Rozdział 18
Merek jest bardzo chłodny i kiedy mnie całuje jego usta przypominają mi usta posągu. Pocałunki Liefa są gorące, a w jego dotyku jest żar. Merek cofa się o krok i przygląda mi się z przechyloną głową. Wzrokiem szukam w lustrach odbicia Liefa, ale nigdzie go nie widzę i zastanawiam się, gdzie zniknął.
– Przepraszam, Twyllo – słyszę słowa księcia.
– Czy moje zdanie na temat tego wszystkiego też się liczy?
– Co masz na myśli? Jesteśmy zaręczeni, prawie jesteśmy małżeństwem. Byłaś obecna podczas ceremonii i zgodziłaś się oddać mi swą rękę. Ślub to jedynie formalność.
Milczę, a książę wpatruje się we mnie zwężonymi oczyma.
– Czy jestem dla ciebie aż tak odrażający, Twyllo? Czujesz do mnie obrzydzenie?
Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale książę nie pozwala mi się odezwać.
– Nie próbuj kłamać – mówi. – Myślisz, że nie zauważyłem, że okazujesz więcej względów swoim strażnikom niż mnie? Nie tylko ty zostałaś wykorzystana, nie tylko tobą manipulowano. Zawsze wiedziałem, jakie jest moje przeznaczenie. Nie miałem wyboru.
Jeszcze rok temu, a nawet przed miesiącem musiałabym się z nim zgodzić. Ale nie teraz.
– Nie chciałem, by nasz związek rozpoczął się w taki sposób – ciągnie książę. – Wiedziałem, że niełatwo będzie wyjawić ci prawdę. Myślałem jednak, że będziesz szczęśliwa wiedząc, że nie jesteś morderczynią.
– Czy nie możesz powiedzieć wszystkim, że mnie nie chcesz? – pytam z desperacją.
Merek chwyta mnie za ramię i przyciąga do siebie.
– Modliłem się o ciebie – wypluwa mi słowa w twarz. – Nie wierzę w Bóstwa, ale i tak się o ciebie modliłem. Każdego wieczora przez jedenaście lat prosiłem Bóstwa, by mnie do ciebie zaprowadziły, by pozwoliły mi ciebie zatrzymać. Śniłem o tobie. Słuchałem twojego śpiewu i cieszyłem się, że to ty zostaniesz moją żoną. Skoro muszę się ożenić, a wierz mi, że nie mam w tym względzie żadnego wyboru, ożenię się z tobą. Nie chcę żony, która jest moją krewną. Prędzej odbiorę sobie życie, niż się na to zgodzę. Przez dwa lata czekałem na moment, gdy powrócę do zamku, by w końcu móc być z tobą. Chcę, żebyś została moją żoną. Zawsze chciałem tylko ciebie.
Puszcza mnie i odwraca się do luster. Kiedy znów się odzywa, jego głos jest już spokojny.
– Wiem, że wymagam od ciebie bardzo dużo i że wiele ostatnio przeszłaś. Każę odprowadzić cię do wieży, żebyś mogła wypocząć przed dzisiejszym wieczorem.
– Dlaczego? Co ma się stać wieczorem?
– Zwołałem ucztę z okazji przyspieszenia daty naszego ślubu. Chcę to ogłosić teraz, póki pozycja mojej matki jest osłabiona i chcę to zrobić w sposób zgodny z dworskim obyczajem. Zaraz potem będziesz mogła przeprowadzić się do królewskich komnat i przygotować się do ślubu.
Merek bierze mnie za rękę i ciągnie przez Salę Luster, za czarną kotarę. Zatrzymuje się dopiero w przedsionku.
– Żałuję, że dowiedziałaś się o tym w taki sposób – mówi, widząc mój wzrok. – Będę dobrym mężem, Twyllo. Będę się starał, by twoje życie było możliwie najłatwiejsze – unosi moją dłoń i składa na niej pocałunek, po czym dotyka moimi palcami swego policzka, równie zimnego, co jego usta. – Nadszedł właściwy czas. Musimy uderzyć teraz, dopóki królowa jest bezbronna. Królestwo tego od nas wymaga. Do zobaczenia później.
Merek otwiera drzwi i oddaje mnie w ręce dwóch strażników o surowych minach. Odchodzę, zapominając o pożegnalnym ukłonie. Dochodzę do wniosku, że teraz nie ma to już żadnego znaczenia.
Nie wiem, gdzie jest Lief, czy został w Sali Luster, czy też wyszedł w międzyczasie. Jeżeli został, z pewnością słyszał każde słowo księcia.
Okazuje się, że Lief czeka na mnie za drzwiami wieży.
W pierwszej chwili trudno mi go rozpoznać. Włosy ma w nieładzie, powieki zaczerwienione, a iskry w jego oczach zgasły. Strażnicy odchodzą, a ja powoli zbliżam się do Liefa. Patrzy na mnie beznamiętnie, przytrzymując drzwi i gestem zapraszając do środka. Wchodząc po schodach, nasłuchuję jego kroków, których rytm tym razem ostro kontrastuje z rytmem mojego serca.
– Lief... – mówię zaraz po wejściu do komnaty.
– Chyba powinienem zacząć zwracać się do ciebie „Wasza Wysokość” – mówi i składa drwiący ukłon, a ja nie potrafię dłużej wstrzymywać łez i zaczynam płakać.
Oddałabym wszystko, by mnie pocieszył, ale Lief stoi nade mną i bez emocji przygląda się moim łzom.
Kiedy brakuje mi już łez, pozostaje mi tylko odwrócić się od nieruchomego Liefa, by umyć twarz. Wtedy obejmuje mnie mocno ramionami i wtula twarz w moją szyję. Stoimy tak dobrą chwilę i odwracam się dopiero wtedy, gdy czuję wilgoć na skórze. Policzki Liefa są mokre od łez. Moje serce prawie pęka na widok wyrazu jego złamanej, pozbawionej nadziei twarzy.
– Zamierzałem się z tobą ożenić – mówi z trudem i radość miesza się we mnie z przerażeniem.
– Nadal możesz mnie poślubić – szepczę, wyciągając ku niemu ręce. – Wciąż jeszcze możemy uciec, choćby teraz.
Lief kręci głową.
– Nie mamy czasu, Twyllo. W najlepszym razie mielibyśmy zaledwie kilka godzin przewagi nad pościgiem.
– Ale po dzisiejszym wieczorze nasz czas całkiem się skończy. Musimy uciekać jeszcze dziś. Nie mogę za niego wyjść, nie mogę z nim być...
– Pocałował cię – mówi powoli Lief.
– Nie chciałam, żeby to zrobił.
– Miałem ochotę go zabić.
– Ucieknijmy, Lief. Wówczas nie będzie to już miało znaczenia.
– On jest księciem, Twyllo. Nie mogę zaoferować ci nic lepszego...
– Już to zrobiłeś!
Lief przygarnia mnie do siebie. Nasze usta się spotykają i czuję smak soli. Próbuję scałować ją z jego warg, ale sól za każdym razem wraca i po chwili już nie wiem, czy to moje łzy, czy Liefa.
– Musi istnieć jakiś sposób – mówię. – Oboje jesteśmy sprytni i nie urodziliśmy się w tym zamku. Wiemy, jak żyć poza nim. Znalazłeś ukryte przejście? Przecież do ucieczki nie potrzebujemy niczego więcej. Uda nam się.
Lief kiwa głową i odwraca się do mnie plecami. Prostuje się i wstrzymuje oddech, by opanować płacz. Kiedy się do mnie odwraca, znów jest sobą, a w jego oczach dostrzegam te same iskry, które pokochałam.
– Uciekniemy jutrzejszej nocy. Zawiadomię siostrę, by wszystko przygotowała.
– To niemożliwe. – Po uczcie książę zamierza przenieść mnie do królewskich komnat, gdzie mam się przygotowywać do ślubu. To musi się stać dzisiejszej nocy.
Lief blednie.
– To poważne ryzyko. Wszyscy będą się przygotowywać do uczty.
– Jeżeli zostaniemy, ryzykujemy utratą jedynej szansy.
Lief przytula mnie i znów jestem bezpieczna w jego ramionach.
– Nie dostanie cię – mruczy. – Jesteś moja, Twyllo, moja ukochana. Nie oddam cię nikomu, choćby żądał tego książę albo królowa.
– Nie chcę za niego wyjść – mówię.
– Nie dojdzie do tego, obiecuję. Nie pozwolę na to, choćbym miał zginąć.
– Nie mów tak – proszę. – Nie mów takich rzeczy.
– Gdyby się o nas dowiedzieli, nie mogłabyś już poślubić księcia.
– Zabiliby cię.
– Ale ciebie być może by oszczędzili.
– Wolałabym zginąć z tobą! Nie mogę wrócić do tego, co było kiedyś. Nie pozostało mi nic poza tobą.
Lief nie protestuje, kiedy prowadzę go do swego łóżka.
Po wszystkim leżymy spleceni ramionami i nogami, a ja wsłuchuję się we wspólny rytm naszych oddechów. Oboje jesteśmy zlani potem i nasza skóra klei się, jakby nic już nie mogło nas rozdzielić. Moje kończyny są ciężkie, a dogasające światło popołudniowego słońca sprawia, że chcę zwinąć się w kłębek obok Liefa i zasnąć. Dotyka wargami mojego czoła, a ja odchylam głowę i uśmiecham się, patrząc mu w oczy.
– Niezupełnie o taką ucieczkę mi chodziło – mówi cicho. – Ale nie zamierzam narzekać. Dobrze się czujesz?
– Bardzo dobrze – uśmiecham się, a na widok jego uśmiechu moja skóra znów zaczyna się rozgrzewać. – A co do ucieczki, przemyślałam to i sądzę, że uda nam się wymknąć po uczcie.
– Przemyślałaś to? – pyta Lief opierając głowę na łokciu i przyglądając mi się z uniesionymi brwiami i cieniem uśmiechu na ustach. – Kiedy?
Rumienię się i chowam twarz.
– Nie, nie wtedy. Teraz, przed chwilą. Podczas uczty udam, że boli mnie głowa i wrócę do komnaty. Uciekniemy, kiedy wszyscy będą świętować. Do rana będziemy już wiele mil stąd i nikt nie zdąży się zorientować, co zaszło. Będzie za późno na pościg. W każdym razie mam taką nadzieję.
Widzę, jak Lief rozważa moje słowa.
– Chodź – mówi i wyplątuję się z moich objęć. Wstaję za nim, a Lief zarzuca futro na moje ramiona. Okrywam się nim ze wstydem, ale jedno spojrzenie na jego twarz, widok wypisanej na niej radości i nadziei każe mi zapomnieć o pruderii.
Lief prowadzi mnie do okna i staje za mną z ramionami wokół mojej talii. Opiera podbródek na moim ramieniu i wskazuje znikające za drzewami słońce.
– Patrz, oto Las Zachodni. Daleko za nim jest nasz nowy dom.
Kiwam głową, opierając się o jego pierś.
– Uciekniemy jeszcze dziś wieczorem. Dziś wieczorem wszystko się skończy.
– Wszystko się zacznie – mówię.
– Tak, wszystko się zacznie. Na razie jednak musimy przygotować się do uczty. Czy mam wezwać służące, by przygotowały ci kąpiel?
– Nie, dziękuję. – Nie chcę się kąpać. Wolę zachować na skórze jego zapach.
– Czy mam zostawić cię samą, żebyś mogła się ubrać?
Mam chęć poprosić go, żeby został i mi pomógł, ale ostatecznie kiwam głową.
– Niedługo będę gotowa.
– Gdybyś mnie potrzebowała, będę na zewnątrz.
Lief obraca mnie ku sobie i całuje, a ja z chęcią poddaję się jego wargom. Otwierając oczy, zauważam, że w komnacie zrobiło się wyraźnie ciemniej.
– Idź już – mówię. – Muszę się przygotować.
Lief kłania mi się stojąc w drzwiach, a jego gorące spojrzenie niemal pali mi skórę. Trudno mi ignorować ból, jaki odczuwam, gdy zamyka za sobą drzwi.
Dzisiejszego wieczora do twarzy mi w czerwonej sukni. Rumieniec na moich policzkach wcale nie zbladł i kolor sukni doskonale do nich pasuje. Tym razem nie sprawiam wrażenie przytłoczonej czerwienią, ale dominuję nad jej ostrym odcieniem. Promienieję z ekscytacji, oczy mi błyszczą, a skóra lśni. Mam wrażenie, że wyraźnie widać po mnie to, co zrobiliśmy z Liefem, ale zupełnie o to nie dbam. Niech cały dwór wierzy, że z radością wychodzę za Mereka, że to dlatego nie jestem w stanie powściągnąć uśmiechu i niemal świecę własnym światłem. Jeszcze dzisiejszej nocy opuszczę królewski dwór na zawsze.
Kiedy Lief wchodzi do komnaty, by odprowadzić mnie do Sali Wielkiej zamku, szczęka opada mu komicznie. Nie próbuję powstrzymać śmiechu zachwytu. Obracam się, by mógł się przyjrzeć, jak leży na mnie suknia. Kiedy wpadam w jego ramiona i całuję, Lief obejmuje dłońmi moją twarz. Trzyma mnie tak delikatnie i ostrożnie, że ogarnia mnie nagły strach i przywieram do jego ciała, szukając w nim pociechy. Uwalnia mnie po krótkiej, zbyt krótkiej chwili, a jego oczy znów mają mroczny wyraz. Jest w nich obietnica, od której mój żołądek ciasno się zaciska.
– Zostańmy tu jeszcze chwilę – proszę.
– Po co? – pyta z domyślnym uśmiechem Lief, za co wynagradzam go pacnięciem w ramię.
– Kiedy tylko opuścimy tę komnatę, znowu staniesz się moim strażnikiem, a ja Daunen Wcieloną. Chciałabym, żebyśmy jeszcze przez chwilę mogli być tylko Liefem i Twyllą.
– Kiedy dzisiejszy wieczór dobiegnie końca, zawsze już będziemy tylko Liefem i Twyllą.
– Wiem – uśmiecham się. – Pozwolisz mi jeszcze przez chwilę poćwiczyć?
Lief przechyla głowę i w zamyśleniu przygryza wargę.
– Czy podczas tych uczt są tańce?
– Czasami.
– W takim razie lepiej coś zaśpiewaj.
Lief bierze mnie w ramiona i moja dusza wzlatuje radośnie, a cały świat nabiera kolorów. Zaczynam cicho śpiewać Jasność i dal, wirując po komnacie razem z Liefem. Jedną ręką trzyma mnie w talii, drugą zaś kładzie na moim ramieniu. Opieram się o jego ręce i tańczymy, i aż do końca piosenki świat jest doskonały, wszystko jest dobrze i nie mogłabym wprost być bardziej szczęśliwa. W połowie piosenki śmiech odbiera mi głos i Lief podejmuje śpiew, strasznie przy tym fałszując. Kończymy pieśń chórem, a potem opiera czoło na mojej głowie i oboje łapiemy oddech, uspokajając rozszalałe bicie serc.
Uczucie radości nie opuszcza mnie, kiedy w ślad za damami i dworzanami wchodzimy do wielkiej sali w sercu zamku. Wszyscy wokół są odświętnie ubrani. Klejnoty dam odbijają światło kandelabrów i lśnią na tle jedwabiów sukien, a panowie kroczą sztywno w rzadko noszonych, eleganckich bryczesach. Salę wypełnia gwar podekscytowanych rozmów i migotanie gestykulujących dłoni, a zamkowe korytarze pełne są korzennego zapachu wyczekiwania. Nawet ostra twarz lady Shasty wydaje mi się tego dnia piękniejsza. Wiem, że po dzisiejszym wieczorze nigdy więcej nie będę musiała na nią patrzeć.
Kolejni dworzanie rozstępują się przed nami, jakbym już została ukoronowana, mamroczą moje imię i kłaniają się.
Merek czeka pod drzwiami sali. W jego czarnych włosach lśni złoty diadem, a na aksamitnym dublecie nosi odświętną szarfę w barwach purpury i brązu. Tryumfalnym gestem podaje mi ramię i cała radość nagle ze mnie wyparowuje. Książę prowadzi mnie do stającego na podwyższeniu stołu. Idziemy szpalerem dworzan, którzy pospiesznie podnoszą się z miejsc i składają nam ukłony. Merek odsuwa dla mnie krzesło po prawej ręce króla, za co nagradzam go skromnym uśmiechem.
Przed zajęciem miejsca kłaniam się królowi i królowej. Cała rodzina przystrojona jest w rodowe klejnoty. Na głowach królewskiej pary pysznią się korony, a ich szaty zdobione są cennymi futrami. Berło stoi oparte o krzesło króla. Ze zdziwieniem zauważam, że choć królowa wygląda na zadowoloną, król jest wyraźnie blady i chyba jeszcze nie opuściła go gorączka. Spodziewałam się, że będzie inaczej, ale to królowa spogląda na mnie z matczyną dumą i z uśmiechem na twarzy. Siadam na swoim miejscu, a Merek krótkim gestem opiera dłoń na moim ramieniu, po czym siada obok królowej, która nachyla się i całuje go w policzek. Książę wyraźnie sztywnieje, ale uśmiecha się wymuszenie. Królowa ani na chwilę nie przestaje uśmiechać się do mnie.
Sadowię się na krześle, przepatrując salę w poszukiwaniu Liefa. Nasza więź przyciąga ku niemu mój wzrok i zauważam go w końcu. Stoi obok wejścia na korytarz prowadzący do królewskich komnat. Lief przez sekundę odwzajemnia moje spojrzenie, po czym odwraca głowę i wraca do obserwowania sali. Ciesząc się jeszcze ciepłem jego spojrzenia pozwalam, by służący nalał mi wina i wypijam łyk, skinieniem głowy odpowiadając na uśmiechy dworzan. Wszyscy ewidentnie wiedzą, po co się zebraliśmy. Na ich twarzach maluje się wyraz szczęścia i gotowości do wzniesienia radosnego toastu za nasze zdrowie i pomyślność. Atmosfera jest zupełnie inna, niż podczas ostatniego zgromadzenia w wielkiej sali. Kątem oka zauważam, że król wyciąga rękę i dotyka dłoni królowej, która nie tylko nie odtrąca jego gestu, ale i odpowiada mu uśmiechem. Albo jej pozycja rzeczywiście jest osłabiona, albo też pogodziła się z tym, co musi się wydarzyć.
Jemy i pijemy, a salę wypełniają wesołe dźwięki lutni i harf przechadzają się pomiędzy stołami minstreli. Grają pieśni o Lormere, które to ja zazwyczaj śpiewam. Król i królowa pogrążeni są w cichej rozmowie, której nie słyszę, ale cieszy mnie, że okazują sobie wzajemnie ciepłe uczucia. Być może życie w Lormere rzeczywiście zmienia się na lepsze i wcale nie jestem tu dłużej potrzebna. Królowa podaje królowi kapłona na własnym talerzu i z uśmiechem myślę o dniu, kiedy będę podawała jedzenie Liefowi. Zauważam jednak spojrzenie i uśmiech Mereka, i sama zajmuję się jedzeniem.
Kiedy ukradkiem zerkam na Liefa, jego spojrzenie skierowane jest na księcia. Lief wpatruje się w niego twardym jak krzemień wzrokiem spod zwężonych powiek i chyba w ogóle nie przejmuje się tym, że ktoś mógłby je zauważyć.
Na jakiś niewidoczny sygnał muzycy przestają grać i wszyscy zwracają głowy w stronę królewskiego stołu. Król i królowa wymieniają spojrzenia i wstają, uciszając gwar rozmów w całej sali. Patrzymy na siebie z Liefem i staram się przekazać mu wzrokiem, jak bardzo chcę być z nim, daleko stąd.
– Dziękujemy, że zechcieliście dziś do nas dołączyć – odzywa się król. – Jak wiecie, Lormere zbudowano na fundamentach dumnych tradycji, które zawsze napełniały nas siłą w toku długiej i chwalebnej historii królestwa. Odparliśmy wiele zagrożeń, zarówno z odległych stron, jak i bliskich, i udało nam się przetrwać każde z nich – spoglądam na Liefa i powstrzymuję uśmiech wiedząc, że oboje myślimy w tej chwili o Tregellanie.
– I dalej będziemy nie tylko trwać, ale i rozkwitać – królowa gładko podejmuje wątek i uśmiecha się, a cały dwór odpowiada jej uśmiechami. – Dziś nasze myśli wybiegają w przyszłość. Jak wiecie, Bóstwa w swej dobroci obdarzyły mnie zarówno synem, jak i córką, ale ich wolą było odebrać nam ukochaną Alianor. Na początku pogrążyliśmy się w rozpaczy, nie wiedzieliśmy bowiem, w jaki sposób zawiedliśmy oczekiwania Bóstw. Mają one jednak plany, które nam, śmiertelnym rzadko dane jest poznać. Odbierając jedną ręką, obdarowują nas drugą. I tak zesłali nam Twyllę, Daunen Wcieloną, która jest równie bliska naszym sercom, co własna córka. Mieszka w zamku od wielu lat, wraz z nami wypatrując tęsknie dnia, w którym poślubi Mereka i stanie się naszą prawdziwą córką.
Merek wstaje i podchodzi do mnie. Podnoszę się z miejsca i pozwalam, by położył dłoń na mojej, jak podczas ceremonii naszych zaręczyn.
– Dlatego też z wielką radością oznajmiam wam dziś, że zaślubiny nastąpią jeszcze przed końcem tego roku – mówi królowa, uśmiechając się do nas. – Ostatniego dnia tegorocznych żniw mój syn Merek poślubi swą wybrankę i nastanie nowy Złoty Wiek.
Sala wybucha oklaskami i radosnymi okrzykami. Dworzanie wznoszą kielichy do toastów i ze zdwojoną energią zabierają się za konsumpcję trunków. Merek wraz ze mną staje przed królewskim stołem i uśmiechając się do mnie kiwnięciem głowy dziękuje dworzanom za wiwaty. Król i królowa wstają, promieniejąc radością, a mój wzrok biegnie ku Liefowi.
Zauważam, że patrzy gdzieś obok mnie, że marszczy brwi wpatrując sie w króla i że wszyscy pozostali dworzanie idą w jego ślady.
Odwracam się i widzę, że król stoi obok królowej w bezruchu, a jego uśmiech zamienił się w zastygły grymas. Oboje z księciem ruszamy w jego stronę, ale jest już za późno: król upada na stół ze straszliwym hałasem, drapiąc obrus palcami i zrzucając na posadzkę puchar.
Wiwaty zamieniają się w krzyki przerażenia.