Seavig galopował na zachód, prowadząc setki wojowników z Esephus, zdeterminowany, by wypełnić rozkaz i stoczyć bój z pandezjańską flotą. Wiedział, że szanse na zwycięstwo są nikłe i że bitwa na morzu najpewniej skończy się jego śmiercią, lecz mimo tego nie zatrzymywał się: było to honorowe zachowanie, które winien był swemu krajowi. A dla Duncana zrobiłby wszystko.
Jadąc, Seavig myślał o liczebności pandezjańskiej floty i wiedział, że będzie to największa bitwa, jaką jemu i jego ludziom przyjdzie stoczyć na morzu. Żył dla takich chwil, chwil, gdy przyparty był do muru, gdy szanse były najmniejsze; najlepiej czuł się, gdy musiał być wojownikiem nie tylko wielkim, lecz także przebiegłym. Był wszak człowiekiem morza, a trzeba było niemałego sprytu, by przeżyć podczas sztormu.
Wielka twierdza w Esephus trwała tysiące lat, gdyż on i jego przodkowie przed nim zdołali ją utrzymać, znaleźli sposób, by przetrwała, choć była odsłonięta na atak od strony morza. Byli ludźmi wody, a ludzie wody nauczyli się poruszać jak woda, wznosić się i opadać, umykać i pływać krętymi drogami. Wszak woda mogła zatopić nawet największy głaz na świecie, a to dlatego, że jest zmienna.
Seavig krzyknął i spiął konia, ponaglając go. Do celu – zachodniego brzegu Escalonu – było już niedaleko, prosto na zachód od Baris. Było to doskonałe miejsce, by zejść na wodę, by rozpocząć żeglugę na północ po Morzu Smutku i w końcu zaskoczyć pandezjańską flotę od tyłu. Miejsca, do którego jechał, nie strzegł żaden Pandezjanin; nie była to ani wieś, ani miasto czy twierdza. Był to jedynie pas wybrzeża. Było to pustkowie, brzeg niezamieszkany przez setki mil.
Z pozoru niezamieszkany. W okolicy nie było wielkich twierdz, miast ani nawet wsi i Pandezjanie nie strzegliby tego rejonu. Dokładnie tak pomyślany był ten port. W czasach największych wojen pradawni Escalończycy pragnęli mieć miejsce, w którym mogliby się skryć. Było to tajemne miejsce, znane jedynie dowódcom Escalonu, w którym rzeka Tanis zbiega się z Morzem Smutku. Gdzieś na północ od Zaginionej Świątyni i na południe od Ur, na – zdawałoby się – pustkowiu, ustanowiono tajemny punkt zborny na czas narodowego kryzysu. W tym miejscu żeglarze escalońscy mogli zebrać się, by wyruszyć na bitwę, mogli wyprawić się na morze, by ocalić ojczyznę. Esephus, wielkie miasto nadbrzeżne, było oczywistym celem, i Seavig opracował plan awaryjny na wypadek gdyby ktoś zajął jego miasto. Gdy Pandezja się zbliżała, posłał jednego ze swych dowódców, by poprowadził tuziny mężów, które miały czekać na niego w jaskiniach na zachodnim wybrzeżu, gdzie mogli skrywać się przez wiele miesięcy i nie zostać zauważonymi. To tam Seavig ukrył tuzin swych najlepszych okrętów na czas wojny. Takiej, jak ta.
Seavig ponaglił konia i galopował jeszcze szybciej, prowadząc swych ludzi coraz dalej na zachód. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wypadli wreszcie z gęstego lasu, jadąc z biegiem rwącej rzeki Tanis. Gdzieś tam, przed nimi – Seavig wiedział o tym – rzeka wpada do Morza Smutku. Popłyną na północ pod osłoną nocy, wzdłuż brzegu, do Ur, i urządzą zasadzkę na znacznie większą flotę pandezjańską. Staną naprzeciw wroga, który dysponuje tysiącem okrętów na ich jeden, lecz Seavig nie lękał się. Wyruszał tam, gdzie przyzywała go bitwa.
Gdy wspięli się na pagórek, ich oczom wreszcie ukazał się rozległy widok, a Seavig z ulgą ujrzał swą wielką miłość: ocean. Po rozkołysanych wodach Morza Smutku prześlizgiwały się promienie słońca, ledwie kilkaset jardów przed nimi. Już tutaj słyszał głośny szum fal. Spojrzał w bok i przesunął wzrokiem po Tanisie aż do miejsca, w którym wszystkie jego ujścia wpadały do morza, pędząc wartkim strumieniem. Ten widok przyniósł mu ukojenie. Gdy ujrzał wodę, wiedział, że jest znów w domu.
Seavig pochylił się, spiął konia i przemierzył ostatni odcinek drogi. Wraz ze swymi ludźmi dotarł wkrótce do wielkich morskich grot i przejeżdżając wzdłuż wielkiej skały, wysokiej na pięćdziesiąt stóp, szybko zeskoczył ze swego wierzchowca. Jego ludzie podążyli za nim, gdy ruszył w kierunku grot. Przy ich strzelistym łukowatym wejściu zdawał się mały.
Seavig wkroczył do słabo oświetlonej jaskini i serce mu się uradowało, gdy ujrzał setki swych ludzi czekających na niego w środku. Siedzieli wokoło ogniska z mieczami w dłoniach, pogrążeni w zadumie, a gdy Seavig i jego ludzie wparowali do środka, wszyscy wstali. Ich oczy napełniły się nadzieją. Seavig nie posiadał się z radości na widok niedużej floty, którą kazał skryć tutaj na niespokojne czasy. Unosiła się wewnątrz groty na wpadającej tu z morza wodzie, tworzącej doskonały kanał, który pozwalał przycumować i ukryć okręty.
Wszyscy jego ludzie podnieśli się od razu i pospieszyli w jego kierunku. Jego dowódca, Yuvel, objął go jako pierwszy. Seavig odwzajemnił uścisk, po czym obejmował innych swych ludzi, radując się, że znów do nich dołącza. Było tu dwustu jego najświetniejszych wojowników, najświetniejszych marynarzy Escalonu, znów zebranych razem, gotowych toczyć wojnę na każdy możliwy sposób.
Gdy powitali się, wszyscy zebrali się dokoła niego i zwrócili na niego wzrok, a on przywołał ich uwagę.
- Wojownicy – zagrzmiał Seavig. – Los Escalonu spoczywa w naszych rękach. Jeśli nie zabezpieczymy naszych portów, naszych brzegów, nasze ziemie zawsze będą narażone na atak. Nasi ludzie na lądzie liczą, że utrzymamy morze. Bez morza mężowie Escalonu zawsze będą niewolnikami.
Seavig powiódł wzrokiem po twarzach mężczyzn, którzy utkwili w nim uważne spojrzenia.
- Pandezjanie zdobyli nasze ukochane miasto Esephus, zniszczyli nasze wielkie porty wodne – mówił dalej. – A teraz nadszedł czas, byśmy je odzyskali. Zamordowali niezliczenie wielu naszych braci; nadszedł czas, byśmy ich pomścili.
Jego ludzie zakrzyknęli głośno.
- Wypłyniemy teraz – ciągnął dalej Seavig. – pod osłoną mroku, na północ, przez Morze Smutku, by przypuścić atak na tysiąc okrętów, by oswobodzić Ur i odbić nasze porty. Zmierzymy się z wielką flotą i najpewniej nie przetrwamy.
Spojrzał na swych ludzi.
- Kto wyrusza ze mną? – zawołał.
Jego ludzie wznieśli wiwat jak jeden mąż, a Seavigowi uradowało się serce. To byli prawdziwi wojownicy.
Nie mówiąc już nic więcej weszli spiesznie na pokład czekających okrętów. Seavig wskoczył na dziób pierwszego i bez chwili wahania obrócił się, uniósł topór i przeciął linę mocującą go do lądu.
Mężczyźni zakrzyknęli, gdy rwący nurt porwał natychmiast okręt, wciągając go na Morze Smutku, w zmierzch. Czekało na nich Ur.
I bitwa, która zdefiniuje ich dalsze życie.