Rozdział 22
Niespokojnie chodzę po celi, a tren mojej sukni upiornie szeleści po wyschniętym sitowiu. Ogar próbuje zerwać się z łańcucha, ale jestem zbyt przejęta, by się wystraszyć.
Czuję w sercu dodającą otuchy pewność, choć skóra cierpnie mi na całym ciele. Królowa przywołała Nosiciela, który przybył na jej wezwanie. To dlatego kazała opróżnić zamek. Była pewna, że nadal siedzę zamknięta w wieży. Wiedziała, kiedy na niebie pojawią się komety. Służą jej ludzie zajmujący się śledzeniem ruchów ciał niebieskich oraz ścieżek, jakimi wędrują Naeht i Daeg. Urządziła polowanie, by opróżnić zamek z mężczyzn i zabrała z sobą damy dworu, pozostawiając służące na łasce Nosiciela.
Zakrywam usta, by nie jęknąć. Biedna, bezbronna i nieszkodliwa Dimia nie żyje, a jeżeli legenda mówiąca, że Śpiący Książę może obudzić się na dobre, kiedy na niebie pojawią się słoneczne siostry rzeczywiście jest prawdziwa, Śpiący Książę powrócił. Ale do czego potrzebny jest królowej? Chce przecież poślubić Mereka, nie dziedzica tronu Tallith.
Podchodzę do krat, ignorując rzucającego się na łańcuchu psa.
– Merek! – krzyczę, waląc pięściami w żelazne kraty. – Merek! Sprowadźcie księcia... sprowadźcie króla! Proszę! Jest tam kto? Merek!
Wołam i wołam, aż całkiem zdzieram gardło, a dłonie pulsują bólem. Nikt nie odpowiada na moje wołania i nawet nie wiem, czy w podziemiach jest ktokolwiek oprócz mnie. Pies dawno już porzucił próby sforsowania krat i zamiast tego wlepia we mnie tylko wzrok mówiący, że jest już za późno. Zrozpaczona opadam na klepisko i zwijam się w drżący ze strachu kłębek.
Musiałam zasnąć, bo kiedy otwieram oczy za kratami stoi Merek. Pies siedzi u jego boku, a Merek trzyma go za łańcuch. Z jakiegoś powodu fakt, że wcześniej go nie usłyszałam zmraża mi krew w żyłach bardziej niż jego puste spojrzenie. Przez chwilę oboje milczymy, a mnie zasycha w ustach na myśl o tym, że Merek zechce otworzyć kratę i wpuścić bestię do mojej celi. Znika na chwilę i już tracę nadzieję, gdy zjawia się ponownie, tym razem bez psa.
– Wzywałaś mnie – mówi bez wstępu.
Wstaję i próbuję rozprostować ścierpnięte od zimnego klepiska kończyny.
– Merek... Wasza Wysokość... królowa przyzwała Nosiciela – zaskakuje mnie to, jak spokojnie brzmi mój głos.
Merek unosi brew.
– Słucham?
– Królowa przywołała Nosiciela z Tallith, syna Śpiącego Księcia. Przywołała go tutaj, a on zabrał jedną ze służących, Dimię, tę samą, którą przysłałeś po mnie w dniu śmierci Dorina. Zabrał ją Nosiciel, a to oznacza, że Śpiący Książę się przebudził.
– Nie przypuszczałem, że będziesz próbowała się ratować udając obłęd – mówi ze smutkiem Merek.
– Niczego nie udaję! Musisz mnie wysłuchać! Medalion, który dałeś królowej, ta moneta z Tallith. Podczas polowania była pusta, pamiętasz? Zapytałeś, czy kazała zeszlifować flecistę i gwiazdy, co sama potwierdziła. Ale medalion nie jest już pusty, wizerunek flecisty znów się na nim pojawił. Zobaczyłam go, kiedy mnie znalazła.
Merek odwraca wzrok z wyrazem odrazy na twarzy.
– Twyllo, co...
– Wezwała flecistę! Noc przed ostatnim polowaniem na niebie pojawiły się komety, słoneczne siostry. Legenda mówi, że jeżeli przyzwać flecistę pod niebem z kometami, wówczas serce, które zje Śpiący Książę przebudzi go na stałe. Wezwała go, opróżniła cały zamek, a Nosiciel zabrał Dimię. Królowa zbudziła Śpiącego Księcia.
– Po to mnie wezwałaś? Żeby mi powiedzieć, że bajka dla dzieci jest prawdą? Na litość Bóstw, Twyllo, czy nie dość już wyrządziłaś szkód? Czy za mało jeszcze wycierpiałem? Straciłem ojczyma, a moja narzeczona... Ja... nie przyszedłem tu po to, żeby tego słuchać.
– W takim razie po co? – pytam zapalczywie.
– Myślałem, że... że jakoś się wytłumaczysz. Ze pomożesz mi zrozumieć.
Niespodziewanie czuję, jak do oczu napływają mi łzy. Zauważam, że Merek wygląda na dużo starszego i bardzo zmęczonego. Zaczynam rozumieć, że przyszedł do mnie, by usłyszeć wyjaśnienia, w które mógłby uwierzyć. Nawet teraz chce mi przebaczyć.
– Me... Wasza Wysokość... Przepraszam. Chciałam wielu rzeczy, ale nie twojej krzywdy – mówię cicho.
Merek przyjmuje moje przeprosiny skinieniem głowy.
– Chcę wiedzieć, od jak dawna to trwa.
– Od dnia przed ostatnią Próbą. Od czasu polowania.
– Kochasz go?
– Tak – szepczę.
Merek zaciska wargi i mruga oczyma, jakbym go uderzyła. Powoli siada na ziemi przed moją celą, jak mały chłopiec krzyżując nogi. Przez chwilę czuję się tak, jakbym to ja miała mu przebaczyć. Czuję wokół ciężar mego dawnego życia, życia córki zjadaczki grzechów, przynoszącej pokój i odkupienie.
– Ożeniłbym się z tobą mimo wszystko – mówi, nie patrząc mi w oczy. – Gdybyśmy powiedzieli, że cię zmusił... – urywa.
Siadam na sitowiu i sięgam między kratami, by wziąć go za rękę. Znowu mam wrażenie, że to on potrzebuje przebaczenia, a nie ja. Nie wyrywa się i nie odchodzi.
– Nie zmusił mnie, Merek – mówię najłagodniej jak tylko potrafię.
– Dwór nie musi się o tym dowiedzieć – odpowiada pospiesznie. – Podczas procesu możesz zeznać, że cię zaatakował. Jeżeli to powiesz, będę mógł cię ułaskawić. Zapomnimy o wszystkim i będziemy mogli się pobrać.
– A jeżeli odmówię?
– Będziesz sądzona za zdradę i zostaniesz skazana na śmierć.
– Mam wyjść za ciebie albo umrzeć? Jak mam na to odpowiedzieć?
– Powiedz, że za mnie wyjdziesz – na jego ustach widać cień uśmiechu.
– Merek, nie zasługujesz na takie życie – mówię, zapominając się na chwilę. – Nie zasługujesz na żonę, która cię skrzywdziła, a potem wyszła za ciebie po to, by ocalić własną skórę.
– Wiem. Ale tej właśnie żony chcę. Zawsze chciałem tylko ciebie – jego smutek sprawia, że zanim jeszcze kończy zdanie słowo „tak” samo ciśnie mi się na usta.
Ale nie mogę się zgodzić, a Merek widzi to w moim spojrzeniu.
– Będziesz sądzona za cudzołóstwo i złamanie przysięgi narzeczeństwa – mówi, spuszczając wzrok. – Uznano to za zdradę, ponieważ jestem księciem. Twój strażnik będzie odpowiadał za zdradę większą, jaką jest królobójstwo.
– Królobójstwo? Przecież wiesz, że nie on zabił króla! Sam mówiłeś, że to ona...
– Myślisz, że mnie to obchodzi? – krzyczy mi w twarz Merek. – Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie, za co zginie?
– Ale królowej wszystko ujdzie płazem, a kiedy już zabije Liefa i mnie, wyjdzie za ciebie. A traktat z Tregellanem...
Dopiero teraz dociera do mnie cały ogrom planu królowej.
– Merek, musisz mnie wysłuchać. Królowa przyzwała Nosiciela i otruła króla po to, aby dopaść Śpiącego Księcia, ostatniego z królewskiego rodu Tallith. Ona chce mieć własnego alchemika. Chce go tu ściągnąć i zmusić, by wyrabiał dla niej złoto. W ten sposób kiedy już straci Liefa i złamie traktat z Tregellanem, będzie mogła sfinansować wojnę. Słyszałeś, co powiedziała: zabójstwo króla przez Tregellanina stanowi akt wojny. Sam powiedziałeś, że Lormere na wojnę nie stać, ale gdyby królowa miała pod kontrolą alchemika, skarbiec byłby niewyczerpany. Merek, ona to wszystko zaplanowała! Zbudziła go po to, by został jej nadwornym alchemikiem. Zapytaj brata Dimii, ma na imię Taul. Taul powie ci, że nie wie, gdzie jest jego siostra. Myślisz, że odeszłaby z zamku, nie mówiąc bratu ani słowa? – Wiem, że wszystko, co mówię jest prawdą, a poczucie pewności napełnia mnie aż do kości.
– Wystarczy, Twyllo – Merek wstaje i odwraca się do wyjścia.
– Merek, proszę! Wysłuchaj mnie!
Spogląda na mnie raz jeszcze, a jego twarz ściąga gniew.
– Dość już usłyszałem. Twój proces rozpocznie się jutro o świcie. Pogódź się z Bóstwami lub wszystkim tym, co dla ciebie ważne.
Kłania się krótko i odchodzi, pozostawiając mnie na kolanach na klepisku celi. Czekam, aż się oddali i dopiero wtedy pozwalam łzom płynąć.
Czas płynie, ale nie widząc słońca nie zdaję sobie sprawy z nadejścia świtu aż do chwili, gdy do mojej celi dociera odgłos zbliżających się kroków. Otrząsam się z odrętwienia i wstaję, przytrzymując się krat. Głęboko wciągam do płuc powietrze, a dwaj strażnicy odmierzonym krokiem stają przed moją celą. Jeden z nich niesie pochodnię, a drugi klucze, którymi otwiera zakratowane drzwi i gestem nakazuje mi wyjść.
Opuszczam celę wolnym, ale pewnym krokiem. Całą noc myślałam i wiem już, co muszę zrobić. Dwór musi się dowiedzieć o planach królowej nawet, jeżeli nie ocali mi to życia. Jeżeli tylko ktoś mnie wysłucha, być może przy odrobinie szczęścia da się ją powstrzymać. Strażnicy związują mi ręce za plecami, i zanim mam szansę zaprotestować, kneblują mi usta brudną szmatą. Szamoczę się i próbuję krzyczeć, ale knebel spełnia swe zadanie, więc udaje mi się wydać z siebie jedynie zduszony, nieartykułowany jęk. Brutalnie prowadzą mnie za łokcie, ale trzymają się z dala od odsłoniętej skóry i zastanawiam się, czy królowa postanowiła do końca utrzymywać pozory.
Wyprowadzają mnie z lochów i kierujemy się w stronę wielkiej sali. Na zewnątrz wstaje blady świt, a moje serce bije tak silnie, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Wszystko stracone.
Drzwi wielkiej sali zostają otwarte i strażnicy wciągają mnie do środka. Ławki ustawiono w rzędach, podobnie jak podczas procesu lady Lorelle. Twarze wszystkich zwrócone są ku podwyższeniu, na którym zasiada królowa wraz z Merekiem. Królowa bardzo stara się wyglądać poważnie i surowo, ale jej prawdziwy nastrój zdradzają pełgające w oczach iskry. Merek wygląda jak człowiek, któremu nie pozostało już nic do stracenia. Jego ceremonialna szarfa zwisa z ramienia i nieporządnie układa się na piersi, a jego wynędzniałą od smutku twarz otacza dziki gąszcz włosów. Zastanawiam się, co zrobi, kiedy Lief i ja zostaniemy straceni, a królowa do końca wcieli w życie swój plan.
Kiedy strażnicy zatrzymują mnie przed podwyższeniem, słyszę za sobą odgłosy szamotaniny. Kiedy się odwracam, zauważam wleczonego brutalnie Liefa. On również jest zakneblowany, a skóra wokół jego oczu jest poczerniała i spuchnięta. Wydaj się, że po pobiciu przez ludzi królowej ledwo jest w stanie utrzymać się na nogach i instynktownie próbuję się do niego zbliżyć. Strażnik zatrzymuje mnie jednak w miejscu i mogę się jedynie przyglądać, jak Lief z wysiłkiem próbuje się wyprostować.
– Nastał smutny dzień dla Lormere – mówi królowa, choć wyraz jej twarzy zdradza raczej radość. – Smutek nie jest w moim życiu niczym nowym. Straciłam już córkę oraz dwóch mężów, którzy odeszli na wieczny spoczynek przede mną. Ale żadne z tych wydarzeń nie zasmuciło mnie tak bardzo, jak chwila, gdy znalazłam dziewczynę, którą nazywaliśmy Daunen Wcieloną w łóżku ze strażnikiem.
Lief przygląda mi się wzrokiem pełnym cierpienia, a w sali wybucha wrzawa.
– Jak to możliwe? – woła ktoś.
– Na litość Bóstw!
– Daunen – zawodzi ktoś inny, a tłum powtarza za nim. Daunen, Daunen, Daunen... Wrzawa jest nie do wytrzymania.
Królowa przez chwilę przygląda mi się z tryumfem w oczach, po czym podnosi głos, by przekrzyczeć tłum.
– Wiem, jak bolesnym jest pozwolić omamić się oszustce. Wiem, jak trudno jest przyjąć do wiadomości tak diaboliczną zdradę, ale musimy wysłuchać całej prawdy. Znalazłam bowiem zdrajczynię w jej komnacie, nago, w ramionach jej strażnika, i to zaledwie kilka godzin po pogrzebie króla. Jest winna cudzołóstwa, dopuściła się zdrady księcia oraz was wszystkich, całego królestwa. Ale to jeszcze nie wszystko, bo to jej kochanek własnoręcznie zamordował króla!
Po sali niczym grom przetacza się niski pomruk ściszonych rozmów dworzan. Potrząsam głową, próbując poluzować knebel, by móc powiedzieć wszystkim prawdę.
– Wszyscy widzieliście, jak król upadł podczas uczty. Został otruty i zmarł w bólach kilka godzin później. Otruł go ten człowiek, ten Tregellanin – mówi, wskazując na Liefa. – To tregellański szpieg i gdybym nie przyłapała go w łóżku z Twyllą, bez wątpienia otrułby również i mnie, i księcia. Zapewne to dzięki swej niecnej wiedzy udało mu się wykorzystać dziewczynę, samemu nie padając przy tym ofiarą trucizny. Tregellanie mają swoje sposoby. Przyznaję z bólem, że nie jestem pewna, czy i ona nie była zamieszana w jego morderczy spisek, że nie zachęcała go do zbrodni i czy nie zapłaciła mu własnym ciałem i za truciznę, i za odtrutkę.
Lief wpatruje się w królową z nieskrywaną nienawiścią i wiem, że dodatkowo pogarsza swoją sytuację, nie próbując nawet się szamotać. Dlatego sama krzyczę w knebel i próbuję wyrwać się strażnikom.
Merek jak dotąd wpatrywał się obojętnie w drzwi do sali, teraz jednak uderza dłonią w stół, uciszając zarówno mnie, jak i dworzan.
– Twyllo, czy to naprawdę pora na teatralne popisy? – mówi powoli, patrząc mi w oczy.
Teatralne popisy...
„Miło jest czasem spędzić popołudnie bez teatralnych popisów” – powiedział po tym, jak śpiewałam dla jego ojczyma.
Kiedy mu się przyglądam, odchyla szarfę i widzę przypięty do jego tuniki kwiat. Kwiat dmuchawca. Szarfa zwisała tak niezręcznie dlatego, że starał się go ukryć. Upewniam się w chwili, gdy Merek do mnie mruga.
Jednak mi uwierzył.
– To jest proces, a nie przedstawienie – mówi Merek. – Będziemy więc zachowywać się zgodnie z powagą sytuacji. Przyprowadzić pierwszego świadka.
Wyraz tryumfu znika z twarzy królowej w jednej chwili.
– Kogo...?
– Pierwszego świadka. Wezwałem do zamku tregellańskiego medyka, by podzielił się z nami swą wiedzą. Nie pozwolę, by ktokolwiek twierdził, że mój pierwszy proces jako nowego króla obył się w sposób niesprawiedliwy. Potrafię okazać łaskę.
Uśmiecham się mimo knebla.
– Nie zgadzam się! – mówi kategorycznie królowa, zrywając się z miejsca. – Świadek będzie próbował bronić rodaka. Wszyscy oni uczestniczą w zmowie przeciw Lormere. Nie, Merek, nie zgodzę się na to.
Lief patrzy na mnie, niczego nie rozumiejąc, a dworzanie wiercą się i szepczą niespokojnie. Pomruki nie uchodzą uwagi królowej, która próbuje zastraszyć tłum gniewnym spojrzeniem. Wie jednak, że ziarno wątpliwości zostało już zasiane.
– Dobrze – mówi, wzdychając ciężko. – Wprowadzić świadka. Miejcie jednak wszyscy na uwadze, że nie będzie on bezstronny.
Strażnicy otwierają drzwi i wprowadzają do sali niskiego mężczyznę o ciemnej skórze i krótkich, czarnych włosach. Mężczyzna kłania się królowej i Merekowi, starając się nie patrzeć w kierunku moim i Liefa.
– Medyku, nie mamy ciała, które mógłbyś zbadać, ale wszyscy zebrani w tej sali widzieli na własne oczy, jak mój ojczym upadł podczas uczty. Zmarł krótko później. Opiszę jego objawy, a ty w oparciu o nie przedstawisz sądowi swoją diagnozę. Podołasz?
– Podołam, Najjaśniejszy Panie – odpowiada medyk.
– Mój ojczym doznał nagłego niedowładu w nogach, a potem także i w rękach. Nie mógł wstać ani chodzić bez pomocy. Słabość ogarnęła całe jego ciało, aż w końcu stracił też zdolność mówienia. Zmarł wkrótce potem.
Medyk słucha uważnie, po czym kiwa głową i chrząka.
– Wasza Wysokość, wasz opis objawów tragicznie zmarłego króla każe się domyślać, że dotknęła go przypadłość atakująca mózg. – Królowa nachyla się nad stołem, a medyk odruchowo cofa się o krok. – Dopływ krwi do mózgu zostaje zakłócony i chory traci władze w członkach, której nie mogą przywrócić mu żadne próby. Śmierć następuje w wyniku niedokrwienia żywotnych narządów ciała.
– Jakie są przyczyny owej przypadłości? – pyta Merek.
– Występuje ona w sposób naturalny i dotknąć może każdego, w dowolnej chwili – mówi medyk, a dworzanie z wrażenia wstrzymują oddech.
– Kłamstwo! – krzyczy królowa. – Został otruty!
– Wątpię, by medyk mógł się mylić, matko. Tak więc zdaniem świadka śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych? – pyta Merek pobladłego Tegellanina.
– Tak, Wasza Wysokość.
– Przyjmuję diagnozę biegłego świadka.
– To absurd – syczy królowa. – Tregellańska trucizna z korzenia piżmowego wywołuje paraliż nerwów i śmierć w wyniku uduszenia. Wystarczy sześć do ośmiu liści, by powalić dorosłego mężczyznę. Ten Tregellanin – mówi, wskazując Liefa – otruł nią króla, a ten tutaj – celuje palcem w medyka – próbuję go chronić.
– Skąd wiesz, czym jest korzeń piżmowy, matko? – pyta cichym głosem Merek i dworzanie milkną. – Skąd tak dokładnie wiesz, że wywołuje paraliż i uduszenie? Jak na kogoś nie znającego się na medycynie użyłaś bardzo fachowych słów.
Królowa połknęła haczyk. Nie odpowiada od razu, i jej wahanie trwa odrobinę zbyt długo.
– Nadworny zielarz Rulf pokazał mi ustęp w jednej ze swoich ksiąg. Zwróciłam się do niego w obawie, że król został otruty, a on potwierdził moje podejrzenia. To oczywiście z księgi znam fachowe słownictwo. Cytowałam tylko to, co przeczytałam.
– Pokaż mi swój medalion.
– Co takiego?
– Pokaż medalion. Mnie i całemu dworowi.
– Merek, nie pora teraz na... – Merek nachyla się i szybkim ruchem chwyta łańcuszek, na którego końcu kołysze się medalion ukryty dotąd za dekoltem sukni. Królowa próbuje się wyrwać, ale Merek nie puszcza wrzynającego się w jej białą szyję łańcuszka i zmuszą ją do bezruchu, uważnie oglądając ozdobę.
– Podczas polowania powiedziałaś mi, że kazałaś spiłować medalion, by nadać mu bardziej lormerański charakter – mówi Merek i unosi medalion, by wszyscy mogli zobaczyć wizerunek flecisty. – Kiedy lord Bennel zapytał, czy znalazłem Śpiącego Księcia, kazałaś go zabić, rzekomo za obrazę Twylli. Czy rzeczywiście taki był powód, matko? A może musiał zginąć dlatego, że przypomniał nam wszystkim o Śpiącym Księciu?
– Co ty robisz? Oszalałeś? – syczy królowa i próbuje wyrwać medalion z jego ręki. Merek przygląda się ozdobie zimnym wzrokiem.
– Wysłałem ludzi do Tallith. Wrócą w ciągu dwóch tygodni i potwierdzą, czy w pobliżu pustego katafalku w ruinach królewskiego zamku znaleźli ciało młodej dziewczyny. Nakazałem też moim strażnikom zamknąć i zabezpieczyć wejścia do zamku oraz powiadomić mnie, gdyby próbował się do niego dostać obszarpaniec w resztkach starodawnego ubrania, szukający swej pani. Niemy konsyliarz, którego trzymasz w podziemiach zamku został zatrzymany w celu przesłuchania, a twoje komnaty są w tej chwili przeszukiwane. Wzywam drugiego świadka, lady Twyllę.
Dworzanie nawet nie próbują już zachować ciszy. Słyszę huk przewracanych ławek, kiedy zrywają się z miejsc, by mi się przyjrzeć. Z oskarżonej stałam się świadkiem. Strażnik wyjmuje mi z ust knebel i rozpoznaję zarys jego twarzy, taki sam ja u Dimii. Taul.
Wzrok wszystkich zebranych spoczywa na mnie niczym ciężkie brzemię.
– Twyllo, bądź tak dobra i podziel się z dworem tym, co odkryłaś – mówi Merek.
Królowa wydaje się niemal rozbawiona, gdy zaczynam mówić, a mój głos sięga wszystkich zakamarków sali.
– Przyzwałaś Nosiciela – mówię, wpatrując się w królową. Mam nadzieję zobaczyć chwilę, gdy pogardliwy uśmieszek zniknie z jej twarzy na dobre. – Twój naszyjnik jest jego totemem. Przywołałaś go w noc, kiedy na niebie pojawiły się słoneczne siostry. Następnego dnia zabrałaś wszystkich z zamku, by pozwolić Nosicielowi działać. Słyszałam muzykę fletu i widziałam służącą, którą omamiła. – Szczęka królowej zaczyna drgać, a ja ważę każde słowo, posyłając je ku niej niczym strzały. – Kiedy książę ogłosił nasze zaręczyny, otrułaś króla i próbowałaś rzucić podejrzenie na mojego strażnika, aby sprowokować wojnę z Tregellanem. Chcesz, żeby Śpiący Książę został twoim własnym alchemikiem, żeby wytwarzał dla ciebie złoto potrzebne na opłacenie wojny. Wojny o twój własny Złoty Wiek Lormere. – Nie wspominam o tym, że chciała wyjść za własnego syna i Merek rzuca mi wdzięczne spojrzenie.
Przez dłuższą chwilę dworzanie milczą jak osłupieli. Okazało się, że moja przemowa działa lepiej niż mój śpiew.
– Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek uwierzy w dziecinne bajki opowiadane przez dziwkę? – odzywa się królowa. – To zwykła legenda, wszyscy wiedzą, że Śpiący Książę to tylko legenda...
– A Daunen Wcielona? – odpieram. – Czy wszyscy wiedzą, że to tylko legenda?
Narastające napięcie wśród dworzan jest wręcz wyczuwalne.
– Bluźnierstwo – syczy królowa.
– Porannica nie istnieje, a Próby są kłamstwem. Nigdy nikogo nie zabiłam, bo to ty wszystko wymyśliłaś. Dobrze o tym wiesz, wie o tym też Merek i Rulf. Tyrek oddał życie za twój sekret. Lief nie przygotował sobie odtrutki, bo porannica nie istnieje. Moja skóra nie jest i nigdy nie była trująca. To zwykłe kłamstwo. Przyznaj, że to kłamstwo.
Burza gniewnych okrzyków dworzan jest niemal ogłuszająca, ale wrzask królowej jest słyszalny mimo hałasu.
– Oszalałaś! Być może udało ci się omamić i zaczarować mojego syna, ale nie zdołasz oszukać wszystkich. Mój lud... – jej wywód przerywa wejście do sali strażnika, tego samego, który przyniósł wieść o śmierci króla. Strażnik niesie małą, szklaną fiolkę i w sali znów zapada cisza, ciężka i niebezpieczna.
– Wybacz, Najjaśniejszy Panie – mówi strażnik, ignorując królową i zatrzymując się przed Merekiem. – Znaleźliśmy to w garderobie królowej, w szkatule z biżuterią. – Szklana fiolka w jego dłoni jest identyczna z tymi, które podawano mi podczas prób.
Merek gestem nakazuje strażnikowi, by ten podał fiolkę nerwowemu medykowi. Mężczyzna wącha zawartość, tylko raz.
– To korzeń piżmowy, Wasza Królewska Wysokość. Korzeń piżmowy w roztworze alkoholowym.
– Podłożyliście mi to! – mówi królowa, zrywając się na nogi. – Próbujesz pozbawić mnie korony razem z tą swoją dziwką. Aresztować księcia! – wrzeszczy. Strażnicy nie wykonują najmniejszego nawet ruchu.
– Nie muszę pozbawiać cię korony. Twój mąż nie żyje, a bez króla nie możesz dłużej sprawować władzy. Powinnaś była o tym pomyśleć, zanim go zabiłaś – mówi Merek i zwraca się do dworzan. – Oskarżam byłą królową o zdradę korony Lormere, mojej korony. Czy ktoś jest przeciw? Czy ktoś potrafi dowieść jej niewinności?
Królowa stoi obok syna jak wryta i wpatruje się we mnie z zaciśniętymi pięściami. Przez jedną chwilę jestem pewna, że spróbuje ucieczki, ale zaraz otwiera zaciśnięte dłonie i wygładza suknię. Spogląda na Mereka twardym i zimnym wzrokiem.
– A ty? Jak będziesz rządził bez królowej? Ty też nie możesz samodzielnie sprawować władzy. Chyba że zamierzasz ułaskawić tę ladacznicę i ożenić się z nią – dodaje, posyłając mi jadowite spojrzenie.
– Twylla nie popełniła żadnej zbrodni – mówi Merek, choć głos niemal niezauważalnie mu się załamuje. – Jestem teraz regentem Lormere i uznaję, że nie popełniła żadnego przestępstwa przeciw koronie.
– Nadal chcesz, żeby została twoją żoną? Nawet po tym, jak znalazłam ją owinięta wokół niego niczym żmiję, kiedy on...
– Cisza! – krzyczy Merek.
Królowa dumnie unosi brew.
– Przeprosisz mnie za to, Merek. Za swój wybuch, okrutne słowa i podstępny plan.
– Nie – odpowiada Merek dziwnym, nieswoim głosem. – Nie przeproszę.
– Jestem ci potrzebna – uśmiecha się królowa. – Śpiący Książę nadchodzi. Jestem ci potrzebna, by go kontrolować. To ja mam totem, a kto wie, do czego zdolny jest bez niego...
Merek przygląda się jej wraz z całym dworem, a ja widzę, że się waha.
– Totem jedynie przyzywa Nosiciela – mówię, nie do końca pewna swojej racji. – Poza tym nie ma nic wspólnego ze Śpiącym Księciem. Nie pozwala go kontrolować.
– Nie waż się do mnie odzywać. – Królowa odwraca się i patrzy na mnie takim wzrokiem, że przezornie cofam się o krok, ale dzięki moim słowom Merek odzyskał już pewność siebie. Mocnym szarpnięciem zrywa łańcuszek medalionu, chyba nieco zdumiony własnym zdecydowaniem, a jego matka wpatruje się w ozdobę okrągłymi z zaskoczenia oczyma.
– Teraz to ja mam totem – mówi Merek. – Jeżeli ma on jakikolwiek wpływa na Śpiącego Księcia, to ja będę z nim rozmawiał.
– On cię zabije! – wykrzykuje królowa, śmiejąc się maniakalnie. – Myślisz, że będziesz mógł z nim negocjować? Dlatego, że zjadłeś obiad z radą Tregellanu? On przespał pięćset lat i obudził się z niczym! Wszystko, co znał dawno przestało istnieć, jego rodzina wyginęła, a królestwo leży w gruzach. Myślisz, że ot, tak sobie siądzie z tobą do stołu i wypije szklankę wina? Głupcze! Nie masz pojęcia, jak rządzić królestwem, nie wspominając o obronie przed potworem. Potrzebujesz mnie.
– Nie – głos Mereka jest martwy, całkiem wyprany z emocji. – Potrzebuję jedynie tego, byś zniknęła mi z oczu, z mojego zamku i mojego życia. Skazuję cię na śmierć przez powieszenie.
Jego słowa długo odbijają się echem wśród głuchej ciszy.
Uśmiech znika z twarzy królowej jak senna mara.
– Co?!
– Karą za zdradę jest śmierć. Dobrze o tym wiesz – mówi Merek, nie patrząc jej w oczy.
– Jestem królową, nie możesz kazać mnie powiesić.
– Nie. Królową będzie moja żona. Ty nie zostaniesz moją żoną. Jesteś zdrajczynią.
– Jestem twoją matką.
Dworzanie przysłuchują się ich rozmowie w grobowej ciszy, a ja i Lief stoimy w oniemiałym bezruchu. Trzymając mnie dotychczas za ramię strażnik gdzieś zniknął i zauważam, że w drzwiach pojawili się inni. Wyraźnie na coś czekają.
– Do chwili, gdy moi ludzie powrócą z Tallith z ciałem dziewczyny, masz okazję, by pogodzić się z Bóstwami. Potem twój czas dobiegnie końca. Zabrać ją do celi. – Strażnicy ruszają żwawym krokiem, nie mogąc się wprost doczekać, by wypełnić jego rozkaz. Cieszę się, że to właśnie Taul chwyta ją za wykręcone do tyłu ręce. Królowa stoi niczym pomnik i nie próbuje stawiać oporu, kiedy wyprowadzają ją z sali. Do ostatniej chwili nie spuszcza wzroku z Mereka, choć ten odwraca się do niej plecami.
– Rozwiązać ręce lady Twylli i jej strażnikowi – rozkazuje Merek.
– Stać! – wykrzykuje do strażników królowa, gdy uwalniają mi ręce. Zatrzymała się w drzwiach wielkiej sali, a jej oczy płoną wściekłym ogniem. – Nie tylko ja tu zawiniłam, prawda, Lief? Może powiesz Twylli, skąd się tutaj wziąłeś?
– Zabrać ją stąd – rozkazuje ponownie Merek i strażnicy wloką królową do lochów, a jej obłąkańczy śmiech długo jeszcze brzmi w moich uszach.
Zdumiona odwracam się do Liefa i mam wrażenie, że zawala się cały świat. Lief jest tak blady, że siniaki odcinają się ostrym kontrastem na tle jego skóry. Nie wygląda na człowieka, którego przed chwilą ułaskawiono. Wygląda jak ktoś, kogo skazano na zapomnienie.
– O czym ona mówi? – pytam.
Lief nie podnosi na mnie oczu, a ukłucie w mojej piersi zwiastuje ból złamanego serca.