40

„Problemy w relacjach towarzyskich”, z którymi borykał się Rick Grobler, komplikowały mu teraz sytuację. Wiedział, że musi postępować ostrożnie, bo jeśli zbyt wyraźnie okaże niechęć wobec zmarłego Ernsta Richtera, może mu to zaszkodzić. Jednak z powodu swojej choroby miał niepohamowaną niemal potrzebę mówienia o odczuciach – cokolwiek siedziało mu w głowie, wydobywało się zwykle z jego ust, i to raczej dość wylewnie.

A na dodatek, gdyby nie wyjaśnił, że Richter był raczej nielubiany, pozostałby nadal jedynym podejrzanym.

Zaczął więc powoli i ostrożnie wyjaśniać wszystko. Wyjawił śledczym, że Alibi.co.za to tak naprawdę tylko pic na wodę. Nie dlatego, że oferowane przez firmę usługi nie działały, ale dlatego, że prawie wszystko, co pojawiało się w mediach i reklamach na jej temat, było niezgodne z prawdą.

– Weźmy na przykład to, że każde alibi jest podobno tworzone pod indywidualne potrzeby klienta. Bzdura. Oni… – machnął ręką w kierunku działu obsługi klienta – ciągle korzystają z tych samych rzeczy. Posługują się tymi samymi projektami graficznymi. Często pojawiają się skargi od klientów, którzy mówią, że nie to zamawiali, a ludzie z działu obsługi klienta wyjaśniają, że powinni byli przeczytać to, co napisano małym drukiem. Klienci muszą wziąć zamówiony produkt, bo co innego mogą zrobić? Podać nas do sądu? Niech ekipa z biura obsługi klienta pokaże wam mejle od tych wszystkich klientów użalających się na nasze usługi i przeklinających je.

Grobler rozkręcał się powoli. Powiedział, że ta wspaniała ochrona danych, o której Ernst Richter mówił w mediach, była mitem. Wszyscy ich programiści mogli grzebać w ich bazach danych, ile tylko chcieli. Chyba prawie wszyscy w firmie wiedzieli, że Ernst Richter regularnie przegląda dane klientów i wyszukuje znanych ludzi. Desiree Coetzee, dyrektor operacyjna, przycisnęła go w tej sprawie co najmniej dwa razy. Ale Richter oznajmił, że to jego firma, to do niego należą te dane i może robić z nimi, co tylko mu się podoba. Tak więc ta cała prywatność, którą tak się chełpił, była kompletną bzdurą. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie miał odwagi wypowiadać się na ten temat otwarcie.

– Co robił z nazwiskami tych słynnych ludzi? – spytał Cupido.

– Nic. Robił to tylko, żeby połechtać swoje ego.

– Myślałem, że wszyscy są tu superszczęśliwi – dociekał Benny Griessel.

– Gówno prawda – rzucił Grobler. Od razu jednak pożałował swojego wybuchu: – Przepraszam. Ale to nieprawda. Po redukcji zatrudnienia w firmie wszyscy pracują ciężej i dłużej, a krążą pogłoski, że mają zwalniać kolejnych ludzi, bo firma nie stoi dobrze. Nie dla Ernsta, rzecz jasna. Wozi się TT i randkuje ze wszystkimi laskami z miasta, jakie tu jeszcze zostały; w porze lunchu zawsze znika na jakieś dwie, trzy godziny, a potem wraca lekko wstawiony i upalony i chce się kumplować z informatykami i grafikami.

Potrzeba wyrzucenia tego z siebie wzięła w końcu nad nim górę:

– Nie tylko ja myślę, że on jest drol. Wszyscy tak uważają. Oni po prostu się boją cokolwiek powiedzieć. Wystarczy, że spytacie innych programistów. Za jego plecami wszyscy gadają, że marzy mu się bycie hakerem, nosi te swoje koszulki z napisami, a tak naprawdę nawet nie zna się za dobrze na HTML. Kiedy stawialiśmy stronę internetową, zauważyliśmy, że utknął przy HTML4. Mówię wam, to pieprzony oszust. Cały czas udaje, a jego wizerunek to jeden wielki kit. Dosłownie nic. Bo blink en onder stink: nie wszystko złoto, co się świeci, moi drodzy. Pośród zwolnionych osób znajdą się ludzie bardziej wkurzeni niż ja.

– Kto na przykład?

– Nie pamiętam wszystkich nazwisk. Dwukrotnie przeprowadzano redukcję zatrudnienia w firmie. Trzeba było ich słyszeć, jak wychodzili z biura administracyjnego. Chcieli załatwić Ernsta, bo w gazetach pisano, że firma przeżywa rozkwit, tymczasem tutaj zwalniano masę ludzi.

– Czy ktoś mu groził? Wspominał coś o…

Zadzwonił telefon Cupida. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Vusiego. Uniósł rękę w przepraszającym geście i odebrał połączenie. Posłuchał rozmówcy, wypowiedział cicho kilka słów, po czym się pożegnał. Spojrzał na Ricka Groblera.

– Jak często odwiedzasz winnice, kombinatorze?

– Winnice? – Kompletnie zaskoczyła go ta nowa linia przesłuchania.

– Której części pytania nie rozumiesz?

– Winnice? A co to ma…? Nie jeżdżę do żadnej winnicy. Piję piwo.

– Gdzie stoi twój samochód?

– Tutaj, na parkingu.

Rozległo się pukanie do drzwi. Cała czwórka się odwróciła. W progu stanęła Desiree Coetzee, marszcząc czoło.

Cupido wstał.

– Posiadamy ciekawe dowody chemiczne, Ricky-Triki – oznajmił. – Zabieramy twój samochód i przebadamy go pod każdym możliwym kątem. I jeśli odkryjemy, że byłeś w pobliżu jakiejś winnicy, twoja matka na pewno zobaczy cię w telewizji.

Wyglądało na to, że Rick Grobler doznał ogromnej ulgi. Zrobił długi wydech.

– W porządku – odpowiedział. – Jasne.

Cupido skrył swoje rozczarowanie tą reakcją i ruszył w kierunku drzwi.

– Idź z kapitanem Liebenbergiem, podaj mu numer swojego dowodu osobistego, numer komórki i przekaż mu kluczyki do swojego samochodu. Zabierzemy twoją brykę do naszych techników i przekonamy się, jakie kryje tajemnice.

– Jak mam wrócić do domu?

– On cię zawiezie. I nie ruszaj się stamtąd, kombinatorze. Masz nie wychodzić z domu bez naszej zgody.

– Jak długo mój samochód…

– Aż skończymy nad nim pracować.

Cupido otworzył drzwi.

– Ludzie z dziennej zmiany pytają, czy mogą iść do domu.

Cupido spojrzał na zegarek i zobaczył, że było już po siedemnastej.

– W porządku – odpowiedział. – Gdzie panią znajdę, jeśli zajdzie taka konieczność?

– Zostanę tu jeszcze przez jakiś czas.

Frank Fillander już na początku swojej kariery policyjnej odkrył, że ma w pracy wielu kolegów, którzy działają szybciej niż on i są inteligentniejsi. On zawsze dysponował jedynie dwiema zaletami: niewyczerpaną cierpliwością i intuicją co do ludzi. To przydatne umiejętności w pracy detektywa. To właśnie dzięki nim powoli dorobił się stanowiska kapitana w Sokołach. Całkiem nieźle jak na pięćdziesięciojednoletniego mężczyznę, który zakończył edukację na poziomie gimnazjum.

O 17:24 podszedł do swojego biurka. Najpierw zadzwonił do żony Very w Paarl i oznajmił jej:

– Kochanie, wygląda na to, że będę siedział w pracy do późna.

Wyżaliła mu się, że ich najmłodsze dziecko, dziewiętnastoletni syn, po raz kolejny zerwał ze swoją dziewczyną, bo „Ten dzieciak nie ma pojęcia, że trafiło mu się coś dobrego, Frankie”.

– Daj mu trochę czasu, kochanie – odrzekł – jest jeszcze bardzo młody. – Po tych słowach pożegnał się z żoną i podwinął za łokcie rękawy białej koszuli. Następnie rozłożył na biurku wydruki z dowodami poczynań Ernsta Richtera w świecie cyfrowym.

Sierżant Świstak Davids wyjaśnił ogólnie, skąd pochodzi każda z tych informacji: najpierw esemesy oraz wiadomości z serwisów WhatsApp i iMessages, potem informacje z Tindera, wiadomości z Twittera, osobiste i ogólne, zapis rozmów prowadzonych na Facebooku oraz wszystkie daty zapisane w jego kalendarzu w ciągu ostatnich trzech miesięcy. I na koniec spis połączeń, który według Davidsa zawierał tylko informacje z dwóch tygodni przed śmiercią Richtera – połączenia otrzymane i wykonane.

Fillander otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej paczkę biltongu, czyli pasków suszonego mięsa, o smaku chili, wybrał jeden i wsadził do ust. Usiadł, sięgnął po wydruki esemesów i zaczął czytać. Dotknął palcami blizny ciągnącej się od punktu za uchem aż do ciemienia, gdzie posiwiały mu włosy. Ten mimowolny gest wykonywał jedynie w chwilach głębokiego zamyślenia.

Przejrzenie wszystkiego po raz pierwszy zajęło mu ponad godzinę.

John Cloete, rzecznik prasowy Sokołów, odebrał po 16:00 siedemnaście telefonów od dziennikarzy przygotowujących się do wieczornych wiadomości, porannych serwisów informacyjnych i aktualizowania zawartości stron internetowych. Reporter z tabloidu „Son” zadzwonił do niego o 17:32 i spytał, czy znane są już wyniki sekcji zwłok.

– Maahir, na razie wiemy tylko, że Richter zmarł w wyniku uduszenia. I ty dowiadujesz się o tym jako pierwszy; masz tę swoją sensacyjną wiadomość.

– Kiedy poinformujecie o tym resztę?

– Dzisiaj wieczorem.

– To mi w ogóle nie pomoże, John. Inne gazety będą miały to jutro.

– Ale masz Twittera i stronę internetową.

– A co z czasem zgonu?

– Nadal nie mam żadnego potwierdzenia. Patolog twierdzi, że na ostateczny raport przyjdzie zaczekać jeszcze kilka dni.

– W takim razie oprę się na tym, co mam.

– Czyli pogłosce, według której nie żył jedynie od tygodnia?

– Właśnie.

– Maahir, to tylko domysły.

– Niech tak będzie. – Po tych słowach reporter się rozłączył.

Cloete westchnął, zapalił papierosa i opadł na oparcie fotela.

Kiedy ponownie zostali sami w gabinecie Desiree Coetzee, Cupido z westchnieniem usiadł naprzeciwko Griessela. Żaden z nich się nie odezwał, jakby obaj musieli ponownie zebrać myśli. Ciszę zakłócał jedynie szum klimatyzacji i dzwoniący gdzieś w oddali telefon.

– Będę musiał złożyć raport major Mbali – powiedział Cupido zamyślonym tonem, wymawiając tym razem słowo „major” z nieco mniejszą dawką jadu.

Griessel widział, że ciężar odpowiedzialności pełnienia funkcji MCO coraz bardziej doskwiera Vaughnowi. Zwłaszcza gdy tak niewiele postępów poczynili w tym śledztwie.

Westchnąwszy po raz kolejny, Cupido przekazał Griesselowi w punktach informacje o telefonie od Vusiego Ndabeniego, o podejrzeniach patologa co do czasu zgonu oraz o analizie chemicznej techników. Zakończył to pytaniem:

– A co ty o tym wszystkim sądzisz, Benna?

Griessel zastanowił się przez chwilę. Uzdrawiająca moc regmakertjie, którego zaaplikował sobie w porze lunchu, już uleciała; jego ciało i umysł były zmęczone. Było go stać jedynie na to, by powiedzieć:

– Nie sądzę, żeby to zrobił Rick Grobler.

– Jestem tego samego zdania. Czyli gówno mamy. Nie mamy podejrzanego, poza nikłym prawdopodobieństwem, że był to ktoś spośród kilku tysięcy klientów Alibi, wszystkich zwolnionych pracowników i ludzi z firmy, którzy nie lubili Richtera, czyli połowy personelu.

Griessel skinął głową potwierdzająco.

– Uważam, że powinniśmy ściągnąć Kostka, bo niemal wszystko, co nam zostało do przeanalizowania, to finanse firmy – stwierdził Cupido bez entuzjazmu. Major Benedict „Kostek” Boshigo był funkcjonariuszem Wydziału Przestępczości Gospodarczej Sokołów. Jeśli w grę wchodziły jakieś zawiłości finansowe, najlepiej było zwrócić się właśnie do niego.

– Świetny pomysł, Vaughn.

– Z pewnością nie trzeba nam tu jednego z tych oportunistycznych przestępstw. Richter parkuje swój bajerancki samochód w jakimś niewłaściwym miejscu, ktoś go porywa, wykańcza go gdzieś w winnicy i zawija w folię, a potem dostaje cykora i niczego nie kradnie. Jakoś tego nie widzę.

Zamilkli ponownie.

– Desiree Coetzee chyba nie powiedziała nam wszystkiego – odezwał się w końcu Griessel.

Cupido wyprostował się na krześle.

– Tak sądzisz? – spytał z zaskoczeniem i lekkim wyrzutem, jakby Griessel popełnił jakieś faux pas.

– Tak mi się wydaje.

– Nie wyłapałem niczego takiego. – Cupido pomyślał o implikacjach i dostrzegł nowe możliwości. – Benna, musimy zacząć od domu Richtera. Jeśli nie masz nic przeciwko. Poproszę Willema i Vusiego, by ci pomogli. Ja tymczasem zadzwonię do majora i pogadam raz jeszcze z Coetzee.

Wiadomość pojawiła się na Twitterze o 18:08:

KoniecZAlibi @ KoniecZAlibi

Za 18 godzin opublikuję w internecie całą bazę klientów Alibi.co.za. URL podam wkrótce. #ErnstRichter #KtoZabiłErnsta #BrakAlibi

Na profilu na Twitterze @KoniecZAlibi nie widniało typowe zdjęcie profilowe – jedynie czarne, napisane pogrubioną czcionką A na białym tle, z czerwonym pasem w poprzek, co przypominało znak drogowy „zakaz wjazdu”.

Minęło trzydzieści jeden minut, zanim informacja ta rozprzestrzeniła się w internecie i telefon kapitana Johna Cloetego rozdzwonił się jak szalony.