Warszawa
Poniedziałek zwykle jest jednym z najintensywniejszych dni w ciągu całego tygodnia. Dociera sporo poczty, przychodzi też zwykle kilka nowych zadań od Jacka. Pojawiają się nowi interesanci, a także ci, którzy zwlekali z kontaktem, napływają problemy do rozwiązania z poszczególnych działów. Właściwie cieszę się, że mam dziś tyle do zrobienia, dzięki temu mogę czymś zająć głowę. Miniony weekend wymknął mi się spod kontroli i najchętniej wyrzuciłabym pewne zdarzenia ze swojej pamięci, ale niestety to niemożliwe. Zwykle to, co nas trapi, wraca jak bumerang, a im mocniej to odrzucamy, z tym większą siłą powtórnie w nas uderza.
Poniedziałek to też dzień, w którym muszę zrewidować harmonogram spotkań Jacka, i zwykle właśnie to nastręcza mi najwięcej kłopotów, zajmuje zaskakująco dużo czasu. Czasem muszę się naprawdę nieźle napocić, aby zgrać jego grafik tak, żeby każdy był zadowolony, a mój szef nie musiał przesiadywać w firmie do późnych godzin wieczornych. Właśnie próbuję wcisnąć w harmonogram przedstawiciela studia fotograficznego, który ma do zaoferowania sesję zdjęciową produktów naszej firmy w nadzwyczaj korzystnej cenie. Tygodniowy plan szefa wydaje się pękać w szwach – nie mam pojęcia, gdzie upchnę to spotkanie. W dodatku zmęczenie i ciągle kołaczące mi w pamięci wspomnienia z soboty skutecznie mnie spowalniają. Zaczynam nawet myśleć, że to zadanie ponad moje siły. Nie chcę jednak, aby faktycznie tak było, nie mogę tak łatwo dać się pokonać przeszłości. Zacięcie szukam jakiejś luki w grafiku, choć lekceważenie stale napływających myśli przychodzi mi z coraz większym trudem.
Nic z tego, uznaję po chwili. Będę musiała przełożyć kilka mniej ważnych spotkań. Jacek dał mi jasno do zrozumienia, że już zbyt długo odkładamy nowe zdjęcia, dlatego próbuję ocenić, które spotkania mogą zaczekać do przyszłego tygodnia. Wlepiam wzrok w grafik i wzdycham ciężko. Nie potrafię się zdecydować i właściwie ustalić priorytetów. Kiedy to przestałam radzić sobie ze służbowymi obowiązkami?
Nim znajdę odpowiedź na to niewygodne pytanie, odzywa się moja komórka. Jej wibrowanie przypomina mi, że przeorganizowanie grafiku szefa to nie jedyne zadanie, które mnie przerasta. Odrywam się od pracy i niechętnie zerkam na wyświetlacz. Szymon próbuje skontaktować się ze mną od rana. Pierwszy jego telefon zwyczajnie przeoczyłam, drugiego nie mogłam odebrać. Teraz dzwoni po raz trzeci. Akceptuję połączenie, mimo że w głowie zapala mi się lampka alarmowa. Zniecierpliwienie, które mi okazuje, kłóci się z jego dotychczasowym wizerunkiem.
– Cześć – mówię raczej oschle.
– Och, Luiza, cześć! – rozbrzmiewa głos po drugiej stronie. – Dlaczego, do licha, nie odbierasz?
Wzdycham przeciągle. Nawał obowiązków służbowych nie pozostawiał mi zbyt wiele czasu na prywatne rozmowy i irytuje mnie, że Szymon na to nie wpadł. Chyba że wpadł, ale mało go to interesuje, skoro został zepchnięty na drugi plan.
– Wybacz… – zaczynam, siląc się na neutralny ton. Nie chcę dolewać oliwy do ognia, a doskonale wiem, że podobnie jak agresja rodzi agresję, tak wzajemne pretensje z równą łatwością potrafią się nawarstwiać. – Jestem w pracy i jak to w poniedziałki mam istne urwanie głowy.
– Jasne, rozumiem – oświadcza wyrozumiale Szymon, jednak w jego głosie nie słyszę zrozumienia. – Ale obiecałaś, że zaraz po powrocie się do mnie odezwiesz – przypomina mi.
– I taki miałam zamiar – zapewniam. Moją irytację studzi tęsknota. Mimo wszystko miło wspominam spotkania z Szymonem i niekoniecznie chcę z nich rezygnować. W pewien osobliwy sposób udało mu się rozświetlić mrok, w którym pogrążyłam się lata temu, i trudno mi pozostać na to obojętną. – Tyle że naprawdę muszę najpierw ogarnąć ten bajzel. – Pokazuję ręką na swoje zasłane dokumentami biurko, jakby Szymon mógł je zobaczyć. – Zresztą jest dopiero dziesiąta…
– Mogłaś się odezwać już wczoraj – wchodzi mi w słowo. – Chętnie odebrałbym cię z dworca.
– To miłe – kwituję, choć znów zaczynam się czuć osaczona. To odczucie potęgują pretensje, które bezustannie wychwytuję w głosie Szymona. Ta nuta niezadowolenia, może nawet złości, kompletnie nie pasuje do ciepłej barwy jego głosu. Kojarzy mi się z fałszem, który przecież też nie pasuje do Szymona.
Przygryzam wargę, kiedy o tym myślę. Może jestem po prostu niesprawiedliwa. Może znów to robię – wciągam tego wrażliwego, otwartego faceta w wir swoich nieuzasadnionych podejrzeń tylko dlatego, że bez skrępowania okazuje mi zainteresowanie.
– Stęskniłem się. – Słyszę po chwili. Z głosu Szymona znika wcześniejsza nerwowość, a ja jeszcze mocniej przygryzam czerwień ust. – Po prostu się stęskniłem – powtarza.
Baranieję do reszty. Zdarzało mi się już nieadekwatnie reagować na troskę innych ludzi. Czy to możliwe, że znów niewłaściwie oceniam sytuację?
Szymon wzdycha, a ja milczę, nie mając nic sensownego do powiedzenia.
– Mam nadzieję, że się dziś zobaczymy – oznajmia, lecz brzmi to bardziej jak pytanie.
– Pewnie. – Usiłuję wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu, ale sama słyszę, że marnie mi to wychodzi. Mój głos brzmi ponuro.
– Może wyskoczymy coś zjeść? – Szymona jednak to nie zniechęca.
– Świetnie. A potem wpadniemy do mnie. – Udaje mi się wymyślić coś, co brzmi ciepło, choć mój głos ciągle pozostawia wiele do życzenia.
– Może tym razem do mnie? Pokażę ci, jak mieszkam!
– Super! – zgadzam się, słysząc, że Szymon się rozchmurza. Najwyraźniej moje starania nie poszły na marne.
– Super to będzie wieczorem! – Śmieje się z nadzieją. – Nie mogę się ciebie doczekać.
– A ja ciebie – szepczę, czując, jak przyjemne ciepło zalewa mnie od środka.
Odkładam telefon z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony obudziło się we mnie pożądanie wobec Szymona, z drugiej wciąż przejmuję się zaborczością, którą – jak sądzę – odkrył przede mną zupełnie przypadkowo.
Potrząsam głową, aby pozbyć się tych myśli. I bez nich jestem wystarczająco zdekoncentrowana, a czeka mnie jeszcze mnóstwo roboty. Wracam do pracy, choć nie jest to łatwe. Udaje mi się jednak wcisnąć faceta od zdjęć w harmonogram Jacka, co uznaję za osobisty sukces. Uaktualniam grafik i przesyłam go do szefa. Później segreguję przesyłki, chwilowo zapominając o Szymonie. Zbieram listy zaadresowane do Jacka i ruszam do jego gabinetu. Pukam do drzwi, jednak nikt nie odpowiada. To dziwne, bo nie przypominam sobie, żeby opuszczał biuro. Naciskam klamkę i wchodzę.
Gabinet jest pusty. A dałabym sobie rękę uciąć, że Jacek z niego nie wychodził. Wzdycham z niezadowoleniem. Najwyraźniej moja percepcja jest bardziej zaburzona, niż myślałam. Kładę listy na biurku, odwracam się na pięcie i o mały włos nie wpadam na Jacka.
– Chryste! – krzyczę, podskakując z przestrachem. – Dlaczego, do diabła, tak się skradasz?!
– Skradam? – pyta Jacek, śmiejąc się odrobinę za głośno. To nie jest naturalne rozbawienie, wiem, jak brzmi jego szczery śmiech. Ten jest nerwowy i wymuszony. – To mój gabinet, po prostu do niego wszedłem.
– Aha… – dukam, uciekając wzrokiem w bok, bo nie potrafię udźwignąć jego przenikliwego spojrzenia. Trudno mi uwierzyć, że kiedyś to jego przypatrywanie się zupełnie mi nie przeszkadzało. Teraz wydaje mi się wręcz stręczycielskie. Czego on, do kurwy nędzy, ode mnie chce?
– Lizka, jesteś ostatnio nie tylko przewrażliwiona, ale też bardzo płochliwa. – Jacek obchodzi biurko i zajmuje miejsce w swoim fotelu. – Co się dzieje? Na pewno wszystko w porządku?
– A co miałoby być nie w porządku? – odpowiadam pytaniem, z trudem przełykając ślinę przez zaciśnięte gardło.
– Czy ja wiem? – Jacek się zamyśla. – Tak ogólnie pytam. Na przykład o to, jak się czujesz. Dobrze się czujesz?
– Yyy… tak. – Oczywiście kłamię, ale nie znajduję lepszego wyjścia z sytuacji. Zwalają się na mnie tuziny pytań, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
Dlaczego Jacek ciągle wypytuje o moje samopoczucie? Dlaczego nie może po prostu zostawić mnie w spokoju? Czy naprawdę nie rozumie, że jego zachowanie to jeden z elementów, które wytrącają mnie z równowagi? Czy powinnam mu o tym wreszcie powiedzieć?
W mojej głowie panuje tak wielki rozgardiasz, że aż robi mi się słabo.
– A jak weekend? – Z jego ust pada kolejne pytanie.
Dławiąca mnie podejrzliwość przybiera jeszcze większe rozmiary. Znów wydaje mi się, że Jacek wie, gdzie byłam i co robiłam. Miażdży mnie przeświadczenie, że chce mnie kontrolować, że stara się mieć wgląd w moje życie. Dlaczego?! Oprócz tego mimowolnie nasuwa mi się pytanie, czy zawsze tak było. Nie wydaje mi się. Albo z jakiegoś powodu wcześniej tego nie zauważyłam.
– To znaczy? – bąkam nieprzyjaźnie.
– Pytam po prostu, czy odpoczęłaś.
Zerkam na niego ukradkiem – przygląda mi się z niesłabnącą wnikliwością. Chciałabym odwdzięczyć mu się jakąś ciętą ripostą, ale po weekendzie spędzonym w rodzinnej miejscowości daleko mi do normalnej bystrości umysłu. Nie dość, że cały wyjazd nie poszedł po mojej myśli, to jeszcze utknęłam w środku nocy na dworcu, co również skończyło się dla mnie nieciekawie. Ataki paniki przytrafiają mi się rzadko, zwykle pasywnie przechodzę przez największe wstrząsy, ale tamten wieczór zwyczajnie mnie przerósł. Kiedy dosiadł się do mnie jeden z okolicznych pijaczków, psychicznie po prostu się rozpadłam. Rozsypałam się na kawałki, których do tej pory nie mogę poskładać w używalną całość. Przełknęłam najsilniejsze emocje związane z wyjazdem, ale – jak widać – wcale się ich nie pozbyłam.
– Och, Lizka, naprawdę mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze – odzywa się znowu Jacek.
Kiwam tylko głową, na co przeciągle wzdycha.
– Pamiętasz, że dziś przed nami kolejny długi dzień? – pyta.
Podnoszę na niego wzrok, nie dowierzając w to, co słyszę.
– Wiem, że masz plany na wieczór, ale jesteś mi potrzebna.
Wybałuszam oczy ze zdziwienia. Jestem tak oszołomiona, że nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku. Słowa Jacka jednoznacznie wskazują na to, że słyszał moją rozmowę z Szymonem. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie był to przypadek. Przekonanie, że podsłuchiwał mnie celowo, jest wręcz bolesne. Budzi się we mnie gniew, ale nie może się on przebić przez paraliżujący szok wywołany nowymi odkryciami. Jestem pewna, że mój szef znów umyślnie zaaranżował zebranie, aby zatrzymać mnie dłużej w pracy. I tym samym przeszkodzić mi w spotkaniu z Szymonem.
Ale czy nie przesadzam? To przecież niemożliwe, by działał z taką premedytacją! Jaki miałby ku temu powód? Owszem, zawsze traktował mnie dobrze, może nawet zaskakująco dobrze, ale przecież nigdy nie dał mi odczuć, że oczekuje ode mnie czegoś więcej niż sumiennego wywiązywania się z obowiązków służbowych. Albo tego też nie zauważałam… Nie, to nie może być przecież przypadek, że jego postawa uległa tak drastycznej zmianie właśnie wtedy, kiedy na horyzoncie pojawił się Szymon! Nie! – krzyczę w duchu, po raz kolejny podważając wnioski, które sama wysnułam.
– Mam małą naradę z działem HR – oznajmia Jacek, przerywając tę lawinę myśli.
– To spotkanie zaplanowane jest na środę. – Udaje mi się odzyskać głos. Mam przy tym nadzieję, że pamięć mnie nie zawodzi, co wcale nie byłoby dziwne w zaistniałych okolicznościach.
– Nie. – Jacek kręci głową. – Zaplanowałaś je na dzisiejszy wieczór.
– Kłamiesz! – rzucam wściekła, pochylając się nad dzielącym nas biurkiem. Oburzenie przejmuje nade mną kontrolę, mam wrażenie, że buzuje w moim wnętrzu niczym rozgrzana do czerwoności magma, która zaraz eksploduje, rozrywając moje ciało na strzępy. – Zmieniłeś grafik za moimi plecami! – cedzę przez zęby. – Robisz wszystko, aby uniemożliwić mi spotkania z Szymonem!
– Lizka, uspokój się…
– To podłe! – wrzeszczę. – Jak możesz?!
– Lizka, proszę cię! – Jacek podnosi się z miejsca i podobnie jak ja nachyla się nad biurkiem. Teraz nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. – Co w ciebie wstąpiło?
– O co ci tak właściwie chodzi, co?! – ryczę już na całe gardło.
Jacek obchodzi biurko i staje tuż przy mnie. Bez ostrzeżenia chwyta mnie za ramiona i obraca do siebie. Nie protestuję, jestem zbyt zaskoczona jego zachowaniem, aby właściwie zareagować.
– O ciebie, Lizka – mówi niemal szeptem, patrząc mi prosto w oczy. – O ciebie.
Wyznanie Jacka wprawia mnie w jeszcze większe osłupienie, nadal nie jestem w stanie się odezwać. Nie potrafię się nawet poruszyć. A mimo to wydaje mi się niezrozumiale znajome. Dałabym sobie rękę uciąć, że sytuacja jest nowa, a jednak czuję się, jakbym przeżywała déjà vu.
– Cześć! – Słyszę nagle za swoimi plecami.
Oglądam się przez ramię i widzę stojącą w progu Agnieszkę. Ma założone na piersi ręce i przygląda się nam z nieodgadnioną miną. Wyraz jej twarzy może oznaczać wszystko.
Odsuwam się od biurka Jacka zdecydowanie za szybko. Wiem, jak to wygląda, ale jego ostatnie słowa wciąż dźwięczą mi w głowie, kompletnie pozbawiając mnie zdolności logicznego myślenia. Rzucam się do ucieczki, chcę jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem ich wzroku.
– Lizka, zaczekaj! – woła za mną Jacek, ale nie reaguję. – Lizka, proszę!
Agnieszka niechętnie robi mi miejsce w drzwiach. Zmusza mnie tym samym, abym na nią popatrzyła. Nic nie mówi, ale posyła mi uważne spojrzenie. Chcę jej wytłumaczyć, że jeśli cokolwiek jest nie tak, to nie z mojej winy. Nigdy nie żywiłam głębszych uczuć do Jacka i nic się w tej materii nie zmieniło. I nie zmieni – chcę ją o tym zapewnić, ale wiem, że cokolwiek teraz powiem, i tak obróci się to przeciwko mnie.
Bez słowa przeciskam się więc obok dziewczyny mojego szefa i wracam na swoje stanowisko pracy. Siadam w fotelu, opieram łokcie o blat biurka i wspieram głowę na dłoniach. Wypuszczam ciężko powietrze z płuc, słysząc, że drzwi do gabinetu Jacka się zatrzaskują. Całe szczęście – nie chcę słyszeć ich kłótni, nie chcę słyszeć obelg, jakie z pewnością padną z ust Agnieszki pod moim adresem. A może także z ust Jacka? Przecież to oczywiste, że będzie próbował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Czy nie najprościej zrzucić winę na narzucającą mu się sekretarkę?
Moje rozważania, podsycane kolejną falą żalu, przerywa wibrowanie komórki. Mam nadzieję, że to nie Szymon, bo nie zdążyłam jeszcze się przygotować na przekazanie mu wieści, które z pewnością mu się nie spodobają. Przychodzi mi na myśl, że nie tak to powinno wyglądać, że po wyznaniu Jacka powinnam jak najszybciej wziąć nogi za pas, ale… Ale jeśli odejdę z dnia na dzień z pracy, z czego będę żyła? Przecież nie mam nikogo, kto by mi pomógł, a oszczędności, które do tej pory zgromadziłam, nie starczą na długo. Jeśli faktycznie chcę odejść, muszę najpierw znaleźć coś innego.
Zerkam na wibrujący telefon. Nie znam numeru, który wyświetla się na ekranie. Waham się jeszcze przez moment, ale ostatecznie decyduję się zaakceptować połączenie.
– Słucham?
– Dzień dobry, pani Luizo! – Głos wydaje mi się nieznośnie znajomy. – Z tej strony Tomasz… – Serce podchodzi mi do gardła, kiedy dociera do mnie, z kim rozmawiam. Gęsty lęk pełznie mi po plecach, gdy uzmysławiam sobie, że pracownik dębickiego pensjonatu zadał sobie trud odszukania mojego numeru telefonu i nie omieszkał go wykorzystać. – Wygląda na to, że zgubiła pani klucze – oznajmia recepcjonista. – Znalazłem je przed furtką. Raczej na pewno należą do pani, zważywszy, w jakim pośpiechu pani wyjeżdżała. Musiały pani przypadkiem wypaść. Mam je u siebie. Kiedy ponownie będzie pani w okolicy, aby je odebrać?
– Nigdy! – wyrzucam z siebie, czując, jak czoło zrasza mi pot.
– Jak to? To pani klucze! Nie chce ich pani odzyskać?
– Nie! – rzucam przerażona tym, że mężczyzna przejrzał moje plany. Przecież nie zgubiłam żadnych kluczy! W przeciwnym razie nie dostałabym się do swojego mieszkania. Czy ten psychol naprawdę sądził, że dam się nabrać na takie gierki? Przeraża mnie również to, że chce się dowiedzieć, kiedy ponownie zjawię się w Dębicy. W tym momencie jestem już pewna, że nie obserwował ptaków. Podglądał mnie!
Moja noga nigdy więcej nie postanie w tym pensjonacie, myślę rozhisteryzowana na dobre.
– Na pewno? – dopytuje tymczasem Tomek.
– Nie dzwoń do mnie więcej, ty popierdoleńcu! – wykrzykuję żenująco piskliwym głosem. A potem się rozłączam i odkładam telefon na biurko, jakby mnie parzył. Oddycham ciężko, niemal spazmatycznie. Zaczyna mi się kręcić w głowie, przed moimi oczami wirują kolorowe mroczki. Zaciskam i otwieram kilka razy powieki, aby się ich pozbyć. Nie chcą jednak zniknąć, mam wręcz wrażenie, że jest ich coraz więcej.
Unoszę nieco głowę w nadziei, że to pomoże. O dziwo, działa. Migające punkciki znikają. Kiedy nic już nie zakłóca mi pola widzenia, okazuje się, że patrzę wprost na wiszący naprzeciw mnie ścienny zegar. Nie ma jeszcze jedenastej. Ten dzień zaczął się druzgocząco źle, a czeka mnie przecież jeszcze nieprzyjemna rozmowa z Szymonem. I praca po godzinach. O ile jeszcze po południu będę mieć pracę, myślę, przenosząc spojrzenie na drzwi broniące dostępu do gabinetu Jacka. Niewykluczone, że zanim sama zdecyduję się zrezygnować z etatu w firmie, zostanę do tego zmuszona. Nie mam pojęcia, jak Agnieszka zareaguje na to, co przed chwilą zobaczyła.
Nie wiem, jak długo gapię się na drzwi. Z transu wyrywa mnie dopiero brzęczenie telefonu. Tym razem odzywa się aparat stacjonarny na moim biurku. Biorę głęboki oddech i podnoszę słuchawkę. Mam nadzieję, że to nic pilnego, bo nie wiem, czy w obecnym stanie będę potrafiła podjąć jakiekolwiek fachowe działania.
– Lizka, przynieś mi, proszę, kawę – pada zdanie, które słyszałam już setki razy wcześniej. Intonacja też się zgadza. Jacek zawsze takim właśnie tonem prosi mnie o podobne drobnostki. A jednak gryzie się z tym, co się przed chwilą wydarzyło.
W milczeniu ponownie zerkam na drzwi prowadzące do jego pokoju. Wiem, że Agnieszka ciągle tam jest, i nie podoba mi się to, że będę musiała tam wejść. Jeszcze bardziej nie podoba mi się to, że Jacek tak gładko powrócił na dobrze nam wszystkim znane tory.
– Luiza?
– Jasne… tak… słyszałam – rzucam w odpowiedzi.
Wtedy drzwi gabinetu się otwierają i staje w nich Agnieszka. Drętwieję, zapominając, że ciągle trzymam słuchawkę przy uchu. Nie słyszę nic poza nieprzyjemnym szumem w uszach.
Dziewczyna posyła mi spojrzenie, którego znaczenia nie potrafię rozszyfrować, po czym bez słowa mija moje stanowisko, kierując się do wyjścia.
– Czarną tym razem, podwójną – dyktuje mój szef.
– Oczywiście, zaraz przyniosę – mamroczę, z trudem panując nad drżeniem głosu. Zastanawiam się, co Jacek powiedział Agnieszce, co ona sobie pomyślała i co teraz chodzi jej po głowie. Nigdy nie była dla mnie przesadnie serdeczna, ale też nie mogę powiedzieć, że była nieżyczliwa. Zachowywała się wobec mnie normalnie.
Odkładam słuchawkę z głośnym westchnięciem, a potem biorę się w garść i idę spełnić prośbę przełożonego.