią Krycki, by była absolutnie szczera.

Pani Krycki zaczęła mówić. Bill dał mi znak: niech mówi.

Powiedziała, że napływ Meksykanów wygnał ją i George’a z El Monte. Meksykanie zniszczyli dolinę San Gabriel. Jej syn, Gaylord, mieszkał teraz w Fontanie. Miał czterdzieści dziewięć lat. Był ojcem czterech córek. Jean miała rude włosy. Robiła popcorn i jadła go łyżką. Jean odpowiedziała na ogłoszenie w gazecie i wynajęła ich mały domek w głębi podwórza. Jean powiedziała: „Myślę, że będzie tu bezpiecznie”. Jean najwyraźniej ukrywała się w El Monte.

Pani Krycki zamilkła. Bill poprosił, by wyjaśniła, co chciała powiedzieć przez swoją ostatnią uwagę. Pani Krycki stwierdziła, że Jean była kulturalna i wytworna. Była na zbyt wysokim poziomie jak na El Monte. Zapytałem ją, dlaczego tak uważa. Pani Krycki powiedziała, że Jean czytała skrócone wersje powieści wydawane przez Reader’s Digest. Wyróżniała się w El Monte. Nie pasowała tam. Był jakiś tajemniczy powód, dla którego się tam zjawiła.

Bill zapytał ją, o czym Jean z nią rozmawiała. Pani Krycki powiedziała, że opowiadała o przygodach w szkole pielęgniarskiej. Poprosiłem, by opisała te przygody. Powiedziała, że tylko tyle pamięta.

Zapytałem panią Krycki o moją matkę i mężczyzn. Powiedziała, że Jean wychodziła w większość sobotnich wieczorów. Nigdy nie sprowadzała mężczyzn do domu. Nigdy nie przechwalała się swoimi podbojami. W ogóle nigdy nie mówiła o mężczyznach. Zapytałem panią Krycki o moją matkę i alkohol. Zaprzeczyła wszystkim swoim wcześniejszym zeznaniom.

Któregoś dnia George poczuł od Jean alkohol. W krzakach na zewnątrz znalazł dwie puste butelki. Jean przynosiła butelki do domu w torebkach z szarego papieru. Jean przez większość czasu wyglądała na zmęczoną. Podejrzewali, że Jean ostro popija.

Pani Krycki zamilkła. Popatrzyłem jej w oczy i skinąłem głową. Zaczęła bezładną tyradę.

Jean miała zniekształcony sutek. Widziała zwłoki Jean w kostnicy. Była pod prześcieradłem. Tylko stopy sterczały. Poznała je. Jean zawsze chodziła po podwórzu boso. Śledczy nabili jej rachunek za telefon. Nigdy nie zaproponowali zwrotu kosztów.

Pani Krycki zamilkła. Bill wypytał ją o 21 i 22 czerwca 1958. Jej relacja zgadzała się z tym, co mieliśmy w Błękitnej Księdze.

Wszedł pan Krycki. Bill poprosił go, by zrelacjonował tamte dwa dni. Pan Krycki opowiedział z grubsza tę samą historię. Poprosiłem, by opisał moją matkę. Powiedział, że była atrakcyjną kobietą. Nie w stylu El Monte. Anna May znała ją lepiej niż on.

Pan Krycki wyglądał na skrępowanego. Bill uśmiechnął się i powiedział, że właśnie ją przepytaliśmy. Pan Krycki uśmiechnął się i wyszedł na zewnątrz.

Pani Krycki oznajmiła, że jest coś, o czym nigdy nie powiedziała policji.

Skinąłem. Bill skinął. Pani Krycki zaczęła mówić.

Był rok chyba 1952. Mieszkała przy Ferris Road w El Monte. Gaylord miał sześć albo siedem lat. Była w separacji z pierwszym mężem.

Robiła zakupy w pobliskim supermarkecie. Należał do rodziny LoPresti. Chłopiec pakujący zakupy zabawił się z nią w kupidyna. Powiedział, że jego wujek John bardzo chciałby się z nią umówić. John LoPresti miał wtedy około trzydziestu lat. Był wysoki. Miał ciemne włosy i oliwkową cerę.

Umówiła się z nim. Zabrał ją do klubu Coconino. Tańczyli. Był dobrym tancerzem. Był „wygadany i wyrachowany”.

Wyszli z Coconino. Pojechali do Puente Hills. LoPresti zastrzymał samochód i zaczął sobie ostro poczynać. Kazała mu przestać. Uderzył ją w twarz. Wysiadła z samochodu. Złapał ją i wepchnął na tylne siedzenie.

Szarpał jej ubranie. Opierała się. Ejakulował i wytarł spodnie chusteczką. Powiedział: „No i po wszystkim” i „Nie masz się już czego bać”. Odwiózł ją do domu. Nigdy już jej więcej nie tknął. Nie zgłosiła się z tym na policję. Tkwiła po uszy w walce o opiekę nad dzieckiem z byłym mężem. Nie chciała robić zamieszania i psuć sobie reputacji. Widziała LoPrestiego jeszcze dwa razy.

Kiedyś szła ulicą. Przejechał koło niej i pomachał. Zapytał, czy ma ją podwieźć. Zignorowała go.

Następnym razem zobaczyła go jakieś dwa lata później. Była z George’em w Coconino. LoPresti poprosił ją do tańca. Zignorowała go. Ostrzegała przed nim Jean Ellroy – tuż przed tym, jak wyszła w tamten sobotni wieczór.

Jej opowieść brzmiała paskudnie i prawdziwie. Jej zakończenie brzmiało jak fikcja. Wydawało się przekombinowane – takie zbiegi okoliczności się nie zdarzały.

LoPresti był z El Monte. LoPresti był Włochem. LoPresti polował w nocnych klubach. Zamknąłem oczy i odtworzyłem w wyobraźni scenę z Puente Hills. Dodałem stary samochód i stroje z tamtych czasów. Dałem Johnowi LoPresti twarz Śniadego Mężczyzny.

Mieliśmy konkretnego podejrzanego.

Wróciliśmy do hrabstwa Orange. Przez całą drogę rozmawialiśmy o Johnie LoPrestim. W 1952 LoPresti dokonał nieudanej napaści seksualnej. Przez sześć lat udoskonalił się w działaniu i jeszcze bardziej się wynaturzył. Bill przyznał mi rację. LoPresti był naszym pierwszym konkretnym podejrzanym.

Powrót zajął nam 13 godzin. Na miejscu byliśmy około północy. Odespaliśmy podróż i pojechaliśmy do El Monte.

Odwiedziliśmy Muzeum Miasta El Monte. Sprawdziliśmy miejscowe książki telefoniczne z 1958 roku. W spisie firm znaleźliśmy osiem supermarketów.

U Jaya przy Tyler. U Jaya przy Central. Bell Market przy Peck Road. Crawford’s Giant Country Store przy Valley. Earp’s Market i Foodlane przy Durfee. Tyler Circle przy Tyler. Fran’s Meats przy Garvey.

Żadnego LoPresti Market. Żadnych włoskich delikatesów.

Sprawdziliśmy spis abonentów prywatnych. Przy większości nazwisk były dodatkowe informacje w nawiasach. Przeważnie było to imię żony i zawód. Otworzyliśmy na „L” i zaliczyliśmy dwa trafienia.

LoPresti John (Nancy) (operator maszyny) – Frankmont 10806.

LoPresti Thomas (Rose) (komiwojażer) – Maxson 3419.

Frankmont biegła niedaleko Maple 756. Maxson znajdowała się niedaleko Drive-In U Stana i Pustynnej Karczmy.

Pojechaliśmy do Biura Szeryfa. Przepuściliśmy całą czwórkę naszych LoPrestich przez komputery Wydziału Komunikacji i Departamentu Sprawiedliwości. Nie trafiliśmy na żadnego Thomasa ani Rose. Trafiliśmy na Johna i Nancy.

Nancy miała ważne kalifornijskie prawo jazdy. Na wydruku pojawił się jej obecny adres i dawny przy Frankmont. Urodziła się 16.08.1914. John mieszkał w Duarte. Zauważyłem kilka dziwnych liczb w jego adresie. Bill wyjaśnił, że to osiedle przyczep. John miał sześćdziesiąt dziewięć lat. Miał niebieskie oczy. Miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i ważył przeszło sto kilo.

Wskazałem na wzrost i wagę. Bill wskazał na wiek i kolor oczu. Sukinsyn nie pasował do opisu Śniadego Mężczyzny.

Duarte znajdowało się niecałe pięć kilometrów na północ od El Monte. Osiedle przyczep okazało się szpetne jak ścierwo. Przyczepy były stare i zniszczone przez pogodę. Stały stłoczone jedna przy drugiej bez najmniejszej przerwy.

Znaleźliśmy numer 16 i zadzwoniliśmy do drzwi. Otworzył starszy mężczyzna. Pasował wyglądem do danych z Wydziału Komunikacji. Miał niebieskie oczy i ostre rysy. Taka twarz oczyszczała go z zarzutów.

Bill pokazał mu odznakę i zapytał o nazwisko. Mężczyzna odpowiedział: John LoPresti. Bill oznajmił, że mamy kilka pytań dotyczących popełnionego przed laty morderstwa. John powiedział: proszę wejść. Nie skrzywił się ani nie wzdrygnął, nie zaczął się trząść, nie potwierdził swojej winy ani jej nie zaprzeczył.

Weszliśmy do przyczepy. Wnętrze miało nie więcej niż metr osiemdziesiąt szerokości. Ściany dekorowały rozkładówki z „Playboya”. Były porządnie zawieszone i zalaminowane.

John usiadł w starym fotelu z odchylanym oparciem. Bill i ja usiedliśmy na łóżku. Bill przedstawił pokrótce sprawę Jean Ellroy. John powiedział, że jej sobie nie przypomina.

Bill powiedział, że szukamy ludzi z dawnego El Monte. Chcieliśmy nakreślić obraz tego miejsca z końca lat pięćdziesiątych. Wiedzieliśmy, że on mieszkał przy Frankmont.

John powiedział, że to nie on. To był jego zmarły wuj John i ciotka Nancy. On mieszkał wtedy w La Puente. Lubił przyjeżdżać do El Monte. Jego wujek Tom miał w El Monte supermarket. W El Monte można było nieźle się zabawić.

Zapytałem, gdzie bywał. John powiedział, że w Coconino i w Pustynnej Karczmie. Czasem chodził do Sali Zabaw. Była za Drive-In U Stana. Podawali tam whisky bez wody po dwadzieścia pięć centów za szklankę.

Bill zapytał, czy był kiedyś aresztowany. John odrzekł, że zwinęli go raz za jazdę po pijanemu. Ogarnął mnie sceptycyzm. Spytałem: Coś jeszcze? John powiedział, że zwinęli go w 1946 roku. Ktoś powiedział, że wyciął obleśny numer.

Spytałem: Jaki numer? Powiedział, że ktoś wetknął pod drzwi pewnej kobiety sprośną książkę. Wina spadła na niego.

Bill powiedział, że potrzebujemy nazwisk. Chcieliśmy odszukać dawnych bywalców Pustynnej Karczmy. Chcieliśmy odszukać każdą barową ćmę, jaka kiedykolwiek zaplątała się do Five Points.

John zapalił papierosa. Wyjaśnił, że jutro idzie na operację na otwartym sercu. Zamierzał skorzystać z każdej przyjemności, jaka tylko była mu dana.

Powiedziałem: Proszę podać nam jakieś nazwiska. John powiedział: „Al Manganiello”. Bill powiedział, że go szukamy. John powiedział, że pracuje w Glendora Country Club. Domagałem się kolejnych nazwisk. Bill domagał się kolejnych nazwisk. Wymieniliśmy wszystkie knajpy w El Monte i kazaliśmy mu dopasować nazwiska do każdej z nich. John nie był w stanie podać ani jednego.

Miałem ochotę mu dopieprzyć.

Rzekłem: Słyszeliśmy, że ostro pan sobie poczynał z kobietami. John rzekł: To prawda. Rzekłem: Słyszeliśmy, że naprawdę lubił pan kobiety. John rzekł: O, tak. Rzekłem: Słyszeliśmy, że zaliczył pan mnóstwo dupeczek. John rzekł, że zaliczył więcej, niż mu się należało. Bill rzekł: Słyszeliśmy, że rzucił się pan na niejaką Annę May Krycki i spuścił się przed czasem.

John zatrząsł się, wzdrygnął i skrzywił, i zaprzeczył. Podziękowaliśmy mu i wyszliśmy.