Rozdział jedenasty
– To strata czasu – narzekał Doug Wilson, podczas gdy Gerry manewrowała na kolejnym wąskim parkingu później tego samego popołudnia. – Ostatni sprzedawca, którego rozpytywałem, powiedział przecież, że ludzie często kupują dwie albo więcej sztuk ubrań, które im się podobają. Nawet mnie się zdarzało kupować dwie koszulki i inne rzeczy, że nie wspomnę o promocji dwa w cenie jednego. Mógł je kupić w dwóch różnych sklepach tej sieci. Ja bym tak zrobił, gdybym się bał, że mnie złapią. Zresztą nawet nie musiały być takie same, tylko podobne z daleka.
– Ale może faktycznie kupił dwa zestawy w tym samym sklepie, ponieważ nie miał gwarancji, że znajdzie to samo w innym – upierała się Gerry. – No i musiałby jechać, a mogło mu zależeć na czasie. Sprawdzałeś wyciągi Edgewortha, zanim zaczęliśmy szukać, i wiemy, że on ich nie kupił, w każdym razie nie płacił kartą kredytową. Nie bądź takim pesymistą! Ja tam się cieszę, że mogę na chwilę się wyrwać z firmy. Mamy nawet kilka kawałków błękitnego nieba. Naciesz się, dopóki możesz.
Wiedziała, że Doug wolałby oglądać mecz, derby dwóch lokalnych drużyn, a i ona sama nie miałaby nic przeciwko wolnej chwili. Może wreszcie posprzątałaby mieszkanie, bo poszukiwania w sprawie Wendy Vincent mogła kontynuować dopiero po weekendzie. Ale praca to praca, a ona nie chciała wysłuchiwać narzekań Douga przez całe popołudnie.
– Poza tym zabójca nie miał powodu przypuszczać, że kiedyś będziemy się włóczyć po wszystkich sklepach tego cholernego Walkersa w Yorksire, wypytując o kogoś, kto kupił dwie pary ciuchów – dodała. – Liczył na to, że jego plan się powiedzie i dochodzenie się zakończy na samobójstwie Edgewortha. Pojedziemy do Relton i Lyndgarth, a potem damy spokój, okej?
Doug zerknął na zegarek. Było oczywiste, że liczy, czy zdąży na drugą połowę, czy nie.
– W porządku – powiedział, po czym otworzył drzwi i wysiadł z auta. – To chodźmy.
Wizyta w Relton niczego nie dała, ale za to w Lyndgarth zrobiło się bardziej interesująco.
Gdy Gerry otworzyła drzwi, rozległ się dzwonek i natychmiast w jej nozdrza uderzył zapach skóry, mokrej wełny, ciepłej gumy oraz specyficzny chemiczny odór ubrań wodoodpornych. Doug, który wślizgnął się do środka tuż za nią, ewidentnie skreślił już to miejsce, zanim jeszcze wysiadł z samochodu. Na tyłach zagraconego sklepu młoda kobieta sortowała rozłożone na stole flanelowe koszule w kratę. Na dźwięk dzwonka podniosła głowę i uśmiechnęła się, jakby zadowolona, że ktoś jej przerwał to zajęcie.
– Czy mogę państwu w czymś pomóc?
Gerry pokazała legitymację.
– Taką mam nadzieję – stwierdziła.
– Policja? Czy chodzi o kradzież, którą zgłosiliśmy? – Kobieta wygładziła włosy, które zresztą i bez tego były gładkie, ponieważ spięła je w kucyk z tyłu głowy. Miała czterdzieści kilka lat, przyjemne okrągłe kształty i ogorzałą cerę, ale nie zahartowaną jak wielu amatorów pieszych wędrówek. Gerry pomyślała, że dla niej to raczej praca niż sposób na realizację życiowej pasji.
– Nie, nie chodzi o kradzież – odpowiedziała.
– Więc ich nie złapaliście?
– Złodziei sklepowych wyjątkowo trudno namierzyć, jeśli nie zostali złapani na gorącym uczynku.
– Tak, tak, wiem. To samo mówił tutejszy policjant. Dlatego jesteśmy czujne, to znaczy ja i Sue. Nie ma jej dzisiaj. Ale przecież nikt nie ma oczu dookoła głowy, prawda?
– Niestety nie, choć nasza praca byłaby wtedy znacznie łatwiejsza.
Doug Wilson chrząknął, co można było uznać albo za stłumiony rechot, albo za oznakę zniecierpliwienia.
– Nazywam się Paula Fletcher. W czym więc mogę wam pomóc?
Doug stał z tyłu, udając, że ogląda ocieplane skarpety.
– Może się to pani wyda dziwne, ale chcielibyśmy zapytać, czy pamięta pani klienta, który kupił dwa komplety dokładnie takich samych ubrań – zaczęła Gerry. – W ubiegłym roku, powiedzmy w listopadzie albo na początku grudnia. – Gerry pokazała jej listę towarów z zaznaczonymi kolorami i rozmiarami.
Kobieta zagryzła dolną wargę, czytając kartkę, po czym oddała ją Gerry.
– Mamy całkiem sporo klientów, którzy lubią kupić podwójne zestawy do trekkingu – powiedziała. – W końcu jeśli nie liczyć tycia, to od pewnego wieku człowiek raczej już nie rośnie.
– Raczej nie – zgodziła się Gerry rozczarowana. Kątem oka zauważyła triumfującą minę Douga, którego uśmieszek zdawał się mówić „No i kto miał rację?”. – To nie musiał być stały klient – kontynuowała. – Najprawdopodobniej zrobił zakupy tylko raz i nie był stąd.
Twarz Pauli zmarszczyła się w skupieniu.
– To chyba wtedy, jak mieliśmy ostatnio promocję dwa za jeden. Kiedy dokładnie to miało być?
– Pod koniec ubiegłego roku. Najprawdopodobniej w listopadzie albo na początku grudnia. – Gerry zdała sobie sprawę, że równie dobrze mógł zrobić zakupy znacznie wcześniej, ale nie było sensu podawać szerszego przedziału, bo ludzie nie spróbowaliby nawet czegoś sobie przypomnieć.
– Czy mogę jeszcze raz zerknąć na tę listę?
– Oczywiście. – Gerry wręczyła jej kartkę.
Gdy czekała, aż Paula mozolnie przebrnie przez wszystkie pozycje, usłyszała delikatne bębnienie, by po chwili zobaczyć krople deszczu ściekające po szybie okiennej. Znów zaczęło padać. Niebieskie niebo okazało się więc tylko głupim żartem. Niech to będzie ostatni sklep – błagała w duchu. Marzyła teraz tylko o długiej gorącej kąpieli i lekturze kilku rozdziałów nowej powieści Rose Tremain. Posprzątać zdąży później. W końcu nie spodziewała się gości wieczorem. Randki, która mogłaby się skończyć w łóżku, też nie. Ani w tę sobotę, ani w żadną inną. Praca musiała jej wystarczyć. Nie miała pojęcia, jak Annie Cabbot i nadkomisarz Banks znajdowali czas na życie prywatne, jeśli znajdowali. Banksowi chyba się to udawało, bo kiedyś miał żonę, a Gerry słyszała też plotki, że kilka razy zdarzało mu się spotykać z młodszymi kobietami, także całkiem niedawno. Zawsze jej się wydawało, że Banks będzie raczej wolał partnerkę w wieku zbliżonym do swojego, jak ta poetka Linda Palmer, ale co ona mogła wiedzieć o romansowaniu?
Gdy czasem się nad tym zastanawiała, choć nie pozwalała sobie na to zbyt często, dochodziła do wniosku, że nie miałaby nic przeciwko relacji z kimś takim jak Banks, oczywiście gdyby nie był jej szefem, a więc wiek nie byłby dla niej problemem. Banks wydawał się wystarczająco młody ciałem i duchem, był przystojny i naprawdę pociągający, a już z całą pewnością miał wiele zainteresowań, nie zabrakłoby więc im tematów do rozmowy. Miał też poczucie humoru, które było niezbędne w każdym szczęśliwym małżeństwie, jak zawsze powtarzała jej matka. Oczywiście Gerry nie snuła fantazji na temat poślubienia Banksa ani nawet nie wyobrażała sobie, że jest jego dziewczyną. Myślała tylko, że taka teoretyczna możliwość nie wydawała jej się niedorzeczna. Wiedziała, że Banks i detektyw Cabbot byli kiedyś ze sobą, ponieważ któregoś razu Annie powiedziała jej o tym po kilku drinkach. Ostrzegała ją wówczas, że związek z bliskim współpracownikiem to zły pomysł, zwłaszcza jeśli ten współpracownik jest zarazem szefem. Gerry wiedziała o tym i bez jej ostrzeżenia, ale podziękowała jej za radę.
Paula postukała palcem wskazującym w listę artykułów.
– Wie pani, coś mi się chyba z tym kojarzy.
– A co takiego? – zapytała Gerry.
– Tylko... Wie pani, to nie było dokładnie to, co pani powiedziała.
– Co pani ma na myśli?
– Że ktoś kupił dwa komplety.
Gerry zmarszczyła brwi.
– Nie? To co?
– Był jeden klient, który nie kupił, ale chciał kupić dwa komplety. Właśnie czarną kurtkę, czarne spodnie przeciwdeszczowe i czarną czapkę. Po dwie sztuki.
– Kiedy to miało miejsce?
– Data się mniej więcej zgadza z tym, co pani mówiła. To musiały być ostatnie dwa tygodnie listopada, ponieważ wtedy mieliśmy ostatnią w zeszłym roku promocję dwa za jeden. Takie okazje ściągają ludzi do sklepu o tej porze roku. Bo w listopadzie sprzedaż nie idzie najlepiej.
– Rozumiem – powiedziała Gerry, niecierpliwie czekając na szczegóły. – A ten konkretny klient? Co było w nim szczególnego?
– Szczególnego? Nic. Był zwyczajny, tak mi się zdaje. Może oprócz oczu. Oczy miał głęboko osadzone i trochę przerażające. No wie pani, jakby widział rzeczy, których się nie chce nikomu pokazywać. – Przeszedł ją dreszcz.
– Proszę mówić – zachęciła ją Gerry.
– No więc podszedł do mnie z naręczem ubrań. Wszystkiego było po dwie sztuki oprócz kurtki, bo kurtkę miał jedną. Wtedy ludzie ich dużo kupowali i się wyprzedały. Pamiętam, że pytał, czy nie mam jeszcze jednej w magazynie, ale mu powiedziałam, że mi przykro, ale cały towar jest wystawiony. Nawet poszłam na zaplecze, żeby sprawdzić. Zaproponowałam mu pomarańczową albo żółtą, ale tylko pokręcił głową ze złością. To mu powiedziałam, żeby zostawił nazwisko, adres i numer kontaktowy, to zamówimy dla niego jedną sztukę w magazynie albo sprowadzimy z innego sklepu i damy mu znać, tylko że to może potrwać kilka dni. Oczywiście zapłaciłby taką samą cenę, nawet gdyby promocja już się skończyła.
– Jak zareagował?
– No właśnie o to chodzi. Dlatego go zapamiętałam. Burknął coś tylko pod nosem, zostawił wszystko na stoliku i wyszedł. Raczej niekulturalnie, pomyślałam, ale ludzie są różni. Mógł przynajmniej podziękować, że chciałam mu pomóc. Rozumiem, że czuł się rozczarowany, ale to była tylko kwestia paru dni.
Nie. To była kwestia zostawienia nazwiska, adresu i numeru telefonu. Musiał trafić na dwa zestawy w tym samym sklepie – pomyślała Gerry z rosnącym podekscytowaniem, głośno zaś zapytała:
– Czyli nie kupił niczego?
– Ani jednej sztuki.
Gerry zaklęła w duchu. Nie było więc mowy o sprawdzeniu karty kredytowej. Tylko dlaczego nie kupił chociaż jednego zestawu? Może chodziło o to, że ubrania muszą być takie same, i dopóki nie miał pewności, nie chciał wydawać pieniędzy? Albo to, albo był zły, że nie poszło łatwo.
– Czy może pani nam powiedzieć, jak wyglądał ten mężczyzna?
Paula wzięła głęboki wdech.
– To było dawno temu. Mówiłam już o tych oczach.
– Tak. Jakiego były koloru?
– Nie pamiętam. Nie jestem nawet pewna, czy zwróciłam na to uwagę. Były takie przeszywające. Chyba niebieskie.
– Nosił brodę albo wąsy?
– Nie golił się od kilku dni, może dłużej. Ale ostatnio sporo się takich widuje. Nie wiem, dlaczego oni...
– Był wysoki czy niski, chudy czy gruby?
– Średni. – Wskazała na Douga, którzy mierzył metr siedemdziesiąt osiem. – Mniej więcej jego wzrostu plus minus kilka centymetrów. I takiej samej postury. Wie pani, bardziej chudy. I miał brzydką cerę. Chropowatą, z bliznami, jakby w dzieciństwie chorował na ospę albo trądzik. – Zaczerwieniła się i spojrzała na Douga Wilsona. – Ale nie chciałam powiedzieć, że był do pana podobny.
Wilson skinął tylko głową. Gerry uśmiechnęła się do siebie. Doug się tej kobiecie spodobał, Gerry nie miała wątpliwości.
– Czy coś jeszcze? Naprawdę dobrze pani idzie. Nie każdy ma taką pamięć.
Paula wierciła się zakłopotana.
– Dziękuję.
– Miał jakieś blizny, pieprzyki albo inne charakterystyczne cechy?
– Tatuaż. Widziałam czubek tatuażu, przez rozpięty guzik koszuli pod szyją. I owłosienie.
– Owłosienie?
– Tak. Na klatce piersiowej. Włosy podchodziły do samej szyi.
– Jaki to był tatuaż?
– Widziałam tylko górę, i to kawałek. Jakieś czerwone i niebieskie zawijasy, ale wyglądało mi to na skrzydła. Może ptaka, może motyla, nie wiem. W każdym razie wydało mi się wtedy, że to część jakiegoś większego obrazka, który wytatuował sobie na klatce piersiowej.
– Dziękuję, to bardzo ważne informacje – powiedziała Gerry. – Czy zgodziłaby się pani poświęcić trochę czasu na spotkanie z policyjnym rysownikiem, który według pani wskazówek stworzyłby portret tego człowieka?
– Och, nie wiem. Muszę być tu w sklepie.
– To nie potrwa długo – zapewniła Gerry. – A naprawdę bardzo nam pomoże. Jeśli trzeba, przyślemy rysownika tutaj do pani. Albo możemy to zrobić przez internet.
– A jeśli coś źle powiem? Albo czegoś nie będę pamiętała?
Gerry delikatnie dotknęła jej ramienia.
– Tym proszę się nie przejmować. Jak dotąd doskonale pani szło. Poza tym zazwyczaj ludzie pamiętają więcej, gdy widzą tworzący się obraz. Kształt głowy, linię włosów, tego typu rzeczy. To bardzo ważne.
– Miał krótkie włosy, kręcone – powiedziała Paula. – Siwiejące, jak te na klatce piersiowej. To pamiętam.
– Nie mówiłam? Już pani zaczyna sobie przypominać.
Paula się zaczerwieniła.
– Chyba mogę spróbować, jeśli pani mówi, że to ważne. Co złego zrobił ten człowiek?
– Przepraszam, ale nie mogę pani tego powiedzieć. Zresztą nie jesteśmy jeszcze pewni, czy w ogóle coś. Ale pani opis może się okazać naprawdę bardzo ważny, dziękuję, że pani się zgodziła. Jeszcze tylko kilka pytań. Czy widziała pani tego mężczyznę wcześniej albo później? Wie pani może, kim jest albo gdzie mieszka?
– Nie wiem. Nigdy wcześniej go nie widziałam.
– Widziała pani, jakim samochodem przyjechał?
Paula się zaśmiała.
– Nawet gdyby, to niewiele by to dało. Nie potrafię odróżnić rolls-royce’a od mini.
– Pamięta pani, jak był ubrany?
– Owszem, zwróciłam na to uwagę – odpowiedziała Paula wyraźnie zadowolona z siebie. – Jeśli na czymś się znam, to właśnie na ubraniach. W końcu to moja praca.
– Czyli co miał na sobie?
– Tanią szarą wiatrówkę.
– Były na niej jakieś naszywki?
– Naszywki? Ma pani na myśli jakieś przypinki?
– To też. Także wzory, symbole, cokolwiek takiego.
– Nie, żadnych nie pamiętam.
– Wspomniała pani o koszuli.
– Tak. Suwak tej wiatrówki miał zapięty, ale nie do końca. Zauważyłam więc rozpiętą koszulę, a pod nią ten tatuaż. Była jasnoniebieska. I nosił dżinsy. Chyba jakieś zwyczajne.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała Gerry. – Czyli pamięta pani dużo więcej, niż sama pani myślała na początku. Teraz już pójdziemy, ale wrócimy z rysownikiem tak szybko, jak tylko się da.
– Dobrze, oczywiście – zgodziła się Paula. – Będę na miejscu.
Gdy w pośpiechu wracali do samochodu, Gerry się zastanawiała, skąd u diabła wytrzasną teraz policyjnego rysownika. Doug nadal się dąsał, ponieważ upływały kolejne minuty drugiej połowy meczu, nie mogła więc specjalnie liczyć na jego pomoc. Potem wpadła na pewien pomysł i sięgnęła po telefon, żeby porozmawiać z Annie.
Do Filey jedzie się co najwyżej dwie godziny – pomyślał Banks, okrążając południowy kraniec North York Moors, i wybrał drogę przez Malton. W gęstniejącym mroku centrum miasta było niemal opustoszałe, a i wcześniej drogi były puste. W sezonie zdążyłby już pewnie utknąć w korku. Niemal natychmiast po tym, jak się pojawiły, gwiazdy zniknęły za chmurami, ale deszcz jeszcze nie zaczął padać.
Po drodze słuchał płyty Heart of Mine Marii Muldaur, chyba najlepszego zestawu coverów Dylana, roztrząsając w myśli zdanie, które tak niespodziewanie pojawiło się w jego głowie pod koniec rozmowy z Jenny. Cieszył się, że nie wypowiedział go na głos. Prawdopodobnie odczytałaby je jako coś w rodzaju błagania, a ostatnim, co chciał w niej wobec siebie wzbudzić, była litość. Tak samo jak Jenny nie miał pojęcia, czego chce. Maria Muldaur śpiewała właśnie I’ll Be Your Baby Tonight i na razie taki właśnie układ zdawał się mu wystarczać.
Naturalnie już wcześniej myślał o samotnej starości, jak czasem każdy, gdy przed świtem znajdzie się tylko w towarzystwie szklaneczki whisky. Wiedział, że niektórzy mężczyźni chcą za wszelką cenę mieć kogoś, kto się nimi zajmie, gdy się zestarzeją, dlatego szukają młodszych, zdrowych kobiet. Mężczyzna potrzebuje kobiety, jak kiedyś stwierdził Neil Young. Ale nie tego chciał Banks. Jeśli przyjdzie mu wybierać, będzie się kierował miłością, a nie wygodą i lenistwem. Przez ostatnie lata, odkąd się przeprowadził do odległego Newhope Cottage z niegdysiejszego domu rodzinnego w Eastvale, zapełniał samotność muzyką, książkami i winem, od czasu do czasu spędzając wieczór w pubie, zwłaszcza gdy organizowali koncerty folkowe, albo na jakimś koncercie w Sage lub przedstawieniu operowym w Leeds. I nie było mu z tym źle. Urlopy też spędzał samotnie, zwykle wyjeżdżając na długie weekendy do ciekawych miast, które lubił zwiedzać na piechotę – Berlin, Sztokholm, Kraków, Barcelona czy Paryż. Od czasu do czasu spotykał się z kobietami, choć żadna z tych znajomości się nie utrzymywała. Tak bardzo się przyzwyczaił do swojego stylu życia, że ta zabłąkana myśl kompletnie go zaskoczyła, a nawet wytrąciła z równowagi. Nie wiedział, dokąd go zaprowadzi ani nawet czy chciał za nią podążać. Płyta Marii Muldaur się skończyła. Na kilka ostatnich mil wybrał Lunę Velvet.
Gdy wjechał do Filey, bardziej się skupił na prowadzeniu auta i wypatrzył wzgórze opadające w stronę nadmorskiego bulwaru. Wcześniej proponował Julie, żeby się spotkali w jakimś pubie albo restauracji, ona jednak nalegała, żeby zjadł z nią kolację w pensjonacie. Poza sezonem i tak nie miała gości. Poza tym chodziło jej o prywatność. Powiedziała mu też, że jej mąż, który jest szefem kuchni, z przyjemnością skorzysta z okazji, żeby się popisać umiejętnościami kucharskimi. Zgodził się. Dlaczego miałby protestować przeciwko kolacji przyrządzonej przez dobrego szefa kuchni?
Na morzu panował chyba szkwał, bo wiatr silnie smagał fale, które uderzały o kamienny falochron, rozbryzgując wodę na drodze. Julie wytłumaczyła mu, jak dojechać na miejsce, gdy zatelefonował z informacją, że niedługo dotrze, i powiedziała mu, żeby zaparkował od frontu przed rzędem domów, gdy jednak zobaczył worki z piaskiem, postanowił znaleźć bardziej osłonięte miejsce i zostawił auto trochę wyżej, za rogiem, gdzie od morza oddzielały je także domy. Wiatr silnie szarpał płaszcz, gdy szedł promenadą w stronę pensjonatu, jednego z kilku podobnych do siebie budynków. Czuł, jak sól osiada na wargach i szczypie go w oczy.
Podszedł do wejścia i zadzwonił. Kobietę, która otworzyła drzwi, poznałby, nawet gdyby nie wiedział, kim jest. Wyglądała młodo jak na swój wiek i chociaż sporo się zaokrągliła, pulchniejsza wersja była bardzo podobna do tej, którą zapamiętał, tylko miała większą masę, więcej podbródków i oczy głębiej schowane w grubych policzkach. Zapewne skutek kulinarnego talentu męża.
Patrzyła na niego z powściągliwym uśmiechem.
– Oczom nie wierzę, Alan Banks. Wejdź, zapraszam do środka. Marcel przygotowuje dla nas kolację. Zaraz przyjdzie się przywitać, ale później musi jechać na spotkanie w interesach. Mamy cały pensjonat dla siebie.
Banks wszedł do środka i zdjął płaszcz w korytarzu.
– Zjemy w jadalni dla gości – oznajmiła Julie. – Mamy tam stolik przy oknie z widokiem na morze, jeśli w taką pogodę w ogóle coś można zobaczyć.
– Jak uważasz.
– Jestem pewna, że ci się spodoba ten widok. Trochę tam wieje, prawda?
– Trochę tak.
– Tędy, proszę.
Przeszli do pokoju od ulicy. W oknie wykuszowym czekał już stół nakryty dla dwóch osób: na białym lnianym obrusie leżały serwetki w srebrnych pierścieniach, lśniące sztućce, zastawa i dwie świece w pojedynczych kryształowych świecznikach. Reszta pomieszczenia, wypełniona pustymi stolikami, kryła się w półmroku, oprócz małego, słabo oświetlonego baru po tej stronie, z której weszli. Julie zapytała go, czy chce aperitif. Banks wiedział, że musi uważać, ale wypijając jeden aperitif, a potem jeden kieliszek wina do obiadu nie powinien przekroczyć dozwolonego limitu. Zapytał, czy ma pernoda. Miała. Obserwował, jak klarowny płyn mętnieje, gdy dodała odrobinę wody i lód. Sobie nalała sherry, po czym zaprosiła go do stołu, wskazując mu miejsce z lepszym widokiem na rozszalałe morze.
Gdy usiedli, podniosła swój kieliszek, wygłaszając toast:
– Za nieobecnych przyjaciół.
– Za nieobecnych przyjaciół – powtórzył Banks.
Dziwnie się czuł, siedząc naprzeciwko Julie w świetle świec, otoczony półmrokiem pustej jadalni, patrząc, jak na jezdni rozpryskuje się woda z fal uderzających o chroniący ją mur. Świąteczne lampki wciąż rozciągnięte między latarniami przy promenadzie trzęsły się na wietrze, a same latarnie oświetlały swoje zmarszczone odbicie w falującej wodzie. Białe grzywy ciągnęły się daleko w morze. Banks się zaniepokoił. Co on tu robi? Wszystko wydawało się tak starannie zaaranżowane. Czy Julie chodziło o coś więcej? W całym pensjonacie tylko oni dwoje, światło świec, widok na morze. Stłamsił tę myśli. Przecież gotował dla nich jej mąż.
– Nie martw się – powiedziała Julie, która zapewne zauważyła i źle zinterpretowała jego zaniepokojoną minę. – Fale rzadko sięgają furtki. Nawet w taką noc. Tylko raz zostaliśmy zalani, a mieszkamy tu już dziesięć lat. Worki z piaskiem są głównie po to, żeby uspokoić turystów. A szkwały nie trwają długo. Zobaczysz, że będzie po wszystkim, zanim skończymy kolację. Zaraz się pojawią przystawki.
Jak na zawołanie do pokoju wszedł mężczyzna niosący tacę. Nie miał na sobie stroju kucharza, tylko ciemne spodnie i koszulę w kratę z rozpiętym kołnierzykiem. Gdy postawił tacę, Julie go przedstawiła i Banks wstał, żeby podać mu rękę. W odróżnieniu od swojej żony, Marcell był wysoki i szczupły.
– Na razie przekąska – powiedział, wskazując na półmisek. – Foie gras, figi i pieczywo.
Potem oznajmił, że musi wracać do kuchni, i wyszedł.
– Częstuj się, Alanie – zaprosiła Julie, sięgając po figę. – Ja niestety nie mogę nawet tknąć fois gras, nie z moim sercem.
– Poważnie?
– Nie. Chociaż chyba jednak tak. W sumie wszystko, co ma związek z sercem, jest poważne. Ostatnio brakowało mi oddechu, zrobiłam więc badania. Skutek jest taki, że lekarz dał mi pigułki, kazał zgubić kilka funtów i unikać tłustych posiłków.
– Ja usłyszałem to samo – powiedział Banks, rozsmarowując pasztet z wątróbek na kromce chrupiącego chleba.
Julie się zaśmiała. Wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki.
– Ale ty jesteś chudy jak szczapa – powiedziała. – Pewnie należysz do tych szczęściarzy, którzy mogą zjeść, co chcą, i nie przybrać nawet cala w pasie.
– No tak, tutaj akurat miałem szczęście – potwierdził Banks. – Chociaż zdarzało mi się ważyć więcej. Ale bez tłuszczu.
– Aha.
O kamienny mur rozbiła się kolejna fala i Banks mógłby przysiąc, że kropelki wody uderzyły o szybę. Julie nie wydawała się przejęta.
Marcel przyniósł danie główne: pieczonego dorsza z lekkim sosem z rzeżuchy i pieczonymi pomidorkami koktajlowymi, do tego młode ziemniaki z masłem i fasolką szparagową.
– Najlepiej smakuje z białym winem rioja – oznajmił. – Mam nadzieję, że będzie wam smakować. – Zwrócił się do Julie. – Muszę już iść, kochanie. Na stole w kuchni zostawiłem deskę serów na później i butelkę sauternes. Są też owoce i lody, gdybyście mieli ochotę na coś słodkiego. – Schylił się, żeby ją pocałować w policzek. – Postaram się wrócić wcześniej. Miło było poznać, panie Banks – pożegnał się i zniknął.
Banks nie mógł się oprzeć wrażeniu, że został celowo zostawiony sam na sam z Julie, żeby jej złożył jakąś biznesową albo romantyczną propozycję. Znów poczuł lekką obawę.
– Nie bądź taki spięty – powiedziała Julie.
– Muszę przyznać, że się nie spodziewałem takiej uczty, gdy zaanonsowałem swój przyjazd – stwierdził, sięgając po nóż i widelec.
– Och, on to uwielbia – zapewniła Julie. – Każdy pretekst jest dobry, żeby się zabrał za te swoje dania i narobił bałaganu w kuchni. Czasem myślę, że on to robi, żeby uciec przede mną.
– Chyba niemożliwe.
– Może nie. Marcel to porządny facet. Mój anioł stróż.
– Jedzenie jest pyszne – pochwalił Banks. – Wino też dobre. Koniecznie przekaż moje wyrazy uznania.
– Sam możesz to zrobić. Marcel niedługo będzie z powrotem.
– Co więc chciałaś mi powiedzieć?
– A chciałam?
– W każdym razie tak sugerowałaś.
– No tak, faktycznie. Można uznać, że chciałam. – Zrobiła pauzę. – No więc pisałam ci, że towarzyszyłam Emily w ostatnich chwilach jej życia.
– Tak. To musiało być straszne doświadczenie.
– Dla niej było znacznie gorsze, mimo morfiny. Czasem po prostu milczałyśmy razem. Tylko trzymałam ją za rękę. Została w domu tak długo, jak się dało, ale ostatnie kilka dni... – Pokręciła głową na wspomnienie tamtych chwil. – Musiała iść do szpitala. Na koniec zostały z niej tylko skóra i kości. Czaszka obleczona skórą. Sam szkielet.
Banks znów przypomniał sobie młodą, piękną dziewczynę, którą kochał wiele lat temu, jej spontaniczność, buntowniczą naturę i odwagę. Często chodzili razem na długie nocne spacery przez St John’s Wood, Notting Hill, Holland Park, Hampstead i Camden. Mijali spóźnionych imprezowiczów desperacko próbujących zatrzymać już zajętą taksówkę, wsłuchiwali się w dziwne odgłosy w ciemnych zaroślach parku Hampstead Heath, mijali bezdomnych śpiących przed drzwiami sklepów, szerokim łukiem omijając agresywnych pijaków. Któregoś razu goniło ich dwóch pijanych bandziorów, uciekli im, a potem długo dyszeli, głośno się śmiejąc. Zatłoczone w ciągu dnia ulice nocą były ciemne i puste. Po spacerze wracali do domu i kochali się przy akompaniamencie budzącego się przed świtem zgiełku, a potem zapadali w sen, czasem zasypiając na pierwsze wykłady i niczym się nie przejmując.
– Ale też dużo rozmawiałyśmy – ciągnęła Julie. – O życiu, o śmierci, o dawnych czasach. Ona bardzo cię kochała.
– Ja też ją kochałem – powiedział Banks. – Nadal nie rozumiem, dlaczego wszystko się skończyło właśnie tak.
– Każde z was miało inne cele, to wszystko. Obydwoje byliście zbyt młodzi. Emily chciała być wolna jak ptak. Chciała podróżować, cieszyć się życiem.
– Ja także.
– Możliwe. Ale byłeś też nastawiony na karierę, nawet wtedy. Nie podobały ci się studia ekonomiczne, to pamiętam. Raz czy dwa wspomniałeś o policji.
– Poważnie? Więc to dlatego?
– Nie, nie to chciałam powiedzieć. Jak nie do policji, to poszedłbyś gdzie indziej. Chodzi o to, że zdaniem Emily ty chciałeś się ustatkować. No wiesz, segment w szeregowcu, stała praca, dobra pensja, hipoteka, życie na poziomie, mały pies. A Emily? No cóż, Emily...
– Nigdy nie zdołałem się dowiedzieć, czego chce ona.
Julie się zaśmiała.
– No tak, z całą pewnością mogło tak być. Emily wiedziała tylko, czego nie chce.
– Dlaczego mi nie powiedziała? Może wówczas mógłbym... może bym się zmienił.
– Nie zmieniłbyś się. Ludzie aż tak bardzo się nie zmieniają.
Banks przypomniał sobie, że zaledwie kilka godzin wcześniej usłyszał te same słowa od Jenny Fuller.
– I jeszcze jedno – podjęła Julie. – Nie dotarliście jeszcze do etapu pierwszego kryzysu. Ciągle trwał miesiąc miodowy, byliście więc skłonni na wiele rzeczy przymykać oko. Żadne z was nie myślało o przyszłości. Żyliście chwilą.
Banks pomyślał, że to prawda. Tak właśnie żyli i to było ekscytujące. Robili wszystko, na co przyszła im ochota. Ze smutkiem stwierdził, że wtedy po raz ostatni żył chwilą. Niedługo po rozstaniu z Emily zaczęła się praca, ścieżka awansu, małżeństwo z Sandrą, dzieci, problemy finansowe, potem hipoteka, emerytura rodziców, segment w szeregowcu, przeprowadzka na północ. Wszystko oprócz małego psa, a to tylko dlatego, że Sandra miała alergię.
– Pamiętasz wasze ostatnie spotkanie? – zapytała Julie.
– Jakby to było wczoraj – odpowiedział Banks. Pamiętał nawet fakturę kory na drzewie, o które się opierał, piłkę w czerwone i białe paski, którą chłopcy kopali na trawie obok, śpiew kosa, ciemną plamę na stronie książki, którą wtedy czytał, ciepło słońca na twarzy, pokrzykiwania wioślarzy płynących za jego plecami po Serpentine. – A dlaczego pytasz?
Banks patrzył, jak przez twarz Julie przebiega dyskretny uśmiech.
– Spodziewała się, że będziesz je pamiętał – powiedziała. – Ona też pamiętała. Był gorący dzień w Hyde Parku, prawda? Nie rozumiałeś, dlaczego Emily postanowiła zakończyć waszą znajomość.
– Nie rozumiałem, bo nie powiedziała mi dlaczego.
– I naprawdę się nie domyśliłeś?
– Nie.
– Chcesz wiedzieć?
Banks nadział na widelec duży kawałek dorsza.
– Po tylu latach? Nie wiem, czy to ma teraz jakieś znaczenie. A co, powiedziała ci?
– Och tak. Od początku wiedziałam. Była w ciąży, Alanie. Dlatego z tobą zerwała, nie ujawniając powodu. Emily spodziewała się dziecka.
– Nie dam się namówić do korzystania z komputerowych programów rozpoznawania twarzy – oświadczył Ray Cabbot, gdy Annie i Gerry usiadły z nim na wiklinowych krzesłach w oranżerii Banksa.
Sam Banks był nieosiągalny. Annie już dwukrotnie próbowała się do niego dodzwonić, ale za pierwszym nie odebrał, a za drugim telefon komórkowy był wyłączony. Intrygowało ją, co się dzieje, na jaką specjalną misję wyruszył. Ale się nie martwiła. Banks był dużym chłopcem, potrafił o siebie zadbać. Przeszło jej przez myśl, że może się wybrał na gorącą randkę z tą profilerką i nie chce, żeby mu przeszkadzać.
Początkowo Annie nie była zachwycona, że musi przerwać randkę z Nickiem, ale praca to praca i akurat Nick doskonale to rozumiał. Razem z Gerry podziwiały rysunek, który Ray wykonał pod dyktando Pauli Fletcher.
– Jesteś genialny – stwierdziła Annie. – Ten portret jest świetny.
– Tego nie wiadomo, dopóki go nie złapiecie – stwierdził Ray. – Wtedy może się okazać gówniany.
– Paula Fletcher mówiła, że jest podobny – powiedziała Gerry.
– Pamięć jest zawodna. – Ray podniósł się i ruszył w stronę pokoju audiowizualnego. – Idę znaleźć coś do picia.
Annie przewróciła oczami. Jak dotąd wieczór był udany. Gdy Gerry zatelefonowała, spotkała się z nią i razem pojechały do domu Banksa, gdzie udało im się namówić Raya, żeby się z nimi wybrał do Lyndgarth i spróbował sił jako policyjny rysownik. Po kilku falstartach Ray i Paula w końcu zaczęli się dogadywać, a rezultat ich wspólnych wysiłków był zadziwiająco realistyczny. Chociaż Ray miał oczywiście rację, że jego wartość będzie można ocenić dopiero po schwytaniu sprawcy.
Najpierw rozbrzmiała muzyka, trochę za głośna jak na gust Annie, potem pojawił się Ray z butelką macallana i trzema szklankami. Zrobił rozczarowaną minę, gdy Gerry i Annie odmówiły, ale sobie nalał całkiem sporo.
– Prowadzę – powiedziała Annie.
– Ja też – dodała Gerry.
– Możecie tu przenocować, jeśli chcecie – zaproponował Ray. – Jest mnóstwo miejsca. – Zerknął na Gerry. – Spędzilibyśmy przyjemny wieczór. Może mógłbym zrobić kilka wstępnych szkiców?
– Akurat, możesz sobie pomarzyć – odparowała Annie. – Dorośnij w końcu. I może trochę ostrożniej polewaj whisky Alana. Jest droga.
Ray podniósł butelkę.
– Sam ją kupiłem – oznajmił. – Na pewno do mnie nie dołączycie? Nie lubię pić sam.
– Uważaj, bo się nabiorę.
– Ummagumma.
– Co to takiego?
– Tytuł tego albumu. Pink Floydzi. Ummagumma. Płyta koncertowa. Piosenka nosi tytuł Astronomy Domine. Klasyka. Wasz szef ma świetną bibliotekę muzyczną.
– Możesz trochę ściszyć? – poprosiła Annie.
Ray mruknął coś pod nosem, ale sięgnął po pilota i głośność spadła o kilka decybeli. Annie się zdawało, że mówił coś o ignorancji.
Mając Gerry za publiczność, Ray był w swoim żywiole. Stary cap – pomyślała Annie, uśmiechając się do siebie. Staromodny czar i romantyczne szelmostwo. Szalone, złe i niebezpieczne, to wiedziała na pewno. Pomyślała, że jeśli jeszcze raz usłyszy o hipnotyzującej fakturze rudych włosów Gerry i gładkiej bladości jej cery, to niewykluczone, że przypadkiem rozleje mu tego drinka na kolana.
Gerry wskazała na rysunek.
– Jeszcze nawet nie wiemy, czy to człowiek, którego szukamy – powiedziała. – Może więc lepiej nie róbmy sobie zbyt wielkich nadziei.
– To prawda – stwierdziła Annie. – Ale to nie znaczy, że nie powinniśmy jak najszybciej upublicznić tego wizerunku i czekać, co się wydarzy. Moglibyśmy dodać, że ma na imię Gord albo Gordon. Prawdopodobnie by pomogło.
– Ale przecież nie wiemy, czy to ten sam mężczyzna, o którym wspominał Jonathan Martell.
– Niczego nie wiemy na pewno. Prawdopodobnie nawet nie jest to jego prawdziwe imię, jeśli to on zabił. Ale czasem trzeba licytować w ciemno.
– Czy artyści nie mają tu żadnych praw? – wtrącił się Ray. – Zakładam, że mam prawo własności autorskiej, chyba że policja odbiera nawet i to.
Gerry zignorowała go i mówiła dalej. Szybko się uczy – pomyślała Annie.
– Ale dlaczego mielibyśmy odkrywać karty? Jeśli pokażemy ten portret w mediach, niepotrzebnie damy mu cynk. Może się zmyć, jeśli jeszcze jest w okolicy.
– Nie wydaje mi się – kontrowała Annie. – Jeśli jest w okolicy, to musi mieć jakiś powód.
– Tylko jaki?
– Chce patrzeć, jak robimy z siebie głupków – zgadywała Annie. – Albo jeszcze nie skończył.
– Czego nie skończył?
– Nie wiem.
– Mimo wszystko chyba jednak powinniśmy upublicznić ten wizerunek. Musimy się dowiedzieć, kim jest ten człowiek.
– Moglibyśmy ogłosić, że chcemy się z nim skontaktować w związku z niedawnym zdarzeniem – zasugerowała Annie. – To wystarczająco niejednoznaczne sformułowanie. Obejmuje wiele możliwości.
– Tylko czy on się nie schowa, gdy zobaczy swój wizerunek w telewizji.
– Musimy podjąć to ryzyko. Ale nie sądzę, żeby on się gdzieś wybierał. Myśli, że jest bezpieczny. Poza tym jak inaczej mielibyśmy go odszukać? Masz lepszy pomysł?
– W sumie nie. Zawsze możemy działać dyskretniej. Przepytywać okolicznych mieszkańców.
Annie przewróciła oczami.
– Wyobraź sobie, ile czasu by to wymagało i ilu ludzi. Nadinspektor Gervaise w życiu nie zatwierdzi takich kosztów.
– Nawet gdy jesteśmy w miarę pewni, co się wydarzyło?
– Nawet. I czy na pewno jesteśmy?
– Raczej. Dzięki Jazz wiemy, że na młotku jest krew Edgewortha – przypomniała Gerry. – W tej sytuacji trudno uznać, że Edgeworth najpierw strzelał do ludzi przed kościołem, potem pojechał do domu, uderzył się młotkiem w głowę, a na koniec się zastrzelił.
– Nie możemy wykluczyć, że krew znalazła się tam wcześniej – odparła Annie. – Mógł na przykład się skaleczyć. Nie chcę zaciemniać obrazu, ale przecież to jego krew na jego młotku. Mógł na przykład się uderzyć w kciuk, kiedy wbijał gwóźdź. Albo coś podobnego.
– Zgadzam się, zawsze trzeba brać pod uwagę, że możemy się mylić, ale w tym przypadku wszystko wskazuje na to, że mamy rację – powiedziała Gerry. – Pamiętaj też o tym, co powiedział doktor Glendenning o uderzeniu w głowę, a według Pauli Fletcher człowiek z rysunku chciał kupić dwa identyczne zestawy ubrań tej samej marki i w tym samym kolorze, jakie znaleźliśmy przy zwłokach Edgewortha.
– Jest jeszcze jedna rzecz, której jeszcze nie wzięłyśmy pod uwagę – stwierdziła Annie.
– Co?
– W sklepie Pauli nie dostał tego, czego szukał, nie kupił więc niczego. Skąd zatem wziął ubrania? Musiał je kupić gdzie indziej. W innym sklepie?
– Racja – zgodziła się Gerry. – Ubrania były wtedy na promocji, a teraz mamy portret pamięciowy, który możemy pokazywać. Może w którymś sklepie go rozpoznają i mimo wszystko namierzymy go przez kartę kredytową. Czy to znaczy, że Doug i ja mamy nadal odwiedzać sklepy?
– Więc to tak lubicie spędzać sobotnie wieczory – zapytał Ray, który, jak zauważyła Annie, przez całą rozmowę przenosił wzrok z niej na Gerry niczym kibic na korcie tenisowym.
– Właśnie pomyślałam, że za długo siedzisz cicho – stwierdziła. – Co chciałbyś robić? Iść potańczyć albo posiedzieć w pubie?
Ray uzupełnił swoją szklankę.
– No cóż, skoro jestem w towarzystwie dwóch pięknych młodych kobiet, mojej muzy i mojej cudownej córki, to myślę, że moglibyśmy robić coś przyjemniejszego niż siedzieć i rozmawiać o zakrwawionych młotkach i morderstwie.
Annie wskazała głową na pokój audiowizualny.
– Może byś poszedł posłuchać muzyki przez słuchawki Alana tak głośno, jak lubisz, wtedy nie ryczałaby nam w uszach, gdy próbujemy pracować.
Ray wpatrywał się w swoją szklankę, mrużąc oczy.
– Potrafisz być naprawdę okrutna. Nie wiem po kim. Miał rację Szekspir, że niewdzięczność dziecka boleśniej rani niż żmii zęby. Twoja matka nie miała w sobie ani grama okrucieństwa.
Annie westchnęła.
– Tato, pozwól nam skończyć, dobrze? Dołączymy do ciebie za chwilę, w porządku? Potem urządzimy imprezę i trochę potańczymy. Może nawet Gerry pozwoli, żebyś ją naszkicował. Ale oczywiście w ubraniu.
Gerry rzuciła Annie przerażone spojrzenie. Ray wyraźnie poweselał na myśl o czekającej go zabawie i wziąwszy swoją szklankę i butelkę, poszedł do pokoju audiowizualnego, po drodze śpiewając Pink Floydów. Po chwili muzyka w oranżerii ucichła. Znalazł słuchawki.
– Nawet mi się podobało – wyznała Gerry.
– Co?
– Pink Floydzi. Są dobrzy. Szef mówił, że kiedyś w samochodzie puści mi płytę Ummagumma, ale Ray go uprzedził. Ale dlaczego mu obiecałaś, że będzie mógł mnie szkicować? To szalenie krępujące.
– Nie martw się, za pół godziny nie będzie tego pamiętał, a ja wyprowadzę cię stąd bez najmniejszego uszczerbku na twoim honorze. Z Rayem trzeba sobie umieć radzić. Za to teraz możesz sobie wyobrazić, w jakich warunkach musiałam dorastać.
– Jak ty to wytrzymałaś?
– Jest moim ojcem. Kocham go.
– Wiem, przepraszam. Tylko nie rozumiem relacji między wami – wyznała Gerry. – Moi rodzice są... raczej normalni.
Annie się zaśmiała.
– Faktycznie, akurat tego o Rayu powiedzieć się nie da. – Wczesna śmierć matki i życie wśród bohemy sprawiły, że Annie nigdy nie łączyły z Rayem normalne relacje typu córka–ojciec, cokolwiek to mogło oznaczać, i pod pewnymi względami ich role się niejako odwróciły, ponieważ Annie uważała Raya za duże dziecko, które trzeba traktować z rodzicielską pobłażliwością. To jednak było zbyt skomplikowane, żeby się dało łatwo wyjaśnić Gerry.
W tym momencie znów ryknęły głośniki. Rozległ się głośny krzyk, po nim zadudniła perkusja, której towarzyszył pisk gitary.
– Oj, chyba za wcześnie powiedziałam, że mi się podoba – rzuciła Gerry.
Annie zerknęła na zegarek.
– Zdjął słuchawki. Znudziło mu się. Daję słowo, on nie potrafi się na niczym skoncentrować dłużej niż dwuletnie dziecko, chyba że pracuje. Wtedy się go nie oderwie ani prośbą, ani groźbą. Chodźmy stąd – zaproponowała. – On pewnie nawet nie zauważy. Wrócimy do mnie. Znajdzie się coś do picia i będziemy mogły spokojnie porozmawiać. Możesz przenocować, jeśli chcesz. Nie będziesz musiała prowadzić. – Pomyślała, że to pierwszy krok. Wyciągnięta przyjaźnie dłoń, nie tylko służbowa propozycja.
Gerry przez chwilę się zastanawiała, po czym wstała z miejsca.
– Dlaczego nie? Chodźmy.
Na paluszkach przeszły przez kuchnię do drzwi wejściowych, wzięły swoje kurtki i pojechały.
Banks miał wrażenie, że nagle ktoś wyrwał spod niego podłogę, a on wiruje w spadku swobodnym. Huk fal za oknem zrobił się ogłuszający, jakby morze miało go zaraz pochłonąć. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa, nie mógł oddychać, nie potrafił odzyskać kontroli nad rzeczywistością. Potem usłyszał głos Julie przedzierający się przez ryk fal.
– Alan? Dobrze się czujesz? Przepraszam, nie chciałam, żebyś doznał takiego wstrząsu. Byłam przekonana, że się domyślałeś.
– Czasem jestem strasznie tępy – wymamrotał. – A przynajmniej tak mi powiedziano.
Świat zaczął powoli odzyskiwać prawidłowe proporcje. Nawet morze jakby cichło. Płomienie świec odbijały się w szybie jak dwoje jasnych oczu. Napił się wina, po czym Julie uzupełniła jego kieliszek.
– Ale dlaczego mi nie powiedziała? – zapytał, gdy odzyskał głos.
– Zastanów się. Zrobiłbyś to, co należy. Zresztą prawie ci się udało. Przekonałbyś ją, żeby urodziła to dziecko i wyszła za ciebie. Chyba sobie nie zdajesz sprawy, jak wielką siłę przekonywania miałeś i jak bardzo Emily była na nią podatna. Wydawała się silna, stanowcza, ale tak bardzo brakowało jej pewności, co chce zrobić ze swoim życiem, że z pewnością poszłaby w kierunku wskazanym przez kogoś tak silnego i rozsądnego jak ty. Kogoś tak godnego zaufania – zaakcentowała ostatnie słowo. – I ona o tym wiedziała. Dlatego nie chciała ci powiedzieć. Nie chciała dawać ci szansy, żebyś ją przekonał do zmiany zdania.
– Na jaki temat?
– Na temat usunięcia ciąży oczywiście.
Właściwie Banks się spodziewał, że te słowa za chwilę padną, ale i tak były dla niego ciosem, przed którym nie miał szansy się obronić. Nie zareagował tak gwałtownie jak na pierwszą część tej wiadomości, ale czuł ściskanie w gardle i pieczenie pod powiekami. Wypił jeszcze trochę wina. Kątem oka zauważył, że Julie otwiera kolejną butelkę wina, tym razem czerwonego. Na talerzu trochę jeszcze mu zostało, ale stracił ochotę na jedzenie, odsunął więc go na bok.
– Emily wiedziała, że zrobisz wszystko, żeby ją odwieść od tej decyzji – kontynuowała Julie. – To był dla niej okropny okres. Nie fizycznie, zdrowotnych problemów nie było, ale... potem popadła w depresję, znienawidziła samą siebie. Pomagałam jej przez to wszystko przejść. Później.
– Nie musiała tego robić.
– Czyli jednak miała rację. Faktycznie próbowałbyś ją odwieść od tej decyzji.
Banks przez chwilę się zastanawiał.
– Tak, prawdopodobnie próbowałbym ją przekonać, żeby nie poddawała się aborcji. Ale jeśli tak bardzo chciała... Ja nie byłem ani prolajferem, ani antyaborcjonistą. Wybór należałby do niej.
– Emily nie była nawet trochę tak silna, jak myślałeś. Wierz mi, ta decyzja bardzo wiele ją kosztowała. Ale wiedziała, co się stanie, jeśli urodzi dziecko. Wiedziała, jakie wtedy będzie jej życie, a takiego życia nie chciała.
– Ale przecież później miała dzieci.
– Tak, kiedy była gotowa. Spójrz prawdzie w oczy, Alanie. W siedemdziesiątym trzecim żadne z was gotowe nie było.
– Dalibyśmy radę.
– Możliwe. I być może Emily by ci uwierzyła. Ale się zastanów. Spójrz na wszystkie te lata, które upłynęły. Pomyśl o swoich dzieciach, o dotychczasowym życiu i wszystkim, co osiągnąłeś. Czy nie chciałbyś czegoś zmienić?
– No cóż – odezwał się Banks po chwili milczenia. – Są takie dni, bez których z całą pewnością mógłbym się obyć.
Julie się uśmiechnęła.
– Nie o to mi chodziło. Są takie wydarzenia, których wolelibyśmy w naszym życiu uniknąć. Są rzeczy, których żałujemy. Odrobinę czerwonego? To też rioja.
– Poproszę. – Banks wyciągnął kieliszek.
– Chcesz czysty...
– Bez znaczenia.
Julie nalała. Banks siedział z brodą opartą na dłoniach, próbując zapanować nad swoimi uczuciami. I nie mógł. Z jakiegoś powodu słyszał w głowie urywki Gliders and Parks. Zdawało się, że tekst tej piosenki zawiera ukryty komentarz do jego ostatniego spotkania z Emily w Hyde Parku. Banks próbował sobie wyobrazić, że ma z nią dziecko, że wspólnie z nią wiedzie życie całkiem inne od tego, które przeżył. I też nie mógł. Alternatywą był świat, w którym miał jeszcze jedno dziecko, ale nie wiedział o tym przez lata. Zastanawiał się, jak by to było.
– Czy to dlatego zaprosiłaś mnie na ten ostatni posiłek skazańca? – zapytał w końcu. – Żeby przekazać mi tę wiadomość?
– Och, nie bądź taki melodramatyczny! Albo sarkastyczny. Nie jesteś skazany na nic oprócz prawdy. Chociaż nie, sarkastyczne komentarze wygłaszałeś od zawsze, Alanie Banksie. Mówiłam ci przecież, Marcel lubi gotować, a ja pomyślałam, że jego kuchnia może ci smakować i należy ci się jakiś solidny posiłek, skoro przejedziesz taki kawał drogi. Czy to jest skutek twojej pracy, czy z natury nie potrafisz dostrzegać bezinteresownej życzliwości w ludzkich działaniach?
– Na przykład u Emily?
– To prawda, że zrobiła to, żeby oszczędzić sobie wielu trosk, ale oszczędzała ich również tobie, nawet jeśli jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Banks nie odpowiedział. Znów napił się wina.
– O czym myślisz? – zapytała go Julie.
– O niczym szczególnym. Prawdę powiedziawszy, jestem zbyt zaszokowany, żeby myśleć.
– Tak było lepiej, Alanie.
– Może i tak. Byliśmy bardzo młodzi. Tylko żałuję, że... Zresztą nieważne.
– Wiem, pewnie chciałbyś, żeby się to wszystko potoczyło inaczej. Ale nie mogło. Stało się to, co się stało. Nie obwiniaj Emily. Nie pozwól, żeby to zatruło twoją pamięć o niej. Postaraj się nie żywić do niej nienawiści.
– Nie mógłbym jej nienawidzić. Po prostu wolałbym wiedzieć, to wszystko. Żałuję, że mi nie powiedziała. Nawet gdyby się uparła na tę aborcję i postawiła na swoim, mógłbym wtedy być przy niej. U jej boku. Mógłbym ją pocieszyć. Nie musiałaby być sama.
– Ona potrzebowała tej samotności. Już ci tłumaczyłam, dlaczego nie mogła ci powiedzieć.
– Wiem. Zapewne masz rację. Ale to nie pomaga.
– Pójdę po sery.
Julie wstała od stolika i wyszła z jadalni. Świece migotały, a morze nie przestawało z hukiem się rozbijać o kamienny falochron, jak myśli Banksa, by po chwili zasysać całą wodę z powrotem, jakby chwytało oddech. Banks wypił łyk wina. Potem kolejny. Julie wróciła z serami. Miękki camembert, dojrzały cheddar, stilton z niebieskimi żyłkami pleśni. Banks nie miał już apetytu, ale ukroił sobie kawałek i przegryzł go krakersami i winogronem. Poczuł, że kręci mu się w głowie i uprzytomnił sobie, że wypił o wiele za dużo. W tym stanie nie mógł prowadzić. Ale było za późno, żeby się tym martwić. Znajdzie jakiś hotel w mieście.
Jakby czytając w jego myślach, Julie powiedziała:
– Nie możesz wracać taki kawał drogi do Eastvale. Jeden pokój zawsze mamy przygotowany, gdyby się pojawił jakiś niespodziewany klient. Możesz w nim zanocować, jeśli chcesz.
– Dziękuję – powiedział Banks. – Chętnie skorzystam z tej oferty.
– Zobacz – powiedziała Julie, wskazując na morze. – Szkwał ustępuje.
Banks spojrzał przez okno i rzeczywiście morze przestało uderzać o kamienie, a na horyzoncie miejscami nawet się przetarły chmury, niczym stara tkanina, ukazując gwiazdy i słabe światło księżyca. Banksowi się zdawało, że daleko w morzu widzi światła łodzi rybackiej, po chwili jednak sobie uświadomił, że to musi być jakaś boja. Trzeba by chyba oszaleć, żeby w taką pogodę wyruszyć na połów.
– Na pogrzebie ktoś wspomniał, że Emily pracowała dla Lekarzy bez Granic – powiedział. – Jak do tego doszło?
– Emily właśnie to chciała robić. Do trzydziestki, a nawet jeszcze po trzydziestce przez prawie cały czas jeździła po świecie, pracując tylko dorywczo, żeby zdobyć pieniądze na podróże, potem wyszła za Luke’a i wychowała dwoje dzieci. Emily i Luke spędzili razem wiele szczęśliwych lat, ale się rozstali, gdy dzieci poszły na studia. Wtedy się tam zatrudniła.
– Ale chyba nie skończyła medycyny?
Julie się zaśmiała.
– Wielki Boże, nie! Nie była lekarzem. Pracowała w administracji. Robiła za lekarza lekarzy, jak to określała. Potrzebowali kogoś, kto prowadzi bieżącą działalność, organizuje dostawy żywności, środków opatrunkowych, ręczników i mydła, zapewnia zakwaterowanie i koordynuje przyjazdy personelu, a także szkoli miejscową ludność do pracy na miejscu. Tym właśnie się zajmowała. Pracowała chyba w każdym piekle na ziemi, od Sudanu Południowego po Afganistan. Nie umiem sobie wyobrazić, jakie to musiało być potworne. Ale jej listy i maile były zabawne, pełne wnikliwych komentarzy. Nigdy się nad sobą nie użalała. Żałuję, że ich nie zachowałam. Emily kochała to, co robiła, choć praca odciskała na niej swoje piętno. Depresja czaiła się za rogiem właściwie zawsze. Obserwacja takiej liczby nieludzkich zachowań człowieka musi mieć takie skutki. Ale nigdy się nie poddała.
Banks uważnie słuchał opowieści Julie. Próbował sobie wyobrazić Emily w namiocie pod ostrzałem gdzieś na pustyni.
– Dlaczego powiedziałaś mi o tej ciąży dopiero teraz? – zapytał po chwili. – Minęło przecież tyle lat. Mówisz, że wiedziałaś od początku.
– Tak, ale wiedziałam w tajemnicy, którą miałam zachować dla siebie, a nie rozpowszechniać. Teraz to co innego, bo poprosiła mnie o to Emily. To jej ostatnia wola, można powiedzieć. Nie żeby cię zranić. Czuła się winna przez całe życie. Chciała, żebyś wiedział, to wszystko. Myślę, że przed śmiercią rozpamiętywała przeszłość, wróciła do lat młodości, a ty byłeś ważną częścią tych wspomnień, poniekąd też niezałatwioną sprawą. Wiedziała, że się nie da cofnąć zegara, ale pragnęła zrobić co w jej mocy, żeby ujawnić przeszłość. Możesz mi wierzyć, że nie chciała cię zranić. To była ostatnia rzecz, która ją gryzła. Moim zdaniem chciała, żebyś jej wybaczył. Wspominała przede wszystkim dobre chwile i dobre emocje. Mówiła, że ludzie często o tym zapominają, ponieważ miłość się starzeje i z czasem chłodnie. Ta miłość z samego początku, czysta radość i ekstaza zakochiwania się, gdy wszystko się wydaje nowe i możliwe. Czy wybaczysz jej, Alanie?
– Oczywiście, że tak. Nigdy bym nie chciał jej powstrzymywać, stawać na jej drodze. Tylko wolałbym, żeby... – Poczuł, że pieką go oczy, i pociągnął kolejny łyk wina. – Zresztą nieważne.
– Żeby się wszystko potoczyło inaczej? – Julie zrobiła pauzę. – Pozwól, że zadam ci jedno pytanie. Jak wyglądałoby wasze życie, gdyby faktycznie wszystko się potoczyło inaczej? Gdyby wtedy ci powiedziała, a ty wyperswadowałbyś jej tę aborcję? Gdybyście się pobrali, jak wyglądałoby wasze życie?
– Nie wiem. Próbowałem to sobie wyobrazić teraz, ale nie potrafiłem.
– Nieważne, jak mogłoby wyglądać wasze życie, Alanie. To już minęło. Mieliście swój czas, ty i Emily. – Julie wstała z miejsca, podeszła do baru i wyjęła coś z szuflady. – Nie zapominaj, że to był piękny czas. Poprosiła mnie, żebym ci to dała.
Zdjęcie. Banks patrzył na nie w świetle świec. Widział siebie i Emily na początku lat siedemdziesiątych. Miał na sobie dżinsową kurtkę nałożoną na bawełniany podkoszulek i spodnie dzwony, a jego włosy były znacznie dłuższe niż teraz. Emily była ubrana w bluzkę z haftowanego płótna, do tego też dżinsowe dzwony. Banks ją do siebie przytulał, a ona opierała głowę na jego ramieniu, rozsypując długie jasne włosy na jego piersi. Po jej twarzy błąkał się ten jej delikatny, jakby lekko zaspany uśmiech zadowolenia. Banks poczuł, że ściska go w gardle.
– Odwróć – zachęciła go Julie.
Na odwrotnej stronie widniały skreślone drżącą ręką słowa: „Lepiej, żebyś zapomniał i żył z uśmiechem, niżbyś miał pamiętać ze smutkiem”.
– Znowu Christina Rosetti – wyszeptał.
– Tak, to ona – powiedziała Julie. – Zapomnij i żyj z uśmiechem.