Poniedziałek, 22 grudnia. Trzy dni przed Bożym Narodzeniem.
Zastój.
Mimo że kapitan Vaughn Cupido obudził się z poczuciem misji. Zastój trwał, ponieważ sprawa Richtera utknęła w martwym punkcie.
Na innym morzu rozszalał się sztorm: nowa sprawa, w domu w Kraaifontein znaleziono cztery ciała. Przestępczość na Przylądku Dobrej Nadziei nie uwzględniała okresu świątecznego, nie wykazywała poczucia rytmicznej zmienności. Płomień nowego zabójstwa przyciągał te same ćmy co zwykle – miejscową policję, media, Sokołów i techników policyjnych, a także karetki i gapiów. Nowa energia, nowa sensacja, nowe nagłówki gazet, które tymczasowo zepchnęły Ernsta Richtera i klientów Alibi z pierwszych stron.
Nowa ekipa śledcza – Liebenberg, Fillander i Ndabeni – pojechała wesprzeć kolegów w Kraaifontein, by jak najwięcej zbadać w ciągu pierwszych siedemdziesięciu dwóch godzin od przestępstwa.
Sprawa Richtera była w zawieszeniu i w rękach żałośnie wyglądającego Benny’ego Griessela oraz człowieka pozbawionego poczucia misji, czyli Vaughna Cupida.
Po przebudzeniu doznał olśnienia. Był Vaughnem Cupidem. Zakochanym czy nie, był tym, kim był. Bezpośredni, uczciwy i bardzo niekonwencjonalny. Bezpretensjonalny.
Najbardziej kłopotliwy dla wszystkich związków jest zawsze ten początkowy okres, kiedy obie strony starają się pokazać z jak najlepszej strony, kiedy usiłują być kimś, kogo chce w nich widzieć ta druga osoba.
Takie postępowanie jest nieuczciwe i pretensjonalne, a on nie zamierzał wpaść w tę pułapkę.
Dlatego właśnie odnalazł teraz w sobie poczucie misji.
Rano złożył wyczerpujący i profesjonalny raport – niech szlag trafi cały zastój. Od brygadiera Musada Maniego i major Mbali Kaleni dowiedział się, że na chińskim froncie dyplomatycznym panuje jedynie śmiertelna cisza. Polecił Benny’emu Griesselowi – którego oczy były nieco pogodniejsze tego ranka, a zmęczona twarz mniej czerwona – by przypilnował informatyków i wypatrywał raportów spodziewanych od Sokołów z Gautengu, Wolnego Państwa i KwaZulu-Natal. Następnie pojechał do Stellenbosch.
Wszedł do siedziby Alibi i pokonując po dwa schody naraz, udał się do gabinetu Desiree: widział, jak siedzi przy biurku i skupia wzrok na ekranie swojego komputera. Zapukał w szklane drzwi, otworzył je i zamknął za sobą, i wszystko to, zanim zdążyła nawet powiedzieć „Dzień dobry”.
– Podobasz mi się – oznajmił.
– Słucham? – spytała.
Zorientował się, że pochyla się nad jej biurkiem. Mogło to wyglądać dosyć agresywnie, więc usiadł, skoro pozyskał już jej uwagę.
– Podobasz mi się, i to bardzo – dodał. – Ale przypuszczam, że sama już się tego domyśliłaś.
Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją, zanim zdążyła to zrobić.
– Nie oczekuję, że jakoś to skomentujesz; chcę tylko, żebyś mnie wysłuchała. Dochodzenie w sprawie zabójstwa to brutalny interes. Tu nie ma miejsca dla maminsynków. Trzeba robić swoje. Jest jedna rzecz, którą człowiek musi zrobić, i jest to złapanie zabójcy. I jeśli to oznacza, że muszę rof z jakimś ou, wtedy tak się stanie. Ale teraz bardzo mi się podobasz i zaczynam zastanawiać się nad swoim postępowaniem. Nie jestem w zgodzie z samym sobą, versta’ jy?
Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami.
– Postąpię więc zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie przeproszę tego kombinatora, Ricky’ego Groblera, nie zrobię tego w rozmowie tylko z nim, nie zrobię też tego przed tobą i wszystkimi tymi ludźmi. Bo jeśli go przeproszę, zrobię to tylko, by zaimponować ci cechą, której nie posiadam. A mam tu na myśli pretensjonalność. To nie mój styl. Otrzymujesz to, co widzisz. Trochę jestem nieokrzesany, ale w końcu pochodzę z Mitchells Plain, a wewnątrz jestem dobrym gościem.
Znów chciała coś powiedzieć. Uniósł dłoń, by ją powstrzymać.
– Kiedy to wszystko się skończy, zadzwonię do ciebie i zaproszę cię na prawdziwą randkę. Kolacja przy świecach, w lokalu, na który może sobie pozwolić policjant. Możesz oczywiście uprzejmie odmówić i ja to zrozumiem. Możesz też z wdziękiem przyjąć moje zaproszenie, a wtedy będę zabiegać o twoje względy i robić romantyczne rzeczy. Dlatego, że kwaai mi się podobasz; jesteś piękna i masz klasę, troszczysz się o ludzi i jesteś na tyle bystra, by wiedzieć, kiedy ou udaje, a tego nie zamierzam robić.
– Rozumiem – odparła obojętnym głosem.
– Jeszcze niczego nie rozumiesz, ale na razie tak to zostawmy. Porozmawiam teraz z Groblerem. Będę Vaughnem Cupidem, kapitanem z zespołu Sokołów, który prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa. Ni mniej, ni więcej.
Żałosny Benny Griessel. Nuda go przerażała: siedzenie i czekanie, świadomość, że ten szatan Alkohol zawsze znajdzie zajęcie dla spragnionych ust.
Chodził tam i z powrotem po centrum informatycznym, sprawdzał swojego mejla, czy nie przyszły raporty z innych centrów, i cztery razy był już u Mbali Kaleni z pytaniem, czy są jakieś wieści od Chińczyków. Pomyślał też o tych dwóch buteleczkach jacka, które nadal leżały w szufladzie jego biurka jako pozostałości jego piątkowych wybryków.
Przypomniał sobie, z jakimi zawiłościami wiąże się życie w kłamstwie; jeśli pijesz po kryjomu, musisz się ukrywać i oszukiwać innych. Wymagało to wiele koncentracji i energii. Z oporem poczuł wdzięczność, że ma to już za sobą, że on, choć roztrzęsiony i czujący się niepewnie, znów przestał pić.
Pomyślał ponownie o dwóch buteleczkach w szufladzie. Jak miał się ich pozbyć?
Zastanawiał się, skąd Alexa wiedziała, że był w barze. I jak wpadła na to, że nie ma go w domu.
Dlaczego doktor nie dzwonił do niego z wieściami od Alexy?
Czy będzie musiał poszukać sobie nowego mieszkania? Teraz, w Boże Narodzenie?
Wrócił do centrum informatycznego.
W zaciszu gabinetu Richtera Cupido spytał Ricka Groblera:
– Odzyskałeś swój samochód, nè?
– Owszem.
– To dobrze. Wszystko z nim w porządku?
– Tak.
– Spoko. W takim razie jesteśmy kwita.
Z całym taktem, na który było go stać, Vaughn Cupido wyjaśnił Ricky’emu, że nie będzie żadnych przeprosin. Jeśli Grobler nie napisałby mejla z pogróżkami, Sokoły nie musiałyby potraktować go jako podejrzanego. Dostał to, na co sobie zasłużył. Ostatecznie, biorąc wszystko pod uwagę, tak właśnie to funkcjonuje w życiu. A oto jak teraz potoczą się sprawy: ludzie, którzy opublikowali bazę klientów w internecie, dopuścili się kradzieży. To jest przestępstwo. Prawo działa w następujący sposób: jeśli obywatel zataił informację o przestępstwie, może stanąć przed sądem. To nie była groźba, tylko stwierdzenie faktu.
Ale oto co mógł mu zaoferować: jeśli Grobler zdoła zidentyfikować winnych, Cupido zadba, by Rick Grobler doczekał się pochwały i wyrazów uznania, by ukazało się to w prasie i zostało to ogłoszone programistom z Alibi.
– Tak brzmi propozycja. Chcesz to bierz, nie to nie.
Komendant DPDK zadzwonił z Pretorii do brygadiera Musada Maniego, by się dowiedzieć, czy poczyniono jakieś kroki w sprawie nielegalnego opublikowania bazy klientów Alibi w internecie, co wyrządziło ogromną szkodę krajowi i jego reputacji.
Manie swoim głębokim głosem wyjaśnił cierpliwie, że jego zespół robi, co tylko w ich mocy, ale działania te nie przyniosły jeszcze rezultatów. Czy były już jakieś wieści od Chińczyków?
Nie, żadnych.
Trwał zastój.
Informatycy musieli zająć się zabójstwem z Kraaifontein; sprawę Richtera odłożono chwilowo na bok. Griessel zabrał się ponownie za porządne przejrzenie akt. I wpadł na coś: podczas wczorajszego przesłuchania właściciel złomowiska powiedział, że paczkę z pieniędzmi przesłał do PostNet w Stellenbosch na nazwisko Martinusa Grundlingha.
Znalazł numer telefonu PostNetu i zadzwonił do nich. Potwierdzili, że odbierając list lub paczkę, należało pokazać dowód tożsamości, chyba że ktoś miał u nich skrytkę pocztową. Nie, żaden Martinus Grundlingh nie wynajmował u nich skrytki.
Kiedy wrócił Cupido, powiedział mu, że Ernst Richter najprawdopodobniej posługiwał się też fałszywym dowodem na nazwisko: Martinus Grundlingh.
– Może miał też kolejny tajny telefon? Dręczy mnie to, że ten, którego użył do szantażu, zniknął potem tak szybko z sieci. Pewnie się bał, że ktoś może go namierzyć. Wyrzucił więc ten telefon i sprawił sobie kolejny.
– To całkiem możliwe. Powiem informatykom, żeby sprawdzili to w bazie RICA.
– A potem jedziemy do domu, bo oni nie będą robić tego ani dzisiaj, ani jutro.
Kiedy dojechał do domu i otworzył drzwi, zapikała jego komórka. Esemes od Alexy: „Jestem w Johannesburgu. Zamów sobie pizzę”.
– Fok – zaklął. Wyszedł na werandę, rozejrzał się po ulicy, a potem zerknął na domy naprzeciwko i obok. Widziała go teraz? Skąd wiedziała, że wszedł właśnie teraz?
Nie kłamałaby o Johannesburgu. Kazała komuś go obserwować?
Wyszedł na ulicę, ale niczego tam nie wypatrzył.
Wrócił do domu, żeby zamówić pizzę i pograć na gitarze basowej. I zastanowić się nad tymi dwiema buteleczkami w szufladzie w pracy.