Str. 1.
Nemo wrócił do domu i opadł na łóżko. Leżąc – sam na świecie, wiecznie pośmiertny – wziął do ręki monolit, który z taką dziką radością wiele lat wcześniej wyrzucił przez okno.
Od jak dawna nic nie czytał? Pomijając ulotkę dołączoną do opakowania relanium, co chyba się nie liczyło. A przecież kiedyś był namiętnym pożeraczem opowieści. Przestał po tym, jak rzucił studia, oddając się szczęśliwej ospałości w pracy. Zatrzymał się na wspaniałej rosyjskiej powieści, która rozpoczynała się od pojedynku o majestatycznie sinym świcie. Ten obraz był tak piękny, że Nemo nie mógł czytać dalej. Wyglądało to tak, jakby także jego życie zatrzymało się w tym momencie, o świcie, uwięzione w słowach, które otwierały każdy jego dzień.
„Jestem poczęty ze starej spermy”: mógł to wypowiedzieć bez cierpienia, jak imię kobiety, o której już się nie myśli.
A teraz miał w ręku tę tak osobistą ksiażkę, wspomnienia jego ojca. Po tym, jak w ciągu jednego tygodnia przeżywał je we własnej głowie przez wszystkie noce, nieprzerwanie od zaśnięcia do przebudzenia.
Od czego zacząć?
Czerwone róże, których nie zebrałem.
Okładka była oczywiście czerwona. Ukazywała, czego można się było spodziewać, jeden z obrazów jego ojca. Przedstawiał dwóch robotników fabrycznych. Mieli szerokie plecy, wielkie dłonie i dumne spojrzenia. Piękny obraz, lekko wyostrzony realizm dobrze oddający ideę trudu.
Dlaczego przez wszystkie te lata unikał tej książki? Nie mógł już dłużej wykręcać się od tego pytania. Zazdrość. Animozje. Dystans między rodzicem a dzieckiem. Ale jak można mówić o konflikcie pokoleniowym, skoro Nemesio Viti przeskoczył – ba, pochłonął – całe trzy pokolenia? Długi cień stulecia zbiegał się z jego osobą, nie było przekazywania pałeczki w sztafecie pokoleń. Każda wojna, każdy konflikt został wchłonięty przez jego długowieczność. A matka Nema umarła przy porodzie.
A drzwi?
Co się stało tamtego popołudnia?
Czy Wielkie Wydarzenie było jego wymysłem? Alibi, które sobie stworzył?
Czasami, jeśli nie pamiętasz, co się wydarzyło, to dlatego, że nie wydarzyło się nic.
Czuł się wyczerpany. Nie było sensu zaprzeczać. W jaki sposób dziecko może rywalizować z całym tym życiem? Nawet z ilościowego punktu widzenia. Sto lat. To banalne, ale jako dziecko, teraz to rozumiał, bał się ojca. Był starcem. Owszem, młodzieńczym starcem, pięknym staruszkiem. A jednak trącił śmiercią. Kiedy on kończył dziesięć lat, jego ojciec liczył już osiemdziesiąt. Zawsze miał co innego do roboty, nigdy nie brał go na ręce, nie uczył się razem z nim. Nie było w nim tego onieśmielenia, które syn wyczuwa w swoim ojcu i które przywraca mu kruche poczucie wspólnoty.
Nemesio Viti nie wiedział, kim jest syn, ponieważ dla niego dzieci n i e b y ł y ukoronowaniem życia.
Wręcz przeciwnie.
Podobnie jak Auguste Renoir – malujący nawet wtedy, gdy uniemożliwiał mu to artretyzm, pędzlem przywiązanym do dłoni – nigdy nie chciał się zatrzymywać. A dla ojca, co Nemo dopiero teraz zrozumiał, doświadczywszy go – ojca – na własnej skórze, dziecko j e s t jego własną śmiertelnością. I tak oto je zignorował. W wieku siedemdziesięciu lat z pewnością nie myślał jeszcze o tamtym świecie.
A więc ogarnij się, mały maciupki minimalny Nemesio Młodszy: znajdź właściwą nutę na tym zapomnianym instrumencie, którym jest twoje ciałko tuż po urodzeniu, a następnie wygraj na nim swoją piosenkę.
Nemo nigdy nie rozmawiał ze sobą także dlatego, by oszczędzić sobie podobnie ckliwych myśli.
– Nie byłem kochany, nie byłem przytulany, nikt nie zwracał na mnie uwagi.
– Osiemdziesiąt za sesję. A nawet dziewięćdziesiąt, biorąc pod uwagę banały. Do zobaczenia w następny czwartek.
Wybrał milczenie. W wyrzeczeniu było coś chwalebnego. Nie mówić, co się myśli, nie żądać niczego dla siebie. Z daleka oglądać wielką grę. Być nieprzejrzystym, odległym.
Wakuumistą.
Pustym.
A teraz czego mógł się spodziewać? Kolejnych snów? Czy to wszystko prawda? Oto z powrotem Eusculapia Pallavino, stryj Babau, żona prefekta, ten świr Buttor, praca z partyjnymi towarzyszami, robotnica rolna, która poszła się prostytuować…
Żebyż tylko to. Z sercem nabrzmiałym od smutku przypomniał sobie matkę wychodzącą z jeziora.
J e j z a p a c h.
Musiał zacząć od tego miejsca. A potem wrócić. Od matki, tak. Nie tylko od matki. Powiedz to, Nemo: o d d n i a ś m i e r c i t w o j e j m a t k i.
Tak, ponieważ zaprzeczanie, milczenie, ignorowanie tego faktu nie pomagało. Jego matka zmarła podczas porodu.
Nie. Umarła przez Nema, wydając go na świat.
Z m a r ł a p r z e z n i e g o.
Wyszukał odpowiednie miejsce jakieś pięćdziesiąt stron przed końcem.
Rzucił okiem na wcześniejsze linijki, gdzie jego ojciec opowiadał o tej pięknej dziewczynie, która wyszła z wody, o tym, jak na nowo odkrył pragnienie: n i e pragnienie, by żyć, ale by n i g d y n i e u m r z e ć, to, które zawsze mu towarzyszyło. O ich wspólnym powrocie znad jeziora do Mediolanu, o niemal natychmiastowym początku wspólnego pożycia, o małżeństwie, partnerstwie intelektualnym, szacunku, jaki ta kobieta miała dla swojej poprzedniczki, i o radości z odkrycia, że zaszła w ciążę.
A potem tragedia.
Nemo spodziewał się czegoś okrutnie ironicznego, na przykład:
Zabrał mi jedyną rzecz, którą kochałem, nie licząc malarstwa, polityki i siebie. Wszystko. Jak mogę go kochać? A poza tym nie pozwala mi zasnąć w nocy.
Lub:
Muszę zapomnieć… zapomnieć… zapomnieć… Jak ona się nazywała? W każdym razie wspaniała dziewczyna.
Albo jeszcze inaczej:
Opiekuj się dzieckiem w pojedynkę! W moim wieku! Codziennie wychodzę na zakupy, przyglądam się kontenerowi na śmieci pod domem i walczę z ogromną pokusą. A może go tam zostawić? Czy to nie byłoby w y c h o w a w c z e? Dać mu szansę podnieść się z dna, dorastać samemu, budować życie własnymi rękami, bez korzystania z burżuazyjnego komfortu. Nie człowiek ulicy, a dziecko ulicy! W każdym razie: z a s t a n o w i ć s i ę n a d t y m. Poza tym Nemesio przyprawia mnie o rozpacz: odbija mu się, sra w pieluchy, beczy. Krótko mówiąc, jest pod każdym względem dzieckiem. Jeśli dobrze pamiętam, ja urodziłem się od razu dorosły.
Ale nie, to przecież przedłużenie jego parodystycznych snów. Tu ma wszystko napisane czarno na białym. Co napisane, to zaklepane. A nawet jeśli nie zaklepane, to jednak jest i wybrzmiewa. Tymczasem ton wcale nie był taki. Był tam ból. A także miłość do syna.
Taki los, że moje życie nie ma linearnego przebiegu. Matka mnie uwielbiała, ale zabrało ją wielkie zło.
Wielkie zło? Chwileczkę.
Wrócił do lektury.
Teraz, po doświadczeniu tak wielkiego bólu, Emilia i ja mogliśmy wreszcie być szczęśliwi, aż tu ciemność i światło świata skoncentrowały się w jednej i tej samej chwili: Nemesio się urodził, a Emilia umarła. Największa radość spleciona z niezmierzoną tragedią. Za każdym razem gdy go trzymałem na rękach – rozkosznego delikatnego malca – trzymałem także swój ból. Niewinny owoc goryczy. To dziwne zdanie wciąż dzwoni mi w głowie. „Narodził się Nemesio”: wszystko od nowa, zdawał się mówić, wszystko zaczyna się od nowa. Tak jakbym został reinkarnowany. Ale to nie byłoby właściwe wobec tego maleństwa. Oczywiście nieuchronne było żywienie ambiwalentnych uczuć w stosunku do malca, lecz nie mogłem dać mu odczuć udręki, która mnie miażdżyła. Czy będę zdystansowanym ojcem? Powiedziałem sobie: będę takim ojcem, jakim będę.
A dalej już tylko życie & dzieło.
To były jedyne słowa poświęcone narodzinom syna. Z drugiej strony była to książka o doświadczeniu artystycznym i intelektualnym, a nie o życiu prywatnym autora. Od czasu do czasu przebijały się osobiste informacje, ale rygor walki politycznej narzucił Nemesiowi narracyjną powściągliwość.
Mało plotek, mało informacji prywatnych, dużo tematów społecznych, dużo Historii.
A jednak, począwszy od opisu swoich narodzin, Nemo zaczął dostrzegać w opowiadaniu ojca coś jak znak wodny. Odległy kształt. Cień siebie.
…podczas gdy mój syn stawiał pierwsze kroki…
…w chwili gdy usłyszałem wieść o bombie w pociągu, patrzyłem, jak mój syn się bawi, i myślałem…
…między innymi to zabawne płótno, które przypominało nieco frywolność lat osiemdziesiątych, cieszyło również małego Nemesia juniora…
A następnie refleksje na temat końca lat siedemdziesiątych, wszechobecnej przemocy, jego statusu osoby należącej już do przeszłości, człowieka nie na miejscu, męczącej pracy, którą nadal wykonywał, męki bycia odstawionym na bok, a potem na nowo odkrytym, po czym znów zapomnianym, irytacja wobec hedonizmu, ale także fascynacja zmianami w świecie.
Jego ojciec pozostał zdecydowanym komunistą: wątpliwości, których Nemo doświadczał jako onironauta, nie pojawiły się w prawdziwym życiu.
[Tylko czy prawdziwe życie jest w ogóle możliwe?]
A przynajmniej te wątpliwości nie pojawiły się w jego wspomnieniach. Mimo że żył w Berlinie Wschodnim, n a p r a w d ę żałował upadku muru. Gdzieś po drodze nawiązywał do znajomości z młodą kobietą pochodzenia peruwiańskiego, pasjonatką malarskiej szkoły Cuzco, która w jednym z momentów samotności i twórczego kryzysu wprowadziła go w temat Inków. Nawet tam było kilka słów o miłości, ale przede wszystkim o nowym zainteresowaniu tą kulturą. Jesteśmy gotowi potraktować każdą opiekunkę osób starszych jako łasą na spadek pijawkę, a tymczasem to była artystyczna wspólnota ducha, pomyślał Nemo. Jakimże ja jestem rasistą. Potem pomyślał o obfitym biuście Pity. Być może prawda leżała pośrodku. Lub całkiem w środku.
Jednak na tych stronicach Nemo – jego młodzieńcze rozterki, jego bezpłodne kaprysy – był kompletnie nieobecny.
Ale co miał zrobić?
Została mu oszczędzona ckliwa rodzicielska troska i po raz pierwszy poczuł się uprzywilejowany. Uszanowany przez tę dorosłą uważność. Przypomniały mu się poważne tematy, które ojciec poruszał z nim przy stole. No tak, być może żądanie, by Nemo zwracał się do niego per „compadre” było przesadą, ale czy nie było w tym śladu ironii? Kiedy to Nemo zaczął brać wszystko tak bardzo na serio? Wielkie Wydarzenie. Traktując go w dorosły sposób, być może jego ojciec zaszczepił w nim mrok, którego wciąż nie mógł wygnać z duszy. W każdym razie to wina Nema. To my jesteśmy architektami naszych idiotycznych fochów.
Jednakże (nareszcie zrozumiał) to, że nie był traktowany jak durny dzieciak, nie było formą dystansu, formą – straszliwe wyrażenie – „stępienia afektu”.
Jego ojciec miał po prostu taki styl bycia.
W dalszym ciągu wspomnień ojciec omawiał prądy i idee kształtujące lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX wieku. Nemesio Starszy zaginął, a następnie został ponownie odkryty. Jego długowieczność pomagała dziennikarzom o coś się zaczepić, życiorys też pomógł. Z czasem jego kreska zrobiła się nieco niepewna, ale dzięki temu nabrała odrobinę charakteru sztuki naiwnej.
Tylko starzec może rysować jak dziecko. Tak to sprzedał i dobrze zrobił.
Ostatnie lata zajmowały niewiele miejsca – wystawy, konsekwentnie podejmowane zamierzenia – i książka kończyła się wyrażeniem pragnienia nowych przygód w kolejnym stuleciu, nowych czerwonych róż do zebrania; a wszystko to zanim dopadła go demencja, z którą pojawił się na wystawie z okazji setnych urodzin, przed mimowolnym tanecznym występem w takt Międzynarodówki i udarem, który załatwił mu pobyt w szpitalu.
Ale wcześniej?
Co było wcześniej?
Był wieczór. Nemo wyciągnął z lodówki kanapkę z tuńczykiem i krewetkami i zaczął czytać od początku.
Pierwszy rozdział nosił datę 17 października 1969 roku: „Zaczynam moje wspomnienia”. W dzień narodzin Nema. I motto: „To z utraconych szans stopniowo budujemy bogactwo szczęścia. Kiedy pożądanie jest zaspokojone, pozostaje już tylko umrzeć”. Alberto Savinio. Nienaganny. In hoc signo vinces.
A więc naprzód.
Urodziłem się w bogatej mieszczańskiej rodzinie.
Po tym jednym zdaniu Nemo przerwał czytanie. Zanurzyć się w tej historii właśnie teraz? Po tym, jak przez tydzień tytłał sobie ręce w błocie snu? Zawahał się chwilę.
Na zewnątrz przestało padać. Jego ojciec zmarł. Wszystko się skończyło.
A może dopiero się zaczynało?
Tak, musiał zacząć. C h c i a ł zacząć.
Przez cały wieczór w jego mieszkaniu słychać było tylko cichy szelest kartek. I trzask foliowych opakowań, kiedy wydobywał z nich kolejną kanapkę.
Mój ojciec był inżynierem i zdradzał moją matkę, kiedy tylko nadarzała się okazja. Moja matka była hrabiną: okropny defekt dla kobiety. Urodziłem się przez przypadek: nie sądzę, by kiedykolwiek się kochali. W burżuazyjnym świecie, na dodatek z herbowymi przodkami, miłość nigdy nie miała wielkiego znaczenia. Matka pod Mediolanem posiadała ziemię, ojciec miał w Mediolanie fabrykę: takie to były miłosne uczucia. Zniszczyła je straszna choroba.
Nemo zdał sobie sprawę z przyjemności, jaką odczuwa podczas czytania ojcowskich słów. Zanurzał się w nich niczym pływak w wodzie basenu. Wsłuchiwał się w intonację, barwę głosu, konstrukcję frazy. Jednak podobnie jak ktoś, kto odnajduje się w powieści kuzyna lub brata, dostrzegał w tekście pewne niespójności. Tego nie pamiętałem… A to nie jest przypadkiem w połowie zmyślone?
[Przestańże wreszcie: czego ty chcesz? Myślisz, że co robisz?
Myślisz, że nie wiemy, Nemo?
Myślisz, że nie słyszeliśmy, jak dobijałeś się
ze wszystkich sił?]
No dobrze, zaczekaj.
Ojciec zdradzał. Była straszna choroba, ale nie samobójstwo. Innymi słowy: Nemesio Starszy nie został zdruzgotany samobójstwem matki i nie szukał potem w każdej kobiecie – w każdym cudzołóstwie – czegoś z niej. I weź tu, człowieku, zaufaj psychoanalizie.
Nora miała raka, zaś ojciec był cudzołożnikiem. To wszystko. Czy powinniśmy zawsze szukać wyjaśnienia w śmierci i ciupcianiu?
Moja młodość upłynęła przede wszystkim w towarzystwie wyjątkowej osoby: stryja Guglielma, człowieka o wielkich talentach i konserwatywnych poglądach, który wykładał na wydziale inżynierii mediolańskiej politechniki. Stryjowi zawdzięczam solidne wykształcenie przygotowujące do najlepszej życiowej drogi, do uprawiania nauk technicznych, co niestety porzuciłem z biegiem lat na rzecz sztuki. Nawet dzisiaj odczuwam przyjemny dreszczyk, gdy myślę o ekierce i cyrklu, za pomocą których wyjaśniał mi podstawy geometrii, bardzo użytecznej dla rygorów zawodu…
Święty Boże, to nie była autobiografia: to był akt apostazji. Wyrzeczenie się przyszłego życia, które przeżyje raz jeszcze w snach swojego syna! Czy co to tam było.
Stryj Guglielmo?
Nauki techniczne, niestety porzucone?
Dalej. Nemo wrócił do lektury, a właściwie do autodafe.
Urodził się w zamożnej rodzinie, to tak. Całe drzewo genealogiczne krewnych w Piemoncie, Emilii-Romanii i Wenecji Euganejskiej, z odgałęzieniami w Lombardii i Trydencie-Górnej Adydze, a nawet w Rzymie. Idąc od naszego aktu urodzenia, a następnie stopniowo przez wszystkie inne dokumenty aż do dłuta, które ryje napis na nagrobku, nasze istnienie wydaje się naznaczone, określone przez dwie liczby i dwie miejscowości (lub jedną, jeśli byliśmy tak leniwi – albo tak biedni lub tak bogaci – by urodzić się i dorastać w tym samym miejscu). Tymczasem jesteśmy połączeniem wielu tożsamości i miejsc.
Gubimy się w otchłani miejsc.
Pierwsze sto stron było niezwykle gęsto tkaną opowieścią. Wywoływała w nim poczucie, że przeszłość to zawikłany splot imion i dat: co zostaje z naszych wnętrzności? Geny, DNA, chromosomy.
Być może historie. Artefakty, zmyślenia.
W y ś n i e n i a.
[Boszsz! Ile razy mamy ci powtarzać?
Ile sygnałów mamy ci wysłać?
Ile czasu ci zabierze… – nie, nie zrozumienie:
zrozumiałeś to już dawno temu –
ile czasu ci zabierze zaakceptowanie tego?]
Naprawdę dorastał w cieple mediolańskiej burżuazji: jeśli nie oświeconej, to przynajmniej muśniętej światłem postępowych idei. W ogólnikowej filantropii zabarwionej socjalizmem i pozytywizmem. Ale nie o to chodziło.
Dziwacznie czytało się o ojcowskich przygodach. Było to bliskie, lecz jakoś obce. Znajdował w tych opowieściach coś, co podsłuchał w dzieciństwie, niewiele z tego, co sam wymyślił, mnóstwo rzeczy, o których nie miał pojęcia, a nawet odrobinę nudy. Stryj był poważnym profesorem. O neapolitańskim medium ani słowa. Kilka cycatych opiekunek, ani śladu Cesarego Lombrosa. Jednak Nemo był zszokowany, gdy przeczytał, że ojca n a p r a w d ę zabrał do parku belgijski malarz. Temu wydarzeniu, które dziś zniszczyłoby ludzkie istnienie i zajęło co najmniej trzy księgi wyznań zlanych gorzkimi łzami, poświęcono kilka rozbawionych wierszy. Mężczyzna wyciągnął mu organ i zaczął go masturbować. Być może to był jego pierwszy orgazm, a on co zrobił? Wrócił do domu i znów zaczął żyć. Książka przedstawiała to jako drobny epizod.
Żelazny rocznik, należało przyznać.
Przez ich dom przewijał się nie tylko świat intelektualny, ale w ogóle cały świat. Nie, nie te żałosne parodie zrodzone w jego fantazji – Lombroso czy Sibilla – ale poważni intelektualiści pierwszej klasy.
Odkrył, że ojciec naprawdę wziął udział w wieczorku futurystycznym, kiedy był przejazdem w Rzymie. A Nemo próbował sobie wyobrazić tego szczeniaka, jak włóczy się po stolicy. Zdobywszy kilka lirów, wchodzi do teatru, by zobaczyć coś zupełnie nowego i wstrząsającego. To cud, że nie został faszystowskim prowokatorem. Futuryzm nie był nazwą ruchu – jednym z wielu -izmów, o których uczą w szkole – sprasowanego w cienkie warstwy przez rozmaite awangardy aż po ich zagmatwaną różnorodność w dobie obecnej (jak choćby mikroskopijna inicjatywa wakuumistyczna). Nie, awangarda, która zrewolucjonizowała poezję i sposób patrzenia na rzeczywistość, a następnie wbudziła pożar wojny i faszyzmu, naprawdę przeszła przed jego oczami.
W i d z i a ł Filippa Tommasa Marinettiego.
Czym był Woodstock w porównaniu z tym wydarzeniem? Nie no, Woodstock był lepszy, ale sprawozdanie z wieczorku było równie niezwykłe.
[Jezioro nie istnieje, nie było samobójstwa matki,
Pustkowie Marne było ułudą.
Medium? To jakieś żarty? Czego ty oczekujesz?]
Przez krótką chwilę jego ojciec flirtował z ideą wojny, podobnie jak wielu innych. Już w szkolnej ławie został odpowiednio zindoktrynowany, toteż nie mógł nie robić na nim wrażenia patetyczny klimat tamtych lat. W każdym razie nie było żadnego nauczania domowego. Żadnego Babau! Surowa edukacja, do tego stopnia, że nie licząc motta, w książce nie było prawie nic ironicznego. Śmierć matki była dla niego ogromnie bolesnym doświadczeniem, to oczywiste, ale ów ból, jak każdy inny przeżyty w dzieciństwie, częściowo zagłuszyła gorączka krwi, życie, które go wołało.
A śmierć też nie żartowała, jeśli chodzi o napraszanie się: Nemesio Starszy nie miał nawet czasu, by powiedzieć: „Oto jestem”, kiedy dostał kartę mobilizacyjną. Najpierw przeszkolenie, potem chrzest ognia. Jakie to słodkie: wyjechał z walizeczką, do której schował Kwiaty zła. W liście do ojca, przytoczonym w książce, opowiadał najpierw o wielkiej radości, a potem o przerażającym strachu. Został ranny, otrzymał odznaczenie za odwagę, ale mu się udało. Widział śmierć, ryzykował życie, miał o s i e m n a ś c i e l a t.
Ach, nie, nie spotkał się z papą Hemingwayem: życie umiało eliminować mało prawdopodobne spotkania znacznie lepiej od podświadomości.
[Chcesz pogawędki z Ernestem Hemingwayem w czasie wojny?
Chcesz spotkania z Billym Wilderem w Berlinie?
Chcesz Pabla Picassa w Paryżu?
Czego ty chcesz, Nemo?]
Mało brakowało, a pod koniec wojny dałby się uwieść prawicy: czytał „Popolo d’Italia”53 i wstępniaki Benita Mussoliniego skierowane do weteranów wojennych, a więc i do niego, ale w końcu znalazł tam tylko jeszcze więcej cierpienia. Na uniwersytecie czuł się nieźle, podobało mu się. Chociaż jakaś jego część, pełna wątpliwości i niepewności, niecierpliwie drżała. W tym samym czasie Włochy weszły w czerwone dwulecie54, a następnie w błędne koło przemocy, która doprowadziła do marszu na Rzym w 1922 r. i powstania pierwszego rządu Mussoliniego.
Nemesio Starszy nie dołączył do faszyzmu, chociaż na znaczną część jego pokolenia – przez bezmyślność, chęć przygody, oportunizm albo nienawiść – zadziałał urok czarnych koszul. Był to ruch oparty na rozczarowaniu pozostawionym przez wojnę i nienawiści do inercji kolejnych rządów Giolittiego55. Łatwo było wtedy doprowadzić umysły do wrzenia, ale jego ojciec – czy to z racji wykształcenia, czy temperamentu – nie dał się wciągnąć. To niemało. Choć jeszcze nie przyłączył się do komunistów, zdążył zakosztować czarnej przemocy na własnej skórze. W 1926 roku, nie do końca wiadomo gdzie, został pobity tylko dlatego, że bojówkarze zobaczyli czerwoną chustkę wystającą mu z kieszeni.
Nie z powodu wyobrażonego kapelusza, bez związku z opatrznościowym ocaleniem przez przyszłą życiową partnerkę.
W i e s e n g r u n d!
W tej właśnie chwili Nemo przypomniał sobie, że tak brzmiało drugie nazwisko Theodora Adorno. Musiało trafić do jego snu z jakiejś reminiscencji uniwersyteckiej.
[Naprzód, maleńki. Masz trzydzieści lat: obudź się. Twój ojciec nie żyje.
Straciłeś go. Miałeś go.
To nie jest ważne. Już nie jest ważne.
Jeden tydzień i stwarzasz świat, Nemo: jeden tydzień].
Pobity, tak.
I dlatego nienawidził faszyzmu. Wskutek zginania grzbietów pałkami bojówki uzyskiwały słynne wycofanie się w życie prywatne, o którym Nemo czytał tu i tam. W każdym razie jego ojciec ukończył politechnikę i znalazł pracę w Rzymie. Rodzina, choć wciąż zamożna, została naznaczona wojną i utraciła wiele posiadłości ziemskich. O stryju ani słowa więcej. Puf: zniknął. Cuda autobiografii, które niekoniecznie muszą być spójne. Podobnie jak życie i sny.
Ojciec był inżynierem, ale starał się to sobie zrekompensować, bywając na salonach, wprowadzony do towarzystwa przez rzymskiego przyjaciela. W każdym razie pragnął znajomości, szukał sobie podobnych – czy dramaturgów, czy poetów, nie miało większego znaczenia – nie tylko dla korzyści (przynajmniej nie wynikało to z opowiadających o tym stronic), ale po prostu aby odnaleźć się wśród nich, zorientować się w przestrzeni niczym ślepiec chodzący po omacku.
Pracował, harował, rozpaczał, aż wreszcie kiedyś napisał: „Drogi ojcze, czuję, że całe moje życie jest przepojone sztuką”.
Nemo przeczytał te słowa na głos i poczuł, jak zazdrość wobec ojca zmienia się, przemienia… nie, nie tylko w banalny szacunek, ale w zrozumienie.
W uczestniczący, łagodny, dojrzały dystans.
[Relanium? Czemu nie. My mówimy na to „natchnienie”].
Po powrocie do Mediolanu ojciec zaczął bywać w kawiarniach, a jednocześnie pracował jak desperat. Tak, ta jego cholerna determinacja nadal potrafiła wywołać w Nemie odruch irytacji, ale co innego mógł zrobić?
I naprawdę dusił się w Mediolanie.
Linia demarkacyjna pomiędzy przystąpieniem do faszyzmu a sprzeciwem wobec niego była długa i bardzo cienka. A więc tak, warto było wyjechać.
A więc wyjechał.
[Stryj Minervino. Nie rozśmieszaj mnie, kurwa].
Jeszcze wcześniej i przez przypadek w gospodzie (a nie podczas bójki z faszystami) poznał dziewczynę, Austriaczkę (a nie Niemkę), która odwiedzała Mediolan. Miała na imię Agathe. Siedziała przy stoliku obok, zagadał, spodobali się sobie. Zaprzyjaźnili się i razem chodzili na spacery. A być może wzajemny pociąg narodził się od razu. Potem ona wróciła do Berlina, gdzie mieszkała od dłuższego czasu. Wówczas ojciec stwierdził, że dusi się w Mediolanie, i pojechał za nią. Kręcił się po przedhitlerowskim Berlinie tak długo, aż ją odnalazł. Tak, pisał potem o kosmopolitycznym środowisku, dziełach sztuki, muzeach, artystach, ale najbardziej uderzyła Nema jedna linijka.
Jego ojciec napisał: „Moje serce biło szybko”.
Takie to proste.
Nie został jeszcze komunistą. Przebywał w Berlinie, był rok 1929, w republice coraz silniej panoszył się narodowy socjalizm, ale Nemesio niemal nie poruszał tematyki politycznej. Może był zdezorientowany. Taka podróż nie była wtedy czymś banalnym. Również Agathe była nastawiona antyfaszystowsko, lecz łagodnie, jak to katoliczka. Nawet ojciec – zagorzały antyklerykał! – zbliżył się wówczas odrobinę do religii, choć przyznawał szczerze, że nie otrzymał światła wiary. Następnie postanowił wrócić do Włoch. Agathe pozostała w Niemczech, niepewna co do ich przyszłości.
To nie była dobra pora. Jego kariera nie ruszyła z miejsca. Nie bardzo rozumiał się na polityce. Rodzony ojciec patrzył na niego podejrzliwie. A Włochy nie dawały powodów do wesołości.
Pojechał więc do Paryża.
[A klasztor? Śmiechu warte, Nemo, śmiechu warte].
Dzisiaj, w czasach Erasmusów i Socratesów, nie jest łatwo zrozumieć uczucia, które przepełniały człowieka przyjeżdżającego wówczas do Paryża. Dziewicze spojrzenie kładące się na murach kamienic, te pejzaże, to światło. Jednak zostawił za sobą coś, co prawdopodobnie uważał za wielką miłość, a Paryż ostatecznie nie okazał się dlań aż tak pociągający, zwłaszcza że Nemesio nie miał jeszcze jasnego pojęcia, co zrobić ze swoim życiem, artystycznym czy jakimkolwiek.
Czytając, Nemo wyobrażał sobie ojca w środku mroźnej zimy, opatulonego kołdrą, w pokoiku na pensji, jak szczęka z zimna zębami i myśli o domu: klasyczna bohema. Chociaż należał do klasy uprzywilejowanej (ucieczka talentów za granicę, zgoda, ale talentów z bogatej klasy średniej), porzucił karierę inżyniera, był zmuszony błagać ojca o pomoc finansową, a za granicą nie znał nikogo: i b y ł n i k i m.
W stolicy Francji wydarzyły się dwie rzeczy: pełne wysiłku odkrycie życiowego powołania i stopniowe zbliżenie do antyfaszyzmu.
No i Agathe.
[To nie jest kwestia pamięci, rozumiesz?
Nie chodzi o to, czy jest to prawda czy fałsz,
Ani czy to się wydarzyło czy nie.
To kwestia chimer i marzeń sennych].
Pracował całymi dniami, a czasami po nocach, próbując różnych dróg. „Doznawać porażki, nieustannie doznawać porażki, oto czym jest powołanie”. Spotykał się z wąskim gronem emigrantów, udało mu się załapać na jakąś zbiorową wystawę. Nie sprzedał dużo, ale wyrobił sobie nazwisko. Maleńką famę.
Kiedy pisał do domu, Nemo słyszał w jego słowach potrzebę przekonania nie tyle innych, ile siebie samego: „Rozumiesz: byłoby klęską, gdybym myślał, że nie jestem na właściwej drodze, gdybym myślał, że się pomyliłem, wtedy straciłbym powód do życia, równie dobrze mógłbym rzucić się z mostu. M u s z ę wierzyć, że odkryłem sens”.
To nie była poza: nie ma innego sposobu, trzeba uwierzyć i działać.
[Brawo: nie ma innego sposobu, żeby uwierzyć].
A w innym miejscu, z bezcenną pokorą: „Wobec przykładu artystów, których kocham, wobec sądu wydanego przez osoby, które niezmiernie podziwiam, czuję się najostatniejszym z ostatnich”.
Zaś „życie” zaczęło już oznaczać wyłącznie „życie artystyczne”. Tyle że nie był już sam, byli z nim „towarzysze” rozumiani jako „przyjaciele”, a nie „komuniści”, potem zaś do Paryża przyjechała ona. Wszystko to bardzo romantyczne. Ale oboje n a p r a w d ę głodowali. Ojciec obciął już i tak niezwykle skromne fundusze. Poza tym Nemesiowi niełatwo było wyjaśnić w domu to życie more uxorio z nieznajomą, także mającą bliżej nieokreślone ambicje artystyczne. Za to bardzo się kochali: żyli w dziurze, razem chodzili po omacku w świecie zhegemonizowanym przez Picassów i Matisse’ów.
Zaintrygowany Nemo wyciągnął kolejną kanapkę z tuńczykiem i krewetkami.
Jeśli chodzi o politykę, trudno było trzymać się na uboczu.
W okresie międzywojnia emigracja zarobkowa Włochów nabrała charakteru coraz bardziej upolitycznionego. Nemesio znalazł się w środowisku Carla Rossellego56 z innych powodów, ale stopniowo, poprzez kontakt z włoską emigracją, prawdopodobnie nastąpiła u niego zmiana punktu widzenia. W jego malarstwie pojawiły się pewne rysy populistyczne. Nawet w tym Nemo nie widział niczego niewłaściwego ani konformistycznego. Wiadomo, czasami skakanie na wóz przegranego jest równie atrakcyjne jak sadowienie się na wozie zwycięzcy. Najprawdopodobniej zmieniało go samo środowisko, doświadczenie na własnej skórze cierpień antyfaszystowskich wygnańców – los każdej wrażliwej osoby doznającej wpływu powietrza, którym oddycha, i ludzi, którzy go otaczają.
Zaczął studiować marksizm. Powoli, z ostrożnością, być może nawet z przerażeniem: w końcu pochodził z burżuazyjnej rodziny, na dodatek ze szlacheckimi przodkami. Musiał zakwestionować same podstawy swojej egzystencji.
Na początku, i nie przypadkiem, chwycił się najprostszego: pacyfizmu. W jednym z listów do domu przesłał niebieskie kupony. Były to, jak wyjaśnił, papillons, krótkie wiadomości dystrybuowane przez tak zwanych „kowali pokoju” z wypisanymi cytatami, na przykład: „Matka, która pracuje na rzecz wojny, popełnia zbrodnię dzieciobójstwa” lub: „Myślisz, że umierasz dla swojego kraju, a umierasz za panów”. W tym liście, co Nema nad wyraz wzruszyło, Nemesio prosił swego ojca, by się nie martwił: „Nie należę do żadnej organizacji pacyfistycznej, ale wysłali mi parę kuponów przeciwko wojnie i ponieważ mi się podobają, wysyłam je także tacie”. Nieśmiała, może nieświadoma próba zasugerowania czegoś, otwarcia drogi do bardziej radykalnych zmian. Przygotowywał się. Do miłości, do sztuki, do polityki.
[Uważasz, że Primo Carnera dałby się wyrzeźbić
przez takie dwie mizeroty jak oni?
Myślisz, że Paryż naprawdę był ruchomym świętem?]
Nemo wstał, poszedł do łazienki i spojrzał w lustro.
Bardzo samotny, bardzo nowy. Ile rzeczy przydarzyło mu się przez te kilka dni. Jak pięknie jest żyć.
Ponownie otworzył książkę.
Ojciec wrócił do Mediolanu. Nie, stryj nie umarł. Po prostu postanowili się pobrać. Może właśnie to zadecydowało o jego powrocie: usankcjonowany związek z Agathe był już do przyjęcia w oczach rodziny. Poza tym w Paryżu narobił nieco długów i danie stamtąd dyla było więcej niż pożądane.
Pobrali się w mediolańskim ratuszu. Była to skromna uroczystość.
W mieście odnalazł starych przyjaciół. Udało mu się zyskać pewną stabilizację, choć pod żelazną stopą faszyzmu. Poza tym, znalazłszy się w delikatnej sytuacji finansowej, ojciec przyjął posadę, jak byśmy to dziś powiedzieli, dizajnera. Stoły i krzesła: to właśnie pomogło mu przeżyć ten okres. Nie sztuka, nie Muza. I to było piękne. Poza tym był dumny, że tworzył zwykłe przedmioty codziennego użytku. To było zdrowe i dawało mu na chleb. A potem firma upadła. Trzeba było zacząć od nowa.
Radykalne unikanie szarej strefy otaczającej faszyzm było trudne, ale ojciec próbował przejść te lata z godnością, i to mu się udało. Potem nastąpiła emigracja wewnętrzna. Nie, nie było żadnych figurek z gliny. Wręcz przeciwnie, urodził mu się syn.
I tu Nemo przerwał lekturę.
Brat, którego nigdy nie znał – w rodzinie mówiono o nim bardzo mało, nie było nawet jego zdjęcia; martwe pole, na które nikt nie chce patrzeć, wymazany z pamięci – cierpiał na zespół Downa. I był synem Agathe, najzupełniej legalnym. Opiekowali się nim z miłością, ale ojciec, jak zawsze powściągliwy, nie rozwodził się nad tym. Nazwali go pięknym starożytnym imieniem Orlando. Może w jakiś tajemniczy pozawerbalny sposób Nemo wyczuwał, kim był jego brat: to tłumaczyło, dlaczego w jego śnie dziecko mówiło po rosyjsku i nigdy nie dorosło. Zapomniany syn, martwe żony: jego ojciec naprawdę był czarną dziurą, która pochłaniała wszystko. A sam Nemo pojawił się jak późny blask, martwa gwiazda własnego życia.
A może nie?
[Rosjanka, sam rozumiesz].
W tym okresie ojciec poświęcił się malowaniu aktów żony. Delikatnych. To nie był brak zaangażowania. Raczej roztropność. (Nemo zdał sobie sprawę, że być może z nieprzejednanego staje się teraz nazbyt pobłażliwy, ale właśnie przestało żyć jedno ciało, a on dawno nic nie czytał: niechże mu będzie wolno choć raz czerpać przyjemność z tekstu). Była to próba nieangażowania się. I miał w tym za sojuszników członków ruchu artystycznego, do którego przystał na czas jakiś, nie dając się zresztą wchłonąć do końca.
Żadnego Buttora, żadnego Suchego.
Jedynie nieformalna grupa artystów zwana „Przypływ”.
[NIGDY nie istniała grupa o nazwie MMM.
Rozumiesz czy nie?
Mam do ciebie przyjść i wbić ci to do głowy przez tyłek?
Mam cię rozkwasić na tej cholernej ścianie z Enricą,
żebyś zaczął myśleć tą swoją małą durną makówką?]
Dla ojca zaczął się okres niezwykle twórczy, a jednocześnie udało mu się uzyskać stabilność ekonomiczną i uczuciową. Właśnie dlatego, kiedy zaproponowano mu prestiżową katedrę na Akademii Sztuk Pięknych, był w stanie odmówić i uniknąć przysięgi na wierność partii.
Jednocześnie otworzył drzwi swojego domu, w którym w poniedziałki zbierali się zaprzyjaźnieni artyści. Mieszkanie stało się miejscem spotkań wielu ludzi. Bardziej niż typowym salonem było małą norką antyfaszystów.
Wielu podejrzewało się nawzajem, to była norma, ale nie było szpiegów, chociaż na niektórych zwracano uwagę. Ojciec trzymał jakieś materiały antyfaszystowskie i niewiele więcej, lecz już samo to wystarczało, by mieć kłopoty. Jego sprzeciw wobec reżimu stawał się coraz bardziej świadomy, jednocześnie Nemesio brał się za niewielkie prace dizajnerskie.
Miał czterdzieści lat. Był dojrzałym człowiekiem, a świat miał zaraz eksplodować.
[Kurwa mać].
Został zmobilizowany i zmuszony udać się na północ, na szkolenie mające zrobić z niego artylerzystę (lub przypomnieć mu te parę pojęć zdobytych podczas pierwszej wojny światowej). Dotarł do jakiejś dziury jako odseparowany od bliskich zakładnik wojskowości.
Orlando rósł, Agathe pisała do męża prawie codziennie. Ojciec przygotowywał się do wojny po niewłaściwej stronie. Nemo przypomniał sobie czytaną kiedyś korespondencję dwóch laureatów Literackiej Nagrody Nobla, Niemca i Japończyka. Obaj zgadzali się, że po ich stronie wielkimi bohaterami światowego konfliktu byli dezerterzy: zdecydowani kontestatorzy gotowi ponieść konsekwencje, mężczyźni, którzy za odmowę walki po stronie zła skończyli na wystawionej na widok publiczny szubienicy. Znaleźli w sobie odwagę, by powiedzieć „nie” faszyzmowi, odmówić wojaczki, dać przykład innym.
Jego ojciec tego nie zrobił: czy mógł go za to winić?
Nemesio jakoś przetrwał te kilka miesięcy samotności, a następnie został przeniesiony do Mediolanu, gdzie trafił na przedmieścia wraz z grupą żołnierzy takich jak on i uczynił wszystko, aby walczyć, jednocześnie wspierając Agathe i Orlanda, którzy zostali w mieście. Opowiadał, że posadził wokół siebie żołnierzy i prowadził improwizowane lekcje historii: pedagogiczne powołanie nigdy go nie opuściło, a po wojnie stało się jeszcze wyraźniejsze. Jego dom, podobnie jak wiele innych w Mediolanie, zniszczyła bomba, ale na szczęście żona i syn znajdowali się wówczas w schronie. W wolnych chwilach – a jednak! – tłumaczył poezję Goethego.
[Rilke? Ha, ha, ha, ha!]
Ósmego września zdezerterował i uciekł na wieś. Jego ojciec zmarł, kiedy Nemesio przez krótki czas walczył w Brygadach Garibaldiego. Brał niewielki udział w ruchu oporu, nie przyczyniając się do żadnej nadzwyczajnej akcji, takiej jak ta, o której śnił Nemo, ale też działał wystarczająco, by coś zrobić.
Potem wojna się skończyła.
[Salò? Naprawdę wierzysz, że tam był
oddział tego rodzaju? Komendant Orzech?
Obudź się, Nemo. Idź do hospicjum: znajdziesz Giacomazziego,
ale na pewno nie tamten relikt.
I nie mów mi, że się zadurzyłeś
w oddziałowej-zjawie.
Puchar Międzykontynentalny:
akurat w tym roku grały Manchester United i Palmeiras].
Wyzwolenie, radość na ulicach, gęby amerykańskich żołnierzy wychylających się z czołgów, kraj do odbudowania, pragnienie kontynuowania powstańczej walki, zablokowanie metod rewolucyjnych przez Palmira Togliattiego i „postępową demokrację”, wyborcza porażka na rzecz chadecji w 1948 roku.
W tym momencie ojciec uznał, że jest gotowy, wybrał stronę i zrobił to nieodwołalnie. Te długie przygotowania – pół wieku wahania, aby zrozumieć i podjąć kroki – zaowocowały prawdziwym dojrzałym uporem. Nemesio Viti wybrał. Przyjął partyjną legitymację, dostosował się do sowieckiej doktryny i socrealizmu. Jego malarstwo zrobiło się powściągliwe, tematy powtarzalne, choć nie banalne, wybór pozostał radykalnie ten sam aż do końca życia.
Udzielał się w komisjach kulturalnych, podróżował w sprawach partii – Wiedeń, Praga, Budapeszt – i spotkał takie postacie jak Salvador Allende i Pablo Neruda. Trudno było zrozumieć wybory tamtych lat osobie urodzonej i wychowanej w innym kontekście. Tak, był zszokowany wydarzeniami z pięćdziesiątego szóstego na Węgrzech i sześćdziesiątego ósmego w Czechosłowacji, ale zdecydował się trwać przy ortodoksji. Co więcej, w 1956 roku przeniósł się do Niemiec Wschodnich. Nauczał sztuki, a nie żadnej historii antyfaszystowskich murów ochronnych, jak chciała radosna twórczość napędzanego relanium umysłu jego syna.
[Marakela? Ale skąd ci przychodzą do głowy…]
Oczywiście cieszył się wolnością, z której korzystali obywatele państw Zachodu, wciąż jednak była to decyzja nienależąca do najłatwiejszych. Może padł ofiarą tak zwanego „syndromu Aragona”, nazwanego tak od nazwiska francuskiego poety, niezmiennie trwającego w komunistycznych szeregach mimo dezaprobaty wobec prowadzonej przez Sowietów polityki.
Dlaczego to zrobił? Opowiadał, że kiedy doszło do wydarzeń na Węgrzech, widział, jak grupa faszystów bezcześci pomnik partyzantów w Mediolanie: czy coś to w nim wyzwoliło? Po tym, jak wreszcie znajdujesz coś, w co warto wierzyć (dobiegał już sześćdziesiątki), ktoś przychodzi i mówi, że to nic niewarte, a nawet jest przeciwieństwem tego, w co wierzyłeś. Nemesio Viti postanowił zaufać swojemu sercu.
[Twój ojciec nie zdominował ŻADNEJ wystawy
tuż po drugiej wojnie światowej.
Był pomniejszym artystą, na wypadek gdybyś tego nie zauważył.
Żywotnym i upartym, ale pomniejszym].
Właśnie w tym czasie zmarło jego pierwsze dziecko. W naturalny sposób. Z pewnością się nie powiesiło. Nemo uznał, że ten fragment snu musiał być melodramatyczną inklinacją jego podświadomości. Ojciec wspomniał o tym w zaledwie kilku linijkach: nie z obojętności, ale przez obyczajność.
Powściągliwość to także forma miłości.
Niedługo potem zachorowała i odeszła Agathe.
A on – czy to z uporu, czy z konieczności – trwał.
Całe życie publiczne tego okresu gubiło się w serii refleksji, konferencji, śmiertelnie nudnych „problematyk”. W tamtych latach Nemesio n a p r a w d ę jeździł na pola ryżowe, by czytać wiersze Pabla Nerudy, robił pogadanki dla biednych prostych ludzi i pisał wstępniaki do „l’Unità”. Gdzie w tym wszystkim – pod płaszczem intelektualisty siedzącego na widowni albo na katedrze, wśród towarzyszy, w zdyscyplinowanym partyjnym życiu – krył się człowiek? W książce nie zostawił miejsca dla swych emocji, chociaż jego malarstwo promieniowało zaangażowaniem w walkę na rzecz maluczkich, upokorzonych, wyzutych ze wszystkiego. Życie prywatne nie było ani trochę polityczne. Zresztą co mógł do tego dodać? Ojciec pasjonował się sprawą realizmu, zadaniem stojącym przed intelektualistami, oddaniem dla sprawy. Zaangażował się bez reszty.
A egocentryzm nie był wcale na pierwszym miejscu. Między wierszami Nemo dostrzegał w ojcu coś z siebie: nie oburzał się, że ojciec był bardziej narcystyczny, silniejszy, l e p s z y od niego. Oburzał się, ponieważ ojciec m i a ł w i ę c e j p a s j i.
I nie mógł go po freudowsku zabić, bo stary już nie żył.
Kręcił się w próżni, osierocony bez żałoby, kaleki bez rywala.
Teraz znowu był wkurzony, ale na samego siebie.
[Chodź, Nemo. Chodź do mnie].
Robiło się późno, lecz Nemo nadal pożerał stronę za stroną.
Zresztą nie zostało ich aż tak wiele. Zaledwie pół stulecia.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ojciec nie pozostał we Włoszech. Niczego się nie wyrzekał, co Nemo zresztą dobrze pamiętał. Krążył między Mediolanem a Berlinem do samego końca, aż do upadku muru. Co więcej, właśnie w czasie, kiedy Nemo począł się, urodził i rósł, jego ojca wessały Niemcy Wschodnie, wchłonął komunistyczny świat. Ta zmiana punktu widzenia spowodowała przemianę w nim samym. Z konserwatywnego intelektualisty wiernego doktrynie partii stał się progresistą sprzeciwiającym się tępej obserwancji urzędników partyjnych. Owocem doświadczeń życia w państwie, w którym praktycznie wszyscy byli urzędnikami, biurokratami, szarymi pretorianami władzy.
Powiedzmy, że był nieposłuszny wewnątrz ortodoksji.
I tak stracił trochę punktów we włoskiej rzeczywistości, a zyskał prestiż w NRD. Oczywiście popierał system dyktatorski, bez wolnych wyborów, bez wolności słowa i prasy. Popełnił błąd przekonany, że socjalizm jest walką o socjalizm. Od wewnątrz. I od tego poglądu nigdy już nie odstąpił, trwając przy nim w starczym uporze. Wcześniej nie był oryginalny ani z politycznego, ani z artystycznego punktu widzenia: teraz, w otaczającym go realizmie, zaczął się wydawać liryczny. Pełnił trudną rolę „człowieka środka”: stojącego między ortodoksją a herezją, między Włochami a Niemcami, między kapitalizmem a komunizmem. Nie było w nim nic z rewolucyjnego nieskalanego świętego, który to obraz zaszczepił się w głowie Nema, kiedy był dzieckiem, i przeciw któremu buntował się jako mimowolny nocny chrononauta, budując postać niezdecydowaną, chwiejną i słabą.
Nie, jego ojciec się ugiął i nigdy nie złamał.
I kiedy Nemo zakończył tę oszałamiającą lekturę, po raz pierwszy w życiu go nie osądzał.
[Chodź, czekamy, jesteśmy tu dla ciebie].
Powinien to przeczytać jeszcze raz. Zrobi to. Ale rozumiał, że w każdym portrecie jest ślepa strefa, niewidzialny punkt, wakuumistyczna pustka. Coś, co tylko inni wypełniają, a czasami nikt.
Stracił ojca i nie odnajdzie już tego punktu. Była to stabilna sprzeczność, definitywny pozór. Tak, odbudować coś: kawałek po kawałku. Ale nawet gdyby mieli relacje pełne miłości i zgody, ile mógłby o nim powiedzieć? Ile ślepych stref wykluczało pełnię poznania? Nemo patrzył na przeszłość jak przez matowe szkło i nie rozumiał już, która część tej wizji była rzeczywistością, a która halucynacją, która została wymyślona we śnie, a której dało się dotknąć, która została podretuszowana przez ojca na potrzeby autobiografii, a którą można traktować jako część wiarygodnego świadectwa. Zdarzało się, że na pogrzebie pojawiała się znienacka dawna kochanka, nieślubny syn, nieoczekiwany krewny, tworząc zupełnie nowy wizerunek zmarłego.
Wyobraź sobie, co mogło się wydarzyć, gdy miało się sto lat za sobą.
A czy nie to właśnie jest miłość: zadowolić się poznaniem kogoś tylko po części i pielęgnować tę część z oddaniem? On także był zdezorientowany co do życia Nemesia Vitiego. Ile egzystencji pochłonął? Ile wersji tej historii istniało? Gdyby wziął na przesłuchanie przyjaciół, znajomych i kochanki, ile jej wariantów by znalazł? Niczym zdanie tłumaczone po kolei na dwadzieścia języków, którego pierwotne znaczenie traci się bezpowrotnie.
A tamto popołudnie? Wielkie Wydarzenie? Nawet w tej książce nie znalazł odpowiedzi.
Przypomniał sobie chwile, kiedy nocą gapił się na gwiazdy.
Nic nie było prawdą i wszystko było prawdą. Nic nie istniało i wszystko się wydarzyło. Przeszłość to miejsce, które już nie istnieje. Istnieje Historia, ale nie istnieją już gesty, zapachy ani dźwięki. Musimy je zrekonstruować, ostrożnie rozplątać tę nić lub sprawić, by eksplodowały jak Wielki Wybuch imaginacji, i dotrzeć do samego serca eksplozji. Ponieważ każda gwiazda mówi o nas. Jego ojciec już nie istniał, jego matka już nie istniała, był tylko chaos sprzecznych informacji, tym bardziej niespójnych, że ojciec był postacią publiczną.
– To było tak.
– Nie, to było inaczej.
Wszystko było interpretacją. Nemo nie czytał między wierszami: on p i s a ł między wierszami.
[A teraz pozwól mu odejść, Nemo. Przyjdź do mnie.
Zostaw wszystko.
Zostaw tę pracę. Zostaw Almira.
I może nawet tę kawalerkę.
Pozwól, by noc, którą masz w sobie, wydała owoc.
Pozwól, by wydały owoc marzenia
owinięte wokół twej twarzy niczym Obcy.
Żyj, Nemo, żyj. I jeszcze jedno: zrozumiałeś, prawda?
Zrozumiałeś, Nemo?
Czy ty też tego chcesz? Chcesz? Chcesz? Chcesz?]
Była głęboka noc.
Wyszedł na spacer. Po deszczu padającym w ciągu poprzednich dni zapanował orzeźwiający chłód.
Poszedł w kierunku centrum i wylądował na corso Buenos Aires, ponieważ wiedział, że nawet o tej porze znajdzie tam nieco miejskiego gwaru. Mężczyzn, samochody, stragany. Dyżurujące apteki. Jakiegoś miejscowego głupka. Dilera narkotyków. Otwarte kioski, migoczące oazy odwiedzane jedynie przez starców polujących na pornografię.
Poszedł dalej i usiadł w trzeciorzędnym barze przy piazza Lima. Celowo unikał najbardziej eleganckich czy modnych barów, wybierając nędzne ogródki barowe, z najtańszymi serwetkami w łososiowym kolorze i wyżelowanym kelnerem w dresie i z krzyżykiem w uchu. Przy stoliku niedaleko siedziała jakaś para, rozmawiali, całowali się i płakali. Ona dotknęła jego kolana: ten gest miał w sobie coś smutnego – ręka na kolanie, czasami w życiu nie ma nic innego, czego się można uchwycić – i nie było jasne, czy się rozstają czy właśnie zaczynają być ze sobą, czy też chcą się kochać, a nie mogą. Śmiali się, płakali, całowali, rozmawiali: byli dramatyczni i niedorzeczni. W końcu Nemo odwrócił wzrok.
Wtedy zauważył, że na nodze sąsiedniego stolika ktoś napisał długopisem krótkie zdanie: „Opłakuję małe wspomnienie o tobie”.
Nic więcej.
I nagle wszystko do niego wróciło niczym gigantyczne żałośnie sentymentalne beknięcie.
Z mgły czasu wyłoniło się tamto zepchnięte w podświadomość wspomnienie.
Otworzył drzwi gabinetu, do którego zawsze broniono mu wstępu i gdzie jak przypuszczał, ojciec twórczo pracował. To był przybytek Sztuki, świątynia dumania, nienaruszalne miejsce Mistrza. Tamtego dnia z powodu jakiejś niewinnej radości Nemo bez pukania wdarł się do środka.
I zobaczył.
Nemesio Wielki płakał. Garbo weeps! Płakał rozpaczliwie. Szlochał, wył, toczył strugi łez. Jego ojciec, ucieleśnienie dwudziestowiecza. Dłonie na twarzy, potem we włosach, potem znowu na twarzy. Wstrząsany drżeniem. Zraniony, unicestwiony przez coś niczym niepocieszona wdowa. Ale dlaczego płakał? Nic się nie stało tamtego ranka… Popołudnie było takie jak zwykle. Wieczorem miał mieć prelekcję w domu kultury. Nemesio Viti nie pozwalał, by życie go raniło. Z jakiego powodu płakał? Z powodu wszystkiego, co widział? Wszystkiego, co stracił? Z powodu utraconych towarzyszy? Zabitych komilitonów? Czerwonych róż, których nie zebrał? Całej ludzkości? Siebie samego? Zmarłego syna? Może z powodu wszystkich tych rzeczy razem wziętych, czego Nemo w tamtym czasie nie mógł zrozumieć. Ale żeby opoka dwudziestowiecza pozwoliła sobie na takie postępowanie godne pierwszego lepszego Innominata! Po wejściu Nema, małego Fryderyka Boromeusza57, Nemesio ojciec spojrzał na niego zaskoczony. Zaczerwienione oczy, otwarta w zdumieniu źrenica, cierpienie wypisane na twarzy. Jego ojciec – granitowy obrońca uciskanych, antysentymentalny prorok pracy, wielki malarz, którego tak bał się w dzieciństwie, który wbił mu do głowy idee zaangażowania dla sprawy i żelaznej woli artysty walczącego, który kazał zwracać się do siebie per „compadre”, a nie „padre” – płakał jak mała dziewczynka. Gdyby Nemo nakrył go na pieszczeniu genitaliów psa, byłby mniej oburzony. Oto on, mistrz palety! Patrzcie na niego, organicznego intelektualistę! Płakusia sobie w środku popołudnia, podczas gdy lud pracujący głoduje! Nemo czuł całą durną urazę typową dla dzieci. Wyszedł, zamknął za sobą drzwi i już nigdy z nim nie rozmawiał. Wstydził się go i wstydził się za niego.
Jeśli jego ojciec zdecydował się ukryć swoją kruchość w ten nikczemny sposób, to on zrobi z niej sztandar. Wyszedł z głową opuszczoną niżej niż poprzednio, zamykając się w sobie na zawsze.
Czy w postawie ojca było coś złego? Nie. Czy nie dało się pogodzić Engelsa ze łzami świata? Czy nie można było oderwać się od obrazu o tematyce społecznej i paść na kanapę, by dać ujście łzom? I czy tego samego nie powiedziała mu w nocy jego podświadomość, kiedy Nemo z żelazną wolą n i e o b r o n i ł masy ludzi pozbawionych wszystkiego? Och, nie – mówił sobie w środku nocy – sam wydziedziczyłeś się z życia, z własnej wyobraźni.
Płacz, mały ciulu.
Ileż bólu można doświadczyć z powodu tak uporczywej negacji? Lata bez matki, bez ojca, bez brata, bez przyjaciela, bez kurwa niczego: Nemo czuł, jak rośnie w nim przeogromna siła.
Wrócił do domu, znalazł starą paczkę papierosów i wypalił jednego, stojąc w oknie. A potem kolejnego, śmiejąc się i płacząc zarazem.
Jak to powiedziała Eusculapia?
„Tajemnica jest banalna, ale za banalnością kryje się kolejna tajemnica”.
Był prawie świt. Po kolejnym papierosie Nemo oparł głowę o poduszkę i zapadł w szczęśliwy sen pozbawiony marzeń.