Epilog

W poniedziałek rano Nemesia obudziło bip, bip budzika, którego już dawno nie używał. Poprzedniego wieczoru wyciągnął go z dna szuflady: jeszcze działał.

Zrobił głęboki oddech i wstał.

Golenie, prysznic, kawa.

Włożył marynarkę i zawiązał krawat. Dosiadł Rosynanta, uważając, by nie zabrudzić porządnego ubrania. Pożyczył wszystkiego, co na świecie najlepsze, Enrice, autorowi napisu, a nawet ścianie.

Enrico, przemyśl to jeszcze!!! by Kekko.

W ramach przemyśliwania jeszcze raz Nemo musiał wszystko przeżyć. Odtąd będzie jeździł inną drogą. Pieprzyć ich.

<3

Zaparkował pod domem Pity, zameldował się przez domofon. Wzięli taksówkę i pojechali do szpitala. Było tam trochę dalekich krewnych, a także kilku znajomych. Ciało zostało skremowane. Z oczywistych powodów nie planowano pogrzebu w kościele. Poszli prosto na cmentarz, gdzie Nemesio Viti znalazł spokój w niszy kolumbarium.

Uroczystość upamiętniającą zorganizowano w Pałacu Królewskim, tam gdzie tydzień wcześniej odbyła się inauguracja wystawy, a Nemesio Viti doznał udaru, w wyniku którego zmarł.

Jeszcze więcej finisażu i umierasz.

Razem z Pitą pojechali taksówką.

W sali zgromadził się ten sam tłum co przy poprzedniej okazji, może tylko pomniejszony o kogoś (być może zaangażowanego w inny pogrzeb: własny). Znów w obecności kariatyd: burmistrz uznał za swój święty obowiązek, by miasto udostępniło salę, w której odbył się wernisaż.

– Coś w rodzaju jarmarku, tylko mniej radosnego – musiał powiedzieć zakłopotanemu asesorowi do spraw kultury.

Wszystko to była w istocie reklama: wystawa wciąż mogła pomóc zapełnić miejską kasę. Zmarły, na dodatek ponadstuletni, zawsze się opłacał. Burmistrz Enrico Pastelli, choć z ręką unieruchomioną w ortezie, uznał, że i tym razem winien się pojawić.

Dziwna para, złożona z peruwiańskiej towarzyszki zmarłego i jego syna, którego nikt wcześniej nie widział, przybyła do sali.

To było dla Nema nowe doświadczenie: znaleźć się w centrum uwagi. Nie wypadało kraść roli zmarłemu, ale może taka była – ależ oczywiście! – nemezis ojca.

Czy jego nowe życie miało się zacząć od tego występku? Nie pytał. Niemal bez zastanowienia poszedł prosto w głąb Sali Kariatyd.

Tam znalazł burmistrza, który nie uścisnął mu dłoni ze względu na ortezę, za to niezdarnie objął Pitę, ustawiając się z nią do fotografii. Nemo i Pita zajęli miejsca w pierwszym rzędzie, a burmistrz powiedział kilka pożegnalnych słów. Niełatwo było uniknąć powtórzenia tego, o czym już mówiono na wernisażu, przemówienie trwało więc o połowę krócej. Potem burmistrz uciekł.

W tym momencie program przewidywał świadectwa przyjaciół i kolegów, ale oni po prostu zniknęli. Obecni w mniejszym lub większym stopniu byli klasycznymi wernisażowymi zombie: pasożytami polującymi na kanapki, wino i kilka słów o kulturze.

Zapadła smutna cisza.

Nikogo z dawnych towarzyszy nie było, wszyscy byli naprawdę martwi.

Pita pochyliła się do Nema i powiedziała:

– Por qué ty nie spróbujesz?

– Czego?

– Hablar.

Był zaskoczony.

– Ale co ja mogę powiedzieć?

– To, co myślisz.

Zawahał się chwilę, po czym wstał i podszedł do mikrofonu. Spojrzał na zgromadzonych i odnotował serdeczny uśmiech Almira.

Zebrał się na odwagę.

– Dzień dobry wszystkim – zaczął. – Nie znacie mnie. – Atak kaszlu. – Nie martwcie się, ja też was nie znam. Nie znam szanownego burmistrza, który właśnie sobie poszedł, tu obecnego szanownego asesora, szanownych zgromadzonych. A właściwie powinienem powiedzieć: „szanownych przypadkowych gości”, jako że prawie nikt z rodziny nie został przy życiu. W sumie nawet drogiej Pity nie znam za dobrze. ‒ Spojrzał na nią porozumiewawczo. – Ale też nie znam nawet zmarłego, mimo że jestem jego synem. Być może nikt nie zna nikogo.

Przerwał, bardziej po to, by otrząsnąć się z tego banału niż z emocji.

– A może wszyscy znamy wszystkich. Myślimy coś o nich. Widzimy ich i oceniamy według swojej miary. A nasza miara kształtowana jest tak powoli w okresie niemowlęcym, młodzieńczym i dojrzałym, że ostatecznie w nas wapnieje. Uparcieje. Robi się niezwykle trudna do modyfikacji. Przynajmniej według mojej miary.

Cisza. Kaszel. To było katastrofalne przemówienie pod wszelkimi względami.

– W każdym razie nie jestem tutaj, aby wyjaśniać, jak działa nasze postrzeganie bliźniego, również dlatego, że nie mam o tym najmniejszego pojęcia. Jestem tu, by powiedzieć, co mi się przydarzyło w zeszłym tygodniu.

Almiro rzucił mu zaniepokojone spojrzenie.

– W poniedziałek, kiedy mój ojciec miał w tej sali atak, zauważyliście mnie. Albo inaczej: zauważyliście moją nieobecność. Albo jeszcze inaczej: nic nie zauważyliście. Nie było mnie tu, choć pracuję tuż za tą ścianą. Dopiero następnego dnia, a może dzisiaj, odkryliście, że Nemesio Viti ma syna. Nie tego, który zmarł wiele lat temu. Nie: innego, nazwanego tym samym imieniem, chociaż przez cały ten czas z wielu powodów wolałem, by znajomi nazywali mnie Nemo. Tak: Nemo jak Nikt, Nemo jak emotywny, Nemo jak tajemniczy kapitan Nautilusa, Nemo jak ta pieprzona rybka w tym pieprzonym filmie. Nemo jak bezużyteczny skrót od Nemesio.

Szemranie kariatyd: czy wypada używać brzydkich wyrazów na finisażu?

– Odnajdowałem się w tym pseudonimie… A może nie. Ale wiem, powtarzam, co mi się ostatnio przytrafiło. Jedynie trudno mi to wam przekazać.

Obojętna cisza.

Nemo stracił wątek, a potem go oświeciło.

– A może byście się trochę ścisnęli… I może też… podejdźcie trochę bliżej…

Ludzie wyglądali na zdezorientowanych. Mieli przesuwać krzesła do przodu?

– Chodzi o to, że wtedy chwycimy się za ręce i popatrzymy na słońce zachodzące na dno morza.

Zbiorowy niepokój.

– Wiem, wiem: teraz zaczniecie płakać i krzyczeć. Ponieważ wasz świat nie chce się poddać. Ale czy tym nędznym małym światem nie próbujecie przypadkiem czegoś udowodnić? I co próbujecie udowodnić?

Teraz już byli przerażeni.

– Co?

Żadnej odpowiedzi.

– Ja wam to powiem: że jesteście bardzo cenni i nie jesteście na sprzedaż. A jednak… Ciii. Słuchajcie.

A teraz?

– Trąby i skrzypce. Nie słyszycie, jak grają w oddali?

Zapanowała wielka cisza. A w tle dał się słyszeć szum ulicy.

– Nic nie słyszycie? A jednak wołają nas po imieniu. Nemo, Nemesio, Nemesiò, sto nazwisk, sto istnień, ta sama osoba. W porządku, może teraz nie potraficie ich usłyszeć, ale wkrótce wam się uda, tylko będziecie musieli chwycić mnie za rękę.

Zupełnie zbici z tropu przekazali sobie niepewnie znak pokoju.

– Brawo. A teraz powiedzcie mi: czy kiedykolwiek doświadczyliście tego? Czy kiedykolwiek doświadczaliście? Czy kiedykolwiek  d o ś w i a d c z y l i ś c i e   c z e g o k o l w i e k?  Cóż, ja w ciągu ostatnich kilku nocy tak.

Efektowna pauza. To był wiersz? Nikt nie zrozumiał.

– W ciągu tych nocy zdałem sobie sprawę, że wyrzekając się jego, mojego ojca, nie tylko odmówiłem jemu  s i e b i e,  ale też  j e g o  sobie. A w tych dniach nastąpiło coś, co nazwałbym emocjonalną reapropriacją.

Kolejny szmer na sali. Co to za słowo: „reapropriacja”? Zacznie płakać? To jakiś rodzaj publicznej sesji psychoanalitycznej?

– Przepraszam. Sam też jestem zdezorientowany. W każdym razie w ciągu tych nocy, początkowo zdumiony, a potem przerażony miałem coś w rodzaju wizji… ‒ Zrobił pauzę. – Śniłem życie mojego ojca. Po kolei. Każdej nocy. Ja, Nemesio Viti Młodszy, zwany Nemo, przeżyłem je osobiście.

Głucha cisza.

– Wiem, wyglądam na świra. Na początku myślałem, że to tylko fantazje. Potem przekonałem się, że te sny mówią o rzeczach, które naprawdę się wydarzyły. W końcu przestałem wierzyć i dałem się ponieść opowieści. Zrozumiałem, że ona mi się podoba, i robiłem wszystko, aby odtworzyć ją w ciągu nocy. Wydawało mi się, że działo się to za pośrednictwem przedmiotów, czegoś, co otwierało przejście. Korona, medal, sto… to znaczy chciałem powiedzieć: orzech. Ale może to nie było tak, ponieważ rano już nie znajdowałem tych przedmiotów. Wczoraj wieczorem przeczytałem nareszcie wspomnienia mojego ojca i odkryłem, że było w tych moich snach coś prawdziwego i coś fałszywego, coś rzeczywistego i coś wyimaginowanego. Czy nie jest tak ze wszystkimi naszymi wspomnieniami? Nie jest tak ze wszystkimi historiami świata? Wiem, pomyślicie, że bredzę. „Biedny malarz, teraz rozumiem, dlaczego przez te wszystkie lata ukrywał swojego syna: młody ma niepoukładane pod sufitem starych gotyckich powieści. Jeszcze tylko garbu mu brakuje”. I może nie całkiem się mylicie. Nie dokonałem zbyt wiele w życiu. Jeśli nie liczyć posady w Muzeum Awangardy Awangardy, Sala Wakuumistów. Znacie ich?

Cisza.

– A widzicie? Nikt ich nie zna. Był to niewielki ruch działający od lutego do marca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku na obrzeżach Varese, dokładnie pomiędzy via Ceradini a via Bottazzi, popołud… Ale co ja mówię, co was obchodzą wakuumiści… W każdym razie wykonywałem tę niewdzięczną pracę.

Spojrzał na Almira przepraszająco.

– Ma się rozumieć, to więcej niż szacowna praca. I cieszę się, że wykonywałem ją razem z bardzo dobrym kolegą. Ale…

Spojrzał na Żółwia, który brbrbrbburkotał z niestrawności i drzemał.

– …postanowiłem odejść z pracy.

Nie było zaskoczenia. Nikogo to nie obchodziło. Ludzie co najwyżej się zastanawiali, dlaczego ględzi o własnych sprawach podczas uroczystości żałobnej. I jakie jest znaczenie tej całej tyrady. I kim on do cholery jest. I kiedy pozwolą wejść kelnerom z łososiowymi tartinkami?

Tylko Almiro patrzył na niego ze zrozumieniem.

– Powinienem dodać kilka słów o moim ojcu. Coś w rodzaju, że w ostatnim okresie nauczyłem się go znać. Że dokonałem ponownej oceny jego życia. Że wymyśliłem mu nowe. Że udało mi się spojrzeć na niego innym wzrokiem. Nie wiem. Cieszę się, że mój ojciec miał spełnione życie. W moim śnie w nocy nieco go zakosztowałem. Miałem także przedsmak życia, jakie mógłbym mieć, życia o kosmicznych wymiarach, które tłamsiłem w sobie przez te wszystkie lata. Gdybym wykorzystał całą energię, którą kierowałem przeciwko ojcu, aby coś zrobić, teraz byłbym… Nie wiem, czym byłbym. Może nie byłbym nikim szczególnym. Amen. To nieważne. I nie będę was tu zalewać goryczą. Czuję się tym samym co przedtem, tylko że, cóż, nie wiem, czy chcę jeszcze nim być. A wy zawsze chcecie być sobą?

Zebrani patrzyli po sobie pytająco. Przemówienie nie miało już żadnej osi. Być może Almiro żałował, że nie wziął ze sobą pielęgniarzy. Inni, że nie zostali w domu. Pita na pewno znów zaczęła płakać.

– Nawet tego nie wiecie, prawda? Ja to wiem, ale tylko dlatego, że byłem niczym. Mój ojciec był, jak to się mówi, kimś. Czy to takie ważne? A jeszcze powtarzają ci w kółko: „Bądź sobą”. Jakby to było łatwe. Dali mi nawet to samo imię, jakie nosił mój ojciec. A jednak często poznajesz siebie i mówisz: „Co za gówno”.

Cisza.

– W skrócie: wczoraj, gdy czytałem, usłyszałem głosik. Wiem, co myślicie…

Obojętne ziewnięcie z sali: naprawdę mógłby już skończyć.

– Myślicie, że jestem szalony, że to wina relanium, superbohatera PsychoTropa, ostatnie stadium schizoidalnej paranoi samotnika. To nie tak. Czy nigdy nie słyszycie głosiku?

Publiczność była Alaską przerobioną na audytorium.

– Nigdy go nie słyszycie? – nalegał Nemo.

– Ja tak, od czasu do czasu… – odezwał się jakiś staruszek.

– I co on ci mówi? – zapytał kaznodzieja Nemo.

– Gdzie są tartinki?

– Brawo. Widzicie? Coś zawsze mówi.

– Nemo… – powiedziała zakłopotana Pita z pierwszego rzędu, jakby chciała zakończyć to szaleństwo.

– Mów mi Nemesio – odpowiedział sucho. Pita zaszlochała, ale tylko z przyzwyczajenia. – Mój głosik powiedział mi, że wyobraźnia jest doświadczeniem pisarza. I że przez te noce nie śniłem, ale przeżywałem. Nie cierpiałem z powodu braku, ale go wypełniałem. Nie przeżyłem czyjegoś życia, ale je wymyśliłem. Jak by to powiedzieć… miałem wizje narracyjne. Tak, śniłem powieść. Być może powieść o życiu mojego ojca, być może powieść o tym, co miałem w głowie na temat życia mojego ojca, być może powieść samą w sobie. Być może moja podświadomość jest cwanym narratorem, który tylko czekał, aż dozna szoku, by zrodzić te historie. A więc zapytacie mnie: nie chcesz przypadkiem zostać pisarzem?

Wszyscy patrzyli na niego.

– Co, jeszcze nie zrozumieliście?

Powiedziawszy to, odłożył mikrofon. W złym guście jest mówić za dużo o sobie na pogrzebie własnego homonima.

Wrócił i usiadł obok Pity. Wciąż zapłakana nachyliła się do niego i zapytała:

– Te palabras

– Które?

– O słońcu na dnie morza i o skrzypcach.

– A tak.

– Muy piękne.

– Dzięki, Pita.

– Ale to były palabras poety?

– Tak, Pita.

– Którego?

– Jimiego Hendrixa, Pita, Jimiego Hendrixa.