CZWARTEK
Jestem poczęty z…
Z nie wiadomo kogo.
Nemesio mnie zrodził, zgubił mnie Nemesio30.
Zdanie traciło siłę, gubiło słowa, rozpadało się po wielu latach upartego trwania. I co teraz?
Uliczny ruch, bardziej hałaśliwy niż zazwyczaj, zagłuszył końcówkę snu w głowie Nemesia Młodszego, Nemesia juniora, Nema świra, wariatuńcia, dziwaka z urojeniami.
Co to było?
Co. To. Kurwa. Było.
Obudził się gwałtownie, jak to bywa z kimś, kto pił aż do nieprzytomności albo ukradł amputowaną stopę. Spojrzał na zegarek i oniemiał: spał do trzeciej po południu.
Schował twarz w dłoniach.
Boże.
Nawet nie potrafił nazwać tego, co się z nim działo. Miał drgawki, zbierało mu się na płacz, chciał zagłosować w najbliższych wyborach.
Doomsday.
Wszystko się rozpada.
I jeszcze ten ból głowy jak po pijatyce.
Miał sucho w ustach. Wstał i poszedł napić się wody. Kontakt z kruchą twardością szklanki otrzeźwił go w końcu. Trzecia po południu. Bez urlopu na żądanie. Żółw… Ale kogo obchodzi Żółw. Jego ojciec… O Boże, stopa. Rzucił okiem w kierunku zamrażalnika lodówki. Brzęczał jak zwykle. W sumie co innego miał do roboty?
Wyciągnął rękę.
Znieruchomiał.
Nie otwierajcie drzwi zamrażarki. Nie tylko z powodu stopy, ale również przez mrożony szpinak czekający na swoją kolej już piętnaście lat.
Wrócił do łazienki.
W lustrze zobaczył, że ma szkarłatne usta. Wino, bohema. Nie istnieje kac porównywalny z tym, którego się ma po odwiedzeniu w jedną noc Berlina i Paryża.
Wziął prysznic i spojrzał na telefon. Trzy połączenia z pracy, esemes od Almira („Co się z Tobą dzieje? Żółw jest wściekły”), esemes od Pity („uè uè uè”), nieodebrane połączenie od Pity, nieodebrane połączenie z nieznanego numeru, esemes z nieznanego numeru („Chcę wierzyć, że nie ma Pan nic wspólnego z wczorajszym wtargnięciem na salę operacyjną”) – od oddziałowej?
Chcę wierzyć.
No to wierzmy wspólnie, pani oddziałowa. W i e r z m y w s p ó l n i e.
Módlmy się za przyszłość, za przeszłość, a przede wszystkim za teraźniejszość.
Nemo uświadomił sobie, że nic go już nie obchodzi. Ani praca, ani ojciec, ani Pita, ani nawet szpital, niech ich wszystkich diabli wezmą. Miał inny problem. Nie było już żadnych wątpliwości: doświadczał życia swojego ojca na własnej skórze. A przecież były tam szczegóły, warianty, epizody, o których nigdy nie słyszał. I po przebudzeniu zawsze czekała na niego mała pamiątka. Niewinna. Przynajmniej na razie.
Magia? Klątwa? Relanium?
I to wszystko było p i ę k n e.
Ale może przeżycie jakiejś egzystencji może oznaczać także przeżycie śmierci?
– Przeżywasz swoje życie jak film?
– Nie, oddelegowałem do tego syna.
Wina homonimii? A więc pod koniec tygodnia pójdzie na wernisaż i dostanie ataku apopleksji? A potem mrok? Amputowana stopa, jak ta, którą ma w zamrażarce? Bóg we własnej osobie, jak ten, któremu miał właśnie wielką ochotę złorzeczyć?
Pozostawało jeszcze kilka godzin do zapadnięcia wieczoru, a potem on – Nemesio Młodszy zwany Nemem, zwany Przegranym, uniwersytecki talent spuszczony w kiblu Muzeum Awangardy Awangardy, człowiek, który w wyniku młodzieńczego wtargnięcia do pracowni ojca postanowił nie być, żyjący i wegetujący w roku Pańskim 1999, w nadzwyczaj nowoczesnym i spokojnym mieście Mediolan – wróci na wojnę. Na drugą wojnę światową. Hekatombę. Pamiętał kilka mglistych opowieści. Stary nie trafił przypadkiem do baterii przeciwlotniczej? A potem nie zaczął rozrabiać w partyzantce? A może wszystko to były zwyczajne pierdoły?
A jeśli został ranny, skoro nie wszystko w snach Nema zgadzało się z zasłyszanymi opowieściami? Czy po burdelu w Vicenzy nie obudził się z mokrym penisem i melancholią w duszy? A jeszcze wcześniej ta makaronowa z ciecierzycą u stryjów. A teraz na ustach ta kwaśna szminka po winie. Brakowało jedynie solidnej serii z nazistowskiego automatu.
Ogarnij się, Nemo, jesteś tylko wyczerpany. Sfiksowany. Szurnięty. Stuknięty.
Trzeba było wyjść. Ruszyć się. Krzyżyk na muzeum: niech się idą pieprzyć.
Rzeczywistość mieszała się ze snem. Znajdował się między młotem absurdalnego zaklęcia czasoprzestrzennego a kowadłem hospitalizacji w klinice psychiatrycznej.
Przy Rosynancie spróbował ogarnąć myśli.
Pół dnia zmarnowane. Nie budził się o tej porze od wieków.
Od wieków? Brawo, sam żeś to kurwa powiedział.
Święty Boże, siedzi w tym po szyję. I już niedługo znajdzie się w łapskach nazistowskich bandziorów. No przecież: któż by nie marzył o doświadczeniu samej istoty brunatnego totalitaryzmu? Ale śpiewać coś z kolegami z klasy to jedno, a stanąć oko w oko z siepaczami z Dziesiątej Flotylli Lekkiej31 to całkiem co innego.
Musi znaleźć tę książkę. Szlag niech trafi chwilę, kiedy – och, i to z jaką satysfakcją – wyrzucił swój egzemplarz Czerwonych róż, których nie zebrałem. Ewentualnie musi zabić swojego ojca… wbić ten osinowy kołek, spalić żywą trumnę, raz a dobrze zaciągnąć się popiołami.
No co ty.
Gdzie może znaleźć tę autobiografię?
Zaatakować fortecę? Minąć strażującą Pitę i wejść do domu?
Compadre musiał posiadać wydania we wszystkich językach tego świata – łącznie z urdu – i trzymać je na ołtarzyku otoczonym świecami.
Przyjechał pod kamienicę i nacisnął guzik domofonu. Nikogo. Pita musiała pójść do kliniki. Rozejrzał się: ulica była wyludniona. Poczekał, aż przejdzie trzymająca się za ręce para, niezgrabnie pokonał ogrodzenie i wylądował po drugiej stronie. Po ścianie budynku piął się bluszcz. Chwycił się go i wspiął parę metrów. Czwarte piętro było bardzo daleko. Poczuł, jak pnącze odrywa się od ściany. Spadnie, zanim dotrze do drugiego piętra. Desperacko puścił się rośliny i z żałosną gracją wylądował na żywopłocie.
Pojechał do kawiarenki internetowej.
Słyszał o portalach internetowych, na których fanatyczni czytelnicy wymieniają się starymi książkami. Niektórzy nawet się spotykali, by oddawać się obrzydliwym praktykom, jak na przykład czytanie na głos fragmentów powieści mrocznej kanadyjskiej pisarki. Podobno jakaś dziewczyna trafiła kiedyś do niewłaściwego kręgu i wydeklamowali jej całą Czarodziejską górę, od początku do końca.
Jeden z portali nazywał się PiesNaWyrazy. Nemo zaczął przeglądać zawartość. Jest! Egzemplarz wyglądał na dostępny.
nemesio viti
czerw. róże kt. nie rwałem
Wyd. Sztuka i Sukces, stron 700
Skróty koślawe, ale była nadzieja.
Posiadaczem był niejaki Alcibiade Gualdrasconi, mieszkaniec jakiejś mrocznej gminy w mediolańskim hinterlandzie. W jego biogramie napisano tylko: „Pacykuję telewizor”. Jakiś kompleks wyższości, typowy dla fanatycznych intelektualistów pogrążonych w depresji po śmierci Maria Schifana32. By skontaktować się z tym gościem, Nemo musiał wypełnić formularz, w którym żądano od niego nie tylko nazwiska, ale nawet imienia. Bezczelni. Kiedy założył już sobie konto, pomyślał, że napisze wiadomość do Alcibiadego: „Hej, ciao, masz książkę, kt mnie bardzo interesuje, bo napisał ją mój ojciec, kt był partyzantem antyfaszystą artystą i jeszcze robił wiele innych rzeczy, a ja go b. nienawidziłem, a teraz muszę przeżywać całe jego życie przez jakiś bóg wie czyj kaprys, kt chyba chce mnie pokierować, żebym znalazł sens jego i mojego i naszego życia, a może tylko jestem ciężko chory, albo PsychoTrop był przeterminowany”.
Przeczytał: wydało mu się zbyt zagmatwane.
Napisał tylko: „Pomóż mi. Potrzebuję tej książki”.
Odczekał kilka minut, aż wreszcie uświadomił sobie, że bez sensu tak czeka. Kto wie, gdzie teraz może się podziewać Alcibiade.
Wyszedł z kafejki i odpowiedział Almirowi i Picie dwoma lakonicznymi esemesami. Oddziałowej wysłał jedynie znak zapytania. Wszedł do pierwszego baru i wypił kieliszek białego wina. Tego właśnie potrzebował. Dwaj klienci przy kontuarze zaczęli dyskutować o finale Pucharu Interkontynentalnego z Argentinos Junior.
– Ale jaki faul, co ty…
– Świetnie było widać, gdzie miał stopę!
Nemowi zebrało się na wymioty i wyszedł.
Przechodząc obok kiosku z gazetami, zobaczył na afiszu: Horrendalna kradzież w szpitalu, znikła amputowana stopa.
Kupił gazetę.
Sprzedawca powiedział:
– Można jeszcze dokupić film Billy’ego Wildera, jeśli pan chce…
Nemo spojrzał na niego jak na UFO i odszedł z gazetą pod pachą.
Odnalazł artykuł, zaledwie parę linijek w rubryce wydarzeń lokalnych: „Niezrozumiały fakt miał miejsce w klinice Mamiani przy via Vigentina bla, bla, bla. Kradzieży dokonano po wyłamaniu licznych zamków, twierdzi dyrektor bla, bla, bla. Pielęgniarze twierdzą, że przez kilka poprzedzających kradzież dni widzieli w okolicach szpitala kręcących się Cyganów bla, bla, bla…”.
Żeby się wykręcić od odpowiedzialności, musieli się odwołać do durnego włoskiego rasizmu. Wyrzucił gazetę do kosza.
Znów do kawiarenki internetowej.
Alcibiade odpisał.
ALCI co mi zaproponujesz ponętnego?
NEMESIOVITI w jakim sensie?
ALCI książki
NEMESIOVITI na początku źle zrozumiałem
ALCI w sensie że?
NEMESIOVITI nieważne. po prostu nie zrozumiałem. ale to ty masz książkę, kt szukam.
ALCI tak, ale to musi być wymiana na książkę, kt ja szukam. takie są reguły tego forum
NEMESIOVITI nie zauważyłem. to konieczne?
ALCI taki jest właśnie duch psanawyrazy: wymiana barterowa
NEMESIOVITI ok, a książka, kt szukasz to…?
ALCI ‘żelazne byki. rewolucja w chińskiej uprawie roli’ williama hintona
NEMESIOVITI a co to takiego?
ALCI ej, nie tym tonem. to wspaniałe wydanie einaudiego w serii eseje, tej historycznej
NEMESIOVITI ale po co ci ona?
ALCI moja sprawa. poza tym ta książka kt szukasz też jest nie do znalezienia.
NEMESIOVITI tak, ale to nie to samo. słuchaj, ja nie mam czasu szukać tego wydania, a naprawdę potrzebna mi książka nemesia vitiego. mogę ci za nią zapłacić. ile chcesz?
ALCI to nie jest zgodne z duchem psanawyrazy
NEMESIOVITI mam w zadzie duch psanawyrazy, nie masz pojęcia przez co ja teraz przechodzę
ALCI nie, nie mam
NEMESIOVITI sam widzisz. nie bądź taki nieużyty
ALCI lepiej zmień ton. a poza tym dlaczego podpisujesz się nazwiskiem autora?
NEMESIOVITI przepraszam, ale to moja sprawa, a poza tym jestem jego synem
ALCI że co? jesteś jego synem i nie masz jego autobiografii?
NEMESIOVITI długa historia. poza tym wszyscy mówią mi nemo.
Alcibiade zamilkł na chwilę. A potem:
ALCI nie podoba mi się ta historia
NEMESIOVITI proponuje ci pieniądze, nie musi ci się podobać albo nie podobać
ALCI może i tak, ale mi się nie podoba
NEMESIOVITI alcibiade, nie bądźże taki upierdliwy, kurwa jego mać.
ALCI co proszę?
NEMESIOVITI nie bądź taki upierdliwy! potrzebna mi ta książka! Po całych nocach śni mi się prawdziwe życie mojego ojca! Nie rozumiesz, że cierpię?
[Użytkownik Alcibiade Gualdrasconi zablokował cię i oznaczył jako spam. Twoje konto na piesnawyrazy zostało chwilowo zablokowane].
Nemo miał ochotę chwycić komputer i wyrzucić przez okno kawiarenki internetowej, ale znajdowała się w suterenie, wyszedł więc i stanął jak świr na środku ulicy.
Zatelefonował do Almira.
– Nemo, nareszcie! Co się z tobą działo? Niepokoiliśmy się.
– M y? Ty i kto jeszcze?
– N-nie, nic…
– W każdym razie obudziłem się bardzo późno.
– Źle się czułeś? Złe sny?
– Złe nie. T e sny.
Chwila wahania.
– Może byś wpadł teraz do muzeum, co?
– Może nie. Już zamykacie. Poza tym muszę zdobyć tę książkę.
– A jak się ma twój ojciec?
– Jak zombie w filmach George’a Romera.
– Jesteś w szoku, musisz wziąć parę dni wolnego. Pogadam z dyrektorem.
– Parę dni? Ja tu przemierzam całe stulecie z prędkością pendolina, myślisz, że muzeum mnie teraz obchodzi? Dziś w nocy poznałem Prima Carnerę.
– Nemo, czy ty przypadkiem… – Zawahał się. – Co tym razem wyzwoliło, hm… proces?
– Lepiej, żebyś nie wiedział.
– Nie powiesz chyba, że masz w domu jakiś organ ojca, na przykład serce, i uprawiasz jakieś dziwne wudu?
– Bardzo śmieszne.
– Czytałem, że ze szpitala ukradli amputowane kończyny.
– Tak?
– No.
Milczenie.
– To straszne – odezwał się w końcu Nemo. – Straszne.
– Na pewno dobrze się czujesz?
Nemo się rozejrzał. Przejechał samochód, potem tramwaj, minął go facet z psem.
– Nie… Nie straciłem kontaktu z rzeczywistością, to pewne.
Na potwierdzenie tych słów pies obsikał mu buty.
– Hej, ty!
Właściciel przyspieszył kroku.
– Nemo, można wiedzieć, co się z tobą dzieje? – łagodnie zapytał Almiro.
– Nic.
– Wydajesz mi się… spięty.
– Robisz mnie w ciało jamiste?
– Że co?
– Noż ku… Nie, nic, dziś w nocy czeka mnie druga wojna światowa, a już jest piąta po południu. Nie wiem, czy jasno się wyrażam.
Po drugiej stronie usłyszał jakiś szum w tle.
– Almiro… – Cisza. – Almiro, jest z tobą ktoś jeszcze?
– N-nie, czemu?
Nemo wyobraził sobie cały personel muzeum ściśnięty wokół Almira. Kolega był zaniepokojony jego opowieściami o intensywnym życiu onirycznym i przemieszczaniu się tam i z powrotem w czasie, więc na pewno opowiedział wszystko najpierw Żółwiowi, a potem reszcie personelu. Tchórzliwy zdrajca!
Już to sobie wyobrażał. „Roją mu się jakieś dziwaczne historie… Różne rzeczy o ojcu… Jakieś podróże w czasie…”
Może zadzwonili do Pity, która z pewnością ich nie uspokoiła: „Nemo, ten cabrón, chodzi do ospital, kiedy mnie nie ma u compadre!”.
No i jeszcze: w szpitalu zdarzyło się, co się zdarzyło.
– Czy nie należałoby wezwać lekarza? – zapytała pewnie ta pleciuga nowa kasjerka.
– Chodziło ci o przymusową hospitalizację? – To ten kutas garderobiany.
Pewnie chcą go poddać przymusowemu leczeniu. A on właśnie wspomniał Prima Carnerę, dobry Boże!
– Almiro, jest ktoś z tobą? – zapytał raz jeszcze. Potem usłyszał stłumiony burkot w tle. To nie były zakłócenia na linii… To było coś bardziej wisceralnego. Z n a ł t e n d ź w i ę k. Nadstawił ucha. Brbrbr. Oczywiście! To był żołądek Żółwia. Almiro przełączył aparat na tryb głośnomówiący!
Chcieli go przyszpilić.
– Jesteś na głośnomówiącym? – zawołał z niepokojem.
– Nemo, uspokój się. Wszyscy ci tu dobrze życzymy.
– CO?
– Wszyscy ci dobrze życzymy, Nemo.
Panika.
Rozłączył się.
Pozamiatane: muzeum ma z głowy, szpital ma z głowy, za to w głowie miał mętlik. Naprawdę potrzebował z kimś porozmawiać.
NEMESIOVITI2 muszę z kimś porozmawiać
ALCI już raz cię zablokowałem, daj mi spokój, nie ma sensu otwierać nowego konta.
NEMESIOVITI2 proszę cię
ALCI zdobyłeś ‘żelazne byki’?
NEMESIOVITI nie
ALCI ciaociao
[użytkownik ALCI rozłączył się]
Szósta wieczorem. Godzina, o której alkoholicy zaczynają pić, a babcie włączają telewizor. Popatrzył na swoje odbicie w brudnej kałuży. Oto i on: mający w pojedynkę stawić czoło natarciu całego stulecia.
Głęboko wciągnął powietrze w płuca.
Zaraz… Czy dzisiaj przypadkiem nie jest czwartek?
W czwartek miało się odbyć spotkanie z partyzantami znad jeziora, z resztką tych, którzy dożyli, w związku ze stuleciem urodzin ojca. Nemesio Starszy pojawiłby się na nim, gdyby nie fatalny atak apopleksji.
Gdzie?
Z kosza na śmieci Nemo wydobył gazetę. Zdjąwszy z niej skórkę od banana, znalazł na stronach informacji lokalnych zapowiedź spotkania z członkami stowarzyszenia kombatantów wojny partyzanckiej, w szczególności z jednym z ostatnich żyjących członków Brygad Garibaldiego33, komendantem Orzechem, w lokalnej siedzibie związków zawodowych.
„Niestety, na spotkaniu zabraknie wielkiego malarza i towarzysza partyzanckiego komendanta Orzecha, Nemesia Vitiego, dotkniętego udarem mózgu w dzień swoich setnych urodzin. To mogło być gorące spotkanie. Pozostało już niewielu chorążych sztandaru pamięci i niedługo odejdzie także ostatni świadek”.
Bla, bla, bla.
W siedzibie związkowej. Na Rosynancie dojedzie w dwie minuty. Pewnie nie znajdą mu egzemplarza Czerwonych róż, ale może dotrze do jakiegoś świadka, może do samego Orzecha czy innego towarzysza z partyzantki, i wyciągnie z niego historię, a raczej Historię, którą wspólnie przeżyli.
To ostatni partyzant, który może powiedzieć: „Ja tam byłem, widziałem, uczestniczyłem”.
Jak oni to pompatycznie nazwali? Ostatni świadek. No to niech zaświadczy! Niech go uspokoi przed nadchodzącą nocą.
Zbliża się okres powojenny. A potem… W pewnym momencie nadejdą lata siedemdziesiąte… Nie, nie potrafił nawet o tym myśleć. Podskakiwał na siodełku Rosynanta.
Nie było już czasu.
Sala konferencyjna była pełna ludzi. Na podwyższeniu – stary partyzancki sztandar z dewizą „Tu litość umarła” i flaga stowarzyszenia kombatantów. Wśród publiczności – starzy komuniści i młodzi zbuntowani.
Reczywistym pretekstem do tego spotkania była inna książka, Wolność ma swoją cenę (Wydawnictwo Fil Rouge, 1998), napisana przez Fabrizia Crosata, interesujący katalog walk partyzanckich w dolinach północnej Italii, doskonała okazja do spotkania Nemesia Vitiego z komendantem Orzechem.
Zaraz po wejściu Nemo przystanął przy stoliku z książkami (na którym oczywiście nie było, psiamać, Czerwonych róż, których nie zebrałem) i łapczywie zaczął przeglądać pracę Crosata w poszukiwaniu nazwiska ojca. Nic w indeksie i nic w środku, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Była to jedna z niszowych publikacji dla naukowców i fascynatów. Żadnego eposu, żadnej fabuły, żadnej rekonstrukcji. I niestety, żadnego świadectwa. Przeważnie mapy topograficzne z zaznaczeniem ruchów brygad partyzanckich i oddziałów republiki Salò, miejsca starć, liczba poległych.
Chryste, Nemo skoczy tam na spadochronie za mniej niż trzy godziny. Tak, to było emocjonujące, ale teraz nie miał na to najmniejszej ochoty. Był zmęczony, dręczyły go mdłości, miał dość. OK, widziałem, przeżyłem. Teraz zostawcie mnie w spokoju. Ale kupię sobie egzemplarz tej pracy.
A może nie zasypiać? pomyślał. Akurat! Nie pił, nie palił, nie narkotyzował się, żył daleko od miejsc występku i nie miał pojęcia, gdzie można dostać działkę kokainy. Poza tym nie wiedział nawet, ile jej trzeba, by bezpiecznie dotrwać do świtu. A o świcie, kiedy znużenie zwycięży, na zamknięcie jego powiek już będzie czekał świeży i wypoczęty faszystowski dygnitarz, narodowosocjalistyczny Freddy Krueger.
– Heil, Kamerad Nemo. Czekalyśmy na ciebie, ja.
Trzeba było działać.
Rzęsiste oklaski oznajmiły pojawienie się na sali ostatniego partyzanta. Był to ciamajdowaty staruszek z resztką włosów, resztką zębów i resztką życia, z czerwoną chustką na szyi i zadowolonym wyrazem twarzy. Uśmiechał się radośnie do wszystkich. Podtrzymywał go opiekun i Nemo postanowił podejść od razu.
– Dobry wieczór, przepraszam bardzo.
Opiekun spojrzał na niego krzywo.
– Czego pan sobie życzy?
– Chciałbym porozmawiać z komendantem Orzechem.
– Na jaki temat?
– Jestem synem Nemesia Vitiego.
– Synem? Myślałem, że nie żyje.
– D r u g i m synem.
– Nie wiedziałem, że miał dwóch.
– Mam okazać dowód osobisty?
Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie.
– Dobrze, wierzę. Ale moment nie wydaje mi się dobry. Czego dokładnie pan potrzebuje?
– To długa historia, ale chciałbym porozmawiać z komendantem o tamtych latach i wydarzeniach, w których brał udział mój ojciec.
– Czemu?
– Niewiele o tym wiem. A ojciec w tej chwili… Pewnie czytał pan w gazetach.
– Nigdy nie rozmawialiście o tym?
– Czy to początek sesji psychoanalitycznej?
– Ma się charakterek, co? No dobrze. Może pan poczekać do końca spotkania?
Nie.
– Oczywiście.
– Tylko jest jeszcze jeden problem.
– Mianowicie?
– Komendant Orzech cierpi na chorobę Alzheimera.
Spotkanie było surrealistyczne.
Najpierw przemówił autor książki, który rozwodził się nad akcjami partyzantów, pośród których największe wrażenie robił atak na faszystowskie koszary, zamienione w miejsce okrutnych tortur, i uwolnienie więzionych tam bojowników, wśród nich także tu obecnego komendanta Orzecha.
Przez cały czas trwania gawędy rzeczony komendant patrzył na prelegenta jak na sympatycznego pana, który opowiada historyjki o górskich wyprawach. A Nemo wychodził ze skóry. Kiedy przyszła kolej na starego partyzanta – „strażnika pamięci”, jak pisały o nim gazety – dziadzio oznajmił, że tego dnia w klinice zupa była gorąca, a on woli ciepłą, poza tym jego sąsiad Giacomazzi jak zwykle podkradł mu chleb. Publiczność słuchała i przy ogólnym zakłopotaniu uznała, że najlepszym wyjściem będzie powtórny aplauz.
Wszystko to było bardzo smutne.
– Jeśli chcecie, mogę wam też powiedzieć, co jadłem wczoraj wieczorem – kontynuował Orzech.
Organizator spotkania wskoczył na podwyższenie.
– Jak widzicie, komendant jest bardzo zmęczony.
Podziękował zebranym i wygłosił życzenia szybkiego powrotu do zdrowia dla Nemesia Vitiego.
Czas nas pożera, pomyślał Nemo poruszony.
Opiekun wszedł na podium, by zabrać stamtąd Orzecha, zaś Nemo błyskawicznie znalazł się przy nim.
– Jestem… – zaczął. – Obiecał mi pan…
Mężczyzna spojrzał z zakłopotaniem na upartego gościa.
– Nie widział pan, co się działo na spotkaniu?
– Niech mi pan da spróbować.
Znaleźli wolne pomieszczenie, gdzie usadowili starego partyzanta. Nemo usiadł przy nim. Staruszek spoglądał na niego z zadowoleniem ‒ życie w klinice było takie nudne, każdy dzień przypominał poprzedni: śniadanie, siorbanie zupy, sikanie. A ci panowie byli tacy zabawni. Nemo zamknął oczy, aby się skupić, potem spojrzał na staruszka i powiedział:
– Wiem, że jest pan strasznie chory…
Staruszek posmutniał.
– Nieprawda.
– Ma pan rację, proszę mi wybaczyć. Wiem, że nie pamięta pan wiele ze swojego życia…
– To też nieprawda. Wczoraj wieczorem na przykład…
– Wiem, wiem, nie smakowała panu kolacja.
– Właśnie że nie, zupka była…
– Smaczna?
Staruszek pokiwał głową z zadowoleniem.
Zdjęty litością Nemo spróbował z innej strony.
– Ta chustka, którą ma pan na szyi… – Staruszek pokiwał głową w zadumie. – …to wspomnienie ważnego okresu w pana życiu. – Emfatyczna pauza. – Był on ważny również dla mojego ojca. Był wtedy pana towarzyszem broni. Jak pan słyszał na spotkaniu, nazywał… nazywa się… Nemesio Viti. Jest bardzo stary. P r z e p i ę k n y starzec. – Ile go kosztowało wypowiedzenie tych słów, wiedział tylko on sam. – Zupełnie tak samo jak pan.
Komendant Orzech przyjął komplement z zadowoleniem.
– No więc chciałbym wiedzieć coś o tamtych czasach. Wtedy ryzykowaliście życie. Znaleźliście się kiedyś w nieprzyjemnych sytuacjach?
Orzech potwierdzająco pokiwał głową.
– Tego się obawiałem. A w jakich?
– Na przykład Giacomazzi. Powinien zadowolić się chlebem, który podają do stołu. A on…
Nemo chwycił dłonie komendanta i popatrzył mu prosto w oczy. Delirium za delirium, mógł spokojnie powiedzieć wszystko.
– Panie komendancie, odkąd mój ojciec zapadł w śpiączkę, ja każdej nocy śnię jego życie. P r z e ż y w a m je. Czuję jego radość i strach w ciele, w m o i m c i e l e, choć wydaje mi się, że czytam o nich jak w powieści. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Doszedłem już do wojny partyzanckiej i… tak, b o j ę s i ę. I jeszcze boję się tego, co się stało, kiedy otworzyłem drzwi do jego gabinetu. Czy przeżyję jego śmierć? A śmierć mojej matki? A u p r a w i a n i e m i ł o ś c i z m o j ą m a t k ą? I czy wyzdrowieję? A do tego wszystkiego czasami t o m i s i ę p o d o b a.
Zobaczył, że komendant Orzech drgnął.
Może się udało.
– A psik!
Niestety. Puścił dłonie starca i poszukał wzrokiem opiekuna, który czekał niedaleko.
– A nie mówiłem?
Nemo pokiwał głową.
– Przepraszam, że zabrałem panu czas.
Opiekun chwycił delikatnie Orzecha pod ramię i pomógł mu wstać. Staruszek spokojnie dał się poprowadzić do wyjścia, a Nemo stał, trzymając się za głowę i wpatrując w posadzkę.
Wszystko stracone. I nawet nie poszedł do szpitala. Może akurat tego dnia, zaraz po kradzieży, lepiej by było, gdyby się tam pokazał. Chryste Panie, czy naprawdę ukradłem stopę ojca? Mógłbym mu ukraść raczej duszę. Chyba że ojciec sprzedał ją już wcześniej diabłu.
Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że na stoliku został orzech. Musiał go zapomnieć stary partyzant, zwędziwszy wcześniej ze szpitalnej stołówki.
Na zewnątrz panował mrok.
Niczego się nie dowiedział, ale przynajmniej tym razem nie zabrał ojcu niczego. Z mieszaniną ulgi i żalu pomyślał, że może tej nocy nie odpłynie znów w otchłanie Chronosa, że może zaśnie tym samym co zawsze pustym snem.
Parę kropel deszczu i lekki wiatr towarzyszyły mu w drodze do domu.
Kiedy wszedł do siebie, obmył twarz i pomyślał o wydarzeniach dnia. Bluszcz. Alcibiade. Komendant… Nasino? Jak brzmiał ten przeklęty wojenny pseudonim?
Otworzył Wolność ma swoją cenę i przejrzał wstęp. Był tam wspominany niejaki Giuseppe Esce. Pseudonim wojenny: Orzech. Przydomek zawdzięczał łupinie orzecha, którą zawsze miał przy sobie i której zawartość była dla wszystkich tajemnicą, jako że odmówił ujawnienia jej aż do publikacji swoich wspomnień o wojnie partyzanckiej. Kiedy zaczął je spisywać, został zaatakowany – pisał Fabrizio Crosato – przez najbardziej faszystowską chorobę, jaka istnieje: amnezję. O orzechu i jego tajemnej zawartości nigdy już nie usłyszano.
Nemo zamknął książkę. Nie odnalazł korony, nie odnalazł medalu, nie otworzył zamrażarki. Wsadził dłoń do kieszeni i wyciągnął orzech. Czyżby to był t e n orzech, a nie pozostałość po obiedzie w klinice?
Był tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć.
Leżąc na łóżku, przy świetle lampy na nocnym stoliku wsadził paznokieć w szczelinę skorupy.
Jakieś ptaszysko zaczęło krakać za oknem niczym zwiastun nieszczęścia.
Orzech się otworzył: w środku leżała czerwona gwiazda.
Nemo zemdlał.
– Kra! – odezwał się kruk.
Kra!
Kra!
Kra!