Rozdział 16
Dawniej musiałam dokładać wszelkich starań, by nikogo nie dotknąć, a teraz muszę splatać palce, aby powstrzymać się przed dotykaniem Liefa. W nocy prawie nie spałam. Konieczność odesłania Liefa z komnaty bolała równie mocno, co świadomość, że jest tuż za drzwiami. Jest tak blisko, a zarazem tak daleko... Brak jego dotyku wydaje mi się czymś nienaturalnym i nie mogę się doczekać okazji, by dotknąć palcami jego przedramienia lub pozwolić mu ująć swój nadgarstek. Nie zdawałam sobie sprawy, że można odczuwać naraz tak wiele emocji. Gniew, nadzieja, strach, pożądanie, radość i zmartwienie kotłują się we mnie i przeraża mnie myśl o tym, że ktoś mógłby rozpoznać mój stan i donieść o wszystkim królowej. Chcę, by ostatecznie się dowiedziała, ale musimy wówczas być daleko, poza jej zasięgiem.
Natłok nowych możliwości jest upajający. Wszystko wydaje mi się jaśniejsze, wyraźniejsze, lepsze. Nawet nie patrząc na Liefa, wiem, jaki jest wyraz jego twarzy i na co patrzy. Szczególnie wtedy, gdy patrzy na mnie. Wyczuwam go równie wyraźnie, jak objęcia jego ramion. Uśmiecham się, gdy powiew wiatru przynosi woń dymu i limonki, jego zapach, który czuję na swojej skórze nawet wtedy, gdy odgarniam z twarzy włosy.
Nieustannie towarzyszy mi też lęk. Gdy spacerujemy po zamku odgłos jego kroków na kamieniach posadzki wybija rytm mojego imienia, a ja odpowiadam rytmem Liefa. Dręczy mnie obawa, że wystarczy dobrze wsłuchać się w odgłos kroków, by poznać naszą tajemnicę. Dopóki nie nadejdzie czas ucieczki muszę żyć podwójnym życiem, jak szpiedzy i zdrajcy, których rzekomo zabiłam. Tylko że ja nie jestem szpiegiem i pragnę, by moje uczucia były równie jaskrawo widoczne co mój czerwony płaszcz. Moje emocje są wzburzone niczym woda w świętym stawie, i nadzieja walczy we mnie o lepsze z lękiem.
Nie jestem w stanie wysiedzieć w komnacie, bo mimo braku snu, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Proszę Liefa, by wyszedł wraz ze mną do zamkowego ogrodu. Mam cichą nadzieję, że chłodne powietrze odstraszy przypadkowe osoby i będziemy sami, by móc dalej snuć plany ucieczki. Jednak gdy tylko znajdujemy się w obrębie murów ograniczających ogród, natychmiast zauważam Mereka. Siedzi na ławce i pustym wzrokiem wpatruje się w mur, a jego strażnicy trzymają się przy przeciwległej ścianie ogrodu. Panika ściska mi żołądek i chcę odejść, ale wtedy właśnie książę woła mnie po imieniu.
– Twyllo.
– Wasza Wysokość – dygam i pochylam nisko głowę, by ukryć twarz przekonana, że natychmiast zauważy wypisany na niej lęk.
– Możesz zostawić nas samych – mówi książę Liefowi, który waha się tylko przez sekundę, po czym kłania się i odchodzi. Zatrzymuje się w łukowo sklepionej bramie do ogrodu, by stanąć na straży. Jego opanowanie jest godne podziwu.
– Ja... miałem nadzieję, że cię tu dziś spotkam. Wiem, ze obiecałem dać ci czas do namysłu, ale... nie chcę, żeby utrudniało nam to kontakty.
– Jak zdrowie króla?
– Podobno lepiej, znacznie lepiej. Odzyskał apetyt i zażądał, by wszyscy przestali wreszcie się nad nim użalać. Domyślam się, że chodziło mu głównie o to, by uwolnić się spod nadzoru mojej matki. Brakuje jej talentu pielęgniarki.
Nie jestem w stanie się przemóc, by spojrzeć mu w oczy, i to nie tylko dlatego, że nadal jestem rozgniewana.
– Przekaż proszę królowi moje życzenia powrotu do zdrowia. Nie chciałam ci przeszkadzać. Pójdę już.
– Twyllo, zaczekaj – prosi cicho Merek. – Jeżeli twój gniew naprawi to, co się między nami stało, niech tak będzie. Obiecałem ci szczerość i dotrzymam słowa. Proszę, nie odchodź.
Stoimy w niezręcznej ciszy. Wiem, że książę czeka, aż się odezwę, ale nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłabym powiedzieć, a co nie zabrzmiałoby jak oskarżenie. Zerkam na Liefa i zauważam, że ignoruje nas z wystudiowaną nonszalancją, ale słucha każdego słowa.
– Brakowało mi cię na polowaniu – mówi w końcu Merek.
– Nie przepadam za polowaniami.
Książę wzdycha i przeczesuje palcami czarne loki.
– Jesteśmy więc podobnego zdania. Sam również za nimi nie przepadam.
– Doprawdy? Słyszałam, jak mówiłeś królowej, że to przyjemna rozrywka. Chyba nie kłamałeś? – nie mogę się powstrzymać, by nie rozjątrzyć rany.
Merek kiwa głową, jakby przyjmował mój wyrzut.
– Nie kłamałem. Możliwość opuszczenia zamku i konna przejażdżka po lesie były całkiem przyjemne, ale samo polowanie... nie przepadam za tymi bestiami, które król nazywa psami. Potrafię też wyobrazić sobie lepsze rozrywki, niż uganianie się po lasach za biednymi stworzeniami... Zwłaszcza wtedy, kiedy są nimi ludzie. Nie zgadzam się z tym i za naszego panowania nigdy na to nie pozwolę.
Czuję, że mi się przygląda, ale nie mogę spojrzeć mu w oczy. Nie teraz, kiedy mówi tak szczerze. Po kilku chwilach przerwy, które spędzam na upartym wpatrywaniu się w klomby kwiatów Merek podejmuje wątek.
– Kiedy to my zasiądziemy na tronie, polowania nie będą częścią życia dworu, a w każdym razie nie w obecnej formie. Chciałbym ożywić dawną tradycję polowania z sokołami. Jest to rozrywka nie tylko bardziej elegancka, ale i dostępna zarówno dla panów, jak i dam. Mogłabyś mieć własnego ptaka, na przykład drzemlika.
Nadal milczę i wpatruję się w kwiaty, pragnąc obejrzeć się i sprawdzić, co robi Lief i czy nas obserwuje.
– Cieszysz się na myśl o najbliższym koncercie? Kiedy król odzyska zdrowie?
– Naturalnie. Czy i tam razem do nas dołączysz?
– Tak, jeżeli się zgodzisz.
– Mamy zostać małżeństwem. Czy moja zgoda ma znaczenia?
– Dla mnie tak. Domyślam się, że lubisz mieć choćby złudzenie wyboru.
Przez chwilę milczę i patrzę w niebo.
– Powinnam już wracać. Chyba zanosi się na deszcz.
– Pozwól, że cię później odwiedzę – mówi pospiesznie Merek. – Przyniosę wino i będziemy mogli porozmawiać jak należy. Chcę naprawić naszą relację. Twyllo. Zgodzisz się na moją wizytę?
– Jeżeli sobie tego życzysz – przyzwalam. Jeżeli udam, że zawieram pokój z księciem, Lief i ja nie będziemy musieli się obawiać, że będzie śledził każdy mój krok.
– Dziękuję.
Od wyjścia z ogrodu dzieli nas zaledwie kilka kroków. Widzę stąd Liefa, który stoi sztywno wyprostowany i udaje, że zapewnia nam prywatność.
– Do wieczora – żegna się Merek, kiedy zatrzymuję się obok mojego strażnika. Oboje się kłaniamy i książę odchodzi, a Lief patrzy za nim z furią w oczach.
Zawracam do ogrodu, jakby chciała raz jeszcze obejść rzędy klombów. Lief idzie u mojego boku.
– Zamierza odwiedzić cię dziś wieczorem? – pyta, ledwo poruszając wargami.
– Tak. Chce, byśmy się pogodzili.
– A ty? Co zrobisz?
– Powiem mu, że rozumiem, iż robił to, co uważał za słuszne, ale jego postępowanie mnie zraniło i namieszało mi w głowie i potrzebuję trochę czasu dla siebie, by wszystko do końca przemyśleć. Zapytam, czy się zgodzi, bym go wtedy zawiadomiła. Jestem pewna, że się zgodzi.
Lief potakująco kiwa głową.
– A potem uciekniemy i nie będzie nas dłużej niepokoił.
W drodze powrotnej wstępuję do świątyni. Po raz pierwszy zauważam, jak brudne są jej ściany i ile kurzu zgromadziło się na posadzce. Ławki wydają sie wręcz nazbyt czyste i nowe, nie widać na nich śladów ludzkiej obecności. Świątynia stała się pustym, pozbawionym znaczenia budynkiem.
Miałam nadzieję, że Merek przyjdzie wczesnym wieczorem, ale nie zjawia się. Lief wchodzi do komnaty, by zapalić świece i stara się być jak najbliżej mnie, napełniając powietrze zapachem skóry i limonek, od którego aż kręci mi się w głowie. Nie mamy odwagi rozmawiać, bo książę i jego eskorta mogą nadejść w każdej chwili.
Świece wypalają się do ogarków i czuję, jak powieki zaczynają mi sennie ciążyć. Otwieram drzwi i Lief podnosi głowę, uśmiechając się swobodnie.
– Zamierzam udać się na spoczynek – mówię głośno. – Gdyby książę jednak się zjawił, powiedz mu proszę, że przykro mi go rozczarować, ale poszłam spać. Możesz mu też powiedzieć, że jest świnią najpodlejszego gatunku – dodaję szeptem.
– Tak, pani – mówi Lief i zniża głos do szeptu – Właśnie dlatego postanowiłem ukraść jego konia podczas naszej ucieczki.
– Czy będziesz dziś jeszcze czegoś potrzebowała, pani? – pyta, kiedy śmieję się cicho z jego uwagi.
– To wszystko na dziś – odpowiadam, ale powoli kiwam głową, zaprzeczając własnym słowom. – Możesz pójść spać. – Podnoszę twarz ku niemu i Lief nachyla się, by mnie pocałować. Przelotny pocałunek jednak mi nie wystarcza i wychodzę z komnaty, by złapać go za ręce i nacieszyć się jego ustami.
Po chwili odsuwam się niechętnie i cicho zamykam drzwi, do ostatniej chwili dotykając dłoni Liefa.
Gaszę świece i kładę się do łóżka, gdzie mocno obejmuję poduszki. Już niedługo, myślę. Przeżyłam tu cztery żniwa, więc kilka kolejnych dni niczego nie zmieni.
Rozlega się ciche pukanie i drzwi lekko się uchylają.
– Twyllo.
– Tak? – siadam w pościeli słysząc szept Liefa.
– Pomyślałem, że mógłbym zostawić drzwi nieco uchylone, by mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Nie powinienem zostawiać cię na łasce włóczęgów, którzy mogliby zechcieć zakraść się do twojej komnaty. Nie chciałbym, żeby ktoś zarzucił mi zaniedbanie obowiązków jako twego strażnika.
Uśmiecham się szeroko i wygodnie układam w pościeli.
– Podziwiam twoje poczucie obowiązku.
– A ja podziwiam twój podziw.
Chichoczę cicho, a potem słyszę, jak Lief kładzie swoje posłanie przy drzwiach i układa się w nim. Kładę się na boku, twarzą w stronę drzwi. Nie widzę Liefa, bo księżyc na niebie jest jedynie wąskim sierpem i w jego bladym świetle nie można rozróżnić szczegółów. Słyszę jednak jego oddech i szelest materiału przy każdym ruchu.
– Opowiedz mi coś – jego głos w ciemności wydaje się niższy, inny niż za dnia.
– Nie znam żadnych bajek, matka nigdy mi nic nie opowiadała – mówię, na próżno szukając w pamięci jakichś opowieści. – Znasz historię o Śpiącym Księciu?
– Oczywiście, że znam. – w jego głosie słychać uśmiech. – Każde dziecko w Tregellanie ją zna. Opowiedz coś innego.
– Ja nie znam nawet tej opowieści – przyznaję. – W każdym razie niezbyt dobrze. Opowiedział mi ją kiedyś jeden z braci, dawno temu, jeszcze przed narodzinami Maryl. Ostatnio ciągle ktoś wspomina o tej legendzie, nawet ty mówiłeś o niej ledwie wczoraj. Pamiętam tylko, że książę zachorował i usnął, a jego królestwo upadło.
Słyszę szelest siennika i głos Liefa znów brzmi zwyczajnie. Domyślam się, że musiał usiąść na posłaniu.
– Mogę opowiedzieć ci wersję, którą znam, ale to nie jest wesoła historia. Nie ma szczęśliwego zakończenia.
– Opowiedz – proszę.
– Dobrze – Lief nabiera tchu i zaczyna opowieść.
– Przed pięciuset laty królestwo Tallith rozkwitało. Mówiono, że było wręcz królestwem ze złota. Otaczał je mur z siedmioma wieżami, z których każda poświęcona była jednej z cnót: miłości, pięknu, łasce, rycerskości i... pozostałych zapomniałem – słyszę, jak uśmiecha się przepraszająco. – W każdym razie królestwo Tallith było niezdobyte, a tamtejsi medycy i alchemicy znali tajemnice, które są dla nas już niedostępne. Lud królestwa żył w zdrowiu i dostatku. Nie było tam żebraków i niewielu chorowało. Był to raj, ograniczony z jednej strony lasem, a z drugiej morzem. I to morze ostatecznie przyniosło mu zgubę.
– Tak... – szepczę cicho, powoli przypominając sobie opowieść.
– Król Tallith kazał zbudować statki, które miały przemierzyć morze. Po powrocie marynarze opowiadali o niezwykłych królestwach leżących na wschodzie i o panujących tam obyczajach. Przywozili też korzenne przyprawy i tkaniny, jakich nikt nigdy dotąd nie oglądał. Wraz z nimi zza morza przybyły jednak szczury, których wcześniej na tych ziemiach nie było. Szczury przybyły pod pokładami statków i zeszły na brzeg, i obfitujące w żywność królestwo Tallith szybko zostało przez nie całkiem opanowane. Król znów wysłał więc marynarzy za morze, aby znaleźli tam szczurołapa.
– Stało się tak, jak zarządził król i szczurołap przybył wraz z synem i córką. Natychmiast zaprowadzono ich do zamku, gdzie król zaproponował synowi szczurołapa rękę swej córki w zamian za uwolnienie Tallith od plagi gryzoni. Szczurołap jednak odmówił. Powiedział, że zgodzi się wytępić szczury w zamian za małżeństwo jego córki z królewskim synem. Król nie mógł się zgodzić, bo córka szczurołapa zostałby wówczas królową i matką następców tronu. W zamian proponował zaszczyty i bogactwa, ale szczurołap pozostał nieugięty: żądał małżeństwa księcia ze swoją córką.
– Szczury stopniowo pożerały zapasy jedzenia, zanieczyszczały wodę i gryzły niemowlęta w kołyskach. Lud był wzburzony i król musiał ustąpić. Obiecał więc szczurołapowi, że książę ożeni się z jego córką. Szczurołap wydobył wówczas z kieszeni fujarkę i zaczął grać. Ruszył ulicami Tallith i wkrótce potem wszystkie szczury zaczęły wypełzać z kryjówek, by za nim podążyć. Kiedy szczurołap wywabił już wszystkie gryzonie, zaprowadził je nad morze. Szczury utonęły, a królestwo zostało uratowane.
Siadam na łóżku, zafascynowana opowieścią i czekając na ciąg dalszy.
– To jeszcze nie koniec – mówię. – Wiem, że książę zapadł na dziwną chorobę i zasnął... – urywam, przypominając sobie jak Lief mówił mi o głębokim śnie Dorina. Przed oczyma staje mi postać starego strażnika. Pamiętam, jak leżał na sienniku, wychudły i jakby wysuszony. Przez jedną, straszną chwilę twarz Dorina zastępuje twarz Mereka, a potem Liefa. Czuję gęsią skórkę na całym ciele.
Lief nie zauważył mojego przerażenia.
– Książę nie zachorował, Twyllo. Został przeklęty. Zapada w głęboki sen w wyniku klątwy.
– Klątwy? Skąd o tym wiesz?
– Z książek. Kiedy Errin i ja byliśmy jeszcze mali, moja matka zawsze kończyła opowieść w chwili, gdy szczury topiły się w morzu. Oboje myśleliśmy, że zakończyła się szczęśliwie, choć pewnie nie dla szczurów... A potem pewnej zimy sam zachorowałem i bardzo się nudziłem. Matka dała mi księgę pełną starych mitów i legend, żebym miał czym się zająć. Chyba zapomniała, że księga zawiera też pełną wersję legendy o Śpiącym Księciu. Wtedy właśnie ją poznałem. Chcesz posłuchać?
– Tak – mówię, choć wcale nie jestem pewna, czy naprawdę chcę.
– Dobrze. Szczurołap pozbył się szczurów i wrócił do zamku, gdzie miał się odbyć ślub jego córki z księciem. Król odmówił jednak dotrzymania umowy i próbował go przekupić. Szczurołap wpadł w furię i ukrył się w jaskini, gdzie przywołał zjawę. Poprosił ją o nałożenie klątwy na zdradzieckiego króla, a także na jego syna i synów jego synów. Zjawa zgodziła się, ale szczurołap nie wiedział o jednym: jego córka była pewna, że wkrótce zostanie żoną księcia i pozwoliła mu się uwieść. Nosiła pod sercem syna księcia w chwili, gdy spadła na nią klątwa. Król, książę i córka szczurołapa zapadli w dziwny, głęboki sen, z którego nikt nie potrafił ich obudzić. Król zmarł z wycieńczenia w ciągu kilku tygodni, ale książę i córka szczurołapa spali nadal. Szczurołap codziennie pielęgnował córkę, sącząc jej do ust miód i wodę, by zachować przy życiu i ją, i dziecko.
– Jego wysiłki okazały się jednak niewystarczające. Córka szczurołapa powiła syna, nie budząc się ze snu, a następnie zmarła. Ojciec pochował ją i zabrał ze sobą jej zdrowe dziecko. Książę zaś spał dalej, choć nikt go nie doglądał. Poza lekką bladością jego stan wcale się nie zmieniał. Nie zbudził się nawet wtedy, gdy Tallith ostatecznie upadło.
Czuję nagły chłód i szczelniej otulam się kołdrą.
– Nie dziwię się, że matka nie opowiedziała ci całej historii.
– To jeszcze nie koniec – mówi Lief. – Minęło może ze sto żniw i w Tregellanie zaginęła dziewczyna. Wraz z przyjaciółmi zbierała w lesie grzyby, ale odłączyła się od grupy. Zorganizowano poszukiwania, ale nikomu nie udało się jej odnaleźć. Uznano że zjadły ją wilki, aż pewien wędrowny minstrel powiedział, że widział dziewczynę. Wedle jego słów miała podążać za mężczyzną grającym na fujarce. Kierowali się do Tallith.
– Szczurołap – szepczę.
– Wnuk szczurołapa – poprawia mnie Lief. Nagły zwrot akcji opowieści przeszywa mnie dreszczem. – Szczurołap zmarł wiele lat wcześniej, ale dziecko, które nieświadomie przeklął, żyło nadal. Klątwa skazała chłopca na wieczne życie, którego nie mogła przerwać śmierć. Rodzina dziewczyny podążyła do Tallith, ale było już za późno. Znaleźli ją obok katafalku Śpiącego Księcia. Trzymał w zakrwawionych rękach resztki swojego serca wyrwanego z piersi.
Z wrażenie zakrywam twarz dłońmi.
– Od tego czasu raz na sto żniw przeklęty wnuk szczurołapa powraca. Nazywają go Nosicielem. Powraca, by przemierzać krainę w poszukiwaniu ofiary dla swego ojca. Podobno jeśli uda mu się sprowadzić dziewczynę pod niebem, na którym pojawią się słoneczne siostry, Śpiący Książę obudzi się na dobre, by pożreć serca wszystkich dziewcząt w całej krainie.
– Wolałabym, żebyś mi o tym nie mówił... – przyznaję. – Żałuję, że zapytałam. W legendzie, którą opowiedział mi brat nie było mowy o dziecku i Nosicielu. Teraz już nigdy nie uda mi się zasnąć.
Lief śmieje się cicho.
– Z biegiem lat opowieść się zmieniała i istnieje zapewne tyle jej wersji, co wsi w całej krainie. Na tym polega problem z baśniami: z czasem ulegają zniekształceniu. Niektórzy mówią, że Nosiciela można przywołać, jeżeli tylko posiada się jego totem. Nikt jednak nie wie ani czym ów totem jest, ani jak przywołać Nosiciela, ani też co się stanie, gdy już się go przywoła. Inni powiadają, że Śpiącego Księcia można uleczyć miłością. Gdyby Nosiciel sprowadził jego prawdziwą miłość, Książę nie pożre jej serca, ale powita pocałunkiem i królestwo Tallith się odrodzi. Jeszcze inni są przekonani, że to tylko bajki dla dzieci, a Tallith upadło, bo opanowała je krwawa plaga, która zabiła większość ludności. Nie bierz sobie tego wszystkiego do serca, ukochana.
– To musi być straszne, spać tak długo – mówię, naciągając kołdrę aż pod brodę. – Wszyscy ludzie, których znał i kochał zmarli dawno temu... Na jego miejscu wolałabym się nie obudzić. Nie zniosłabym takiego smutku.
– Ja byłbym nie tyle smutny, co wściekły. Gdybym został przeklęty za obietnicą złamaną przez mego ojca, miałbym ochotę zrównać z ziemią cały świat. Wyobraź sobie, że się budzisz i dowiadujesz się, że za górską granicą naród rządzony przez zbyt blisko spokrewnionych wieśniaków stał się królestwem, a tobie zostały jedynie ruiny i jedna koszula na grzbiecie.
– Ja też należę do tych wieśniaków – przypominam mu.
– Wiesz przecież, że to nie ja tak myślę i co do ciebie czuję – mówi Lief, a ja rumienię się w ciemności. – Wyobrażam sobie po prostu punkt widzenia księcia. Zasnął jako dziedzic królestwa, a obudził się jako nędzarz w nowym, nieznanym świecie... To nie byłoby przyjemne. Zresztą nieważne, to przecież tylko opowieść, bajka dla dzieci.
– Zaczynam się cieszyć, że moja matka nie opowiadała nam bajek. Myślę, że ta akurat trochę za bardzo przypadłaby jej do gustu... Czy twoja matka dowiedziała się w końcu, że przeczytałeś całą legendę?
– Zorientowała się, kiedy nakryła mnie kiedyś, jak stałem na straży przy łóżku Errin – mówi Lief z uśmiechem w głosie. – Strasznie się bałem, że przyjdzie po nią Nosiciel.
– Była na ciebie zła?
– Nie. Myślę, że była raczej zadowolona, iż w końcu coś przeczytałem. Jej ojciec był introligatorem i półki w naszym domu uginały się od starych ksiąg, ale ja zawsze wolałem bawić się na dworze. Z nas dwojga to Errin jest miłośniczką książek.
W milczeniu wyobrażam sobie młodego Liefa, w świetle księżyca czuwającego nad uśpioną dziewczynką.
– Żałuję, że nie umiem czytać – mówię po jakimś czasie.
– Zawsze możesz się nauczyć. Pomogę ci.
– Naprawdę mnie nauczyłbyś? Pisać też?
– Jeżeli chcesz, możemy zacząć już teraz.
– Przecież jest ciemno.
– Masz rację – Lief głośno plaska dłonią w swoje czoło. – Gdybyśmy tylko mieli jakiś sposób, żeby oświetlić komnatę... Jakąś świecę albo coś podobnego...
Wyjmuję poduszkę spod głowy i ciskam nią w jego kierunku. Rozlega się stłumione „uff”, które wywołuje na mojej twarzy psotny uśmiech. Po chwili dobiega mnie szelest siennika i odgłos kroków
– Nic ci nie jest? – upewniam się.
– Nie, nic. – Moje łóżko przechyla się lekko, kiedy Lief opiera się o nie, by znaleźć drogę w ciemnej komnacie. Obchodzi posłanie i szuka hubki i krzesiwa. Iskry wydobywają z mroku jego profil i w końcu świeca zapala się jasnym płomieniem. Jego podświetlona od dołu twarz zmienia się i z drżeniem przyglądam się widocznej na niej grze światła i cieni.
– Mogę użyć twojego pióra i pergaminu?
– Możesz.
Lief bierze przybory do pisania i zapala jeszcze kilka świec, napełniając komnatę łagodnym, ciepłym blaskiem, a potem podchodzi do mojego łóżka.
– Przesuń się.
– Co...?
– Przesuń się. Inaczej się nie zmieszczę.
– Tutaj? Na moim łóżku?
– Dlaczego nie?
– Bo... – skóra na twarzy piecze mnie od rumieńców. – Bo to przecież moje łóżko...
– Jest wygodniejsze od podłogi. Obiecuję nie narazić na szwank twojej cnoty... w każdym razie nie bardziej, niż dotychczas – mówi z uśmiechem samozadowolenia, za który lekko uderzam go w ramię.
Siada obok mnie na pościeli, by zapewnić mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa, i układa pergamin na kolanach. Ostrożnie ustawia kałamarz na moich kolanach, zanurza w atramencie koniuszek pióra i szybkimi ruchami kreśli na papierze kilka znaków.
– Rozpoznajesz którąś z tych liter? – pyta, unosząc pergamin przed moimi oczyma i odstawiając kałamarz.
– Nie... zaczekaj, tak... ta jest w moim imieniu – mówię, przyglądając się uważnie znakom i wskazując trójkątny znak.
– Ta litera to A, jest ostatnią literą twojego imienia. To jest M, podobna do litery W, która również znajduje się w twoim imieniu.
– A i M – powtarzam.
– Rozpoznajesz jeszcze jakieś?
Wpatruję się w pergamin, w skupieniu marszcząc brwi.
– Wiem, że już je gdzieś widziałam, ale nie wiem, co oznaczają – przyznaję ze wstydem.
– Wkrótce się dowiesz – obiecuje Lief i wskazuje pierwszą literę. – To jest K.
– K – powtarzam.
– To jest O, a to C...
– Są do siebie bardzo podobne.
– Nie, są inne, tylko wyglądają podobnie. Zobacz – Lief dodaje dwie maleńkie kreseczki na końcach niepełnego okręgu litery C. – Teraz widzisz różnicę?
Przytakuję, choć nie rozumiem, co zmieniły dwie kreseczki.
– Następna litera to H – mówi Lief, przyglądając mi się.
– H... a to jest C? – upewniam się.
– Bardzo dobrze. Razem wymawia się je jak samo H.
– KOCH... – powtarzam i nagle rozumiem, co znaczą litery na pergaminie. – Kocham cię!
Nigdy wcześniej uśmiech Liefa nie wydawał mi się równie radosny.
– Skąd wiedziałaś?
– Bo tak to brzmi, jeżeli szybko wymówić razem litery. Czyli to jest C, to I, a to Ę?
– Dokładnie tak. Chcesz spróbować pisać sama?
Kiwam głową i Lief wręcza mi pióro i kałamarz. Nachylam się nad pergaminem i starannie kopiuję litery. Potrafię rysować, ale pisanie jest trudne, bo trzeba starać się nakreślić znaki podobnej wielkości. Kiedy kończę moje znaki wyglądają znacznie mniej zręcznie od napisanych przez Liefa, ale to nie przeszkadza mu wynagrodzić mnie uśmiechem i czułym spojrzeniem. Odstawia na miejsce kałamarz wraz z piórem i wyjmuje pergamin z moich rąk. Osusza atrament delikatnym dmuchnięciem i przedziera arkusz na dwie połówki. W milczeniu wręcza mi część, którą sam zapisał i zabiera papier z moimi niezdarnymi znakami.
Obracam się w pościeli i szperam pod poduszką w poszukiwaniu jego pierwszego listu. Kiedy go wyjmuję, Lief patrzy na mnie ze zdumieniem.
– Zachowałaś mój list?
– Oczywiście.
– Twy... – Przerywa mu odgłos, od którego oboje drętwiejemy.
Ktoś otworzył drzwi u stóp schodów mojej wieży.