Kapitan Frank Fillander wytarł gumowe rękawice o zieloną płachtę w kostnicy i dotknął opuszkami palców blizny po ranie zadanej nożem za uchem. Robił tak czasami, kiedy był zdenerwowany. Puścił kciuk Ernsta Richtera i zadzwonił do swojego kolegi, Mooiwillema Liebenberga.
Liebenberg był w drodze do biura Alibi.co.za, by pomóc Cupidowi i Griesselowi, ale najpierw musiał zadzwonić do pani Bernadette Richter, by się dowiedzieć, czy jej zmarły syn był prawo- czy leworęczny.
Otrzymał odpowiedź i przekazał ją Fillanderowi, który przyjął ją z ogromną ulgą.
Zadzwonił do Świstaka Davidsa:
– Był leworęczny.
– To sporo wyjaśnia, Cappie. Wiesz, co masz robić. Ale bądź ostrożny.
Fillander poprosił jednego z patologów, by oczyszczono lewy kciuk Richtera. I wtedy po raz kolejny powtórzył cały rytuał. Obszedł ciało Ernsta Richtera i tym razem stanął przy jego lewym boku. Aktywował ekran iPhone’a lekko drżącą dłonią i chwycił lewy kciuk Richtera. Wiedział, że sztywność i stężenie pośmiertne zwłok ustąpiły jakieś osiemnaście godzin po śmierci ofiary. Łatwo było podnieść rękę denata i tak przekręcić jego kciuk, by dopasował się dokładnie do czujnika.
Pochylił się niżej dla lepszego widoku, po czym zbliżył kciuk do telefonu.
Widok ekranu uległ zmianie i pojawiły się na nim znajome ikonki.
– Alleluja – ucieszył się kapitan Frank Fillander.
– Rozumiem, że to oznacza sukces, Cappie?
– Żebyś wiedział.
– Pilnuj, żeby telefon był cały czas aktywny, Cappie. Albo utnij ten kciuk i weź go ze sobą.
– Jirre, Świstak.
Vaughn Cupido nie wiedział jeszcze, że się zakochał.
To dotarło do niego dopiero później.
Jednak chemia tego procesu już ruszyła. Jego mózg i nadnercza zaczęły wydzielać dopaminę. Serce biło mu nieco szybciej, trochę się pocił i zmysły mu się wyostrzyły. Jego podświadomość oceniała już Desiree Coetzee – jej kształty, urodę i postawę, wszystkie te miary, które pod wpływem ewolucji mimowolnie pobierały teraz jego synapsy. Jednocześnie zastanawiał się, jak mają się do niej jego geny. Czy taka kobieta jak ona mogłaby zainteresować się takim mężczyzną jak on?
Zauważył pewne pozytywne oznaki. Chwilę wcześniej, kiedy Benny Griessel ją wkurzył, w jej akcencie i doborze słów przebiła się przylądkowa odmiana afrykanerskiego. A to oznaczało, że być może nie jest zbyt wyrafinowana dla detektywa z Sokołów pochodzącego z Mitchells Plain. A do tego swoją uwagę skupiała wyłącznie na nim, mimo że początkowo wydawało jej się, iż to Benny jest ważniejszy w ich duecie.
Ciągle jednak dręczyło go pewne pytanie: dlaczego taka fantastyczna istota miała coś wspólnego z nieco szmatławym biznesem, jakim było Alibi? I jak miał zdobyć odpowiedź na to pytanie?
– Może mi pani zaufać, pani Coetzee – zapewnił ją.
– Wystarczy Desiree, proszę – odparła.
Cupido skinął jedynie, usiłując ukryć swoje zadowolenie.
– Desiree, powiem pani o rzeczach, o których nie wie nikt inny, i proszę, by zachowała to pani w tajemnicy.
– Oczywiście – przytaknęła.
– Nadal czekamy na wyniki sekcji zwłok, ale wszystko wskazuje na to, że Richter żył jeszcze przez tydzień lub nieco dłużej po tym, jak zaginął.
Ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy.
– W grę może wchodzić też porwanie. Istnieje możliwość, że przetrzymywano go gdzieś przez tydzień. Chcę, żeby się pani dobrze zastanowiła. Kto chciałby zrobić coś takiego?
Musiała to sobie przemyśleć.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami, a w jej głosie wyraźnie było słychać zdezorientowanie.
– Nie musi pani odpowiadać od razu teraz. Proszę się dobrze zastanowić.
Skinęła głową.
– W raporcie z posterunku Stellenbosch przeczytałem, że otrzymujecie sporo pogróżek. Zwłaszcza Richter – podkreślił Cupido.
– Codziennie – powiedziała. – Nie tylko mejle. Biuro obsługi klienta odbierało też telefony.
– Co mówili ci ludzie?
– To głównie fanatycy religijni. „Bóg cię ukarze”. Wszyscy pójdziemy do piekła. Ernst był twarzą firmy, więc zwracali się do niego po imieniu. Jednak te teksty religijne nie były aż tak straszne. Te najgorsze rzeczy, groźby śmierci, pochodziły najczęściej od mężczyzn, których żony zdradzały, korzystając z naszych usług. To właśnie ci odgrażali się, że zabiją Ernsta. Ich pogróżki były niezwykle obrazowe i brutalne.
– Czy któryś z nich groził, że go udusi?
– Czy tak właśnie zginął Ernst?
Cupido potwierdził.
Potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić jakiś obraz.
– Nie wszystkie te wiadomości docierają do mnie. Ale one i tak są nie do wytropienia. Powiedziałam to już innym detektywom.
– Jest pani tego pewna?
– Może pan spytać naszych informatyków. Oni wszystko sprawdzają. Mają to wszystko w bazie danych.
– Byłbym wdzięczny, gdyby zabrała nas pani do informatyków.
Wstała, a oni podążyli jej śladem. Podeszła do drzwi i zatrzymała się na chwilę.
– Nic mi nie wiadomo na temat porwania. Pierwsze słyszę. Ale kiedy zaczęłam podejrzewać, że Ernst… że coś mu się przytrafiło, zaczęłam się nad tym zastanawiać. Nie wydaje mi się, żeby to była sprawka zazdrosnego męża albo jakiegoś fanatyka religijnego. Tu raczej chodzi o dagga.
– Wiemy, że palił trawkę – oznajmił Cupido. – Jakie były pani przemyślenia na ten temat?
– Wiedziałam, że palił, bo dwa razy oferował to i mnie. Ale ja się nie bawię w narkotyki. A potem pomyślałam o tym, że jego samochód znaleziono w Plankenbrugu. Jeśli biały ou chce zdobyć dagga w dorp… To miejsce jest logicznym wyborem. Myślę, że spotkał się tam ze swoim dealerem.
Ze wszystkich detektywów Jednostki do spraw Ciężkich Przestępstw z Dyrektoriatu Priorytetowych Dochodzeń Kryminalnych, porucznikowi Vusumuziemu „Vusiemu” Ndabeni najmniej przeszkadzały naciski major Mbali Kaleni na schludny strój.
Wynikało to z faktu, że ten mierzący sto sześćdziesiąt siedem centymetrów mężczyzna zawsze ubierał się w ciemny garnitur z szerokimi klapami, śnieżnobiałą koszulę i krawat w stonowanym kolorze oraz dopasowaną do niego kolorystycznie poszetkę. (Tego, że inspirował się stylem młodego Nelsona Mandeli, nie wyjawiał nikomu). Poświęcał również sporo czasu na pielęgnację swojej brody i wąsa w stylu Van Dyke’a – każdego ranka przycinał je pieczołowicie maszynką elektryczną.
Nikt, włączając w to jego kolegów z Sokołów, nie dokuczał mu z powodu jego wyglądu. Ndabeni był bardzo lubiany dzięki swojemu zrównoważonemu temperamentowi i temu, że gnieździł się w niewielkim domu (jednym z tych dotowanych przez rząd w ramach programu Odbudowa i Rozwój – RDP) w Gugulethu, by móc wysyłać większość swoich dochodów matce mieszkającej na osiedlu na obrzeżach Knysny.
Zakazem żartowania na jego temat jakoś nie przejmował się personel laboratorium kryminalistycznego w Plattekloof. A zwłaszcza dwóch członków PCSI, czyli elitarnego zespołu policyjnych techników i specjalistów medycyny sądowej: niski i gruby Arnold oraz wysoki i chudy Jimmy. Mówiono na nich Gruby i Długi. Byli niezwykle zgranym zespołem, uwielbiali żartować i podkreślać, że można na nich polegać.
– Mamy naprawdę kiepskie wieści – oznajmił Jimmy, wskazując na rolkę czarnej folii na stole.
– Co? – spytał Vusi.
– Nie spodoba ci się to, Vusi – odparł gruby Arnold.
– Widzisz ten materiał? – spytał Jimmy.
– Tak.
– To plastik.
– Przecież wiem.
– Wystarczyło, że rzuciłeś okiem? – żartował Arnold.
Ndabeni dobrze znał ich teksty. Uśmiechnął się tylko uprzejmie.
– Gotowy na złe wieści?
– Tak.
– Niezmiernie nam przykro, ale nie starczy na garnitur.
– Na garnitur?
– No wiesz… Dla ciebie. Przecież uwielbiasz garnitury w tym kolorze.
– Dobra, to wam się udało.
– Wystarczy może na krawat.
– Albo na chusteczkę.
– A może na obie rzeczy.
– Dzięki, chłopaki.
– Ale nie na garnitur. Nie starczy na klapy.
– Dobra – powiedział Vusi.
– Mamy też pewne dobre wiadomości – odpowiedział Jimmy, ten chudy.
– Bo jesteśmy genialnymi naukowcami – wyjaśnił Arnold.
– A do tego świetnymi detektywami.
– Jesteśmy niczym Orły przy waszych Sokołach.
– Jesteście przemili – stwierdził Vusi.
– Widzisz ten czerwony sznurek?
– Tak.
– Nazywa się go sznurkiem do belowania. Rolnicy używają go do związywania bel siana, by się nie rozpadały.
– I dlatego nazywają go sznurkiem do belowania.
– To oczywiste, drogi Watsonie.
– To sznur z tworzywa sztucznego, prawdopodobnie produkowany lokalnie, dostępny również w kolorze jasnopomarańczowym i czarnym. Sprzedają go głównie spółdzielnie rolnicze.
– Przeprowadzimy spektrofotometrię tego sznurka i folii, ale i tak już ułatwiliśmy ci zadanie.
– Niby jak?
– Musisz tylko znaleźć rolnika zajmującego się sianem, który zdradzał żonę.
– Albo odszukać żonę.
– Która potrzebowała alibi.
– A które się posypało.
– I sprawa rozwiązana.
– Nie musisz nam dziękować.
– To należy do naszych usług.
– Tak właśnie się bawimy.
– Na sianie.
– Ale tylko z własnymi żonami.
– Jesteście przezabawni – powiedział Vusumuzi Ndabeni.
– I bystrzy – dodał Jimmy.
– Jadę teraz do Salt River po ubrania Richtera. Chcę, żebyście również i je zbadali.