30


Warszawa

Wyjdź stąd! – krzyczę na jego widok. – Ochrona! – drę się jak oszalała. – Ochrona!

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że muszę podnieść słuchawkę stacjonarnego telefonu i wcisnąć odpowiedni guzik, aby wezwać pomoc. Jednak ten krótki moment zwłoki sporo mnie kosztuje. Daje Szymonowi wystarczająco dużo czasu, aby doskoczył do mojego biurka i chwycił mnie za rękę. Zaciska na niej palce, skutecznie uniemożliwiając mi sięgnięcie po telefon. W miejscu, gdzie stykają się nasze ciała, skóra pali mnie żywym ogniem. Znów czuję się jak wtedy, kiedy leżałam pod nim i nie potrafiłam się poruszyć – całkowicie sparaliżowana lękiem.

– Luiza, co się, do cholery, dzieje? – syczy, nie zwalniając uścisku. – Wczoraj uciekłaś, dziś mnie unikasz, co jest grane, do kurwy nędzy?!

Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami, ciężko dysząc.

– Co ty wyprawiasz?! – grzmi dalej. – Co ci odwaliło?

Nie wypowiadam ani słowa. Nie potrafię.

– Czy zrobiłem wczoraj coś nie tak? Powiedz mi, co się stało? Co takiego zrobiłem, że zachowujesz się w ten sposób?

Policja! Gdzie są ci policjanci? Czy zdążyli odjechać? Odrywam przerażony wzrok od awanturującego się Szymona i rozglądam się gorączkowo po biurze. Usiłuję nawet wyjrzeć przez najbliższe okno, aby sprawdzić, czy przypadkiem funkcjonariusze nie stoją jeszcze przed budynkiem, ale nie mogę tego zrobić, nie podnosząc się z fotela.

– Luiza?

– Puść mnie! – udaje mi się odezwać, kiedy dociera do mnie, że jak zwykle jestem zdana na siebie. – I natychmiast stąd wyjdź, bo wezwę ochronę! Albo zadzwonię na policję, słowo daję! – Wyszarpuję nadgarstek z uścisku Szymona.

– Ale dlaczego? – Nie łapie mnie ponownie za rękę, za to pochyla się w moją stronę poprzez dzielące nas biurko.

Jest teraz tak blisko mnie, że mam ochotę uciec. Resztkami woli pozostaję na miejscu.

– P-pytasz d-dlaczego? – jąkam się żałośnie. – Chciałeś mnie wczoraj zgwałcić!

– Co to za krzyki? – Słyszę gdzieś obok. – Co tu się dzieje?!

Wychylam się zza Szymona i widzę Jacka. Zamaszystym krokiem wychodzi ze swojego gabinetu i podąża w naszym kierunku.

– Jacek! – krzyczę, odzyskując nieco rezon. – Ten psychol nie chce się ode mnie odczepić!

– Widzę! – Jacek bez namysłu odpycha Szymona od mojego biurka.

– Wolnego! – warczy Szymon, na co mój szef chwyta go za poły marynarki i przysuwa twarz do jego twarzy.

– Wypierdalaj – cedzi.

Nie widzę oblicza Jacka, ale jestem pewna, że przeszywa Szymona swoim najbardziej napastliwym spojrzeniem. 

– Zrozumiałeś? – Odpycha go od siebie w kierunku drzwi wyjściowych.

Szymon poprawia ubranie, jednak nie rusza się z miejsca.

– Masz problemy ze słuchem? – warczy Jacek, znów robiąc krok w jego kierunku. – Wy-pier-da-laj!

Szymon przenosi na mnie spojrzenie.

– Zostawiłaś u mnie buty – mówi okrutnie cynicznym tonem. A potem po prostu wychodzi.

Nie odrywam wzroku od jego pleców, boję się, że zaraz zmieni zdanie i wróci. Tak się jednak nie dzieje i za moment zostajemy z Jackiem sami.

– Kto to, kurwa, był? – Szef obraca się w moją stronę, kiedy tylko zatrzaskują się drzwi za Szymonem.

– Szymon – dukam, nie mogąc się otrząsnąć.

– Ten koleś, z którym się spotykasz?

Kiwam głową, bo nie stać mnie na słowa.

– Cholera, Luiza, mówiłem ci, żebyś uważała na siebie. Co z nim jest nie tak? Zrobił ci coś?

Nie odpowiadam. Wstyd mi, a napastliwość Jacka wcale nie pomaga. Wzdycha ciężko.

– Już dobrze. – Wyciąga rękę poprzez biurko i dotyka mojego ramienia.

Wzdrygam się na ten gest, choć nie jest dla mnie nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie, odczuwam bijące z niego ciepło i czułość. Rozsypuję się na dobre. Już niczego nie wiem. Jacek przestał budzić we mnie lęk, na powrót czuję łączącą mnie z nim więź, której nie rozumiem, ale której łaknę ponad miarę. Znów staje się Jackiem, którego znam, tym, który zawsze mi pomagał i otaczał niezobowiązującą troską.

Czy to normalne? Przecież to mój pracodawca! – grzmię w duchu, podczas gdy Jacek pyta:

– Lizka? W porządku? – Pochyla się i próbuje zajrzeć mi w oczy. Dłoń nadal trzyma na moim ramieniu, a ja, o dziwo, wcale nie chcę, aby ją zabrał. Więcej, mam ochotę się w niego wtulić, pozwolić, by otoczył mnie tymi swoimi szerokimi ramionami. To absurdalne, ale czuję, że tylko to może mnie w tej chwili uspokoić.

– Luiza… – szepcze Jacek, nieprzerwanie usiłując uchwycić mój wzrok.

– Nie… – jęczę udręczona. – Nic nie jest w porządku… – Głos mi się załamuje. Chowam twarz w dłoniach, ale nie płaczę. Kotłuje się we mnie zbyt wiele emocji, abym mogła je tak po prostu wylać wraz z łzami.

– Chodzi o tego Szymona?

Nie reaguję, nie unoszę głowy ani o milimetr, nie odrywam też rąk od twarzy. Trwam w bezruchu i otępieniu.

– O policję? – drąży Jacek. – Rozmawiali z tobą?

Z trudem przełykam ślinę. Tym razem próbuję wydusić z siebie jakieś proste zdanie, ale mi nie wychodzi.

– O co cię pytali?

Kątem oka dostrzegam, że Jacek zerka na poszarpany pamiętnik, którego strzępy walają się na blacie. Wzdycha przeciągle, po czym puszcza moje ramię. Wyciąga dłoń, widzę, że chce sięgnąć po podarte kartki. Natychmiast reaguję – zgarniam je na kupkę i zasłaniam ramionami, aby Jacek nie miał do nich dostępu.

– Co to za kartki? – dopytuje. Wspiera się o blat i pochyla ku mnie.

– Trochę się zdenerwowałam i… – Pociągam nieświadomie nosem. – Zniszczyłam kilka dokumentów – łżę. Nie chcę, aby ktokolwiek dowiedział się o moim pamiętniku i o tym, co w nim pisałam. To zbyt osobiste i zbyt bolesne, aby się tym dzielić z kimkolwiek. – Przepraszam! To faktury, które już zarchiwizowałam, więc… no, sam wiesz, mamy je na dysku…

Jacek świdruje mnie wzrokiem. Ciężko mi to wytrzymać.

– Słuchaj, Luiza… – podejmuje po chwili. – Potrzebujesz odpoczynku. I to bezwzględnie.

Odrywa się od biurka i wraca do swojego gabinetu. Skonsternowana patrzę, jak znika za drzwiami. Chcę za nim krzyknąć, bo mam już dość tych osobliwych, niejasnych sytuacji. Pragnę, aby w moim życiu zapanował spokój, a tymczasem każda minuta przynosi zmiany. Chwilę temu Jacek ocalił mnie przed natarczywością Szymona, znów stał się Jackiem, którego znam od lat i któremu ufałam, a za moment wrócił człowiek, którego postępowania nie rozumiem. Z moich ust nie wydobywa się jednak żaden dźwięk, bo w tej samej chwili dzwoni telefon stacjonarny. Przenoszę na niego spanikowane spojrzenie. Nie czuję się na siłach odbierać. Mimo wszystko chwytam za słuchawkę i przykładam ją do ucha. Wyduszam standardową formułkę powitalną, połykając kilka słów. Nie przejmuję się tym jednak, bo po drugiej stronie nikt się nie odzywa. Ściska mnie w dołku, kiedy dolatuje mnie ledwo słyszalny szum czyjegoś oddechu. Poza tym niczego więcej nie słyszę. Nie jestem w stanie określić, kim może być dzwoniący, odgadnąć nawet jego płci. W jednej chwili w mojej głowie eksploduje chaos domysłów. Rozłączam się gwałtownie i odkładam słuchawkę, jakby zaczęła mnie parzyć. Jestem przekonana, że to Szymon. Czy teraz tak to będzie wyglądać? Będzie się mścił za moje odrzucenie? Czy zwyczajnie mnie sobie upatrzył i jest to po prostu kolejny element jego gry? Z drugiej strony to mógł być recepcjonista z dębickiego pensjonatu. Wyłączyłam prywatną komórkę, więc jakimś cudem dowiedział się, gdzie pracuję, i… Taki scenariusz nie jest przerażający, jest po prostu śmieszny! A mimo wszystko wałkuję podobne opcje bez końca. Wreszcie staram się przekonać samą siebie, że to zwykła pomyłka albo…

Odrywam wzrok od przeklętego telefonu i przenoszę go na Jacka, który znów zbliża się do mojego biurka.

– Musisz odpocząć. – Kładzie na blacie pęk kluczy. – Bez gadania. Potrzebujesz przerwy, Lizka.