Rozdział 5

Rozdział

Gdy Dorin i Lief przychodzą, by zabrać mnie na audiencję u króla, czekam na nich ubrana i z upiętymi włosami. Prywatne komnaty królowej i króla zajmują całą więżę w południowym skrzydle zamku, podobnie jak moje kwatery zachodnią. Jednak do mojej wieży można się dostać tylko jednym korytarzem, a komnaty w wieży południowej są dostępne przez dwa wejścia. Pierwsze znajduje się w sali wielkiej zamku, drugie zaś przez długi korytarz i stanowiącą jego przedłużenie galerię, gdzie dworzanie spędzają czas na plotkach i politykowaniu. Wybieramy drugą drogę i rozmowy dworzan milkną na mój widok. Wszyscy wiedzą, że dziś Daunen Wcielona odwiedza króla i ich ukłony są głębsze niż zwykle. Nikt nie chce podzielić losu lorda Bennela.

Królewscy strażnicy otwierają drzwi do komnaty i zapowiadają moje nadejście, a król wstaje z adamaszkowej sofy, by mnie powitać.

– Twylla – król uśmiecha się na mój widok, a strażnicy ulatniają się, by móc skorzystać z kilku godzin wytchnienia. Zostaję sama z królem w zdobionej złotem, okrągłej komnacie. Wnętrze zaaranżowane jest ze smakiem i artyzmem, pełne miękko wyściełanych sof z podnóżkami i szerokich ław z dębowego drewna. Na bocznych stolikach widać kryształowe karafki i puchary, a wokół głównego stołu dla czterech osób stoją rzeźbione krzesła podobne do tych, które dwór zabiera na polowania. Na ściennych półkach stoją wysadzane klejnotami szkatuły oraz książki o okładkach barwionych na wszystkie kolory tęczy. Komnatę wypełnia wrażenie przywileju i luksusu, przede wszystkim zaś prywatności. Zamek nigdy nie kojarzył mi się z domem, a w królewskiej komnacie czuję się wręcz jak intruz. Znajduję się przecież w osobistym sanktuarium królowej, nad którym czuwają surowe twarze patrzące z portretów jej samej oraz pierwszego króla. Czuję, jak moje stopy zapadają się w gruby dywan wyściełający posadzkę.

– Wasza Wysokość – kłaniam się i odpowiadam królowi uśmiechem. Zawsze go lubiłam i uważam, że nie pasuje do tej komnaty, podobnie zresztą jak ja.

– Jak mija ci dzień? Wyglądasz na zdrową.

– Istotnie jestem zdrowa, panie. Czy mogę zapytać o zdrowie Waszej Wysokości?

– Jestem dziś w przednim humorze, Twyllo, i doczekać się nie mogę czekających mnie atrakcji. Twój śpiew zawsze przynosi mi radość na wiele dni.

Każde nasze spotkanie zaczyna się od identycznej wymiany uprzejmości, jakbyśmy odgrywali z dawna ustalone role. Nieczęsto mam okazję śpiewać, choć ludność królestwa otacza mnie czcią także za mój głos. Dlatego wizyty u króla stanowią dla mnie rzadką przyjemność, a także możliwość rozmowy. Kiedy zostajemy sami, król zawsze okazuje się wesołym i dobrotliwym towarzyszem.

Zajmuję zwykłe miejsce pod oknem, plecami do witrażowych szyb i pomiędzy ciężkimi kotarami. Zaczynam śpiewać Balladę o Lormere i mój głos wypełnia salę. Przestaję być wcieleniem Daunen i jestem Twyllą. Królowa, zamek i towarzysząca memu życiu groza gdzieś znikają. Kocham chwile, kiedy mogę po prostu śpiewać i zapomnieć o wszystkim, kiedy mogę być kimkolwiek zechcę. Śpiew daje mi wolność.

Kończę balladę i mam właśnie zacząć „Jasność i dal”, gdy otwierają się drzwi do komnaty. Książę wkracza bez zapowiedzi, a kiedy strażnicy zamykają za nim drzwi, serce wskakuje mi do gardła. Już rozumiem, że chciał wiedzieć, kiedy znów zaśpiewam po to, by móc mnie zobaczyć.

– Merek, drogi chłopcze, tak się cieszę, że zdołałeś nas odwiedzić. Twylla miała właśnie rozpocząć Jasność i dal.

Merek zerka na mnie, marszcząc brwi.

– Nie znam tej pieśni – mówi.

– Nauczono mnie jej w czasach, gdy byłem młodszy niż ty teraz, a ja z kolei przekazałem ją Twylli.

– Twyllo, czy mogłabyś odejść od okna? W tym świetle widzimy tylko twoją sylwetkę – mówi Merek.

Zerkam na króla, który ruchem głowy wyraża przyzwolenie, i staję między oknami.

– Teraz lepiej – mówi Merek i rozsiada się na jednej z sof, wyciągając długie nogi i krzyżując je w kostkach i splatając ramiona na piersi. – Kontynuuj, proszę.

Przez chwilę obawiam się, że jego uważny wzrok całkiem mnie onieśmieli, ale zaczynam śpiewać i głos nie odmawia mi posłuszeństwa. Nie patrzę ani na króla, ani na księcia, tylko gdzieś nad ich głowami i śpiewam tak, jakby zależało od tego moje życie. Gdy kończę pieśń król głośno domaga się następnej, nie dając Merekowi czasu na komentarz ani aplauz. Kiedy nadchodzi pora posiłku, jestem już całkiem wyczerpana. Merek wychodzi bez słowa i czuję się tak, jakby do komnaty nagle znów wpuszczono powietrze. Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję oddech aż za księciem nie zamknęły się drzwi.

– Mam nadzieję, że jego obecność ci nie przeszkadzała? – pyta cicho król. – Nie sądziłem, że do nas dołączy.

– Cieszę się, że tu był, panie.

– Zapewne powinniśmy czuć się zaszczyceni, że uznał nas za godnych swego towarzystwa, nie sądzisz? – pyta ze śmiechem, ale jego wesołość brzmi dziwnie pusto. – To dobry chłopak, a właściwie już mężczyzna. Daruj mi to wyznanie, ale obawiam się, że po długich podróżach zamek będzie dla niego jak klatka. Być może byłoby inaczej, gdyby mógł spędzać czas z kimś w podobnym wieku. Dzieci potrzebują rodzeństwa, nie sądzisz? Miałaś rodzeństwo, Twyllo?

– Tak, panie. Dwóch braci i siostrę. – Na myśl o siostrze czuję nagłe ukłucie w sercu. Oddałabym prawie wszystko, by wiedzieć, jak się miewa i czy jeszcze mnie pamięta. Przypominam sobie, jak widziałam ją po raz ostatni, owiniętą w misterny szal, który zdążył już zapewne rozpaść się w proch. Objęcie roli Daunen oznaczało całkowite zerwanie z dawnym życiem, w tym i rodziną. Nie do końca świadomie podjęłam ten wybór. Kiedy matka zatrzasnęła mi drzwi przed nosem uznałam, że pozbyła się mnie i na tym zakończyła się nasza relacja, ale Maryl... Myślałam, że pozostanie częścią mojego życia, że być może będziemy mogły się odwiedzać i spędzać razem trochę czasu, choćby nawet rzadko. Ale królowa zadecydowała, że kontakty z rodziną oznaczałyby wzgardę wobec mojej nowej roli i musiałyby wywołać gniew Bóstw. Ponadto królowa gardziła moją matką tak samo, jak wszyscy mieszkańcy królestwa. Kobiety z mojej rodziny piastowały jednak godność zjadaczek grzechów od bardzo dawna, dłużej niż ród królowej rządził Lormere, dlatego musiała tolerować moją matkę, która dzierżyła w swych tłustych rękach klucz do Wiecznego Królestwa. Pewnego dnia jednak to Maryl zostanie zjadaczką grzechów, a ja królową i będziemy mogły znowu być siostrami.

Mój umysł przeskakują w czasie i przez chwilę nie zwracam uwagi na teraźniejszość, aż uświadamiam sobie, że król zadał mi pytanie i czeka na odpowiedź. Czerwienieję na twarzy. Wstyd mi, że zachowałam się nieuprzejmie wobec jednej z niewielu osób, która okazuje mi dobroć.

– Wybacz mi, panie, zamyśliłam się...

Król przygląda mi się z niepokojem.

– Nic ci nie jest? Potrzebujesz czegoś?

– Nie, panie, czuję się dobrze. Po prostu na chwilę zagubiłam się we własnych myślach. Wybacz mi rozkojarzenie, nie chciałam być nieuprzejma.

– Zdarza się nawet najlepszym – uśmiecha się król. – Pytałem, czy pamiętasz księcia Mereka z czasów przed jego podróżami.

– Słabo, Wasza Wysokość.

– Niedawno wspomniałem Helewys, że ty i książę powinniście spędzać razem więcej czasu. Czasem zdarza jej się zapomnieć, w przeciwieństwie do was dwojga, my wraz z jej pierwszym mężem dorastaliśmy razem. Ja... – urywa w pół słowa, nagle się reflektując. – Książę sam znajduje sobie zajęcia. Będzie dobrym królem.

– Jeżeli Bóstwa pozwolą, Wasze Królewskie Moście będą nam jeszcze długo panować – odpowiadam gładko.

– Jeżeli Bóstwa pozwolą.

Merek wraca w chwili, gdy mam znów zacząć śpiewać. Wyraz jego twarzy jest nieodgadniony i muszę odwrócić wzrok z obawy, że z mojej można odczytać nazbyt wiele. Nie rozumiem księcia. Niewiele mówi, ale jego wzrok jest jak język, którego nie znam. Nie wiem, czego ode mnie oczekuje.

– Twylla zaśpiewa jeszcze trzy pieśni – mówi król stanowczo. Wiem, że zauważył, jak niezręcznie czuję się w obecności jego pasierba.

– Szkoda – odpowiada Merek. – Miałem nadzieję nauczyć ją kilku pieśni, które poznałem podczas podróży.

– Innym razem – pada odpowiedź. – Twylla dość się dziś napracowała.

Merek spogląda na mnie, a potem na króla.

– A może Twylla chciałaby sama podjąć decyzję?

Król patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Jak wybrać między wolą mężczyzny, którego mam poślubić i wolą panującego władcy?

– Nauka nowych pieśni wymaga czasu, którego pozostało nam dziś niewiele – mówię cicho. – Ale z radością nauczę się ich innym razem, gdy będę mogła poświęcić nauce pełnię uwagi. Zrobię to z przyjemnością.

– Doskonały pomysł – mówi król.

Merek nie komentuje i nie zwraca na ojczyma uwagi, nadal wpatrując się tylko we mnie.

– Innym razem – kiwa głową, a ja zbyt późno uświadamiam sobie, że postąpiłam wedle woli króla.

Biorę głęboki oddech i śpiewam pozostałe pieśni, cały czas patrząc ponad głowami słuchaczy. Kiedy kończę koncert Merek wstaje i kłania się krótko.

– Bardzo ładnie, Twyllo. Bardzo. Miło jest czasem spędzić popołudnie bez teatralnych popisów, prawda?

Opuszcza komnatę równie nagle, jak do niej wszedł, a król wlepia we mnie niepewny wzrok. Moje dłonie i plecy pokrywa pot i pomimo pożegnalnych słów księcia nie mogę pozbyć się wrażenia, że wystawił mnie dziś na próbę. A ja nie przeszłam jej pomyślnie.

 

Mam ochotę spędzić następny dzień w mojej komnacie. Wstydzę się przyznać przed sobą, że obawiam się pójść do świątyni, gdzie mógłby znaleźć mnie książę i zadać kolejne, dziwne pytania. Jestem jednak jego narzeczoną, więc biorę się w garść i idę. Na miejscu odkurzam jedwab zakrywający studnię Naeht i prostuję zdobiące ściany gobeliny, śpiewając cicho.

Kiedy mam już wrócić do wieży na posiłek, informuję Dorina i Liefa, że pragnę przejść przez zamkowe ogrody. Wyglądające zza chmur słońce napełnia je światłem, ale daje się w nim już dostrzec delikatny cień jesieni. Wkrótce wszyscy ruszą na pola, do pracy przy żniwach i znów będę się zastanawiać, jak mają się sprawy w moim starym domu i co porabiają moi bracia i matka. Najczęściej jednak myślę o Maryl. Gdzie przepadły te cztery lata od naszego ostatniego spotkania? Ma teraz jedenaście żniw, a jej jasnoblond włosy ściemniały już pewnie do koloru kukurydzy. Wyobrażam sobie, jak opuszczają ją dziecinne, miękkie rysy i jak urosła. Być może dorównuje mi już wzrostem? Być może podróżuje z moją matką po całym królestwie, wysoka jak trzcina i pełna gracji, i uczy się, by zostać następną zjadaczką grzechów.

W Lormere zjadaczkami zostają wyłącznie kobiety, bo to kobieta popełniła pierwszy grzech. Naeht uwiodła Daega i ukradła niebo dla siebie, przynosząc ziemi śmierć. Aby odkupić czyn Naeht, Daeg postanowił, że śmiertelna kobieta będzie musiała nosić w sobie grzechy zmarłych i przekazywać kolejnym pokoleniom córek coraz większe ich brzemię. W mojej rodzinie grzech jest dziedziczny, jak przypadłości trapiące królewski ród. Po śmierci mojej matki jej rolę obejmie Maryl, a jej pierwszym zadaniem będzie Zjedzenie Grzechów zmarłej. Wątpię, by posiłek okazał się obfity.

*

Pogrążam się w myślach wśród panującego w ogrodzie spokoju, aż z zamyślenia wyrywa mnie głuchy odgłos uderzenia o piaszczystą ziemię. Dorin upadł, ściskając ramię i kiedy zdejmuje rękawicę, wyraźnie widzę zaognioną skórę wokół okazałego pęcherza.

– Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałeś, że cierpisz? – dopytuję się gorączkowo.

– Nic mi nie jest, pani – mówi Dorin, ale widzę, że to nieprawda. Pod skórą zauważam jasne, krwawe punkciki wokół rany, a twarz starego strażnika powleka chorobliwa bladość.

– Idziemy po kompres – nakazuję, chociaż Dorin niechętnie kręci głową. – Natychmiast. Okład z lawendy, miodu i octu. Proszę cię, nie możemy czekać. – W mojej wsi zmarło kiedyś dziecko w wyniku reakcji na użądlenie pszczoły. – Dorin, musimy iść. I tak zbyt długo z tym zwlekałeś. Rozkazuję ci natychmiast iść do uzdrowiciela! Pomóż mu – mówię do Liefa.

Lief próbuje ująć Dorina za zdrową rękę, ale ten go powstrzymuje.

– Nie, pani. Pójdę sam. Lief zostanie z tobą – mówi i odwraca się do młodego strażnika. – Zabij każdego, kto spróbuje wyrządzić jej krzywdę. Trzymaj się w pobliżu i dbaj, by była bezpieczna. – Lief z powagą kiwa głową. – Wrócę, gdy tylko będę mógł, pani – dodaje Dorin.

– Wiem – odpowiadam, próbując się uśmiechnąć. – Idź już, a jeżeli uzdrowiciele każą ci wypocząć, masz wypoczywać. Zobaczymy się niedługo.

Dorin kłania się z grymasem bólu i odchodzi, zostawiając mnie z nowym strażnikiem. Oboje patrzymy za nim, póki nie znika za progiem zamku. Przez chwilę chcę pobiec za nim, pomóc mu i zostać przy nim. Dręczy mnie poczucie winy. Powinnam była wcześniej zauważyć jego ból i zmusić, by natychmiast poszedł do uzdrowiciela. Czy w ten sposób Bóstwa chcą mi powiedzieć, żebym nie haftowała kwiatów? Czy to ostrzeżenie?

Odwracam się, by wrócić do wieży, ale Lief nie rusza się z miejsca. Widzę, że przygląda się chmurze czarnego dymu, która unosi się nad murem otaczającym stajnię i przebiega mnie dreszcz. Wiem, co oznacza ten dym.

Lief przez chwilę przygląda mi się badawczo.

– Wybacz mi ten nietakt, pani – mówi z ukłonem. – Czyżby coś się paliło?

– Nie, to stos pogrzebowy. Lord Bennel... zmarł.

– Proszę o wybaczenie. Nie wiedziałem, że w Lormere pali się zmarłych.

– Dawniej ich grzebaliśmy, ale... Zimy są tu surowe. Ziemia twardnieje i okrucieństwem byłoby kazać ludziom czekać do wiosny z pochówkiem najbliższych.

Lief kiwa głową, a ja zastanawiam się, czy będzie drążył temat. Nie okłamałam go. W zimie wykopanie grobu graniczy z niemożliwością, bo grunt zamarza na kamień, jakby otaczające nas góry chciały odzyskać ziemię, zakradając się pod nasze stopy. Matka królowej zmarła w zimie w czasach, gdy jeszcze grzebaliśmy umarłych. Po obrzędzie Zjadania Grzechów jej trumnę wyniesiono poza zamek, by zwłoki nie rozłożyły się przed nadejściem wiosny.

Psy znalazły ją na długo przed pierwszymi roztopami. Wolą wprawdzie żywe ofiary, ale najwyraźniej zrobiły wyjątek dla swej właścicielki. Król Kyras znalazł na dziedzińcu obrączkę żony razem z palcem, i wówczas dopiero wszyscy uświadomili sobie, co dokładnie się wydarzyło. Szczątki starej królowej zostały spalone i od tego czasu zwłoki palimy zawsze, bez względu na porę roku.

– Mam nadzieję, że nie cierpiał, pani.

– Miał wypadek. Umarł szybko – odpowiadam i czuję, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

– Bardzo mi przykro.

Dziękuję mu skinieniem głowy, po czym ruszam ku wieży, myśląc o Dorinie.

Nic mu nie będzie, wyzdrowieje. Pójdę do świątyni i uproszę Bóstwa. Będę błagać o wybaczenie za moje grzechy. Będę wdzięczna za wszystkie ich dary. Będę ufać w ich wolę.

Mantrę przerywa mi Lief.

– Wybacz pani. Jaki to był wypadek?

Zatrzymuję się. Lief patrzy na mnie, pytająco przechylając głowę.

– Sprzeciwił się królowej – mówię po dłuższej chwili.

Lief patrzy na mnie z uniesionymi brwiami, a ja czekam na następne pytanie. Ale Lief przez chwilę tylko wpatruje się w dym, a potem pochyla głowę, a ja wracam do wieży.

 

Później tego samego dnia pracuję nad szkicami kwiatów. Nie otrzymałam żadnych wieści o Dorinie, dlatego kiedy otwierają się drzwi do komnaty, spodziewam się za nimi Liefa. I rzeczywiście jest to Lief, dziwnie pobladły, ale jego obecność natychmiast przyćmiewa królowa, w zielonej sukni i z surowym wyrazem twarzy. Węgiel do szkicowania wypada mi z palców, a ja kłaniam się nisko.

– Możesz wstać, Twyllo – mówi królowa i zamyka drzwi. Zostajemy same w komnacie.

Spełniam jej polecenie, czując, że tracę siłę w nogach. Muszę ugiąć kolana, by nie upaść. Królowa nigdy wcześniej mnie nie odwiedzała. Zostaję wezwana do jej komnat, kiedy chce mnie widzieć, ale nigdy nie przychodzi do mnie. Najpierw książę, a teraz jej wizyta...

Z opuszczoną głową patrzę, jak rozgląda się po mojej kwaterze, jak wodzi białymi jak kość palcami po złocistej kapie łóżka oraz po drewnianych kolumnach podtrzymujących baldachim. Podchodzi do biurka i przygląda się rozrzuconym szkicom z zaciśniętymi wargami.

– Co to jest?

– Zamierzam wyszyć nowy gobelin, Wasza Wysokość.

– Chcesz wyszywać kwiaty zamiast słońca i księżyca? – pyta z przechyloną głową, ale jej wzrok pozostaje twardy i surowy.

– To... to był pomysł księcia, Wasza Wysokość.

– Kiedy rozmawiałaś z księciem? – królowa wbija we mnie ostre spojrzenie.

– Dwa dni temu, Wasza Wysokość. Książę przyszedł do świątyni – Nie wspominam o tym, że zjawił się też na audiencji u króla.

– Doprawdy? To jego rysunki?

– Tak, Wasza Wysokość. Pożyczył mi je, by pomóc w wyszywaniu.

Królowa nie spuszcza ze mnie wzroku.

– To dobrze. Pora, byście zaczęli spędzać razem czas. Wasze małżeństwo będzie łatwiejsze, jeżeli nie będziecie sobie całkiem obcy. – Uśmiecha się krzywo. – Usiądźmy, Twyllo. Przyszłam z powodu twojego strażnika.

Czekam, aż zajmie moje krzesło, po czym klękam u jej stóp i czekam.

– Jestem dla ciebie dobra, prawda? – pyta.

Czuję, jak mój żołądek staje się bardzo ciężki. – Wasza Wysokość?

– Czy nie postępowałam zawsze dla twojego dobra? Czy nie przywiozłam cię tutaj i nie pokierowałam tobą, byś mogła wypełniać powinność wobec Bóstw? Czy nie zajmuję się twoją rodziną? Czy nie zaprosiłam cię do własnej rodziny i nie obiecałam własnego syna jako przyszłego męża?

– Tak, Wasza Wysokość. Jesteś dla mnie bardzo łaskawa. – Staram się opanować drżenie, choć z każdym jej słowem czuję się tak, jakby ktoś chodził po moim grobie. Wiem, że wzmianki o łaskach, którymi mnie obdarza zwiastują niebezpieczeństwo.

– Nie mogę pozwolić, byś poruszała się po zamku z jednym tylko strażnikiem, Twyllo. To zbyt niebezpieczne.

– Rozumiem, Wasza Wysokość. Będę chodziła tylko do świątyni.

– Nie, Twyllo, nie rozumiesz. Nie chcę, byś opuszczała komnatę do czasu powrotu drugiego strażnika.

– Ale, Wasza Wysokość... Bóstwa, świątynia... mam obowiązki...

– Bóstwa zrozumieją. Nie musisz oddawać im czci w świątyni, by dostąpić błogosławieństw. Jesteś Daunen Wcieloną i możesz wielbić Bóstwa gdzie zechcesz. Przecież król i ja nie spędzamy całych dni w świątyni. Mówiłam ci już, że służąc mi, służysz i Bóstwom, tak jak służy im ich córka.

– Wasza Wysokość, proszę o wybaczenie, ale czy nie mogłabyś przydzielić mi kogoś innego, aż Dorin nie wyzdrowieje? Czy do tego momentu nie mógłby mnie chronić inny strażnik?

Królowa przygląda mi się z politowaniem.

– Wiem, że nie jesteś naiwna, Twyllo. Twoi strażnicy rezygnują zbyt szybko, by łatwo było znaleźć stosownych zastępców. Myślisz, że dlaczego pozwoliłam, by strzegł cię Tregellanin? Tylko on jeden gotów był objąć stanowisko strażnika. Na szczęście dla ciebie jest na tyle kompetentny, bym miała pewność, że podoła obowiązkom. Nie zgodziłabym się jednak, by strzegł cię tylko jeden człowiek. Wiesz, jak bardzo cię cenię i jak ważne jest dla mnie twoje bezpieczeństwo. Pozostaniesz tutaj, gdzie będziesz bezpieczna. Nie mówmy o tym więcej.

 

Jej otwartość wywołuje we mnie dreszcz i uderza mnie myśl o tym, jak bardzo królowa przypomina mi czasem matkę. Obie kontrolują ludzi poprzez manipulację. Królowa przypomina mi, że postępuje z myślą o mnie i jak bardzo byłabym niewdzięczna, gdybym wzgardziła jej staraniami. Moja matka była taka sama. Wykorzystywała poczucie winy oraz wdzięczności, by osiągać swe cele. Nie dysponowała wprawdzie królewską władzą, ale zawsze była gotowa użyć swego statusu, który czasem służył jej jak ostry nóż.

Wszyscy wiedzą, że dusza pozostaje w pobliżu ciała przez trzy dni i noce po śmierci. Obrzęd Zjadania Grzechów musi się odbyć w tym czasie, by dusza mogła odejść, inaczej bowiem trafi do Lasu Zachodniego, gdzie dołączy do innych potępieńców. Lormere można przemierzyć konno w ciągu doby, ale mojej matce zdarzało się odwlekać wyprawę, by pomścić jakąś domniemaną urazę. Pewnego razu moja matka stawiła się na obrzęd Zjadania Grzechów dziecka, które urodziło się martwe. Przygotowano dla niej jedynie kubek piwa.

– Dziecko nigdy nie poznało świata – przekonywał błagalnie ojciec. – Nie zaznało ani grzechu, ani zła.

Matka z lodowatą pogardą przyjęła zapłatę w postaci sztuki srebra i odjechała. Następnego dnia mężczyzna wezwał nas znowu przez posłańca. Jego żona nie chciała lub nie mogła pozostać wśród żywych po śmierci dziecka i umarła w nocy. Moja matka wysłuchała wiadomości i podziękowała posłańcowi.

A potem zamknęła się w swoim pokoju.

Nie wychodziła przez dwa dni i dwie noce, ignorując moje niespokojne pukanie. W drogę wyruszyłyśmy dosłownie w ostatniej chwili.

Tym razem czekająca ją uczta była znacznie bardziej obfita.