6

Środa, 17 grudnia. Osiem dni do Bożego Narodzenia.

O 17:03 dowódca posterunku z Table View zadzwonił do Dyrektoriatu Priorytetowych Dochodzeń Kryminalnych w Bellville i poprosił, bo połączono go z szefem.

– Brygadier Manie jest na wakacjach, pułkowniku – poinformowała go sekretarka pułkownika.

Dowódca posterunku westchnął. To była ta pora roku.

– A kto teraz dowodzi Jednostką do spraw Ciężkich Przestępstw?

– Major Mbali Kaleni, pułkowniku.

Sporo o niej słyszał. Stłumił kolejne westchnienie.

– Czy mogę prosić ją do telefonu?

– Proszę zaczekać.

Benny Griessel tkał swój własny kokon w pubie Fireman’s Arms. Nie był świadom, że za jego plecami kręcą się jacyś ludzie; było późne popołudnie i bar stopniowo zapełniał się klientami. Nie widział meczów piłkarskich wyświetlanych na wielkich płaskoekranowych telewizorach; nie docierał do niego gwar, jaki robili inni amatorzy trunków, którzy śmiali się i dyskutowali w grupach.

Istniał tylko on i szósta podwójna szkocka oraz brawura i mądrość pijaka.

Pochylił głowę, starając się okiełznać myśli, które harcowały w jego głowie. Stał wraz z Vaughnem Cupidem przed tamtym domem w Edgemead i nagle doznał objawienia. Terapeuta miał rację.

Adiutant Tertius van Vollenhoven popełnił najstraszliwszy, najbardziej niewyobrażalny i rozdzierający serce czyn, ponieważ chciał ochronić swoich najbliższych przed drapieżnym potworem, który niczym pies gończy, tocząc ślinę z pyska, z przekrwionymi oczami grasuje po świecie. Nikt nie był w stanie go powstrzymać, a jego głód przybierał jedynie na sile.

Terapeuta miał rację. On, Benny Griessel, pił, ponieważ w ten sposób trzymał bestię z dala od siebie i swoich najbliższych. Każdy drink budował zaporę, która powstrzymywała go przed przeistoczeniem się w to, co Vollie…

Nie był aż tak pijany, by osiągnąć taki stan.

Ale miał go osiągnąć, i to jeszcze tego samego wieczoru.

Dwóch facetów w garniturach, po trzydziestce, pojawiło się koło Griessela przy długim kontuarze. Z pogardą przyglądali się pochylonemu nad kielichem mężczyźnie.

Nie podobało mu się to.

Zanim zdążył cokolwiek do nich powiedzieć, odezwała się jego komórka. Zobaczył, że dzwoni Mbali Kaleni.

Pierdolić to. W końcu był na prawdziwych wakacjach – tylko on i jego przyjaciel Jack.

Opróżnił szklankę i przywołał barmana.

Major Mbali Kaleni siedziała w swoim biurze i dzwoniła do Benny’ego Griessela.

Cupido stanął po drugiej stronie jej biurka. Zdegustowany wdychał opary gotowanego kalafiora. Objęła stanowisko dowódcy zespołu, a jej gabinet miał cuchnąć tak okrutnie?

Wszystko przez tę jej dietę. Zrzuciła już jedenaście kilogramów, ale on tego jakoś nie widział; według niego wyglądała tak samo grubo jak zawsze.

Dwa tygodnie temu jeszcze nic o tym nie wiedział. Szedł korytarzem, podjadając słodkie draże, kiedy Mbali minęła go i oznajmiła tym swoim wszechwiedzącym tonem: „Profesor Tim mówi, że cukier to trucizna”.

Odpuścił sobie dyskutowanie z nią, ponieważ sprzeczka z Mbali przypominała walkę z zawodnikiem sumo – nigdy nie zdołałeś wykonać porządnego chwytu, a po wszystkim kończyłeś spocony i nieusatysfakcjonowany. Następnego dnia usłyszał: „Profesor Tim twierdzi, że produkty niskotłuszczowe to ściema”, kiedy przy biurku jadł jogurt na śniadanie. Tę uwagę też puścił mimo uszu. Aż do następnego ranka, kiedy wyszedł z porannej odprawy z paczką chipsów, a Mbali oświadczyła: „Profesor Tim mówi, że od tłuszczów się tyje”. Tym razem już nie wytrzymał.

– Co to za jeden? – warknął.

Wtedy mu powiedziała. Wszystko. O tym profesorze Timie Noakesie, który kiedyś nakłonił cały fokken świat do jedzenia makaronu, a potem zrobił w tył zwrot i ogłosił: nie, od węglowodanów wszyscy tyją, i napisał książkę z przepisami, a teraz stał się wielkim bohaterem Mbali, „Tylko naprawdę wielcy ludzie potrafią przyznać się do błędu”, i ona schudła już tyle i ma o wiele więcej energii, i to nie było aż takie trudne, wcale nie brakowało jej węglowodanów, ponieważ teraz jadła ryż z kalafiora, purée z kalafiora i chleb z siemieniem lnianym.

Chleb z siemieniem lnianym. No chyba ją, kurwa, pogięło.

Mbali mówiła o tym wszystkim z żarliwością neofity. Jakby i on był gruby.

Co lunch przynosiła dwie główki kalafiora i zostawiała te capiące okrutnie warzywa w biurze, a on zaczynał tęsknić za czasami, kiedy roznosiły się u nich aromaty z KFC.

Minęła cała wieczność, nim Kaleni w końcu się odezwała:

– Benny nie odbiera.

Cupido stał przy biurku świadom, że nie może stracić panowania nad sobą. Wiedział, co się święci, bo Griessel zawsze odbierał telefon. I gdyby major Mbali mniej skupiała się na swojej nowej diecie, a bardziej na podwładnych, nie musiałby się teraz tak bardzo martwić o Benny’ego. Tego popołudnia w Edgemead widział na twarzy Griessela szok i poczucie klęski. A kiedy jego kolega wyszedł, zastanawiał się, czy przypadkiem nie nadciągają kłopoty.

Major Mbali nie powinna była wysyłać tam Benny’ego.

Stłumił frustrację i jedynie spojrzał na Kaleni.

– Zostawiłam mu wiadomość – wyjaśniła. – Zacznij działać. Jak tylko oddzwoni, polecę mu, żeby dołączył do ciebie.

– Tak jest, pani major. – Odkąd została dowódcą jego grupy, była dla niego niezwykle miła. Dawniej go nie znosiła. O co tu chodziło? Obrócił się jednak bez słowa i skierował do wyjścia.

– Kapitanie, odnoszę wrażenie, że oni zrzucają tę sprawę na nas – oznajmiła Kaleni, zanim zdążył wyjść. – Jak już będzie wiadomo na pewno, że zmarły to ten człowiek od Alibi, niech pan włączy do sprawy kapitana Cloetego.

John Cloete był rzecznikiem prasowym Sokołów.

– W porządku – odpowiedział Cupido.

– Obejmuje pan dowodzenie MCO.

To go kompletnie zaskoczyło; w życiu nie przypuszczałby, że powierzy mu kierowanie MCO, czyli międzywydziałowym centrum operacyjnym.

– Dobrze – odpowiedział, zastanawiając się jednocześnie, czy nie otrzymał tej funkcji tylko dlatego, że Griessel nie odbierał telefonu.

Jeden z krawaciarzy stojących obok Griessela opowiadał temu drugiemu pewną historyjkę i robił to na tyle głośno, że Benny wszystko słyszał. Przysłuchiwał się im, bo to pomagało mu uciec od jego własnych makabrycznych myśli.

– Noleen mówi, że to koleżanka koleżanki. Miła dziewczyna, bardzo ładna i…

– Jeśli jakaś dziewczyna mówi o innej, że jest ładna, tamta zwykle nie jest.

– Wiesz, jak to jest. To pokręcone. W każdym razie Noleen powiedziała, że tamta ładna laseczka pół roku wcześniej zerwała z chłopakiem; pracuje w jakiejś małej firmie, więc nie ma zbyt wielu okazji do poznawania nowych facetów. Postanowiła, że spróbuje umówić się z kimś przez internet…

– Kiepski pomysł.

– Wiesz, jak to jest. Dała sobie zrobić kilka fotek u profesjonalisty, przejrzała parę serwisów randkowych i zdecydowała, że przetestuje jeden z nich. Założyła profil, dołączyła swoje fotki, napisała kilka zdań o tym, co lubi, a czego nie, i różni goście zaczęli do niej zagadywać. Odsiewała licznych palantów i po kilku tygodniach zaczęła rozmawiać na czacie z pewnym przystojniakiem. Im więcej ze sobą rozmawiali, tym bardziej docierało do niej, że on jest całkiem fajny. Postanowiła, że umówi się z nim na randkę. Wybrała bezpieczną opcję. Umówili się w restauracji i pojechała tam swoim samochodem. Gościu przyjeżdża na miejsce i okazuje się, że jest megaczarujący i inteligentny. Świetnie im się ze sobą rozmawiało, zjedli wspaniałą kolację, wypili trochę wina i ona nieco się w nim zakochała. Nie wchodząc w szczegóły – facet odprowadza ją do samochodu, ona daje mu właściwe sygnały i on całuje ją na do widzenia. Nic poważnego, lekko romantyczny pocałunek, taki, który mówi „szanuję twoje granice na pierwszej randce”. Pomyślała sobie: „A podobno randki internetowe są bez sensu”. Po dwóch dniach na ustach zaczęły jej wyskakiwać jakieś białe syfy.

– Kurwa, stary.

– Wiesz, jak to jest. Tak czy owak, poszła do lekarza. Doktor mówi jej: „Musi być pani ze mną szczera i powiedzieć, czy miała kontakt ze zmarłymi”. No wiesz, z trupami.

– Kurwa!

– No mówię ci. Dziewczyna odpowiada: „Wykluczone, panie doktorze”. Spytał ją, jakie kontakty ostatnio utrzymywała. Zastanowiła się i opowiedziała mu o tamtym przystojnym facecie. Wyjaśnił jej, że takiej opryszczki można się nabawić i zarażać nią innych ludzi, jedynie jeśli miało się kontakt ze zwłokami i na przykład całowało się je.

– Kurwa.

– Czaisz, stary? Doktor mówi jej, że będzie musiał zadzwonić na policję. Zgodziła się. Przyjechała policja i spytali ją, czy będzie skłonna znowu umówić się z tym facetem, żeby mogli go złapać. Zgodziła się i pozwoliła, żeby tym razem tamten facet zabrał ją do siebie do domu, a policja podążała ich śladem. Kiedy ludzie ze specjalnej jednostki policji przeszukali dom, znaleźli tam zwłoki trzech osób, które miały jeszcze karteczki przyczepione do stóp.

– Dasz, kurwa, wiarę?

– Okazało się, że facet pracował w kostnicy.

– Kak – wypalił Benny Griessel. Zamroczony powiedział to o wiele głośniej, niż zamierzał.

– Co? – spytał opowiadający.

– To jeden wielki kit – odparł Griessel. Ostatnie słowo wyraźnie podkreślił.

– A skąd miałbyś to niby wiedzieć?

– Jestem policjantem – wybełkotał z trudem.

– Jesteś nawalony jak świnia – odpowiedział ten drugi krawaciarz.

– Chyba jeszcze za mało wypiłem. Ale to i tak gówniana historia.

Rozległ się dzwonek jego komórki. Benny wyciągnął ją z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Vaughn Cupido. Schował telefon z powrotem.

– Dlaczego to niby jest ściema? – spytał facet, który opowiedział historyjkę.

– Według artykułu dwudziestego piątego kodeksu postpło… postępowania. – Z trudnością formułował słowa i w końcu zrobił to powoli i metodycznie: – Kodeks. Postępowania. Karnego. Nigdy nie bierzemy a Haas… cywiliza… cywili…

– Jesteś zalany w trupa, koleś.

– Gdzie masz odznakę policyjną?

Griessel sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej portfel. Trochę to potrwało. Dwaj krawaciarze przyglądali mu się z pogardą. Pogrzebał w portfelu, wyciągnął z niego legitymację policyjną i trzasnął nią o stół.

Spojrzeli na dokument, a potem na niego.

– Nic dziwnego, że mamy najwyższy wskaźnik przestępczości na całym pieprzonym świecie – stwierdził gawędziarz.

– Pierdol się – rzucił Benny Griessel. – Wcale tak nie jest.

– Wal się, dronkgat. Gdybyś nie był policjantem, to bym cię rozwalił.

– Gówno mi zrobisz – wymamrotał Griessel i wstał, chwiejąc się na nogach. Zatoczył się niebezpiecznie blisko krawaciarza.

Mężczyzna przywalił mu pięścią w twarz. Griessel upadł. Gawędziarz poinstruował kumpla:

– Jesteś moim świadkiem. On pchnął mnie pierwszy.