Kyra pędziła po niebie, trzymając się mocno łusek Theona, omiatając spojrzeniem pustynię w dole. Dali nura ku przeciwnej stronie Diabelskiego Jaru, a Kyrze żołądek podszedł do gardła. Zaciskając dłoń na Berle Prawdy, zanurkowała obok stromych klifów. Po drugiej stronie rozbijały się fale, a Kyry nie obezwładniał już smutek. Zastąpiła go nowa emocja: pragnienie zemsty. Zimnej zemsty.
Nastał czas, by pokonać Pandezję raz na zawsze, by naprawić szkody wyrządzone Escalonowi. Jej pobratymcy zbyt długo byli uciśnieni; zbyt długo nie przeciwstawiali się temu narodowi, nie kładli swego życia na szali, by oswobodzić te ziemie. Wreszcie nadszedł ten dzień, dzień, o którym śnili jej przodkowie, który przepowiadali od tysięcy lat. Lecąc tak, prowadząc swych ludzi, miała wrażenie, że tworzy historię.
Kyra usłyszała odległe krzyki i spojrzawszy w dół ujrzała pod sobą armię swego ojca. Setki mężów pędziły ku przeciwnej stronie Jaru, podążając za nią. Podniosła wzrok i ujrzała przed sobą tysiące Pandezjan. Oddziały rozciągały się na pustkowiu na południe od Jaru, ustawiając się w kolumny i wyraźnie szykując do kontrataku. Widać ich było aż po horyzont, pokrywali jej ziemie aż po Most Smutków – ogromny naród zdeterminowany, by zniszczyć i odzyskać Escalon.
Kyra zanurkowała niżej, oplatając szyję Theona jedną ręką, a drugą zaciskając na berle, i poczuła pulsującą w smoku wściekłość.
- To nasz chwila, Theonie – wyszeptała, czując, że ona i jej smok są jednym. – Dla tego dnia oboje przyszliśmy na świat.
Theon ryknął w odpowiedzi i przyspieszył, Kyra nie musiała go ponaglać. Obniżył lot, rozwarł paszczę i gdy ich oczom ukazał się pierwszy legion żołnierzy, wypuścił na nich strumień ognia.
Ogromna fala płomieni spłynęła w dół i przetoczyła się po ziemi. Kyra czuła żar nawet tutaj. Pandezjańscy żołnierze z przerażeniem zadarli głowy, jak gdyby obserwowali spadający na nich z nieboskłonu koszmar. Odwrócili się, by uciec – było już jednak za późno. Utknęli wszyscy w miejscu, setki tysięcy ich kompanów zagradzały im drogę.
Płomienie Theona okryły ich i podniósł się chór krzyków, gdy wielki ogień rozszedł się po ciżbie żołnierzy. Pochłaniał naraz setki mężczyzn, którzy potykali się, osuwali na kolana, obracali w popiół. Śmierć każdego żołnierza niosła Kyrze ogromną satysfakcję.
- NIŻEJ! – ponagliła.
Polecieli jeszcze niżej, aż znaleźli się jedynie o kilka stóp od płomieni. Kyra widziała wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Chciała znaleźć się jeszcze bliżej ognia, poczuć bijący od niego żar, poczuć na własnej skórze zemstę, której dokonywała w imieniu swego ojca. Podleciała tak blisko, że żar parzył ją w twarz, lecz mimo tego nie wzleciała wyżej. Leciała ledwie dziesięć stóp nad głowami mężczyzn, którzy, trawieni płomieniami, krzyczeli, padając. Niektórzy próbowali cisnąć w smoka włócznią, lecz ginęli nim zdążyli ją choćby puścić.
Rozległ się dźwięk rogów i rozejrzawszy się Kyra ujrzała w oddali kolumny gromadzących się żołnierzy, gotujących się, by stawić jej czoła. Rogi rozbrzmiewały raz za razem, gdy mężczyźni jadący konno, na słoniach, w rydwanach i idący pieszo przypuszczali szarżę, by zmierzyć się z nią i Theonem.
Kyra pochyliła się, przyjmując wyzwanie.
- SZYBCIEJ, THEONIE!
Lecieli tak szybko, że pęd powietrza niemal zapierał jej dech, zbliżając się do trzonu armii, a wtedy żołnierze w dole, przygotowani, cisnęli włóczniami, wypuścili strzały, rzucili ku niebu całą masę broni, zamierzając zabić ją i Theona.
Kyra ani się wzdrygnęła. Zamiast tego uniosła Berło Prawdy i, czując, jak drży w jej dłoni, skierowała je nagłym ruchem w dół.
Wystrzelił z niego promień czarnego światła, który strącał lecące włócznie i strzały.
Jej uszu doszło jakieś trzeszczenie i spojrzawszy w dół Kyra dostrzegła, że naprzód wytaczanych jest kilka katapult. Odcięto liny i niebawem głazy szybowały w powietrzu prosto w jej stronę. Wiedziała, że choćby jeden taki głaz może powalić Theona.
Kyra wyciągnęła przed siebie berło i poczuła potężną moc, gdy wystrzeliło z niego światło. Światło uderzyło w głazy w locie i roztrzaskało je na kawałki, które posypały się na tuziny żołnierzy i ogłuszyły ich.
Kyra usłyszała za sobą okrzyk bitewny i gdy zerknęła przez ramię, ujrzała Anvina prowadzącego ludzi, ścigającego uciekających na wszystkie strony Pandezjan. Serce wezbrało jej dumą, gdy patrzyła na konnych, unoszących miecze i tarcze, kładących rzędy pandezjańskich żołnierzy – tych głupców spośród nich, którzy odwrócili się i stanęli z nimi do walki. Anvin i pozostali walczyli jak szaleńcy, wyraźnie chcąc pomścić jej ojca. Rzucali się bez cienia strachu pomiędzy szeregi wroga i cięli, wycinając ścieżkę pośrodku pandezjańskiej siły zbrojnej.
Ich wysiłki odwróciły uwagę Pandezjan i pomogły Kyrze walczyć dalej. Raz po raz nurkowała, przecinała niebo, posyłając strumienie ognia w armię. Przez cały ten czas jednak z determinacją polowała na jednego mężczyznę.
Ra.
Kyra wypatrywała go pośród szeregów, rozpaczliwie pragnąc dostrzec jego złoty rydwan. Musiała wyrównać rachunki. Pragnęła zrobić to dla ojca.
Kyra leciała coraz dalej i dalej na południe, uśmiercając legiony żołnierzy smoczym oddechem. Zamierzała wyciąć ścieżkę aż do Mostu Smutków, do samego krańca ziem Escalonu, i zabić każdego jednego z nich. Gdy skończy, zawróci i pozabija tych, którzy przeżyli. Będzie atakowała tak długo, jak będzie trzeba, aż jej ziemie będą znów wolne.
Kyra wycinała szeroką ścieżkę przez armię. Płomienie płynęły w dół, kołysząc się, a w powietrzu niosły się krzyki. Dziewczyna wiedziała, że musi dotrzeć do Mostu Smutków, nim Ra zdoła uciec. Nie mogła pozwolić, by pozostał przy życiu i zebrał ponownie siły, by ruszył do boju innego dnia. Jeśli przekroczy ten most, będzie mógł zebrać miliony żołnierzy z kontynentalnej Pandezji i Escalon może zostać najechany raz jeszcze, niczym niekończący się strumień zalewający bez ustanku jej ojczyste ziemie. Zrozumiała, że będzie musiała całkowicie zniszczyć Most Smutku. Nie było innego wyjścia. Nie mogła pozwolić, by jej ojczyzna została ponownie najechana.
Kyra leciała i leciała, a Theon cały czas ział ogniem. Płomienie huczały w dole, posyłając w górę kłęby dymu. Wreszcie Kyrze zaczęło bić szybciej serce, gdyż w oddali dojrzała Most Smutków. Stał skąpany w słońcu – charakterystyczna pradawna budowla, zwieńczona Południową Bramą wzniesioną przez jej przodków, która wzbijała się na setki stóp ponad oceanem, łącząc dwa kontynenty, łącząc Escalon z kontynentalną Pandezją. Kyra widziała nawet za nim, aż do Pól Rudy połyskujących po jej drugiej stronie, najbardziej na północ wysuniętej części rozległego lądu Imperium Pandezjańskiego, rozciągającego się za nim po kraniec świata.
Kyrę skołował widok dziesiątek tysięcy pandezjańskich żołnierzy zebranych przed bramą. Jak gdyby nie chcieli przekraczać mostu, lecz postawić jej się. Jak gdyby czekali na coś. Wtem serce raptownie jej przyspieszyło, gdy ujrzała mężczyznę, którego szukała. Na moście stał samotnie, czekając na nią, Ra.
Jedynie jego czarnoksiężnik, Magon, stał obok niego, a przed nim – na lądzie – zebrane były elitarne legiony Pandezji.
- W DÓŁ, THEONIE!
Zbliżając się do nich, Kyra była pewna, że wpada w pułapkę. Nie zatrzymałaby się jednak bez względu na nic. Było zgoła inaczej: była zdecydowana zejść ze smoczego grzbietu i zmierzyć się z Ra na ziemi, i zabić go własnym rękoma.
Gdy znalazła się bliżej nich, wystarczająco blisko, by dostrzec ich twarze, Magon wzniósł swą ciemnoszkarłatną laskę ku niebu. Po chwili Kyra poczuła, że piecze ją dłoń, a gdy spojrzała w dół, z konsternacją zauważyła, że Berło Prawdy traci swój blask. Magon jakimś sposobem osłabiał jej moc.
W tej samej chwili płomienie Theona raptownie ustały, jak gdyby uderzyły w niewidzialną powietrzną ścianę przed mostem. Kyra ujrzała, jak Magon unosi ręce, zamyka oczy i zorientowała się, że czarnoksiężnik rzuca jakieś zaklęcie, by odebrać obojgu ich moce. Jak gdyby coś przyzywał.
I wtedy to usłyszała: ryk. Nie był to zwyczajny ryk, lecz najgłośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała. Rozdarł nieboskłon i zaświdrował jej w uszach. Kyra podniosła wzrok i zobaczyła coś bardziej przerażającego niż wszystko, co do tej pory widziała. Cztery stwory przypominające smoki, lecz czterokrotnie większe, leciały w jej kierunku. Miały czarne łuski, ich ślepia – wielkie jak Kyra – także były czarne z błyszczącymi żółtymi cętkami. Ich cielska były pokraczne, zniekształcone, a u ich łap zwisały długie, żółte szponiska. Nadlatywały z czterech różnych części świata i zbliżały się w jej stronę. Były to stwory przyzwane z piekła.
Kyra była dumna, że Theon nie zadrżał ze strachu; nawet bez płomieni był waleczny i rzucił się naprzód, by zetrzeć się z nimi w boju. Stwory te były jednak zbyt szybkie; Kyra ledwie je spostrzegła, a już były obok niej, wyciągając w jej stronę swe szpony, zbliżając się wszystkie naraz.
Kyra zamachnęła się Berłem Prawdy – lecz tym razem, pozbawione mocy, na nic się jej nie zdało. W mgnieniu oka stwory rzuciły się na Theona, ciągnąc go na cztery strony. Kyra z trudem utrzymywała się na kołyszącym się mocno smoczym ciele, a Theon walczył zajadle. Choć był nieduży, nie zamierzał poddać się bez walki. Kłapał zębiskami na ich gardła, zamachiwał się na ich ślepia. Ich łuski były jednak jak zbroja i ledwie je drasnął.
Jeden ze stworów zacisnął zęby na ogonie Theona i szarpnął łbem, a wtedy Theon poleciał w powietrzu. Kyra poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła i wszystko wymyka się spod kontroli, gdy Theon leciał na łeb na szyję. Kyra trzymała się jego grzbietu tak długo, jak tylko mogła, wiedząc, że musi znaleźć się blisko ziemi, nim spadnie.
Wreszcie spadła. Wrzeszcząc, leciała w powietrzu, modląc się, by nie była na tyle wysoko, by upadek ją zabił.
Uderzyła o ziemię z hukiem, orientując się, że na szczęście była jedynie dwadzieścia stóp nad nią, gdy puściła Theona. Upadła na most i miała wrażenie, że popękały jej żebra, gdy leżała tak pozbawiona tchu. Po chwili Theon runął w dół i walnął w ziemię po drugiej stronie mostu, mocno raniony. Próbował poruszyć skrzydłami, lecz nie mógł.
Cztery stwory spojrzały w dół i rzuciły się na niego, by go dobić.
W tej samej chwili uszu Kyry doszła mrocznie brzmiąca pieśń. Zmusiła się, by unieść głowę i spojrzawszy przed siebie ujrzała stojącego po drugiej stronie mostu Magona. Ręce uniósł wysoko, a z jego gardła wydobywał się ten okropny dźwięk. Kyra wyczuła za nim jakiś ruch i serce jej zamarło, gdy spostrzegła, że coś zmienia się na Polach Rudy. Poczerniałe ziemie zaczęły drżeć, unosić się, jak gdyby to skały budziły się do życia. Patrzyła z przerażeniem, jak morze poczerniałych potworów nagle powstaje z ziemi. Stwory ruszyły przez Pola Rudy, zmierzając ku Mostowi Smutków, gotując się do wejścia do Escalonu. Czarnoksiężnik budził do życia armię zmarłych.
Kyra podniosła się powoli. Cała była obolała, ale zmusiła się, by wstać, podpierając się Berłem Prawdy. Stanęła naprzeciw Ra, naprzeciw jego czarnoksiężnika, podczas gdy ich armia zmarłych zbliżała się.
Ra dał krok naprzód i uśmiechnął się.
- W końcu – powiedział do niej. – nasz czas nadszedł.