Witalność

SOBOTA

Jestem…

Słowo uwięzło mu w gardle.

I nie ono wyrwało go ze snu, ale esemes.

Pita.

Zrozumiał, zanim jeszcze przeczytał.

Jest muerto, uè uè przepraszam że płaczę

Wstał. Postawił nogi na lodowatej posadzce kawalerki. Poszedł do łazienki. Obmył twarz. Popatrzył w lusterko.

Nigdy jeszcze nie doświadczał czegoś takiego: łagodnej słodyczy zmieszanej z żalem. Dokładnie w tym samym momencie, w którym coś znalazł, natychmiast to stracił. Oszczędzono mu przynajmniej kopulacji z własną matką, ale ją  z o b a c z y ł.

Widział, jak się porusza.

I nie tylko to.

Poznał jej głos.

Jej zapach.

Jego matki Emilii.

Powiedz, jak ma na imię, powtórz jej imię.

– Emilia.

Nigdy go nie wymawiał.

Pamiętam go, pomyślał z głową ukrytą w dłoniach. Tak, doskonale pamiętał ten głos. Słyszał go już, znał go, kochał w jej brzuchu. Chciałby jeszcze usłyszeć jego drżenie, jego cichutkie echo. Jeszcze tylko kilka minut, proszę cię. Zostaw mnie tu, błagam. Co ci zależy?

Dźwięk tej przeklętej komórki na dobre przegnał delikatnie rysujący się obraz, zapach, głos jego matki i ojca.

Nemo nie znalazł w sobie nawet siły, by zapłakać.

Zszedł na ulicę, dosiadł Rosynanta, zignorował Erikę i pojechał do szpitala.

Kiedy zobaczył Pitę, wziął ją w ramiona.

– Płacz, Pita, płacz.

– Nie. Ya basta.

– Dlaczego mnie to nie dziwi?

Ojciec umarł krótko po powrocie Nema do domu, przestał oddychać i zgasł bez bólu, odszedł lekko i zwiewnie jak przemijający czas.

Aby zaoszczędzić Picie dodatkowego cierpienia, Nemo wziął na siebie organizację pogrzebu. Miał się odbyć w poniedziałek. Wiadomość ukazała się w pierwszych wydaniach gazet. Redakcje wyciągnęły z szuflad nekrologi przygotowane całe lata wcześniej.

Śmierć jest wejściem w nieprzyzwoitą intymność z resztą świata.

Nemo wysłał do Almira esemesa z wiadomością. Kolega natychmiast oddzwonił.

– Przykro mi, przyjacielu.

– Dzięki.

– Kiedy pogrzeb?

– W poniedziałek.

– Mam porozmawiać z Żółwiem?

– Byłbym wdzięczny.

– Ach, słuchaj. Co do tamtego dnia…

– Co?

– Nie chciałem gonić cię z tym groźnym wyrazem twarzy. Tylko wydawałeś się jakiś dziwny…

– A pielęgniarze?

– Jacy pielęgniarze?

– Ci, którzy … – Nemo zmienił zdanie. – Nie, nic.

– Miałeś zły czas, ale najgorsze minęło.

Nemo uśmiechnął się, słysząc gafę Almira.

– Wszystko minęło, tak.

– Miałeś jeszcze te sny?

– Nie, więcej nie.

– A widzisz.

– Tak, widzę.

Kilka minut później dostał telefon od Żółwia. Okolicznościowe frazesy, kondolencje, tygodniowy urlop z powodów rodzinnych.

– Wszyscy pracownicy są z panem.

– Dzięki.

Nemo odłożył słuchawkę i zobaczył, że Pita leży wyczerpana na kanapie. Powinna jechać do domu i trochę odpocząć. Zaprowadził ją na postój taksówek, pomógł jej wsiąść, podał adres kierowcy, po czym zwrócił się do niej:

– Pojadę za tobą skuterem, dobrze?

Pita spojrzała na niego zdezorientowana, a potem kiwnęła głową.

Wsiadł na Rosynanta i pojechał za taksówką.

Przed domem Pita się zawahała.

– Muszę ci coś powiedzieć.

– Co takiego?

A więc była jakaś tajemnica. Może zrozumie. Wielkie Wydarzenie. Niejasne Drżenie. Cholera wie co.

– Co takiego? – powtórzył Nemo.

Pita pokręciła głową i drżącą ręką podała mu klucze.

W milczeniu wsiedli do windy. Zrobiło na nim wrażenie wejście do środka bez myślenia o fizycznej obecności ojca.

Gdy przechodzili przez próg, pomyślał o Wielkim Wydarzeniu i nic nie poczuł. Co tu jeszcze było do zrozumienia?

Tymczasem w środku czekała na niego niespodzianka, ale à rebours.

Żadnej tajemnicy nie było: dom był pusty.

Nie dlatego, że nie było tam ojca: w środku po prostu nic nie było. Tylko parę mebli trzeciej jakości.

Siedząc na jedynej pozostałej sofie, Pita wyjaśniła mu, że aby poradzić sobie z długami, w ciągu ostatnich kilku lat sprzedali wszystko, jedno po drugim, obraz po obrazie.

Długi.

Jasny się stał ten nieprzenikniony mur, jaki postawiła przed synem Nemesia. Nemo sądził, że Pita jest łowczynią spadków, ale tu nie było na co polować. Nemesio Starszy nie miał emerytury, funduszu emerytalnego ani nawet oszczędności na koncie bankowym. I miał sto lat, które nie chciały się skończyć. Wyzbył się aktywów.

– Obrazy?

– Sprzedane miastu.

– W zamian za co?

– Trochę dinero y wystawa.

Nemo zaniemówił, a potem rozejrzał się wokół i zapytał:

– A dom?

– Hipoteka.

– A… autobiografia?

– Jego życie? No sé donde está.

– Czyli nie pozostał ani jeden egzemplarz?

– Nada.

– Znikły jego teksty.

– Nie – poprawiła go Pita. – Jego życie.

Kiedy po przygotowaniu czegoś do zjedzenia dla siebie i dla Pity, po spożyciu posiłku w tym straszliwie pustym mieszkaniu Nemesio wracał do domu, coś go tknęło, by nadłożyć drogi i pojechać do kawiarenki internetowej. Otworzył skrzynkę mailową i znalazł wiadomość podpisaną: Alcibiade Gualdrasconi.

Utworzył sobie nowe konto na PiesNaWyrazy i zalogował się.

NEMESIOVITI3 jesteś?

ALCI tak

NEMESIOVITI3 widziałem maila

ALCI dowiedziałem się, że umarł twój ojciec. przykro mi

NEMESIOVITI3 dzięki

ALCI jeśli chcesz książkę, możesz po nią wpaść

NEMESIOVITI3 nawet bez „żelaznych byków”?

ALCI nawet bez. znalazłem je już dzięki użytkownikowi fedez-zedef, fanowi starych wydań einaudiego o chinach

NEMESIOVITI3 jestem ci b. wdzięczny

ALCI nie ma sprawy. tu masz mój adres.

Alcibiade nagle się zmienił? Nie, wciąż był dziwny. I rzeczywiście, wyrzucił mu książkę przez okno, jakby nie był fizycznie zdolny zejść na dół.

– Dzięki! – krzyknął Nemo.

– Nie ma za co.

Nemo zważył książkę w dłoni.

Całe jego życie, cała jego witalność.