37


W pobliżu Warszawy

Jacek? – jęczę. Przynajmniej wydaje mi się, że wydobywam z siebie głos. Nie mogę jednak być tego absolutnie pewna. Jestem na wskroś obolała i wyczerpana. Obraz przed moimi oczami na przemian się zamazuje i wyostrza, żółć z żołądka co chwilę podchodzi mi do gardła i boję się, że się zakrztuszę.

– Boże, Luiza… – Do moich uszu dociera przejęty głos. Jego barwa utwierdza mnie w przekonaniu, że to nie majaki. Jacek jest przy mnie. – Coś ty narobiła… Boże… Lizka… – powtarza z rosnącym napięciem.

Czuję, że dotyka mojej twarzy i szyi. Jego ruchy są chaotyczne, nerwowe. Nie potrafię jednoznacznie ocenić, co dokładnie robi, po co wodzi rękoma po moim ciele. Nie protestuję jednak, jestem zbyt wycieńczona, by stawiać opór. Na domiar złego miejsca, które wcześniej przeszywały bolesne skurcze, teraz zaczynają mi drętwieć i mrowić tak mocno, że pozbawia mnie to tchu.

Jacek ciągle mnie dotyka, wręcz obłapia moje ciało, skupia się jednak głównie na twarzy i szyi. Przeszywa mnie nowy lęk. Jaką mam pewność, że mnie ratuje? Może tylko kończy swoje diabelskie dzieło? I co z Agnieszką? Co się z nią stało? Czy w ogóle tutaj była? Czy to możliwe, że stanowiła jedynie wytwór mojej wyobraźni, halucynację powstałą na skutek koszmarnego bólu, który sparaliżował moje ciało i umysł? Że uległam absurdalnym urojeniom, podczas gdy prawdziwy oprawca klęczy tuż przy mnie i nie przestaje mnie dotykać?

Jestem o krok od ataku paniki, jednak nagle czuję, że metalowa obręcz tkwiąca na mojej szyi opada, i uświadamiam sobie, że Jacek mnie z niej uwolnił. Podobnie jak usunął więzy pętające moje nogi i ręce. Gdyby pragnął mojej śmierci, nie postępowałby w ten sposób.

Ale czy na pewno? Może znużyło go czekanie na mój kres? Zniecierpliwił się i postanowił zakończyć to inaczej? Chyba że od razu tak to zaplanował. Najpierw zafundował mi nieludzkie tortury, by później osobiście pozbawić mnie resztek tlącego się we mnie życia.

Próbuję jakoś zareagować, wziąć swój los we własne ręce, choć w minimalnym stopniu mieć wpływ na to, co się zaraz wydarzy. O dziwo, zaczynam lepiej czuć własne ciało, wciąż przeszywa je piekielny ból, ale drętwota staje się łatwiejsza do zniesienia. Zbieram się w sobie i próbuję podnieść do pozycji siedzącej. Wtedy Jacek odrzuca metalowy przedmiot, który jeszcze chwilę temu krępował moje ciało, i łapie mnie za barki. Pomaga mi usiąść, jego chwyt jest pewny, ale delikatny. To komplikuje sytuację jeszcze bardziej, teraz już kompletnie nie wiem, co się dzieje. Zachowanie Jacka przeczy moim podejrzeniom, jego intencje wydają się dobre i przede wszystkim szczere.

Albo to także fragment jego chorej gry.

Opieram się plecami o chłodną ścianę i skupiam wzrok na Jacku, który znów obejmuje moją twarz. Nie rozumiem, dlaczego dotyka mnie w ten sposób! Mój mózg pracuje na pełnych obrotach, jednak niezmiennie nie wiem, po której Jacek jest stronie, czy patrzę na swojego wybawcę, czy odwrotnie – na kata.

– Boże, coś ty narobiła, Lizka… – mówi. Chcę strzepnąć jego dłonie, ale nie robię tego, bo zatrzymują mnie jego następne słowa: – Boże, siostrzyczko…