Dębica
Zaskakuje mnie to, gdzie się znalazłam, choć właśnie tutaj zamierzałam przyjść. Było to jednak, zanim zaczął się ten cały cyrk w pensjonacie. Nie planowałam zmieniać swoich ustaleń, ale wolałabym się tutaj pojawić nieco bardziej opanowana. Nerwy nigdy nie są dobrym sprzymierzeńcem.
Tereny za dworcem kolejowym wyglądają identycznie jak wtedy, gdy szwendałam się po nich jako nastolatka. Chłonę znajome widoki: ładnie otynkowane budynki, wydeptane, jednak starannie przystrzyżone trawniki i nierówne płyty chodnikowe, które chyboczą się niemal przy każdym kroku. Dostrzegam grupki roześmianych małolatów, starsze panie z siatkami pełnymi zakupów w pomarszczonych dłoniach i wałęsającego się bezdomnego w przydługim płaszczu, choć pogoda zachęca raczej do zdejmowania odzieży. Mimochodem zerkam na bluzkę, którą mam na sobie. Jak zwykle ma długi rękaw, sięgający daleko poza nadgarstki. Jest z cienkiego włókna, ale i tak jest mi w niej za ciepło. Przyzwyczaiłam się jednak do tego typu dyskomfortu; nie pamiętam, kiedy ostatnio wyszłam z domu w ubraniu odsłaniającym ramiona.
Ludzie nie rozumieją i nie chcą rozumieć, za to natychmiast oceniają. Nie stać ich na chwilę refleksji, brakuje im empatii, aby spojrzeć na drugiego człowieka inaczej niż przez pryzmat jego powierzchowności. Moje ręce zdradzają część mojej historii. Nie chcę wystawiać jej na ocenę tych, którzy widzą tylko to, co pozwala im dojrzeć ich krótkowzroczność.
Osiedle Okolica nigdy nie należało do najbezpieczniejszych i wydaje mi się, że w tej kwestii też nic się nie zmieniło. Nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, byłam tak przytłoczona tym, jak potoczyło się moje życie, że w pewnym momencie cała reszta przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Pamiętam okres, kiedy chciałam, aby ktoś przerwał moją wegetację, nawet w najbrutalniejszy sposób. Nie bałam się śmierci, ocierałam się o nią, jednak zawsze wycofywałam się wystarczająco wcześnie, aby nie zdążyła zamknąć mnie w swoich ramionach. Po pewnym czasie zrozumiałam, że sama nie zdołam wyjść jej naprzeciw. Potrafiłam zadawać sobie dziesiątki ran, ale żadna z nich nie mogła mnie zabić. Nikt też nie chciał tego zrobić, choć kusiłam los na wszelkie możliwe sposoby.
Kieruję się na wschód, gdzie krajobraz stopniowo się zmienia. Dość gęsto zabudowany teren ustępuje miejsca schludnym posesjom z wyremontowanymi lub nowo wybudowanymi domami jednorodzinnymi. Zmianie ulega także atmosfera – jest tutaj znacznie spokojniej.
Obok posiadłości Igora przechodzę bardzo powoli. Uważnie się jej przyglądam. Wybudował dla siebie i swojej rodziny naprawdę okazały dom. Otoczył go solidnym ogrodzeniem, przez które widać niewiele szczegółów. Przystaję na chwilę, próbując dostrzec coś więcej przez gęsto zbite drewniane przęsła, ale to niemożliwe.
Jestem ciekawa, jak wygląda żona Igora. Widziałam ją na fotografiach zamieszczonych na Facebooku, ale wiadomo, że te przekłamują rzeczywistość. Nasz wizerunek w mediach społecznościowych to obraz zbudowany jedynie z tych elementów, które świat zewnętrzny ma widzieć. A ja chciałabym poznać jej prawdziwe oblicze. Nie chcę wiedzieć, czy faktycznie jest taka ładna jak na swoim zdjęciu profilowym, ale co ją wyróżnia. Co sprawia, że Igor ją szanuje, obdarza miłością i troską. Że nie potraktował jej jak kolejną pannę do rżnięcia, ale wybrał na matkę swoich dzieci. Nie mam pewności, że ją kocha i zawsze dobrze traktuje, ale wątpię, żeby kiedykolwiek ją zgwałcił. Chcę wiedzieć, co takiego ma ona, czego nie mam ja. Chcę wiedzieć, co powoduje, że jest ode mnie lepsza, ważniejsza, godna szacunku.
Zaciskam dłoń na pojedynczym metalowym pręcie wystającym przy jednym z betonowych słupów. Nie pasuje do całości ogrodzenia, ale jednak się tu znajduje. Może to efekt niechlujstwa ekipy budowalnej, a może służy jakiemuś konkretnemu celowi, którego nie potrafię w tej chwili odgadnąć. W głowie mnożą mi się pytania, które wprawiają mnie w coraz większą frustrację. Nie rozumiem, dlaczego jeden człowiek dostaje bolesne baty od życia, a droga drugiego usłana jest płatkami róż. Mówią, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, ale czy to naprawdę tak? Czy możliwe, że zawsze obok tych pięknych płatków róż, które widać z daleka, są rozsypane ostre kolce, które dostrzec można dopiero przy uważniejszym oglądzie? Czy faktycznie każdy dźwiga własne brzemię?
W tym momencie napędza mnie już tylko uraza. Odrywam się od ogrodzenia; na pręcie zostają mokre ślady mojego potu. Przyglądam się im, czekając, aż znikną. Wilgoć stopniowo odparowuje z powierzchni metalu. Chciałabym, aby podobnie ulotniła się moja gorycz, jednak to nie takie proste. Raz zasiana w sercu trwoga wnika zbyt głęboko, aby definitywnie się jej pozbyć. Już zawsze tam będzie i będzie się odradzać, skazując swojego nosiciela na nieustanną walkę.
Ruszam przed siebie. Jest późne sobotnie popołudnie, ciepły letni dzień, więc na ulicach nie brakuje przechodniów. Zauważam kobietę pchającą wózek z dzieckiem, starszego pana wyprowadzającego psa na spacer, dwójkę dzieciaków, najpewniej zmierzających do pobliskiego sklepu po słodycze. Jestem tutaj zbyt widoczna, aby sterczeć na środku chodnika i zatapiać się w swoim rozżaleniu.
Kiedy jednak dochodzę do końca masywnego płotu, który broni dostępu do podwórka Igora, na samym rogu dostrzegam wyrwę. Nie jest duża, ale całkiem dobrze widoczna. Jej umiejscowienie nasuwa mi myśl, że mogła powstać w wyniku stłuczki drogowej. Chyba że jest aktem wandalizmu okolicznych małolatów. Zatrzymuję się tuż przy niej i schylam, jakbym zamierzała poprawić sznurowadła w butach. Z tej pozycji widzę, że dziura w ogrodzeniu jest na tyle duża, że przy odrobinie wysiłku zdołałabym się przez nią przecisnąć. Dostępu do posiadłości bronią jedynie gałęzie rosnącego tuż przy płocie krzewu. Nie mogę się powstrzymać i odgarniam przysłaniającą mi widok roślinność. Chcę tylko zerknąć, zaspokoić ciekawość.
Z miejsca, w którym kucam, dostrzegam wybetonowany podjazd do garażu i drzwi wejściowe do domu. Dzieli mnie od nich dobre kilkanaście metrów, ale i tak widzę je całkiem wyraźnie. Dom sprawia bardzo przyjemne wrażenie, emanuje wyważoną elegancją i nieprzesadzoną nowoczesnością. Nie udaje mi się jednak lepiej przyjrzeć zabudowie, bo nagle frontowe drzwi się otwierają. W panice puszczam trzymane w ręku gałęzie. Podrywam się na równe nogi z szybko bijącym sercem, przestraszona, że ktoś mnie zauważył. Szybko jednak uświadamiam sobie, że to mało możliwe – już prędzej zwróciłam uwagę przechodniów.
Oglądam się za siebie i z ulgą stwierdzam, że chodnik jest pusty. Los mi sprzyja. Wdzięczna, że nie zostałam przez nikogo przyłapana na podejrzanym zachowaniu, chcę czym prędzej stąd odejść, ale wpadam na inny pomysł. Kucam ponownie i ostrożnie odchylam gałęzie. Serce zaczyna mi bić jeszcze szybciej, kiedy widzę kobietę siedzącą na schodach przed domem. Ubrana w strój do biegania, wpatruje się w telefon. Za moment podrywa się do pionu – jest zgrabna, najwyraźniej regularnie ćwiczy – a zaraz potem schyla tuż obok dużych donic stojących na skraju betonowych stopni. Zastanawiam się, czy Igor pomaga swojej żonie na tyle, by znalazła czas na dbanie o formę. Blondynka ma płaski brzuch, choć wiem, że jest po ciąży bliźniaczej. Krótkie spodenki odsłaniają subtelnie umięśnione nogi. Mimowolnie porównuję je ze swoimi – moje nigdy nie były tak zgrabne, chyba nawet wtedy, kiedy miałam osiemnaście lat.
Żona Igora poprawia donicę z białymi różami, a potem rusza do bramki. Wstaję z kucek, uzmysławiając sobie, że kobieta najpewniej schowała tam klucze do domu. Nie zaskakuje mnie to. Pamiętam, że moi rodzice postępowali podobnie. Kiedy zachodziła taka potrzeba, zostawiali klucze w przeróżnych tego typu schowkach, a donica z kwiatami to jeden z najbardziej banalnych. W większych miastach jest to nie do pomyślenia, pewnie szybko znalazłby się ktoś, kto zechciałby tę sytuację wykorzystać.
Po głowie zaczyna krążyć mi pytanie, czy Igor i ich córeczki są w domu. Wydaje się to mało prawdopodobne, skoro jego żona zamknęła drzwi na klucz. Ciekawi mnie, gdzie w takim razie przebywają. Może Igor zabrał dziewczynki na wycieczkę do lasu albo na lody do McDonalda? A może zaplanował dla swoich pociech dłuższą wyprawę i jego żonę czeka samotny dzień, który spędzi według swojego widzimisię? Może wyjechał z nimi na cały weekend?
Ruszam przed siebie pospiesznym krokiem, aby kobieta mnie nie zauważyła. Po kilku krokach zerkam przez ramię. Stoi w bramce i patrzy w moją stronę. Przełykam ślinę przez ściśnięte niepokojem gardło i zrywam się do biegu. Po chwili wydaje mi się, że ktoś mnie woła. Przyspieszam przerażona, że to ona za mną krzyczy. Czy to możliwe, że zorientowała się, że ją obserwowałam? A może widziała, że przyglądałam się ich domowi przez dziurę w ogrodzeniu?
Biegnę, nie zważając na wołanie. Sama nie wiem, czy jest realne, czy to tylko wytwór mojego przestraszonego umysłu. Po chwili już go nie słyszę, ale mimo to biegnę dalej. Zwalniam dopiero w odległości kilkuset metrów od posesji. Oglądam się za siebie, ale na szczęście żony Igora nie ma w pobliżu. Najwyraźniej mnie zignorowała.
Podążam w stronę bulwarów nad pobliską niewielką rzeką. Kiedyś były to zwyczajne wały porośnięte dzikimi zaroślami, którym brakowało regularnego koszenia. Nikt nie zadawał sobie większego trudu, aby dbać o to miejsce. Teraz jest to całkiem przyjemny dla oka teren. Zatroszczono się o nadbrzeże. Mieszkańcy pewnie chętnie po nim spacerują, ciesząc się, że mają tak urokliwy zakątek na wyciągnięcie ręki. Dostrzegam kilka ławek, na których można przysiąść, by w spokoju podziwiać krajobraz. Ja jednak postanawiam usadowić się na trawie. Schodzę z wału, aby być bliżej wody, i siadam na ziemi.
Czuję, że dłużej już nie wytrzymam. Emocje buzują we mnie do tego stopnia, że potrafię skupić się tylko na jednym. Wyjmuję z torebki notes i zaczynam pisać.
Zostałam napiętnowana. Cóż, naiwnością byłoby się tego nie spodziewać. Po tamtej osiemnastce obawiałam się o całe mnóstwo różnych rzeczy, najbardziej jednak o swoją przyszłość, co w sytuacji, w której się znalazłam, było zupełnie zrozumiałe. Wyczekiwałam kataklizmu, który miał na mnie spaść. Starałam się jakoś na niego przygotować, choć miałam znacznie ograniczone środki, bo przecież zostałam z tym wszystkim kompletnie sama. Mimo to robiłam, co mogłam, aby przetrwać trudne chwile. Jednak rzeczywistość przerosła wszystkie moje wyobrażenia i snute w rozpaczy czarne scenariusze.
Tak skonstruowany jest świat, w którym żyjemy – raz zszargana opinia ciągnie się za człowiekiem latami, często pozostaje z nim na całe życie. Zwłaszcza w małych mieścinach, gdzie stereotypy nieprzerwanie rządzą społeczeństwem.
Zostałam lokalną dziwką. Nikogo nie interesowało, co faktycznie się wydarzyło – piętno tamtej nocy spoczęło wyłącznie na mnie. Pomijając fakt, że fotografie krążące wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych i wyciekające do nauczycieli przedstawiały gwałt, którego nigdy nie byłam w stanie udowodnić, dla pobocznych obserwatorów nie miało znaczenia, że nie byłam na nich sama. Nigdy nie dotarło do moich uszu żadne obelżywe słowo pod adresem Igora, za to moją obecność na zdjęciach ochoczo komentowano. Nie znalazłam zrozumienia u nikogo, nawet u policjantów zajmujących się sprawą rozpowszechnienia nagich fotografii wśród nastolatków. Do dziś pamiętam obojętny wzrok funkcjonariusza, który wtedy ze mną rozmawiał. Próbowałam nawet przebąknąć, że zostałam wykorzystana, ale to nie mogło się udać. Musiałam pogodzić się z faktami: zostałam zgwałcona i nikt szczególnie się tym nie przejął.
Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego tak się stało, dlaczego nikt nie zareagował we właściwy sposób. Rozumiem, że pewne zachowania są mniej lub bardziej przypisane danej płci – wynika to z czystej fizjologii, choćby budowy mózgu, produkcji hormonów i tak dalej, i tak dalej. Potrafię sobie wyobrazić, że młody mężczyzna odczuwa wzmożony popęd seksualny, bo tak działają hormony, ale czy daje mu to prawo do zaspokajania swoich potrzeb wbrew woli drugiej osoby? Jestem w stanie zrozumieć, że dojrzałej kobiecie podoba się wysportowany nastolatek, ale czy upoważnia ją to do składania mu dwuznacznych propozycji? Wydaje mi się całkiem normalną sprawą, że ksiądz – człowiek z krwi i kości – odczuwa seksualne pożądanie wbrew pętającemu go celibatowi, ale czy w jakikolwiek sposób usprawiedliwia to wykorzystywanie przez niego nieletnich? Na wszystkie te pytania odpowiedź brzmi tak samo: nie. A jednak ciągle o gwałty obwinia się ich ofiary, wytyka się im wyzywający ubiór, prowokacyjne zachowanie. Nie wierzy się wykorzystanemu, zmiażdżonemu przerażeniem dziecku, którego cały świat legł w gruzach. Aprobuje się rozwiązłość seksualną młodego chłopaka, bo przecież musi się wyszaleć, ale w drugą stronę to już nie działa.
Mamy problem – jako osobne jednostki i jako społeczeństwo. Nie radzimy sobie z akceptacją drugiego człowieka i z szeroko pojętą równością płci. Mężczyzna nie może być dobrym ojcem, a kiedy w swoich pasjach przejawia typowo „kobiece” zainteresowania, staje się „ciotą”. Nie powinien być wrażliwy, nie pozwól, Boże, uronić mu łzy przy świadkach! Kobieta, która nie chce karmić piersią, to wyrodna matka, a ta, która zapragnie pracować w budowlance, to babochłop.
Człowiek człowiekowi potrafi zgotować takie piekło na ziemi, że to pośmiertne może okazać się całkiem przyjemnym miejscem. Zbyt wiele anomalii rządzi naszym światem, a każda z nich napędza kolejną. Pozwalamy się im sukcesywnie wynaturzać i bezczynnie patrzymy, jak wyniszczają nasze społeczeństwo. Każdy z nas dokłada do tego procesu swoją cegiełkę – mniejszą, większą, ale dokłada. Jestem tego doskonałym przykładem. Oburza mnie podejście zatrważająco dużego odsetka ludzkiej populacji do zgwałconych kobiet, nawet – a może przede wszystkim – tych śmiało eksponujących swoje wdzięki, a mimo to teraz, po upływie lat, czuję największą zadrę w sercu na myśl o żonie Igora. Czuję się trochę tak, jakbym stała po stronie gwałciciela, a nie ofiary, ale to jej szczęście rani mnie najbardziej. I gdzie tu logika?
Stereotypy kiełkują często w nas samych i zwykle ich nie zauważamy. Bywa, że nie zobaczymy ich nigdy, pozwalając, by nasze pierwotnie czyste ideały bezpowrotnie upadły. Chciałabym się otrząsnąć ze stereotypów, którymi się kieruję, ale to cholernie trudne, kiedy wiesz, że facet, który cię zgwałcił, potrafi zachować szacunek wobec innej kobiety. Trudno w takiej sytuacji nie czuć się gorszą. Nie jest łatwo postrzegać wówczas siebie jako pełnowartościowego człowieka, pełnowartościową kobietę…
I tu dochodzimy do kolejnego absurdu ludzkiej egzystencji. Jak można otrząsnąć się z czegoś takiego, kiedy własna matka nazywa cię zdzirą? W tamtym czasie po raz pierwszy usłyszałam, że popełniła błąd, zostawiając mnie w domu. Co dokładnie miała na myśli? Chciała mnie oddać? Może nawet rozważała aborcję? Wtedy nie dopytywałam, to oczywiste, a później było już tylko gorzej. Teraz to bez znaczenia.
Najbliższe osoby ranią najbardziej, a pewnych ciosów się nie wybacza. Przełyka się ich gorycz, zapomina o nich, spycha w najdalszy kąt podświadomości, ale nie wybacza. Ja nie wybaczyłam swoim rodzicom tego, jak mnie wtedy potraktowali, i wiem, że to nigdy nie nastąpi. I nie musi. Nie jesteśmy niewyczerpalnymi źródłami dobroci, mamy prawo czuć się skrzywdzeni i mamy prawo mówić o tym głośno. Każdy z nas ma w sobie zbiorniczek, do którego odkłada swoje krzywdy. Ale co mamy robić z kolejnymi, gdy zbiorniczek się zapełni?
Po moich rodzicach zostały mi tylko stare rany, które chyba nawet zdołały się już zasklepić. Nie bolą, niemal ich nie odczuwam. To zatrważające, ale poradziłam sobie z nimi dopiero po ich śmierci.
Powoli przestaje mnie boleć również to, że dosypałaś mi to świństwo do drinka. I to, że namówiłaś Igora, aby zrobił mi to, co zrobił. A nawet to, że rozwiesiłaś moje nagie zdjęcia na szkolnych tablicach ogłoszeniowych i wrzuciłaś je do sieci.
Tymczasem Igor i jego żona ranią mnie bardziej, niż byłam tego dotychczas świadoma. Ich szczęście potęguje moją tragedię. Ich obecne życie depcze moje.
To takie niesprawiedliwe.
Nie mam innego wyjścia, jak tylko poradzić sobie i z tą zadrą.