Warszawa
Uderzam z całej siły, myśląc tylko o tym, że Agnieszka z pewnością wiedziała, że pojechałam do Ossowa. Zaskoczona, nie ma czasu się osłonić – traci równowagę i z głuchym hukiem ląduje na posadzce. Momentalnie kucam przy niej i nie tracąc ani chwili, uderzam ponownie. Tym razem Agnieszka osłania się nieco przedramieniem. Uzmysławiam sobie, że nikt z dotychczas podejrzewanych przeze mnie osób nie miał tak łatwego dostępu do domu w Ossowie jak ona – Agnieszka ma swój komplet kluczy. Rozwścieczona trafiam jeszcze raz. Szklanka pęka, w mieszkaniu rozlega się wrzask. Nie wiem, czy krzyczy ona, czy ja, a może krzyczymy obie. Nie dbam o to. Uderzam jeszcze raz, przypominając sobie, że łączy mnie z Agnieszką coś jeszcze oprócz Jacka. Podobnie jak ja Agnieszka jest miłośniczką historii, a zanim zaczęły się moje problemy, wymieniałyśmy się lekturami, polecałyśmy sobie książki, które zrobiły na nas szczególne wrażenie. Wiem, że i ją fascynuje średniowiecze. Zaciskam mocniej palce na popękanym szkle i znów uderzam.
I ponownie.
I jeszcze raz.
Trzymam w dłoni denko zbitego naczynia o nierównych ostrych krawędziach. Są całe purpurowe. Krzyk ustaje, zamiast niego słyszę teraz charkot i jęki. Nieruchomieję na moment. Spoglądam na swoją rękę. Jest cała we krwi. To także moja krew. Nie czuję bólu, ale wiem, że mam poharataną dłoń.
Spuszczam wzrok. Agnieszka wije się w konwulsjach. Jej szyja zamieniła się w rwącą rzekę krwi, która jest już wszędzie – na podłodze, na meblach. Na moim ubraniu również. Nie przejmuję się tym. Przyglądam się jej, patrzę, jak kona. Za chwilę jej ruchy zwalniają, w końcu całkiem ustają. Zastyga w powyginanej cierpieniem pozie.
I wreszcie czuję się bezpieczna.