44


Warszawa

Agnieszka krząta się po kuchni. Nie jestem z tego ani trochę zadowolona. Jacek musiał pojechać do firmy. Choć wziął urlop, są sprawy, których nie może zaniedbać. Uznał, że na pozostawienie mnie samej w mieszkaniu też nie może sobie pozwolić. Dlatego pilnuje mnie Agnieszka. Jednak przy niej mój wewnętrzny dyskomfort stale się pogłębia. Od dłuższego czasu zastanawiam się, skąd taka reakcja, jednak nie potrafię ustalić źródła mojego niepokoju. Czuję się coraz bardziej podminowana, każdy brzęk naczynia sprawia, że podrywam się, jakby rażono mnie prądem. Staram się niczego po sobie nie pokazywać. Siedzę w rogu kanapy i udaję, że pochłonął mnie program telewizyjny. W rzeczywistości nie wiem nawet, jaki kanał jest ustawiony, nie obchodzi mnie to.

Zaczynam myśleć o Szymonie. Zdaję sobie sprawę, że Jacek miał rację. Szymon to zwykły facet, który przypadkiem pojawił się w moim życiu, i – jak to często bywa – po prostu nam nie wyszło. Nie mogło być inaczej. Siłą rzeczy ta relacja od samego początku skazana była na niepowodzenie, bo jestem zbyt niestabilna, abym mogła stworzyć trwały związek. Żałuję, że wciągnęłam go w swój popaprany świat, stał się przez to w moich oczach potworem, który najpierw próbował mnie zgwałcić, a później chciał zabić. Więcej, przez chwilę byłam przekonana, że ten miły właściciel firmy stolarskiej jest psychopatycznym skurwielem seryjnie mordującym kobiety.

Myślę o tym, żeby się z nim skontaktować i wszystko mu wyjaśnić, ale chyba lepiej będzie, jeśli odpuszczę sobie kolejną kompromitację. Jemu też wyjdzie na zdrowie, gdy jak najszybciej o mnie zapomni. Ten temat jest definitywnie zakończony. Są jednak kwestie, które ciągle spędzają mi sen z powiek. I mam coraz mniej czasu na poznanie prawdy.

Za tydzień trafię na oddział psychiatryczny wrocławskiej kliniki – to cud, że po ostatniej wizycie u doktor Michalczyk moje przyjęcie do szpitala nie zostało przyspieszone – i wtedy już niczego się nie dowiem. Wiem, że ze strony lekarki mogę liczyć na pełne zrozumienie, okazała mi je już ostatnio. Właśnie. Tego obawiam się najbardziej: że zrozumienie to jedyne, na co mogę liczyć w psychiatryku. A to za mało.

Wydawało mi się, że rozmowa z lekarką otworzyła mi oczy, jednak nie potrafię zlekceważyć nieustannie majaczących w mojej głowie wspomnień. Zdaję sobie sprawę, że urojenia mogą przybrać niewyobrażalnie realną formę, o czym przekonałam się na własnej skórze, i to wielokrotnie, ale… Coś tutaj nie gra, czuję to całą sobą, jednak za cholerę nie wiem co. Wiem tylko, że ktoś chciał mnie zabić, a wszyscy wkoło to negują. A Jacek… Jacek robi wszystko, aby uniemożliwić mi poznanie prawdy.

Nie mogę podejrzewać własnego brata, NIE MOGĘ! Dba o mnie od zawsze, a w szczególności od kiedy straciłam Łukasza. Czuję się paskudnie, nie ufając mu, wątpiąc w jego intencje. Ale przecież nie mogę jednoznacznie wykluczyć, że nie dotarliśmy do kresu jego wytrzymałości. Może mój brat ma mnie zwyczajnie dość? I postanowił się mnie pozbyć…

Nie, to bez sensu. Za duże ryzyko. Zamiast mnie zabić, znacznie łatwiej – i przede wszystkim bezpieczniej – byłoby zamknąć mnie w szpitalu psychiatrycznym na długie lata, może nawet na zawsze. A jednak nigdy tego nie zrobił. Za to teraz chyba ma taki plan.

Nic już nie wiem. Nic tu nie trzyma się kupy, rzeczywistość rozpada się na coraz mniejsze kawałki, niemożliwe do poskładania pomimo moich usilnych prób.

– Hej, Luizka… – Unoszę głowę, którą wtuliłam w przedramiona, nawet nie wiem kiedy. – Dobrze się czujesz?

Agnieszka stoi przed kanapą. Patrzy na mnie z góry. Na jej ustach maluje się krzywy uśmiech. W mojej pamięci eksplodują wspomnienia. Tak, teraz już wiem, że to prawdziwe wspomnienia, a nie żadne urojenia czy omamy.

Leżę na przesiąkniętej wilgocią podłodze z chropowatego betonu, moje ciało przeszywają coraz dotkliwsze spazmy bólu, ręce i nogi mam unieruchomione metalowymi więzami. Mdli mnie, żółć z żołądka podchodzi mi do gardła, popuszczam kolejną porcję moczu. Pochyla się nade mną. Śmieje mi się w twarz. Ona. Agnieszka.

– Napij się…

Mrugam i wracam do mieszkania Jacka. Agnieszka wyciąga ku mnie dłoń ze szklanką wody. Uśmiecha się, ale tak naprawdę widzę kobietę, która cierpi. Przeze mnie. Kobietę, której metodycznie zabieram ukochanego faceta. Patrzę na kobietę, która mimo że jest dla mojego brata najważniejsza, to zawsze w ostatecznym rozrachunku spada na drugie miejsce. Przeze mnie, przez moje problemy, przez to, że Jacek chce mi pomagać i nie potrafi zostawić mnie samej w potrzebie. A moje potrzeby są ogromne, wręcz kolosalne. Czy stały się za duże?

Mój dotychczasowy niepokój zmienia się w realny strach. Przeraża mnie, że jestem sama z osobą, która mnie najpewniej nienawidzi, która ma do mnie mnóstwo uzasadnionego żalu i pretensji.

– Luizka, wszystko w porządku? – odzywa się ponownie Agnieszka, a mnie przeszywa lęk tak wielki, że żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Czuję smak żółci, który z trudem przełykam. – Od rana nie ruszyłaś się z kanapy, nic nie piłaś ani nie jadłaś. Wypij wodę, zaraz przyniosę ci coś do jedzenia. Masz ochotę na kawę? A może wolisz herbatę?

Podnoszę się z miejsca. Mam wrażenie, że czas zwalnia, a może to moje ruchy są tak ociężałe. Wyciągam rękę, chwytam szklankę, którą podaje mi Agnieszka, i wtedy rzeczywistość znów staje się bardziej dynamiczna. Biorę zamach – woda wylewa się z naczynia – i wyprowadzam cios w stronę Agnieszki.