Rozdział 23
– Wyjdźcie stąd! – zwraca się Merek do dworzan. – Zostawcie nas.
– O czym ona mówi? – pytam znowu Liefa, który nadal patrzy w ziemię. Robię krok w jego kierunku i Merek zeskakuje z podwyższenia i zatrzymuje mnie w miejscu, póki nie zostajemy w sali tylko we trójkę, a drzwi nie zostają zamknięte. Wówczas sam zwraca się do Liefa.
– O czym mówiła moja matka, strażniku? Co zrobiłeś? Pomogłeś jej przyzwać Nosiciela? Pomogłeś otruć mojego ojczyma? Czyżby mówiła prawdę i Tregellanin jednak miał z tym coś wspólnego?
– Nie, przysięgam – mówi cicho Lief. – Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią króla ani ze Śpiącym Księciem.
– W takim razie o co jej chodziło? – dopytuję się.
Lief kręci głową i Merek wlepia w niego gniewne spojrzenie.
– Albo sam nam powiesz, albo każę z powrotem przyprowadzić tu królową – mówi surowo. – Ale tak czy inaczej dowiemy się, co zaszło.
Lief zamyka oczy i mam wrażenie, że wszyscy na raz wstrzymujemy oddech.
– Pracowałem dla królowej.
– Przecież wiem, wynajęła cię, żebyś mnie chronił – mówię naiwnie.
– Nie, Twyllo. Wynajęła mnie, żebym cię uwiódł. Żebyś nie mogła zostać żoną księcia.
Mam wrażenie, że wszelkie kolory i odgłosy otoczenia zniknęły, pozostawiając tylko jego powtarzane echem słowa. „Wynajęła mnie, żebym cię uwiódł”. Powtarzam je w głowie raz za razem, aż tracą sens, a potem czuję, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa i Merek obejmuje mnie, bym nie upadła. Prostuję się o własnych siłach, przytrzymując się ramienia Mereka i wpatrując się w mężczyznę, którego kocham.
– Wynajęła cię, żebyś mnie uwiódł?
– Chciała się upewnić, że książę się z tobą nie ożeni – kiwa głową Lief.
– Nie rozumiem – mówię cicho.
Lief bierze głęboki oddech i w końcu patrzy mi w oczy.
– Powiedziałem ci, że jestem synem rolnika i to prawda, podobnie jak to, że mój ojciec rzeczywiście nie żyje. Ale mój pradziad nie był chłopem, tylko kapitanem tregellańskiej armii. Moja rodzina mieszkała w zamku, należała do dworu ówczesnego króla. Tak było do czasu wojny. Mój pradziad zginął w wyniku wojny z Lormere.
Słucham i przyglądam mu się rozszerzonymi oczyma.
– Po wojnie lud się zbuntował, winiąc króla i niedobitki jego armii za spustoszenie kraju. Doszło do zamieszek i motłoch pojmał rodzinę królewską wraz z jej stronnikami. Był wśród nich mój pradziad. Wszyscy bez wyjątku zostali ścięci, a moja prababka musiała uciekać, by ocalić życie, zarówno własne, jak i swego syna. Musiała ukrywać swoje pochodzenie, by zapewnić mojemu dziadkowi bezpieczeństwo. Wyszła za prostego rolnika, człowieka znacznie niższego od niej stanu, ale nie miała innego wyboru. Nie mieli dzieci, więc gospodarstwo odziedziczył mój dziadek, a po nim mój ojciec. Wszystko przez Lormere.
– Nie rozumiem – powtarzam, powoli wymawiając słowa i Merek chwyta mnie mocniej, bym nie upadła. Lief patrzy gdzieś w bok, nie mogąc znieść ciężaru mojego spojrzenia.
– Po śmierci mojego ojca nie zostało nam nic. Moja matka mieszka w ruderze na końcu świata, a siostra nie może nawet wyjść z domu, bo tamtejsi ludzie... – Lief przełyka, nie kończąc zdania. – Wszystko to wina Lormere. Gdyby nie wasza królowa i jej rodzina, ja również wychowałbym się na królewskim dworze. Zamiast potajemnie uczyć się czytać, zostałbym uczonym. Gdyby nie Lormere, nie doszło by do przewrotu, a ja byłbym podobny do niego – mówi, wskazując ruchem głowy Mereka. – Przybyłem tu po to, by obrabować zamek. Zamierzałem się włamać i zabrać wszystko, co zdołałbym unieść, a potem zabrać łup do domu i tam go sprzedać. Pozwoliłoby to nam przynajmniej częściowo wrócić do należnego nam życia.
Lief zerka na mnie, po czym znowu spuszcza wzrok, nerwowo wykręcając palce.
– Chciałem pieniędzy. Chciałem zarobić choć tyle, by odzyskać rodzinne gospodarstwo. Ale zostałem schwytany i wtrącony do lochu. Myślałem, że to koniec. Byłem w końcu Tregellaninem i przyłapano mnie na okradaniu królewskiego zamku. Wtedy przyszła do mnie wasza królowa. Chyba ktoś musiał donieść jej, że mnie pojmali. Zaproponowała, że mnie uwolni i sowicie wynagrodzi, jeżeli tylko pomogę jej pozbyć się ciebie. Miałem sprawić, byś się we mnie zakochała i przekonać do wspólnej ucieczki i porzucenia księcia. Zgodziłem się. Królowa przeniosła twojego drugiego strażnika, a potem zaaranżowano konkurs o jego stanowisko. Był ustawiony, więc nie mogłem przegrać. – Lief arogancko wzrusza ramionami. – Dostałem okazję zdobycia złota i zemsty na Lormere, i sama królowa miała mi w tym pomóc.
Unoszę rękę, chcąc mu przerwać.
– To nie może być prawda...
Twarz Liefa wykrzywia grymas smutku i wstydu.
– Miałem przekonać cię do ucieczki, a następnie zawiadomić strażników, by wiedzieli, gdzie nas przechwycić i pojmać. Ty miałaś zostać odesłana z zamku w niełasce, a ja miałem otrzymać zapłatę. Zauważyłem jednak, jak książę na ciebie patrzy i wiedziałem, że ci wybaczy i znajdzie sposób, by cię tu zatrzymać. Tacy jak on zawsze ostatecznie wygrywają. Ale mógłby cię nie zechcieć, gdyby... gdybyś nie była dziewicą. Gdyby ktoś go ubiegł. Szczególnie, gdyby był to człowiek z ludu.
Wybiegam z sali, pchana impulsem instynktu samozachowawczego, nie mogąc dłużej słuchać jego słów. Biegnę korytarzem na oślep i przewracam się, upadam na kolana i wymiotuję, nie mogąc dłużej wstrzymywać mdłości, plując i drżąc na całym ciele.
Ktoś kładzie chłodną dłoń na moim karku i po raz pierwszy doceniam, że koi płonący we mnie ogień. Lief mnie wykorzystał. Mówił, że mnie kocha, był w moim łóżku i przez cały czas planował tylko zemstę na rodzinie królewskiej.
W końcu udaje mi się usiąść i Merek delikatnie wyciera mi usta rękawem. Łzy płyną mi z oczu strumieniami, więc osusza mi również policzki.
– Jestem ci winien ogromną wdzięczność – mówi cicho. – Podobnie jak całe Lormere. Przepraszam. Musiałaś sądzić, że ci nie uwierzyłem, ale w lochach czekało na mnie dwóch strażników, których lojalności nie byłem pewien. Musiałem stworzyć pozory i zarzucić ci kłamstwo. Jednym z nich był Taul, który potwierdził to, co powiedziałaś mi o jego siostrze. Przy kolacji zauważyłem medalion matki. Wyglądał dokładnie tak, jak go opisałaś. Posłałem więc po medyka, który nie zdążył pomóc Dorinowi. Wiedziałem, że musiała gdzieś ukryć truciznę, więc kazałem aresztować niemowę. Nikt inny nie mógł dostarczyć jej trucizny. Moi ludzie przeszukali jej komnaty, kiedy przygotowywała się do procesu. Przepraszam, nie mogłem powiedzieć ci prawdy. Potrzebowałem, by sama się zdradziła i to publicznie, na oczach wszystkich, by nie mogła później wszystkiemu zaprzeczyć lub wymordować świadków.
– Okłamał mnie – mówię, ignorując wszystko, co powiedział Merek.
– Nie wiedziałem o roli twojego strażnika. Bardzo mi przykro.
– Dorin... Gdyby nie głupie użądlenie pszczoły, nic podobnego by się nie wydarzyło. Dorin nie pozwoliłby Liefowi się do mnie zbliżyć.
– Twyllo... nie jestem pewien, czy Dorin naprawdę umarł w wyniku użądlenia.
– Jak to?
– Nie mam pewności, ale podejrzewam, że i on został otruty przez moją matkę. Po to, by pchnąć cię w ramiona Liefa. Kiedy dowiedziałem się, że Dorin jest umierający, rozmawiałem z jednym z uzdrowicieli. Powiedział mi, że Dorin walczył o powrót do zdrowia i przez dłuższy czas byli pewni, że przeżyje. A potem jego stan gwałtownie się pogorszył. Nie chciałem ci wówczas o tym mówić, bo wydawało mi się to bezcelowe. Ale teraz myślę, że kazała go otruć.
Czuję, jak coś we mnie zamienia się w lodowate żelazo. Sprytnie to wymyśliła.
– Gdyby przeniosła Dorina, byłabym wstrząśnięta – mówię głosem, który dociera do mnie jakby z wielkiej odległości. – Nikomu bym nie zaufała, nie pozwoliłabym nikomu się zbliżyć. Ale Dorin był chory, a Lief był ramieniem, na którym mogłam się wypłakać... byłam przekonana, że Dorin mu ufa, dlatego sama mu zaufałam.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – pyta Merek. – Co cię uszczęśliwi?
– Chcę zobaczyć, jak jej ciało płonie – odpowiadam, patrząc mu w oczy i widząc, jak otwiera usta ze zdumienia.
– Mówię poważnie. Przywołała nieumarłego księcia, by wszcząć nową wojnę. Zabiła mojego strażnika i twojego ojczyma, nie wspominając o innych, niezliczonych ofiarach. Jest obłąkana.
Merek przygląda mi się, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.
– Nie powinieneś kazać jej powiesić. Podaj jej korzeń piżmowy. Chcę, żeby wiedziała, że umiera.
– Chyba nie mówisz poważnie?
– Mówię całkowicie poważnie, Merek.
Po raz pierwszy w życiu pragnę czyjejś śmierci. I nie tylko śmierci. Chcę, żeby królowa cierpiała, chociaż żadne jej męczarnie nie zdołają odkupić tego, co zrobiła Dorinowi, Merekowi i mnie.
– Dlaczego? – pytam. – Po co był jej ten cały plan? Dlaczego po prostu nie oddała mnie Nosicielowi?
– Nie mogła tego zrobić, bo wpadła we własną pułapkę. Całymi latami wmawiała całemu królestwu, że jesteś jego wybawicielką, symbolem wiary zesłanym po to, by zostać moją żoną. Miałaś być nadzieją Lormere. Gdyby zabrał cię Nosiciel, lud by się zbuntował i rozpoczęto by poszukiwania. Ja sam szukałbym cię wszędzie. Za jej sprawą stałaś się zbyt ważna. Nie mogła tak po prostu cię zabić.
Wracam myślami do biednego króla, który pomimo swego tytułu i pochodzenia okazał się nie dość ważny.
– Dlatego postanowiła mnie zdyskredytować? Zniszczyć moją reputację?
– Mówiłem ci, że ludzie muszą w coś wierzyć. Uwierzyli w ciebie, więc musiała zniszczyć ich wiarę, żeby móc wyeliminować cię ze swoich planów. Gdybyś do tego czasu zginęła w jakichkolwiek okolicznościach, lud uznałby, że Lormere jest przeklęte. Kraj by się rozpadł i popadł w ruinę. Kontrolowanie ludności za pośrednictwem Bóstw jest jak miecz obusieczny. Gdyby jednak okazało się, że tak naprawdę nie jesteś Daunen, że Bóstwa się ciebie wyrzekły, mogła się ciebie pozbyć. Na osłodę ogłosiłaby, że Lormere posiadło sekret alchemii, a potem rzuciłaby cię psom na pożarcie.
Kiwam głową, ledwo nadążając za tym, co mówi.
– Kazała mi przywieźć z Tallith wszystko, co tam znajdę. Podejrzewałem, że chodzi jej o wiedzę alchemiczną, że zmusi naszych uczonych, by ją opanowali. Nie widziałem w tym niczego złego, zresztą mówiłem ci, że sam również chciałem tej wiedzy dla królestwa. Ale w swoim zaślepieniu przywiozłem jej rzeczywiście wszystko, łącznie z totemem. Myślę, że miała nadzieję go zdobyć. W końcu znacznie łatwiej jest przywołać alchemika, niż zagłębić się w starożytne tajemnice alchemii. Potem musiała już tylko pozbyć się mego ojczyma, obwinić o jego śmierć Tregellan, wyjść za mnie za mąż i wykorzystać Śpiącego Księcia jako żywą fabrykę złota.
Obejmuję się ramionami, jakby tylko to mogło pozwolić mi się pozbierać.
– Co mam zrobić ze strażnikiem? – pyta cicho Merek. – To on jest winny zdrady. Ty nie zrobiłaś niczego złego.
To nieprawda, myślę. Sama wpuściłam Liefa do mojego łóżka, i to po tym, co Merek powiedział mi w Sali Luster.
Kiedy mówię mu o wszystkim, z trudem przełyka ślinę, ale ze zrozumieniem kiwa głową.
– Nie ma w tym twojej winy. Posłużono się tobą jak pionkiem w grze. Ale zrobię to, co zechcesz. Jeżeli chcesz i jego skazać na śmierć, zgodzę się.
– Nie.
Mój wewnętrzny sprzeciw jest tyle nagły, co absolutny. Nie mogę doprowadzić do jego śmierci. Wiem, co zrobił, sam do wszystkiego się przyznał, ale nie chcę jego śmierci. Nie czuję do niego nienawiści.
Dlatego, że mimo wszystko mu nie wierzę. Próbuję, ale nie potrafię mu uwierzyć. Moje serce powtarza mi, że kłamał.
– Co zmieni jego śmierć? Szkody zostały już wyrządzone.
Merek gniewnie zaciska szczęki.
– Byłaby to stosowna kara za jego zbrodnie. Chyba że... gdyby okazało się, że zawiódł i plan królowej się nie powiódł...
– Co masz na myśli?
– Gdyby jednak nie udało mu się nas podzielić i postanowilibyśmy kontynuować to, co rozpoczęliśmy przed czterema laty...
Mój uśmiech jest smutny.
– Potrzebuję cię – mówi Merek. – Śpiący Książę nadchodzi. Ona ma rację, sam sobie z nim nie poradzę. Bez ciebie nie powstrzymałbym matki i nie mogę walczyć z nim bez ciebie.
– Być może on nie chce wojny, może chce jedynie zrozumieć, co mu się przytrafiło.
– Uwierz mi, że żaden książę na świecie nie zaznałby spokoju, gdyby odebrano mu jego własność, jego dom. Żaden książę i żaden inny człowiek. Sama widziałaś, do czego zdolny był twój strażnik tylko dlatego, że stracił rodzinne gospodarstwo. W czasach Śpiącego Księcia nikogo z nas nie było na świecie, a Lormere było jedynie zlepkiem wsi pośród gór. Teraz jest jednak prawdziwym królestwem z wieloma miastami, stolicą i królewskim zamkiem. Lormere rozkwita i staje się tym, czym niegdyś było Tallith. Naprawdę wierzysz, że nie spróbuje nam tego wszystkiego odebrać? Że nie uważa, iż ma do tego prawo? Słyszałaś, co powiedziała moja matka. Bez królowej u boku mogę rządzić jedynie jako regent. Lormere potrzebuje króla. Muszę stać się równy Śpiącemu Księciu. Zostań moją królową, Twyllo. Zostań i rządź królestwem wraz ze mną. Razem zdołamy zapewnić Lormere bezpieczeństwo.
– Merek, lud zaakceptuje cię jako swego króla nawet beze mnie – mówię, biorąc go za rękę. – To, co się tutaj wydarzyło przekona wszystkich, że dawne obyczaje muszą ulec zmianie. Poprą cię lordowie, a ludzie zaakceptują zmiany, jeżeli będziesz wobec nich uczciwy i szczery. Powiedz im prawdę. Powiedz, że Śpiący Książę nadchodzi i że muszą ci zaufać, byś mógł ich przed nim bronić.
– Całą prawdę? – pyta Merek. – Nawet o tobie i o Daunen?
– Nie – odpowiadam po chwili namysłu. – Pozwól, by ich wiara umarła śmiercią naturalną. Nie zasłużyli na to, by im ją odbierać.
Merek rumieni się, a ja ściskam lekko jego dłoń.
– Bądź dobrym królem, by nie musieli modlić się do Bóstw. Nie zawiedź ludzi i powtarzaj im, że kochasz ich oraz całe królestwo i że zawsze będą dla ciebie najważniejsi. Do tego nie jestem ci potrzebna.
– Ale ja chcę ciebie – mówi z uśmiechem. – Nie tylko po to, bym mógł zostać królem. Zawsze chciałem tylko ciebie. Mimo wszystkiego, co się wydarzyło i tak wybieram ciebie.
Jest taki szczery. Wiem, że miałabym na niego dobry wpływ. Utemperowałabym jego gniew i ociepliłabym obecny w nim chłód. Potrzebna mu królowa, z którą będzie mógł rozmawiać i którą będzie kochał. Mogłabym zostać u jego boku i wspólnie przekonalibyśmy się, co dalej, a gdyby wojna jednak nadeszła, lepiej byłoby wspólnie stawić jej czoła. Lormere to przecież i mój dom.
– Chciałabym się nad tym zastanowić – mówię, dotykając jego policzka. – Chciałabym podjąć samodzielną decyzję, na którą nie wpłynie ani niczyje zdanie, ani moja chęć zemsty, ani też możliwość wybuchu wojny. Jeżeli miałabym być z tobą, chcę wybrać cię sama. Nie chcę, byś kiedykolwiek zwątpił, że cię wybrałam.
Merek kiwa głową, choć jego twarz powleka smutek.
– Czekałem jedenaście lat, żebyś mnie ocaliła – mówi cicho. – Myślę, że mogę poczekać jeszcze trochę.
Myśl o tym, że mogłabym ocalić go niczym legendarna bohaterka prawie wystarcza, bym zgodziła się za niego wyjść.
– Co zrobimy ze strażnikiem? – Jego pytanie wyrywa mnie z zamyślenia.
– Chciałabym z nim porozmawiać. Potem możesz go wygnać i zagrozić śmiercią, jeżeli wróci do Lormere.
Merek ujmuje moją dłoń i składa na niej pocałunek.
– Byłabyś dobrą królową – mruczy cicho. – Kiedy podejmiesz decyzję, będę czekał w ogrodzie.
Pomaga mi wstać i ogląda moją twarz i włosy, by doprowadzić mnie do porządku, zanim wrócę do wielkiej sali. Zamykam za sobą drzwi i zostaję sam na sam z Liefem.
Stoi naprzeciw podwyższenia, jakby od chwili mojego wyjścia z sali nawet się nie poruszył. Nasze spojrzenia się spotykają przez chwilę trwa między nami niemy pojedynek o dominację. Zmęczona napięciem siadam na jednej z ławek i czekam.
– Przepraszam – mówi w końcu Lief.
– Za co?
– Za wszystko.
Kiwam głową.
– Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo królowa mnie nienawidzi.
Lief długo patrzy w podłogę.
– Nie zawsze tak było – mówi. – Myślę, że nienawidziła samej siebie.
Nie mogę się oprzeć, by na niego nie spojrzeć.
– Co masz na myśli?
– Myślała, że zawiodła, że jest przeklęta. Najpierw umarła jej córka, potem maż, a potem nie mogła mieć więcej dzieci. Chciała za wszelką cenę zachować koronę i być największą królową w historii Lormere. Nienawidziła siebie za to, że cię potrzebowała.
Gniewnie zaciskam szczęki.
– Wiedziałeś, że zamierzała mnie zastąpić jako żona Mereka? Powiedziała ci o tym, kiedy knuliście ten wasz spisek? Chciała się mnie pozbyć, żeby wyjść za własnego syna i rozpocząć wojnę z twoim krajem, z twoimi rodakami. Powiedziała ci o tym? Ona przyzwała potwora z legend, Lief, i to przez nią wszyscy znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Co zrobimy, kiedy Śpiący Książę po nas przyjdzie?
– Nie wiedziałem o tym. I nie obchodzi mnie, co robią obłąkani władcy, w Lormere czy gdziekolwiek indziej.
Zrywam się z ławki i zbliżam się do niego z zaciśniętymi pięściami.
– Co ja ci takiego zrobiłam, by na to zasłużyć, Lief? Czym ci zawiniłam, że postanowiłeś mnie zniszczyć? A może miałam być jedynie ofiarą wojny?
– Nie znałem cię, kiedy to wszystko się zaczęło...
– A teraz? Teraz znasz mnie bardzo dobrze, prawda? Na litość Bóstw, Lief, ufałam ci!
Lief patrzy w podłogę, kręcąc głową.
– Zniszczyłeś mój świat – mówię. – Nie królewski ród Lormere, tylko mój świat i mnie. I zrobiłeś to, udając, że mnie kochasz.
– Nie udawałem – odpowiada natychmiast. – Nie udawałem, że cię kocham. W każdym razie nie na końcu.
– Teraz też kłamiesz! – wykrzykuję.
Robi krok w moim kierunku i wiem, że jeżeli weźmie mnie teraz w ramiona, zapomnę o wszystkim i zatracę się całkowicie. Cofam się szybko, by odgrodzić się od niego ławką.
– Próbowałem powiedzieć ci prawdę w ogrodzie zielarzy, ale nie mogłem. Każdego dnia próbowałem ci powiedzieć. Gdyby udało nam się uciec, przyznałbym się do wszystkiego.
– Jak możesz kłamać mi w twarz?
– Pokochałem cię. – Ton jego głosu jest wręcz błagalny. – Taka jest prawda, choć być może nie zawsze tak było. Początek nie był udany, ale nie zdradziłem cię na koniec. Naprawdę chciałem z tobą uciec. Wróciłem po ciebie. Nie po złoto, nie po zemstę, tylko po ciebie...
– Ośmielasz się...
– Taka jest prawda – powtarza stanowczo. – Nie wiedziałem, co o tobie myśleć. Robiłaś coś dobrego i żałowałem umowy z królową, postanawiałem ją złamać. A potem robiłaś coś podłego, jak wtedy, gdy nastraszyłaś Dimię i chciałem jej dotrzymać. Kiedy jednak zobaczyłem, jak książę całuje cię w Sali Luster, pojąłem, że naprawdę cię kocham. I że chcę wprowadzić wszystkie nasze plany w życie razem z tobą.
– Bogowie... – zakrywam dłońmi żołądek, który znów grozi wymiotami na wspomnienie naszych rozmów. – Kłamałeś cały czas. To dlatego nie chciałeś uciekać już pierwszej nocy! Najpierw jeszcze musiałeś mnie zniszczyć i upewnić się, że królowa będzie wiedziała, gdzie i kiedy nas przyłapać.
– Nie zrobiłem tego, bo się w tobie zakochałem! Wtedy, kiedy po raz pierwszy byliśmy razem, nic jej nie powiedziałem. Mogłem zdradzić cię już wtedy, ale nie zrobiłem tego. Kiedy wróciłem, byłem gotów z tobą uciec.
– Ale powiedziałeś jej o nas, żeby mogła nas przyłapać! Na litość Bóstw... – Przypominam sobie grube rękawice strażników, którzy przyszli po nas z królową. Byli gotowi, by mnie aresztować, bo powiedział jej, czego ma się spodziewać. – Wiedziałeś, że po nas przyjdzie i leżałeś ze mną, czekając, aż zastanie nas nago na podłodze. Zhańbiłeś mnie.
– Nie! Chciałem odejść, zostawić ciebie i opuścić Lormere na zawsze, ale... nie mogłem. Wróciłem po ciebie. Powiedziałbym ci wszystko. Nie wiedziałem, że po nas przyjdą, Twyllo, musisz mi uwierzyć!
– Jak mam uwierzyć w cokolwiek, co mi mówisz? Jesteś kłamcą, od początku mnie okłamywałeś.
– Ale ty mimo to mnie kochasz, jak i ja kocham cię mimo wszystko. Może nam się udać, Twyllo. Wiem, że nie zaczęliśmy najlepiej, ale liczy się przecież zakończenie. Bądź ze mną.
Nie mogę znieść jego wzroku, tych wielkich oczu, zielonych jak zorza na zimowym niebie.
Przerywa nam jakiś hałas w korytarzu przed salą i Lief korzysta z okazji, by obejść ławkę i ująć mnie za rękę.
– Twyllo, oddam ci resztę swojego życia. Należę do ciebie i tylko do ciebie. Spędzę każdą godzinę, każdy dzień reszty swego życia, próbując wynagrodzić ci krzywdy, których ode mnie doznałaś. Pozwól mi na to, proszę. A jeżeli dojdzie do wojny, on nie zdoła zapewnić ci bezpieczeństwa. Ja cię obronię. Wybacz mi i pozwól, bym dowiódł, że możesz mi ufać.
Nie, nie mogę pozwolić, żeby mi to zrobił... Nie może prosić mnie o przebaczenie. Nie teraz, kiedy po raz pierwszy w życiu jestem prawdziwie wolna i mogę wybrać swoje przeznaczenie. Mogę wybrać pomiędzy bezdusznym kłamcą, którego mimo wszystko kocham, lub złamanym, pokonanym księciem, który uważa, że zdołam go ocalić...
A kto ocali mnie?