41


Warszawa

Tydzień później

Jacek nie pozwolił mi wrócić do mojego mieszkania, które wcale nie jest ciasną kawalerką, ale naprawdę ładnym i całkiem przestronnym apartamentem. Po wyjściu ze szpitala odwiedziłam je tylko raz, oczywiście w towarzystwie brata, żeby zabrać swoje rzeczy. Od tamtego czasu mieszkam u niego. Więcej, Jacek wziął urlop i mnie pilnuje. Tak – pilnuje. Trudno to inaczej określić, bo nie pozwala mi przebywać w samotności więcej niż dziesięć minut. Nawet kiedy zdecyduję się na dłuższą kąpiel, co jakiś czas dopytuje, czy nic mi nie jest. Wręcz panicznie się obawia, że będę chciała się zabić albo co najmniej przysporzyć sobie nowych fizycznych cierpień.

Nie wiem, jak mam go przekonać, że to nie tak. W jaki sposób udowodnić, że tym razem rzeczywistość wygląda całkiem odwrotnie, że to mnie ktoś usiłował pozbawić życia. I że nie mam żadnej pewności, że nie spróbuje zrobić tego ponownie. Plusem tej całej sytuacji jest to, że kiedy jestem pod czujnym okiem Jacka, ten ktoś mi nie zagraża. Nie wyobrażam sobie, że oprawca doprowadziłby do tego typu konfrontacji, raczej poczeka, aż sprawa przycichnie, i wtedy powtórnie się do mnie dobierze.

Tyle że to może trochę potrwać. Za tydzień przyjmą mnie na oddział psychiatryczny wrocławskiej kliniki, w której przeszło rok temu zostałam poddana terapii metodą DBS i operacji wszczepienia elektrod do mózgu. Doktor Michalczyk, pod której opieką jestem od tamtego czasu, już przygotowała dla mnie miejsce.

Wybieram się tam jednak niechętnie. Wygląda na to, że zastosowana wobec mnie terapia głębokiej stymulacji mózgu nie zadziałała tak, jak tego oczekiwano. Jak wiele razy wcześniej pomieszałam rzeczywistość z fikcją i utonęłam w bezzasadnych urojeniach. Zastanawiam się, czy w związku z tym wyjmą mi to cholerstwo z głowy, czy będą próbowali ponownie mi pomóc w jakiś inny, może zmodyfikowany sposób. Doprawdy trudny ze mnie przypadek. Po tym, co się stało, boję się, że nawet beznadziejny. Leki od dawna na mnie nie działają, wszystko wskazuje na to, że nowe technologie także nie. Kompletna kicha.

Tym razem jednak moje kłopoty sięgają głębiej. Nie zmieniło się tylko to, że niczego nie rozumiem.

Nie wiem, kto napadł mnie w domu w Ossowie, nie wiem, kto zakuł mnie w bociana. Nie wiem, kto pragnie mojej śmierci, dlaczego wybrał tak okrutny sposób.

Ani Jacek, ani lekarz, który opiekował się mną w wołomińskim szpitalu, nie dali wiary mojej wersji wydarzeń. Według nich sama uderzyłam się w głowę, potem udałam się do piwnicy i w niej zamknęłam. Po co? Na to pytanie nie mają żadnej sensownej odpowiedzi poza tą, że do reszty postradałam zmysły.

To absurd. Absurd, że nikt mi nie wierzy, iż zostałam zakuta w to jebane żelastwo. Zgodnie uważają, że to moje kolejne urojenie. Zważywszy na dotychczasowe niedomogi psychiczne, mogłabym uznać, że mają rację, przyjąć ich twierdzenia i zaakceptować, że mój stan po prostu się pogorszył. Ale przecież ja to przeżyłam! Nie jestem aż tak szajbnięta, do cholery! Jestem niestabilna, mam mnóstwo problemów emocjonalnych, ale po przykrych epizodach z wypaczaniem swojej przeszłości wracam do teraźniejszości i całkiem dobrze się w niej czuję, oczywiście pomijając nieustannie noszoną w sercu żałobę po stracie najbliższych. To, co usiłują mi wmówić, przekracza wszelkie granice, dobija mnie, że jestem traktowana jak ktoś niespełna rozumu. Moja sytuacja zdaje się beznadziejna, jednak nie poddaję się, walczę o swoje, o siebie.

Nie ma dnia, abym się nie zastanawiała, kto chciał mnie zabić. Upierałam się przy Tomku, recepcjoniście z dębickiego pensjonatu, ale niestety zostałam zmuszona skreślić go z listy podejrzanych. A to dlatego, że… Tomek nie istnieje.

Tak długo przekonywałam Jacka, że naprawdę mnie to wszystko spotkało, że wreszcie zdecydował się zbadać sprawę. Podejrzewam, że dla świętego spokoju, bo uparcie trzyma się wersji, że kiedy znalazł mnie w piwnicy, nie byłam niczym spętana. Nie potrafię znaleźć sensownego wytłumaczenia, dlaczego posuwałby się do kłamstwa. Jednak dobrze pamiętam, że to on mnie uwolnił, że to on zdjął ze mnie te piekielne pęta. Może wypiera ten fakt ze świadomości? Może wcale nie jest tak silny, jak się nam wszystkim wydaje, i ta sytuacja go przerosła? Tym bardziej że ostatecznie zgodził się przecież sprawdzić tego całego Tomka.

Istnieje jeszcze jedna opcja: może Jacek wcale nie wciska mi kitu, bo faktycznie znalazł mnie już bez metalowej uprzęży na ciele. Może ktoś inny mnie uwolnił. W końcu kiedy to nastąpiło, cierpiałam tak potwornie, że moja percepcja musiała być mocno zaburzona. Może naprawdę byłam bliżej obłędu, niż początkowo sądziłam, i stąd te rozbieżności? Może oswobodził mnie mój oprawca? Ale dlaczego miałby to zrobić? Musiało się coś wydarzyć, coś, co go spłoszyło. Może nadejście Jacka?

Nie wiem. Nie mam też pewności, czy kiedykolwiek się tego dowiem. Za to pewne jest, że Tomek to jedno z moich nowych urojeń.

Okazało się, że owszem, w Dębicy jest pensjonat, który mieści się w budynku wzniesionym na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku przez Kazimierza Wilusza, filantropa, który przez pewien czas pełnił funkcję burmistrza miasta. Po jego śmierci, niedługo po pierwszej wojnie światowej, obiekt został kupiony przez bogatych przedsiębiorców żydowskiego pochodzenia. Druga wojna światowa pozbawiła ich nieruchomości, a w czasach powojennych budynek pełnił przeróżne funkcje; był siedzibą sądu, urzędu stanu cywilnego, a nawet milicji. Zgłębiłam jego historię z niemałą fascynacją. Obecnie może poszczycić się niepowtarzalnym klimatem i stylowym wnętrzem. Brak mu jednak mrocznej aury, którą mu przypisywałam. Nie pracuje tam także żaden Tomek i nie ma w nim ani jednego muzealnego eksponatu. Nieźle, co? A najlepsze, że właściwie nie ma możliwości, abym w ostatnim czasie była w tamtej części kraju. Za to Jacek pokazał mi dowody w postaci biletów kolejowych świadczące o tym, że co najmniej dwukrotnie odwiedziłam Ossów. Daty na biletach pokrywają się z czasem, kiedy zatrzymałam się w Wiluszówce, a przynajmniej sądziłam, że się tam zatrzymałam. Na potwierdzenie ma też słowa żony Igora, Agaty, która przyznała, że kręciłam się koło ich domu w sąsiedniej Kobylicy. Zauważyła mnie, kiedy wybierała się na trening biegowy po okolicy, wołała za mną, ale uciekłam, przez co nie była do końca pewna, czy to ja.

A Tomek i lornetka? Cóż, teraz już pamiętam. Pan Tomasz to sędziwy staruszek z Ossowa, który kocha ptaki, i odkąd przeszedł na emeryturę, obserwuje je całymi dniami. Kiedyś nawet pokazywał mi zdjęcia, jakie udało mu się zrobić. Wygląda też na to, że pan Tomasz dzwonił do mnie, bo faktycznie zgubiłam klucze, tuż przy furtce podczas opuszczania domu, kiedy myślałam, że uciekam ze zwariowanego dębickiego pensjonatu. Potraktowałam go bardzo niegrzecznie, więc starszy pan, wiedząc, przez co przeszłam, wyrozumiale oddał zgubę Jackowi. Nie zauważyłam braku kluczy, bo przecież te do mieszkania w Warszawie ciągle miałam przy sobie, a te do domu w Ossowie – w tamtej wykreowanej przez mój chory mózg rzeczywistości – nie miały prawa znajdować się w moim posiadaniu.

No dobrze, tym razem trochę bardziej niż zwykle mi się pokręciło. Nie wiem, skąd wzięły mi się urojenia związane z tym podkarpackim pensjonatem. Jest mnóstwo możliwości; w swoim dawnym życiu wielokrotnie odwiedzałam różne miejsca, spałam w wielu hotelach. Nie przypominam sobie wprawdzie, aby któryś z nich był stylizowany, jednak naprawdę jestem miłośniczką zamierzchłych czasów i może kiedyś poszukiwałam podobnych obiektów. Nie mogę wykluczyć, że trafiłam na Wiluszówkę w sieci i zwyczajnie zapadła mi w pamięć. A może rzeczywiście czytam za dużo książek historycznych, co mojemu zwichrowanemu umysłowi zwyczajnie nie służy.

Mniejsza z tym. Tomek odpada, ale przecież Szymon jest jak najbardziej realny. Tuż po moim wyjściu ze szpitala próbował się ze mną skontaktować. Nie odebrałam żadnego z połączeń, nieodczytane SMS-y skasowałam. Teraz bardzo tego żałuję, mogłabym te namolne próby kontaktu wykorzystać jako dowód nękania. Pokazać Jackowi, może wtedy by mi uwierzył, że padłam ofiarą jakiegoś popaprańca.

Tak, jestem przekonana, że Szymon upatrzył mnie sobie za cel. Musi być sfrustrowany, że nie udało mu się mnie wykończyć, dlatego na samą myśl o tym, że ponownie mogłabym wpaść w jego łapska, ściska mnie w dołku. Już kilka razy niepokój wywołany myśleniem o nim przerodził się w atak paniki. Jacek nawet wtedy mi nie uwierzył. Nie chce słyszeć o zawiadomieniu policji, bo uważa, że oszalałam do reszty.

Ja tak nie uważam. Wiem, że czegoś takiego nie mogłabym sobie wymyślić. Dlatego się nie poddaję, a małe sukcesy tylko dodają mi sił. Jak choćby ten, że Jacek sprawdził Tomka czy że ostatecznie zadzwonił do Szymona i kazał mu się trzymać ode mnie z daleka. Nie wiem, na ile mój niedoszły morderca przejął się groźbami Jacka, ale na razie nie czuję realnego zagrożenia z jego strony, co daje mi dodatkową przestrzeń do działania.

– Jacek, możemy pogadać? – pytam.

– No jasne, jak zawsze – odpowiada Jacek, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.

Oglądamy Milionerów, ostatnie odcinki przed wakacyjną przerwą.

– Kiedy tam leżałam, w tej piwnicy… – zaczynam ostrożnie, jakbym stąpała po cienkim lodzie, który w każdej chwili może się pode mną załamać.

Jacek ani drgnie, ale i tak wyczuwam jego napięcie. W ciągu ostatniego tygodnia poruszałam ten temat wielokrotnie i wiem, że chciałby, abym więcej tego nie robiła. Dla niego ta kwestia jest zamknięta. Dla mnie niestety nie.

– Zastanawiałam się, kto mnie tak urządził…

– Sama się tak urządziłaś, Lizka – wchodzi mi w słowo. – Nabiłaś sobie guza na głowie, a potem położyłaś się w piwnicy, sam nie wiem po co. I nie wiem, jak długo byś tam leżała, gdybym cię nie znalazł.

Nie zniechęcam się. Mówię dalej:

– Przychodziły mi różne pomysły do głowy, wiesz?

Jacek milczy.

– Rozważałam nawet, czy to nie byłeś ty.

Tym razem odrywa wzrok od telewizora i przenosi go na mnie.

– Oczywiście wtedy byłam przekonana, że jesteś moim szefem…

– Bo jestem – przerywa mi.

No tak, zgadza się, pracuję w jego firmie, myślę, a potem brnę dalej.

– Wiesz, o co mi chodzi.

Jacek niemal niezauważalnie kiwa głową. Wyraźnie czeka na ciąg dalszy.

– Najpierw myślałam, że to Tomek…

– Udowodniłem ci już, że to niemożliwe. Nie ma żadnego Tomka.

– Wiem. – Zwilżam językiem suche wargi. – Wiem – powtarzam, zastanawiając się, jaką strategię powinnam obrać, aby przeciągnąć brata na swoją stronę. – Wciąż myślę, że to robota Szymona, ale trudno mi zbagatelizować fakt, że w pewnym momencie wydawało mi się, że widziałam tam…

Jacek przekrzywia nieco głowę, nie przestając mi się przyglądać. Jest ciekaw, co powiem, choć nie chce o tym rozmawiać. On też ma swoje dysfunkcje. Może to rodzinne? Może pewne psychiczne problemy są dziedziczne?

– Agnieszkę – mówię.