28

Benny Griessel potrzebował regmakertjie. Mały klin postawiłby go na nogi. Nie chodziło o to, że nie potrafił się skoncentrować. Tylko o to, że z godziny na godzinę przychodziło mu to coraz trudniej.

Stał przed ekranem komputera kierownika zespołu informatyków w Alibi.co.za wraz z Cupidem i Willemem Liebenbergiem. Razem czytali setki gróźb, obelg, napomnień, które firma otrzymała w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy. Były tam też przekleństwa i wezwania do wyrażenia skruchy naszpikowane cytatami z Biblii. Griessel czytał i słuchał, a jego myśli raz po raz odpływały w kierunku restauracji Pane e Vino po drugiej stronie ulicy. Pewnie jest już otwarta. Kiedy tam przyjechali, dostrzegł przez okno butelki wina na stojaku pod ścianą. A to oznaczało, że lokal ma licencję na sprzedaż alkoholu.

Nie pił wina. Uznawał to za stratę czasu.

Pomyślał o nieżyjącym już sierżancie Tonym „Nugacie” O’Gradym, który miał nadwagę. Został zastrzelony na służbie ponad dziesięć lat temu. Pracowali razem w zespole, który nazywano wtedy Jednostką do spraw Morderstw i Rozbojów. O’Grady zyskał swój przydomek, ponieważ ciągle podjadał nugat.

Jako osoba pijąca wino i zajadająca się stekami i frytkami O’Grady powtarzał często, że istnieje powód, dla którego powinno się pić wino do posiłku. Przez brandy człowiek robił się pijany, zanim się najadł, podczas gdy przy piwie robił się pełny, zanim się upił. Natomiast dzięki winu do posiłku człowiek stawał się pijany i najedzony w tym samym momencie. Griessela nigdy nie ciągnęło do wina; wolał napić się najpierw, a najeść później. Ale teraz nie miał ochoty się ubzdryngolić. Chciał tylko wyłączyć swój organizm, chciał go jedynie uspokoić. Coraz wyraźniej protestował przeciwko abstynencji.

Restauracja serwowała też pewnie mocniejsze trunki.

Nie zamierzał dzisiaj wieczorem pić tak jak wczoraj, bo wpakował się przez to tylko w kłopoty. Jedną lub dwie, no może trzy whisky po pracy co wieczór – tylko tyle potrzebował. Pomogą mu funkcjonować, skoncentrować się i odpędzą potwora od jego drzwi, by nie przypominał mu się Nugat O’Grady, bo te myśli przywoływały też wspomnienia o innych zmarłych kolegach. Jak na przykład Vollie Fish.

I odpowiedź na pytanie, dlaczego zginął.

Musi zaaplikować sobie regmakertjie. Wtedy dręczące myśli też go opuszczą.

Problem w tym, że nie miał przy sobie niczego na odświeżenie oddechu. Rano nie zdążył kupić pastylek miętowych Fisherman’s Friend. Tylko te były w stanie zabić woń alkoholu w jego oddechu. Pogłoska mówiąca, że powinieneś pić wódkę lub gin, jeśli nie chcesz, by ludzie wyczuli trunki w twoim oddechu, była kompletną bzdurą. Przekonał się o tym na własnej skórze. Wszystkie napoje alkoholowe cuchnęły i trzeba było to kamuflować.

Ale skąd miał teraz wziąć paczkę miętusów?

– Żadnego z tych mejli nie da się namierzyć? – spytał Cupido.

– To jest wykonalne w przypadku większości religijnych – wyjaśnił szef informatyków. – Ale wszystkie te z groźbami śmierci wysyłano z anonimowych serwerów pocztowych. Wszystkie, co do jednego. Sprawdzamy je, kiedy do nas przychodzą.

– A groźby telefoniczne?

– Nie wiemy, kto do nas dzwoni. To wynika z oferowanej przez Alibi gwarancji prywatności.

– To nam kompletnie nie pomaga – stwierdził Mooiwillem Liebenberg.

– Czy któraś z osób grożących Richterowi śmiercią mówiła, że go udusi? – spytał Cupido.

Reakcja zebranych była do przewidzenia:

– Tak właśnie…?

– Sprawa jest w toku. A więc były takie groźby?

– Nie przypominam sobie. Większość z tych osób chciała go zastrzelić albo zatłuc na śmierć.

– Może pan to sprawdzić?

– Oczywiście.

Griessel słuchał tego wszystkiego i doszedł do wniosku, że marnują jedynie czas. On, Vaughn i Mooiwillem wiedzieli, że przeglądają wszystkie te pogróżki jedynie po to, by kryć własne tyłki. Ponieważ było to mało prawdopodobne, poza absolutnymi wyjątkami, że mordercą jest ktoś, kto wcześniej wysyłał pod adresem ofiary anonimowe groźby. Osoby wysyłające pogróżki to bez wyjątku tchórze. Żadna nie ma tyle odwagi, by naprawdę popełnić morderstwo.

Podniósł wzrok i zauważył Desiree Coetzee stojącą na schodach ze skrzyżowanymi ramionami. Wpatrywała się z niepokojem w grupkę naradzających się detektywów i informatyków.

Griessel pomyślał, że rozmawiając z nią, lepiej spożytkowaliby czas. Był pewny, że nie powiedziała im wszystkiego.

Wystarczy ją trochę podpuścić. Odrobina stresu jej nie zaszkodzi.

W czwartek 18 grudnia tuż przez 14:00 kapitan John Cloete, rzecznik prasowy Sokołów, siedział przed swoim komputerem. Na monitorze miał otwartą aplikację TweetDeck, za pomocą której śledził konto @PolicjaRPA – oraz konta wszystkich ważnych dziennikarzy i serwisów informacyjnych – a od dzisiaj rana również tagi #ErnstRichter, #KtoZabiłErnsta i #BrakAlibi.

Od ósmej rano wiadomości o śmierci Richtera przyciągały sporo uwagi na Twitterze. Ale potem zaczęły się jak zwykle narzekania na poziom przestępczości i bezradność rządu; spekulowano, kto mógł być odpowiedzialny za to morderstwo; pojawiały się też żarty, z których większość wykorzystywała w jakiś sposób pojęcie „alibi”. Do południa komentujący podzielili się na dwa obozy – przeciwników Richtera i wszystkiego, co sobą reprezentował, oraz jego obrońców.

Do tej pory pojawiło się niewiele wpisów od przedstawicieli mediów. Kilku dziennikarzy, którzy pojawili się w siedzibie Alibi.co.za w Stellenbosch, zamieściło tweety z informacją, że na miejsce przybyły Sokoły – jednemu wpisowi towarzyszyło zdjęcie, na którym Vaughn Cupido i Benny Griessel zmierzają ze spuszczonymi głowami do drzwi wejściowych.

Jak na razie nic nie zmartwiło Cloetego.

Wtedy zadzwonił jego telefon.

Rozpoznał numer i mina mu zrzedła.

Dzwonił przedstawiciel tabloidu „Die Son”, największego dziennika w kraju, czytanego przez ponad milion osób. Ten mężczyzna miał zdecydowanie zbyt wiele kontaktów w policji na właściwych szczeblach. Dziennikarz, którego telefon niemal zawsze zwiastował kłopoty.

– Dzień dobry, Maahir – odebrał Cloete i zapalił dla otuchy papierosa. Palenie w biurze było zakazane, ale on był jedynym członkiem DPDK, dla którego zrobiono wyjątek, pod warunkiem że zamykał drzwi i otwierał okno, ponieważ wszyscy wiedzieli, jak niewiarygodnie trudną miał pracę.

– Hoezit, John. Jak leci?

– Nie narzekam, Maahir, nie narzekam.

– Ta sprawa Richtera, John…

Oczywiście. Dobrze wiedział, że chodziło o sprawę Richtera.

– Tak?

– Zaginął ponad trzy tygodnie temu, ale obiło mi się o uszy, że nie żył dopiero od tygodnia. Znasz mnie i wiesz, że nadstawiam uszu, jeśli docierają do mnie wiarygodne wieści, John. Problem w tym, że w tym przypadku pochodzą one z niezwykle wiarygodnego źródła.

Cloete westchnął w duchu, zaciągnął się papierosem dla dodania sobie siły i powiedział:

– Maahir, sekcja zwłok będzie przeprowadzona dopiero dzisiaj. No, chyba że twoim tajnym źródłem jest patolog, w co wątpię.

– Czyli zaprzeczasz, John?

– Dyrektoriat Priorytetowych Dochodzeń Kryminalnych nie może skomentować czasu zgonu ofiary w sprawie Richtera, dopóki nie zostanie zakończona sekcja zwłok.

– A więc nie zaprzeczasz?

– Nie zamierzam się w to bawić, Maahir. Nie mogę podać przybliżonego czasu zgonu Ernsta Richtera, dopóki patolog nie zakończy badania.

– A to ma nastąpić dzisiaj po południu?

– Sekcję zwłok wstępnie wyznaczono na dzisiejsze popołudnie. I jak pewnie wiesz, przygotowanie raportu z sekcji może zająć jeden lub dwa dni.

– To będzie moja sensacyjna wiadomość, John. Chcę dowiedzieć się o tym pierwszy.

– W porządku.

John Cloete poszedł do gabinetu major Mbali Kaleni. Drzwi do niego były otwarte. Słyszał, jak z kimś rozmawia. Kłóciła się przez telefon z kimś z ministerstwa zdrowia. Zapukał w futrynę i wszedł.

Na jej biurku panował rygorystyczny porządek. Tacki na korespondencję wychodzącą, ustawione jedna na drugiej, formowały wysoką, lecz równiutką wieżę. Tacek na korespondencję przychodzącą było o wiele mniej. W gabinecie unosiła się woń kalafiora.

Cloete nie odezwał się, dopóki z westchnieniem nie odłożyła słuchawki telefonu.

– Nie chciałbym dokładać pani zmartwień, ale wygląda na to, że mamy przecieki – oznajmił. – I to może być ktoś z naszego zespołu.

– Jaki przeciek ma pan na myśli?

Przekazał jej wszystkie szczegóły.

Pokręciła głową.

– Wykluczone, by chodziło o kogoś z naszego zespołu. To może być sprawka kogoś z zakładu medycyny sądowej albo z kryminalistyki.

– Pomyślałem, że powinna pani o tym wiedzieć.

Benny Griessel zauważył programistę żującego gumę. Poprosił młodego człowieka, by poczęstował go dwoma listkami. Informatyk skinął głową i podał mu gumy, a potem spytał:

– Wiecie już, kto to zrobił?

– Jeszcze nie, ale wiemy, że to ktoś od was. Ktoś z ekipy informatyków.

– Serio?

– Dzięki za gumę do żucia – odpowiedział Griessel i odszedł zamyślony; taki właśnie był za dawnych czasów. Lig en lekker. Beztroski. Lubił żartować i droczyć się, ponieważ pił w kontrolowany sposób. Na tym właśnie polegała jego relacja z alkoholem. Dzięki niej ujawniały się jego najlepsze cechy. Gdyby wczoraj w restauracji Ocean Basket wlał w siebie choć jedną whisky, poradziłby sobie gładko z nowym „przyjacielem” Carli, Vincentem van Eckiem.

Poszedł do Vaughna Cupida i powiedział, że idzie po jakieś jedzenie.

– Dzięki, Benna, jestem już lekker głodny.

Chwilę później przy wyjściu przedzierał się przez tłum ludzi z mediów. Zignorował ich pytania, przebiegł na drugą stronę ulicy i wszedł do Pane e Vino. Poprosił o menu i wyjrzał przez okno, by sprawdzić, czy dziennikarze mogą go dojrzeć. Przesunął się tak, by być poza zasięgiem ich wzroku. Zamówił podwójną whisky, przeglądając menu.

Po chwili zamówił jedzenie i opróżnił szklankę jednym haustem.

Czekając, wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na jego ekran.

Dziewięć nieodebranych połączeń.

Cztery esemesy.

Siedem spośród tych telefonów było od doktora Barkhuizena. Trzy od Alexy.

Przeczytał wiadomości tekstowe.

Kocham Cię, Benny. Nieważne, co robisz, i tak Cię kocham.

Od Alexy.

Błagam, Benny, pogadaj z doktorem, zanim sięgniesz po następny drink.

Znowu od Alexy.

Zadzwoń do mnie, jeśli znajdziesz chwilę. PROSZĘ, Benny.

To też od Alexy.

I jedna od doktora Barkhuizena. Prędzej czy później będziesz musiał ze mną porozmawiać.

Czuł, że alkohol znów poprawia mu samopoczucie.

Rozważał zamówienie kolejnej podwójnej whisky. Wiązało się to jednak z pewnym ryzykiem. Po pierwsze, im więcej pijesz, tym większa jest szansa, że ktoś wyczuje od ciebie alkohol. A po drugie, jeden z tych dziennikarzy z tabloidu mógł tu wejść i spytać, co przed chwilą zamówił policjant. Pisali przecież różne dziwne artykuły z nagłówkami typu „Gliny spędziły cały dzień w Alibi, obżerając się hamburgerami”. Lepiej jednak, by nikt nie napisał „Dochodzenie w sprawie Alibi prowadzą pijani gliniarze”.

Wyciągnął gumę do żucia z kieszeni, odpakował ją i wsadził do ust.

Kiedy wracał do Alibi z dwiema brązowymi torbami z jedzeniem, dwóch fotografów odłączyło się od zgrai przedstawicieli mediów i cyknęło mu zdjęcia.