56

Sarah Woodruff była piękną kobietą. Na swój cichy i powściągliwy sposób. Było to subtelne piękno, które dojrzewało w każdym wymiarze – wygląd, głos, ruch dłoni, nieśmiały uśmiech, skupienie ciemnych oczu.

Frank Fillander, ze swoją wiedzą na temat ludzi i umiejętnością szacowania charakterów, rozmyślał o niej potem. Według niego mogła być kobietą, która późno rozwinęła skrzydła, tyczkowatą, zadumaną nastolatką, introwertyczką, która jednak pragnęła zmysłowych doznań dla niej niedostępnych. Aż do chwili, kiedy miała siedemnaście czy osiemnaście lat i jej ciało oraz twarz wypiękniały. Była pewnie zaskoczona nagłym zalewem zainteresowania ze strony młodych mężczyzn. Cieszyła się tym, uznając to być może za coś przelotnego – w przeciwieństwie do kobiet, które od dziecka były śliczne niczym obrazek i postrzegały to jako coś należnego.

Przypuszczał, że jej związek z przyszłym mężem szybko stał się poważny i że pierwsze lata ich małżeństwa były niezwykle intensywne, męża urzekały jej zmysłowość i pożądanie. Ale upływ czasu, pojawienie się dzieci, jego kariera i nuda towarzysząca zajmowaniu się domem sprawiły, że wszystko stało się niczym znoszone ubranie, wyblakło i straciło wcześniejszą intensywność. Jedynie jej wewnętrzne „dynamo” kręciło się nadal energicznie. Tak więc w wieku czterdziestu dwóch lat pragnęła po raz ostatni zaznać rozkoszy cielesnych. Chciała zakosztować tego – jak sama sobie tłumaczyła – zanim jej ulotny powab wyparuje.

Przeczytała o tej aplikacji na telefon w jakimś czasopiśmie dla kobiet. Wiedziona ciekawością ściągnęła więc Tindera na komórkę, była tym lekko podenerwowana, co zwiększyło jej podekscytowanie. Sarah Woodruff tak naprawdę nazywała się Louise Rousseau. Wyjaśniła Fillanderowi, że pseudonim Woodruff zaczerpnęła z książki Johna Fowlesa Kochanica Francuza. Mężczyźni na Tinderze zupełnie nie wyłapywali tej literackiej aluzji i żaden z nich nigdy o tym nie wspomniał.

Uważnie wybrała zdjęcie profilowe i zaczęła korzystać z aplikacji. Wielu użytkowników okazywało jej zainteresowanie, ale byli to jedynie młodsi mężczyźni. Jej nadzieje i fantazje na temat starszych, mądrzejszych, stymulujących ją intelektualnie i erotycznie bardziej doświadczonych mężczyzn szybko wyparowały. Oni – jak również jej rówieśnicy – najwyraźniej udzielali się w innych rejonach internetu.

Odpowiedziała tylko jednemu i był to Ernst Richter. Ich najmniejszy wspólny mianownik na Tinderze przedstawiał się zaskakująco nisko, ale mężczyzna był przynajmniej uprzejmy. Radosny, pełen życia i na swój sposób interesujący, z dziecięcym niemal poczuciem humoru. Był też cierpliwy, nie narzucał się.

Zaczęła rozmawiać z Richterem i trwało to dwa tygodnie. Jej samotne poranki stały się zabawne. Rozrywkowe. Ekscytujące. Dźwięk przychodzącej wiadomości dostarczał jej dreszczyku emocji. Powoli zaczęła się zastanawiać: jak by to było z młodszym mężczyzną? Cała ta energia seksualna, całe to pożądanie; nigdy nie był wulgarny, ale szczerze mówił o swoich pragnieniach. Zgodziła się na spotkanie w jego domu, ponieważ to zapewniało im dyskrecję. Najbardziej obawiała się tego, że zobaczy ją jakaś przyjaciółka lub jakiś znajomy i będzie musiała odpowiadać na niewygodne pytania.

Przygotowując się do wyjścia, poświęciła sporo uwagi swojemu wyglądowi, doborowi perfum i stroju. Kiedy wzięła do ręki kluczyki do samochodu, opuściła ją odwaga. Stanęła przed lustrem, odczuwając jednocześnie ulgę i rozczarowanie, spojrzała na siebie i postanowiła, że jednak pojedzie na to spotkanie.

Czekał na nią w drzwiach z bukietem kwiatów i pudełkiem drogich czekoladek. Ten przejaw troski, ten gest skradł jej serce.

Ale nawet kiedy pocałował ją w swoim salonie, nie wiedziała jeszcze, czy będzie z nim uprawiać seks. Minuta po minucie kierowała się swoimi impulsami, tym, co sprawiało jej przyjemność. W końcu wynagrodziła cierpliwość Richtera bez opamiętania. I ku jej zaskoczeniu miał spore umiejętności, był delikatny i prezentował niebywałą wręcz wytrzymałość. Spotkała się więc z nim jeszcze dwukrotnie w jego domu w kolejnych tygodniach.

Początkowo tłumiła w sobie poczucie winy. Ale miała wrażenie, że jej mąż wyczuł jej na nowo rozbudzoną seksualność i zaczął znów zwracać na nią uwagę. Wysłała Ernstowi Richterowi jeszcze jedną, ostatnią wiadomość i usunęła aplikację z telefonu. I to był koniec tej historii.

– Czy to możliwe, że pani mąż o tym wiedział?

– Nie.

– Skąd ta pewność?

– Za dobrze go znam. Powiedziałby coś, zażądałby wyjaśnień, spróbowałby pewnie uzyskać dostęp do mojego… Używam kodu dostępu w moim telefonie i to raczej niemożliwe, by on… Nawet jeśli coś podejrzewał, byłam niezwykle ostrożna, ponieważ ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić, było zranienie go.

Fillander spojrzał tylko na nią. Nie przekonała go tak do końca: wiedział, że ludzie uważają się za niezwykle sprytnych i ostrożnych, ale i tak popełniają błędy. Zawsze.

Gdzie był jej mąż wieczorem w środę 26 listopada?

Przyglądał jej się uważnie, ponieważ język ciała i oczy zdradzają niepokój i kłamstwa. U niej niczego takiego nie zauważył. Powiedziała tylko z cichym przekonaniem, że to nie był on. I była prawie pewna, że tamtego dnia był jak zwykle w domu. Prawie nigdy nie pracował do późna, nigdzie nie podróżował. Co wieczór oglądał telewizję.

Będzie musiała zyskać całkowitą pewność. Czy może to sprawdzić?

Potwierdziła, że może. Poprosiła, by dać jej dzień lub dwa.

Poprosił o numer telefonu komórkowego jej męża. Podała mu go.

Poprosił, by opisała osobowość Richtera.

Powiedziała, że był chłopcem. Ni mniej, ni więcej. Był uroczym chłopcem w ciele mężczyzny, chłopcem z nadmiarem pieniędzy i zabawek, takim, który z ciekawości chciał spróbować tego ze starszą kobietą. W szkole był jednym z tych dziwacznych dzieciaków, a teraz chciał wykorzystać zainteresowanie, jakie mu okazywano ze względu na osiągnięty sukces, zanim ono przeminie.

Nie była pewna, czy jej się nie wydawało, ale… W jego zachowaniu dawało się wyczuć pewien pośpiech i intensywność. Jakby wiedział, że koniec już się zbliża.

Griessel wymknął się z budynku DPDK wkrótce po tym, jak otwarto sklepy z trunkami. Midmar, sklep z alkoholami po zniżkowych cenach, był tuż za rogiem, na Voortrekker Road.

Sprzedawali jacka daniel’sa w małych, pięćdziesięciomililitrowych buteleczkach pakowanych po dziesięć sztuk; takich jak te podawane w samolotach. Poprosił o pastylki miętowe, zapłacił za wszystko i jeszcze przy kasie rozerwał opakowanie z buteleczkami. Kasjerka przyglądała się Griesselowi znacząco, kiedy chował je po kieszeniach swojej marynarki. Zignorował ją. Nie lada wyzwaniem będzie dla niego pokonanie korytarza do jego biura tak, by buteleczki nie pobrzękiwały.

Poprawił ułożenie buteleczek w kieszeniach w drodze do biura. Poszedł do toalety, gdzie szybko jedną opróżnił. Zawahał się chwilę i opróżnił drugą. Wrzucił do ust cztery miętówki i possał je przez chwilę, aż ślina zaczęła je rozpuszczać. Następnie podszedł do kosza na śmieci i ukrył dwie puste buteleczki pod zużytymi ręcznikami papierowymi. Poprawił ułożenie pozostałych ośmiu, tak by zmniejszyć ryzyko pobrzękiwania.

Na korytarzu spotkał Mooiwillema.

– Szukałem cię, Benny. Musimy spotkać się z tym całym Habenichtem.

– Muszę najpierw pójść do biura.

Zamierzał ukryć tam cztery butelki, a cztery wziąć sobie na drogę.

Wtedy będzie gotowy stawić czoło temu dniu.

Nic tak naprawdę istotnego się nie wydarzyło, dopóki po południu do siedziby Alibi.co.za nie przyjechał Kostek Boshigo.

Cupido i Świstak Davids ruszyli w drogę do biura w Stellenbosch. Cupido wyjaśnił, że musi skoczyć do oddziału Premier Banku, gdzie miał dostarczyć nakaz rewizji, żeby mogli sprawdzić, co tam się dzieje.

– Wiesz, że korzystał też z Pierwszego Banku Narodowego, FNB?

– A ty skąd to wiesz?

– A stąd, że miał aplikację FNB na swojej komórce.

– Miał też aplikację Premier Banku.

– Zgadza się.

– No to będziemy musieli wpaść z wizytą i do FNB.

Griessel wraz z Liebenbergiem spotkali się z Wernerem Habenichtem, prezesem ShipSure, w jego luksusowym gabinecie na Loop Street, na najwyższym piętrze Triangle House. Rozpościerał się z niego widok na Zatokę Stołową.

Habenicht był jednym z tych zadbanych mężczyzn w średnim wieku – przycięte krótko siwe włosy, garnitur szyty na miarę, subtelne i stylowe spinki do mankietów bladoniebieskiej koszuli oraz ciało nadal wysportowane i w formie. Prawnik, który również siedział przy stole konferencyjnym, był młodszy, miał gęste czarne brwi, a na jego twarzy malowało się oburzenie.

Nic na niego nie mają.

Owszem, był klientem Alibi, przyznał Habenicht. Mówiąc, siedział zupełnie nieruchomo; jego słowa i zdania były równie ostrożne i przemyślane jak on sam. Przemawiał jednak tonem autorytarnym, jak ktoś nawykły do kierowania ludźmi. Wykazywał wobec nich protekcjonalizm, swego rodzaju pogardę, z którą spotykali się coraz częściej, zwłaszcza ze strony bogatych osób.

Powody, dla których korzystał z Alibi, nie powinny ich interesować. To prawda, ktoś usiłował go szantażować. Nie, nie odbywało się to przez telefon, ale za pośrednictwem anonimowych mejli, których nie dało się namierzyć. Szantażysta domagał się stu tysięcy randów. Nie, nie posiadał już tego mejla. Sprawę już załatwiono.

Jakim cudem?

Udało mu się z nimi porozmawiać i szantażysta więcej się do niego nie odezwał.

Czy to on czekał na Desiree Coetzee na parkingu pewnego wieczora?

Czekał na kogokolwiek z najważniejszej trójki ludzi w firmie. Ona po prostu wyszła pierwsza.

Skąd wiedział, kim jest i jak wygląda?

Przygotował się. Wszystkie informacje były dostępne na stronie internetowej Komisji Spółek i Własności Intelektualnej, CIPC. I wszystkie te trzy osoby miały profile na Facebooku. Richter, Coetzee oraz dyrektor finansowy, Vernon Visser.

Utrzymywał pan jakikolwiek kontakt z Richterem?

Nie, żadnego.

A ponieważ Griessel pomyślał, że Habenicht jest doos, spytał:

– Gdzie pan był wieczorem w środę dwudziestego szóstego listopada?

Habenicht nie należał do mężczyzn, którzy wzdychają. Rzucił Griesselowi spojrzenie pełne lodowatej niechęci, podszedł do swojego biurka i wcisnął guzik na swoim telefonie. Odezwał się kobiecy głos:

– Panie Habenicht?

– Gdzie byłem dwudziestego szóstego listopada?

– Chwileczkę, proszę pana… – Zaczekał cierpliwie, aż odpowiedziała: – W Londynie. Był pan tam na spotkaniu z Lloydsem.

Vusumuzi Ndabeni był przy tym, jak technicy dokładnie sprawdzali krwistoczerwony kabriolet volkswagen golf GTI należący do programisty i poszukiwacza luk zero-day, Ricka „Kombinatora” Groblera.

Vusi widział, że samochód błyszczy czystością. Pomyślał też, że nie ma w nim wystarczająco miejsca, by ukryć zwłoki, zwłaszcza takie zawinięte w czarną folię.

Zebrali odciski palców ze środka i z zewnątrz, odkurzyli siedzenia i chodniczki, pobrali próbki włókien z chodniczków i podłączyli komputer do GPS-a pojazdu, żeby dokładnie sprawdzić, gdzie jeździł Grobler.

To nie jest samochód zabójcy, pomyślał Vusi. Był po prostu zbyt seksowny. Pewnego dnia i on będzie miał taki samochód.

Dokładnie o 12:08 użytkownik @KoniecZAlibi napisał: Pełna baza byłych i obecnych klientów Alibi jest teraz dostępna na stronie pageeasy.com/konieczalibi/