Rozdział 14
Odpycham go od siebie z całej siły i próbuję uciec w dół schodów, ale Lief chwyta mnie od tyłu w talii i zakrywa mi usta drugą ręką, dławiąc krzyk w ustach. Próbuję się szamotać, ale wciąga mnie do komnaty i kopnięciem zamyka za nami drzwi. Kiedy mnie puszcza, próbuję wyrwać jego miecz z pochwy, by zabić go, zanim umrze od trucizny.
– Zaczekaj! – Lief chwyta mnie i przyciska do piersi. – Po prostu zaczekaj...
– Ty głupi, szalony... – szlocham. – Puść mnie, bo zatrujesz się jeszcze bardziej!
Ale Lief trzyma mnie mocno, nie puszczając nawet mimo kopniaków celnie wymierzonych w golenie. Czekam, aż zacznie kaszleć i upadnie, aż z jego ust popłynie krew, ale nic podobnego się nie dzieje. Trzyma mnie mocno w ramionach i nie umiera.
Puszcza mnie po kilku chwilach i cofam się o krok, wlepiając w niego spojrzenie.
– Nie umarłem – mówi cicho. – Czuję się dobrze.
– Jesteś młody i silny, trucizna potrzebuje czasu, ale i tak umrzesz.
– Nie umrę, bo nie jesteś trująca.
– To jakieś szaleństwo. Ty zwariowałeś.
– Kłamstwo, Twyllo – odpowiada Lief. – Zwykłe kłamstwo. Nieprawda. Popatrz na mnie tylko – rozkłada ramiona, bym mogła mu się przyjrzeć.
Jego słowa i argumenty wciąż do mnie nie dotarły. Nadal czekam, zdecydowana wyrwać mu miecz i zabić, kiedy tylko zacznie kaszleć lub choćby ciężko oddychać. Śmierć od trucizny jest gorsza, niż od miecza, a oczekiwanie, by zaczęła działać przypomina agonię.
– Coś ty zrobił? – powtarzam w kółko, myśląc o jego dotyku, o jego ustach. Poczułam jego smak, a on poczuł mój. – Dotknąłeś mnie... Jestem Daunen Wcieloną, a ty mnie dotknąłeś! Coś ty zrobił?
– Nie jesteś Daunen Wcieloną.
– Jestem!
– Na twoje Bóstwa, Twyllo, to kłamstwo! – ryczy Lief. – Jesteś zwykłą dziewczyną!
Rzucam się na niego, chcąc gryźć i drapać, całkiem zapominając, że przecież umiera od mojego dotyku. Kopię go, biję i drapię, jak potrafię, cały czas szlochając. Próbuje mnie powstrzymać, ale mu nie pozwalam i okładam pięściami. Sama nie wiem, kiedy nasz usta się spotykają i zamiast go bić, chwytam paznokciami jego twarz i przyciskam się do jego ust. Pocałunek jest gorący, mokry i nieporządny, zderzamy się zębami i zataczamy, a Lief wpada na moje biurko. Czuję w ustach smak krwi z jego wargi rozciętej moimi zębami. Kiedy w końcu go puszczam, jego oczy są jednocześnie jasne i mroczne, a źrenice prawie całkowicie zakrywają zieleń tęczówek. Oboje ciężko oddychamy i czekamy, patrzymy i czekamy. Lief nie upada, nie zaczyna krwawić z nosa i ust. Nigdy nie widziałam nikogo bardziej żywego.
To on porusza się pierwszy, przygarnia mnie do siebie, przytula i całuje w czubek głowy, a ja poddaję się jego objęciom.
Chyba stoimy przytuleni dość długo, bo gdy wyzwalam twarz z fałdów jego tuniki zauważam, że cienie w komnacie wydłużyły się i sięgnęły totemu. Lief siedzi na podłodze, a ja na jego kolanach, zupełnie jak dziecko. Obejmuje mnie ramionami i co jakiś czas całuje moje włosy. I nadal żyje. Musiały minąć godziny, a on nie umarł. Lief głaszcze moje ramiona i plecy. Jego palce ani na chwilę nie przestają dotykać mojej skóry. Nadal drżę, choć nie mam pojęcia, czego się boję.
– Twyllo – odzywa się cicho i unosi moją twarz ku swojej.
Widzę jego spuchniętą, rozciętą wargę i potargane włosy sterczące wokół głowy jak aureola. Na jego szyi widnieją ślady moich paznokci.
– Nic ci nie jest? – pyta, patrząc mi w oczy.
– A tobie?
– Zupełnie nic – odpowiada z uśmiechem. Jestem całkiem zdrowy i całkiem żywy.
– Ja... Nie wiem, kim jestem. Nic nie rozumiem. Wiem na pewno tylko jedną rzecz. Zdradziłam księcia. Jestem jego narzeczoną... co ja teraz zrobię?
– Wszystko będzie dobrze – mówi Lief. – Obiecuję. Jutro wszystko stanie się jasne. Zaufaj mi.
Kręcę głową, wiedząc, że się myli, że nie może mieć racji. Zdrada... Symbolizują ją nasiona kozieradki, surowe i gorzkie. Moja trumna będzie nimi cała pokryta.
– Powiedz coś, Twyllo – prosi Lief. – Odezwij się do mnie. Proszę.
Uwalniam się z jego ramion i wstaję, choć w głowie mi wiruje. Jego dotyk i ciepło jego skóry całkiem mnie odurzyły. Zapomniałam już, jaką pociechę przynosi dotyk drugiej osoby. Zalewa mnie fala wspomnień: dotyk dłoni króla, kiedy prowadził mnie z powrotem do matki, zapach szyi mojej siostry, kiedy wtulała się we mnie podczas burzy, gorące dłonie moich braci, przekomarzających się ze mną o jagody i wiśnie. Dotyk skóry na mojej skórze... Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mi go brakowało.
Kiedy tylko dotyk Liefa ustaje, natychmiast przypominam sobie, kim jestem.
Odwracam się od niego i podchodzę do lustra. W pierwszej chwili nie rozpoznaję patrzącej na mnie dziewczyny, jej spuchniętych od pocałunków ust i splątanych włosów. Nie wygląda ani jak wybranka Bóstw, ani jak przyszła królowa. Nie przypomina też morderczyni. W dogasającym świetle słońca czerwonozłoty chaos moich włosów przypomina horyzont na zachodzie. W mojej głowie tłoczą się myśli. Włosy Daunen... Narzeczona księcia... Zdrajczyni.
– Odezwij się do mnie – mówi Lief stając za mną, a ja odsuwam się, unikając jego dotyku. Kiedy mnie dotyka, nie ufam sobie samej, a nikomu i niczemu innemu nie mogę teraz ufać. – Nie odpychaj mnie od siebie, Twyllo. Proszę. Nie odcinaj się ode mnie i nie udawaj, że nie istnieję.
– Ja nie...
– Właśnie to robisz. Spędziłem miesiąc w twoim towarzystwie. Kiedy cię spotkałem, zachowywałaś się właśnie tak, jak teraz. Potem zmieniłaś się i ta zmiana wyszła ci na dobre. Jesteś lepsza od nich wszystkich, od całej królewskiej rodziny, więc nie zachowuj się jak oni.
– Nie powinieneś mówić takich rzeczy.
– Twyllo, nie możesz zaprzeczyć, że...
– Nie, Lief, nie mogę. – Odwracam się do niego. – Ale nie wiem, co czuję.
Przez jego twarz przebiega nagły cień.
– Wiem, że to bardzo wiele jak na jeden raz...
– Nic nie wiesz! Skąd mógłbyś wiedzieć? Ludzie giną dlatego, że jestem Daunen Wcieloną. Mam myśleć, że umarli za kłamstwo? A Merek? Mam zostać jego żoną, Lief, mamy się pobrać na wiosnę przyszłego roku. To, co zrobiliśmy jest zdradą, i to ja wymierzam karę za zdradę. – Nie mogę powstrzymać śmiechu, choć wcale nie czuję się wesoła. – Jak mam cię stracić, skoro jesteś odporny na mój dotyk?
Lief milczy i wpatruje się we mnie swoimi dużymi oczyma. Unosi ręce, by mnie uspokoić lub przekonać.
– Proszę cię – wyciągam ręce przed siebie, by go powstrzymać. – Potrzebuję czasu. Muszę pomyśleć.
– Możemy stąd odejść – mówi cicho, po chwili milczenia.
– Nie słyszałeś, co powiedziałam? Wychodzę za księcia. Nie mogę odejść.
– Nie wychodź za niego. Wyjdź za mnie. Ucieknijmy razem.
– Nie, Lief. Nie mogę, z tysięcy powodów, nie mogę. Wyjedź z Lormere. Ja zajmę się resztą. Wezwę teraz służące, by przygotowały mi kąpiel. Strażników zawołam dopiero po kąpieli. To powinno dać ci dość czasu, by uciec daleko stąd.
Lief patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, po czym kiwa głową. Odwracam się, nie chcąc patrzeć, jak odchodzi.
– Zawołam służące – mówi i wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Odgłos zapadki brzmi w moich uszach jak oskarżenie.
Oddycham z trudem, doświadczając kolejnych fal emocji. Kiedy tylko zamykam oczy znów mam wrażenie, że Lief mnie całuje i nagły zawrót głowy zmusza mnie do otwarcia powiek. Rozlega się pukanie do drzwi i ruszam, by otworzyć w nadziei, że to on. Ale to tylko służące z gorącą wodą. W milczeniu przyciskam plecy do ściany i czekam, aż tuzin służących uwinie się z dzbanami. Co by się stało, gdybym dotknęła którejś z nich? Wiem, że zaczęłyby krzyczeć, ale czy mój dotyk by je zabił? Sama nie wiem, która możliwość jest gorsza.
Służące wychodzą, a ja rozbieram się i zanurzam w balii. Gorąca woda przyprawia mnie o drżenie, bo wewnętrznie czuję się przemarznięta. Po chwili jednak ogarnia mnie narastające ciepło. Jestem wdzięczna za możliwość zwalenia zaczerwienionej skóry na zbyt gorącą wodę.
Wpatruję się w sufit i opieram ręce o krawędź balii, a moje myśli kłębią się i przekrzykują wzajemnie jak przekupki na targu. Dlaczego mój dotyk nie zadziałał na Liefa? Dlaczego się nie otruł? Wszyscy skazańcy umierali prawie natychmiast, kiedy tylko dotknęłam ich skóry.
Rozmyślam o czekającej mnie nazajutrz Próbie i o tym, że nie mogę przejść jej pomyślnie. Zawiodłam zaufanie Bóstw. Pocałowałam mężczyznę, który nie jest moim narzeczonym i zwątpiłam w moce, których udzieliły mi Bóstwa. Wiem, że poniosę karę, że trucizna tym razem mnie zabije. A potem kara Bóstw spadnie z kolei na Liefa.
Bo przecież tak musi się stać... prawda?
Wychodzę z balii i owijam się w peniuar, po czym klękam przed wiszącym na ścianie totemem. „Jesteście tam?” – zwracam się do Bóstw. Nigdy nie odpowiadają na moje modlitwy, ale zazwyczaj podczas modłów czuję się spokojna. Tym razem nie czuję nic.
Próbuję odegnać od siebie lęk. Zawsze trudniej mi było rozmawiać z Bóstwami poza świątynią. Postanawiam spędzić w niej noc i błagać o pomoc i wybaczenie. Na pewno poczuję ich obecność wśród oparów kadzidła, mając obok siebie Studnię Naeht.
„Ale powinnaś czuć ich obecność wszędzie” – mówi cichy głos w mojej głowie. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że głos należy nie do Liefa, a do mojej matki.
Próbuję sobie przypomnieć, co słyszałam od matki o Bóstwach. Często mówiła o służbie Naeht, ale wyłącznie w abstrakcyjny sposób. Nigdy nie chodziłyśmy do świątyni, by się tam modlić. Przed przybyciem do zamku nigdy nawet nie byłam w świątyni. Matka nigdy też nie odwoływała się do Bogini. Mówiła jedynie, że działa w jej imieniu i wszystko zawsze działo się z woli Naeht. Ale w takim razie, po co się do niej modliła?
„Twyllo, tak jak ty jesteś Daunen Wcieloną, tak i ja wraz z królem stanowimy wcielenia Naeht i Daega. Wieśniacy wiedzą, że są błogosławieni, ponieważ my istniejemy” – powiedziała królowa.
„Bóstwa to wymysł stworzony po to, żeby królowa mogła rządzić tobą i mną, żeby wymuszać na ludziach posłuszeństwo” – powiedział Lief.
Na litość Bóstw...
Obejmuję się ramionami, jak robił to Lief. Czyżby miał rację? Ani moja matka, ani królowa nigdy nie powiedziały, że wierzą w Bóstwa. Moja matka ich potrzebuje, bo bez Bóstw nie może istnieć i Wieczne Królestwo, a to oznaczałoby, że zjadaczki grzechów są jedynie częścią żałobnych obrzędów. Królowa potrzebuje ich dlatego, że to strach przed śmiercią wywołuje w ludziach zarówno posłuszeństwo, jak i dobroć oraz potrzebę przebaczenia.
Jakie Bóstwa pozwoliłyby mojej matce i królowej na takie zachowanie, na bawienie się ludźmi i decydowanie o ich życiu? A skoro Bóstwa nie istnieją, to kim jestem ja, skoro nie mogę być Daunen Wcieloną? Jeżeli moją rolą nie jest zabijanie w imieniu Bóstw, to jestem jedynie morderczynią, która zabija z zimną krwią. Na mojej trumnie zabraknie miejsca, bo cała zastawiona będzie wronim mięsem...
Ale Lief powiedział przecież, że to wszystko kłamstwa. Wszystko. Co przez to rozumiał?
Dobiega mnie pukanie do drzwi i przez chwilę mam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi.
– Wejść – mówię, starając się nadać głosowi spokojne brzmienie.
Z przerażeniem przekonuję się, że za drzwiami stoi Lief z tacą zastawioną jedzeniem.
– Przyniosłem kolację – mówi. – Ale nie wiem, czy jesteś głodna.
– Co ty tu robisz? Kazałam ci odejść.
– Nigdzie nie idę. Wiem, że mam rację, a podczas jutrzejszej Próby i ty się o tym przekonasz.
– Lief, jeżeli coś do mnie czujesz, odejdź.
– Jeżeli odejdę, nie zobaczę wyrazu twojej twarzy, kiedy pojmiesz, że się myliłaś.
– Jesteś niemożliwy – mówię ze złością.
– Ale mam rację.
Wzdycham i odwracam się do niego plecami, jednocześnie zrozpaczona i zachwycona jego zuchwałością.
– Nie ma sensu się kłócić, Twyllo. Zostaję. Jutro zaprowadzę cię do Komnaty Prób, a potem przyjmę z wdziękiem twoje przeprosiny – uśmiecha się Lief. – Ale musisz coś dla mnie zrobić.
– Co takiego?
Lief wręcza mi małą, pustą fiolkę.
– Nie pij jutro porannicy. Odwrócę uwagę konsyliarza, żebyś mogła schować miksturę. Oddasz mu pustą fiolkę, żeby się nie zorientował, co zaszło.
– Dlaczego? Po co?
– Sama się przekonasz. Zaufaj mi.
– Stale mnie o to prosisz.
– I jak dotąd nie zawiodłem twojego zaufania – mówi rzeczowo. – Gdybyś mnie potrzebowała, będę na zewnątrz. – Lief kłania się i wychodzi z komnaty i zostawia mnie. Kręcę głową, nie mogąc uwierzyć w jego głupotę.
Patrzę na tacę z kolacją, a potem na totem. Nie chcę jeść. Chcę pójść do świątyni.
Ubieram się i zarzucam na ramiona płaszcz, po czym otwieram drzwi.
– Skoro uparłeś się, żeby zostać, możesz odprowadzić mnie do świątyni – mówię chłodno.
Lief kiwa głową, a jego zaskoczenie jest prawie niezauważalne.
– Tak, pani.
Proszę Liefa, by poczekał na zewnątrz i zamykam drzwi do świątyni. Zapalam kadzidło i wszystkie świece, napełniając wnętrze światłem. Nad ołtarzem wyraźnie widać plamę bieli po totemie, wokół którego bielidło wyblakło z czasem. Klękam przed ołtarzem i zamykam oczy, wdychając zapach plumerii. Czekam. „Gdzie jesteście – pytam w myślach. Potrzebuję was. Jestem zagubiona i nie wiem, jaką wybrać drogę. Potrzebuję wskazówki”.
Nie czuję nic. Ani spokoju, ani prawości moich myśli. Nic. Jeżeli Bóstwa istnieją, nie ma ich teraz w mojej świątyni.
Wstaję i ubieram się jeszcze przed świtem, a kiedy Lief puka do moich drzwi, na zewnątrz nadal jest ciemno. Przepełnia mnie dziwny spokój. Ku własnemu zaskoczeniu spałam zupełnie dobrze, bez koszmarów o śmierci i wygnaniu ani snów o splecionych ciałach i niezapomnianych, zielonych oczach. Nie otrzymałam też we śnie żadnych wiadomości od Bóstw. Mam wrażenie, że obserwuję samą siebie, stojąc z boku, jakby wydarzenia mnie bezpośrednio nie dotyczyły. Widzę siebie idącą o krok przed Liefem i drugim strażnikiem, którego przydzieliła mi królowa na czas Próby. Moja suknia ślizga się po kamiennej posadzce, kiedy mijamy poziom koszar i schodzimy niżej, do podziemnych trzewi zamku.
Wszędzie wokół unosi się odór polowania i ostry zapach psów. Czy to możliwe, że jeszcze wczoraj byłam przekonana, iż królowa odbierze mi Liefa? Jego słowa sprawiły, że całkiem o tym zapomniałam. Musiałam się mylić, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że gdyby królowa faktycznie coś planowała, byłaby ubawiona, wiedząc, że zamknęliśmy się w komnacie i ułatwiliśmy jej zadanie.
Powinnam odczuwać strach, powinnam drżeć na całym ciele, ale jestem jak odrętwiała. Czekam, aż Lief zapuka do drzwi Komnaty Prób i zaanonsuje moje przyjście Rulfowi.
Już po chwili siedzę na zydlu i wpatruję się w ścianę, ignorując trzech mężczyzn i widmowy śmiech Tyreka. Jestem spokojna, pewna tego, co musi się wydarzyć. Być może Bóstwa odrzucą moją krew już w chwili, gdy Rulf zmiesza ją z porannicą, a może mikstura stanie się czarna i Rulf natychmiast będzie wiedział, że dopuściłam się zdrady królestwa. A może czerń powlecze niebo i wszyscy jednocześnie dowiedzą się o mojej zdradzie...? Mam tylko nadzieję, że zdążę ochronić Liefa przed drugim strażnikiem, dać mu czas na ucieczkę. Zaciskam i rozluźniam palce ułożonej na kolanach dłoni, ale Rulf cmoka z przyganą i przestaję, gdy jego nóż upuszcza mi krwi. W drugiej dłoni mam fiolkę, którą dostałam od Liefa. Wiem, że mnie teraz obserwuje, bo czuję na sobie jego wzrok. Bez jakichkolwiek emocji przyglądam się, jak Rulf zbiera kroplę mojej krwi do przygotowanej wcześniej miseczki.
Drugi ze strażników staje obok Rulfa, który miesza krew z trucizną, a Lief uważnie obserwuje ich obydwu. Korzystam z okazji, by mu się przyjrzeć. Jest blady, a skóra jego twarzy wydaje się mocniej niż zwykle napinać na wysokich kościach policzkowych. Nieustannie zaciska i rozprostowuje palce na rękojeści miecza. Chyba jednak wcale nie jest tak całkiem pewien własnych słów o kłamstwach i wymysłach stworzonych po to, by kontrolować ciemny lud. Co zrobi, kiedy nasza zdrada zostanie odkryta? Czy spróbuje zabić Rulfa i strażnika, by utorować sobie drogę ucieczki? Czy spróbuje zabrać mnie ze sobą?
Rulf upuszcza fiolkę na moje kolana i w tej samej chwili rozlega się trzask pękającego szkła. Moje serce na chwilę przestaje bić. Wiem, że nadeszła chwila prawdy, że odkryto naszą zdradę. Rulf pospiesznie podchodzi do Liefa, który pochyla się i próbuje wyzbierać leżące na podłodze szkło z rozbitych słojów. Bez sekundy zastanowienia chowam fiolkę z porannicą w rękawie i wyjmuję korek z pustej fiolki. Odkładam ją na stół i odwracam się w stronę zamieszania.
– Bardzo przepraszam – mówi Lief, zbierając największe odłamki szkła, a Rulf przegania go gestem, gniewnie i bezgłośnie poruszając ustami.
Chwilę później opuszczamy komnatę.
Lief czeka, aż zostaniemy sami u stóp mojej wieży, po czym wyciąga rękę.
– Daj mi fiolkę.
Podaję mu wyjęte z rękawa naczynie, przypadkiem muskając palcami jego palce. Zanim mam szanse go powstrzymać, Lief wyjmuje korek z fiolki, wącha zawartość i wlewa ją sobie do ust.
Kiedy zaczyna się krzywić, rozpaczliwym gestem łapię go za tunikę, ale Lief mnie uspokaja.
– Wyciąg... z jarzębiny – wykasłuje i robi minę, która w innych okolicznościach pewnie by mnie rozbawiła. – Wyciąg z jarzębiny rozpuszczony w alkoholu. Matka zmuszała mnie, bym pił go za karę, kiedy zdarzyło mi się zakląć. Gorzki, ale nieszkodliwy, a już na pewno nie trujący – mówi i chowa fiolkę do kieszeni na piersi.
Puszczam jego tunikę i cofam się. Nie wypiłam porannicy i nikt się nie zorientował, nawet uczony zielarz znający tajemnicę Próby. Bóstwa rządzące każdym moim ruchem mnie nie ukarały. Wczorajszego dnia dotknęłam i pocałowałam mężczyznę, który nie umarł, choć nikt spoza rodziny królewskiej nie ma prawa przeżyć mojego dotyku. Ten sam mężczyzna wypił truciznę, którą przyjmowałam co miesiąc od czterech żniw. A potem powiedział mi, że jest ona zaledwie karą za dziecinne przekleństwa.
Nie spełniła się żadna z rzeczy, w które wierzyłam, w które nauczono mnie wierzyć.
Lief mówił prawdę. Wszyscy poza nim mnie okłamywali.
Bóstwa mnie nie pobłogosławiły, nie jestem Daunen Wcieloną. Sama nie wiem, kim jestem.
Mijam Liefa w przejściu i wchodzę po schodach wieży, wracając do komnaty.
– Napisz wiadomość do Mereka – mówię, nie dając mu szansy ani się odezwać, ani mnie objąć. – Poproś, by natychmiast przyszedł do mojej świątyni.