ROZDZIAŁ CZTERNASTY

 

Wezuwiusz prowadził swych poddanych na południe, pędząc na łeb na szyję przez równiny, ku pozostałościom Wieży Ur. Za plecami słyszał ich donośne okrzyki i czerpał satysfakcję z tego, że cały jego naród ożywił się, gdy on znów mu przewodził.

Wezuwiusz trzymał wysoko halabardę, nie posiadając się z radości, że znów dowodzi, i wyrzucił z siebie głośny okrzyk bitewny. Widział już przed sobą szczelinę w ziemi, ziejącą dziurę, którą stworzył Alva, a która pochłonęła tysiące jego trolli. Patrzył, jak w oddali jego trolle powalają drzewa i wznoszą prowizoryczny most nad wielkim otworem w ziemi. Przyglądał się, jak tuziny jego żołnierzy usiłują go przekroczyć. Wtedy jednak Alva jedynie rozszerzył szczelinę i drzewa wpadły w otchłań razem z kolejnymi tuzinami krzyczących trolli. Była to rzeź.

Wezuwiusz nachmurzył się, jeszcze nigdy nie był tak zdeterminowany. Teraz nastanie kres tej rzezi. Wiedział, że istnieje tylko jeden sposób, by pokonać tak potężnego czarnoksiężnika jak Alva. Nie zwykłą siłą – lecz podstępem.

- TROLLE! – krzyknął. – ZA MNĄ!

Armia Wezuwiusza podążyła za nim, gdy ledwie kilkaset jardów przed szczeliną skręcił raptownie w lewo zamiast biec dalej przed siebie. Nie, Wezuwiusz nie zaatakuje Alvy bezpośrednio; takiej bitwy nie mógłby wygrać. Zamiast tego ominie go, obierze dłuższą drogę, a w tym czasie splądruje wszystkie osady, na jakie się natknie. Pozostawi na razie Wieżę Ur w spokoju i powróci do niej od drugiej strony, gdy Alva będzie się tego najmniej spodziewał.

To nie wszystko. Wezuwiusz mógł toczyć bój z magią za pomocą magii. Mógł także przyzwać swojego czarnoksiężnika, by utworzył dla nich osłonę, której potrzebują.

- Magonie! – zawołał.

Magon, ceniony przez niego czarnoksiężnik, przyspieszył i zrównał się z nim. Głowę skrytą miał pod kapturem szkarłatnej peleryny.

Wezuwiusz wskazał na szczelinę, wiedząc, czego chce, a Magon zaprzeczył ruchem głowy.

- To zbyt potężna magia dla mnie, panie – powiedział, przewidując jego żądanie. – Próbowałem wielu zaklęć – lecz nie potrafię jej zamknąć. Nie pokonam Alvy.

Wezuwiusz zmarszczył brew.

- Głupcze! – warknął. – Nie chcę, byś go pokonywał. Chcę, byś odwrócił jego uwagę. Poślij naprzód czerwoną mgłę. Skryj w niej naszych ludzi, niech nic nie widzi.

Magon otworzył szeroko oczy, będąc wyraźnie pod wrażeniem tego pomysłu. Odwrócił się i odbiegł. Wezuwiusz patrzył, jak pędzi ku skrajowi szczeliny, zatrzymuje się i unosi swe pomarszczone, pociemniałe dłonie ku niebu. Jego podła, zdeformowana twarz ukazała się, gdy odchylił się w tył i kaptur zsunął mu się z głowy, ukazując nieduże, przegniłe, ostre, żółte zęby.

Magon zawarczał, a jego dłonie zadrżały i zaczęły się z nich wydobywać niewielkie kłęby czerwonej mgły, które uniosły się w powietrzu. Płynęły w kierunku szczeliny i rozchodziły się niczym obłoki, tworząc gęstą czerwoną mgłę.

Wezuwiusz uśmiechnął się szeroko. Właśnie takiej osłony potrzebował, by ukryć swoje nadejście od tyłu. Wydał z siebie okrzyk i spiął mocniej konia, prowadząc swe trolle na południowy wschód, omijając szczelinę i zamiast na niej skupiając uwagę na odległej osadzie. Miał wrażenie, że świat pędzi mu pod stopami. Uniósł halabardę i poczuł dreszcz rozkoszy na myśl o zbliżającym się chaosie i mordzie.

Po chwili bez ostrzeżenia, niespodziewanie, pruł już przez osadę, pędząc po głównej drodze. Po tej niewielkiej, odosobnionej wsi na obrzeżach Ur, jak dotąd nietkniętej przez Pandezjan, kręciły się setki mieszkańców. Wezuwiusz wiedział, że czas, by pokonać Alvę, by zajść go od tyłu, jeszcze nadejdzie. Teraz należało pozwolić, by czerwona mgła działała, a moc Alvy osłabła.

Tymczasem Wezuwiusz mógł sprawić sobie nieco radości, mógł mordować gdzie indziej. Nie zwolnił nawet, przedzierając się przez osadę pośród krzyków ciżby w panice próbującej usunąć się z drogi, wzbijając tumany kurzu. Jego pierwszą ofiarą był jakiś starzec. Ledwie się odwrócił, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie. Wezuwiusz uśmiechnął się szeroko. Dla takiego grymasu żył. Był to szok. Przerażenie. Kres czyjegoś życia.

Wezuwiusz zamachnął się halabardą i uderzył z taką siłą, że przeciął wrzeszczącego starca wpół.

Wieśniacy wokoło niego spostrzegli to i w ich oczach pojawiła się panika. Wezuwiusz widział, że chcą uciekać. Lecz – rzecz prosta – nie zdążyliby.

Jego trolle opadły wieś niczym szarańcza. Machały halabardami i siekły ludzi, przedzierając się przez osadę niczym plaga. Wezuwiusz, który czerpał z tego niewysłowioną przyjemność, wkrótce po łokcie brudny był od krwi i śmiał się raz za razem.

Jak dobrze – pomyślał – jest żyć.

 

*

 

Kyle uniósł swą laskę i najszybciej jak potrafił zamachnął się obiema rękami, na lewo i prawo miażdżąc trolle, które zaczęły przekraczać szczelinę Alvy. On i walczący obok niego Kolva stanowili pierwszą linię obrony na północy Escalonu. Powstrzymywali naród trolli, podczas gdy Alva utrzymywał szczelinę. Przy jego nodze warczał Leo, atakując trolle na wszystkie strony, pomagając je zatrzymać. Kyle’owi przeszło przez myśl, czy Duncan i pozostali na południu mieli jakiekolwiek pojęcie o tym, co musieli robić, by ich ojczyzna była bezpieczna.

Alva stał na uboczu z zamkniętymi oczyma. Nadal nucił coś i poszerzał szczelinę, zrzucając trolle i ich prowizoryczne mosty z drzew głęboko w otchłań. Był to niezwykły wyczyn i Kyle był pełen podziwu. Jednak przyglądając się Alvie, widział, że czarnoksiężnik zaczyna słabnąć, ręce mu opadają i zorientował się, że nie utrzyma szczeliny już zbyt długo. Zarazem zbyt wielu trollom udawało się przedrzeć, powaliwszy drzewa, które służyły im za mosty, i to Kyle i Kolva musieli je odpierać.

Kyle dał krok naprzód i zdzielił trolla, który zeskoczył z przerzuconej nad szczeliną kłody, i posłał go w głąb ziemi. Kilka kolejnych stworów przebiegło po innym powalonym drzewie i znalazło się obok Kyle’a, nim Alva zdołał poszerzyć szczelinę. Otoczyły go.

Kyle ruszył do działania. Zamachnął się i zdzielił jednego w szczękę, drugiemu zadał cios w splot słoneczny, a kolejnego uderzył od dołu w podbródek. Jeden z trolli chwycił go od tyłu. Był zadziwiająco silny. Kyle usłyszał warczenie i obróciwszy się zobaczył, jak Leo rzuca się stworowi na plecy i wgryza w jego szyję. Troll wrzasnął i cofnął się, a Leo powalił go na ziemię.

Kyle obrócił się i kopnął trolla, który zamierzał rzucić się na niego. Uderzył z taką siłą, że stwór wpadł do szczeliny z krzykiem. Kolejny troll rzucił się na Kyle’a od tyłu i zamachnął halabardą na jego plecy. Kyle uchylił się nisko i ostrze prześlizgnęło się nad jego głową. Chłopak obrócił się raptownie, chwycił trolla od tyłu i pchnął. Patrzył, jak stwór potyka się i upada, wrzeszcząc, prosto w szczelinę.

Kyle walczył jak szaleniec, obracając się i atakując na wszystkie strony, czując, że obrona całego Escalonu zależy wyłącznie od niego. W powietrzu niósł się nieustanny trzask jego laski uderzającej żołnierzy, których powalał na wszystkie strony.

Wtem, w pół uderzenia, Kyle spostrzegł, że gorzej widzi; zamrugał, nie wiedząc, co się dzieje, wyciągając ręce przed siebie. Świat okrywał się czerwienią.

Gęstniejąca mgła napływała w jego kierunku i niemal nic już nie widział. Słyszał tysiące warczących, nadbiegających trolli i dźwięki rogów narodu Mardy. Przez chwilę zdało mu się, że spostrzegł Wezuwiusza, prowadzącego część armii w innym kierunku, dokoła, i nie rozumiał, co się dzieje.

Walczący obok Kolva zatrzymał się, wepchnąwszy dwa trolle do szczeliny, i mrużąc oczy spojrzał podejrzliwie w mgłę.

- Co się dzieje, panie? – zawołał Kyle do Alvy.

Alva stał z zamkniętymi oczyma, zamierając na chwilę, nim odpowiedział.

- Wezuwiusz planuje wielki podstęp. Niebawem tu dotrą.

- Co zrobimy? – zapytał Kyle.

Alva po raz pierwszy otworzył mocno błyszczące oczy. Na jego twarzy malował się niepokój.

- Płomienie muszą wznieść się ponownie – rzekł w końcu Alva. – To jedyny sposób.

Kyle i Kolva wymienili pełne konsternacji spojrzenia.

- Ale jak tego dokonać? – zapytał Kolva.

Alva zamknął oczy na długą chwilę, po czym wreszcie otworzył je znów.

- Wewnątrz Wieży Ur – zaczął. – głęboko pod ziemią leży komnata tajemnic. W niej kryje się nasza ostatnia nadzieja.

Kyle zamrugał, skołowany.

- W Wieży, panie? – zapytał. – Wieża została zniszczona.

Alva obrócił się w jego stronę, a jego oczy błyszczały tak intensywnie, że Kyle niemal musiał odwrócić wzrok. Miał wrażenie, że patrzy prosto w słońce.

- Widzisz jedynie ruiny – odrzekł. – Prawdziwa tajemnica wieży nie kryje się w kamieniach, lecz w tym, co znajduje się pod nimi.

Kyle patrzył na niego zaszokowany, po czym odwrócił się i przyjrzał rozległemu rumowisku w miejscu, w którym niegdyś stała Wieża Ur.

- Wieża wznosi się wysoko – ciągnął dalej Alva. – lecz jeszcze głębiej ciągnie się pod ziemią. Wieża Ur nigdy nie była przynętą. W obu wieżach krył się wielki sekret. Sekret Ur nigdy nie znajdował się nad ziemią – lecz pod nią.

Kyle patrzył na niego zadziwiony. Nie słyszał nigdy o tajemnicy wieży.

- Musisz ją odnaleźć – rzekł Alva naglącym tonem. – Odrzuć kamienie i odnajdź komnatę. Nie powstrzymamy trolli na długo. Ta komnata jest ostatnią nadzieją Escalonu.

Kyle spojrzał ponownie na gruz, na setki pędzących po nim w napływającej mgle trolli i wiedział, że dotarcie tam będzie oznaczało wielką bitwę. Nie miał jednak wyjścia: była to kwestia życia i śmierci.

Kyle bez wahania ruszył naprzód co tchu, uniósł wysoko laskę i wpadł w gęstwę armii trolli z Leo przy nodze. Walczył, ile starczało mu sił, zdeterminowany nawet kosztem własnego życia odnaleźć zaginioną komnatę – i ocalić Escalon.