Rozdział 21

Rozdział

Leżymy obok siebie na podłodze mojej komnaty, skuleni na czerwonym dywanie obok łóżka. Jego palce gładzą piegi na moich ramionach, jakby sporządzał mapę konstelacji gwiazd, łącząc znamiona w kształty i rysunki. Widzę, jak bardzo skupia się na tym zajęciu, jak uśmiech wykrzywia jego policzek, kiedy udaje mu się narysować przyjemny dla oka wzór i jak marszczy brwi, nie znajdując sposobu połączenia wzorów w rysunki. Jak dotąd żadne z nas się nie odezwało. Próbuję zmusić się, by powiedzieć mu, że musi uciekać, bo inaczej królowa znajdzie go i wyśle do piekła pod zamkiem, gdzie strażnicy potną go nożami. Ale jeżeli to powiem, będzie musiał usłuchać, a ja nie zniosę jego ponownego odejścia.

Lief patrzy mi w oczy i całuje, a potem siada.

– Musimy postanowić, co robić dalej – mówi. – Nie mogę cię zostawić, ale jeżeli zostanę, nie będę umiał trzymać się z daleka. A wówczas książę zostanie rogaczem.

– Musisz odejść – udaje mi się w końcu powiedzieć. – Królowa mówi wszystkim, że to Tregellanin otruł króla. Jeżeli tu zostaniesz, aresztują cię i będą przesłuchiwać.

– W takim razie odejdź ze mną. Weź swój los we własne ręce i ucieknijmy razem. Myślałem, że tego właśnie chcesz? – porusza ustami, próbując znaleźć właściwe słowa. – Nie mogę tu zostać, i to nie tylko ze względu na szaleństwa królowej. Nie mógłbym patrzeć, jak wychodzisz za innego mężczyznę. Owszem, książę będzie się czuł zraniony i tak, wyśle za nami pościg – słowa szybko padają z jego ust. – Ale chyba warto zaryzykować, skoro ucieczka daje nam szansę, by być razem? Wierzę w nas, wierzę, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Wolałbym umrzeć niż żyć bez ciebie. Ale jeżeli ty czujesz inaczej, jeżeli... – chcę mu przerwać, ale delikatnym gestem dotyka palcem moich ust. – Jeżeli czujesz inaczej, zrozumiem i odejdę. Nigdy więcej nie będę cię niepokoił. Ale przemyśl to, proszę. Czy naprawdę możesz zostać tutaj, skoro odchodząc zabiorę z sobą twoje serce?

Próbuję uniknąć jego spojrzenia, ale Lief nie pozwala mi na to i ujmuje mnie za podbródek, żebym musiała patrzeć mu w oczy.

– Pora, żebyś podjęła decyzję – mówi cicho. – Wystarczająco długo robiłaś to, czego chce książę, ja albo królowa. Musisz wybrać, czego sama chcesz. Albo on, albo ja. Nie będę wpływał na twoją decyzję ani zmuszał cię do zmiany zdania, nie będę też starał się sprawić, byś czuła się winna. Obiecuję. Wybór należy do ciebie... pod warunkiem, że wybierzesz mnie – jego czuły, niepewny uśmiech prawie łamie mi serce.

– Wiedziałam.

Ostry głos królowej odrywa nas od siebie. Stoi w drzwiach do komnaty, pobladła jak płótno poza dwiema plamami czerwieni na policzkach.

Lief zakrywa mnie własnym ciałem, by oszczędzić mi wstydu przed uzbrojonymi strażnikami z eskorty królowej. Leżę naga i przerażona i nie mogę się ruszyć, nie mogę zrobić zupełnie nic. Nie, to niemożliwe...

Królowa wpatruje się w nas wzrokiem pełnym jednocześnie furii i tryumfu.

– Wstańcie i okryjcie się.

– Pozwól nam się przynajmniej ubrać, przez wzgląd na przyzwoitość – mówi Lief, wyciągając rękę w stronę królowej, jakby chciał osłonić nas przed jej gniewem.

– Jakie masz prawo, by prosić mnie o jakiekolwiek względy? – pyta królowa. – Otrułeś mojego męża i uwiodłeś narzeczoną syna, a teraz śmiesz prosić mnie o dobrą wolę?

– Nie zabiłem... – odzywa się Lief, ale królowa podnosi głos, by go zagłuszyć.

– Wszyscy widzieliśmy waszą hańbę i żadne ubrania nie skryją hańby, jakiej się tu dopuściliście. Oboje jesteście aresztowani za zdradę, za spisek przeciwko koronie Lormere. Albo ubierzecie się szybko, albo wywloką was stąd nago.

Lief otwiera usta, by zaprotestować, ale w tej właśnie chwili strażnicy ruszają w naszą stronę. Na myśl o tym, że królowa każe wlec mnie nago przez cały zamek, z moich ust wyrywa się jęk. Lief zauważa, że ze strachu nie mogę się ruszyć i pomaga mi wstać, nadal starając się jak najlepiej osłaniać mnie własnym ciałem. Ręce tak mi się trzęsą, że musi założyć na mnie suknię i ubrać mnie jak garderobiana. Patrząc ponad jego ramieniem, zauważam, że strażnicy odwrócili wzrok, ale królowa nie przestaje nam się przyglądać i z uśmiechem na ustach rozkoszuje się naszym poniżeniem.

– Kocham cię – szepcze Lief, zawiązując troczki mojej sukni.

Lief nie odwraca się, dumnie patrząc królowej w twarz. Ubiera się powoli, z rozmysłem, w dziwnej parodii uwodzenia. Kiedy sięga po pas z mieczem, na znak dany przez królową strażnicy rzucają się na niego. Nie mam czasu nawet krzyknąć. Jeden z nich uderza Liefa w kark głowicą miecza i z przerażeniem widzę, jak upada na podłogę. Dwaj kolejni strażnicy natychmiast zaczynają kopać go w kręgosłup i żebra.

– Nie, przestańcie! – udaje mi się wykrztusić i rzucam się, by mu pomóc, ale królowa chwyta mnie za ręce i zmusza, bym patrzyła, jak strażnicy biją Liefa. Każdy jego jęk wywołuje u mnie odruchowy okrzyk i skręcam się w uścisku królowej, jakby to mnie kopano, ale królowa trzyma mnie z zaskakującą siłą. Jeden ze strażników uśmiecha się do mnie wyzywająco. W odpowiedzi obnażam zęby, próbując wyrwać się z uścisku.

– Dosyć – mówi znudzonym tonem królowa, kiedy Lief przestaje już jęczeć i traci przytomność. – Zabrać mordercę. – Strażnicy wynoszą Liefa z komnaty.

– Zaczekajcie na zewnątrz – rozkazuje pozostałym strażnikom, którzy kłaniają się i posłusznie wychodzą, zamykając drzwi do komnaty. Kiedy zostajemy same, królowa popycha mnie mocno. Potykam się i padam na ziemię, wprost w kałużę krwi. Wpatruję się w nią z całą nienawiścią, na jaką mnie stać, dysząc ciężko, a ona przygląda mi się chłodno.

– Jak można być tak głupią – odzywa się w końcu. – Jak można być tak głupią, by mogąc poślubić księcia, oddać się chłopskiemu synowi. Ale tak jest lepiej. Byłabyś fatalną królową. Nie potrafisz dokonywać właściwych wyborów.

– Nigdy nie miałam szansy dokonać żadnego wyboru – wypluwam z siebie.

– Jesteś głupia, Twyllo. Od początku miałaś wybór – cedzi królowa. – Przybyłaś tu z własnej woli, opuszczając dom i rodzinę. Z własnej woli zaprzyjaźniłaś się z synem konsyliarza i zagroziłaś tym samym koronie. I z własnej woli oddałaś się strażnikowi, który zabił mojego męża. Pomagałaś mu? Nauczył cię swoich tregellańskich sztuczek? Czy to dlatego mogłaś go dotknąć, nie zabijając na miejscu?

– Niczego mnie nie nauczył! Wiem, co zrobiłaś! Wiem o Daunen i o porannicy... – mój krzyk przerywa policzek, tak silny, że dzwoni mi w uszach.

– Próbujesz pogłębić swoją zdradę? – syczy królowa, zerkając w stronę drzwi i uświadamiam sobie, że to gra i – ze względu na czekających na zewnątrz komnaty strażników – musi starać się zachować pozory.

– To ty... – zaczynam, ale przerywa mi uniesioną groźnie dłonią.

– Urządzę publiczny proces – ciągnie. – Na oczach całego dworu rozpatrzę wszystkie zarzuty, twoje czyny i słowa. Zawiodłaś zaufanie, jakie pokładało w tobie królestwo. Za zdradę czeka cię śmierć, a twoje grzechy nie zostaną Zjedzone. To i tak zbyt łagodna kara za to, że będąc narzeczoną mojego syna, rozłożyłaś nogi przed innym mężczyzną. Mój syn cię kochał.

Na jej słowa gniew nagle ze mnie ulatuje i muszę odwrócić wzrok, nie mogąc znieść płonącego w jej oczach oskarżenia.

– Przez jakiś czas miałam nadzieję, że okażesz się godna moich synów – mówi królowa, paląc mnie spojrzeniem. – Bo mam dwóch synów, jednego rodzonego i jednego odziedziczonego. Lormere jest moim synem tak samo jak Merek. Pielęgnowałam królestwo z równą dbałością, co własnego syna, a ty zawiodłaś i Lormere, i Mereka. Wszystko to, co się stało, jest twoją winą, i pewnego dnia również Merek to zrozumie. Straże! – woła, ale to Merek wchodzi do komnaty i przejmuje mnie lodowata groza.

– Co tu się dzieje? – pyta gniewnie, przebiegając spojrzeniem od matki do mnie i marszcząc brwi.

– Ją zapytaj – królowa popycha mnie naprzód i upadam u stóp księcia.

– Twyllo? – odzywa się cicho Merek.

– Powiedz mu! – krzyczy królowa. – Wyznaj swoją winę!

Nie potrafię wyznać stojącemu nade mną mężczyźnie, co mu zrobiłam i co planowałam zrobić.

– Wystarczy, matko. Żądam wyjaśnień.

– Znalazłam ją tutaj ze strażnikiem – mówi królowo, oskarżycielskim gestem wskazując mnie palcem. – I to w dniu, kiedy pożegnaliśmy twojego ojczyma. Oboje byli nadzy. Zdradziła cię.

Na moich oczach widoczny na twarzy Mereka gniew ustępuje miejsca wyrazowi cierpienia.

– To nieprawda. Twyllo, powiedz, że to nieprawda. Nie zrobiłabyś mi tego po tym, o czym rozmawialiśmy, po moich zwierzeniach...

– Przepraszam – nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Nic więcej mówić nie muszę.

Merek skrywa twarz w dłoniach, z mojej winy całkiem pokonany.

– Wiedziałem – mówi. – Wiedziałem, że ubzdurał sobie, że jest w tobie zakochany. Tylko ślepiec by tego nie dostrzegł. Ale ty... myślałem, że mnie rozumiesz. Na litość Bóstw, jakiż ze mnie głupiec! Myślałem, że jesteś po mojej stronie!

– Merek, proszę... – moją prośbę przerywa gest królowej, która unosi rękę do kolejnego ciosu. Policzek niesie się echem w komnacie. Dotykam twarzy, czując rozlewające się po skórze palące ciepło.

– Nie waż się zwracać do mojego syna po imieniu, ty mała dziwko – syczy mi w twarz królowa. – Ośmielasz się pokładać z kochankiem, a potem prosić księcia o pomoc?

Merek uspokajającym gestem kładzie dłoń na jej ramieniu. Patrzy na mnie zimnym wzrokiem, a jego twarz jest równie nieodgadniona, jak w dniu jego powrotu do zamku.

– Dym stosu pogrzebowego mego ojczyma jeszcze się nie rozwiał. Dzisiejszego ranka wraz z nami uczestniczyłaś w obrzędzie Zjadania jego grzechów, a po południu znajdują cię ze strażnikiem w wieży pogrążonego w żałobie zamku – mówi cicho. – Jesteś oskarżona o zdradę korony Lormere – bezwiednie powtarza słowa matki. – O łasce nie może być mowy. Oto cena, którą przyjdzie ci zapłacić za to, co mi zrobiłaś.

Merek odwraca się na pięcie i wychodzi z komnaty, ale zauważam, że jego ramiona drżą od wstrzymywanego szlochu.

– Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej zadziwia, Twyllo? – pyta szeptem królowa. Jej ton jest poufny, niemal matczyny. – To, że sama ściągnęłaś na siebie nieszczęście. Straciłaś mojego syna i dałaś mi to, czego chciałam, a ja prawie nie musiałam kiwnąć palcem. Dzięki tobie wszystko potoczyło się gładko. Zaprawdę, warto to jakoś uczcić, nie sądzisz?

Przyglądam się jej w milczeniu.

– Już wiem – mówi. – Nie zostaniesz powieszona. Zapolujemy na ciebie. Osobiście zaprowadzę cię do lasu.

– Nie...

– O tak. Zbiorę cały dwór – królowa kiwa głową. – Myślę, że najpierw zmusimy cię, żebyś się przyglądała, jak psy jedzą żywcem twojego kochanka. A może poszczujemy was oboje i wówczas zobaczymy, jak bardzo cię kocha? Myślisz, że zasłoni cię własnym ciałem zanim wyrwą ci serce? – Zaczynam dygotać, a królowa śmieje się w głos. – Myślę, że powinniśmy przyjmować zakłady. To dopiero będzie zabawa. Zobaczymy, jak daleko uda wam się uciec, zanim psy was dopadną? Zanim upadniecie na kolana i będziecie błagać? O, mam pomysł... Wiesz, co miał zwyczaj robić mój ojciec? Podcinał ścięgna ściganym skazańcom, a potem zostawiał ich w lesie, dając godzinę czasu na ucieczkę. Rohese zniósł ten zwyczaj, bo uważał, że psy mają niesprawiedliwą przewagę. Ale myślę, że nadszedł czas, by go przywrócić.

Nachyla się nade mną i jej medalion zawisa nad moją twarzą. Wizerunek muzykanta i trzech gwiazd przesłania mi całe pole widzenia.

– Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, jak oboje pełzacie – szepcze mi na ucho, po czym wychodzi z komnaty.

– Zabrać ją – rzuca w stronę strażników.

Próbuję krzyczeć, ale mój głos jest zduszony i głuchy. Grube rękawice strażników obcierają mi skórę. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa i muszą mnie na wpół ciągnąć, na wpół nieść.

Korytarze są pełne dworzan. Damy, lordowie i paziowie stają się świadkami mojego ostatecznego upadku. Nikt się nie odzywa, nie drwi ze mnie i nie lży, nikt nie pluje. Wszyscy przyglądają się tylko w milczeniu, kiedy strażnicy prowadzą mnie przez zamek i koszary aż do lochów.

Wtrącają mnie do ciasnej, wilgotnej celi. Upadam na przegniłe sitowie. Kiedy z metalicznym hukiem zatrzaskują zakratowane drzwi i przekręcają klucz w zamku, otwieram usta do krzyku, ale oddech opuszcza moje ciało bezgłośnie. Z rozpaczy drapię gnijące sitowie i uderzam pięściami w klepisko, nie czując nic poza strachem i pustką po ogromnej stracie.

 

W lochach panuje półmrok, a jedynym źródłem światła jest tlącą się w korytarzu pochodnia. Ciszę przerywają jedynie krople wody kapiące z wysokiego sklepienia. Nikt nie krzyczy i nawet ja wpycham sobie do ust pięść, by zdusić wrzask.

Przez kraty nie widzę strażników, więc zaczynam cicho nawoływać.

– Lief? Lief, jesteś tutaj?

Zanim zauważam ruch, dociera do mnie grobowy zaduch i instynktownie cofam się pod ścianę celi. Pomiędzy kratami pojawia się sylwetka zwierzęcia o długich, umięśnionych nogach i płaskiej głowie, w której lśni zbyt wiele zębów. Zlana potem przyciskam się do zimnych kamieni ściany, a bestia rzuca się na kraty i tym razem nie udaje mi się powstrzymać ochrypłego wrzasku. Celę wypełnia metaliczny odgłos uderzenia o kraty i ogar skomli. Dopiero wtedy zauważam łańcuch na jego szyi. Przez chwilę wpatruje się we mnie tymi bezdusznymi, pustymi ślepiami, po czym znika w mroku. Wie, że może pozwolić sobie na cierpliwość. Ofiara mu nie ucieknie. Przez pulsujący odgłos krwi w uszach słyszę, jak ogar kładzie się w jakimś wilgotnym kącie i znów zagryzam zęby na pięści, by nie zacząć krzyczeć.

Wpatruję się w ciemność, starając się dostrzec w niej jakiś ruch. Najciszej jak potrafię wolną ręką przeczesuję z odrazą sitowie na klepisku, a kiedy twarda drzazga wbija mi się pod paznokieć, tylko głuchy warkot psa powstrzymuje mnie przed jękiem. Po ciągnącej się w nieskończoność chwili wyjmuję drzazgę i wracam do rozgarniania sitowia w poszukiwaniu czegoś, co mogło by posłużyć za broń. Zmuszam się do opanowania narastającej paniki. Bestia jest za kratami i nie może się do mnie dostać, choć ze strachem uświadamiam sobie, że ktoś zawsze może ją wpuścić...

Nie znajduję niczego w sitowiu i pokonana opieram się o ścianę, wracając myślami do Liefa. Z drżeniem serca myślę o tym, ze być może leży nieprzytomny lub umierający od razów, które zadali mu strażnicy. Jeżeli prawdą jest, co powiedział mi kiedyś jeden ze strażników o tym, co robi się ze skazańcami wolałabym, żeby Lief umarł. Nie mogłabym słuchać jego zduszonych kneblem krzyków. Nie chcę, by krzyk był jedynym, co z niego zostanie. Lepiej by było, gdyby umarł już teraz.

Uświadamiam sobie, że z mojej winy być może już nie żyje.

Wolność wyboru... przez wiele lat pragnęłam jej i idealizowałam jako nieosiągalne marzenie, a teraz z bólem muszę przyznać rację królowej. Zawsze miałam wybór, ale nie odpowiadały mi dostępne możliwości, dlatego wolałam udawać, że brak mi wolności. Raz za razem sama ściągałam na siebie nieszczęście, a na koniec pociągnęłam za sobą Liefa. W myślach odtwarzam słowa królowej, nie mogąc pozbyć się obrazu jej medalionu z wizerunkiem muzykanta.

– Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, jak oboje pełzacie...

W ciemności jestem sama z moimi myślami i pomimo wyczuwalnego odoru psów zaczyna napełniać mnie dziwny spokój. Łzy wysychają, a serce zwalnia do zwykłego, równego tempa. Jutro o tej porze przestanę istnieć, a wraz ze mną odejdzie wszystko, czego dokonałam i czego mogłam dokonać. Czy po śmierci spotkamy się z Liefem jako zjawy w Zachodnim Lesie, by włóczyć się wśród drzew? Czy zostanie w nas dość świadomości, by się wzajemnie rozpoznać? Zastanawiam się, czy moja matka będzie smutna, gdy dowie się o mojej śmierci i czy umieranie boli. Przypominam sobie opowieść Liefa o Śpiącym Księciu. Psy królowej wyrwą mi serce, zupełnie jak książę z bajki... Rozumiem, dlaczego matka Liefa nigdy nie opowiedziała mu całej historii Śpiącego Księcia. Sama nie wiem, dlaczego nie mogę przestać o niej myśleć. Przypominam sobie Nosiciela sprowadzającego swemu ojcu dziewczęta, które umierają, by on mógł się zbudzić. Dziewczęta takie jak ja, zabrane z domu do zrujnowanego zamku, by nasycić głód potwora. I mnie zabrano z domu, bym stała się marionetką bestii. Nie wierzę już w Bóstwa, ale modlę się do nich i tak.

 

Kulę się na brudnym klepisku i zapadam w sen, w którym Śpiący Książęta, psy i Bóstwa śmieją się ze mnie na zmianę. Widzę białowłosego mężczyznę w koronie, bijącego pokłony Bogini odzianej w czerń, i Boga grającego na fujarce, kąsanego przez psy pod niebem naznaczonym trzema gwiazdami. Budzę się nagle i natychmiast siadam, wpatrzona w ścianę celi.

Po pierwszym polowaniu urządzonym dla uczczenia jego powrotu Merek zapytał matkę o medalion zrobiony z monety, którą przywiózł jej z Tallith. Powiedział, że był na niej muzykant, a królowa przyznała, że kazała spiłować monetę, by zrobić z niej prawdziwie lormerańską ozdobę. Ale ja widziałam jej medalion, na którym był muzykant z fujarką i trzy spadające gwiazdy. Lief wspominał o słonecznych siostrach, ale nie spytałam go, czym one były. A może chodziło o spadające gwiazdy?

Krew w moich żyłach zamienia się w lód.

Nie, to nie były spadające gwiazdy. Komety. W noc śmierci Dorina widziałam na nocnym niebie trzy komety. Trzy komety, trzy gwiazdy na medalionie.

Następnego dnia i ja, i Dimia słyszałyśmy na dziedzińcu muzykę. Lief nie słyszał nic. Ktoś grał na flecie.

Wtedy po raz ostatni widzieliśmy Dimię.

Czyżby odeszła z powodu muzyki? Odeszła w ślad za Nosicielem?

Lief powiedział, że wedle jednej z wersji legendy Śpiący Książę mógł obudzić się na zawsze, gdyby Nosiciel sprowadził mu dziewczynę, gdy na niebie pojawią się słoneczne siostry. A Nosiciela mógł przywołać ktoś, kto miałby jego totem i wiedział, czym on jest. Królowa ma medalion z wizerunkiem flecisty, którego wcześniej na nim nie było. Flecisty pod niebem pełnym komet.

Medalion jest totemem.

Królowa przyzwała Nosiciela.