W pobliżu Warszawy
Budzi mnie ból. Świadomość wraca bardzo powoli, ale narastające pulsowanie w czaszce metodycznie mnie cuci. Kiedy ból staje się trudny do zignorowania, pragnę wrócić tam, gdzie byłam do tej pory – do czasoprzestrzeni, gdzie niczego nie czułam, do niebytu, który obiecywał spokój. To jednak niemożliwe, z sekundy na sekundę zaczynam coraz lepiej kontaktować. Rozjaśnia się również moja pamięć, pojawiają się pierwsze wspomnienia. Najpierw to, że wróciłam znad stawu do domu i tuż po przekroczeniu progu zostałam zaatakowana. Niespodziewanie, ale przede wszystkim brutalnie. Uzmysławiam sobie, co się stało i skąd ten potworny ból głowy. Staje się jasne, że od impetu uderzenia straciłam przytomność. Pada na mnie blady strach, kiedy zdaję sobie sprawę, w jak nieciekawym położeniu się znalazłam. Ogarnia mnie jeszcze większy lęk, gdy próbuję sobie wyobrazić, co jeszcze mnie czeka. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko dopiero preludium, namiastka tego, co wciąż przede mną. Czuję też, że nie zdołam przed tym uciec, że klamka zapadła, a mój smutny los został definitywnie przesądzony.
Przed oczami stają mi fotografie Ewy i Ilony. O ich śmierci jest bardzo głośno – trudno, aby media przeszły obojętnie wobec takiej sensacji. Przypominają mi się ostatnie wiadomości. Wstrząsnęły mną do tego stopnia, że zaczęłam podejrzewać Szymona, iż jest w to wszystko zamieszany. Jednak ze strachu mój umysł uparcie bronił się przed przyjęciem tej opcji. Przecież uznanie Szymona za winnego śmierci tamtych dziewczyn oznaczałoby katastrofalną przyszłość dla mnie!
W jednej chwili opanowuje mnie rozżalenie tak wielkie, że niemal się nim dławię – ta katastrofalna przyszłość właśnie stała się faktem. Moją gorycz potęguje to, że nie mogę zrozumieć, jakim sposobem Szymon dowiedział się, gdzie jestem. Nie mógł mnie wytropić, przecież ta ewentualność balansuje na granicy realności, do diabła!
Atakują mnie coraz wyraźniejsze wspomnienia, już za chwilę jest ich cała masa, ale jedno bombarduje mnie ze szczególną siłą – mój ostatni wieczór w mieszkaniu Szymona. Pozbywam się jakichkolwiek złudzeń, zaczynam rozumieć, że to on jest odpowiedzialny za to, co się teraz ze mną dzieje. Najpierw chciał mnie zgwałcić, a na drugi dzień wtargnął do mojego biura i gdyby nie Jacek, nie mam pojęcia, co by się wtedy wydarzyło. Uratował mnie, choć tak naprawdę moment mojej klęski został tylko odwleczony w czasie. I tak wpadłam w sidła Szymona.
Kiedy uświadamiam sobie, że Szymon mógł usłyszeć moją rozmowę z Jackiem o przyjeździe tutaj, łupanie w czaszce nasila się, choć wydawało mi się, że mocniej już cierpieć nie można. Ból staje się wręcz nieznośny, gdy zaczynam rozumieć, że nie ma innej możliwości – Szymon mnie śledził. W przeciwnym razie przecież nie zdołałby znaleźć tego miejsca.
Jestem wściekła na siebie – jak mogłam się nie zorientować, że ktoś mnie śledzi! Przypominam sobie, jak nieswojo czułam się w pociągu, a później, gdy podążałam polną drogą z dworca do posiadłości Jacka, i chce mi się wyć. Nie mogę pogodzić się z tym, że z taką łatwością zlekceważyłam kołatające mi z tyłu głowy przeczucia. Tamto wrażenie nieuchronności zdarzeń właśnie przybrało realny wymiar, stało się namacalną rzeczywistością. Rzeczywistością, którą trudno mi przewidzieć, ale która na pewno da mi popalić. Całą sobą czuję, że to, co Szymon dla mnie zaplanował, będzie okrutnym doświadczeniem, w przeciwnym razie po co miałby uderzyć mnie w głowę? I to z taką siłą, aby pozbawić mnie świadomości?
Ile w ogóle czasu minęło od momentu, gdy mnie zaatakował?
Wreszcie zmuszam się do otwarcia oczu, tym samym całkowicie wraca mi świadomość. Chcę ustalić, choćby orientacyjnie, porę dnia, ale okazuje się to niewykonalne. W pomieszczeniu, w którym się znajduję, panuje absolutna ciemność. Ten brak światła odbiera mi resztki nadziei, że jeszcze się z tego wykaraskam. Nie, to niemożliwe, skoro Szymon zamknął mnie w takim miejscu. Zaczynam płakać, nie potrafię się powstrzymać, jestem zbyt przerażona swoim położeniem. Nie stać mnie na choćby odrobinę animuszu, po prostu ryczę, ogarnięta przemożnym strachem.
Podrywam rękę, chcąc zetrzeć cieknące z nosa gile, ale to także okazuje się niemożliwe. Jeszcze kilka sekund zajmuje mi zorientowanie się, że nie jestem w stanie poruszyć nie tylko tą ręką, ale żadną z kończyn. Wyczuwam pętające mnie więzy – moje nogi i ręce są skrępowane, jednak nie mam pojęcia czym. Nie mogę liczyć na zmysł wzroku, więc staram się rozeznać w sytuacji w inny sposób. Usiłuję nieco zmienić pozycję, jednak okazuje się, że tego również nie mogę zrobić. Mam wrażenie, że całe moje ciało zostało unieruchomione, choć twarde okowy wyczuwam jedynie na nadgarstkach, kostkach u nóg i…
Zamieram. Przez jeden krótki moment moje położenie wydaje mi się zwyczajną fikcją. Albo koszmarnym snem, który zaraz się skończy, a wraz z nim rozpierzchną się wszystkie moje kłopoty. Ale nie, nic takiego się nie dzieje. Nie budzę się, ciemność nie znika, a ból nie ustępuje. Za to jeszcze wyraźniej czuję metalową obręcz zaciśniętą także wokół mojej szyi.
Przerażenie przechodzi w atak histerii, kiedy dociera do mnie, w co mnie zakuto. Nie chcę przyjąć tej okrutnej prawdy do świadomości nie tylko dlatego, że oznacza niewyobrażalne cierpienia, o których czytałam w książkach historycznych. Rujnuje ona także całe moje wyobrażenie o tym, co mnie spotkało. Rozbija pewność, że za tym wszystkim stoi mężczyzna, którego odrzuciłam.
Jeszcze przez moment łudzę się, że się pomyliłam, wmawiam sobie, że krępują mnie proste kajdany czy pasy, a szalejący we mnie strach tylko zaburza moją percepcję. Ponownie próbuję się poruszyć – ponownie bezskutecznie. Za to zaczynam odczuwać nieprzyjemne skurcze brzucha. Stają się coraz ostrzejsze, a drętwota z sekundy na sekundę obejmuje coraz większy obszar mojego ciała. Kiedy dociera do klatki piersiowej, wyraźnie utrudniając mi oddychanie, nie mogę dłużej odsuwać od siebie świadomości, że zakuto mnie w… bociana.
A to oznacza tylko jedno: moim oprawcą jest Tomek.