XXXIII.

 Zamieniwszy jeszcze słów kilka z esaułem, co do jutrzejszej wyprawy, Denissow zwrócił się do Pawełka:

 — Chodźmy co zjeść mój drogi, i obsuszyć się. Głodnym jak wilk, a mokry jak pies legawy, gdy aportuje kaczki ze stawu.

 Pod samą leśniczówką spotkał się Denissow z Tykonem. Na widok dowódzcy rzucił coś szybko w krzaki. Twarz ospą niby pługiem poorana, promieniała mu najżywszą radością. Małe bure oczy śmiały się wesoło i świeciły blaskiem fosforycznym, jak ślepie u żbika. Zdawało się że z trudnością powstrzymuje wybuch śmiechu szalonego.

 — Gdzieżeś zalazł bałwanie i siedział tak długo? — huknął na niego z góry Denissow.

 — Gdziem zalazł?... A no! tam gdzie mi rozkazano... podpatrywać Frajcuzów — odrzucił śmiało, głosem tubalnym, ale nieco ochrypłym.

 — Dla czegóż czołgałeś się jak żmyja pomiędzy krzakami, ty, ty, durak?! Inaczej nie byliby cię dopatrzyli i wyłapali!

 — Ba! to właśnie ja złapał Frajcuza!

 — Gdzież go masz?

 — Pomior! wasza miłość... I tak nie byłby się nam na nic przydał, bo nie chciał jucha nic gadać... Powiedziałem sobie tedy: Trza się postarać o jakiego miększego, żeby wyśpiewał wszystko jak go się cokolwiek połaskocze.

 — Ręczę, że ten szubiennik najprzód mu siekierą głowę przełupał, a potem obdzierał do koszuli i wtedy o mało go Francuzi nie zastrzelili! — mruknął z cicha Denissow do esauła. — Cóż dalej?

 — A no!.. zacząłem się czołgać rzeczywiście i pochwyciłem drugiego... Jak ten nie zacznie drzeć się na całe gardło! Wtedy wyskoczyło ich czterech z krótkiemi rożenkami, niby do pieczenia na nich wróbli... Zamachnąłem się siekierą wołając:

 — Tylko nie łżyj hultaju! Widzieliśmy jak za tobą gonili i strzelali jak do psa wściekłego! — krzyknął Denissow.

 Pawełek dusił się od śmiechu, patrząc na zabawne miny i krzywienia się Tykona, jak też i na jego ruchy gwałtowne, któremi urozmaicał i przeplatał swoje opowiadanie. Widząc jednak że wszyscy zachowują się poważnie, i on nastroił się tak samo. Nie mógł na razie zorjentować się i zrozumieć o co idzie.

 — Nie graj komedji, i nie udawaj głupiego! — Denissow pogroził mu pięścią zaciśniętą. — Dla czegoś tamtego pierwszego nie przyprowadził, tak, jak to miałeś nakazane?

 Tykon poskrobał się po za ucho, wyszczerzając wszystkie zęby w uśmiechu głupkowatym. Pokazał przytem szczerbę na samym środku ust, która obdarowała go imionniskiem Szczerbatowa. Denissow uśmiechnął się mimowolnie, czem zachęcony Pawełek parsknął śmiechem na całe gardło.

 — Kiedyż mówię waszej wysokości, że tamten nie tył wart ani jednego niucha tabaki! Jakiś niemowa i gburzysko w dodatku!... Powiada mi: — „Ja sam syn ganaralski! i nie pójdę z tobą durak!

 — Dobrze ci powiedział bydlaku! — zżymał się Denissow rozgniewany. — Potrzebowałem koniecznie wybadać którego z nich!

 — Ja go sam pytałem ale zaciął zęby jak sobaka i ani rusz było co z niego wydobyć... Wiem tyle, że Frajcuzów chmara! ale mokre to jak szczury w stawie i pomęczone aż strach!... Niech wasza wysokość tylko raz huknie, a będziemy ich mieli wszystkich! — Tykon wlepił w Denissowa swoje bure ślepie, świecące i świdrowate.

 — Sądzę, że ja ci jeszcze pierwej bałwanie, każę wsypać z pięćdziesiąt nahajów odlewanych! — odburknął gniewnie Denissow.

 — Czego tu się gniewać?... Niby to ja nie znam Frajcuzów... Niech no się tylko dobrze zciemni, przyprowadzę ze trzech od razu!

 — Eh! szkoda czas marnować z tym bydlakiem! — Denissow machnął ręką, dotąd w humorze najgorszym. Znaleźli się wkrótce na progu leśniczówki.

 Tykon szedł z tyłu, aby nie być na oczach dowódzcy, póki ten z gniewu nie ochłonie. Pawełek usłyszał śmiechy po za plecami i dokuczliwe żarciki, któremi towarzysze obsypywali Tykona. Prześladowali go szczególniej owym tobołkiem rzuconym w krzaki. Były tam buty z ostrogami, i cały mundur francuskiego szwoleżera. Zrozumiał natychmiast że Tykon jeńca swego zamordował, a potem obdarł trupa najhaniebniej. Zabolało go to. Spojrzał mimowolnie na biednego dobosika, i serce mu się ścisnęło. Słabostka ta trwała jedno mgnienie oka. Zapanował nad nią, podniósł głowę junacko i zaczął wypytywać się szczegółowo esauła, z miną bardzo poważną, w jaki sposób ma się odbyć jutrzejsza wyprawa? Chciał koniecznie stanąć na równi z towarzystwem, w którem znajdywał się obecnie.

 Wrócił niebawem oficer wysłany na zwiady do Dołogowa. Opowiedział że Dołogow stawi się osobiście na godzinę umówioną, i ma wszelką nadzieję, że wyprawa uda się znakomicie. Denissow uszczęśliwiony, odzyskał humor natychmiast i spytał Pawełka z miną najweselszą i tonem żartobliwym:

 — Teraz że chłopcze kochany, pochwal się twojemi wszystkiemi cudami waleczności! Słucham z całą uwagą.